Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Demián jest niespokojnym chłopakiem, szukającym prawdy o życiu i o samym sobie. Trafia do psychoterapeuty Jorge, który pomaga mu znaleźć odpowiedzi na nurtujące go pytania w bardzo nietypowy sposób – poprzez opowiadanie historii.
Są to zarówno dobrze znane, klasyczne bajki, jak i współczesne przypowieści i anegdoty wymyślone przez autora – psychiatrę i psychoterapeutę. Pochodzą z różnych stron świata i z różnych tradycji. Łączy je jedno – zawarta w nich mądrość pomaga zrozumieć swoje lęki i pragnienia i uwierzyć w siebie.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 226
Parę lat temu, jakby bezwiednie, napisałem serię listów skierowanych do domniemanej i wymyślonej przyjaciółki o imieniu Claudia.
Niektórzy z moich przyjaciół znających owo hobby oraz pacjentów doceniających zawartość listów przekonali mnie, abym opublikował je pod tytułem Cartas para Claudia (Listy dla Claudii).
Z trudem potrafię wyrazić swoją wdzięczność przyjaciołom, pacjentom oraz tym, którzy przekazywali mi radość i zadowolenie z każdej kolejnej edycji tej książki. Być może z powodu tej satysfakcji bądź z próżności albo — w co wątpię — dlatego że w końcu miałem coś więcej do powiedzenia… prawdą jest, że dzisiaj, po pięciu latach, ponownie siadam przed maszyną do pisania, aby zapełnić te strony. Może zaczyna się tu moja druga książka? W ostatnich latach w mojej pracy terapeuty dokonała się zmiana wyraźniejsza niż w całej minionej dekadzie. Ten zwrot, podobnie jak wszystkie ważne wydarzenia w moim życiu, nastąpił bezwiednie.
Pewnego dnia, gdy rozmawiałem z kolegą — sprawowałem kontrolę nad jego pacjentami — przez moją pamięć zaczęły bez końca przewijać się opowiadania, bajki, anegdoty, za pomocą których mógłbym wyjaśnić takiemu nieznanemu pacjentowi jego nastawienie do życia. Uświadomiłem sobie, że często przebywając ze swoimi pacjentami, odwoływałem się do takiego właśnie sposobu przekazywania tego, co chciałem im powiedzieć. Moi pacjenci łatwiej zapamiętywali moje opowieści niż moje interpretacje, ćwiczenia czy komentarze. Przypomniałem sobie, jakie głębokie wrażenie wywarły na mnie opowiadania ericksonowskie.
Ostatecznie zdałem sobie sprawę z coraz częstszego używania tej silnej broni dydaktycznej i oczywiście terapeutycznej.
To, co dzisiaj zaczynam pisać, to mała antologia bardzo starych i współczesnych opowiadań, tradycyjnych historyjek, z których pochodzą mniej lub bardziej znane powiedzenia i anegdoty, do których zdecydowałem dodać kilka życiowych wydarzeń, parę bajek mojego autorstwa oraz — oczywiście nie mogło tego zabraknąć — kilka opowiedzianych mi dowcipów, które (za dużo i za często) powtarzam moim pacjentom.
Aby czytanie nie okazało się zbyt łatwe, dodałem na początku bądź na końcu każdego opowiadania (które odtąd bez umniejszania i z uporem będę nazywał bajkami) jeden lub dwa paragrafy, ukazując, w jaki sposób korzystam z nich w swoim gabinecie. Niepotrzebne są żadne wyjaśnienia, gdyż sądzę, że to tylko jeden z wielu sposobów na korzystanie z tych opowiadań i że mądrość zawarta w tych bajkach przekracza ich domniemane zastosowanie.
I tak się stało, że próbując znaleźć sposób na zaprezentowanie owych bajek, wymyśliłem Demiána, podobnie jak kiedyś wymyśliłem Claudię.
W rzeczywistości Demián już był wymyślony. Tak naprawdę to mój syn, starszy brat Claudii, a mówię, że go wymyśliłem, ponieważ takie imię nadałem domniemanemu pacjentowi, który — biedak — nieustannie musi znosić owego terapeutę, który jest zbyt do mnie podobny.
Dr Jorge M. Bucay
Tucumán 2430 4° „J”
Buenos Aires — Argentyna
— Nie mogę — powiedziałem. — Nie mogę!
— Na pewno? — zapytał.
— Tak, bo to, czego najbardziej pragnę, to móc usiąść naprzeciw niej i powiedzieć to, co czuję… Ale wiem, że nie mogę.
Jorge usiadł à la Budda w jednym z tych okropnych niebieskich foteli w swoim gabinecie. Uśmiechnął się, popatrzył mi w oczy i ściszając głos, ilekroć chciał, abym uważnie go słuchał, powiedział:
— Pozwól, że ci opowiem…
I nie czekając na moją zgodę, Jorge zaczął opowiadać.
* * *
Kiedy byłem mały, uwielbiałem cyrk, a najbardziej w cyrku podobały mi się zwierzęta. Moją uwagę przyciągał zwłaszcza słoń, który — jak się później okazało — był także ulubieńcem innych dzieci. Podczas przedstawienia to ogromne stworzenie paradowało, prezentując swój niesamowity ciężar, rozmiar i swoją siłę… Ale po przedstawieniu i krótko przed wejściem na scenę słoń zawsze siedział uwiązany jedną nogą do kołka wbitego w ziemię.
Jednakże kołek był tylko małym kawałkiem drewna, który tkwił w ziemi zaledwie kilka centymetrów. I chociaż łańcuch był mocny i gruby, wydawało mi się oczywiste, że zwierzę, które jest zdolne wyrwać drzewo z korzeniami, mogłoby z łatwością uwolnić się z kołka i uciec.
To oczywista tajemnica.
Co go trzyma w takim razie?
Czemu nie ucieka?
Kiedy miałem pięć czy sześć lat, wierzyłem jeszcze w mądrość dorosłych. Zapytałem więc jednego z nauczycieli, zapytałem ojca i wujka o tajemnicę słonia. Któryś z nich odpowiedział mi, że słoń nie uciekał, bo był tresowany. Wtedy zadałem oczywiste pytanie: „Jeśli jest tresowany, to dlaczego go przywiązują?”.
Nie pamiętam, abym otrzymał jakąś logiczną odpowiedź. Z czasem zapomniałem o tajemnicy słonia i jego kołku, a powracała ona jedynie wtedy, kiedy spotykałem innych, którzy też kiedyś zadali sobie podobne pytanie.
Kilka lat temu odkryłem (na moje szczęście), że był ktoś wystarczająco mądry, aby znaleźć odpowiedź.
Słoń nie uciekał z cyrku, gdyż od najmłodszych lat był przywiązywany do różnych kołków.
Zamknąłem oczy i w wyobraźni ujrzałem dopiero co narodzonego i bezbronnego słonia przywiązanego do kołka. Jestem przekonany, że słonik ciągnął, pchał i pocił się, próbując się uwolnić. I mimo że użył wszystkich swoich sił, nie udało mu się, ponieważ wtedy kołek był dla niego za solidny.
Wyobraziłem sobie, że zasypiał ze zmęczenia i że następnego dnia próbował znowu, i kolejnego dnia, i kolejnego… Aż nadszedł dzień, który odbił się strasznie na historii słonia, dzień, w którym zwierzę zaakceptowało swoją niemoc i zdało się na swój los.
Ten potężny i silny słoń, którego widzimy w cyrku, nie ucieka, ponieważ biedaczysko nie wierzy, że może uciec.
Ma w sobie utrwalone wspomnienie niemocy, którą przeżył krótko po przyjściu na świat.
I najgorsze jest to, że nigdy więcej nie zakwestionował poważnie tego wspomnienia.
Nigdy, nigdy więcej nie starał się ponownie wypróbować swoich sił…
* * *
— I tak to jest, Demián. Wszyscy przypominamy trochę słonia z cyrku — idziemy przez życie przywiązani do setki kołków, które odbierają nam wolność.
Żyjemy w przekonaniu, że „nie możemy” wykonać wielu rzeczy, jedynie dlatego, że pewnego razu, dawno temu, kiedy byliśmy mali, podjęliśmy próbę, która zakończyła się niepowodzeniem.
Wówczas zrobiliśmy to samo, co słoń, i zarejestrowaliśmy w naszej pamięci następującą wiadomość:
Nie mogę… Nie mogę i nigdy nie będę mógł.
Dorastaliśmy, nosząc w sobie zapisaną przez nas samych tę wiadomość, która sprawiła, że nigdy więcej nie spróbowaliśmy uwolnić się z kołka.
Czasem, kiedy słyszymy kajdany i dźwięczymy łańcuchami, spoglądamy z ukosa na kołek i myślimy:
Nie mogę i nigdy nie będę mógł!!!
Jorge zrobił długą przerwę. Później podszedł, usiadł na podłodze naprzeciw mnie i kontynuował:
— To właśnie dzieje się z tobą, Demi. Żyjesz uwarunkowany wspomnieniem jakiegoś Demiána, który nie mógł, i który już nie istnieje. Twoim jedynym sposobem na to, aby dowiedzieć się, czy możesz to osiągnąć, jest spróbowanie od nowa, w co musisz włożyć całe twoje serce…
CAŁE TWOJE SERCE!
Kiedy pierwszy raz wybrałem się do gabinetu Jorge, wiedziałem, że nie będę miał do czynienia z tradycyjnym psychoterapeutą. Claudia, która mi go poleciła, ostrzegła, że Gruby (tak go nazywała) jest „trochę dziwnym” typem.
Ja z kolei miałem już dość terapii konwencjonalnych, a zwłaszcza nudnych, trwających miesiącami spotkań na dywaniku u psychoanalityka. Zadzwoniłem więc i umówiłem się na wizytę.
Pierwsze wrażenie przerosło wszelkie moje oczekiwania. Było gorące, listopadowe popołudnie1. Przyszedłem pięć minut przed czasem, więc postanowiłem zaczekać przed domem.
Dokładnie o czwartej trzydzieści zadzwoniłem do drzwi. Po usłyszeniu sygnału w domofonie pchnąłem drzwi i udałem się na dziewiąte piętro.
Czekałem w korytarzu.
Czekałem.
I czekałem!
Kiedy zmęczyłem się czekaniem, zadzwoniłem do drzwi apartamentu.
Drzwi otworzył mi mężczyzna, który w pierwszym momencie sprawiał wrażenie gościa wybierającego się na piknik: dżinsy, tenisówki i pomarańczowy, odblaskowy T-shirt.
— Cześć — powiedział.
Muszę przyznać, że jego uśmiech mnie uspokoił.
— Cześć — odpowiedziałem. — Jestem Demián.
— Tak, oczywiście. Czy coś się stało? Dlaczego tak długo wchodziłeś na górę? Zgubiłeś się?
— Nie, to wcale nie dlatego, że wchodziłem długo. Nie chciałem dzwonić do drzwi, żeby nie przeszkadzać, gdyby przypadkiem był pan zajęty wizytą…
— „Żeby nie przeszkadzać”? — Naśladował mnie, ruszając z zakłopotaniem głową. — I tak właśnie wygląda twoje życie…
Zaniemówiłem.
Powiedział do mnie zaledwie drugie zdanie i bez wątpienia mówił mi o czymś, co było prawdą, ale… Ale skurwiel!
Miejsce, w którym Jorge przyjmował swoich pacjentów, i którego nie śmiałbym nazwać „gabinetem”, było takie jak on: nieformalne, trochę brudne, nieuporządkowane, niechlujne, ale ciepłe, kolorowe, zadziwiające. Usiedliśmy w fotelach, jeden naprzeciw drugiego, i kiedy mu coś opowiadałem, Jorge pił mate.
Mnie też zaproponował.
— Dobrze — powiedziałem.
— Dobrze co?
— Dobrze, mate…
— Nie rozumiem.
— Że przyjmuję zaproszenie.
Jorge przesłał pokorny i żartobliwy ukłon i powiedział:
— Dziękuję Waszej Wysokości za zaakceptowanie mate… Dlaczego robisz mi łaskę, zamiast powiedzieć, czy chcesz mate czy nie?
Ten człowiek doprowadzał mnie do szału.
— TAK! — odparłem.
I wtedy Gruby nalał mi mate.
Zdecydowałem się zostać jeszcze trochę.
Poruszyłem tysiące spraw. Powiedziałem mu między innymi, że coś ze mną jest nie tak, ponieważ mam trudności w relacjach z ludźmi.
Jorge zapytał, skąd ta pewność, że problem tkwi we mnie.
Odpowiedziałem mu, że w domu miałem trudności z moim ojcem, z matką, z bratem, z moją dziewczyną… I właśnie dlatego oczywiste było to, że problemem byłem ja sam. Wtedy, po raz pierwszy, Jorge opowiedział mi „coś”.
Później dowiedziałem się, że Gruby lubił bajki, przypowieści, opowiadania, mądre powiedzenia i metafory. Według niego, jedyną możliwością zrozumienia czegoś, czego nie przeżyło się na własnej skórze, jest wewnętrzne, symboliczne i jasne wyobrażenie danego wydarzenia.
— Bajka, opowiadanie czy anegdota — potwierdził Jorge — mogą być sto razy łatwiej zapamiętane niż tysiąc teoretycznych tłumaczeń, interpretacji psychoanalitycznych czy dokładnych opracowań.
Tego dnia Jorge powiedział, że mogłem przeżywać jakieś wewnętrzne rozstrojenie, i dodał, że mój wniosek był niebezpieczny, gdyż samooskarżająca konkluzja nie była oparta na żadnych potwierdzających ją faktach. I opowiedział mi jedną z tych bajek, której jakby był głównym bohaterem i nigdy nie miał pojęcia, czy była częścią jego życia czy jego fantazji.
* * *
Mój dziadek lubił sobie wypić.
Najbardziej smakowała mu turecka anyżówka.
Pił anyżówkę i dodawał wody, aby ją rozcieńczyć, ale upijał się tak samo.
Wówczas pił whisky z wodą i się upijał.
I pił wino z wodą, i się upijał.
Aż pewnego dnia postanowił się wyleczyć…
I zostawił… wodę!
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
1 W Argentynie wiosna zaczyna się we wrześniu i kończy w listopadzie. (Wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczki).