Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Błyskotliwa czarna komedia. W tej krótkiej, żwawej powieści Hłasko znakomicie wyważa proporcje między czarnym humorem a patosem. [Publisher’s Weekly]
Opowieść o dwójce przyjaciół, Robercie i Jakubie, którzy wyłudzają pieniądze od starzejących się spragnionych wielkiej miłości kobiet, spędzających wakacje w Izraelu. Ci dwaj to artyści, podnoszący oszustwo matrymonialne do rangi sztuki. Ich przekręty to spektakle, w których ważne jest każde słowo, każda pauza, każdy gest. [lubimyczytac.pl]
Akcja utworu rozgrywa się w latach 50. w Izraelu. Opowiada o dwójce przyjaciół, dla których źródłem utrzymania są oszustwa matrymonialne. Powieść udowadnia nam, że życie jest teatrem – egzystencja dwóch mężczyzn wędrujących z psem polega na ciągłej grze. [Wikipedia]
Powieść Hłaski naciera na was z każdej strony jak rozjuszony byk. [The Washington Post]
Dialogi tak sprawne, jakby żywcem wyjęte z amerykańskich klasyków kina. A do tego polska proza najwyższej jakości. Polecam tak bardzo, jak bardzo się da. Znakomity Hłasko nie zawodzi. To zdecydowanie jeden z najlepszych pisarzy, jakich dane mi było czytać. [klajner, lubimyczytac.pl]
Mocna i zabawna powieść, naprawdę warta lektury. Powszechnie uważany za olbrzymi talent, Hłasko byłby jeszcze jednym „młodym gniewnym” swojego pokolenia, gdyby nie to, że jest o wiele zabawniejszy, a jego styl czasami Kafkowski, to znów rodem z Hemingwaya – cechuje brutalny egzystencjalizm. [Yorkshire Post]
Powiedziałbym, że ta książka chwyta za serce, ale nie oddałoby to w pełni tego dzieła. Ono kilkakrotnie dźga cię w klatkę piersiową i pozwala dogorywać w męczarniach. [WhiteGlasses, lubimyczytac.pl]
Bohater – narrator i Robert stanowią parę przyjaciół. Poznali się w więzieniu, gdzie Robert odkrył u przyszłego partnera – aktora świadomość odgrywania życia. Robert to maniak, kocha teatr, szczególnie Szekspira, lecz musi się zadowolić swoim przyjacielem, który jest jego całym teatrem. Wspólnie zaczynają pracę. Są po prostu oszustami matrymonialnymi i to stanowi źródło ich zarobków. Jednak gra idzie o inną stawkę. Robert to reżyser, wyposażony w znajomość dorobku kulturalnego ludzkości, obmyśla zdarzenia, sytuacje i dobiera teksty, które prezentuje bohater – narrator w czasie pracy, by osiągnąć oczekiwane rezultaty. Już na początku Robert wypowiada zdania ujawniające jego myśli istniejące poza grą. W czasie, gdy pochyla się nad zwłokami zmarłego mężczyzny – Rumuna, mówi: „Teraz będzie miał ciszę i ciemność. Czy będzie znów czuł się rozczarowany?”. Zdradza się w takich chwilach ze swoimi pragnieniami i marzeniami, z ludzkimi tęsknotami. W czasie lektury tekstu można wychwycić tego typu wypowiedzi ujawniające cel egzystencjalnych poszukiwań bohaterów.
Bohaterowie Hłaski mają świadomość, że w świecie będącym światem pozorów, gdzie istnieją tylko zewnętrzne objawy prawdziwych uczuć, gdzie obowiązuje fałsz i zakłamanie, „prawdziwa twarz” wywołać może śmiech i litość. Ukrywają się więc ze swoimi tęsknotami. Wybierają maskę zła. To umożliwia im podjęcie gry.
Każda sytuacja, każda cecha postaci, każdy dialog – posiadają u Hłaski wielopoziomowe znaczenie, które odczytywać można bez ścisłego łączenia ich z opisem konkretnych zdarzeń. Ta cecha powieści potwierdza dojrzałość pisarską autora, potwierdza twórczy rozwój. Pisarz kieruje spojrzenia czytelnika na to, co niedostrzegalne, to czego nie zauważamy. Dodatkowy wymiar tworzy w opowieściach izraelskich miejsce akcji – Izrael. Ta szczególna przestrzeń uświęca czyny bohaterów. [Małgorzata Frąckiewicz, Drugie zabicie psa – sakralizacja świata w prozie Hłaski, bazhum.muzhp.pl]
FILMOWY SPEKTAKL TELEWIZYJNY „DRUGIE ZABICIE PSA”:
W 1996 roku odbyła się w Teatrze Telewizji premiera „Drugiego zabicia psa” – spektaklu zrealizowanego techniką filmową w reżyserii Tomasza Wiszniewskiego. Wystąpili m.in.: Artur Żmijewski, Gabriela Kownacka i Jan Peszek. Opinia o tym spektaklu:
– Przedstawienie Tomasza Wiszniewskiego zrealizowane techniką filmową dobrze oddaje egzotykę całej opowieści. Gabriela Kownacka w roli Marii jest kwintesencją kobiecości, Marek Żmijewski to starzejący się buntownik, a Robert Pszoniak to cudowny reżyser – kabotyn, którego akceptujemy ze wszystkimi słabościami. [rp.pl]
PRZEDSTAWIENIE TEATRALNE „DRUGIE ZABICIE PSA”:
Teatr Polski im. Hieronima Konieczki w Bydgoszczy. Premiera w roku 2007. Opinia o tym przedstawieniu:
– „Drugie zabicie psa” w reżyserii Wiktora Rubina to teatralna próba odpowiedzi na pytanie: dlaczego najbardziej podniecają nas fikcyjne scenariusze? Dlaczego tak misternie budujemy życiowe role? Czy tylko po to, by przeżywać głębiej i intensywniej? Jakimi sposobami i w jakim celu wciągamy w nasze ciemne gry innych? Przedstawienie Rubina próbuje odważnie stawiać problem etyczny dotyczący tego, w czym teatr sam uczestniczy – manipulacji. [culture.pl]
TŁUMACZENIA:
Marek Hłasko to jeden z najbardziej znanych polskich pisarzy w skali światowej. Jego książki zostały przetłumaczone m.in. na angielski, niemiecki, francuski, hiszpański, holenderski, włoski, duński, węgierski, hebrajski, fiński, koreański i esperanto.
Nota: przytoczone powyżej opinie są cytowane we fragmentach i zostały poddane redakcji.
Tekst: Da Capo, Warszawa 1993.
Projekt okładki: Olga Bołdok.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 156
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Marek Hłasko
DRUGIE ZABICIE PSA
Wydawnictwo Estymator
www.estymator.net.pl
Warszawa 2023ISBN: 978-83-67769-93-8Copyright © Agnieszka Czyżewska-Stempa, Małgorzata Wolf
Tekst: Da Capo, Warszawa 1993
Julowi Godlewskiemu
Jazda z Hajfy trwała ponad dwie godziny i gdzieś w połowie drogi zobaczyliśmy, że z nim jest całkiem źle. Szofer powiedział, że już niedaleko do Tel-Awiwu, i gnał tą swoją starą taksówką z piskiem kół po zakrętach, tak że czuliśmy się trochę niby aktorzy w gangsterskim filmie. Raz nawet chciał nas zatrzymać policjant; podniósł rękę, ale szofer pojechał dalej. W lusterku widzieliśmy, że policjant zawraca do swego harleya, który stał w cieniu, a potem machnął ręką; było za gorąco. Stał tam na środku drogi zdjąwszy hełm i ocierał dłonią spoconą twarz.
– Jak z nim? – zapytał szofer nie odwracając głowy.
– Kończy – powiedział Robert. Odwrócił się do mnie. – Teraz będzie miał ciszę i ciemność. Czy będzie się znów czuł rozczarowany?
– Znaliście go? – zapytał szofer.
– Nie – powiedziałem. Musiałem trzymać naszego psa za obrożę: rwał się i warczał już od dłuższego czasu. To pewnie ten konający nie dawał mu spokoju.
Ale w Tel-Awiwie ten człowiek umarł zaraz potem, jak wynieśliśmy go z taksówki; Robert, szofer i ja. Leżał na ławce oczekując ambulansu, a ktoś litościwy przykrył mu głowę gazetą; było to ilustrowane pismo z podobizną jakiegoś aktora patrzącego teraz na nas swymi kolorowymi oczami. Robert uniósł gazetę i popatrzył jeszcze raz na twarz umarłego.
– Zdaje się, że to Rumun – powiedział. – Musiał niedawno przyjechać z Europy. Nie umiał jeszcze ani słowa po hebrajsku.
– Nie nauczy się już, co najśmieszniejsze – powiedziałem.
– Nie jest dobrze.
– Myślisz o nim?
– Właśnie o nim – powiedział. – Jestem przesądny. Ten gość popsuje nam cały interes. Powinniśmy pojechać pociągiem.
– Jeszcze nie ostygł w grobie, a ma nowego wroga – powiedziałem.
– Jasne – powiedział Robert. – Do trumny ze skurwysynem. – Patrzył na szofera, który pochylił się nad tamtym usiłując odczytać nazwisko aktora. – Pójdziemy już, szefie – powiedział. – Nie możemy czekać.
– To John Wayne – powiedział szofer i odwrócił się do nas. – Nie możecie jeszcze trochę poczekać? Wiecie, jak to jest z policją. Oni zawsze myślą, że było inaczej od tego, co człowiek im powie. Tak będzie lepiej dla mnie.
– Mamy interes do załatwienia – powiedziałem. – Mieszkamy na Allenby pod pięćdziesiątym szóstym. Powiedz to policji, gdyby o nas pytali.
– Na pewno będą pytać – powiedział szofer. Znów pochylił się nad tamtym. – Ale to nie John Wayne. Wayne’a widziałem w Pościgu. To ktoś inny.
Przeszliśmy na drugą stronę ulicy i weszliśmy do hotelu. Portier siedział w fotelu czytając jakąś książkę. Pomyślałem sobie o tamtym i spojrzałem na okładkę: był to jakiś cacuś mordujący kobietę. Być może zresztą, że działo się odwrotnie.
– Długo jechaliście? – zapytał portier.
– Dwie godziny. Jakiś człowiek umarł w taksówce – powiedziałem. – Leżał cały czas na Robercie.
– Skurwysyn – powiedział Robert. – Nie przyniesie nam szczęścia. Masz dla nas dwa łóżka, Harry? – Portier nie odzywał się: czytał dalej książkę, a ja znów popatrzyłem na kolorową okładkę. – Za żywy grosz – powiedział Robert.
Teraz dopiero odłożył książkę i odwrócił się.
– Długo zostaniecie?
– Nie wiem tego – powiedziałem. – Przyjechaliśmy wyjąć parę groszy. To dlatego on jest taki wściekły. Myśli, że truposz popsuje mu ten cały pomysł.
– Będziesz go znowu żenić? – zapytał portier Roberta.
– Czy źle go żeniłem do tego czasu?
Portier patrzył teraz na mnie.
– Jest stary – powiedział po chwili. – I wygląda na cholernie zmęczonego.
– Nie martw się o mnie, Harry – powiedziałem. – Zostaw to Robertowi. On już wie, jak wyjąć tę forsę.
– Pewnie, że wiem – powiedział Robert. – To tak samo jak z rysunkami. W rysunku najważniejszy jest pomysł. A ja mam dla niego jeszcze całą kupę pomysłów.
– Jest stary – powtórzył portier.
– Zostaw to mnie. Ja już wiem, co mam z nim zrobić. Ja za ten jego smutny pysk wyciągnę całą loterię pieniędzy. Masz dla nas te łóżka czy nie?
– Za psa musicie też zapłacić – powiedział portier. – Takie są przepisy.
– Już zapłaciliśmy za niego. Przy kupowaniu.
– Ile?
– Prawie sto funtów. To rasowy pies. A może myślisz, że nam go dali za darmo? I jeszcze niańkę do niego. Nie myślisz tak, nie?
– Płacicie z góry – powiedział portier. – Cztery funty. A pies niech się nie pęta po hotelu.
– Jest cały czas z nami – powiedziałem. – Chodzi tam, gdzie i my chodzimy. Nie mamy przed nim tajemnic.
Portier znów popatrzył na mnie. Widziałem, że bardzo chciał uśmiechnąć się nieprzyjemnie. Ale nic z tego nie wyszło: jego twarz drgnęła tylko; na wszystko było zbyt gorąco.
– Pewnego dnia weźmiesz za dużo i będzie koniec – powiedział do mnie portier. – Już ostatnim razem było z tobą źle. Musieli ci dawać maskę tlenową. Myślałem, że to już ostatni raz.
– To dlatego, że nie zjadłem przedtem porządnej kolacji – powiedziałem. – Każdy może zrobić błąd, Harry.
– Ale ty już zrobiłeś to przedtem w Jerozolimie – powiedział. – A potem musieli cię trzymać na psychiatrii. Pokój czternaście.
Podszedłem do tablicy i zdjąłem klucz.
– Wyjąłem wtedy całą kupę pieniędzy – powiedziałem.– Właśnie wtedy w Jerozolimie.
– Jesteś stary – powiedział. Wziął książkę do ręki i odwrócił się. Pieniądze wzięte od nas schował do biurka; nie chciało mu się nawet porządnie zamknąć szuflady.
– Wrócicie wcześnie?
– Wrócimy przed dwunastą – powiedziałem. – Teraz idziemy się trochę umyć i już nas nie ma.
– Macie własny ręcznik? – zapytał Harry.
– Nie – powiedziałem.
– Dwa ręczniki… to będzie pół funta.
– Nie pękniemy bez tego pół funta – powiedziałem.
Harry wyciągnął dwa ręczniki z szuflady, a ja je wziąłem. Robert wyrwał mi jeden ręcznik i podał Harry’emu z powrotem.
– Wystarczy nam jeden – powiedział.
– Jeśli mam być szczery, to wolałbym mieć ręcznik dla samego siebie – powiedziałem.
– Naucz się oszczędności w małych rzeczach – powiedział Robert. – Inaczej nigdy nie dojdziesz do forsy. Czytałem niedawno, że kanclerz Adenauer kazał sobie zapłacić za wywiad telewizyjny, wziął forsę od tego reportera i schował ją do kieszeni, a osiem milionów Niemców patrzyło na to. Tak trzeba żyć.
Weszliśmy w ciemny korytarz, na którego końcu siedział garbus i czytał. W słabym świetle żarówki padającym z boku spojrzałem na jego twarz; miała fałszywy, bolesno-słodki wyraz, jaki często spotykamy u kalek. Potem spojrzałem na książkę, którą czytał: był to żywot świętego Pawła z Tarsu.
– Jeszcze jeden katolik – powiedziałem. – I to nie z idealizmu. A w dodatku garbus.
– Dlatego przeszedłem na katolicyzm, że księża obiecali mi pomoc przy uzyskaniu wizy kanadyjskiej – powiedział garbus. – I co u ciebie słychać? Żyjesz jeszcze?
– Nie bój się o mnie – rzekłem. – A ty siedzisz w dalszym ciągu przed sraczem, nie? Nic się nie zmieniło?
– Tu mam bliżej – powiedział wskazując na drzwi toalety, przed którą siedział. – Jak mnie przyciśnie, to mam tylko jeden krok. O co ci chodzi?
– Znam go już trzy lata – powiedziałem do Roberta. – I przez cały czas siedzi przed sraczem. Dobry jest, nie?
– Może by go można jakoś wykorzystać – powiedział Robert.
– Masz jakiś pomysł?
– Może coś wymyślę. Garbus nie jest zły – powiedział Robert. – Teraz idziemy się umyć.
– Ty, blondie – powiedział do mnie garbus. – W końcu tygodnia dostanę forsę od moich księży. Skombinuj mi jakąś dziewczynę.
– To będzie cię kosztować trzydzieści, może czterdzieści funtów – powiedziałem.
– A dlaczego od innych biorą tylko po dwadzieścia?
– Jesteś w końcu garbus, nie?
– Moi księża obiecali mi forsę, jak skończę naukę katechizmu. Przykazania wykułem już na gładko. A teraz czytam żywot świętego Pawła. – Podniósł się nagle; przez twarz jego przeszedł jakby skurcz bólu. – Przepraszam – powiedział. – Znowu się zaczyna.
Wszedł do toalety i zatrzasnął drzwi za sobą.
– Co z nim jest? – rzekł Robert.
– Nie mógł wytrzymać upałów i pił surową wodę – powiedziałem. – To było w czasie takiego chamsinu, który trwał osiem dni. W ten sposób przeziębił sobie żołądek. Lekarze dają mu węgiel i jeszcze inne medykamenty, ale to nic nie pomaga. A teraz jeszcze chce dziewczyny.
– Jasne – rzekł Robert. – Jego życie erotyczne to nieśmiałe próby onanizmu zakończone fiaskiem. A teraz idziemy się myć.
Zeszliśmy potem na ulicę i weszliśmy do pierwszej z brzegu kawiarni. Było tu trochę chłodniej; gumowe skrzydła wentylatora chłeptały cicho powietrze. Można było patrzyć na nie, i to dawało złudzenie chłodu. Ale złudzenie też jest coś warte po dniu, który spalał się czerwonym blaskiem przez szesnaście godzin. Robert zamówił dwa piwa i kelner przyniósł je po chwili.
– Denerwuje mnie – powiedziałem.
– Kelner?
– Nie. Harry. Nasz portier. Co on wie? Ile wyjąłem w zeszłym roku?
– Nie musisz o nim wcale myśleć. Myśl o narzeczonej.
Popatrzyłem na naszego psa, który leżał nieruchomo wyciągnąwszy przed siebie grube łapy.
– Może miał i rację – powiedziałem. – Jestem już stary. Nie bardzo wierzę, żeby nam się udało tym razem, Bobby. Pewnego dnia zauważą mnie zbyt późno i będzie spokój.
– Nie.
– Wiesz przecież, że może tak się zdarzyć.
– Nic ci nie będzie. Musisz jeść. Zawsze przedtem musisz zjeść porządną kolację. A poza tym twój organizm przyzwyczaił się już.
– Boję się, czy już nie za bardzo – powiedziałem. – Z tymi, co są niby przyzwyczajeni, jest właśnie najgorzej. Pewnego dnia może być całkiem kiepsko. Wiesz przecież o tym.
– Pewnie, że może być źle – powiedział. – Ale ja nie jestem na tyle mądry, żeby cię ubezpieczyć z polisą i tymi całymi historiami. Nie jesteś amantem filmowym, a ja nie jestem twoją wdową.
– Nie – powiedziałem. – Jak Boga kocham, że nic takiego nie przyszło mi nigdy do głowy.
– Zresztą nie robisz tego dla przyjemności – powiedział. – I ja też nie. Nigdy nie myślałem, że wpadnę na ten pomysł. Moja specjalność to Szekspir. Po to chodziłem na anglistykę, żeby go czytać w oryginale. I to jest właśnie to, co bym chciał robić.
– Nie mów o tym, Bobby.
– Mogę o tym śmiało mówić. Czy mówiłem ci już, jaki mam pomysł na Makbeta?
Nie odpowiedziałem mu. Mówił mi o tym ze sto razy; mówił mi o tym w Jerozolimie, w Hajfie i w czasie tych wszystkich dróg, które zrobiliśmy razem; i w czasie tych wszystkich nocy, w ciągu których nie można było spać. To właśnie wtedy, kiedy o tym mówił, jego brzydka twarz poczynała żyć. Pomyślałem sobie, że teraz przyjdzie to najgorsze.
– Czy mówiłem ci już o tym? – powtórzył. Był natarczywy jak każdy maniak.
– Znam tę sprawę – powiedziałem i było mi go trochę żal. – Jesteś dobry, Robert. Przykro mi, że twój cały teatr to ja. A teraz jestem już do niczego. Wyglądam kiepsko. Nie wierzę, żeby ta dziewczyna na to poszła. Przykro mi, ale nie.
– Pójdzie na to – powiedział. – Bądź spokojny. To już ja od tego, że ona na to pójdzie. A po drugie, to ona była dziewczyną w czasie wojny rosyjsko-japońskiej. I nie myśl więcej o swojej twarzy. To po prostu tak samo jak z Szekspirem. Jego nie wolno grać. Trzeba tylko umieć powiedzieć tekst. Najgorsze jest właśnie to, że ludzie uparli się go grać, a to jest straszne. Jak można zagrać tę scenę, kiedy Hamlet choleruje się z bratem Ofelii nad jej otwartym grobem? Olivier chciał grać Szekspira i zrobił z niego teatr. A Szekspir nigdy nie był teatrem.
– Nie mów tego głośno.
– Tobie to mówię – powiedział. – Ty po prostu wyszczekasz swój tekst i zejdziesz ze sceny. Nie potrzebujesz wcale grać. Zresztą przejdziemy tę całą sprawę od początku.
– Teraz?
– Nie. Odpoczniemy trochę. Wypijemy to piwo i pójdziemy szukać forsy. Teraz jest już trochę chłodniej. – Umilkł na chwilę, a potem zapytał: – Co ten gość powiedział?
Nie zrozumiałem.
– Kto?
– Ten w taksówce. Zrozumiałeś jego ostatnie słowa?
– Nie bardzo. Zdaje się, że „módlcie się za moją duszę” czy coś w tym rodzaju.
– On to powiedział po niemiecku?
KONIEC BEZPŁATNEGO FRAGMENTU
ZAPRASZAMY DO ZAKUPU PEŁNEJ WERSJI