Duszek ze starego zamczyska - Zofia Szanter - ebook + audiobook + książka

Duszek ze starego zamczyska ebook

Szanter Zofia

4,8

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Historia przyjaźni dwóch nietypowych mieszkańców karpackich gór. Leśny diabeł Pazurkiewicz, sympatyczne stworzenie z zatroskaną buzią, ratuje z opresji niewielkiego duszka Ektoplazmusa, którym od tego momentu zaczyna się opiekować. Nie jest to jednak łatwe zadanie, bo duszek, jak każde dziecko, trochę rozrabia. Pomimo początkowych psot, między nimi rodzi się głęboka więź. Jednak pewnego dnia, Ektoplazmus, kuszony ciekawością i pragnieniem przygód, decyduje się na samotną wyprawę do starego zamczyska. Co czeka go w murach tajemniczego zamku? Czy ich przyjaźń, wystawiona na próbę, przetrwa?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi

Liczba stron: 83

Oceny
4,8 (10 ocen)
8
2
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Nina7474

Nie oderwiesz się od lektury

Dzieci były zachwycone a i ja z przyjemnościa słuchałam audiobooka. Polecam
00
Audrey_

Dobrze spędzony czas

Fajna historia o duszku :)
00

Popularność




Rozdział pierwszyw którym dochodzi do ważnego spotkania na stokach góry Kiczery

Pewnego popołudnia Pazurkiewicz zbierał owoce dzikiej róży na szerokim stoku góry Kiczery. Kiczera była jedną z wielu gór w olbrzymich Karpatach, a Pazurkiewicz – leśny diabeł – był jednym z wielu mieszkańców tych gór. Właśnie przedzierał się przez chaszcze, żeby dotrzeć do największego krzaka, gdy nagle zobaczył coś dziwnego. Między kolcami zaczepiła się mała, biała kulka. Wiatr targał gałązkami na wszystkie strony i różane kolce z każdym ruchem darły z kulki długie, białe strzępy.

Pazurkiewicz wyciągnął łapę, delikatnie odczepił kulkę i zaczął ją oglądać. Na początku myślał, że to jakiś nowy rodzaj dmuchawca i mocno dmuchnął, żeby zobaczyć, czy poleci wysoko. Ale kulka wcale nie miała zamiaru odfrunąć, choć diabeł dmuchał raz po raz. Przez chwilę tkwiła nieruchomo, a potem drgnęła, wolniutko się rozwinęła i na Pazurkiewicza spojrzały bystre, czarne oczka. Oczka uśmiechnęły się i diabeł usłyszał cieniutki głosik:

– Jak to dobrze, że wreszcie mnie wyciągnąłeś z tych kolców, ale przestań już na mnie dmuchać!

– Przepraszam, myślałem, że jesteś dmuchawcem…

– No wiesz, ja przecież jestem duszkiem karpackim!

Pazurkiewicz zaniemówił. Oglądał duszka ze wszystkich stron, w kilku miejscach delikatnie dotknął pazurem jego powłoki, a w końcu spróbował lekko go rozciągnąć.

„Jaki on miękki – myślał. – Tak długo już żyję, ale czegoś podobnego nigdy nie spotkałem. Ciekawe, co on je”.

A głośno zapytał:

– Skąd przyleciałeś?

I znów rozciągnął duszka, tym razem nieco mocniej. Mały wyszczerzył zęby i ostrzegawczo zasyczał. Pazurkiewicz zdziwił się i szybko go puścił, a wtedy duszek zręcznie przeskoczył mu na ramię. Tam otrząsnął się, usadowił wygodnie i powiedział: – Nigdy więcej nie próbuj mnie rozciągać, bo wtedy robię się bardzo zły.

– Siedział chwilkę naburmuszony, po czym dodał: – A tak w ogóle, to duszki karpackie wylęgają się z kwiatów skrzypu. Ale tylko wtedy, gdy w ciągu siedmiu lat każdego roku trwa przez siedem tygodni upalne lato i nie spada ani jedna kropla deszczu. Wtedy w całych Karpatach z siedmiu najwyższych skrzypów wylęgają się takie właśnie duszki jak ja. W naszym kwiecie było nas kilku, ale wszyscy polecieli na wschód, a tylko ja chciałem zobaczyć, co jest za górą – z drugiej strony.

– No i co było?

– Następna góra, a potem okropnie kolczaste róże – i ty. Na całe szczęście.

– To daleko nie poleciałeś – mruknął Pazurkiewicz do siebie, a głośno zapytał:

– Jak masz na imię?

Duszek wyprostował się dumnie i odrzekł:

– Jestem Ektoplazmus z wielkiego rodu Plazmolusów. Zapewne już o nas słyszałeś?

– A ja jestem Pazurkiewicz z wielkiego rodu Pazurkiewiczów – odpowiedział diabeł i też wyprostował się z dumą. – Pewnie, że o was słyszałem, mój dziadek często opowiadał mi, że kiedy był mały, przyjaźnił się z jednym Ektoplazmusem. To musiał być twój krewniak.

Po tej prezentacji diabeł powrócił do zbierania dzikiej róży, a Ektoplazmus przysiadł na brzegu wiaderka i pracowicie wygładzał swoją powłokę. Parę razy spróbował, czy może latać, ale niestety, był tak postrzępiony, że nie mógł nawet utrzymać się w powietrzu. Pazurkiewicz przyglądał się spod oka, jak duszek ponawia próby i za każdym razem upada w trawę lub na kamienie. Ektoplazmus podobał mu się coraz bardziej. Postanowił, że jeśli duszek się zgodzi, weźmie go ze sobą i będzie się nim opiekował. Może duszek go polubi i zostanie z nim na zawsze.

Gdy wiadro było już prawie pełne, diabeł powiedział:

– No, starczy już tych skoków, właź do środka. Pójdziemy do mnie, zjemy coś dobrego i odpoczniesz sobie.

Ale duszek nie ustępował. Kiedy kolejny raz pacnął między kamienie, diabeł dodał:

– Jutro na pewno pójdzie ci lepiej – i wolniutko zaczął wycofywać się z kolczastych krzaków. Gdy był w połowie góry, duszek dogonił go, wgramolił się do wiadra i ułożył się wygodnie między owockami. Zeszli na dół i stopniowo zagłębiali się w las. Duszek początkowo rozglądał się z ciekawością, był jednak bardzo zmęczony, a wiadro przyjemnie kołysało. Po chwili zwinął się w kulkę i zasnął.

Pazurkiewicz szedł szybko i wkrótce znalazł się na swojej polance, na środku której rósł potężny dąb. Przed wielu laty w drzewo uderzył piorun i wypalił cały pień w środku. Stąd powstała w nim podłużna, czarna dziupla, tak wielka, że można w niej było stanąć, a jeszcze pozostawało sporo miejsca. Z tej dziupli wchodziło się specjalnym korytarzem w głąb ziemi, daleko pod korzenie, gdzie Pazurkiewicz miał swoją siedzibę.

Duszek nawet się nie obudził, kiedy diabeł otwierał i zamykał klapę wejściową, a potem ostrożnie schodził. Spał również, kiedy wiaderko stuknęło o ławę i przestało się kołysać. Pazurkiewicz był bardzo głodny i od razu pożarł wszystkie placki, które zostały mu z obiadu. Przy ostatnim pomyślał, że gdy duszek się obudzi, to poczęstuje go zupą, której prawie cały garnek stał jeszcze na piecu. Zajrzał do wiaderka, lekko pogłaskał Ektoplazmusa, a potem wyciągnął kartonowe pudełko po cukierkach. Sprawdził, czy na pewno jest puste (niestety, nic już w nim nie było), przyniósł suchego mchu i puchu dmuchawca, wyścielił dno i delikatnie przełożył duszka. Ten tylko przeciągnął się i spał dalej.

Pazurkiewicz znów poczuł się głodny, wlał więc połowę zupy z garnka do miseczki i jadł ją, zaglądając przy okazji do duszka. Potem pogrążył się w rozmyślaniach, co by tu zrobić na kolację i od czasu do czasu delikatnie głaskał Ektoplazmusa.

Duszkowi widocznie coś się śniło, bo zaczął się niespokojnie wiercić. Gdy jednak parę razy kichnął, Pazurkiewicz pomyślał:

„Dzisiaj był taki silny wiatr, najwidoczniej się przeziębił, biedaczek” – i przysunął pudełko bliżej pieca. Po kolacji wyciągnął duszka z pudełka, jeszcze raz obejrzał, ułożył koło siebie na legowisku i dobrze przykrył. Całą noc uważał, żeby go przypadkiem nie przygnieść i stale sprawdzał, czy mu ciepło.

Jakież było zdumienie Pazurkiewicza, kiedy rankiem następnego dnia zobaczył, że całą powłokę Ektoplazmusa pokryły czerwone plamki.

„A cóż to takiego?” – pomyślał i obudził duszka.

Na dworze trochę padało, więc przez cały dzień Ektoplazmus smętnie snuł się po izbie, nie chciał nic jeść, ciągle kichał i markotnie spoglądał na swoją powłokę. Tak było do wieczora; wtedy po raz pierwszy się odezwał:

– Wiesz, te plamki nawet ładnie wyglądają.

Ale Pazurkiewicz wcale tak nie myślał. Postanowił, że jeśli duszkowi nie przejdzie do jutra, będzie musiał go pokazać Samowiłom.

Następnego dnia czerwone plamki jeszcze gęściej pokryły powłokę Ektoplazmusa. Duszek nie chciał się nawet obudzić i zaszył się głęboko między skóry, którymi wyścielone było legowisko.

„To nie żarty” – pomyślał Pazurkiewicz, wsadził Ektoplazmusa do pudełka i powędrował nad źródełko, przy którym mieszkały Samowiły.

Rozdział drugiw którym poznajemy chatkę Samowił, a Pazurkiewicz bierze niespodziewaną kąpiel

Samowiły mieszkały za sąsiednią górą, w miejscu, skąd wypływał potok. Pilnowały źródła na długo przedtem, zanim Pazurkiewicz osiedlił się w lesie. Były to trzy leśne siostry; opiekowały się wodą i mieszkańcami wszystkich jezior, źródełek, potoczków i potoków w okolicy. Podobno przybyły razem z wędrownymi pasterzami aż z gór Bułgarii. Dawniej, kiedy w dolinach gospodarzyli ludzie, a na łąkach pasły się wielkie stada owiec, Samowiły przybierały postać dziewcząt, podchodziły nocą do ognisk pasterzy, razem z nimi śpiewały i pięknie tańczyły przy świetle księżyca.

Były śliczne; diabeł przyjaźnił się z nimi i lubił patrzeć z ukrycia, jak czeszą swoje długie włosy i jak unoszą się z wiatrem, powiewając rękawami szat. Nie rozumiał tylko, dlaczego tak często pluskają się w wodzie, która przecież nawet latem była obrzydliwie mokra i zimna.

Wspominając dawne czasy, diabeł wolno wspinał się pod górę, aż w końcu ujrzał źródełko. Prawie go nie poznał. Całe zarosło chwastami, korytko odprowadzające wodę zbutwiało i rozpadło się, a kamienie obrosły śliskim, zielonym mchem. Pazurkiewicz nie był tu od lat. Początkowo nawet wydawało mu się, że zabłądził i trafił w zupełnie inne miejsce. Ale woda, spadając z wysoka na kamienie, jak zwykle głośno pluskała, a promienie słońca wesoło w niej migotały.

– Hm, to chyba tu, ale zaraz zobaczymy, czy jest jeziorko – mruknął pod nosem i cofnął się kawałeczek w prawo.

Jeziorko było, co prawda również zarośnięte i brudne, ale to samo, co dawniej. Nad brzegiem nadal rosła jego ulubiona wierzba, w której konarach przyczajał się, żeby podpatrywać, co wieczorami robią Samowiły.

Wrócił więc do źródełka, rozsunął olbrzymie łopuchy i liście podbiału i cichutko zawołał:

– Hej, hej, Samowiły, jesteście tam?

Ale nic się nie ruszyło ani nie odezwało. Zaczął więc badać ślady na ziemi. Po chwili dostrzegł wąską ścieżkę, która prowadziła w bardzo gęsty, olchowy zagajnik. Pazurkiewicz nawet się nie zdziwił, choć dawniej było tu puste pole, gdzie każdej nocy palono ognisko.

„Wszystko się zmieniło, odkąd nie ma tu ludzi” – pomyślał tylko i zaczął przedzierać się między olchami. Musiał mocno trzymać Ektoplazmusa, który obudził się i podważał przykrywkę, żeby zobaczyć, dokąd idą i co tak pluszcze.

Wkrótce drzewa rozrzedziły się, na niebie pojawił się wysoki studzienny żuraw, a pod nim ciemny zarys dachu i solidne ściany maleńkiej chatki stojącej na zboczu.

– No, nareszcie – mruknął diabeł. Kiedyś pasterze zbudowali tę chatkę specjalnie dla Samowił. Chcieli zatrzymać leśne siostry, żeby na stałe opiekowały się źródłem, i pilnowały, by woda była czysta i nie szkodziła owcom. Drzwi chatki były zamknięte, ale z dziury w dachu unosiła się wąska smużka dymu – ktoś palił w piecu.

Pazurkiewicz zastukał kołatką i troszkę się cofnął, żeby drzwi mogły się otworzyć. Ale nie obejrzał się i niefortunnie włożył nogę prosto w talerz, który stał przed progiem. Zamachał łapami, zachwiał się, i jak długi przewrócił na ławę, pomiędzy wiadra i cebrzyki pełne wody. Woda chlupnęła i po chwili diabeł był mokry od stóp do głów. Na dodatek pudełeczko z Ektoplazmusem wypadło mu z łap i gdy Pazurkiewicz się pozbierał, ujrzał duszka w wodzie, w samym środku największego cebrzyka. Widać było, że Ektoplazmus też jest zły, pewnie i on niezbyt lubił zimne kąpiele. Gdy jednak zobaczył minę Pazurkiewicza ociekającego wodą, zaczął się tak śmiać, że dostał silnych rumieńców i już nie było widać, że jest w plamki. Był jedną wielką czerwoną plamą.