Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Powieść przygodowa Dzieci kapitana Granta należy do najpopularniejszych utworów sławnego francuskiego pisarza Juliusza Verne’a, a zarazem do światowego kanonu literatury dziecięcej i młodzieżowej.
Opisuje losy zamorskiej wyprawy zorganizowanej przez dzieci kapitana Granta, Roberta i Mary, w poszukiwaniu ojca, którego okręt zaginął wraz z całą załogą. W wyprawie towarzyszy im charyzmatyczny naukowiec, doktor Jakub Paganel. Podróżnicy przemierzają oceany i lądy, przeżywają liczne przygody, spotykają barwne i fascynujące postacie, padają ofiarą groźnych bandytów, zmagają się z dzikimi tubylcami z odległych krain. Tropiąc poszlaki, docierają do wybrzeży Patagonii, przemierzają Amerykę Południową, płyną do Australii, podróżują po Oceanii. Pasjonująca odyseja znajdzie nieoczekiwany finał na bezludnej wyspie na Pacyfiku.
Powieść Dzieci kapitana Granta stanowi pierwszą część tak zwanej dużej trylogii Vernowskiej, na którą składają się także Dwadzieścia tysięcy mil podwodnej żeglugi i Tajemnicza wyspa.
Lektura dla klasy VI
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 806
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł oryginału
Les enfants du capitaine Gant
Ilustracje
Édouard Riou
Okładka
Artur Piątek
Przygotowanie wydania elektronicznego
Michał Nakoneczny, hachi.media
Opracowano na podstawie wydania Wydawnictwa Gebethner i Wolff z 1929 r. w przekładzie Izabeli Rogozińskiej
© Copyright by Siedmioróg
ISBN 978-83-7791-918-7
Wydawnictwo Siedmioróg
ul. Krakowska 90, 50-427 Wrocław
Księgarnia wysyłkowa Wydawnictwa Siedmioróg
www.siedmiorog.pl
Wrocław 2018
Dnia 26 lipca roku 1864, przy silnym wietrze północno-wschodnim wspaniały okręt sunął całą siłą pary po grzbiecie spienionych fal Kanału Północnego. Na jego tylnym maszcie powiewała flaga Anglii, zaś błękitna chorągiew na wierzchołku wielkiego masztu miała wyhaftowane złotem litery: E. G., przyozdobione książęcą koroną. Statek ten nazywał się „Duncan”. Był własnością lorda Glenarvana, jednego z szesnastu parów szkockich zasiadających w Izbie Lordów i członka Królewskiego Klubu Jachtowego na Tamizie, słynnego w całej Wielkiej Brytanii.
Na pokładzie statku znajdował się w tej chwili lord Edward Glenarvan z młodą małżonką lady Heleną i jednym ze swych krewnych, majorem Mac Nabbsem.
Dopiero co zbudowany „Duncan” wypłynął na próbę kilka mil poza odnogę Clyde i zdążał do Glasgow. Wyspa Arran wynurzała się na horyzoncie, gdy majtek siedzący na czatowni dał znać, że z tyłu statku ukazała się olbrzymia ryba. Kapitan John Mangles poinformował o tym lorda Glenarvana, a ten, wszedłszy na rufę wraz z majorem Mac Nabbsem, spytał kapitana, co myśli o tym potworze.
– Doprawdy, wasza dostojność – odpowiedział John Mangles – sądzę, że to jest ogromny rekin i nic więcej.
– Rekin w tej okolicy?! – ze zdziwieniem zawołał Glenarvan.
– Bez wątpienia – odrzekł kapitan. – Ta ryba należy do rodzaju rekinów, spotykanych na wszystkich morzach i pod wszystkimi szerokościami geograficznymi. Głowę daję, że jest to ryba młot i to właśnie z nią będziemy mieć do czynienia. Jeśli wasza dostojność pozwoli, a lady Glenarvan zechce przypatrzyć się ciekawemu połowowi, zaraz weźmiemy się do roboty i dowiemy się prawdy.
– Jak myślisz, Mac Nabbs, możeby popróbować tej nowości – rzekł lord Glenarvan do majora.
– Przystaję na wszystko, co ci się spodoba – powolnie odpowiedział major.
– Zresztą tępienie tych straszliwych bestii nigdy nie może być zbyteczne – zawołał znowu John Mangles. – Korzystajmy ze sposobności, a jeśli, wasza dostojność, zgodzi się, to będziemy mieli zachwycający widok i zarazem spełnimy dobry uczynek.
– A więc wydaj rozkazy, kapitanie – rzekł Glenarvan.
Zatem kazał poinformować lady Helenę o połowie, która z ciekawością wyszła na pokład do męża.
Morze było wspaniałe. Na jego powierzchni wyraźnie rysowały się gwałtowne i silne poruszenia potwora. Gdy John Mangles wydał rozkazy, majtkowie zarzucili przez prawą burtę statku w morze długą i grubą linę z ogromnym na końcu hakiem, na który dla przynęty założyli spory kawał słoniny. Chociaż rekin był jeszcze w dużej odległości, to poczuwszy nęcący zapach ofiarowanego sobie przysmaku, zwrócił się szybko ku statkowi. Jego ogromne płetwy, szare po bokach a czarne przy ciele, z nadzwyczajną siłą i szybkością pruły morskie bałwany, płynąc wciąż w linii prostej. W miarę jak rekin się zbliżał, można było zobaczyć blask jego ślepiów pałających żarłoczną chciwością; a gdy otworzył spragnioną paszczę, ukazały się w niej cztery rzędy ogromnych zębów. Jego szeroka głowa podobna była do dwóch młotów osadzonych na jednym trzonku. John Mangles nie pomylił się. Była to rzeczywiście ryba młot, najżarłoczniejsza z rodziny żarłaczy.
Cała załoga „Duncana” śledziła z zaciekawieniem wszystkie ruchy ryby. Wkrótce potwór dopłynął do przynęty, przewrócił się na grzbiet, aby ją lepiej pochwycić, i w mgnieniu oka ogromny kawał słoniny wraz z ostrym hakiem utonęły w jego paszczy. Majtkowie szybko pociągnęli linę przeciągniętą przez blok umieszczony na wierzchołku wielkiej rei masztu.
Rekin zaczął się gwałtownie szarpać, widząc się wyrywanym ze swego żywiołu, lecz na szarpanie znalazł się sposób: mocny postronek z pętlicą uchwyciwszy rekina za ogon, paraliżował wszelkie jego ruchy. Chwilę potem potwór leżał rozciągnięty na pomoście statku. Jeden z marynarzy ostrożnie przybliżywszy się do niego, silnym uderzeniem siekiery odciął ogromny ogon zwierzęcia.
Połów był skończony. Rekin leżał bezsilny i nikomu nie mógł szkodzić – zemście marynarzy stało się zadość, lecz ich ciekawość nie była jeszcze zaspokojona. Na pokładzie wszystkich statków morskich przyjęty jest w podobnych okolicznościach zwyczaj, żeby ściśle rewidować żołądek schwytanego potwora. Majtkowie, znając jego żarłoczność, zawsze spodziewają się znaleźć tam coś nadzwyczajnego i prawie nigdy nie mylą się w swych oczekiwaniach.
Lady Glenarvan, nie chcąc być obecną przy tej krwawej operacji, poszła do kajuty. Rekin jeszcze dyszał. To ogromne zwierzę miało dziesięć stóp długości i ważyło przeszło sześćset funtów; waga ta i miara nie są niczym nadzwyczajnym.
Wkrótce ogromna ryba została rozpłatana kilkoma silnymi cięciami siekiery. Hak z przynętą doszedł aż do żołądka, zresztą zupełnie pustego. Widocznie potwór pościł od dość dawna i zawiedzeni w swych nadziejach marynarze porąbane sztuki chcieli rzucić w morze, gdy nagle sternik dostrzegł duży przedmiot okryty wnętrznościami.
– A to co? – zawołał.
– To jakiś kawałek skały – odpowiedział jeden z majtków. – Bestia widać połknęła go z głodu, biorąc zapewne za przysmak.
– Nie, nie! – krzyknął drugi. – To musi być wiązka zielska, której dotąd strawić nie zdołał.
– Lepiej milczeć, gdy się nic nie wie – zawołał Tom Austin, porucznik statku. – Czy nie widzicie, że bestia była pijakiem, a nie chcąc nic stracić, nie tylko wypiła wino, ale jeszcze i butelkę połknęła?
– Co! – zawołał lord Glenarvan. – Rekin ma butelkę w żołądku?!
– Prawdziwą butelkę – odpowiedział sternik – ale widać, że nie z piwnicy ją wyniesiono!
– Poruczniku, wydobądź ją ostrożnie – rzekł lord Edward. – Butelki znajdowane na morzu zawierają nieraz ważne dokumenty.
– Tak sądzisz? – zapytał major Mac Nabbs.
– Przypuszczam, że tak może być.
– Nie sprzeczam się – odrzekł major. – Możliwe, że dowiemy się jakiejś tajemnicy.
– Zaraz to zobaczymy! I cóż, Tom?
– Oto jest – rzekł porucznik, podając jakiś niekształtny przedmiot, który z niemałym trudem wydobył z żołądka ryby.
– Wspaniale! – zawołał Glenarvan. – Każ obmyć to paskudztwo i przynieś do mojej kajuty.
Tom Austin spełnił rozkaz i za chwilę potem butelka, znaleziona w tak szczególnych okolicznościach, została złożona na kwadratowym stoliku, wkoło którego zasiedli: lord Glenarvan, major Mac Nabbs, kapitan John Mangles i zaintrygowana lady Helena.
Każdy z niecierpliwą ciekawością chciał dowiedzieć się, co zawiera w sobie szkło – czy opis jakiegoś wielkiego nieszczęścia, czy też nic nieznaczące wiadomości puszczone na morze przez marynarza, nie mającego nic lepszego do roboty.
Wypadło jednak dowiedzieć się prawdy i Glenarvan, nie czekając dłużej, przystąpił do zbadania butelki ze wszelką w takich sytuacjach przezornością. I miał słuszność, bo w podobnych wypadkach najdrobniejsza często na pozór wskazówka prowadzi do bardzo ważnych odkryć.
Najpierw dokładnie obejrzano butelkę z wierzchu. Na potężnej szyjce znaleziono jeszcze owinięty drut, już dobrze przez rdzę zjedzony, a grube szkło mogące wytrzymać ciśnienie kilku atmosfer wyraźnie wykazywało szampańskie pochodzenie – mogło zatem wytrzymać wszystkie wypadki długiej podróży bez najmniejszego uszkodzenia.
– Jest to butelka z winiarni „Cliquot” – odezwał się major, a nikt mu nie zaprzeczał, bo major powinien znać się na tym.
– Mój kochany majorze – odpowiedziała lady Helena – cóż nas obchodzić może, jaka to jest butelka, jeśli nie wiemy, skąd ona do nas przypływa?
– Dowiemy się, droga Heleno – rzekł lord Edward. – Z góry można być pewnym, że przybywa z daleka. Czy widzisz, jak ją grubo pokrywają różne materie, skamieniałe pod wpływem morskiej wody? Widać, długo przebywała w oceanie, zanim ją połknął ten rekin.
– Podzielam twoje zdanie, lordzie – odezwał się major – że to kruche naczynie musiało zrobić długą i daleką podróż po morzu.
– Ale skądże do nas przybywa? – z lekką niecierpliwością powtórzyła lady Glenarvan.
– Poczekaj, droga Heleno, poczekaj chwilkę. Zdaje mi się, że butelka ta samą swą treścią odpowie na wszystkie nasze pytania.
I to mówiąc, Glenarvan zaczął zdrapywać nożem grubą powłokę z szyjki, i niedługo też ukazał się korek, ale mocno uszkodzony przez wodę morską.
– To źle, to bardzo źle! – powtarzał lord Glenarvan. – Bo jeśli tam wewnątrz są jakieś papiery, to znajdziemy je w bardzo złym stanie.
– Tak może być – odpowiedział major.
– Ponieważ butelka ta – mówił dalej lord Edward – była źle zakorkowana, więc z pewnością by zatonęła, gdyby nie wypadek, że rekin ją połknął i przyniósł na pokład „Duncana”.
– Zapewne – odezwał się John Mangles. – Dobrze, że tak się stało, ale byłoby lepiej, gdybyśmy ją złowili na pełnym morzu pod pewną wiadomą długością i szerokością geograficzną; bo w takim razie, badając prądy atmosferyczne i morskie, można by było niemal odgadnąć, jaką przebyła drogę. Ale gdy ją przynosi taki posłaniec, jak rekin, który płynie pod prądy i wiatry, to trudno coś odgadnąć.
– Zaraz zobaczymy – powiedział lord Edward, wyjmując ostrożnie korek. I w tejże chwili po kajucie rozszedł się mocny zapach soli.
– I cóż? – pytała lady Helena.
– Tak jest – rzekł Glenarvan – nie pomyliłem się, bo w środku są papiery.
– Papiery! Dokumenty! – wołała lady Helena.
– Jednakże – mówił dalej Glenarvan – zdają się być przez wilgoć uszkodzone i tak przylgnęły do ścian butelki, że trudno je będzie stamtąd wydobyć.
– Stłuczmy szkło – doradził Mac Nabbs.
– Wolałbym je zachować w całości – odpowiedział Glenarvan.
– I ja także – dorzucił sentencjonalnie major.
– Z pewnością tak by było lepiej – rzekła lady Helena – ale znowu warto chyba poświęcić butelkę dla ocalenia kosztownych może dokumentów.
– Niech wasza dostojność odtrąci szyjkę – rzekł John Mangles – a będzie można wydobyć papiery bez uszkodzenia ich.