Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
„Dzieje Tristana i Izoldy” to lektura szkolna. Ebook „Dzieje Tristana i Izoldy” zawiera przypisy opracowane specjalnie dla uczennic i uczniów liceum i technikum.
Tristan, siostrzeniec i wasal Marka, króla Kornwalii, odważnie staje do walki z potężnym rycerzem, Morhołtem. Wygrywa, ale zostaje bardzo poważnie ranny. Od śmierci ratuje go piękna Złotowłosa Izolda.
Tristan wraca na dwór króla. Ten po pewnym czasie planuje ożenić się z właścicielką złotego włosa przyniesionego przez jaskółkę. Wasal próbuje ją odnaleźć — przeżywa kolejne przygody i okazuje męstwo w walce ze smokiem, a w zamian otrzymuje rękę pięknej Izoldy. Na statku do Kornwalii oboje przez przypadek wypijają zaczarowane wino, po którym zakochują się w sobie. W życiu Tristana pojawiają się kolejne komplikacje — małżeństwo Marka z Izoldą, opuszczenie Kornwalii i ukochanej, a także kolejna piękna kobieta, nosząca to samo imię…
Dzieje Tristana i Izoldy to jedna z najpopularniejszych historii miłosnych w literaturze. Powstała na motywach legendy celtyckiej. W prezentowanej tu wersji została spisana przez Josepha Bédiera w 1900 roku. Stała się inspiracją dla wielu utworów literackich, muzycznych i scenicznych.
Książkę polecają Wolne Lektury — najpopularniejsza biblioteka on-line.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 214
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
tłum. Tadeusz Boy-Żeleński
Ta lektura, podobnie jak tysiące innych, jest dostępna on-line na stronie wolnelektury.pl.
Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fundację Nowoczesna Polska.
ISBN 978-83-288-3574-0
Z podbojem Galii przez Rzymian, miejscowa kultura celtycka uległa zalewowi latynizmu. Język łaciński, i to w swej gminnej postaci (lingua rustica), staje się językiem ludu: z biegiem czasu język ten zmienia się, wchłaniając pewną ilość miejscowych pierwiastków, jak również pod wpływem klimatu, krzyżowania ras, obyczajów. Domieszka germańskich źródłosłowów po nowym podboju kraju przez Franków ma być stosunkowo niewielka: zwycięzcy przyjęli język i obyczaje podbitego narodu. Z tego amalgamatu powstaje język romański, którego istnienie stwierdzone jest od VII stulecia. Rozpada się on na rozmaite narzecza: to, którym mówiono nad Sekwaną i Loarą, wysuwa się na czoło i staje się macierzą języka francuskiego, do którego przejście odbywa się nieznacznie i z wolna.
Język romański posiada piękną literaturę, przeważnie epiczną, zrazu podawaną z ust do ust, śpiewaną na dworach (trubadurowie, truwerzy), spisaną począwszy od XII w. Wyróżniono w niej trzy cykle: francuski (chansons de geste, pieśni o czynach: najstarszą i najsłynniejszą jest tu Pieśń o Rolandzie); cykl bretoński (Powieści okrągłego stołu: Parcival, Lancelot, Tristan i Izolda, etc. ); wreszcie cykl starożytny (Powieść o Aleksandrze, od której epicki dwunastozgłoskowiec francuski nazywa się aleksandrynem). Późniejszą od epopei jest poezja liryczna, opiewająca, z wielkim kunsztem form a w konwencjonalnym ujęciu, sprawy miłości. Oba te działy poezji zrodziły się z ducha dworskiego, feudalnego.
Obok tej literatury arystokratycznej powstaje literatura ludowa, mieszczańska, o charakterze satyry lub po prostu uciesznej i „trefnej” zabawy (fabliaux lub fableaux). Słynną jest Powieść o lisie, która przeszła później do niemieckiej literatury. Nie mniej sławna Powieść o Róży (1236–1277) kojarzy niejako wszystkie rodzaje: pierwsza część, pióra Wilhelma z Lorris, jest wykwintnym traktatem o sztuce kochania, część druga (pisana przez Jana z Meung) ma charakter dydaktyczno-moralny, zaprawiony ostrą satyrą obyczajową.
To w zakresie poezji. Prozą (jak zwykle, proza jest późniejsza od poezji) pisano kroniki (Villehardouin, Joinville, Froissart, Commines) oraz nowele na modłę Bokacjusza. W wieku XIV pojawiają się dość liczne przekłady autorów łacińskich.
Średnie wieki objawiają żywy pęd ku teatrowi. Dramat — jak niegdyś grecka tragedia — wychodzi poniekąd z obrzędów religii. Zrazu pierwsze te zawiązki mieszczą się w kościele jako ilustracja scen z Ewangelii; z czasem sceny te rozrastają się, wydostają się przed kościół, na plac publiczny (miracles, cudy), aż wreszcie znajdują dla siebie miejsce w osobnych budynkach. Te widowiska (misteria) o tematach z Pisma św. lub Żywotów Świętych, przedstawiane z wielkim nakładem, czasem z udziałem 500 osób, przeplatają sceny poważne komicznymi. Tworzą się stowarzyszenia miłośników tego teatru, grywające co niedzielę. W epoce reformacji misteria te, przybierające coraz bardziej świecki charakter, zaczęły razić zarówno katolików jak protestantów: zabroniono ich. Wówczas na scenę wchodzą bohaterowie klasyczni, czym jednak teatr oddala się od ludu.
Obok tych dramatów istniała farsa, której początki gubią się w mroku; może sięgała komedii łacińskiej? Farsa ta, operująca niewybrednymi środkami, obraca się około kilku tradycyjnych tematów: mnicha, lekarza, małżeństwa, etc. Odcina się od niej niezwykłą werwą, ciętością słowa i zręcznością sceniczną utwór Adwokat Patelin niewiadomego autora.
Gdy ta literatura ludowa, gruba, ale pełna soku, żyje i rozwija się, arystokratyczno-dworska liryka jałowieje. Zamknięta w konwencjonalnych tematach, wyzbywa się treści, przenosząc całą wagę na piętrzenie trudności formalnych niewiele już mające wspólnego z poezją1. Bo też na schyłku średniowiecza i cały gmach feudalizmu kryje wewnątrz pustkę i próchno: ale dużo czasu upłynie, zanim rozpadną się ostatecznie te przeżytki minionych form życia, aby ustąpić miejsca bujnemu rozkwitowi Odrodzenia. Otóż z mroków tego najciemniejszego, rozkładającego się średniowiecza, rozlega się krzyk człowieka, pierwszego człowieka współczesnego niejako nam, Franciszka Villona (ur. 1431). Liryka Villona, jako stosunek wyrazu poety do jego ludzkiej treści, jest o wiele bliższą nas niż późniejsi odeń luminarze francuskiej poezji, Ronsard, Malherbe, etc.
Z początkiem wieku XVI Francja wchodzi w znak Odrodzenia. Ale o ile podłożem jego jest humanizm, poznanie kultury greckiej i łacińskiej, o tyle klucz do tej kultury dały Francji Włochy. Wyprawy Karola VIII i Franciszka I zetknęły Francję z Włochami bezpośrednio: cóż za cud, co za olśnienie dla tych w zbroje zakutych zabijaków, kiedy, wyruszywszy ze swych gotyckich zamków i przebywszy Alpy, poznali uśmiech nieba Italii, wykwintne życie jej dworów, miast, czary poezji, miłości, sztuki! Powiew tego życia przenikał odtąd do Francji, aż z Katarzyną Medycejską „włoszczyzna” runęła tam całą falą. Stan ducha wytworzony tą przemianą sprzyjał zrozumieniu kultury starożytnej, która sprowadzała człowieka do natury, podczas gdy chrystianizm kazał iść przeciw niej lub wzbijać się ponad nią. Starożytność była głosem swobodnego ludzkiego rozumu, w przeciwstawieniu do wszystko kruszącego i pętającego dogmatu. Nieskrępowany rozwój władz ducha i ciała, ciekawość poznania, umiłowanie życia, radosne spojrzenie na ziemię zastąpiły średniowieczne wpatrzenie w śmierć i w czyhające poza nią piekło. Ale Francja, przejmując z Włoch ducha Odrodzenia, ograniczyła go poniekąd: nieprzygotowana jeszcze do hodowania sztuk plastycznych (poza architekturą, która stanowiła namiętność Franciszka I), wyraża tego ducha w literaturze, w obudzeniu pędu do nauk, w życiu umysłowym.
Równocześnie niemal działały na tworzenie się ducha francuskiego inne wpływy, na pozór wręcz przeciwne, w gruncie współdziałające. Reformacja poczęta przez Lutra znalazła we Francji wyraz w niepospolitej indywidualności Jana Kalwina (1509–1564). Jest ona w pierwszym okresie powstaniem wykarmionego humanizmem rozumu przeciw przeżytkom średniowiecza; sięgnięciem do źródeł chrystianizmu poprzez piętrzące się narośle scholastycznego komentarza. W tym okresie niemal całe oświecone społeczeństwo Francji sympatyzuje z „nowinkami”, widząc w nich zbawiennego ducha krytyki i protestu. Później, kiedy trzeba wybierać, wielu szczerze waha się opuścić łono katolickiego Kościoła; inni znowu, z temperamentu swego niezdolni są pogodzić się z surową i nieznającą żartu wiarą Kalwina. W pismach Rabelego widzimy, jak doskonale jurny duch Odrodzenia spływa się z nowinkami genewskimi, które przerabia na swą satyryczną modłę. Raczej niżby się miał pisać na ponure dogmaty Kalwina, Rabelais woli płatać figle pod szerokim płaszczem matki-Kościoła.
W wieku XVI — jak później w XVIII — dominuje proza: jest to wiek tworzenia się idei, epoka namiętnych walk, dyskusyj. Institutio christianae religionis Kalwina, którą napisał po łacinie, ale sam przełożył na francuski, jest jednym z fundamentalnych dzieł rozwoju francuskiej prozy. Prozaikami są również dwaj najwięksi pisarze tej epoki, Rabelais i Montaigne. Rabelais (1490–1553) to Odrodzenie w chwili właśnie, gdy rozsadza karykaturalną skorupę średniowiecza; ten zbiegły mnich przekształcony w humanistę, poetę i lekarza to niby symbol myśli ludzkiej cieszącej się tryumfalnie zdobytą swobodą, upijającej się nią aż do szału. Montaigne (1533–1592) wdycha w płuca humanizm już od dziecka, kąpie się w zdroju starożytnej kultury. Myśl, wyzwoliwszy się ostatecznie ze scholastycznych powijaków, ogarnia cały świat, chce objąć cały jego krąg, ze wszystkiego sobie zdać sprawę, a przede wszystkim — z siebie. Zarówno świat starożytny, jak i lądy świeżo odkrywane przez podróżników (Ameryka), są dla Montaigne’a ustawicznym materiałem do studiów porównawczych nad człowiekiem. W Montaigne’u krystalizuje się psychologiczny kierunek francuskiej umysłowości; poznanie siebie, poznanie duszy ludzkiej, oto droga, którą przede wszystkim poszła ta literatura i której trzyma się aż do ostatniej doby.
Montaigne oświadcza się bardzo głośno przy katolicyzmie, ale pod tą ortodoksją kryje sfinksowy nieco uśmiech sceptyka. Wszelka myśl ludzka to czcza chimera — zdaje się mówić — czyż warto dla tej chimery przewracać świat, czy godzi się zwłaszcza dla niej mordować i palić ludzi? Montaigne jest duchem jakby obcy tym swarom: jest on, jak wielu ówczesnych ludzi, którzy dostali się pod czar klasycznego Odrodzenia, wpół-poganinem. Plutarch, świeżo przełożony na francuski przez Amyota (1513–1593), jest jego Biblią.
Odrodzenie staje się we Francji nie tylko przemianą myśli, ale i obyczajów. W twarde i surowe życie feudalnych zamków wnika jak gdyby gorący płomień włoskiego słońca, a wraz z nim powiew wolności, swobody... Za przykładem włoskich dworów, dwór francuski stara się być ogniskiem życia artystycznego i towarzyskiego; Franciszek I czuje się w obowiązku popierać nauki, chronić nawet podejrzanych pisarzy przed szponami groźnej Sorbony. Jeszcze bardziej „renesansową” jest siostra jego Małgorzata, królowa Nawary, autorka Heptameronu, kobieta niepospolita wiedzą, talentem i charakterem.
Ten francuski renesans obyczajowy odzwierciadla się w pamiętnikarzu, który skądinąd kątem jedynie mieści się w literaturze, w Brantomie (1540–1614). To kobieta, ustami tego naiwnego apologety, upomina się o swoje prawa i oczywiście o prawo nadużycia tych praw. Ten autor Pań swawolnych nie przeczuwał, iż jest prekursorem ogromnego odłamu literatury francuskiej, która stanie się poniekąd monografią kobiety, biorąc od tej właściwości swoje piętno. Są okresy (np. druga połowa XIX w.), w której połowę co najmniej beletrystyki francuskiej można by objąć wspólnym godłem Żywotów pań swawolnych...
Szczytowym punktem poezji w wieku XVI jest Ronsard (1524–1585) i jego Plejada (siedmiu poetów związanych wspólnym programem: du Bellay, Jodelle i in.). Hasłem ich było: zerwać z poezją średniowiecza; zwrócić się po natchnienie do starożytności, o ile można wprost do Grecji; nieść wysoko sztandar poezji jako artyzmu; wzbogacać umiejętnie język, iżby się stał narzędziem godnym nowych myśli. Ronsard zażywał wielkiej czci u współczesnych i odegrał wraz ze swą plejadą znaczną rolę; poezja francuska pije wielkimi haustami ze źródeł starożytnych. Następny wiek, posunąwszy się w doskonaleniu formy jeszcze dalej, zapomniał o Ronsardzie zupełnie; dopiero znacznie później historia literatury wróciła mu zasłużone miejsce.
Wiek XVI — polityczny, religijny, literacki — był wiekiem zamętu; zamętu płodnego, bogatego w idee, brzemiennego przyszłością. Politycznie z końcem wieku Henryk IV (1589–1610) doprowadza kraj do ładu i jedności. Edykt nantejski (1598) zapewniający hugonotom swobodę religijną pozwala Francji wytchnąć po wojnach domowych. W ślad za tym literatura i nauka dążyć będą do konsolidacji, metody; miejsce genialnego chaosu zajmie najdalej posunięta dyscyplina myśli i języka, której owocem będzie klasycyzm XVII stulecia. Olbrzymi materiał wchłonięty ze świata starożytności przetworzy się na własny miąższ. Wiek XVI był klasycznym przez swe uwielbienie dla Rzymu i Grecji; wiek XVII stanie się klasyczny swoim własnym klasycyzmem.
Na progu XVII w. stoi Descartes (Kartezjusz, 1596–1650). Główne znaczenie ma on w dziejach filozofii i nauki; ale i w literaturze znaczenie to jest olbrzymie. Ów gmach scholastycyzmu, dogmatycznej niby-wiedzy, autorytetu, gmach, do którego Rabelais szturmował szyderstwem, Montaigne rozumowaniem, on zwalił ostatecznie: następcom przyjdzie uprzątać gruzy. Metoda jego myślenia (będąc sama rasowym wyrazem francuskiego ducha) przeniknie całą literaturę francuską, dając jej na dwa wieki blisko wybitnie intelektualny charakter. Rozum, porządek, miara, jasność, będą panowały niepodzielnie; wszystko, co się nie mieści w tę ramę (więc poniekąd i żywa natura), zostaje wyrzucone za nawias jako barbarzyństwo. Uczucia ogólne biorą górę nad osobistymi: ja twórcy kryje się poza jego tematem. Przerywa się związek między XVII wiekiem a średniowieczem; wiek XVII nie ma śladu zrozumienia np. dla architektury gotyckiej, dla poezji Villona. Nawet ów wielki pisarz chrześcijański, Pascal, który podejmie zdeptanie pysznego rozumu ludzkiego, posłuży się w tym celu metodą — logicznego rozumowania. Ta przewaga intelektu mieści w sobie niebezpieczeństwo, które objawi się z czasem.
Problem religijny trwa nadal w wieku XVII. Jak widzieliśmy, Francja oparła się w znacznej części kalwinizmowi; jednakże ów duch reformy, krytyki, surowości i powagi chrześcijańskiej odpowiadał wewnętrznej potrzebie wielu Francuzów. Stworzyli tedy niejako reformację w samym łonie katolickiego Kościoła, poddając się Głowie, ale walcząc zacięcie z jej doradcami. Był to jansenizm (od nazwiska Janseniusza, 1585–1638), skupienie poważnych i szlachetnych duchów (Saint-Cyran, Arnauld, Pascal, Nicole) usiłujących zwrócić katolicyzm ku wzorom dawnego chrześcijaństwa. W ogóle wiek XVII znaczy się w tej mierze dwoma prądami: „libertynizmem” czyli zdecydowanym niedowiarstwem (ogniskiem tego oświeconego i epikurejskiego libertynizmu było towarzystwo skupiające się około słynnej z urody i swobodnego życia Ninon de Lenclos) i reakcją przeciw niemu w postaci wzmożonego życia religijnego, znajdującego wyraz w licznych i surową regułę praktykujących klasztorach (św. Franciszek Salezy). Ogół publiczności bierze żywy udział w kwestiach religijnych. Najwyższym szczytem ducha religijnego staje się Pascal (1623–1662); szczytem wymowy kościelnej Bossuet (1627–1704).
Drugą wielką manifestacją epoki są narodziny wspaniałego klasycznego teatru: tragedii z Corneillem (1606–1684), komedii z Molierem (1622–1673). Bezcelowe byłoby w tym króciutkim szkicu przytaczać łańcuchy nazwisk łączących tragedię Corneilla i komedię Moliera ze średniowieczem; dwaj ci twórcy tak bardzo odskakują od tego, co było przed nimi, iż jeżeli chodzi o żywe słowo literatury, a nie o jej zabytki, możemy śmiało wziąć ich jako początek. Corneille stwarza w swoim teatrze ów wspaniały koturn, dostojność, heroizm nadludzi, starcie szlachetnych idei, tryumf wszechmocnej woli. Molier idzie drogą studiów namiętności, wprowadzając na tę drogę następcę Kornelowego, Racine’a (1639–1699), pod którego piórem analiza ta zmienia się głównie w monografię miłości. Satyra Moliera staje się potężnym narzędziem walki o wolność myśli, dobijającym przeżytki scholastycyzmu, które trzymają się kurczowo władzy w oficjalnej nauce. Obcinając szyderstwem szlacheckie wybujałości, ośmieszając staroświecczyznę, Molier toruje drogę nowemu obyczajowi, idąc w tym ręka w rękę z antyfeudalną, mieszczańską raczej polityką Ludwika XIV.
Z Celimeną molierowską wchodzi na scenę wykwintna paryska dama, dzierżąca w dłoni berło dobrego smaku. Bo też od czasu Pań swawolnych kobieta uczyniła postępy. Z chwilą gdy z prowincjonalnych zamków arystokracja ściągnęła do Paryża, aby tam zamieszkać w swoich pałacach, salon zaczyna odgrywać wybitną rolę. Czym dwór na wielką skalę, tym staje się na mniejszą salon: środowiskiem kultury towarzyskiej i umysłowej, terenem gdzie — z wzajemną korzyścią — spotykają się niemal na stopie równości wielcy panowie i utalentowani pisarze, areną ćwiczeń i popisów literackich. I właśnie przez swoje ograniczenie, przez większą spoistość, troskliwszy dobór ludzi, może swoje zadania spełniać skuteczniej niż sam dwór. A salon ten to — kobieta.
Salony stają się filtrem czystości języka. W w. XVI język jest jak kipiący kocioł. Warzy się w nim niezliczona mnogość elementów, łaciny, greczyzny, włoskiego, hiszpańskiego, gwary ludowej, prowincjonalnej: z tego materiału każdy pisarz korzysta, jak chce, każdy pisze innym językiem. Rabelais jest już od klasycznej francuszczyzny siedemnastego wieku bardziej może oddalony niż Rej od dzisiejszej polszczyzny; a i Montaigne nie jest dla Francuza bynajmniej łatwą lekturą. W XVII wieku zaczyna się i w krótkim czasie spełnia owo „klarowanie” języka.
W poezji dokonał tego dzieła Malherbe (1555–1628). Z mnóstwa neologizmów językowych, które począł wiek XVI, stworzył tę nowoczesną strofę, w której poezja francuska aż nazbyt skłonna była przybierać postać doskonale jasnej i harmonijnej retoryki. Mierny myślami prozaik Guez de Balzac (1597–1654) oraz Vaugelas (1585–1650) jako prawodawca gramatyki uświęcił te, które język strawił, odrzucił te, których język nie chciał — dokonują ustalenia klasycznego języka francuskiego. Patronują temu dziełu kobiety (które wydadzą w XVII w. parę wybitnych autorek), zwłaszcza słynny Pałac Rambouillet, zanim założona niebawem przez kardynała Richelieu Akademia francuska (1635) stanie się urzędowym stróżem czystości języka, którą to funkcję spełnia po dziś dzień. Tak więc zmanierowane później i nielitościwie przez Moliera wyszydzone „Wykwintnisie” (panna de Scudéry, autorka głośnych współczesnych powieści, przesyconych sztucznym sentymentalizmem) odegrały w literaturze swą dobroczynną rolę: w epoce, kiedy typem szlachcica i kawalera był jeszcze rubaszny zabijaka, one starały się wprowadzić polor, smak i poczucie literackie. Dopełnił dzieła stawania się francuskiej prozy geniuszem swym Pascal (Prowincjałki).
Obok polerowania języka, poleruje się myśli. Studium człowieka podjęte przez Montaigne’a rozpowszechnia się, staje się namiętnością, modą. Psychologizowanie, kreślenie aforyzmów, portretów jest w wieku XVII ulubioną zabawą towarzyską. W literaturze znalazły te dwa rodzaje niedościgniony wyraz: aforyzmy, tzw. „maksymy”, w La Rochefoucauldzie (1613–1689), portrety w La Bruyerze (1645–1696). Listy pisywane do córki pomieściły panią de Sevigné (1626–1696) w rzędzie klasyków. Z panią de la Fayette (1634–1696) psychologia wnika do powieści, która z opowiadania mającego jedynie bawić przemieni się w analizę duszy ludzkiej. W powieściach Lesage’a (1668–1747) psychologia, skojarzona z szerokim tłem obyczajowym, szkicuje już pełny obraz społeczeństwa, który mistrzowsko kiedyś, w innej epoce, namaluje Honoriusz Balzac.
Jak cechą arcydzieł XVI w. jest bogactwo chaosu mającego urodzić świat, przy zupełnym braku kompozycji, tak znów wiek XVII — to ograniczenie się, doskonałość, jasność. Tragedia Racine’a, maksyma La Rochefoucaulda, bajka La Fontaine’a (1621–1695) — oto w różnych rodzajach wzory tej klasycznej czystości. Kodyfikatorem jej i stróżem stał się słynny prawodawca poezji, autor Sztuki poetyckiej, Boileau (1636–1711).
Literaturę XVII w. kształtowały dwa elementy: rasowy racjonalizm oraz żywe źródła starożytności. Stopniowo na schyłku wieku racjonalizm bierze górę, współżycie ze starożytnością zanika. Probierzem literatury staje się intelekt; rodzi się hasło postępu ludzkości. „Starożytni — wołają ci nowi apostołowie — to były dzieci, które wierzyły w baśnie, barbarzyńcy. Cyrus, powieść panny de Scudéry, przewyższa inwencją Iliadę Homera”. Pisanie wierszem wedle La Motte’a (autora „poprawionego” Homera, oczyszczonego z barbarzyństwa i przystosowanego do wymagań oświeconego wieku) jest „niedorzecznością ludzi, którzy wymyślili specjalną sztukę, aby uniemożliwić sobie ścisłe wyrażenie tego, co chcą powiedzieć”. Ta zacięta walka między „zacofanymi” czcicielami starożytności a „modernistami” toczyła się blisko pół wieku; wreszcie moderniści wzięli górę. Zresztą wspaniały rozkwit literatury francuskiej w XVII wieku przyznawał im niejako słuszność; literatura ta, wchłonąwszy w siebie starożytność i przetworzywszy ją na swoją modłę, nie potrzebowała się w niej zasklepiać: ona z kolei stała się klasycznym wzorem. Tylko jako wzór miała swoje niebezpieczeństwo: będąc sama odbiciem świata widzianego poniekąd przez pryzmat starożytności, stawała się we wtórnych swych odbiciach już zupełnie oderwaną od gruntu, konwencjonalną i jałową. Dążenie do najogólniejszych wzorów człowieka groziło wyrodzeniem się w algebrę ogólników. Dostrajanie się do „dystynkcji” salonu sprowadzało okrojenie, zubożenie ludzkiej prawdy. Aby znaleźć nowe źródła twórczości, literatura będzie musiała ich poszukać wprost w sercu człowieka i we wnętrznościach ziemi ojczystej.
Na razie wiek XVIII znaczy się upadkiem literatury, podporządkowaniem jej innym celom. Pochłaniają ją w znacznej mierze kwestie polityczne i społeczne. Więcej doraźnie działa, niż wydaje trwałych dzieł. Ale to właśnie ocaliło ją od zupełnego wyrodzenia i wyjałowienia w tym przejściowym okresie między klasycyzmem a romantyzmem. Przykładem Wolter: mierny we wszystkich rodzajach z wyjątkiem wtedy, kiedy piórem jego kieruje namiętność polityczna i werwa agitacyjna. Gorycz społeczna dała najlepsze soki twórczości Russa i Beaumarchais’go.
Nakreślmy w kilku słowach sytuację, którą zastał wiek XVIII.
Reformacja w w. XVI rozdarła Francję wojnami religijnymi, poza którymi kryły się ambitne roszczenia wielmożów. Henryk IV uspokoił i zespolił Francję, ale za syna jego, Ludwika XIII (1610–1643), a zwłaszcza za regencji w czasie małoletniości Ludwika XIV, fakcje podniosły znowu głowę. Walczył z nimi z całą stanowczością, w imię jedności Francji i władzy królewskiej wszechmocny minister Ludwika XIII, kardynał Richelieu; zręcznością pokonał Frondę (1648–1653) następca jego, Mazarin. Do połowy XVII w. niemal cała szlachta francuska była pod bronią: nastrojowi epoki odpowiada rycerska i męska tragedia Corneille’a. Ludwik XIV (1643–1715), mający wysokie poczucie władzy oraz jedności państwa, które utożsamiał z własną osobą („Państwo, to ja”), na inny sposób dokończył dzieła Richelieu’go, w czym natchnęło go właściwe jego młodości upodobanie w przepychu i zabawach. Stworzył świetny dwór, ściągnął doń szlachtę i magnatów, czyniąc zeń słońce wszelakich faworów i znaczenia, a zarazem siedzibę uciech i mody. Życie poza dworem, niełaska, równały się śmierci. Podczas gdy rządy przechodziły w ręce zdolnych mieszczańskich synów, Ludwik XIV zabawiał szlachtę polowaniem, teatrem i fajerwerkami, popychał do zbytku i gry, aby, rujnując się, stała się zawisła jedynie od jego łask i darów. Wykwitem tego oddychającego miłością młodego dworu jest tragedia Racine’a, urzędowym zaś jego bawicielem był Molier, wespół z nadwornym muzykiem Lullim.
Z latami dwór stawał się mniej wesoły, a bardziej sztywny i nadęty, ale despotyzm nie malał; przeciwnie. Król, chylący się z wiekiem do dewocji, dawał sobą powodować spowiednikom, coraz bardziej obcy rozwijającemu się społeczeństwu. A tymczasem w cieniu tronu dojrzewał — naród: inteligentne, silne i coraz bardziej świadome siebie mieszczaństwo oraz lud zaczynający się spostrzegać, iż on to płaci koszta tych kawalkad i festynów. Fatalne dla Francji i dworu było odwołanie (1685) edyktu nantejskiego, dzieła pokoju, które zostawił Henryk IV, wskutek czego mnóstwo rodzin z najtęższego francuskiego mieszczaństwa opuściło kraj, tworząc poza jego granicami opozycję. Dwór Ludwika XIV stał się wskutek rosnącej chciwości dworaków niby polip wysysający Francję za pomocą podatków bezwzględnie ściąganych z najuboższej głównie ludności. Niepowodzenia polityczne i militarne na schyłku panowania dopełniają tego smutnego obrazu. Wyrazem budzącego się ducha krytyki wśród współczesnych jest Fénelon (arcybiskup Cambrai, 1651–1715), którego Telemak, powieść pedagogiczna pisana dla przyszłego władcy, kreśli ideał polityczny wręcz przeciwny duchowi Ludwika XIV.
Ze śmiercią starego króla (1715) ujawnia się powszechne bankructwo systemu. Autokratyzm, dobroczynny w początkach, kiedy chodziło o zjednoczenie Francji, okazał się w końcu zabójczym. Cały gmach zewsząd trzeszczy i domaga się reform. W tej sytuacji literatura oddaje swe najlepsze siły służbie społecznej. Przygrywkę daje Montesquieu (1689–1755) w lekkiej książeczce Listy perskie (1721), zawierającej jakby szkic myśli, które rozwinie później w poważnym dziele swego życia, Duchu praw. Pod wodzą Diderota (1713–1784) i Dalemberta (1717–1783) skupiają się najtęższe mózgi Francji około monumentalnego dzieła Encyklopedii (1751–1772, 28 tomów). Dzieło to dawało informacyjny jakoby całokształt wiedzy ludzkiej; ale informacja zabarwiona była w ten sposób, iż stanowiła potężne narzędzie propagandy wolnej myśli, racjonalistycznej filozofii, demokracji, godności pracy. Roi się we Francji od ulotnych broszur, powiastek, dialogów, epigramów, mających na celu propagandę i agitację. Do największej doskonałości doprowadził ten rodzaj Wolter (1694–1778); zetknąwszy się za młodu dzięki wygnaniu z Francji ze społeczeństwem angielskim, przeszczepił stamtąd myśli i pojęcia, które, w Anglii zupełnie naturalne, staną się we Francji zaczynem rewolucji. Cała druga połowa życia Woltera wypełniona jest tym rodzajem twórczości. Budzić myśl, uświadamiać, rozpraszać ciemności, przygotowywać powstanie nowego świata, zbudowanego na podstawie rozumu — świata, w którego przyjście ci filozofowie wierzyli niezłomnie — oto hasło chwili. Krąży ogromna korespondencja; przy szczupłych rozmiarach i skneblowaniu ówczesnej prasy, listy zastępują gazetę.
Równocześnie rozwija się puścizna XVII w.: salon, kultura towarzyska, która daje Francji hegemonię moralną w Europie, czyni ją arbitrem mody i smaku, język zaś jej językiem świata. W wieku XVIII wszyscy niemal oświeceni ludzie w Europie, poczynając od monarchów, mówią, myślą, noszą się po francusku, czują się niejako obywatelami Francji na wygnaniu. Fryderyk pruski zabiega o względy Woltera, Katarzyna II — Diderota; Stanisław August nazajutrz po koronacji pisze do pani Geoffrin, starej mieszczki paryskiej, w której salonie gromadzili się filozofowie: „Mamusiu, twój synek jest królem”. W tej atmosferze nabrzmiałej myślą, projektami reform, rewizją filozoficzną wszystkich pojęć i urządzeń, salon staje się ważnym centrum umysłowym, polityczną instytucją. Taka panna de Lespinasse jest dzięki swemu salonowi osobistością niemal oficjalną.
Dominującą cechą XVIII wieku staje się niereligijność. Obłuda religijna u schyłku panowania Ludwika XIV i rządy sutanny zdyskredytowały religię. Poważny i surowy jansenizm wyrodził się w drobiazgową wojnę z jezuitami; księża z wyższych sfer uciekają od swych obowiązków, uważając swe godności za tłuste synekury. Kościół jest wobec grożącego niebezpieczeństwa niemal bez oporu. Na tym tle czyni postępy racjonalizm, czyli, jak go nazywano wówczas, filozofia. Zwiastunem tej filozofii, sceptycznej, antyreligijnej niemal bez osłonek, jest już u schyłku XVII w. Piotr Bayle (1647–1706) w swoim ogromnym Słowniku filozoficzno-krytycznym. Filozofia ogranicza swą religię do dość luźnego deizmu; w licznych pismach wydawanych oczywiście bezimiennie prowadzi zaciętą kampanię przeciw religii, zwłaszcza przeciw katolicyzmowi (Wolter, Diderot). Lewe skrzydło racjonalizmu (Helwecjusz) kształtuje swe pojęcia w duchu skrajnie materialistycznym.
Obok niereligijności daje się czuć pęd do rozkoszy. Dwór, Paryż, dławiony nudą za ostatnich lat Ludwika XIV i jego nieurzędowej małżonki, pani de Maintenon, rzuca się w wir uciech i zabaw. Rej wiedzie w tym sam Regent, sprawujący rządy w miejsce małoletniego Ludwika XV (ur. 1710, panował 1715–1774): tak iż słowo régence jest w języku francuskim przymiotnikiem oznaczającym rozpustę. Stan ten trwa przez całe panowanie Ludwika XV. Wyższe sfery Francji stają się istną cieplarnią zbytku i rozkoszy, zaprawnej smakiem rosnącej wciąż kultury intelektualnej. W poprzednim wieku zabawa, miłość miały jeszcze cechy czegoś dość grubego; obecnie wydelikacona i wyrafinowana wrażliwość znaczy się odcieniem dyletantyzmu psychologicznego, bawiącego się eksperymentem na żywym materiale.
Jak przedstawia się wśród tego właściwa literatura? O poezji nie ma co i mówić. Zepchnięta na dość daleki plan w w. XVII, tu zwęża się w powiastkę, madrygał, piosenkę, zabawę towarzyską. Próby stworzenia dzieł w większym stylu witane z entuzjazmem przez współczesnych (Henriada Woltera, poematy księdza Delille) wydają się dzisiaj szczytem oschłości i nudy. Tragedia (Crébilon-ojciec, Wolter) przeżywa formy stworzone przez wiek poprzedni. Ogół widzi w literaturze raczej zabawę czysto umysłową; strawę dla rozumu, nie dla uczucia.
Wiek XVIII zostawił wszelako kilka dzieł noszących cechy epoki, a mimo to żywych: komedie Marivaux (1688–1763), powiastkę Manon Lescaut (1731) Prévosta, wreszcie to arcydzieło powieści, Niebezpieczne związki (1782) Laclosa, owoc dwóch wieków psychologicznej kultury. A na tych etapach: Marivaux — Crébillon (syn) — Laclos, możemy obserwować ewolucję duszy wieku, przesyconej rozkoszą i łatwością użycia. W komediach Marivaux delikatne upojenie łączy się jakby z nieśmiałością wyrazu, niby rozkosz witana przez młode serce. Bujna zmysłowość bohaterów Crébillona zaprawna jest odcieniem nudy szukającej podniety w deprawacji umysłowej. U Laclosa stępienie na rozkosz idzie już dalej: przeradza się w pęd do czynienia źle, do dręczenia; stwarza cyniczny machiawelizm miłości. W Niebezpiecznych związkach arystokratyczne społeczeństwo dojrzało do tego, aby je Rewolucja rozpędziła; był czas, aby wymieść tę „cieplarnię”, powybijawszy w niej szyby. Anegdoty z XVIII w. zebrane z przedziwnym zachowaniem posmaku epoki przez Chamforta (1741–1794) najlepiej oddają i jej ducha, i zarazem budzącą się świadomość zgnilizny.
Ten podmuch rozkoszy spływa się w XVIII w. nader charakterystycznie z prądem filozoficznym. W Listach perskich rozważania nad religią, ekonomią, obyczajami, przeplata autor dla orzeźwienia czytelnika scenkami dość lubieżnymi i ustępami dość płochymi: to będzie ton, na który nastroi się wiek XVIII. Wolter (Powiastki), Diderot, zrozumieją doskonale wartość tej metody do celów propagandy.
Jedno nazwisko dzieli wiek XVIII na dwie połowy: Jan Jakub Rousseau (1712–1778). Cała praca reformatorska XVIII w. robiona była głową; Rousseau daje jej serce, daje namiętność, posępną, fanatyczną, nierozumiejącą się na żartach i dowcipie. To lud, który wkracza na arenę dziejów. Jednakże przesyt wyższych klas samymi sobą, swoim dowcipem, swymi miłostkami był tak silny, potrzeba jakiejś przemiany, nieokreślony lęk tak powszechne, że ta wytworna, przeżyta publiczność skwapliwie chłonie nauki Russa. Dla tych mózgów niezdolnych do prawdziwej religii jest to jakby świecki jej surogat. Nauka o „dobrym człowieku”, o „naturalnym człowieku” działa niby Ewangelia. Lalki światowe płaczą, czytając całą noc Nową Heloizę; po Emilu każą sobie przynosić dzieci do Opery i karmią je publicznie. Równocześnie ma Rousseau owe straszliwie wymowne słowa, które zapadają głęboko w serce ludu. „Nie ma dla was mąki na chleb, bo im trzeba jej do pudrowania peruk”: oto styl, którym piszą się — Rewolucje.
Jak wspomniałem, wszystko prawie w tym XVIII w. jest martwe i mdłe, o ile nie czerpie soków w kwestii socjalnej: tak i komedia. Komedia osiągnęła wraz z Molierem szczyt i zarazem jakby wyczerpała swój temat: na drodze samej psychologii niewiele da się w niej wydobyć. Regnard (1655–1709), Dancourt (1661–1725), Lesage ze swoim Turcaretem