Dziennik wygnańca - Aleksander Fredro - ebook

Dziennik wygnańca ebook

Aleksander Fredro

0,0
12,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

„Dziennik wygnańca” to opowiadanie Aleksandra Fredry powstałe w 1833 roku. Forma tego opowiadania to przejmujące i luźno połączone zapiski w dzienniku bezimiennego oficera.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 26

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Wydawnictwo Avia Artis

2020

ISBN: 978-83-65922-86-1
Ta książka elektroniczna została przygotowana dzięki StreetLib Write (http://write.streetlib.com).

4-ty dzień po nowiu

 Dziś nów, wicher ustał — zimno coraz większe, ogień mało grzeje — dreszcz ciągły czuję wewnątrz, ryby suszone zwiększają pragnienie, wiele cierpię, i jutro tak będzie, i pojutrze, za tydzień, miesiąc, rok... żadnéj nadziei, żadnéj!...

4-ty dzień po nowiu.

 Czytam, com napisał — słyszę mowę ojczystą, to już kto inny do mnie przemawia, wyrazy wracają do duszy. — Ach, gdybym przynajmniéj nie był tak bardzo, tak bardzo daleko od moich dzieci, od moich braci, od grobów ojców. Najgłębsze lochy byłyby mi znośniejsze nad to obce powietrze; za tym murem, myślałbym, jest ziemia, nasza ziemia. Przez najmniejszy otwór ujrzane niebo byłoby mi milsze nad ten cały horyzont — Widząc lada chmurkę pomyślałbym: I ci, których kocham, może także w téj chwili mają na nią oczy zwrócone. Nieszczęśliwych oczy tak często ku niebu się zwracają! Świeciłoby słońce: Teraz moje dzieci w ogrodzie, pod wielką lipą... Marya łzawem okiem ściga biedne sieroty... ogląda się często ku domowi, na tę ścieżkę, którą zwykle przychodziłem dzielić z nią wolną chwilę od zatrudnień, być dzieckiem z dziećmi... Lada szelest ją wzrusza, za każdym rumieni się i blednie. Ach! to nie twój mąż, nie twój przyjaciel, nie ojciec twoich dzieci!... Biedna Maryo, zrównały się ślady mojéj stopy, głos przebrzmiał w gajach ojczystych, w twojém sercu, w twoich snach. — Takie przeznaczenie — żyję, ciało do zdrowia, dusza do władzy powraca — ogrom, świat cały czucia bolesnego wparł się w jéj objęcie. Jakaż myśl najzuchwalsza mogła kiedy domniemywać się tyle siły w człowieku! — Stało się... zamilkły westchnienia, o jedną łzę Boga prosić muszę... Jak dawno tu jestem, tygodnie, miesiące, lata — nie wiem, ale dawno, bardzo już dawno, jak nie miałem uściśnienia żony, pieszczot dzieci. — Żona, dzieci! byłto sen piękny mego życia! Śniło się o szczęściu... biedne sieroty... ach przecie łzy upragnione cisną się z oczu — pisma nie widzę... Dopiero dni dziesięć, albo mało co więcéj, jak pamiętam, co się ze mną dzieje. — Nie byłem bez zmysłów, bo czułem moje położenie; ale zdaje się, iż żal całą duszę był zajął; cząstki nie zostawił na inne wrażenia. Nic nie wiem, com widział, com słyszał; czas dla mnie stracił rozmiar, ciągle w jednéj chwili żyłem. Podobno lato było, gdy tu przybyłem; przynajmniéj dopiero od niejakiego czasu, nie daléj, niż dni dziesięć, uczułem przejmujące zimno. Wicher miecie gęstym śniegiem — ni ziemi, ni nieba! Jednak muszę pójść po drzewo — las tak daleko — ślad zawiany — ja tak słaby jeszcze. Nie tak cierpiałby może kto inny, ale cóż ja temu winien, żem w dostatkach zrodzony, żem nie nawykł pracować, jeszcze tak pracować!...  Dziś tylko żyję. A kiedyby wicher zahuczał, błękit zciemniał, ulewa szumiała, teraz moje dzieci w domu! I zaraz wystawiłbym sobie ich zabawy, Maryi zatrudnienie — ten niebieski pokój stanąłby mi przed oczyma... Karol z konikiem, Emilka z lalką... te obrazy, te książki, te stoliki, krzesełka, wszystko widzę... gwar nawet dzieci słyszę; słyszę zwykłe napomnienie Maryi: „Nie przeszkadzajcie ojcu.“ Czuję szarpnięcie nieposłusznych rączek, słyszę głosy, widzę moje szczęście, czuję, słyszę, widzę... jestem z wami! A możeby też czasem jakie głosy doszły do mnie, jakie słowo w ojczystéj mowie; ach, natenczas spokojniéj skłoniłbym głowę do wilgotnego posłania! Zasnąłbym nakoniec snem wiecznym, kości moje ległyby między braćmi — a teraz... myśli okropna! żebym choć tę pociechę mógł osiągnąć! Dziecinne żądanie! cóż stąd, gdzie moje zwłoki w proch się obrócą? jaka noga po zrównanym grobowcu deptać będzie?