Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Aniela i Klara. Dwie panny, będące obiektem westchnień, postanawiają nigdy nie wychodzić za mąż. Czy ta odważna deklaracja ma szansę powstrzymać umizgi apsztyfikantów? Czy miłość faktycznie można kontrolować?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 92
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Rozum mężczyzną, białogłową
afekt tylko rządzi; oraz[1] kocha,
oraz nienawidzi; nie gdzie rozum,
nie gdzie afekt, tam wszystko.
And. Max. Fredro[2]
Na wsi w domu pani Dobrójskiej.
Czekaj mnie, nie śpij, powrócę o trzeciej.
Piękna mi trzecia: słońce jak w dzień świeci,
A mój pan drogi gnie sobie parole,
Albo z butelką… albo… No! już milczeć wolę.
Śpi Gucio?
Czy śpi? – Jak zabity, panie.
Lubi spać hultaj.
Niechże pan nie chodzi.
A to dlaczego?
Bo śpi.
Nic nie szkodzi.
Będzie się gniewał.
Nic mi się nie stanie.
Dopiero zasnął – ledwie pół godziny.
Cóż w nocy robił?
Nie spał!
A z przyczyny?
Z przyczyny? – Zasłabł.
Zasłabł?
Niespodzianie.
Cóż mu jest?
Co jest? – jakiś zawrót głowy…
Hm!
Wstręt do wody…
Hm!
Pragnienie wina…
Hm! proszę, proszę, wieczór[3] jeszcze zdrowy!
Ha! słabość, panie, piorunem zaczyna.
Hm! wstręt, pragnienie! hm… hm… zawrót głowy.
Niech no się wyśpi, po południu wstanie.
Chciałem być w domu i dziś tu z powrotem;
Lecz taką rzeczą ani myśleć o tem.
Owszem, jedź pan, jedź; ręczę, że za chwilę…
A sen spokojny?
Lada co obudzi.
Cicho, dla Boga.
Drzwi tylko uchylę.
Ale drzwi skrzypią.
Własnemi oczyma…
Ha, kiedy już tak! Niech się pan nie trudzi:
Darmo tam patrzeć – mego pana nié ma[4].
Nie ma?
A nie ma.
Gdzie jest?
Stąd o milę.
Jak? Co?
Pojechał.
Dokąd?
Do Lublina.
Do Lu… Lu…
…blina.
Kiedy?
Wczoraj.
Po co?
Nie wiem.
Macież[5] go! Już szaleć zaczyna,
Już, Bogu dzięki. – Jeździć, latać nocą…
I czegóż stoisz? Panie, zawrót głowy?
Hm! wstręt do wody! Co – wina pragnienie?
Stoję na warcie, muszę być gotowy
Otworzyć okno na pierwsze skinienie.
Na co otworzyć?
Dla mojego pana:
Tędy wychodzi, tędy się i wchodzi.
Przez okna łazić śród[6] jasnego rana!
To waryjata[7] prawdziwie dowodzi,
I kiedyż wróci na swoje wesele?
Jeśli mu wierzyć, miał o trzeciej wrócić.
O, muszę, muszę cugli mu przykrócić!
O, czego nadto, tego i za wiele!
Niechże pan łaje, bo przybywa właśnie.
To czas! – niech go piorun trzaśnie!
Dobrze pan mówi: bogdajby go trzasnął!
A co? Śpią jeszcze?
Byłby sen nie lada!
Trochem się spóźnił.
Mnie to pan powiada.
Pewnieś nie dospał.
Gdybym był choć zasnął.
No, prawdę mówiąc, jak jestem na świecie,
Jeszczem tak pięknie zębami nie dzwonił:
Wicher, deszcz, zimno… psa by nie wygonił.
A ciebie wygonił przecie.
A stryjaszek!całując w rękę/
Dzień dobry!
Witamy z podróży!
Już wstałeś?
Jeszcześ nie spał?
Dość czasu.
Dzień duży.
Dopiero świta.
Świta, ale w twojej głowie.
Niech i tak będzie, niech świta na zdrowie.
Byle mnie kochał stryjaszek kochany,
Był mi zawsze zdrów, czerstwy i rumiany.
Lecz, cóż to? mars? mars? fe! precz z nim do licha!
zaglądając w oczy
No… proszę… troszkę. – Niknie wyraz srogi.
Czoło się równa, oko się uśmiecha.
Otóż tak lubię,/ ściskając go/
mój stryjaszku drogi!
Mój Gustawie, powiedz mi: chcesz, czy nie chcesz żony?
Chcę, chcę, stryjaszku.
Pewnie?
Jestem jej spragniony -
Jakiże to więc sposób wyszukałeś sobie?
Ja nic dotychczas nie wiem o sposobie.
Te wycieczki przez okna, te nocne wyprawy.
I cóż!
Cóż! Panna!
A, bardzom ciekawy.
Co moją pannę to obchodzić może,
Kiedy, jak i gdzie ja się spać położę?
Nie śpię – tem lepiej dla niej, bo na jawie
Nią tylko jedną myśli moje bawię,
I do niej wzdycham jak w dzień, tak i w nocy;
Ale jak zasnę – jestże to w mej mocy?
Mój Gustawie! – Dla Boga, porzuć myśli płoche,
I raz tylko, raz pierwszy zastanów się trochę.
Kilka dni jesteś pośród tak godnej rodziny,
I nie ma dnia jednego… gdzie tam dnia!… godziny,
Żebyś czegoś nie zbroił, aż się serce kraje.
Pani Dobrójska sama opiekę ci daje;
Nie idąc wzorem matek, co nos górą noszą,
Kiedy w duszy o zięcia wszystkich świętych proszą -
Pamiętna twych rodziców i mojej przyjaźni,
Swój zamiar względem ciebie głosi bez bojaźni.
Ale wszystko na próżno, daremnie się trudzi:
Miejski panicz w wieśniakach innych widzi ludzi;
Swoich nudów nie kryje, grzeczności nie sili,
I chce dać uczuć wartość każdej swojej chwili.
Wróbel się tylko, mówią, pustej strzechy trzyma,
Ale co w twojej głowie już i wróbla nie ma.
Prawda, prawda, stryjaszku, zbyt słuszne przestrogi;
Ach, ojcowskiemi strzeżesz mnie oczyma,/ ściskając go
O, jesteś dla mnie skarb, przyjaciel drogi,
Dzięki ci, dzięki za twoje przestrogi.
Mój ty poczciwy, mój luby Gustawie!
Mój przyjacielu, mój ojcze kochany!
Zobaczysz, jak się ogromnie poprawię,
Bylem miał tylko powód do odmiany.
A teraz zgadnij, jaką dziś zabawę…
O dla Boga! on swoje! Otóż masz poprawę.
Ach zmiłuj się, uważaj, powiedz, czy to ładnie,
Że z domu pan zalotnik oknem się wykradnie,
Aby noc całą Bóg nie wie gdzie trawić!
Ależ stryjaszku, ja się muszę bawić.
Bawić!
A wprawdzie, w tym szanownym domu.
Gdzie każdy dla mnie aż nadto łaskawy,
Gdzie nie ubliżam w niczem i nikomu,
Żadnej dotychczas nie widzę zabawy.
Idzież tu o zabawę, wrzawę nieustanną?
Ależ o nudy idzie.
Nudy z piękną panną!
Nie będą nudy, jak się kochać będę.
I kiedyż to nastąpi?
Jak się z nią ożenię.
Albo inaczej: jak na koszu[8] siędę[9].
Ba, ba, ba! jeszcze czego.
I skąd pewność, że nie?
Jestże to napisano, wyryto na niebie,
Że Aniela koniecznie musi pójść za ciebie?
Pójdzie, pójdzie, stryjaszku.
Tylko bardzo proszę,
Niech samochwalstwa od ciebie nie znoszę.
Do samochwałów któż tego policzy,
Który rozsądnie zważa i powiada,
Że gdzie dwie rodzin związku sobie życzy,
Związku się w końcu spodziewać wypada?
Prawda, jeśli Aniela choć trochę polubi.
Bądź z łaski swojej spokojny w tym względzie.
Już ja ci ręczę, wszystko dobrze będzie.
Nadto pewności, a ta pewność zgubi.
Już spuść[10] się na mnie… Ale dość tych fraszek.
Teraz niech zgadnie kochany stryjaszek…
Pewnie, gdzie byłeś?
Gdziem bawił tak długo.
Wymów już, wymów, bo cię diable dusi.
Na miejskim balu byliśmy przebrani.
Na jakim balu?
Pod Złotą Papugą.
W karczmie!
Przebrani.
O Boże! o Boże!
Tego młodemu nikt pewnie nie zgani.
Pewnie pochwali?
Bo pochwalić musi.
Piękna mi szkoła!
Lepsza być nie może.
Na małym świecie, co się wielkim mieni,
Gdzie każdy trwożnie po śliskiej przestrzeni,
Jakby na szczudłach i w przyłbicy chodzi;
Tam, czem są ludzie, niechaj nikt nie bada.
Ale gdzie człowiek mało pozór ceni,
Przybranym kształtem nie chce i nie zwodzi,
Gdzie więcej wola, niż rozum nim włada,
Tam schwytaj pędzel, wzór stoi gotowy.
Otóż go macie! Jest La Bruyère[11] nowy.
Gucio! dopieroś dziękował za radę.
I co mi teraz przychodzi do głowy.
Na przykład?
Jedźmy tam dziś.
Ja z tobą?
Ty ze mną.
Oszalał!
Wcześniej wrócisz.
Tą drogą tajemną.
Jedziesz?
Dajże mi pokój.
No, to sam pojadę.
Guciu! dopieroś dziękował za radę.
Luby stryjaszku! wkrótce się ożenię.
No! i dlatego takie figle stroi.
Już raz ostatni.
Ja go nie odmienię,
To rzecz daremna.
Na kasztana wsiędę!…
O! na kasztana!
Przede dniem tu będę.
Weź już moją dorożkę, a kasztan niech stoi.
do siebie:
Jeszcze kark skręci z tego waryjata.
Dobrze, stryjaszku.
I deliję[12] moją.
Dobrze, stryjaszku.
W tej kurteczce lata.
Jeszcze kataru u diaska dostanie.
Dobrze, stryjaszku, jak chcesz, tak się stanie.
Ja zawsze mówię, święte rady twoje.
Otóż masz, teraz powie, że to z mojej rady
Przez okna łazi na nocne biesiady.
Zatem radzisz wchodzić drzwiami?
Gadajże z waryjatami!
Ja ci radzę pójść spać.
Spać?
Bladyś, aż niemiło.
Blady? To dobrze, to nic nie zaszkodzi:
Bladość niepokój miłosny dowodzi,
Bladości prędzej niż słowom się wierzy.
Pamiętasz przecie, jak to dobrze było
Rano, nazajutrz, po twojej wieczerzy?
Mojej wieczerzy?
To jest, mówiąc szczerze,
Ja sam dawałem tę sławną wieczerzę,
Ale stryjaszek potem długi płacił.
Niestety!
Wcalem na cerze nie stracił.
„Teraz to kocha – rzecz niezaprzeczona -
Jak blady, słaby! – on z miłości skona” -
Powiedz sam, wszakże prawda, tak mówiono.
I gdybym nie był zanadto…
No, no, no,
Nie dość szaleje, jeszcze mnie powiada!
Teraz idź i śpij, taka moja rada.
Ale mój Guciu, Guciuniu serdeczny,
Staraj się zbliżyć, podobać Anieli.
Dobrze, stryjaszku.
Dla matki bądź grzeczny.
Dobrze, stryjaszku.
I na miłość Boga,
Jeśli ci jeszcze moja przyjaźń droga,
Nim się odezwiesz, pomyśl pierwej nieco.
Bo często słowa jakby z worka lecą,
Ale sensu w nich – no! – tego tam nie ma. -
A teraz idź spać, już mrugasz oczyma.
Pójdę się przebrać.
Pamiętaj, Gustawie…
Sam się zadziwisz, jak się dziś poprawię.
Poprawię! Zawsze jedno co godzina,
Zadziwisz się! tak!/ przechodząc nagle w uczucia
Kochany chłopczyna!
Cóż cię, panie Albinie, sprowadza tak wcześnie?
Niestety!
Jak wzdychałeś, tak wzdychasz boleśnie.
Ach! jakże nie mam wzdychać, kiedy w smutku tonę;
Kiedy nocne minuty łzami przeliczone!
A ja ci radzę, wypogódź twe czoło,
Nie bądź Gustawem – lecz kochaj wesoło:
Te elegije i miłosne żale
Młodej dziewczyny nie podbiją wcale;
A zwłaszcza Klarę, co jak iskra żywa,
Jeżeli westchnie, to wtedy gdy ziéwa;
Klara, co spocząć, rzadziej milczeć zdoła,
Sprzeczna z układu, z natury wesoła,
Lęka się smutku, któregoś obrazem.
Ach! możnaż kochać i nie płakać razem?
po krótkiem milczeniu
Już dwa lata się kończą, jak powabność Klary
Wznieciła moją miłość bez granic, bez miary.
Nie ma dnia, bym nie błagał najczulszem wejrzeniem;
Samem już tylko teraz oddycham westchnieniem;
Łzami skrapiam jej ślady, skrapiam całą drogę:
I kamień już bym zmiękczył, jej zmiękczyć nie mogę.
Żebyś i sto lat jęczał, wszystko nic nie znaczy.
Ach!
Cóż dalej chcesz robić?
Co? – Umrę z rozpaczy.
Może cię kocha.
Kocha? – Umarłbym z radości.
Każ więc sobie zawczasu dzwonić z przezorności.
Ja płaczę, ty się śmiejesz.
Śmiej się i ty razem.
Ach, posłuchaj mnie raczej, nie dręcz tym rozkazem.
Myślałem, że wytrwałość najczystszych płomieni
Nienawiść w łagodniejsze uczucia przemieni,
Ową nienawiść mężczyzn powziętą z rachuby,
Którą w duszy piastuje, z której szuka chluby.
Ach, błędna myśl, niestety! zwodnicze nadzieje!
Jej serce coraz stygnie, a moje goreje!
Bywaj zdrów!
Ach, gdzie idziesz?
Ach, idę do siebie.
Nie litujesz się żalu, opuszczasz w potrzebie.
Chciałbym jeszcze do domu pojechać na chwilę.
dobywając zegarka
Tylko że już podobno… jeśli się nie mylę…
Oho! tak to już późno! Wdaj się tylko z trzpiotem:
U niego jak rozsądek, tak wszystko na potem.
Czekaj, zwierzyć ci muszę straszną tajemnicę.
Dla Boga, co to będzie!
Rzecz całą oświécę.
Albinie; ja truchleję!
Zachowasz ją święcie?
Mów!
Klara i Aniela mają przedsięwzięcie…
Słuchaj i zapłacz, nigdy – nie iść za mąż.
Szczerze?
Co? – Ty się śmiejesz z tego?
Śmieję, bo nie wierzę.
Ja ci ręczę.
I skąd wiesz?
Wiem pewnie.
Daj Boże!
do siebie:
Taki bodziec Gustawa obudziłby może.
Byle mu wierzył./ do Albina:
Dzięki za dobrą nowinę.
Jak to, Radoście, dobrą? – Dobrą, a ja ginę.
Nie zginiesz, będziem żyli.
Ty się śmiejesz zawsze.
Ty zaś nie płacz, a losy będą ci łaskawsze.
O miłości, miłości! ty żalów przyczyno!
Złorzeczyć ci nie mogę, bo mile łzy płyną.
Lecz Klaro! kiedyż równą odpłacisz mi miarą?
Kiedyż ze mną zapłaczesz? Klaro! Klaro! Klaro!
Po raz pierwszy, drugi, trzeci!
Na wezwanie takie dzielne,
Powtórzone po trzy razy,
Nawet duchy nieśmiertelne,
Jak posłuszne ojcu dzieci,
Porzucając ciemne cele,
Stają władcy brać rozkazy.
Mogęż spóźnić przyjście moje?
Otóż jestem, otóż stoję.
Ach!
Nic więcej?
To tak wiele.
Klara śmieje się – po krótkiem milczeniu:
Ach, urągasz miłości.
Urągam? – broń Boże!
Twoje serce bez czucia.
Lwie, tygrysie może?
Nikt go zmiękczyć nie zdoła.
Nie każdy, to pewnie.
Ja tak kocham.
A ja nie.
Ja płaczę tak rzewnie.
Ja się śmieję.
Okrutna! Poznasz mnie po stracie.
Okrutna! sroga! niestety! o nieba!
do Anieli:
Uchodźmy prędko, tu miłość na czacie,
Prędko, Anielo, dowierzać nie trzeba.
Tak babunia nam śpiewała,
Ja uciekam, pókim cała.
Zostań, okrutna, zostań! Uwolnię twe oczy
Od smutnego przedmiotu, co ich świetność mroczy.
Cieszy cię moja męka? – Ciesz się więc do woli:
Żaden twój raz nie minął, każdy mocno boli.
Jedna tylko pociecha mej duszy zostaje,
Żem nie zasłużył wzgardy, której dziś doznaję.
Panie Albinie! któż tak ściśle bierze?
Zostań się z nami, wszak ci to są żarty.
Com powiedziała, powiedziałam szczerze.
A ja wszystkiemu co do słowa wierzę.
Godzien pochwały, kto nie jest uparty.
Godzien litości, kto pokochał Klarę,
Bo razem w litość stracił wszelką wiarę.
Tak drażnić, dręczyć, to się już nie godzi.
Cóż? Pójść za niego?
Ja tego nie mówię;
Lecz gorycz losu niech litość osłodzi,
Niech mu przynajmniej o przyczynie powie.
Na co? Niech kocha, płacze, jęczy, kona.
Ach, tego nie chcę, i ty nie tak sroga.
Gardzę miłością, jestem niewzruszona.
Wszak ci się znajdzie łagodniejsza droga:
I na cóż tam słów, gdzie dosyć na znaku.
Może mam przed nim, dygnąwszy trzy razy,
Kręcąc fartuszkiem, piekąc rak po raku,
Prosić lękliwie, aby bez urazy
Przyjął odpowiedź, wprawdzie niezbyt miłą,
Ale ogólną dla całej płci jego? -
O, pewnie, pewnie, lepiej by tak było,
Niż wciąż powtarzać w obliczu biednego,
Że jego miłość, równie jak osoba,
Ani cię bawi, ani się podoba.
Wierz mi, Anielo, wszystko to za mało.
Nie wiesz, jak twarde jest serce mężczyzny,
Jak prędko rany umie ściągnąć w blizny,
Blizny, co potem stają mu się chwałą.
Nic ich próżności nie zbije, nie skarci,
Im więcej przeszkód, tem więcej uparci.
Łaj, gardź, nienawidź – oni w nienawiści,
Gniewie i wzgardzie mają swe korzyści,
Tak, że nareszcie czasem z nas niejedna,
Tracąc cierpliwość, tracąc głowę, biedna,
Znudzona walką, ze wszech stron ściśnięta,
Musi pokochać, by pozbyć natręta.
Na cóż mi mówisz, co ja wiem dokładnie?
Znam dobrze mężczyzn, ten ród krokodyli,
Co się tak czai, tak układa snadnie,
By zyskać ufność i zdradzić po chwili.
Lecz że źli oni, mamyż być takiemi?
O, były, były kobiety dobremi,
I jakiż tego zwyczajny był skutek?
Radość dla mężczyzn, dla nas gorżki[13] smutek,
Wspomnij tę książkę.
Nigdy nie zapomnę:
Męża Kloryndy życie wiarołomne.
I żal jednego twą zemstę zwycięża?
Żal, że chciał dopiąć i celu nie dopnie?
I my nasz zamiar: «nigdy nie mieć męża»
Mamy oznajmiać, głosić nieroztropnie?
Wszystkim do razu odebrać nadzieję?
I miłość własną każdego ocalić?
O nic, nic z tego, moi dobrodzieje!
Wy, co ze zwycięstw lubicie się chwalić,
U nóg, tu, każdy, niech kark zgina hardy,
Każdy z osobna dozna naszej wzgardy.
Wzdychaj więc każdy!
I kochaj się we mnie.
Dlaczegóż w tobie?
By jęczał daremnie.
I moje serce nie więcej im sprzyja.
Anielo! ręka! Powtórzmy tu śluby
Nam wiecznej chwały, a im wiecznej zguby.
Przyrzekam na kobiety stałość niewzruszoną,
Nienawidzieć ród męski, nigdy nie być żoną.
Nienawidzieć, tak, oprócz mego stryja.
I mego ojca.
I stryjecznych braci.
I pana Jana…