Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Ich spojrzenia spotkały się zaledwie na kilka sekund, ale od razu się rozpoznali. Esther na zawsze zachowała w pamięci arystokratę, który przed laty udzielił jej bezinteresownej pomocy. Oliver nigdy nie zapomniał wątłej dziewczynki przytulonej do boku zdesperowanej matki. Teraz Esther debiutuje w towarzystwie, a Oliver bacznie śledzi jej poczynania. Oszołomiła go jej uroda, ale wie, że musi trzymać się na dystans. Towarzystwo owianego złą sławą hulaki nadszarpnęłoby jej reputację. Jednak gdy Esther zostaje bohaterką skandalu, to on jako jedyny wyciąga do niej pomocną dłoń i po raz drugi ratuje ją przed hańbą…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 264
Sophia James
Dziwny debiut lady Esther
Tłumaczenie:
Bożena Kucharuk
Londyn, grudzień 1809 r.
Zobaczył je na ulicy mimo panujących ciemności. Kobieta i dziecko stały w śniegu, oparte o futrynę drzwi we wnęce.
Nie sprawiały wrażenia bezdomnych. Były schludne i dobrze ubrane.
- Czy mogę panie podwieźć? – zapytał, widząc że kobieta płacze. Stojąca za nią dziewczynka uniosła głowę.
- Mama i ja musimy się dostać do Camden Town, sir – powiedziała. W jej głosie nie usłyszał akcentu dziecka ulicy.
Camden Town było odległe o godzinę jazdy, a do północy brakowało już tylko kilkanaście minut, jednak rozpacz widoczna na buzi dziewczynki nie pozwoliła mu się wycofać.
- Tam jest mój powóz.
- Zabierze nas pan? – spytała z niedowierzaniem.
- Tak.
Dziewczynka chwyciła matkę za ramię. Twarz kobiety wykrzywiła się w grymasie bólu. Ostrożnie zstąpiła ze schodów i zajęła miejsce w powozie.
- Jest pani ranna?
- Czuję się… dobrze.
Odezwała się po raz pierwszy. Miała podbite oko, a jej dolna warga była zakrwawiona w miejscu pęknięcia.
- Mogę zawieźć panie do doktora… - zaczął, lecz dziewczynka mu przerwała:
- Mama chce jechać do domu. Tak będzie bezpieczniej.
- Dobrze.
Wyjął koce z niewielkiego kufra, podał im, po czym starannie zapiął skórzane pasy. Dziecko otuliło się pledem, kobieta odłożyła swój na siedzenie.
Była urodziwa, lecz bardzo znużona. Zmarszczki na jej twarzy dowodziły, że ma ciężkie życie i nie jest w nastroju, by prowadzić rozmowę o niczym. Zastanawiał się, czy zaproponować jej brandy z piersiówki, lecz po chwili namysłu porzucił ten pomysł. Sprawiała wrażenie kobiety, która wiele wycierpiała z powodu alkoholu.
Wieczór spędzony na hulankach w londyńskich klubach wydał mu się nagle miałki. Zdał sobie sprawę, że światek uprzywilejowanych jest małą enklawą w świecie potrzebujących. Mimo wszystko zamierzał jak najszybciej pozbyć się swoich pasażerek. Pragnął, by zniknęły mu z oczu i stały się problemem kogoś innego.
Jego matka bez wątpienia byłaby zmartwiona z powodu takiej postawy, jednak nie żyła od wielu lat. Jej wieczna melancholia zaprowadziła ją wprost do głębokiego jeziora.
Potrząsnął głową.
- Mama chciałaby wiedzieć, czy mamy panu zapłacić, sir – odezwało się dziecko.
- Zapłacić mi? – Nie zdołał ukryć zaskoczenia.
Dziewczynka wyjęła z kieszeni cienką złotą obrączkę.
- Nie chcę zapłaty - dodał.
Mała spojrzała na matkę, ale kobieta milczała.
Nie wiedząc, co teraz począć, dziewczynka opuściła rękę. Obrączka leżała na jej gołej dłoni.
Matka siedziała z pochyloną głową i przymkniętymi powiekami, jakby chcąc odizolować się od otoczenia. Potem nikt nie odezwał się już ani słowem.
Czterdzieści minut później dojechali do Camden Town.
- To tutaj – powiedziała dziewczynka, gdy przeczesywał wzrokiem rząd budynków. Zapukał w dach powozu.
Kiedy pojazd się zatrzymał i stangret otworzył drzwi, kobiety wstały i wysiadły. Było tu chłodniej niż w środku miasta, śnieg padał wielkimi płatami. Dziewczynka obróciła się, by podziękować. Jej zielone oczy rozbłysły.
A potem pasażerki zniknęły, jakby rozpłynęły się w ciemności, pozostały po nich jedynie koce na siedzeniu i zapach lawendy. Nie miał pojęcia, kim były, a one nie wiedziały, kim jest on. Kiedy stangret zapytał go, czy wracać do miasta, kiwnął głową i opadł na oparcie siedzenia, czując, jak powóz nabiera prędkości.
Miał nadzieję, że kobiety są bezpieczne. Wyobrażał sobie, że wchodzą teraz do domu, a ktoś proponuje im ciepłą strawę i wygodne łóżko.
Przesunął złożony koc, a wtedy na podłogę zsunęła się złota obrączka. Zostawiły ją mimo jego sprzeciwu. Gdy ją podniósł, zauważył wyryte na niej inicjały i datę.
M.P. 1796
Schował obrączkę do kieszeni i zapatrzył się w okno. Nie wyjeżdżał ze ścisłego centrum Londynu, odkąd po śmierci ojca musiał udać się do domu do Hampshire.
Po pogrzebie pozostał w Hampshire tak długo, jak wymagała tego przyzwoitość, jednak nie było tam nic, co budziłoby miłe wspomnienia i zachęcało do wizyt.
Prowadził rozwiązłe życie i pomału dochodził do wniosku, że musi to zmienić, by uniknąć samo destrukcji. Potrzebował pieniędzy, by spłacić wierzycieli, no i pragnął odzyskać spokój. Jego szalone wyczyny często stanowiły pożywkę dla plotek londyńskich elit.
Ten wieczór skierował jego uwagę na ciężkie warunki życia mniej uprzywilejowanych, a na twarzy dziewczynki dostrzegł uczucia, których sam często doświadczał.
Były to strach i rozczarowanie. Zabójcza mieszanka.
Czuł, że powinien zawrócić powóz, by się upewnić, że kobiety znalazły schronienie, lecz oczywiście tego nie zrobił. Bez wątpienia byłyby przerażone, widząc, że je śledził. Wyraźnie dały mu do zrozumienia, że nie życzą sobie od niego niczego więcej.
Popatrzył na zegarek. Była za piętnaście pierwsza, wciąż wczesna pora. Każdego innego dnia poprosiłby o podwiezienie do jednego z klubów, jednak teraz nie miał na to ochoty.
Co się z nim działo? Spojrzenie dziecka tak głęboko zapadło mu w pamięć, że postanowił zmienić plany. Pomyślał, że jeśli będzie prowadził takie życie jak dotychczas, pewnego dnia może znaleźć się w miejscu zapomnianym przez Boga i ludzi, bezdomny i pijany, zdany na łaskę obcych.
Ogarnęły go żal i poczucie winy.
Nie prowadził dobrego życia.
Gdy zbliżali się do centrum Londynu, znów zaczął padać śnieg. Oliver stłumił smutne myśli o starych ranach i urazach, które nigdy go nie opuszczały.
1815 rok
Panna Esther Barrington-Hall weszła do zatłoczonej, tętniącej życiem, rzęsiście oświetlonej sali balowej. Pierwszy bal w jej debiutanckim sezonie zapowiadał się tak wspaniale, jak obiecywała jej ciotka.
Nigdy nie widziała tylu ludzi zebranych w jednym miejscu. Kwartet utalentowanych muzyków wykonywał znane melodie, które ciotka uwielbiała i w ciągu ostatnich miesięcy często grywała na fortepianie w Redworth Manor.
Esther miała na sobie suknię z białego jedwabiu, wyszywaną ciemniejszą nicią we wzory przedstawiające liście i kwiaty. Była to jej ulubiona suknia, zwiewna, fantazyjna, przywodząca na myśl leśne boginki z opowiadań, które lubiła czytać w dzieciństwie. Wybrała ją spośród wielu zakupionych dla niej przez ciotkę.
Wiele osób zwróciło na nią uwagę, jednak ciotka nakazała jej patrzeć tylko przed siebie.
- Podejdą do ciebie w odpowiednim czasie, moja droga. Teraz pozwólmy im trochę pomyśleć. Nie uśmiechaj się za wiele i nie rozmawiaj z nikim, dopóki nie zostaniesz należycie przedstawiona. Nie idź zbyt szybko. Lepiej robić wszystko bez pośpiechu, żebyśmy mogły poznać tych, na których nam zależy.
Nie rób tego, nie rób tamtego.
Ileż to razy słyszała te napomnienia w ciągu ostatnich lat, przygotowując się do dzisiejszego wieczoru? Wszystko służyło temu, by wywarła jak najlepsze wrażenie.
Targi matrymonialne.
Już sama nazwa wystarczała, by wzbudzić przerażenie. W tej grze nie można było ponieść porażki, inaczej szło się w odstawkę na półkę położoną wysoko i odległą od życia. Lub, co gorsza, skończyć u boku męża, którego trudno choćby polubić.
Ciotka Mary wyglądała jak zwykle wspaniale, jednak Esther wyczuwała jej niepokój. Ciotka nie była więc tak pewna siebie, jak udawała. Esther cieszyła się, że ma obok siebie pięcioro kuzynów i kuzynek, na których pomoc i wsparcie mogła liczyć.
Aiden miał zaprosić ją do tańca, gdyby nie uczynił tego nikt inny. Podobnie Jeremy, który jednak nie wykazywał entuzjazmu, jako że nie przepadał za tym rodzajem rozrywki. Sarah i Charlotte miały trzymać się w pobliżu. W tej właśnie chwili napotkała spojrzenie Charlotte. Kuzynka uśmiechnęła się do niej, w jej brązowych oczach kryła się zachęta.
Rodzina.
Tak długo nie miała żadnej, a teraz otaczało ją mnóstwo bliskich. Benjamin, najstarszy kuzyn, również był obecny na sali, z pewnością zachowując się nienagannie, zgodnie z precyzyjnymi wskazówkami swej matki.
- Tworzymy zwarty front – zwróciła się do nich ciotka Mary przed wyjściem z londyńskiego domu w St James’s. – Żadnego migania się, Ben. Rozumiesz? Musicie trwać na swoich posterunkach, żeby tego wieczoru Esther odniosła sukces, o jaki marzę. Nie możemy sobie pozwolić na błędy ani narazić się na plotki.
Zawsze mogło zdarzyć się coś, co obróciłoby wniwecz ich plany. Musieli więc zachować najwyższą czujność i ostrożność.
Wszyscy członkowie rodziny Barrington-Hallów rozumieli, że trzeba zapewnić Esther bezpieczeństwo.
Dołączył do nich stryj Thomas. Był wysokim, pewnym siebie mężczyzną. Jego tytuł, majątek i koneksje sprawiały, że czuł się swobodnie wśród elit, co zjednywało mu powszechną sympatię.
- Na pewno świetnie sobie poradzisz, Esther, i to bez niczyjej pomocy. Po prostu bądź sobą. Nie brak ci rozsądku i rozumu.
Uśmiechnęła się, słysząc te słowa, gdyż zanim znalazł ją w sierocińcu w Londynie i przywiózł do Kent, nie miała pojęcia, kim jest. Wiedziała tylko, że jej matka drastycznie naruszyła normy przyzwoitości i wylądowała w mrocznym zaułku niebezpiecznego miasta.
Ciotka nie musiała jej mówić, jak łatwo kobieta może zrujnować swoją reputację, nie stosując się do reguł obowiązujących w towarzystwie. Były wypisane krwią na jej duszy i już jako dziewczynka nie tolerowała złego zachowania i łamania zasad.
Ciotka przystanęła przed niezbyt młodą piękną kobietą i towarzyszącym jej młodym mężczyzną o podobnie szlachetnych rysach twarzy.
- Lady Beaumont.
- Lady Duggan.
Przez chwilę taksowały wzrokiem swe stroje, fryzury, odgadywały zamiary. W końcu dama powiedziała:
- Miło cię widzieć. Myślałam, że wciąż jesteś na wsi w Redworth.
- Nie. Przyjechaliśmy do Londynu na sezon naszej najmłodszej bratanicy. Lady Beaumont, proszę pozwolić, że przedstawię pannę Esther Barrington-Hall.
Esther dygnęła i uśmiechnęła się. Nie był to uśmiech zbyt promienny ani zbyt pewny siebie. Był miły, lecz nie przymilny. Taki, jakiego nauczyła ją ciotka Mary.
Dama rozpromieniła się.
- Miło mi cię poznać, moja droga. To jest mój syn, lord Alberton. Właśnie wrócił z podróży do Ameryki. Cieszymy się, że jest teraz z nami w domu.
- Panno Barrington-Hall. – Lord Alberton ujął jej rękę i przytrzymał. – Bardzo miło mi panią poznać.
Zabrzmiało to bardzo naturalnie, uśmiech towarzyszący jego słowom był szczery i uprzejmy.
- Zastanawiam się, czy mogę panią prosić o następny taniec, zanim będzie miała pani pełny karnecik.
Cofnął się nieznacznie, dając jej odrobinę przestrzeni. Starannie dobierał słowa, jego zachowanie było nienaganne, co bardzo jej się spodobało. Ten młody mężczyzna znał zasady i stosował się do nich. Nie zamierzał przekraczać granic przyzwoitości.
- Tak, milordzie. – Sięgnęła po karnecik i pióro i wpisała jego nazwisko w pierwszej linijce. Walc. Miała nadzieję, że ciotka pozwoli jej na ten taniec. Teraz z zachwytem przysłuchiwała się ich rozmowie.
Esther zatańczy swój pierwszy taniec w towarzystwie, mając za partnera przystojnego i wysokiego młodego lorda. Wieczór nie mógł się zacząć lepiej.
- Benjamin, twój kuzyn, jest moim przyjacielem i poprosił mnie, żebym na panią uważał tego wieczoru, panno Barrington-Hall. Przyznaję, że po tym, jak panią poznałem, bardzo chętnie spełnię jego prośbę. Zadanie wydaje się nader przyjemne.
- Dziękuję. Czuję się onieśmielona w tak licznym towarzystwie. Oczywiście organizowaliśmy przyjęcia w Kent, jednak były one bardzo niewielkie w porównaniu z tym tutaj.
- Proszę je potraktować jako praktykę – powiedział. – Moja siostra była przerażona podczas swego debiutu, a teraz jest szczęśliwą żoną earla Thorntona.
Esther kiwnęła głową.
- Jak poznał pan mojego kuzyna Bena?
- Byliśmy razem w Eton, a potem poszliśmy na ten sam uniwersytet.
- Cambridge?
- Tak. Lubię się uczyć.
Ona również lubiła, chociaż nie była pewna, czy w obecnych okolicznościach powinna o tym mówić. Kobiety nie powinny zbytnio interesować się edukacją.
Zamierzała zadać mu kolejne pytanie, jednak jej uwagę zwrócił narastający szmer głosów w sali. Odwróciła głowę. Wysoki mężczyzna w czarnym stroju zstępował ze schodów, a wszystkie spojrzenia skierowane były ku niemu. Ze swego miejsca nie widziała dokładnie rysów jego twarzy, jednak było w nim coś elektryzującego, dlatego nie dziwiła jej reakcja zgromadzonych.
- To Oliver Moreland – powiedział jej towarzysz. – Szuka okazji do wieczornej zabawy – dodał z przekąsem. – Pani kuzyn z pewnością życzyłby sobie, by panią ostrzec. Ten człowiek zuchwale łamie wszystkie zasady etykiety i jakimś cudem uchodzi mu to płazem. Jego bogactwo i pochodzenie, fakt, że jest drugim synem lorda, z pewnością mu w tym pomagają, jednak… - Urwał.
- Jednak co? - ponagliła Esther.
- Pochodzi z rodziny, którą wielu uważa za dziwną. Podobno jego matka utopiła się, by uwolnić się od nich wszystkich. Jego ojciec zmarł kilka lat później z powodu pijaństwa.
Na jej twarzy musiał odmalować się szok, bo lord Alberton szybko spróbował zatrzeć niemiłe wrażenie.
- Powiedziałem zbyt wiele i szczerze tego żałuję. Prawdę mówiąc, Moreland jest jedną wielką tajemnicą i lepiej go unikać. – Gdy rozległy się pierwsze dźwięki muzyki, uprzejmie się skłonił. – To jest mój taniec, panno Barrington-Hall.
Przyjęła podane jej ramię, ciesząc się jego towarzystwem, gdy prowadził ją na parkiet.
Walc. Taniec, który pozwalał partnerom na więcej niż inne. Do tej pory tańczyła go jedynie z nieletnimi kuzynami w niebieskim salonie w Kent.
Zauważyła, że mężczyzna, o którym mówił lord Alberton, kieruje się w róg sali. Był na tyle wysoki, że mogła śledzić jego ruchy. Zastanawiała się, dlaczego ten człowiek ją interesuje, zważywszy jego fatalną reputację. Było w nim jednak coś znajomego, czego nie potrafiła dokładnie nazwać. Ta zagadka ją intrygowała.
- Kim jest ta dziewczyna w bieli? – Oliver Moreland zadał to pytanie swojemu przyjacielowi Frederickowi Bronsonowi stojącemu na skraju parkietu.
- To panna Esther Barrington-Hall. Jest bratanicą lorda i lady Dugganów, niedawno przybyła do Londynu.
Dziewczyna była piękna, to nie ulegało wątpliwości. Miała blond włosy o barwie miodu i smukłą sylwetkę, a poza tym emanowała zmysłowością. Tańczyła doskonale, jednak sposób, w jaki przekrzywiała głowę…
Czyżby skądś ją znał?
- Powiedziano mi, że to jej pierwszy bal w Londynie. – Głos Fredericka dobiegł jakby z oddali. – Jest wzorem cnót i ma znaleźć tu męża. Słyszałem, że panna Barrington-Hall przestrzega zasad co do joty, a najbardziej cieszy ją towarzystwo licznych kuzynek i kuzynów.
Oliver roześmiał się.
- W takim razie powinienem raczej poszukać Hetty Palmer i sprawdzić, po jakim czasie zaproponuje mi coś gorszącego.
- Czyli wskoczenie do twojego łóżka.
- A najpierw do mojego powozu, który stoi przed domem. Jej mężowi to nie przeszkadza.
- Bo ma spaczone poczucie moralności.
- Mówisz to tak, jakbyś uważał, że to karygodne.
- Chciałem tylko, byś zachował ostrożność, Oliverze. Któregoś dnia zostaniesz przyłapany przez zazdrosnego męża i wyzwany na pojedynek o świcie.
- Nie martw się – odparł Oliver. – Jestem niezwykle ostrożny. Poza tym doskonale strzelam.
Frederick zachichotał.
- W takim razie powinienem ci życzyć, żebyś zakochał się po uszy i by jakaś dama złamała ci serce tak, jak ty złamałeś wielu damom.
Oliver spochmurniał. Frederick był jego dobrym przyjacielem, więc taka uwaga go zabolała.
- Nigdy nikogo nie skrzywdziłem, Freddie, i zawsze jestem bardzo hojny przy rozstaniu. Poza tym moje damy są dobrze zaznajomione ze sztuką miłości. Nigdy nie zawracałbym sobie głowy dziewicą.
- W takim razie dlaczego tak uważnie przyglądasz się pannie Barrington-Hall?
Oliver oderwał od niej wzrok.
- Chyba dlatego, że niewinność ma swój urok. Patrzeć, ale nie dotykać. Widzę, że jest otoczona kuzynami, a lord Duggan doskonale wywiązują się ze swych obowiązków wobec niej.
- To prawda. Duggan cieszy się doskonałą reputacją i słynie z dbałości o rodzinę. Gdybyś ośmielił się zbałamucić jego ukochaną niewinną bratanicę, zawisłbyś na najbliższej szubienicy.
Oliver pokiwał głową i sięgnął po kieliszek z tacy niesionej przez służącego w liberii koloru zielonożółtego jak dojrzała limonka. Rozejrzawszy się dokoła, dostrzegł wiele innych tkanin o niezwykłych barwach zdobiących wnętrze.
- Czy nasi gospodarze mają upodobanie do tkanin, których nikt inny by nie kupił?
Frederick spoważniał.
- Zapomniałem, że nie byłeś tu w zeszłym roku… - Urwał.
Rok temu Oliver rzadko bywał w towarzystwie, ponieważ jego brat Philip widząc, że ciągłe napomnienia i reprymendy nie pomagają, chwycił za broń i do niego strzelił. Trafił go w bok, chociaż Oliver był pewien, że mierzył w serce.
Nikomu nie powiedział o tym, co się stało, jednak Frederick miał przeczucie, że przyjacielowi grozi niebezpieczeństwo, dlatego niespodziewanie przyjechał do ich rodzinnego domu, Elmsworth Manor w Hampshire. Tam zawołał lekarza, a potem zabrał Olivera do miasta, z dala od znienawidzonej rezydencji. Freddie uważał, że należy powiedzieć o wszystkim władzom, jednak Oliver nie chciał niszczyć resztek respektu, jaki budziło nazwisko Moreland. Od tamtej pory nie widział brata.
Podeszła do nich Josephine Campbell. Ujęła go za ramię, delikatnym uściskiem przekazując sekretną wiadomość.
Sypiał z nią kilka miesięcy wcześniej, ale nie chciał odnawiać znajomości. Dzieci Josephine były co najmniej dziwne, a poza tym jej wzrok wyrażał desperację.
Postanowił jedynie zaprosić ją do tańca. Jeden taniec wystarczy. Nie powinna spodziewać się po nim niczego więcej. Kiedyś podobała mu się drobna sylwetka Josephine, teraz jednak konieczność pochylania się, by słyszeć jej słowa, nie wydawała mu się ekscytująca. Wciąż czuł ból w boku, kiedy padał deszcz, a tego dnia była paskudna pogoda. Torując sobie drogę przez tłum, zastanawiał się, dlaczego przyszedł na bal, na którym roi się od debiutantek. Josephine trzymała się go kurczowo, jakby nie zamierzała go nigdy puścić.
- Mam nadzieję, że twoje dzieci czują się dobrze – zagaił banalnie. Jej dzieci były, łagodnie rzecz ujmując, trudne, a on nie interesował się ani ich zdrowiem, ani poczynaniami. Napotkawszy jednak wymowne spojrzenie Josephine, uznał, że wypada zacząć rozmowę.
- Tak, panie Moreland. Nie uwierzysz, ale w zeszłym tygodniu Barbara skończyła osiemnaście lat. Nie mogę w to uwierzyć. Wydaje mi się, że urodziłam ją zaledwie wczoraj, a teraz wyrosła na taką piękność, że ludzie…
Oliver nie dosłyszał jej następnych słów. Dziewczyna w bieli znajdowała się teraz blisko. Widział haftowane ozdoby na jej sukni i złocistą wstążkę we włosach. Chciał, by odwróciła się w jego stronę, by mógł przyjrzeć się jej twarzy, jednak Alberton poprowadził ją w przeciwnym kierunku i zniknęła wśród tańczących.
Zauważył lady Susan Drummond i panią Cecelię Furness, które próbowały przyciągnąć jego uwagę. Niegdyś sypiał z tymi kobietami. Obie znalazły sobie nowych mężów, za co był wdzięczny losowi. Miał ochotę wyjść i oddać się ciekawszym rozrywkom. Obiecał jednak ciotce, że będzie obecny na tym balu, a zazwyczaj starał się dotrzymywać słowa. Ciotka zasadniczo różniła się temperamentem od swej siostry, a jego matki. Promienna i uprzejma, nie miała skłonności do popadania w melancholię. Siostry były jak ogień i woda. Julia nie miała dzieci i była mocno związana z nim i z Philipem.
Josephine wciąż mówiła o swojej córce i uśmiechała się co chwila. Oliver poczuł zimny dreszcz biegnący wzdłuż kręgosłupa. Czyżby ten długi monolog miał wzbudzić jego zainteresowanie tą dziewczyną? Zapewne tak. Kiedy umilkła muzyka, odprowadził partnerkę tam, gdzie go zaczepiła, i szybko się oddalił pod byle pretekstem.
Musiał wyjść z tego pomieszczenia. Panujące tu gorąco i ciężar oczekiwań Josephine i innych dam sprawiły, że poczuł się znużony. Nie patrząc na mijane osoby, ruszył w kierunku dwuskrzydłowych drzwi prowadzących do zimowego ogrodu.
W oranżerii było chłodniej niż w sali balowej, liczne rośliny w donicach tworzyły przytulną atmosferę. Głęboko wciągnął powietrze i zamknął oczy.
- Pan również nie mógł tego znieść?
Odwrócił się gwałtownie. Pod wysokim drzewkiem stała dziewczyna w bieli. Trzymając drinka, patrzyła w okno na wietrzną i deszczową noc.
Teraz wydawała się spokojna i opanowana. Debiutantka z sali balowej zmieniła się w pewną siebie osóbkę.
- Rzadko dłużej zostaję na tego typu przyjęciach – odparł, starając się nadać swemu głosowi obojętne brzmienie.
- Bo woli pan inne rozrywki?
Upiła łyk, a wówczas w jej policzkach pojawiły się dołeczki.
- A więc wie pani, że mam fatalną reputację, panno Barrington-Hall? - Nie było sensu owijać w bawełnę. Dziewczyna sprawiała wrażenie osoby ceniącej szczerość i bezpośredniość.
- Wiem bardzo niewiele. Niedawno przyjechałam do Londynu, ale odnoszę wrażenie, że niezbyt dobrze się pan czuje w towarzystwie londyńskiej elity.
- Myślę, że z takim wyczuciem doskonale sobie pani tutaj poradzi – powiedział, lekko rozbawiony.
Spoważniała.
- To „doskonale” ma oznaczać, że znajdę sobie męża z tytułem, który zapewni mi życie na odpowiednio wysokim poziomie, do jakiego przywykłam?
Usłyszawszy ton irytacji w jej głosie, pospieszył z wyjaśnieniem:
- Mówiąc „doskonale”, miałem na myśli to, że jest pani wyjątkowa i sama dokona właściwego wyboru.
- Uważa pan, że kobiety cieszą się taką wolnością? W Londynie płeć piękna nie ma zbyt wielu przywilejów.
- A pani jest ze wsi?
- Tak, wolę życie z dala od miasta.
Ponownie się uśmiechnął. Rzadko rozmawiał z kobietami jej pokroju, które z nim nie flirtowały. Jej powściągliwość intrygowała go, a zarazem stanowiła wyzwanie.
- Barrington-Hallowie są bardzo szanowaną rodziną. – Uznał, że temat dotyczący jej najbliższych sprawi, że stanie się bardziej rozmowna.
- To prawda.
- Przywiązują wielką wagę do zasad i etykiety.
- I to bardzo mi odpowiada, sir.
- Słyszałem, że pani też przestrzega zasad?
- A ja słyszałam, że pan ich nie przestrzega.
- W takim razie znaleźliśmy się w impasie. Może udałoby mi się panią przekonać do zmiany zapatrywań?
- A dlaczego niby miałabym tego chcieć, panie Moreland? Odpowiednia pozycja w towarzystwie zależy między innymi od ścisłego przestrzegania reguł.
Uniosła ku niemu kieliszek, po czym wyszła sąsiednimi drzwiami, których wcześniej nie zauważył. Jej zniknięcie miało w sobie coś z popisu iluzjonisty na wiejskich jarmarkach.
Intrygująca i podniecająca. Czy celowo próbowała wywrzeć na nim wrażenie?
Nie zamierzał iść za nią, jako że dość wyraźnie go odprawiła. Znał się na kobietach jak rzadko kto.
Zaskoczyła go ta tajemnicza dziewczyna o niezwykłych zielonych oczach i w zwiewnej sukience. On także musi stać się intrygujący i tajemniczy. W jego głowie dojrzewał już pewien plan.
To był on. Wiedziała to od chwili, gdy znaleźli się blisko siebie w tańcu. To on przed laty uratował ją i mamę tamtej nocy na londyńskiej ulicy. Niewiele się zmienił, może jedynie odrobinę zmężniał i spoważniał. Pamiętała te ciemnoniebieskie oczy, którymi patrzył na nią wcześniej, podejmując decyzję.
Był wyższy, niż to zapamiętała, a jedną z jego dłoni zdobiły sygnet i pierścienie. Wypatrywała wśród nich cienkiej złotej obrączki jej ojca, jednak najwyraźniej nie gustował w tak skromnych ozdobach.
Przyszedł do oranżerii nie bez powodu, dostrzegła to w jego oczach. Zanim zorientował się, że nie jest sam, pocierał dłonią prawy bok, jakby czuł ból.
Była spostrzegawcza i potrafiła dostrzec wiele szczegółów. Latami doskonaliła tę umiejętność, gdyż jej matka nie potrafiła odpowiednio odczytywać sygnałów. Esther starannie ukrywała te zdolności przed innymi.
Dlaczego powiedział jej, że jest wyjątkowa? Że sama dokona wyboru i pokieruje swoim życiem?
Zmarszczyła brwi. Miała na to niewielkie szanse. Kurczak nie powinien przyciągać uwagi lisów, jeśli zależy mu na dłuższym życiu. Poza tym Esther zdawała sobie sprawę, że pewne wydarzenia z jej życia powinny pozostać tajemnicą. Pan Oliver Moreland należał do osób, których musi za wszelką cenę unikać. Prowadził swobodne, rozwiązłe życie i z tego powodu stanowił dla niej zagrożenie.
W chwilę po powrocie do sali podszedł do niej lord Alberton i zaczął zabawiać ją banalną rozmową. Pan Moreland wyrażał się dwuznacznie i trudno było go przejrzeć. Alberton był prostolinijny, niewymagający. W jego obecności czuła się tak jakby doskonale pasowała do otoczenia nawet jako prostolinijna, naiwna dziewczyna, która niewiele jeszcze w życiu widziała. Mogła być debiutantką spełniająca powszechne oczekiwania.
Idąc u boku lorda Albertona, odstawiła kieliszek na tacę i odmówiła kolejnego. Wciąż była oszołomiona po rozpoznaniu w Oliverze Morelandzie dobroczyńcy z przeszłości. Zmuszała się do zachowania spokoju, lecz co pewien czas przełykała głośno i z trudem.
- Może chciałaby pani zaczerpnąć powietrza, panno Barrington-Hall? Znam tu pewne zaciszne miejsce. – Spojrzał w stronę oranżerii, z której przed chwilą wyszła. Pokręciła głową.
- Jestem głodna, lordzie Alberton, a zauważyłam stoły z jedzeniem.
- Oczywiście.
Wsunął jej rękę w zgięcie swego ramienia, a ona pozwoliła mu się poprowadzić ku stołom.
Oliver patrzył, jak uśmiechała się do Albertona, trzymając go pod ramię. Dziewczyna, z którą rozmawiał przed chwilą, wróciła do roli debiutantki. Panna Esther Barrington-Hall. Pasowało do niej to biblijne imię. Czuł, że ta intrygująca dziewczyna nosi w sobie jakąś tajemnicę.
Żałował, że nie mógł porozmawiać z nią dłużej. Miał niewielkie szanse, by zgodziła się z nim zatańczyć, zważywszy obecność jej ciotki, stryja i kuzynów. Odmówił drinka zaproponowanego przez służącego z tacą i podszedł do Fredericka przyglądającego się tańczącym.
- Zastanawiałem się, gdzie się podziewasz, Oliverze. Myślałem, że naprawdę poszedłeś do powozu, o którym wspominałeś. Julia była tu przed chwilą. Pytała o ciebie.
- Musiałem zaczerpnąć powietrza. – Nie wspomniał o pannie Esther Barrington-Hall. Z jakiegoś powodu nie chciał, by przyjaciel wiedział o ich rozmowie.
Widział ją teraz w otoczeniu innych uczestników balu zgromadzonych wokół stołów z jedzeniem. Dwie kuzynki stały z obu jej stron jak wartowniczki. Towarzyszyli jej także pełni nadziei młodzi mężczyźni, w tym Alberton. Jej jasne włosy lśniły w blasku świec tworzącego rodzaj świetlistej aureoli nad głową. Biała suknia dopełniała wrażenia niewinności.
Pierwszy bal w londyńskim towarzystwie układał się więc znakomicie. Młoda piękna bratanica prominentnych członków socjety zdążyła już olśnić wiele osób. Miał ochotę przedrzeć się przez tłum i z nią porozmawiać, jednak jego reputacja mogła zepsuć jej debiut. Postanowił trzymać się z daleka.
Podeszła do niego ciotka i odciągnęła w spokojniejszą część sali.
- Jesteś dziwnie zadumany…
- Raczej zmęczony, Julio. Zarwałem kilka ostatnich nocy.
- Jest piękna, nieprawdaż?
Miał nadzieję, że jego zainteresowanie panną Esther umknęło uwadze ciotki. Teraz jednak nie zamierzał udawać, że nie wie, kogo miała na myśli.
- Myślę, że panna Esther Barrington-Hall bardzo szybko wyjdzie za mąż. Otaczają ją młodzi, interesujący adoratorzy.
- Znałam jej matkę. Alexandra była niemal tak urodziwa jak jej córka.
- Co się z nią stało?
- Zmarła kilka lat temu. Podobno chorowała na żołądek, chociaż mówiono też o innych przyczynach śmierci i zastanawiałam się… - Urwała.
- Nad czym?
- Och, nieważne. Była wolnym duchem, nie lubiła sztywnych reguł etykiety obowiązujących w towarzystwie. Może jej życie ułożyłoby się lepiej, gdyby poślubiła innego mężczyznę.
- A za kogo wyszła za mąż?
- Za młodszego brata lorda Duggana. Sztywny jakby kij połknął, przyziemny, a do tego za bardzo lubił wino.
- Był alkoholikiem?
- Barrington-Hallsowie nie użyliby tego określenia. Zmarł wcześniej niż żona, a potem straciłam kontakt z Alexandrą. Plotkowano, że wyjechała z miasta i znalazła odpowiedni dom na wsi. Kilka lat później młoda panna Esther trafiła pod opiekę Dugganów, ale nie było z nią matki. O ile dobrze sobie przypominam, dziewczynka miała trzynaście albo czternaście lat i była cichym, spokojnym dzieckiem. Nikt nie przypuszczał, że wyrośnie na tak piękną pannę. Była chuda i zamknięta w sobie. Jej oczy mają niezwykły odcień zieleni, nieprawdaż?
- Nie wiem.
- Mają barwę żywej, nieskazitelnie czystej zieleni. Nigdy takich nie widziałam. Tak trudno było ci to zauważyć wśród roślin w oranżerii?
Uśmiechnął się. Już o zdanie wcześniej domyślił się, do czego zmierza ciotka.
- Nie martw się. Nikt inny was nie widział. Dopilnowałam tego, stając przed drzwiami prowadzącymi do oranżerii. Zaczekałam tam, dopóki z niej nie wyszła.
- W takim razie jestem ci winien podziękowanie.
- Rozmawiała z tobą zaskakująco stanowczym tonem, o ile wolno mi zauważyć. Brzmiała zupełnie inaczej niż oczekiwałabym od młodej panny, którą teraz widzimy. Zastanawiam się, dlaczego pozwoliła, żebyś ujrzał ją w jej prawdziwym wcieleniu…
- Julio?
- Tak.
- Zatańcz ze mną, bo nie widziałem cię na parkiecie tego wieczoru, a odrobina ruchu pomoże ci zapomnieć o bezpodstawnych podejrzeniach.
Tańczył teraz ze starszą kobietą, chyba czuli się dobrze w swoim towarzystwie. Esther zastanawiała się, jak by się czuła jako jego partnerka w tańcu. Ten ciemnowłosy, przystojny mężczyzna sprawiał wrażenie udręczonego. Z pewnością dokonał wielu niewłaściwych wyborów w swoim życiu. Miał wiele zalet, lecz brakowało mu zasad. Przypuszczała, że dużo pije, chociaż tego wieczoru sięgnął po zaledwie jeden kieliszek wina.
Ogarnęło ją przerażenie.
Dlaczego go obserwowała? Czyżby odziedziczyła po matce skłonność do zajmowania się poobijanymi przez życie, niebezpiecznymi mężczyznami? Pokręciła głową. Interesował ją jedynie z powodu spotkania w odległej przeszłości, kiedy wykazał się nieoczekiwaną dobrocią wobec niej i matki w ciężkich dla nich czasach. Zawsze będzie mu za to wdzięczna. Jako dziewczynka myślała o nim jako o przystojnym rycerzu w lśniącej zbroi.
Wątpiła, czy kiedykolwiek jeszcze się z nim spotka, Doskonale zapamiętała jego twarz. Zastanawiała się, co mogło się stać, gdyby nie zatrzymał powozu i nie zwiózł ich do Camden Town tamtej mroźnej nocy, kiedy wszystko wydawało się ponure i przygnębiające.
Rok później jej matka już nie żyła.
Feeria barw i nieustanny ruch w sali balowej przyprawiał oszałamiał ją. Moreland zszedł z parkietu i kierował się do drzwi w towarzystwie innego mężczyzny. Poruszał się pewnym krokiem, jak przystało na człowieka świadomego swojej pozycji.
Czyżby wychodził?
Czy chciała, by wyszedł?
Stojący obok lord Alberton opowiadał jej o swoich upodobaniach. Uwielbiał konie i wyścigi konne. Udawała zainteresowanie tematem, dyskretnie zerkając ponad jego ramieniem na wychodzącego Olivera Morelanda.
Nie poprosił jej do tańca. Nie próbował ponownie nawiązać z nią rozmowy. Zapewne zapomniał już o spotkaniu w oranżerii. A przede wszystkim jej nie rozpoznał.
W wieku dwunastu lat zapewne wyglądała bardzo pospolicie i miała udręczoną zmartwieniami twarz. Esther nie potrafiła sobie przypomnieć, kiedy ona i matka jadły w miarę obfity posiłek i spały w ciepłym, wygodnym łóżku w bezpiecznym miejscu. Wysiłek związany z opieką nad Alexandrą, starania, by matka dożyła następnego dnia, doprowadziły Esther do wyczerpania. Alkohol, laudanum, nocne schadzki matki z mężczyznami przerażały ją, była wiecznie na skraju rozpaczy.
Każdego ranka starała się nakłonić Alexandrę do powrotu do rodziny mieszkającej w Kent, jednak wieczorem matka wpadała w szpony nałogu, a Esther pozostawało jedynie kulenie się w jakimś kącie.
Sięgając pamięcią wstecz, doszła do wniosku, że miała szczęście, bo wyglądała wtedy na dziewięć, a nie na swoje dwanaście lat. Gdyby była ładniejsza albo bardziej rozwinięta fizycznie, mężczyźni interesujący się jej matką mogliby dostrzec kobietę także w niej. Bóg jedyny wie, do czego mogłoby dojść.
- Czy w dzieciństwie miała pani konie, panno Barrington-Hall? Czuję, że za dużo mówię o sobie, a chciałbym się dowiedzieć czegoś o pani.
To pytanie przywróciło ją do rzeczywistości.
- Mieliśmy konie, milordzie, ale z pewnością nie tak wspaniałe jak te, które pan opisuje.
Kłamstwo przychodziło jej czasem z łatwością. Zapewne odzywała się w niej druga natura dziecka wychowanego w trudnych warunkach.
- Przypuszczam jednak, że kochała pani swoje konie? Moja siostra uwielbia wszystko, co chodzi na czterech kończynach.
Esther kiwnęła głową. Lepiej od koni znała szczury, pluskwy i karaluchy. Z pewnością nie darzyła ich sympatią.
- Chciałbym pokazać pani kilka najładniejszych koni w moich stajniach. Mógłby pani towarzyszyć Benjamin czy inny kuzyn albo kuzynka, serdecznie zapraszam. Nasza rodowa posiadłość, Grafton Manor znajduje się niedaleko Barnet. Mieszkają tam moi rodzice. Może zechciałaby pani zaszczycić nas swoją obecnością na przyjęciu, które wydajemy w najbliższym czasie?
Na jego pogodnym obliczu malowała się nadzieja. Esther przytaknęła. Lord Alberton był dobrym, szczerym człowiekiem przyciągającym liczne spojrzenia panien obecnych na balu. Tak porządny, atrakcyjny mężczyzna zasługiwał na żonę bez mrocznych tajemnic, których Esther miała całe mnóstwo. Z pewnością nie życzyłby sobie żadnych komplikacji. Każde jego słowo pokazywało, jak bardzo ceni sobie swój status. Zakładał, że wszyscy znajomi odebrali podobne wychowanie, posiadali konie, prowadzili łatwe, przyjemne życie niezakłócane konsekwencjami złych wyborów. Jego zdaniem wszystko powinno być zawsze na swoim miejscu. Założyła, że nie starcza mu cierpliwości dla ludzi z problemami.
- Przyjęcie… to brzmi wspaniale. Wiem, że Charlotte byłaby zachwycona, mogąc w nim uczestniczyć. Z nas wszystkich to ona najbardziej lubi konie.
Podeszli do nich jej ciotka i stryj oraz kilkoro ich przyjaciół. Kiedy zaproszono gości na kolację, udali się tam wszyscy razem w doskonałych nastrojach.
- Wywarłaś wielkie wrażenie, moja droga. – Ciotka westchnęła z ulgą i ścisnęła dłoń Esther. – Oczywiście spodziewałam się tego, ale londyńskie towarzystwo jest bardzo specyficzne, kapryśne i nigdy nie wiadomo, jak ktoś zostanie przyjęty. Lord Alberton jest tobą oczarowany, podobnie jak wielu innych szlachetnie urodzonych młodzieńców.
Esther była zadowolona, że nie zawiodła ciotki, jednak idąc do sąsiedniej Sali, uważnie wypatrywała w tłumie tajemniczego Olivera Morelanda.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji
Tytuł oryginału: The Debutante's Secret
Pierwsze wydanie: Harlequin Mills&Boons, an imprint of HarperCollinsPublishers, 2022
Redaktor serii: Grażyna Ordęga
Opracowanie redakcyjne: Grażyna Ordęga
© 2022 by Sophia James
© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2024
Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.
Harlequin i Harlequin Romans Historyczny są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.
HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.
Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone.
HarperCollins Polska sp. z o.o.
02-672 Warszawa, ul. Domaniewska 34A
www.harpercollins.pl
ISBN: 978-83-8342-865-9
Opracowanie ebooka Katarzyna Rek