Dzwoneczek - Parvela Timo - ebook

Dzwoneczek ebook

Parvela Timo

0,0
34,99 zł

-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Siódmoklasista Pete szepcze do ucha mikołajowi w galerii handlowej rozpaczliwe życzenie świąteczne – aby jego przyjaciółka Sara wyzdrowiała z nieuleczalnej choroby. Aby życzenie się spełniło, Pete musi oddać własny cień. Godzi się i Sara zdrowieje nagle i w pełni. Ale z chłopcem zaczyna dziać się coś dziwnego. Nie odczuwa ŻADNYCH emocji. Antidotum na ten stan jest tylko mały dzwoneczek od sań, który przywraca mu cień i uczucia. Pete odkrywa straszliwą prawdę: w dzwoneczku skrywa się jego wnętrze, on sam zaś żyje teraz jako cień samego siebie. Wkrótce zauważa, że nie jest jedyny – niektórzy ludzie także nie mają cieni. Pete chce się dowiedzieć, dlaczego, i odzyskać swój cień, ale nie może narazić zdrowia Sary. Nie ma wiec wyjścia, jak tylko dotrzeć do sedna mrocznego procederu. Okazuje się, że wszystkim grozi niebezpieczeństwo - zagrożony jest cień samego Świętego Mikołaja. Tak długo, jak Święty Mikołaj i jego cień są jednością, wszechświat pozostaje w równowadze. Rozdarcie oznaczałoby koniec świata. Czy jednak ktoś taki jak Pete jest w stanie go uratować?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 102

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



1

Kiedy z głośników w holu centrum handlowego po raz trzeci zaczyna lecieć „Jingle Bells”, Pete Valo w końcu podejmuje decyzję. Na polukrowanym sztucznym śniegiem podwyższeniu postawiono domek z kartonu, przed którym na bujanym fotelu już od dwóch godzin siedzi mikołaj i wysłuchuje życzeń dzieci. W otaczającej go ciżbie jego charakterystyczny gwiazdkowy chochot niesie się nadal głęboko i zapraszająco, ale pobrzmiewa w nim już wyraźnie nuta zniecierpliwienia.

Czekając na swoją kolej, Pete zapisuje w komórce notatkę:

 

Mikołaj powinien unowocześnić strój. W pelerynie i stalowej masce robiłby większe wrażenie.

 

Pete ma zwyczaj zapisywania swoich myśli, które uważa za ważne, bo kiedyś zostanie kimś. A wtedy będzie zapotrzebowanie na jego rozważania z dzieciństwa i zarobi na nich miliony.

Część rodziców zaczyna wyciągać z kolejki marudzące pociechy. Trzeba jeszcze zrobić zakupy, no i poszukać gdzieś choinki, Wigilia już jutro.

Pete wsuwa komórkę do kieszeni i zbliża się do podwyższenia. Oczywiście doskonale wie, że prośby szeptane na ucho taniego mikołaja z centrum handlowego są warte tyle co nic. Ten typek w czerwonym szlafroku, kimkolwiek jest, ma je totalnie gdzieś. O, właśnie, znowu wypadł z roli – klepiąc po główce trzylatkę, która siedzi mu na kolanach i papla swoje gwiazdkowe życzenia, zerka na zegar na ścianie działu z zabawkami. Za pięć piąta. Czas się zwijać, robota skończona.

Pete jest już przy podwyższeniu. Patrzy w górę, żeby się lepiej przyjrzeć temu niekoniecznie Świętemu Mikołajowi. Nienaturalnie odstający czerwony kłębek na brzuchu. Normalnie widać, gdzie się typowi kończy jedna poduszka i zaczyna druga. Prawdziwe w tym całym mikołaju są chyba tylko oczy. Poza tym sztuczne broda i wąsy, sztuczne srebrzyste kędziory. Badziewne rekwizyty, jak i cała reszta.

Ale te oczy! Pete już ma się wycofać, kiedy do niego dociera, że go świdrują. Oczy jak dwa czarne węgielki. Ku jego przerażeniu mikołaj oddaje trzylatkę czekającym obok rodzicom i kiwa na niego palcem. Pete zerka za siebie w nadziei, że w kolejce za nim stoi ktoś jeszcze, ale dział zabawek zdążył już opustoszeć. Wychodzą ostatni klienci i sprzedawczynie porządkują półki po najeździe dzieciaków.

Pete wchodzi na podwyższenie. Obściskiwać się z tym typem na pewno nie będzie, mowy nie ma. Gwiazdka, nie gwiazdka – siódmoklasista jest już za stary na to, by siadać komukolwiek na kolanach. Mikołaj pochyla się i wyciąga do niego zaskakująco szczupłe i żylaste ręce. Gdy chłopak z ociąganiem kładzie na nich swoje dłonie, zaciskają się jak wnyki. Pete czuje, że jest w potrzasku.

I do tego ten dziwny zapach. Przywodzi na myśl wilgotną sierść. Pete już zaczyna kombinować, czy to nie czasem sprawka reniferów, gdy uprzytamnia sobie, że chyba odjeżdża mu peron. Przecież ten przebieraniec rena w życiu nawet nie oglądał. Może ma psa i od bardzo dawna nie prał swojego czerwonego szlafroka.

– Powiedz no, co byś chciał dostać pod choinkę – chrypi mikołaj głosem tak zdartym, że Pete aż się wzdryga. Próbuje wyszarpnąć ręce, ale na próżno.

Wzdycha więc głęboko i unosi głowę. Sam w końcu tego chciał. Jest tak zrozpaczony, że przyszedł tu specjalnie, by poprosić o to Świętego Mikołaja. W powietrzu wciąż unosi się ten osobliwy zapach. Spojrzenie mikołaja jest teraz badawcze i już nie takie straszne. Pete trochę się uspokaja, jego rozdygotane serce zaczyna bić równiej.

– Chcę, żeby Sara wyzdrowiała – mówi w rytm jego uderzeń.

2

Wieczorem Pete wstydzi się własnej słabości. Szeptanie na ucho życzenia fejkowemu mikołajowi było po prostu głupie. Mógł w tym czasie zrobić coś sensowniejszego, na przykład poczytać Sarze książkę. Jego przyjaciółka miałaby z tego więcej pożytku, bo choroba posunęła się tak daleko, że nie zatrzymają jej już żadne leki ani pobożne życzenia. A przecież cuda się zdarzają – jak na przykład wtedy, gdy Topiego potrącił samochód. Weterynarz zadzwonił i powiedział, że nie ma żadnej nadziei i że mają przyjechać się z psem pożegnać. A kiedy niedługo potem spłakany Pete otworzył drzwi przychodni, usłyszał uradowane szczeknięcie swojego najlepszego przyjaciela. Weterynarz nie wiedział, co powiedzieć. Obrażenia wewnętrzne psa były praktycznie śmiertelne, a mimo to Topi wyglądał jak okaz zdrowia: wesoły, rozmerdany i pełen energii. To był najlepszy dzień w całym życiu Petego.

A ten z kolei jest chyba najsmutniejszy – do dnia jutrzejszego, który będzie jeszcze smutniejszy, bo stan Sary mógł się już teraz tylko pogarszać. Pete siedzi na brzegu łóżka i trzyma ją za rękę. Topi leży u jego stóp i posapuje. Twarz dziewczyny wydaje się mała pośrodku wielkiej, głębokiej poduszki. Jej dłoń jest chłodna i krucha jak nieopierzone pisklę. A jednak, mimo nieuleczalnej choroby, Sara ciągle ma siłę się uśmiechać, bo taka już jest, choć Pete by wolał, żeby nie udawała dzielnej dziewczynki. I mówi to głośno, na swój sposób.

– Wyglądasz okropnie.

– Odezwał się książę z bajki.

– Boli?

Sara kręci głową tak, że Pete od razu wie, że musi ją boleć.

Nikt nie wie, co jej dolega. Zachorowała na wiosnę, badali ją przez całe lato i jesień, a jest jak jest. Wygląda to tak, jakby jej organizm powoli się wyłączał. Jakby organy wewnętrzne jeden po drugim przestawały funkcjonować. Przy łóżku stoją rozmaite urządzenia i pompy, a wszystko posykuje i piszczy. Sara jest podłączona chyba do dziesięciu rurek, którymi krążą różnobarwne płyny. Na ten widok Pete czuje złość.

Zaciska ręce w pięści, ale zapomina, że ciągle trzyma w jednej dłoń przyjaciółki. Rozlega się jęk bólu.

– Przepraszam. Ale głupek ze mnie – prycha Pete.

– Ech, to nic w porównaniu z…

Sara nie kończy zdania.

– W porównaniu z innymi bólami – domyśla się Pete i kiwa głową. – Nie no, jesteś najodważniejszą i najbardziej nieczułą typiarą, jaką znam.

– A ty najbardziej rozczulającym – śmieje się dziewczyna, co kończy się napadem kaszlu.

– Jutro Wigilia. Co chcesz dostać pod choinkę? – Pete zmienia temat.

– A mogę sobie życzyć, czego tylko chcę?

Chłopak kiwa głową z poważną miną.

– Chcę piernika.

– Co?

– Mam ochotę na piernika. Przez te głupie rurki nie mogę jeść nic stałego – odpowiada Sara zupełnie serio.

– A… nie chciałabyś wyzdrowieć?

Dziewczyna kręci głową.

– Nie warto prosić o coś, czego nie można dostać. A ty co byś chciał?

Pete jest zmieszany. Przypomina sobie popołudnie w centrum handlowym i dziwnie pachnącego mikołaja. Czuje, że palą go policzki.

– Tego samego, co ty.

– Piernika?

– Tak. Którego zjesz, kiedy wyzdrowiejesz.

– Dwa pierniki, hm – mówi z przekąsem Sara. – Totalnie spierniczone święta, nie ma co. Mam nadzieję, że ten cały Święty Mikołaj naprawdę istnieje. Powaga.

3

Noc. Pete się budzi, kołdra leży na nim byle jak, jest mu gorąco. Jego pierwsza myśl to stajnia. Jakieś miejsce, gdzie są zwierzęta. W nosie wierci go mocny zapach sierści. Wydaje mu się, że słyszy też oddech, ale przecież jest w swoim pokoju i nie ma w nim nikogo oprócz niego, nawet Topi śpi zazwyczaj w korytarzu, gdzie jest chłodniej. Może któreś z rodziców zakradło się tu, żeby wziąć coś z szafy albo na niego zerknąć. Tylko po co? Przecież nie jest chory ani nic takiego.

W pokoju jednak ktoś jest. Pete ma już co do tego stuprocentową pewność. Boi się choćby poruszyć. Nie wie, co robić.

– Mamo? – szepcze. Nic.

– Tato?

Teraz słyszy wyraźnie. Niemal bezgłośny chichot, gdzieś bardzo blisko. Tuż przy nim. Chłopak ostrożnie odsuwa kołdrę na bok i szykuje się do skoku. Spomiędzy zasłon sączy się akurat tyle światła latarni, że widać drogę do drzwi. Nikogo nie ma. Nikogo, choć jego oczy przywykły już do ciemności. Musiało mu się coś przyśnić.

Z uczuciem ulgi Pete zamyka oczy i w tej samej chwili czuje, że ktoś go trąca. I przyciska mu rękę do ust. Mocno i niezbyt delikatnie. Oczy chcą Petemu wyskoczyć z głowy, gdy próbuje krzyknąć. Nie udaje mu się nawet pisnąć. Zapach stajni zmienia się teraz w nieznośny smród i bardzo blisko w ciemności chłopak dostrzega wreszcie małą pomarszczoną twarz i złośliwe oczy.

– Pssst. Cicho sza. Ani mru mru. Głową kiwnie, że rozumie on.

Pete rozważa opcje. Jest ich dokładnie zero. Kiwa głową, ucisk słabnie. Chłopak nabiera powietrza w płuca, żeby krzyknąć, ale ręka jest szybsza.

– Głupi bachor. Głupie są bachory. Głupie i wredne są bachory, wszystkie – mruczy pod nosem właściciel ręki.

Ta znowu się unosi, powoli, gotowa w każdej chwili wrócić na usta Petego. Chłopak jednak milczy. Gapi się z niedowierzaniem na twarz ponad sobą. Na jego kołdrze siedzi jakiś stwór. Można by powiedzieć, że jakiś drobny typek, gdyby nie fakt, że nie przypomina wcale człowieka. Ale zwierzęcia też nie. Pete sam nie wie… Ta twarz wygląda trochę jak pysk małego drapieżnika, a trochę jak maska demona.

I to coś, nie wiadomo co, siedzi na nim okrakiem. Jest zdumiewająco lekkie w stosunku do siły, jaką dysponuje. Pete rozważa jeszcze taką ewentualność, że ciągle się nie obudził i to wszystko mu się śni. Ale typek jakby czytał w jego myślach, bo daje mu pstryczka w czoło.

– Już lepiej rozumie on? Rozumie?

Pete ostrożnie kiwa głową. Co innego mu zostało?

– Od Mikołaja prezent chce on, chce?

O co mu chodzi? Co ma do tego Święty Mikołaj? Pete nie odpowiada, więc dostaje kolejnego pstryczka.

– Ała!

– Prezent chce chłopak. Duży prezent. Wieeelki prezent. Tylko wielkie prezenty chcą bachory, a małe i miękkie dostają – paple stwór i skrzeczy jak sroka.

– Spotkałem się ze Świętym Mikołajem, ale to był tylko… – zaczyna Pete.

– Szszsz. Cicho być nie umie on, nic a nic. Głośne są bachory. Okropnie hałasują one. Bolą od nich uszy.

– Coś ty za jeden? – pyta w końcu chłopak.

Zapada milczenie. Stwór jeszcze bardziej pochyla się nad Petem i chłopak czuje oddech cuchnący surowym mięsem albo czymś innym, równie obrzydliwym. Po chwili się prostuje, bębni rękoma na czole Petego i znowu chichocze.

– Od Mikołaja prezent chce, a nie zna krasnala on, chociaż na głowie siedzi mu. Głupi jest bachor. Baaardzo głupi jest on. Na prezent nie zasługuje, nic a nic. Dla głupich bachorów prezentów nie ma.

– Krasnal?

– I to nie byle jaki. Bo Satir.

– Satir? To imię czy jakiś gatunek?

Pete dostaje pstryczka, nim zdąży mrugnąć.

– Czego chce on? No, szybko! Czegoś chce on, czy nic a nic?

– A… tylko tego, żebyś stąd spadał – odpowiada Pete, z trudem powstrzymując łzy złości i bólu.

Krasnal imieniem Satir siedzi cicho i przygląda się uważnie chłopakowi złośliwymi oczkami. Nagle wybija się do skoku i w okamgnieniu ląduje na podłodze, po czym rusza w stronę uchylonego okna. Dopiero teraz Pete czuje zimny podmuch powietrza.

– Ej, zaczekaj!

Krasnal się zatrzymuje, ale nie odwraca.

– Chcę, żeby Sara wyzdrowiała.

4

Satir siada na podłodze w ciemnym kącie pokoju i gapi się na Petego. Chłopak jest zdenerwowany, ale zaciska usta i czeka. Okno jest nadal uchylone i do środka wdziera się ziąb.

– Okej – mówi w końcu mały człowieczek.

– Okej co?

– Okej, wyzdrowieje twoja przyjaciółka.

– Tak po prostu?

– O tak! – mówi krasnal i pstryka palcami.

– I… Sara jest już zdrowa? – pyta zdumiony Pete. Iskierka nadziei w jego sercu rozpala się chybotliwym, niepewnym płomieniem, który w każdej chwili może zgasnąć.

– Niee, zdrowa nie jest ona – prycha krasnal znudzonym głosem i wydmuchuje nos w rękaw.

– Aha.

– Prezent dostać chce, prezent dać musi. Prezent dostajesz, prezent dajesz. Tak idzie to. Baardzo, baardzo głupi jest bachor.

– To nie wystarczy, że było się grzecznym? – dziwi się Pete.

Krasnal wydaje z siebie osobliwy odgłos. Pete ma cichą nadzieję, że było to tylko przeciągłe parsknięcie, ale smród pokazuje, że się pomylił.

– To co mam dać, żeby Sara wyzdrowiała? – pyta chłopak drżącym głosem.

– Niewiele, nic. Prawie nic.

– Co to „prawie nic”? A zresztą, nieważne. Oddałbym wszystko, gdybym tylko mógł w ten sposób uzdrowić Sarę. Choćby własne narządy.

– Cień tylko.

– Że co? – Pete nadstawia uszu. Mowa krasnala jest dziwna i niezrozumiała. Zupełnie jakby powiedział, że…

– Cień.

– Dzień? Który dzień?

– Nie dzień. Cień.

– Jaki cień?

– Głupi bachor. Własny cień. Co wszędzie za nim chodzi, ten. Cień oddaje on, zdrowieje jego przyjaciółka. Takie proste to. Tylko cień. Co mu po nim? I tak głupi jest on.

– Mój cień?

– Zgadza się on, nie?

Nagle Pete nie wie, co powiedzieć. Zrzec się własnego cienia? W sumie niby nic… Nie zwraca przecież na niego żadnej uwagi. Cień jak cień, łazi za nim wszędzie, jak za każdym. Czasem jest dłuższy, czasem krótszy… W końcu co za różnica, czy będzie miał cień, czy nie? A jednak Pete nagle czuje, że za nic nie chciałby się z nim rozstawać. To jakaś tam jego część. I… to dziwne, ale jak o tym pomyśli, to ta część wydaje mu się bardzo… droga.

Satir wstaje i otrząsa się jak pies, po czym bezszelestnie rusza do okna.

– Zgoda! – krzyczy Pete do jego pleców.

Ale krasnal już się nie zatrzymuje, nie kiwa głową ani w żaden inny sposób nie okazuje mu, że usłyszał, tylko po prostu wyskakuje przez okno. Pete nie wie, czy czasem się nie spóźnił.

5