Erotyczna terapia - Vicki Lewis Thompson - ebook

Erotyczna terapia ebook

Vicki Lewis Thompson

3,6
9,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Bethany, znana terapeutka, nie ma czasu na romanse. Wmawia sobie, że nie potrzebuje seksu. Doradza innym, jak żyć, ale sama jest nieszczęśliwa. Wszystko się zmienia, gdy spotyka Nasha, który ma za sobą trudny rozwód. Chętnie by mu pomogła, tylko jak? Terapia poprzez seks?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 150

Oceny
3,6 (44 oceny)
10
14
14
4
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Vicki Lewis Thompson

Erotyczna terapia

Tłumaczenie:

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Nash Bledsoe wolał poprawiać sobie nastrój, przerzucając nawóz, niż leżąc na kozetce u psychiatry. Natomiast jego była żona nieustannie namawiała go na wizytę u psychoterapeuty.

Dziś jednak z Sacramento przyszły papiery rozwodowe i Lindsay nie mogła już dyktować, jak Nash ma sobie radzić z emocjami. Od teraz nie będzie musiał słuchać cytatów jej psychologicznego guru, Bethany Grace, która twierdziła, że „szczęście to wybór”. Nash aż się wzdrygnął. Nienawidził tego tekstu.

Skoro tak, to dziś wybrał wściekłość. Czyszczenie stajni było zajęciem zarówno pożytecznym, jak i uspokajającym. Nash nie twierdził, że nie ma problemów, ale na szczęście „Ostatnia Szansa” oferowała wiele końskiego nawozu do wywiezienia.

– Lepiej odsapnij, synu, zanim się zaharujesz na śmierć.

Nash uniósł wzrok znad łopaty. Emmett Sterling, szczupły i żylasty nadzorca, opierał się o wrota, żując źdźbło trawy. Niedawno przekroczył sześćdziesiątkę.

– Ćwiczenie mi służy.

– Z pewnością. Słyszałem, że dostałeś papiery rozwodowe.

– Tak. Od teraz oficjalnie jestem wolnym człowiekiem – przytaknął.

Papiery nie były dla Nasha zaskoczeniem. Lindsay wystąpiła o rozwód prawie rok temu, ale on wytrwale próbował ją odzyskać. Cóż, tylko stracił czas i pieniądze. Jego gniew rozgorzał na nowo. Ze złością wrzucił kolejną porcję nawozu na taczkę.

– Kiedyś byłem tak samo wściekły jak ty. To minie – oznajmił Emmett.

Nash przypomniał sobie, że przeszło dwadzieścia lat temu Emmetta także porzuciła żona. Teraz spotykał się z Pam Mulholland, właścicielką pensjonatu przy głównej drodze miasteczka. Pam była siostrą Nicole O’Leary, zmarłej matki Jacka Chance’a, właściciela rancza. Kiedy została bogatą, bezdzietną rozwódką, przeniosła się do Jackson Hole, bliżej siostrzeńca. Wkrótce potem straciła głowę i serce dla Emmetta. On jednak nie palił się do małżeństwa. Uważał, że jest dla niego za bogata. Nash doskonale go rozumiał. Pieniądze Lindsay okazały się bombą z opóźnionym zapłonem. Nie myślał o tym, kiedy ją prosił o rękę.

– Nie chciałbym odrywać cię od tak przyjemnej roboty, ale jeden z naszych zauważył kolumnę dymu nad ranczem „Triple G”. Ktoś powinien to sprawdzić. Wybór padł na ciebie.

– Z chęcią. – Nash potrzebował zajęcia, dlatego nie zaprotestował. Odłożył łopatę na taczkę. – Tylko zostawcie mi trochę gnoju do wywiezienia.

– Da się zrobić – obiecał Emmett, wychodząc z Nashem ze stajni. – Wystarczy, że Hank Grace się zapił na śmierć. Szkoda, żeby jakiś intruz puścił jego ranczo z dymem.

– Nikt tam nie mieszka?

– Nikt. Hank sprzedał zwierzęta już parę miesięcy temu. Zapuścił ranczo i wylądował w szpitalu. Zmarł tydzień temu. Nie wiem, co będzie z ziemią.

– Czy on nie miał córki?

– Wyjechała do miasta i rzadko tu bywała. Nie sądzę, żeby wróciła. To pewnie jakieś dzieciaki zrobiły sobie ognisko, ale nie można zostawić ognia samopas. – Podał Nashowi kluczyki. – Weź forda, za siedzeniem znajdziesz gaśnicę. Zadzwoń po straż, jeśli nie będzie innego wyjścia. Mam nadzieję, że to nic poważnego.

– Pewnie tak. Są wakacje, a dzieciaki się nudzą. Niedługo wrócę – powiedział, nasuwając stetsona głębiej na oczy. W oddali dostrzegł słup dymu.

Może ten nietypowy przerywnik wyrwie go z ponurych rozmyślań. Nie udało mu się zbudować szczęśliwego małżeństwa, a nie przywykł do porażek. Przynajmniej rodzina i przyjaciele nie musieli oglądać tego fiaska z bliska. Chociaż wyrósł w Jackson Hole, ostatnie dziesięć lat spędził w Sacramento, z czego dziewięć jako mąż Lindsay.

Kiedy kazała mu podpisać przedślubną intercyzę, powinien się domyślić, jak będzie traktowany. Jej rodzice nie pozwolili mu zapomnieć, komu zawdzięcza firmę i dom.

Lindsay nigdy go nie broniła. Już po pierwszym roku ich małżeństwo zaczęło się psuć. Dobrze, że na jesieni jego stary przyjaciel Jack Chance dał mu tę pracę, bo żona puściła go z torbami. Została mu tylko stara półciężarówka wymagająca kapitalnego remontu. Zatrzymał ją, choć razem z pracą dostał wikt, mieszkanie i mógł też korzystać z samochodów rancza. Taki układ pozwalał mu inwestować niemal całą pensję, a dzięki dobremu doradcy oszczędności stale rosły. Niedługo zbierze sumę potrzebną na zakup własnego domu.

Idąc, poruszał szyją i ramionami, żeby rozluźnić mięśnie. Odkąd dostał list z Sacramento, nie mógł się pozbyć napięcia. Nie lubił myśleć, że jego życie zmierza donikąd, ale był rozgoryczony, kiedy porównywał swoją sytuację z życiem Jacka Chance’a. Jack był jego szefem, ale nigdy nie dał mu tego odczuć. Przyjaźnili się od szkoły, teraz jednak wiele ich dzieliło.

Kilka lat temu ojciec Jacka zginął w wypadku. Ranczo przypadło żonie i synom. „Ostatnia Szansa” była nastawiona na hodowlę koni dla hodowców bydła. Jack razem z matką, Sarah, prowadzili ranczo. Środkowy brat, Nick, był weterynarzem. Miał swoją praktykę, ale dbał też o konie na ranczu. Gabe zajmował się układaniem koni i sprzedażą.

Sarah i jej narzeczony, Pete Beckett, mieszkali w głównej rezydencji, a każdy z synów otrzymał kawałek ziemi, na której zbudowali domy. Bez wątpienia braciom Chance poszczęściło się w życiu. Nash nie czuł zawiści, ale tęsknił za taką stabilnością, finansową i emocjonalną.

Na razie pracował nad zdobyciem domu, dopiero potem poszuka właściwej kobiety, z którą będzie dzielił życie. Potrafił się uczyć na własnych błędach.

Wsiadł do forda i wyjechał na polną drogę, która prowadziła do szosy. Wyboisty trakt zawsze stanowił wyzwanie, ale dziś przynajmniej było sucho i koła nie grzęzły w błocie. Jack celowo nie poprawiał dojazdu, by zniechęcić intruzów. Nash, telepiąc się w koleinach, zastanawiał się, jak często mieszkańcy rancza mieli problemy z zawieszeniem w swoich samochodach. W końcu dotarł do bramy.

Po lewej stronie leżało miasteczko Shoshone, oddalone o parę kilometrów. Zapewniało ranczerom podstawowe rzeczy, jak jedzenie czy paliwo. Był nawet bar, „Spirits and Spurs”, prowadzony przez żonę Jacka, Josie. Spragnieni bardziej wyrafinowanych rozrywek musieli się wybrać w godzinną podróż do Jackson.

Nash skręcił w prawo, w stronę „Triple G”, rancza o wiele mniejszego od „Ostatniej Szansy”. Rodzina Grace’ów trzymała się razem i nie spotykała z innymi. Nie było to typowe zachowanie wśród społeczności ranczerów.

Ich nazwisko źle kojarzyło się Nashowi. Jego małżeństwo nie miało szans, skoro rodzice Lindsay go nie aprobowali, ale zupełnie się popsuło, odkąd jego żona zaczęła czytać książki Bethany Grace. W każdej kłótni pojawiało się motto zaczerpnięte z poradnika: szczęście to wybór.

Kiedy Lindsay zażądała, żeby przeczytał najnowszy poradnik, zrobił, co w jego mocy. Przebrnął przez pierwsze dwadzieścia stron. Autorka najwyraźniej pochodziła z innej planety i nie miała pojęcia o prawdziwych związkach. Jednak Lindsay uważała, że Bethany Grace to geniusz.

Tak zatonął we własnych myślach, że prawie przegapił zjazd do „Triple G”. Podniszczony znak był ledwie widoczny. Nash skręcił w ostatniej chwili, wzbijając fontannę kurzu. Zwolnił, by nie wybić sobie zębów o kierownicę i nie rozbić głowy o dach. Swąd nasilał się w miarę zbliżania się do zabudowań. W końcu Nash zatrzymał forda na podwórzu otoczonym przez chylące się ku upadkowi budynki i uniósł wzrok.

Na środku podwórza palił się stary fotel. Na płomienie patrzyła ciemnowłosa kobieta w szpilkach, ubrana w beżowy kostium. W dłoni ściskała zapalniczkę. Najwyraźniej była to miastowa dziewczyna, córka zmarłego właściciela. Nieopodal, w bezpiecznej odległości od płomieni, stał czerwony wóz.

Nash potrafił połączyć elegancką kobietę ze sportowym autem, ale z płonącym fotelem? Zapewne chodzi o bardzo skomplikowaną historię. Mebel nie chciał się palić, otaczały go kłęby gryzącego dymu.

Kobieta spojrzała na Nasha, ale jej wzrok natychmiast powrócił do dymiącego fotela. Ogień przygasał. Nash pomyślał, że jeśli chciała całkiem zniszczyć mebel, powinna ponownie polać go benzyną albo staranować samochodem. Jęknął w duchu. Miło byłoby dowiedzieć się, o co chodzi, bo pochodnia z fotela była najdziwaczniejszą rzeczą, jaką widział w tych spokojnych stronach.

Wysiadł z forda, starając się nie oddychać zbyt głęboko. Nie wiedział, jakie toksyczne substancje mogły latać w powietrzu. Kiedy trzasnął drzwiczkami, znów na niego spojrzała. Przez chwilę miał wrażenie, że kobieta próbuje się pozbierać. Im bliżej podchodził, tym więcej szczegółów dostrzegał. Była ubrana jak do biura. Tyle że rozerwała rękaw dopasowanego żakietu, a białą bluzkę i przód krótkiej spódnicy pokrywały smugi brudu. W pończochach poleciały oczka, cieliste pantofle nadawały się już tylko do wyrzucenia. Żeby dokonać całopalnej ofiary, musiała sama wywlec ciężki fotel z domu. Sądząc po rozmazanym makijażu i śladach tuszu pod oczami, nie było to radosne zajęcie. Spocone włosy przykleiły się jej do czoła i karku. Nash zatrzymał się o krok od niej. Jej szare oczy byłyby piękne, gdyby nie silne zaczerwienienie od płaczu, a może od dymu. Postanowił nieco rozładować sytuację.

– Robisz przemeblowanie?

Spojrzała na niego, jakby powiedział coś głupiego. Hm, najwidoczniej nie miała poczucia humoru.

– Kim jesteś i co tu robisz? – zapytała, trąc oczy wierzchem dłoni.

– Nazywam się Nash Bledsoe, pracuję na sąsiednim ranczu. Zobaczyliśmy dym i przyjechałem sprawdzić, co się dzieje.

– O! – dopiero teraz zerknęła w niebo. – Przepraszam za kłopot. Nie jestem intruzem, tylko właścicielką. Szczęściara ze mnie, co?

Musiała być córką Hanka. Nash powinien pożegnać się i wrócić do pracy, ale dym mógł być toksyczny, a on nadal nie wiedział, o co tu chodzi.

– Widzę, że chcesz się pozbyć tego fotela, ale wybrałaś niewłaściwą metodę. W dodatku rozsiewasz trujący dym.

– Nie pomyślałam o tym – westchnęła, wpatrując się w poczerniałe, poskręcane od żaru skórzane obicie. – Założę się, że tu nawet nie ma gaśnicy…

– Ja mam w samochodzie. Zaraz przyniosę – powiedział i zauważył, że się skrzywiła. – To naprawdę jedyny sposób. Kiedy zdusimy ogień, pomyślimy, jak przewieźć fotel na wysypisko.

– Może go zakopać?

– To musiałby być wielki dół.

– Nie szkodzi. Ćwiczenie dobrze mi zrobi.

Nash spojrzał w jej zaczerwienione oczy i odnalazł w nich tę samą złość, frustrację i żal, które skłoniły go do czyszczenia stajni. Domyślił się, że jest na kogoś wściekła. Zapewne na osobę, która dużo czasu spędzała w tym fotelu. Najprawdopodobniej na zmarłego ojca.

Nash z doświadczenia wiedział, że połączenie wściekłości i rozpaczy mogło popchnąć człowieka do najdziwniejszych rzeczy. Dziewczyna musiała w nim rozpoznać bratnią duszę, bo wyraźnie się uspokoiła.

– Idę po gaśnicę.

– Dobrze. Dziękuję – szepnęła z wdzięcznością.

Nash uśmiechnął się w drodze do auta. Już dawno nie ratował nikogo z opresji. To było miłe uczucie.

Kiedy już ugasi fotel, poszuka jakiejś plandeki i wywiezie go na wysypisko.

– Może lepiej się odsuń – powiedział, wracając z gaśnicą.

Posłuchała. Mimo wysokich obcasów świetnie sobie radziła na nierównym podłożu.

– Pewnie uważasz mnie za wariatkę.

– Właściwie nie. Wiem, jak to jest. Czasami złość nas zaślepia, musimy dać jej ujście.

– Ładnie opisałeś mój wyczyn, ale i tak zachowałam się dziecinnie.

– Skądże znowu. Po prostu masz fantazję – oznajmił, pokrywając dokładnie pianą nadpalony fotel. – Wystarczy – zdecydował i dostrzegł jej uśmiech. Miała piękne, pełne usta. – Lepiej ci?

– Zdecydowanie.

– Jesteś córką właściciela? – zapytał, a ona pokiwała głową. – Tak myślałem. Wydaje mi się, że chodziliśmy do tej samej szkoły. Zapomniałem, jak ci na imię.

– Pewnie i tak byś mnie nie zauważył. Byłam w grupie kujonów. Dopiero później zaczęłam dbać o wygląd – dodała z szerszym uśmiechem. – Za to ja pamiętam cię doskonale. Było z ciebie niezłe ciacho.

– No coś ty. – Nashowi nagle zrobiło się gorąco, postanowił zmienić temat. – A ty nadal nazywasz się Grace czy zmieniłaś nazwisko?

– Nie mam męża – odparła, przyglądając się mu uważnie. – Czyli nie słyszałeś o mnie?

– Nie. Tylko tyle, że wyjechałaś do miasta.

– Kiedy wyjechałam, straciłam kontakt ze znajomymi, a rodzice nigdy nie byli zbyt towarzyscy ani wylewni. Jestem dość znaną autorką. Moja ostatnia książka to bestseler.

Żołądek Nasha wykonał gwałtowne salto. Nie, to niemożliwe. Takie zbiegi okoliczności nie zdarzają się w prawdziwym życiu.

– O czym piszesz?

– Książki motywacyjne. Poradniki psychologiczne.

– Ty jesteś Bethany Grace? – wykrztusił.

– Więc jednak o mnie słyszałeś! – wyraźnie się ucieszyła.

– O tak. Słyszałem – przyznał, przez zaciśnięte zęby. – Twoje książki zmieniły moje życie w piekło.

ROZDZIAŁ DRUGI

Bethany jęknęła. Spotykała się z różnymi reakcjami na jej książki, ale nikt jeszcze nie powiedział jej nic tak okropnego. Nash wcale nie żartował. Jego błękitne oczy były zimne jak lód, a twarz stężała w grymasie obrzydzenia.

A dosłownie przed sekundą pomyślała, jaki to przystojny i uprzejmy mężczyzna. Zmysłowe usta, mocno zarysowana szczęka. Skoro przestała być brzydkim kaczątkiem, zaczęła nawet rozważać delikatny flirt. Zamiast tego odkryła, że jej lekkie, radosne książki wzbudziły w nim dziką furię. Zrobiło jej się przykro.

– Jakim cudem? – zapytała, kiedy opanowała nieco emocje.

– Wolałbym o tym nie rozmawiać.

– Proszę. Nie możesz powiedzieć mi czegoś takiego i odmówić wyjaśnień. Nikt nigdy… Jeszcze w życiu nie słyszałam… – Urwała i westchnęła. – Zachowałeś się, jakbyś mnie nienawidził.

Nash potarł szczękę i zapatrzył się w niebo. Potem zaśmiał się niewesoło.

– Bethany Grace. Moja żona uwielbia twoje książki.

Przyglądał się jej tak intensywnie, że uświadomiła sobie, jaka jest brudna i spocona. I jak głupie musiało się mu wydawać jej zachowanie, biorąc pod uwagę, czym się zajmuje. Była dumna ze swoich sukcesów, jednak tym razem powinna była siedzieć cicho.

– Nie pojmuję, dlaczego kobieta, która wmawia wszystkim, że szczęście to wybór, postanowiła spalić stary fotel swojego tatusia. To nie wygląda mi na radość o poranku – wytknął z tajoną satysfakcją.

– Nie jestem z tego dumna – odparła, rumieniąc się. – To było godne pożałowania.

– Ale za to bardzo ludzkie – zauważył radośnie, jakby jej wyznanie poprawiło mu humor.

– Nie musisz tego mówić z takim zadowoleniem.

– Muszę – odparł jeszcze radośniej. – Czy o tym wiesz, czy nie, jesteś mi to winna.

– Co się stało? To, co powiedziałeś, będzie mnie gryzło, jeśli nic nie wyjaśnisz – wyznała, widząc jego wahanie.

– Dobrze, powiem w skrócie. Teściowie uznali, że ożeniłem się z Lindsay dla pieniędzy. W końcu ją też o tym przekonali, bo zaczęła mnie lekceważyć. Dawała mi jasno do zrozumienia, że taki biedak jak ja, żeniąc się z nią, złapał Pana Boga za nogi. Teraz widzę, że jej rodzice od początku sabotowali nasz związek. Byłem coraz bardziej rozdrażniony. Wtedy Lindsay natknęła się na twoje książki i zaczęła mi powtarzać, że szczęście to wybór.

– Nie piszę poradników po to, żeby kogokolwiek dręczyć! Nie można niszczyć czyjegoś poczucia wartości i wypominać mu, że nie jest szczęśliwy!

– Powiedz to Lindsay i jej starym.

– Powiem, jeśli chcesz. Nie mogę znieść myśli, że…

– Nie mówiłem poważnie. Nie ma po co dla nich strzępić języka. Cóż, twoje zachowanie poprawiło mi humor. Nawet święta Bethany Grace miewa złe dni.

– Nigdy nie twierdziłam, że jestem ideałem!

– Lindsay właśnie tak myśli. Ja natomiast jestem twoim przeciwieństwem i mam same problemy.

– To śmieszne. Wszyscy je mamy. W każdej książce się do tego przyznaję – oznajmiła i coś jej przyszło do głowy. – Czytałeś którąś z nich?

– Jeden rozdział.

– Potem przestałeś?

– Potem rzuciłem książką o ścianę – powiedział, a ona jęknęła. – Wybacz, ale musisz pamiętać, że była to książka, za pomocą której żona i teściowie poddawali mnie torturom. Nie mogłem znieść więcej tęczy i różowych okularów.

– Czyli nie czytałeś w całości żadnej z moich książek. Uwierz mi na słowo, przyznaję się w nich do słabości i wybuchowego temperamentu. Właśnie miałeś okazję obserwować to w praktyce.

– To był niezły wybuch – przyznał, patrząc na ociekający pianą mebel. – Te cholerstwa są piekielnie ciężkie. Ile czasu zajęło ci wywleczenie go na podwórze?

– Nie patrzyłam na zegarek. Przyjechałam, weszłam do domu, zobaczyłam, co tu się dzieje, i trafił mnie szlag.

– Nie wiedziałaś, jak jest źle?

– Powinnam się domyślić – przyznała z westchnieniem. – Rodzice kiepsko zarządzali „Triple G”. Odkąd zaczęłam przyzwoicie zarabiać, przysyłałam im pieniądze. Jak widać, nie szły na utrzymanie rancza – powiedziała, żałując, że nie zajrzała tu wcześniej.

– Dlaczego nie poprosili o radę albo pomoc sąsiadów? Każdy by im…

– To nie było w stylu mojego ojca. Nigdy nie przyznawał się do swoich wad. Między innymi dlatego unikali towarzystwa. Ojciec nie czuł się równy innym ranczerom i wolał siedzieć w domu. Odrzucał każdą pomoc. Nie raz to widziałam. W końcu ludzie przestali próbować.

– To smutne.

– Bardzo. A rezultat właśnie widać. Po śmierci mamy, półtora roku temu, ojciec zaczął pić. Kiedy zapowiadałam wizytę, zniechęcał mnie do przyjazdu. Jeśli mam być szczera, odkąd zabrakło mamy, wcale nie paliłam się do odwiedzin. To ona miała na nas dobry wpływ. Byłam zajęta pracą, więc łatwo korzystałam z tej wymówki.

– Jasna sprawa.

Bethany była mu wdzięczna za akceptację. Nie usłyszała też od niego złego słowa po spaleniu fotela. Nash Bledsoe nie był zwyczajnym facetem. Domyślała się, że nie rozpowie o jej zachowaniu, ale musiała się upewnić.

– Nie jestem na tyle sławna, żeby uganiali się za mną paparazzi, ale to byłaby smakowita historyjka dla jakiegoś brukowca. Już widzę tytuły: Znana terapeutka pozwala ojcu umrzeć w nędzy.

– Boisz się, że na ciebie doniosę?

– Masz do mnie żal, więc nie zdziwiłabym się, gdyby ci się coś wymsknęło.

– Powiem Emmettowi, że paliłaś śmieci. Porozmawialiśmy i postanowiłaś je odtąd wywozić na wysypisko. On nie wie, kim jesteś. W zasadzie nikt tutaj nie wie. Kowboje raczej nie czytają takich poradników.

– Nie muszą. Prowadzą najzdrowszy tryb życia. Dziękuję, Nash.

– Co teraz zrobisz? Nie mam na myśli fotela.

– Muszę sprzedać ranczo, ale jest w opłakanym stanie. Jeśli media wywęszą, jak żył mój ojciec… Z drugiej strony zatrudnienie kogoś do napraw jest równie ryzykowne. Może nie dochować tajemnicy.

– Więc zatrudnij mnie.

– Przecież masz już pracę.

– Od świtu do zmierzchu. Wieczory i noce mam wolne. Mój ojciec był budowlańcem, często mu pomagałem. Przyda mi się dodatkowy zarobek.

– Nie możesz pracować po ciemku.

– Wewnątrz mogę bez problemu. A do zewnętrznych napraw potrzebne będą reflektory. To da się zrobić.

– Chance’owie nie będą mieli nic przeciwko?

– Nie, jeśli powiem, że znamy się ze szkoły i pozwalasz mi dorobić w wolnym czasie. W „Ostatniej Szansie” wszyscy wiedzą, że zbieram na dom.

Bethany w milczeniu rozważała jego propozycję. Choć praktycznie nie znała Nasha, czuła, że jest godny zaufania. Ponadto pracował dla Chance’ów, co samo w sobie było wystarczającą rekomendacją.

– Jest tu sporo roboty. Dasz radę zrobić wszystko sam?

– Potrafię pracować szybko i dobrze. To moja zaleta, chociaż nie doceniła jej ani Lindsay, ani jej rodzice.

– Zacznij na zewnątrz, a ja przejrzę rzeczy w domu.

– Nie ma sprawy. Na jak długo przyjechałaś?

– Na tydzień. Jeśli będziesz czegoś potrzebował, mów od razu.

– Czyli jesteśmy umówieni?

– Jasne. Dobrze ci za to zapłacę, Nash.

– Na to liczę – odparł z uśmiechem. – Myślisz, że są tu jakieś narzędzia?

– Na pewno, chociaż nie wiem, w jakim stanie. I tak będziesz musiał kupić materiały budowlane, więc sprawdź, czego jeszcze potrzebujesz.

– W porządku. Podjadę dziś wieczorem i rozejrzę się w sytuacji. Może od razu zacznę coś naprawiać. Spiszę też listę potrzebnych rzeczy, żebyś mogła zamówić wszystko w „Shoshone Feed Store”, a potem odbiorę zakupy.

– Ja też mogę odebrać – powiedziała Bethany, patrząc w stronę swojego wozu.

– Cały się zakurzy. Zresztą półciężarówka jest bardziej pakowna. A! I zostaw już ten fotel. Zajmę się nim wieczorem.

– Na pewno?

– Jasne. A może kupiłabyś donice z kwiatami na ganek? Dom od razu będzie lepiej wyglądał.

– Mama miała kwiaty w donicach przed wejściem – westchnęła z nostalgią.

Każdej wiosny sadziły z mamą bratki i petunie, a kiedy kwiaty zakwitły, siedziały ze szklankami lemoniady i podziwiały swoje dzieło. Przełknęła łzy. Po śmierci ojca była w żałobie, ale to odejście matki wstrząsnęło nią do głębi. Nie chciała jednak okazywać słabości przy obcym.

– Jeśli dostaniesz reflektory, mogę zacząć choćby dziś po kolacji.

– To dobrze – powiedziała i po raz pierwszy od śmierci taty poczuła, że uda się jej dojść ze wszystkim do ładu. – Okazuje się, że płonący fotel to był dobry pomysł. Dzięki temu przyjechałeś.

– Fakt.

Patrzył na nią tak intensywnie, że znów zaczęła myśleć o nim jak o mężczyźnie. Na chwilę zatonęła w jego błękitnych oczach. Szybko jednak oprzytomniała. Po wstrząsie, jakim była śmierć ojca, łatwo mogła pomylić pożądanie z potrzebą bliskości. Lepiej nie podsycać tlącej się iskry, skoro przyjechała tu tylko na tydzień, a on ma być jej pracownikiem. Niepotrzebne jej komplikacje.

– Do zobaczenia wieczorem – rzucił, dotknął ronda kapelusza i z gaśnicą w dłoni ruszył do samochodu.

Bethany nie mogła oderwać wzroku od jego barczystej sylwetki. Nash już jako młody chłopak był smakowitym kąskiem, a teraz, jako mężczyzna, stanowił zwieńczenie kobiecych fantazji. Uznała, że jej reakcja może mieć coś wspólnego z niezamierzonym celibatem. Odkąd jej kariera nabrała tempa, nie miała czasu na związki. Nie brakowało jej seksu. Przynajmniej tak myślała, dopóki nie zobaczyła Nasha Bledsoe’a. Przed oczami migały jej coraz gorętsze sceny z jego udziałem.

– Nash… – szepnęła, zanim zdążyła ugryźć się w język. Usłyszał i odwrócił się. – Ja… hm… kupiłam parę rzeczy na kolację, więc gdybyś miał ochotę coś zjeść przed pracą, zapraszam.

– Świetnie – ucieszył się, błyskając uśmiechem. Jego białe zęby kontrastowały z opaloną skórą. – O której mam być?

– Około szóstej?

– Przyjdę na pewno.

– To do zobaczenia.

Bethany zmusiła się do powrotu do domu, zamiast stać i patrzeć za nim jak idiotka. Dopiero teraz uświadomiła sobie, że zaproszenie go na kolację nie było najlepszym posunięciem, skoro miała zachować dystans. Nie uznawała przelotnych romansów, a jej życie i kariera były związane z Atlantą. Tym bardziej że miała szansę na pracę w popularnym programie telewizyjnym „Opal!”. Bethany kilkakrotnie gościła u Opal Knightly, która ją polubiła i zaprosiła do stałej współpracy. Stała się też jej mentorką. Bethany miała też szansę na własny program, o ile nie spadnie oglądalność. Powinna w siebie uwierzyć i dążyć do jasno wyznaczonego celu. Jednak teraz najpilniejszy był prysznic i zmiana ubrania.

Wybrała swoją starą łazienkę, bo była najczystsza. Widać było, że nikt jej nie używał od półtora roku, czyli od pogrzebu matki. Kiedy Bethany zobaczyła swoje odbicie w lustrze, zrobiło jej się słabo. Kobieta w lustrze wyglądała niczym aktorka niskobudżetowego horroru i w niczym nie przypominała dyplomowanego psychologa. Na policzkach smugi brudu, przekrwione oczy, zacieki rozmazanego tuszu, świecący nos, włosy przylegające strąkami do czoła i karku. Taką ją widział Nash, a ona z nim flirtowała. Wynajęła go do prac remontowych ubrana w podartą marynarkę, rajstopy z oczkami i brudną bluzkę. Ten szaleniec przyjął nawet jej zaproszenie na kolację. Musiał bardzo potrzebować pieniędzy.

Kiedy wyobraziła sobie, co o niej pomyślał, dostała ataku śmiechu. W końcu musiała się oprzeć o umywalkę, żeby nie upaść. Gdyby jej fani mogli ją teraz zobaczyć. Na szczęście nie mogli, a Nash obiecał dyskrecję.

Z drugiej strony odczuła ulgę, że Nash widział ją już z najgorszej strony. Pewnie ten widok poprawił mu samopoczucie, skoro dotąd jej nie znosił i miał za złe pisanie nieprzydatnych poradników. Bethany jednak naprawdę wierzyła, że szczęście to kwestia wyboru. Jej pozbawiony wiary w siebie ojciec nigdy się nie uśmiechał. Tymczasem matka starała się zawsze dostrzegać dobre strony każdej sytuacji. Gdyby była silniejsza, być może wybrałaby inne życie.

Bethany pisała książki zarówno dla siebie, jak i dla innych. Najczęściej spotykały się z przychylnym przyjęciem. Jak dotąd Nash okazał się jej najsurowszym krytykiem. Pokazał, jak jej słowa mogły zostać przeinaczone i użyte dla osiągnięcia niezbyt szczytnego celu. Teraz powinna wyciągnąć z tego wnioski i rozwinąć tę myśl w swoim programie telewizyjnym.

Ponieważ Bethany zaczęto łączyć z Opal Knightly, musiała uważać, żeby niczym jej do siebie nie zrazić. Opal znała sytuację w Jackson Hole i wręcz nalegała, żeby Bethany uporządkowała sprawy.

Może Bethany powinna o tym wszystkim powiedzieć Nashowi, żeby zrozumiał jej sytuację. Gdy tylko o nim pomyślała, znów zaczęła fantazjować. Już w szkole cieszył się opinią playboya. Razem z Jackiem Chance’em i Langfordem „Hutchem” Hutchinsonem tworzyli zabójczy dla dziewcząt tercet. Jeśli, mając osiemnaście lat, był świetnym kochankiem, jakie mistrzostwo musiał osiągnąć teraz?

Z głębokim westchnieniem zerknęła na budzik, równie różowy co reszta łazienki. Jako czternastolatka uwielbiała ten kolor i tak zostało. Zostało jeszcze sporo czasu do kolacji z Nashem. Zdąży pojechać do Shoshone po reflektory. Najpierw jednak prysznic, zmiana ciuchów i wymyślenie menu na wieczór, zdecydowała. Pomyślała też, że powinna jakoś udekorować salon, żeby stał się bardziej przytulny. Nie powinna była zapraszać Nasha na kolację, ale skoro już to zrobiła, niech to będzie przyjemne doświadczenie.

Tytuł oryginału: I Cross My Heart

Pierwsze wydanie: Harlequin Mills & Boon Limited, 2013

Redaktor serii: Ewa Godycka

Opracowanie redakcyjne: Grażyna Ordęga

Korekta: Małgorzata Narewska

© 2013 by Vicki Lewis Thompson

© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2014, 2016

Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne.

Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

Harlequin i Harlequin Gorący Romans są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.

HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.

Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone.

HarperCollins Polska sp. z o.o.

02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B, lokal 24-25

www.harlequin.pl

ISBN: 978-83-276-1970-9

Konwersja do formatu EPUB: Legimi Sp. z o.o.