14,99 zł
Przeżyć ekscytujące przygody, zakosztować emocji, a przede wszystkim spróbować zakazanego owocu, czyli dzikiego, nieskrępowanego seksu z różnymi partnerami – to marzenia Trudy, dziewczyny z małego miasteczka. Na ich realizację wybiera Nowy Jork. Poznaje przystojnego i bogatego Linca, ale nie zamierza na nim poprzestać, umieszcza go jedynie na początku długiej listy pożądanych partnerów. „Niegrzeczna dziewczynka” nie wie, że kandydaci na cudownych kochanków nie włóczą się zwykle po mieście stadami…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 244
Tłumaczenie: Krzysztof Puławski
Trudno, musi pożegnać się ze swoimi planami.
Trudy Baxter wzięła kolejny plastikowy kieliszek weselnego szampana i obiecała sobie, że nie podda się ogarniającemu ją przygnębieniu. Cóż, nie będzie już mogła wynająć mieszkania w Nowym Jorku wspólnie ze swoją najlepszą przyjaciółką, Meg. Sama będzie musiała stawić czoła styczniowej przeprowadzce.
Przez sześć miesięcy miała nadzieję, że Meg w końcu odwoła ślub z „chłopakiem z miasta”, Tomem Hennessym. Jednak wyszła za mąż właśnie dziś rano, w kościele baptystów, na oczach prawie wszystkich mieszkańców Virtue [1] w stanie Kansas. A potem ci sami ludzie wzięli udział we wspaniałym weselu w Grange Hall.
Meg zapewniała ją, oczywiście, że zawsze będzie jej służyć pomocą w Nowym Jorku, ale Trudy wiedziała, że już nigdy nie będzie tak, jak to sobie zaplanowały w szkole średniej, gdy obie zdecydowały się na robienie kariery w wielkim mieście. Nie było to winą Meg. Przyjaciółka wyjechała z Virtue już trzy i pół roku temu, tak jak planowały, i rozpoczęła prawdziwie wielkomiejskie życie. To Trudy się spóźniła, nie mając serca, ot tak, od razu skończyć z rodzinnymi zobowiązaniami.
Trudy kończyła więc kurs korespondencyjny i pomagała w domu, a Meg w tym czasie poznała Toma w trakcie bożonarodzeniowej wyprawy do Saks. Mimo szytego na miarę garnituru i mieszkania na Manhattanie stanowił on całkowite zaprzeczenie wielkomiejskiego modnisia. Trudy sama widziała, jak dwa dni temu żłopał piwsko w Pizza Palace, a potem ustawił się wraz ze wszystkimi, żeby odtańczyć macarenę. Uznała, że Meg najbardziej pociągało w nim pogodne usposobienie. To, że przy okazji był uzdolnionym maklerem giełdowym, stanowiło dodatkowy plus.
Jednak przy swojej pozycji Tom musiał stykać się z prawdziwą elegancją i Trudy zastanawiała się, co sobie myślał o przyjęciu w Grange Hall z jednorazowymi obrusami i ozdobami z bibuły. Meg twierdziła, że chciał, by wszyscy czuli się swobodnie. Na weselu podano więc sałatkę owocową zamiast kawioru i różowego szampana zamiast Dom Perignon. Wszyscy tańczyli przy muzyce z taśmy, a nie zespołu z Kansas City, a dzieci częstowano M&M-sami, a nie czekoladkami z bombonierek Lady Godiva. Tom wydawał się zadowolony z takiego stanu rzeczy.
Ale Trudy zżymała się, myśląc o tym, jak Tom naprawdę odbiera to wszystko. Jego rodzice pochodzili z małego miasteczka w stanie Indiana, więc pewnie im to nie przeszkadzało, ale Trudy z wyraźną ulgą przyjęła wiadomość, że drużba Toma, również makler, nie może przyjechać. Właściwie nie powinna się cieszyć. Wietrzna ospa w wieku trzydziestu jeden lat musiała być czymś naprawdę okropnym. Poza tym Tomowi brakowało najlepszego kumpla. Jednak ktoś taki jak ów Linc Faulkner zupełnie nie pasowałby do tej małomiasteczkowej tandety. Zwłaszcza że jak dowiedziała się od Toma, pochodzi z bogatej i ustosunkowanej rodziny.
– Hej, Trudy! Czas na jiga! – zawołał Tom z drugiego końca sali. – Zatańczysz?
Jej brat, Kenny, parsknął śmiechem.
– Od kiedy to Trudy umie tańczyć jiga?
Ponieważ miała na sobie długą suknię i chciała uniknąć większej awantury, pogroziła mu tylko pięścią.
– Cicho! – warknęła. – Widziałam, jak to się robi.
Niestety, sama się tym przechwalała po paru piwach w Pizza Palace. Pomyślała jednak, że powinna sobie poradzić. Przecież oglądała kasetę z lekcją tańca chyba ze sto razy. A potem, w stodole, wypróbowała część kroków. Na drewnianej podłodze brzmiały one dokładnie jak kroki Michaela Flatleya. Tak jej się przynajmniej wydawało.
– Stara, wideo to nie to samo, co...
– Potrzymaj. – Podała Kenny'emu swój kieliszek. – Zaraz zobaczysz.
Na szczęście wypiła akurat tyle, żeby nabrać pewności siebie, a nie stracić jeszcze poczucia równowagi. Poprawiła więc stroik, który uporczywie zsuwał jej się na jedno oko, i ruszyła na parkiet.
Kenny'emu wydawało się, że jest taki ważny, ponieważ w ostatniej chwili musiał zastąpić chorego Faulknera. Dzięki niewielkim przeróbkom krawieckim zdołał nawet włożyć jego smoking. A wiadomo, siedemnastolatek w swoim pierwszym smokingu może być prawdziwym utrapieniem.
Jej prawie trzyletnia siostra, Sue Ellen, zaczęła klaskać i wołać: „Za-cy-na-my! Za-cy-na-my!”.
– Już zaczynam – rzuciła w jej stronę.
Trudy sama ją tego nauczyła. Uwielbiała malucha, chociaż to właśnie z powodu siostry musiała dłużej zostać w Virtue. Bez jej pomocy matka zupełnie by sobie nie poradziła z piątką dzieci poniżej czternastego roku życia. Zwłaszcza że ojciec dużo pracował, zmuszony zarobić na nich wszystkich.
– Założę się o dziesięć dolarów, że jej się nie uda! – wrzasnął Clem Hogarth. – Czy ktoś przyjmuje zakład?!
– Nie szkoda ci tych pieniędzy, Clem? – spytała.
Pewnie chciał się na niej odegrać za to, że zerwała z nim pół roku temu. Powiedział jej wtedy, że ma dla niej niespodziankę. Myślała, że zdecydował się w końcu na wyprawę do jakiegoś odległego motelu, on tymczasem zmienił tapicerkę na tylnym siedzeniu swojego samochodu.
Trudy powiedziała mu wówczas, że nie będzie się z nim kochać ani tego wieczoru, ani nigdy. Stwierdziła, że w ogóle nie interesuje jej seks w takich warunkach, co dla dziewcząt z Virtue oznaczało celibat. Nowy Jork to co innego. Coś zupełnie innego. Już nie mogła się doczekać.
– Przyjmuję zakład – powiedział Tom. – Jeśli Trudy twierdzi, że umie tańczyć jiga, to widocznie umie.
– Ja też – dorzuciła Meg.
Uśmiechnęła się do niej i pokazała zaciśnięte kciuki.
Trudy rozpromieniła się, słysząc pierwsze takty skrzypiec. Od czasów szkoły średniej kierowały się z Meg jedną zasadą: „Jeśli czegoś nie umiesz, udawaj, że idzie ci to świetnie do momentu, kiedy się tego nie nauczysz”. Jak do tej pory ta zasada świetnie się sprawdzała.
Sześć miesięcy później
– Och, Tommy, masz sos na brodzie. – Meg pochyliła się czule do męża i wytarła mu twarz serwetką.
Tommy! Linc skrzywił się z niesmakiem, pochyliwszy się mocniej nad kawałkiem pieczeni. Mógł tylko dziękować Bogu, że do tej pory się nie ożenił. Obrzydliwe zdrobnienia to tylko wierzchołek góry lodowej, jaką jest małżeństwo. Tom kompletnie zwariował, kiedy rok temu poznał Meg i zupełnie zapomniał o swoim najlepszym przyjacielu. Wyrzekł się wszystkiego, co dawniej sprawiało mu przyjemność. Przestał grywać z nim w tenisa, poniechał weekendowych wypraw na koszykarskie zmagania Knicksów, a nawet wspólnych wypraw na mecze futbolowe. Po sześciu miesiącach małżeńskiej idylli Tom zaczął powoli normalnieć, ale Meg w dalszym ciągu była dla niego najważniejsza, co, zdaniem Linca, robiło z przyjaciela mięczaka.
Tom spojrzał z oddaniem na żonę, która znajdowała się w widocznej już ciąży.
– Może pobrudziłem się specjalnie... Żeby zobaczyć, czy go nie zliżesz.
Linc odłożył sztućce.
– Jesteście pewni, że nie wolelibyście zostać sami? Przecież to, hm, półrocze waszego ślubu.
Do głowy by mu nie przyszło, że ktoś chciałby świętować coś, co wydarzyło się zaledwie sześć miesięcy temu. Jego rodzice nie obchodzili żadnych rocznic. Matka mieszkała na stałe w Paryżu, a ojciec zaszył się w swojej wiejskiej posiadłości. Linc usłyszał kiedyś określenie „małżeństwo z wyrachowania” i uznał, że doskonale pasuje ono do jego rodziców. Zauważył, że to samo dotyczy wielu zamożnych małżeństw.
– Jeszcze będziemy mieli czas. – Meg mrugnęła do Toma. – Poza tym zaprosiliśmy cię, bo mamy dla ciebie niespodziankę.
– Naprawdę? – spytał, zastanawiając się, co im tam jeszcze zostało. Powiedzieli mu już o dziecku. Chyba że... – Wiem! Będziecie mieli bliźnięta!
Tom zaśmiał się i pokręcił głową.
– Ten drugi musiałby się dobrze schować.
– Nie, nie spodziewamy się bliźniaków – powiedziała Meg. – Ale dostaliśmy album ze zdjęciami ze ślubu.
– Naprawdę? – Linc próbował się ucieszyć.
Zdjęcia ślubne działały na niego przygnębiająco. Ci wszyscy zadowoleni ludzie, którzy tak naprawdę nie wiedzą, na co się decydują, działali mu na nerwy.
– Pomyśleliśmy, że zechcesz je obejrzeć, skoro nie udało ci się dotrzeć na ślub – zaszczebiotała Meg.
– Są naprawdę fajne. – Tom poklepał go krzepiąco po plecach. – Brat Trudy wyglądał zupełnie nieźle w twoim smokingu.
– Bardzo mi przykro z powodu tej ospy – rzucił skruszony, gotowy przeglądać nawet setki zdjęć. – Kto by pomyślał, że zachoruję.
Wszystko dlatego, że jego rodzice byli nadopiekuńczy w dzieciństwie. Inaczej przeszedłby ospę w wieku paru czy nastu lat i miałby spokój. Chociaż czasami wydawało mu się, że choroba była zrządzeniem losu, które miało go uchronić przed koszmarem ceremonii ślubnej.
Już samo przyglądanie się zalotom kumpla nie było dla niego zbyt przyjemne. Kto wie, czyby się nie załamał, widząc jak traci go bezpowrotnie. Bo przecież sam nigdy nie zamierzał się ożenić. Przykład rodziców był dostatecznie odstręczający.
– Trudy jest na wielu zdjęciach – dodała szybko Meg. – Myślałam, że zechcesz ją zobaczyć przed jej przyjazdem w przyszłym tygodniu.
– Ach, tak. – W głowie Linca odezwał się dzwonek alarmowy.
Meg odsunęła swój talerz i pochyliła się z uśmiechem w jego stronę.
– Muszę ci coś wyznać.
– Naprawdę? – bąknął Linc.
Dzwonek przeszedł nagle w ostre dzwonienie. Nienawidził wszelkiego rodzaju wyznań. Nie spodziewał się po nich niczego dobrego.
– Miałam nadzieję, że zaopiekujesz się Trudy, kiedy przyjedzie do miasta.
Linc patrzył na nią, zastanawiając się jak uprzejmie i taktownie powiedzieć jej, żeby się wypchała. Tom skorzystał z chwili przerwy z rozmowie.
– Nigdy mi o tym nie mówiłaś, kochanie – zwrócił się do żony. – O co ci chodzi?
– Nie mówiłam, bo bałam się, że zaczniesz się w tym dopatrywać różnych ukrytych intencji – wyjaśniła.
– Co i tak robię właśnie w tej chwili – mruknął.
Linc chrząknął.
– No tak, powinniśmy coś jasno ustalić. Umówiliśmy się kiedyś z Tomem, że nie będziemy zastawiać na siebie tego rodzaju pułapek.
– Nie przejmuj się, stary – wtrącił Tom. – Nikt nie będzie cię próbował usidlić. Rozmawiałem o tym z Meg. Prawda, kochanie? – spytał zaniepokojony.
– Rozmawiałeś – przyznała.
– O, świetnie. – Tom powoli odzyskiwał pewność siebie. – Sam widzisz.
– Ale to nie jest żadna pułapka – dodała zaraz Meg. – Potrzebuję po prostu kogoś, komu można zaufać, żeby się nią zajął. Trudy nawet nie chce myśleć o jakimś stałym związku, po tym jak się namordowała ze swoim rodzeństwem – stwierdziła.
Tom odetchnął z ulgą.
– To prawda, że nie miała lekko. Ile ona ma tego rodzeństwa? Nie mogłem się ich doliczyć, bo ciągle się gdzieś kręcili.
– Sześcioro – odparła Meg. – Razem z Trudy siedmioro dzieci. Ponieważ jest najstarsza, musiała we wszystkim pomagać. I ma już tego dosyć.
– Siedmioro dzieci! – powtórzył z podziwem Linc.
Nigdy nie znał rodziny z taką liczbą dzieci. Pomijając, oczywiście, telewizję, gdzie dawniej oglądał „Więzy rodzinne” i „Bill Cosby Show”. Pewnie dlatego, że w dzieciństwie czuł się bardzo samotny jako jedynak.
– Czy... czy to z powodów religijnych? – spytał po chwili.
Tom mrugnął do niego znacząco.
– To dlatego, że w Virtue trudno o inne rozrywki.
– Ale przecież można się jakoś zabezpieczyć...
– Nie w Virtue. – Tom wskazał żonę. – Oto najlepszy przykład.
– Na miłość boską! Przecież znamy metody zapobiegania ciąży i w naszym miasteczku. Rodzice Trudy mają po prostu bardzo udane dzieci i dlatego nie mogą przestać. A poza tym podejrzewam, że po cichu liczyli na to, że w ten sposób zatrzymają w Virtue najstarszą córkę.
– Jak rozumiem, to się nie udało – powiedział Linc.
– Skoro przyjeżdża... – Meg rozłożyła ręce. – Ale byli tego bliscy. Dobrze, że mieliśmy wejścia w Babcock and Trimball, inaczej mogła się nie zdecydować.
Tom znowu chrząknął. Głośniej i aż dwa razy.
– Moim zdaniem wystarczy, że załatwiłaś jej pracę jako public relations. Nie musisz w to jeszcze ładować Linca.
– Nic nie rozumiesz! Trudy jest moją najlepszą przyjaciółką. Znamy się od trzeciej klasy. Obie marzyłyśmy o pracy w Nowym Jorku, od kiedy obejrzałyśmy „Pracującą dziewczynę”. To ja miałam jej pomóc, ale w moim stanie to, niestety, niemożliwe.
– Rozumiem – mruknął jej mąż. – Ale możesz przecież poprosić o to jakąś koleżankę z biura.
– To delikatna sprawa. Nie wiem, kogo miałabym prosić. Trudy nigdy nie była na wschód od Missisipi. Zna tylko chłopców ze wsi. Boję się, że narobi tu sobie jakichś kłopotów.
Linc zaczął się powoli odprężać.
– Chcesz powiedzieć, że nigdy nie wyjeżdżała poza granice stanu?
Meg potrząsnęła głową.
– Nie. Kansas City to największe miasto, jakie do tej pory widziała. Rozumiesz więc chyba, o co mi chodzi?
– Tak. Myślę, że tak.
Ach, więc ta Trudy to jakaś wieśniaczka. Nie powinna stanowić większego zagrożenia.
– Poczęstuj się jeszcze – zachęciła Meg. – Weź też trochę ziemniaków i surówki.
– Dzięki. – Linc przeniósł na swój talerz ostatni kawałek mięsa, wiedząc, że w końcu zgodzi się również zająć Trudy. Nie chciał tylko tak od razu składać broni. – Muszę powiedzieć, że cała sprawa jest jednak dosyć podejrzana – stwierdził po kolejnym kęsie.
Meg potrząsnęła głową.
– Trudy naprawdę nie interesuje stały związek. Zapewniam cię, że po przyjeździe będzie miała wiele innych spraw na głowie. Być może jako jej przyjaciółka nie jestem obiektywna, ale nawet Tom przyzna, że jest fajna i miła, prawda, kochanie?
– Tak, ale...
– Zaraz przyniosę ten album ze zdjęciami.
Kiedy wyszła, Linc pochylił się w kierunku przyjaciela.
– Posłuchaj, stary, czy to jakaś małpa? Nie, żeby to miało jakieś znaczenie, ale wiesz... Pewnie w końcu się zgodzę, ale chciałabym znać prawdę.
– Nie, nie jest ani brzydka, ani niesympatyczna. Wręcz przeciwnie – odparł Tom. – Ale nie powiedziałbym też, żeby była w twoim typie. Ty lubisz wysokie, reprezentacyjne kobiety, a ona to... – szukał przez chwilę określenia – żywe srebro.
– Myślisz, że to pułapka?
– Meg mówi, że nie.
Linc wiedział, że Tom musi być lojalny wobec żony. Postanowił więc zostawić ten temat. W końcu jest w stanie sam poradzić sobie z dziewczyną z Kansas.
– Dobrze – mruknął. – Skoro jest energiczna, powinna sprostać obowiązkom public relations.
– Tak. – Tom z ulgą stwierdził, że udało im się wreszcie zmienić temat. – Na pewno da sobie radę. Meg zmusza ludzi, by jej słuchali, siłą swego autorytetu, ale Trudy potrafi za to oczarować i rozśmieszyć.
Tak jak ty, pomyślał Linc i poczuł, że jest już zupełnie zrelaksowany. Perspektywa spędzenia paru dni z żeńskim odpowiednikiem Toma wydała mu się nawet interesująca.
– Ma ładne, kręcone włosy, dołeczki w policzkach i uwielbia gadać. Bez przerwy o czymś nawija.
Linc poczuł, że znowu ma wątpliwości.
– Powiedz szczerze, potrafi wywiercić dziurę w brzuchu, co?
– Nie, raczej nie. – Tom potrząsnął głową. – Chyba że na czymś rzeczywiście jej zależy. Wtedy potrafi być bardzo uparta.
– Energiczna i uparta – westchnął Linc.
– Są zdjęcia! – zawołała triumfalnie Meg od drzwi.
Po chwili położyła przed nimi oprawny w skórę album wielkości sporej encyklopedii. Linc zaczął przeglądać fotografie. Natychmiast poczuł, że bolą go zęby, takie były słodkie. Gdyby jeszcze potrafiły zapewnić szczęście nowożeńcom! A tak, były jedynie świadectwem rozrzutności i obłudy.
– To ona, idzie za mną do ołtarza.
Linc posłusznie spojrzał na zdjęcie. Dziewczyna, którą zobaczył zupełnie nie pasowała do takiego starego cynika jak on. Była zbyt czysta i niewinna. Miała na sobie lawendową suknię z bufiastymi rękawkami, a jej uduchowione oczy kierowały się gdzieś w górę. Przypominała raczej księżniczkę z bajki niż dziewczynę z krwi i kości. Chociaż z drugiej strony, w jej twarzy było coś wesołego i rzeczywiście miała dołeczki na buzi i loczki. Wyglądała bardziej na osobę, która marzy o białym domku z dużym ogrodem, niż kogoś zainteresowanego seksem w wielkim mieście.
– Widzisz, jest naprawdę ładna. – Meg wskazała kolejne zdjęcie. – Nie będziesz chyba cierpiał, jeśli zabierzesz ją gdzieś parę razy.
– Chyba nie – rzekł Linc z ociąganiem, przyglądając się następnej fotografii.
Na innych zdjęciach nie wyglądała już tak słodko jak w kościele, a poza tym zauważył, że ma ładny biust i wąskie biodra. Nie wiedział natomiast nic o jej nogach, ponieważ suknia druhny sięgała niemal do kostek. Oczywiście nie miało to większego znaczenia, chociaż łatwiej by mu było ją gdzieś zabrać, gdyby wyglądała przyzwoicie.
– Więc zgadzasz się? – spytała jeszcze Meg.
– A czy orientujesz się, na jak długo będzie potrzebowała wsparcia?
– Sama nie wiem, ale pewnie nie dłużej niż tydzień lub dwa. Trudy szybko się uczy.
Linc skinął głową. To przecież nie tak długo. Zwłaszcza że dziewczyna nie stanowi zagrożenia dla jego kawalerskiego stanu. Skoro nie uległ kobietom, które znały po trzy języki i nosiły kostiumy znanych projektantów, z pewnością zdoła się oprzeć komuś, komu słoma wystaje z butów.
– Mówiłaś, że przyjeżdża w najbliższy czwartek?
– Tak – potwierdziła Meg, kartkując album. – W czasie weekendu będziemy pomagali jej z Tomem w przeprowadzce. – Zerknęła na Linca. – Gdybyś się do nas przyłączył, szybciej by poszło. I moglibyście wieczorem wyskoczyć na pizzę.
– Niech będzie – mruknął Linc, nie bardzo uważając na to, co mówi, ponieważ jedno ze zdjęć w albumie przykuło jego uwagę. – To ona? – spytał, wskazując palcem.
Meg roześmiała się.
– Tak, we własnej osobie. To było pod koniec przyjęcia i sporo już wypiliśmy. I Trudy chciała udowodnić, że potrafi zatańczyć jiga. Robiliśmy nawet zakłady.
– Tańczyła okropnie. – Tom ze śmiechem pokręcił głową. – Ale facet, który się z nami założył, patrzył tylko na jej nogi, więc udało nam się wygrać dwadzieścia dolców.
Ze zdjęcia nie wynikało, czy Trudy tańczyła dobrze, czy źle. Natomiast jasne było, że ma wspaniałe nogi. Nic dziwnego, że zdołała oczarować nimi jakiegoś chłopaka. Linc poczuł mrowienie na plecach, co mu się wcale nie podobało. Stroik Trudy opadł jej na jedno oko i wyglądała teraz bardziej jak zalotny elf niż uduchowiona niewinność. Aż chciał spojrzeć na pierwsze zdjęcie, żeby upewnić się, że to ta sama osoba.
Z trudem przełknął ślinę. Zaczynał powoli rozumieć, dlaczego Meg niepokoiła się o losy przyjaciółki w Nowym Jorku.
Nowy Jork! Nareszcie! Trudy uśmiechnęła się do Meg i Toma, kiedy znaleźli się w podniszczonej windzie. Wjechali na trzecie piętro. Tam, gdzie znajdowało się jej pierwsze własne mieszkanie. Cały dobytek dziewczyny znajdował się w torbach, które Tom poustawiał na wypożyczonym wózku.
Co za wspaniała chwila!
– Masz klucz? – zwróciła się Meg do przyjaciółki.
– Jasne! – Trudy sięgnęła po swój plecaczek, który kupiła wczoraj po tym, jak w końcu dotarło do niej, że torebki już zupełnie wyszły z mody. – Jest tu, mój skarb. – Ucałowała go siarczyście po wydobyciu z kieszonki.
– Czy to jakiś rytuał? – spytał Tom.
– Niezupełnie – odparła. – Ale to mój pierwszy klucz do mojego pierwszego mieszkania. – Otworzyła drzwi na oścież. – Ojej, jak tu zimno. Trzeba trochę dogrzać.
Podeszła do termostatu i przekręciła go o parę kresek.
Mieszkanie było zimne, puste i dosyć szare, podobnie jak cały styczniowy dzień. Ale Trudy była cała w skowronkach. Na pewno sobie poradzi. Zresztą i tak już dokonała najważniejszego zakupu: wspaniałe, wielkie łoże z baldachimem. Pracownik sklepu obiecał, że dostarczą je jeszcze tego samego dnia.
Przymknęła na chwilę oczy, zastanawiając się, ile pieniędzy zostało jej jeszcze na koncie. Postanowiła jednak nie przejmować się drobiazgami. Gdyby mogła, pokazałaby to łoże Clemowi Hogarthowi, żeby wiedział, że nie interesuje jej już szybki seks na tylnym siedzeniu samochodu.
– Będzie tu zupełnie ładnie, jak już się zagospodarujesz – rzuciła Meg, rozglądając się po pustych kątach.
– Oczywiście. – Nagle zauważyła, że Tom przeniósł już wszystkie bagaże z wózka. – Dzięki, Tom.
Posłała mu uśmiech. To naprawdę miły facet. Meg dobrze zrobiła, że za niego wyszła. Zrobiło jej się trochę głupio, że na początku obgadywała go przed przyjaciółką. Po prostu była trochę zazdrosna.
Spojrzała na przyjaciółkę. Ciężarną przyjaciółkę.
– Powinnaś usiąść – zauważyła. – Nie mam tu żadnych krzeseł, ale możesz usiąść na pudle albo walizce. Powinny wytrzymać twój ciężar.
– Dziękuję ci bardzo – rzekła Meg, siadając. – Też będę ci dogryzać, jak w końcu wpadniesz.
– Przepraszam, nie chciałam, żeby tak wyszło. Wyglądasz naprawdę ładnie z tym wielkim brzuchem. – Trudy zakryła twarz dłonią. – O Boże! Znowu palnęłam! Prawda, Tom, że bardzo jej z tym do twarzy?
– Tak, chociaż nie chce w to wierzyć.
– No dobra, zejdźcie już z mojego brzucha – westchnęła Meg. – A w każdym razie, zróbcie coś, żeby go jeszcze bardziej napełnić. Jestem głodna. Tom, mógłbyś zejść do baru na dół po kanapki? Zaraz poszukamy jakichś talerzy.
– Tak, na pudle z naczyniami powinien być napis – rzuciła Trudy. – Pomyślcie tylko, mój pierwszy posiłek w moim pierwszym mieszkaniu.
– Mam kupić szampana? – spytał Tom.
– Nie, bo byłoby mi przykro, że Meg nie może pić z nami. Ale kup może trochę piwa. Będzie ci szkoda piwa, Meg? – zwróciła się do przyjaciółki.
– Tak, ale nie tak bardzo jak szampana. Zresztą chętnie napiję się bezkofeinowej kawy.
– Dobrze, kupię kawę i więcej piwa. Linc też się pewnie napije.
– Linc? – Trudy odniosła wrażenie, że już gdzieś słyszała to imię. – Kto to taki?
Tom popatrzył ze zdziwieniem na żonę.
– Nic jej nie powiedziałaś?
– Miałam taki zamiar. – Spojrzała na niego niechętnie. – Jak wyjdziesz. To rozmowa nie dla chłopaków.
– Ale rozmawiałaś przecież z Lincem i wcale nie miałaś...
– Tom, kanapki!
Wzruszył ramionami.
– Dobrze. Chcę tylko powiedzieć...
– Poproszę o pastrami na krążkach ryżowych. Co dla ciebie, Trudy?
Wzruszyła ramionami.
– Może być to samo.
– Już idę. – Tom wreszcie zniknął za drzwiami.
Trudy natychmiast zdjęła kurtkę i usiadła po turecku na podłodze przed przyjaciółką.
– Dobra, gadaj.
– Wpadłam na wspaniały pomysł!
– Mhm. – Trudy odniosła się do tego dosyć sceptycznie. – Chodzi o tego Linca, tak?
– Właśnie. To ten facet, który miał być drużbą Toma, ale zachorował, pamiętasz?
Trudy skinęła ostrożnie głową.
– Tak, przypominam sobie. Lincoln Faulkner. Pamiętam, że musiałam wykreślić go i wpisać Kenny'ego. Miał ospę. Podobno jego starzy są bardzo bogaci.
– Tak. – Meg oparła się na kolanach i pochyliła w jej stronę. – Linc jest naprawdę wspaniały. Ma uśmiech chłopca, ale jest prawdziwym mężczyzną. Pracuje razem z Tomem. Jest jego najlepszym przyjacielem.
– Zaczekaj. – Trudy położyła dłoń na jej ramieniu. – Czy to nie jest zbyt niebezpieczne? Wiesz, że nie chcę się z nikim wiązać. A temu Lincowi może zależeć na stałej dziewczynie albo, nie daj Boże, żonie.
– Nie, nie! Nic podobnego...
– Dobrze, ale to przyjaciel Toma. Chcę poznać zupełnie nowych ludzi. – Potrząsnęła głową, żeby podkreślić wagę swych słów. – Czy wiesz, od ilu lat nie poznałam nikogo nowego?! W moim życiu brakuje tajemnicy i przygody. Zamierzam tego wszystkiego spróbować. Zrobiłam sobie nawet listę. Na początek chciałabym poznać jakiegoś maklera z Wall Street.
– To właśnie Linc.
Trudy ciągnęła dalej:
– A potem artystę, i inżyniera, i strażaka, i jeszcze...
– Tak, ale przecież miałyśmy to zrobić razem.
– Rozumiem, teraz jesteś zazdrosna, bo nie masz już takich możliwości jak ja!
– Niczego ci nie zazdroszczę. Boję się tylko, że wpakujesz się w jakieś tarapaty.
Trudy potrząsnęła energicznie głową.
– Poradzę sobie. Jestem teraz starsza i mądrzejsza.
– A w każdym razie na pewno starsza.
– Chcesz powiedzieć, że sobie nie poradzę?
Meg spojrzała na nią czule.
– Bardzo długo czekałaś na tę przeprowadzkę i wiem, że chciałabyś teraz sobie użyć. Ale na początek powinnaś zadowolić się kimś takim, jak Linc. Nowy Jork jest zupełnie inny niż Virtue. On ci to wszystko pokaże i nauczy, jak się poruszać w tym mieście.
Trudy zerknęła na nią podejrzliwie.
– Powoli robisz się taka, jak moja matka.
Meg roześmiała się serdecznie.
– Wątpię, czy jakaś matka namawiałaby swoją córkę na spotkanie z Lincem. Jest bardzo przystojny i seksowny, a przy okazji potwornie cyniczny i zblazowany. W całym Nowym Jorku nie znajdziesz większego uwodziciela.
– Naprawdę? – spytała wyraźnie zainteresowana Trudy.
– W dodatku nie chce się angażować w stały związek.
To wszystko brzmiało coraz ciekawiej. Być może wcale jej nie zaszkodzi, jeśli przez tydzień będzie się spotykać z maklerem. W końcu i tak zamierzała od tego zacząć.
Musiała się jednak upewnić, czy Linc spełnia wszystkie jej wymagania.
– Jesteś pewna, że nie szuka żony? Przecież jest przyjacielem Toma.
– Tak, zgadzają się w większości spraw, ale małżeństwo to osobna kwestia. Linc jest jego zaciekłym przeciwnikiem. Czasami mam wrażenie, że tylko czeka, aż coś nam nie wyjdzie z Tomem.
Trudy wytrzeszczyła ze zdziwienia oczy.
– Ale po co? Przecież widać, że doskonale do siebie pasujecie!
– Mam wrażenie, że jest to po prostu silniejsze od niego. Pewnie ze względu na rodzinę, w jakiej się wychował. Jego rodzice nawet ze sobą nie mieszkają.
– Hm. – Trudy podciągnęła kolana i oparła na nich brodę. – Przecież nie można tak uogólniać.
– Racja, tyle że Linc tego nie wie.
– To smutne – bąknęła Trudy.
– Nie wszyscy muszą się żenić. Przecież sama postanowiłaś nie wychodzić za mąż.
– No, przez jakichś parę lat. Ale potem pewnie jednak zdecyduję się na małżeństwo. – Uśmiechnęła się do Meg. – Jak się już wyszaleję.
– Wiedziałam, że masz na to ochotę, i właśnie dlatego pomyślałam o Lincu. Powinien ci pomóc w czasie pierwszych dni...
– Sama nie wiem. To trochę tak, jakbym potrzebowała niańki. Chciałabym... – Trudy urwała, ponieważ mieszkanie wypełnił odgłos dzwonka. Skoczyła na równe nogi. – Mój dzwonek! – wrzasnęła.
Sięgnęła do klamki.
– Popatrz najpierw przez wizjer! – zawołała Meg.
– Nawet jeśli wiem, że to Tom? – spytała ze zdziwieniem, a potem sama sobie odpowiedziała: – Ale równie dobrze może to być jakiś psychopatyczny zabójca albo gwałciciel.
Podekscytowana aż klasnęła w ręce, a potem pochyliła się w stronę rybiego oczka. Po chwili odskoczyła od drzwi.
– Co się stało? – Meg spojrzała na nią z niepokojem.
– To chyba jednak gwałciciel – szepnęła. – Bardzo przystojny.
– Ciemnowłosy, wysoki?
– Tak.
– To Linc.
– Moja niańka? – Jeszcze raz wyjrzała na zewnątrz.- Dżinsy, szara bluza, granatowa kurtka.
– Wpuścisz go czy nie?
– Już wpuszczam. – Przekręciła zasuwę i nacisnęła klamkę.
Jej pierwszy nowojorski gość w jej pierwszym nowojorskim mieszkaniu.
[1]Nazwa miejscowości, z której pochodzi bohaterka, jest znacząca. „Virtue” to cnota, prawość, a określenie „woman of Virtue” może oznaczać „kobietę z Virtue” jak i „kobietę cnotliwą” (przyp. tłum.).
Tytuł oryginału: Acting on Impulse
Pierwsze wydanie: Harlequin Blaze, 2002
Redaktor serii: Grażyna Ordęga
Opracowanie redakcyjne: Katarzyna Leżeńska
Korekta: Joanna Habiera
© 2002 by Vicki Lewis Thompson
© for the Polish edition Harlequin Polska sp. z o.o., Warszawa 2002, 2013
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wydanie niniejsze zostało opublikowane w porozumieniu z Harlequin Enterprises II B.V.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.
Znak firmowy wydawnictwa Harlequin Polska sp.z o.o. jest zastrzeżony.
Harlequin Polska Sp. z o. o.
02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B lokal 24-25
www.harlequin.pl
ISBN 978-83-238-9332-5
Konwersja do formatu EPUB: Legimi Sp. z o.o.