37,90 zł
eśli teraz nie zajmiemy stanowiska i nie zdamy sobie sprawy z niebezpiecznego kursu, jaki obrało nasze społeczeństwo, wkrótce będzie za późno. Teraz albo nigdy.
Oli London
Gender madness to poruszający zapis dramatycznej historii Oliego Londona, brytyjskiego wokalisty i influencera, który pod wpływem różnych ideologii rozpoczął proces zmiany płci. W jego trakcie przeszedł ponad 30 operacji plastycznych, próbując upodobnić się do koreańskiej gwiazdy pop. W swojej autobiografii London opisuje wieloletnią walkę z własnym ciałem. Dzieli się też bolesnymi doświadczeniami z dzieciństwa, w tym przemocą emocjonalną i psychiczną ze strony ojca.
Książka pokazuje bardzo osobiste i wstrząsające spojrzenie na proces tranzycji, który doprowadził Londona do głębokiego kryzysu psychicznego, oraz na przełomowy moment, który pozwolił mu odkryć prawdziwego siebie.
Dokumentując swoje zmagania z tożsamością płciową, London bada pierwotne przyczyny problemów związanych z ideologią trans. Krytycznie analizuje kulturę woke oraz rolę mediów społecznościowych, które wmawiają młodym ludziom, że to, kim są, nie jest wystarczające.
Ta książka to także przestroga przed pochopnymi decyzjami dotyczącymi tranzycji, zwłaszcza w kontekście dzieci i młodzieży. London
przygląda się przepisom, badaniom oraz wartemu wiele miliardów dolarów przemysłowi „opieki potwierdzającej płeć”, ujawniając szereg manipulacji, którym jesteśmy dziś poddawani.
Oli London (ur. 14 stycznia 1990) Brytyjski influencer, osobowość medialna i wokalista, który zdobył międzynarodową rozpoznawalność dzięki swojemu zainteresowaniu kulturą koreańską i K-popem. Jego życie prywatne oraz liczne operacje plastyczne, mające na celu upodobnienie się do koreańskiego idola Jimin z zespołu BTS, wywołały szerokie kontrowersje. Oli London stał się znany dzięki swojej publicznej tranzycji płciowej, podczas której przyjął żeńską tożsamość, by następnie przejść proces detranzycji i powrócić do męskiej tożsamości. London jest aktywnym działaczem na rzecz praw dzieci i kobiet, krytykującym przemysł „opieki potwierdzającej płeć” oraz wpływ mediów społecznościowych na młodych ludzi. Regularnie pojawia się w mediach takich jak Fox News, Newsmax, Talk TV, gdzie dzieli się swoją historią i opiniami na temat kwestii związanych z tożsamością płciową, kulturą woke oraz ochroną młodzieży przed pochopnymi decyzjami dotyczącymi tranzycji.
Książka chwilami rozdziera serce, niemniej to konieczna lektura dla każdego, kto bez ideologicznego znieczulenia gotowy jest przyjrzeć się jednemu z najboleśniejszych problemów naszego postchrześcijańskiego społeczeństwa, które spadają na najsłabszych, czyli dzieci, zagubione i niejednokrotnie zdradzone przez dorosłych.
ks. Robert Skrzypczak
Oli London na własnej skórze doświadczył krzywdy ze strony systemu wmawiającego młodzieży, że powinna zmieniać płeć. Teraz ostrzega przed tym innych. Robi to z Wielkiej Brytanii, która w 2024 roku całkowicie zakazała zmiany płci u osób niepełnoletnich. Czy Polska pójdzie śladem Zachodu? Oli London daje nam szansę, byśmy wyciągnęli wnioski z błędów, które jego ojczyzna właśnie próbuje naprawić.
Łukasz Sakowski
dziennikarz, biolog, autor bloga „To Tylko Teoria”
Fragment
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 435
Originally published under the title
Gender Madness
Copyright © 2023 by Oli London
Copyright © for the Polish translation by Wydawnictwo Esprit 2024
Copyright © for this edition by Wydawnictwo Esprit 2024
All rights reserved
Dokument chroniony elektronicznym znakiem wodnym.
Projekt okładki: © Eliza Luty
Materiały okładkowe: Alexander Grey / Unsplash, Andre Sebastian / Unsplash, Jimmy Fermin / Unsplash
Redakcja: Agnieszka Zielińska
Korekta: Krystyna Stobierska
ISBN 978-83-68144-94-9
Wydanie I, Kraków 2024
Wydawnictwo Esprit sp. z o.o.
ul. Władysława Siwka 27a, 31-588 Kraków
tel. 12 267 05 69, 12 264 37 09
e-mail: [email protected]
Księgarnia internetowa: www.esprit.com.pl
Podczas gdy Wielka Brytania czy Francja oraz wszystkie państwa skandynawskie wycofują się z polityki zmieniania dzieciom płci, w Polsce możemy zaobserwować zjawisko odwrotne. Propagowanie transseksualizmu i niebinarności jako czegoś pozytywnego. Wywiady z rodzicami „dzieci trans”, ukazywanymi jako mikrocelebryci. Tymczasem w żadnym rzetelnym badaniu nie udowodniono, by tranzycja płciowa leczyła dysforię płciową. Za to coraz liczniejsze dane pokazują, że zmiana płci pogarsza stan pacjentów. Oli London na własnej skórze doświadczył krzywdy ze strony systemu wmawiającego młodzieży, że powinna zmieniać płeć. Teraz ostrzega przed tym innych. Robi to z Wielkiej Brytanii, która w 2024 roku całkowicie zakazała zmiany płci u osób niepełnoletnich. Czy Polska pójdzie śladem Zachodu? Oli London daje nam szansę, byśmy wyciągnęli wnioski z błędów, które jego ojczyzna właśnie próbuje naprawić.
Łukasz Sakowskidziennikarz, biolog, autor bloga „To Tylko Teoria”
Nie da się czytać książki Oliego Londona bez głębokiego współczucia dla tego, co on sam i wiele innych wycierpieli z powodu szaleństwa generowanej społecznie potrzeby zmiany płci. Konsekwencje operacji „afirmacji płci” trwają przez całe życie. W książce London szczegółowo opisuje swoją podróż od transpłciowego stylu życia do odkrycia wewnętrznego szczęścia. Nie ukrywa, że od całkowitego zatracenia się w szaleństwie zmiany płci uratował go Chrystus odnaleziony w pewnym katolickim kościele. Ujawnia przy okazji, w jaki sposób owo szaleństwo stało się dochodowym przemysłem w Stanach Zjednoczonych i w Europie.
Książka chwilami rozdziera serce, niemniej to konieczna lektura dla każdego, kto bez ideologicznego znieczulenia gotowy jest przyjrzeć się jednemu z najboleśniejszych problemów naszego postchrześcijańskiego społeczeństwa, które spadają na najsłabszych, czyli dzieci zagubione i niejednokrotnie zdradzone przez dorosłych.
ks. Robert Skrzypczak
Żyjemy w czasach, w których wszystko wokół nieustannie się zmienia, technologia i media społecznościowe kształtują nasze procesy myślowe, formując umysły pokolenia Z, a wzorzec normalności odbiega coraz dalej od tego, co dotychczas uznawaliśmy za zdrowe. Zdrowy rozsądek nie jest już zdrowy. W swojej dystopijnej powieści Rok 1984 sławny angielski powieściopisarz George Orwell napisał, że „zdrowy rozsądek stanowił największą z herezji”1, i zapewne zgodzimy się, że bardzo trafnie przewidział kierunek, w jakim zmierzało współczesne mu społeczeństwo. Dziś żyjemy w takiej cywilizacji, przed jaką przestrzegał nas Orwell: dystopijnym świecie, w którym odrzucane jest samo pojęcie prawdy, podobnie jak to czyniło w powieści Orwella Ministerstwo Prawdy – propagandowy twór odpowiedzialny za całkowite zaprzeczanie prawdzie i wpływanie na umysły mas w taki sposób, by ją odrzucały. Taka jest nieszczęsna rzeczywistość, w której żyjemy. Od chwili, gdy przyszliśmy na świat, nasze umysły karmione są pewnymi koncepcjami za pośrednictwem filmów, telewizji, serwisów informacyjnych, muzyki, celebrytów, popkultury, szkoły, podręczników i oczywiście współczesnego fenomenu mediów społecznościowych. Skłoniono nas do wierzenia w idee, które niegdyś wydałyby się nam absurdalne, dziś jednak zostały „znormalizowane” i „zracjonalizowane” tak, by stanowić akceptowalną część naszego systemu wartości.
Koncepcja okna Overtona odnosi się do technik wpływania na masowe postrzeganie pewnych ekstremalnych idei, które w normalnych warunkach nie byłyby społecznie akceptowalne. Te idee są powoli i konsekwentnie przepychane przez „okno”, aż zostaną przyjęte przez ogół społeczeństwa. To właśnie obserwujemy dzisiaj pod postacią mody na określanie własnej tożsamości, rosnącej liczby młodych ludzi zmieniających płeć, zanikania praw kobiet i przeznaczonej dla nich przestrzeni, pozbawiania praw rodzicielskich oraz poddawania dzieci eksperymentom naukowym pod przykrywką „dobroci” i „troski”. Dwadzieścia lat temu sama myśl o kierunku, w jakim idzie współczesne społeczeństwo, zostałaby uznana za niedorzeczną i odrzucona jako całkowicie nieprawdopodobna teoria spiskowa. Skłoniono nas do uwierzenia, że to, co dzieje się na naszych oczach – poddawanie tysięcy dzieci biologicznej zmianie płci – jest zupełnie normalne, zaś ci, którzy się temu sprzeciwiają, są heretykami – „zdrowy rozsądek stanowił największą z herezji”. Dotarliśmy do punktu, w którym osoby kwestionujące współczesną ideologię gender otrzymują łatkę ekstremistów, nienawistnych, uprzedzonych, prawicowców i bigotów. Ci, którzy legitymują się zdrowym rozsądkiem, są pomijani, wyrzucani poza nawias, uciszani i zmuszani do przyjęcia status quo. „Ministerstwo Prawdy” – genderowskie kliniki, organizacje LGBTQ, influencerzy, transaktywiści oraz parlamentarzyści forsujący eksperymenty naukowe na masową skalę odrzucają wszelki głos sprzeciwu i dążą do tego, by całkowicie stłumić zdrowy rozsądek i wolność wypowiedzi. Na naszych oczach prawa rodzicielskie są poważnie ograniczane, a dzieci zabierane przez pracowników socjalnych w imię chronienia ich tożsamości płciowej. Kobiety zmuszane są do podporządkowania się ze względu na prawa mniejszości transseksualnej, a dzieci skłania się do zmiany płci biologicznej, zamiast pozwolić im spokojnie uporać się z trudami okresu dojrzewania, jak to od zawsze robiły nastolatki, bez wpływów z zewnątrz.
Wiemy, że osoby transpłciowe żyły także w innych epokach historii (więcej na ten temat piszę w rozdziale 31) oraz że są wśród nas ludzie, którzy faktycznie całe życie czują się uwięzieni w niewłaściwym ciele i muszą pokonać trudną drogę, by w swojej sytuacji odnaleźć szczęście.
Tym, co budzi dziś największy niepokój, jest zadziwiający „trend” ideologii gender, napędzany przez aplikacje mediów społecznościowych takie jak TikTok, który powoduje znaczące i nieodwracalne szkody w psychice i samopoczuciu pokolenia Z. Choć osoby transpłciowe od lat powiały się sporadycznie w przestrzeni publicznej, zmiany, które obserwujemy na przestrzeni ostatniej dekady, są zatrważające. W ciągu ostatnich piętnastu lat w Stanach Zjednoczonych otwarto ponad sześćdziesiąt szpitali pediatrycznych zajmujących się zmianą płci, poddających rekordowe liczby młodych, wrażliwych nastolatków terapiom hormonalnym, procesom blokowania dojrzewania płciowego oraz operacjom zmiany płci. Jeszcze dziesięć lat temu bardzo mało osób decydowało się na taki krok, poprzedzony wówczas wieloma badaniami mającymi ustalić, czy pacjent jest przy zdrowych zmysłach i czy rzeczywiście uważa zmianę płci za jedyne możliwe rozwiązanie. Obecnie lekarze swobodnie przepisują hormony nawet jedenastolatkom i naciskają na interwencje medyczne u coraz młodszych osób. Jeśli nie odezwiemy się teraz, ujawniając, jaka agenda kryje się za tymi procederami i co tak naprawdę dzieje się na naszych oczach, skażemy miliony młodych ludzi na udrękę trwającą do końca ich życia. Miliony będą się zmagać z bliznami po operacjach, długotrwałymi skutkami zażywania hormonów i blokerów dojrzewania i walczyć o to, by znów poczuć się sobą. Jesteśmy to winni każdej bezbronnej osobie, która gdzieś w świecie jest nakłaniana do podejmowania niosących poważne konsekwencje decyzji, których nie jest w stanie podjąć żadne dziecko. Wiem z własnego doświadczenia, jak to jest czuć się więźniem we własnym ciele, pragnąć zmienić tożsamość tak bardzo, by nikt nie był w stanie mnie rozpoznać, zmagać się przez dziesięciolecia z problemami psychicznymi oraz nazbyt łatwo ulegać współczesnym trendom społecznym. Stoczyłem wiele bitew z samym sobą, pragnąc wyglądać jak ktoś zupełnie inny: poddając się trzydziestu dwóm operacjom mającym całkowicie odmienić mój wygląd; wielokrotnie narażając życie podczas niebezpiecznych operacji, takich jak rozcięcie klatki piersiowej; chcąc przyjąć wygląd i styl życia odpowiedni dla kultury, którą podziwiałem – Korei – i ostatecznie stając się transpłciową kobietą. Moja walka była długa i bolesna, lecz teraz w końcu dostrzegłem światło, odnalazłem wiarę i wyszedłem po drugiej stronie – a jest ona pełna światła, miłości i szczęścia. Znajdujemy się teraz w ważnym momencie historii: okno Overtona zostało otwarte na oścież i naszym zadaniem jest je zamknąć. Jeśli teraz nie zajmiemy stanowiska i nie zdamy sobie sprawy z niebezpiecznego kursu, jaki obrało nasze społeczeństwo, wkrótce będzie za późno. Teraz albo nigdy.
Pierwsza część tej książki opisuje historię moich zmagań z określeniem własnej tożsamości oraz ujawnia czynniki, które skłoniły mnie do tak drastycznej zmiany samego siebie. W części drugiej przedstawię założenia ideologii gender oraz szkody wywołane próbami określania własnej tożsamości, powołując się na wyniki badań i dociekań naukowych w tym temacie, obowiązujące przepisy prawa oraz nowe inicjatywy ustawodawcze mające na celu ubezprawnienie poddawania dzieci operacjom zmiany płci. Opowiem wam o moim kryzysie tożsamości i pokażę, jak sobie z nim ostatecznie poradziłem, dzięki czemu dziś mogę ostrzegać przed nieodwracalnym niszczeniem zdrowego rozsądku oraz krzywdą, jaką wyrządza się milionom młodych ludzi w imię prawa do własnej tożsamości.
A gdybyś tak otrzymał szansę narodzenia się na nowo, stworzenia siebie i ukształtowania według obranych przez siebie wytycznych? Czy chciałbyś to zrobić? Czy zmieniłbyś swój wygląd oraz wszystko, co stanowi o tym, kim jesteś, jeśli dałoby ci to szansę na prawdziwe szczęście? Niektórzy zapewne bez wahania skorzystaliby z tej szansy, jeśli taka zmiana miałaby zagwarantować im szczęście na zawsze, podczas gdy inni mogliby powiedzieć, że zostaliśmy stworzeni na obraz Boży i powinniśmy się cieszyć z tego, jacy jesteśmy. Zanim odnalazłem wiarę, wywróciłem swoje życie do góry nogami i poddałem się procesowi detranzycji, byłem przekonany, że można na nowo stworzyć siebie samego i odmienić się nie do poznania w niestrudzonej i zarazem brawurowej pogoni za spełnieniem i nieprzemijającym szczęściem.
Wówczas tego nie dostrzegałem. Nie widziałem, że wszystko, co zrobiłem sobie samemu w celu zmiany mojej tożsamości, było jedynie częścią składową drogi do samozniszczenia, po której pędziłem w zawrotnym tempie. Usiłowałem ukryć moje nieszczęście za fasadą, maską uczynioną ludzką ręką – a właściwie rękami chirurgów plastycznych. Chciałem zasłonić moją niepewność, ukryć moje zmagania i zatuszować traumy, które celowo pogrzebałem w swoim wnętrzu. Stworzyłem osobowość dopasowaną do mojego nowego wyglądu i mojej nowej tożsamości, ale to nie wystarczyło – nigdy nie wystarczało. Im bardziej siebie zmieniałem i walczyłem o akceptację, tym usilniej kwestionowałem swoją tożsamość i tym silniejsze było we mnie przekonanie, że urodziłem się w niewłaściwym ciele. Po dziesięciu latach tego rodzaju zmagań podjąłem decyzję o zmianie płci. Przeprowadziłem się do Korei Południowej i zatraciłem się w obsesyjnym dążeniu do doskonałości, tak dalece zmieniając swój wygląd i tożsamość, że nie zostało już we mnie nic z tego, co czyniło mnie mną – ku mojej szkodzie. To nadal było za mało i nie czułem się usatysfakcjonowany. Zacząłem doświadczać efektu śnieżnej kuli; poddałem się trzydziestu dwóm operacjom i ostatecznie uważałem się za osobę transpłciową. To doprowadziło mnie do decyzji o zmianie płci, po tym jak jednego dnia poddałem się jedenastu operacjom w obrębie twarzy, mającym upodobnić mnie do kobiety.
Niecały rok po publicznym ogłoszeniu przeze mnie zmiany płci zdałem sobie sprawę, że popełniłem katastrofalną pomyłkę i że moje próby dojścia do ładu z własną tożsamością płciową, niskim poczuciem wartości oraz traumami były kompletnie chybione. Doświadczyłem psychicznego olśnienia oraz duchowego przebudzenia i doszedłem do wniosku, że powinienem był przede wszystkim zająć się moimi problemami psychicznymi, zamiast kroczyć drogą samozniszczenia, usiłując stworzyć fałszywą fasadę. Głęboko pod tą atrapą byłem poraniony, zagubiony, zmieszany i bezradny, a jednak tylko ja sam byłem zdolny to zmienić. Tylko ja byłem w stanie pozbierać rozrzucone kawałki i zapoczątkować proces powolnego składania ich w całość. Ruszyć w podróż ponownego odkrywania tego zagubionego chłopca, który więziony we mnie przez lata wołał o pomoc i wolność od pęt, którymi sam się związał.
■■■■■
Był chłodny wiosenny dzień w kwietniu 2018 roku. Z wzrokiem utkwionym w otaczających mnie chmurach bez końca patrzyłem przez okno samolotu lecącego do Erywania w Armenii. W moim umyśle zalanym ciemnością i niepokojem toczyła się walka, a mimo to byłem zdeterminowany zrealizować zadanie, które przed sobą postawiłem. Nic nie było w stanie przekonać mnie, bym się wycofał, choć istniała możliwość, że nigdy nie wrócę i ta podróż będzie moją ostatnią. Wyobraźnia podsuwała mi obrazy. Widziałem siebie leżącego na zimnym stole w ciemnym pomieszczeniu i słyszałem dźwięk ostrego dłuta wżynającego się w moje kości oraz piły tnącej moje ciało. Choć te wyobrażenia przyprawiały mnie o dreszcze, wiedziałem, że nie mam wyboru: muszę to zrobić, jeśli mam zakosztować w tym życiu choć odrobiny szczęścia. Musiałem pokazać dręczycielom, że nie mieli racji. Musiałem usunąć te części mnie, które przez lata były obiektem ich okrutnych kpin, gdyż tylko w ten sposób mogłem w końcu znaleźć ukojenie i zacząć żyć własnym życiem.
Po wielu godzinach, które zdawały się trwać w nieskończoność, samolot zaczął podchodzić do lądowania, a spod warstwy chmur i mgły wyłoniło się starożytne kamienne miasto, które przetrwało wieki od chwili jego założenia przez króla Urartu Argiszti I w 782 roku p.n.e.
Gdy patrzyłem przez okno i rozmyślałem nad historycznym znaczeniem tego miasta, dotarło do mnie, jak ulotne jest ludzkie życie. Wyobraziłem sobie miliony ludzi żyjących w Erywaniu przez blisko trzy tysiące lat, ludzi, którzy nazywali to miasto domem i których dusze przeszły już do życia po życiu, do innego królestwa wiecznego pokoju. Zastanawiałem się, czy wkrótce do nich dołączę i czy Erywań będzie miejscem mojego wiecznego spoczynku, jeśli to, czemu zamierzałem się poddać, nie pójdzie zgodnie z planem. Z rozmyślań wyrwało mnie nagłe uderzenie kół o asfalt i zgrzyt hamowania na pasie startowym trwający do momentu, gdy samolot, który poruszał się równie szybko co niezliczone myśli w mojej głowie, nagle się zatrzymał. Podniosłem się i wyjąłem mój plecak z górnej szafki. W końcu dotarłem do miasta, które miało być rozwiązaniem moich problemów i zapewnić mi nieprzemijające szczęście albo stać się miejscem, w którym zakończę swoje krótkie życie. Tamtejsze szpitale nie przypominały angielskich czy amerykańskich klinik, w których panują wysokie standardy, a opieka medyczna jest nienaganna. Szpitale w Erywaniu nie podlegały tym samym rygorystycznym wymogom i nie dysponowały najnowszym sprzętem ani technologią. Jednak tak wielu londyńskich lekarzy nie zgodziło się mnie operować, że moją jedyną nadzieją było udanie się do odległego miejsca, gdzie ktoś spełni każde moje żądanie, nie kwestionując moich motywów i żałosnego stanu mojego umysłu. Potrzebowałem miejsca wolnego od natarczywych pytań psychologów zatrudnianych w londyńskich klinikach medycyny estetycznej, mających ocenić, czy pacjent kwalifikuje się do operacji. Potrzebowałem lekarza, który potnie moją klatkę piersiową i nos bez zadawania pytań. Wiedziałem, że Armenia jest jednym z nielicznych krajów na świecie, gdzie nikt mnie nie powstrzyma przed samookaleczeniem. Byłem z dala od rodziny i przyjaciół, w kraju leżącym daleko poza zasięgiem każdego, kto mnie znał, więc liczyłem na to, że w końcu zdołam się uwolnić od ciężaru odrazy, którą czułem do siebie samego, odkąd wszedłem w wiek dojrzewania.
Zameldowałem się w wynajętym pokoju cztery kilometry od kliniki i przygotowywałem się na pierwsze spotkanie z chirurgiem plastycznym, którego znalazłem na Instagramie. Dwa miesiące przed przylotem do Armenii zacząłem gorączkowe poszukiwania lekarza, który tego samego dnia wykonałby na mnie wiele zabiegów chirurgicznych: usuwanie ginekomastii (zredukowanie gruczołów piersiowych), korekcję brodawek piersiowych oraz rynoplastykę nosa z korekcją przegrody. Choć profil tego lekarza śledziło kilka tysięcy osób, Google zadziwiająco niewiele wiedział na jego temat. Podobały mi się zdjęcia „przed i po” zamieszczone na jego stronie; mając nadzieję, że to on będzie człowiekiem, który rozwiąże moje problemy, wziąłem głęboki oddech i odezwałem się do niego. Odpisał natychmiast, podekscytowany perspektywą klienta z zagranicy, i godzinę później miałem już umówioną operację. Nie zadawał żadnych pytań. Nie znalazłem w internecie żadnego uwierzytelnienia tego człowieka ani kliniki, w której operował, a opinii poprzednich pacjentów było jak na lekarstwo. Nie obchodziło mnie to. Nie dbałem o to, czy w ogóle miał odpowiednie kwalifikacje, ani o to, kim był, o ile tylko mógł wykonać operacje, które miały mnie uszczęśliwić. Nie znalazłem nawet informacji potwierdzających istnienie szpitala, w którym miałem się poddać drastycznym zabiegom. Przeszukałem internet, ale nie znalazłem żadnych zdjęć, filmów, stron ani artykułów o tym szpitalu. Domyślałem się, że lekarz – o ile w ogóle był prawdziwym lekarzem – wykonuje te zabiegi potajemnie, ale i tak byłem skłonny się im poddać: tak bardzo byłem zdesperowany i tak okropnie się czułem we własnym ciele. Byłem gotów zaryzykować, nawet własnym życiem, by zmienić swój wygląd i usunąć te części mnie, które przypominały mi o traumach z czasów szkolnych, spowodowanych okrutnym dręczeniem przez rówieśników. Wiedziałem, że czekające mnie zabiegi wiążą się z bólem, jakiego nigdy jeszcze nie doświadczyłem, choć wówczas nie miałem pojęcia, jak nieznośny i przemożny okaże się ów ból.
Tamtego wieczoru zasnąłem w moim erywańskim mieszkaniu i śniłem o lepszym jutrze, a rano obudziłem się gotów na spotkanie z człowiekiem, który miał przywrócić mi szczęście, ale mógł także nieumyślnie mnie uśmiercić za sprawą spartaczonych i nielegalnie wykonanych zabiegów. Zbyt ochoczo podjąłem to ryzyko. Gdy dotarłem do szpitala – jeśli w ogóle można tak nazwać to miejsce – natychmiast poczułem nieprzyjemny skurcz żołądka. To miejsce nie wyglądało jak szpital; przypominało raczej przestarzały sowiecki zakład dla psychicznie chorych lub opuszczony magazyn. Nawet fartuchy pielęgniarek i lekarzy wglądały, jakby wypożyczono je z sowieckiego muzeum, odświeżono i założono na personel tego tak zwanego szpitala. Zaproszono mnie na dziesięciominutową konsultację, podczas której lekarz obejrzał moją klatkę piersiową i nos, po czym oznajmił, że bez trudu mnie „naprawi”. Nie zadawałem żadnych pytań odnośnie do zabiegu, chciałem jednie wiedzieć, jak szybko będzie wykonany. Czekałem cierpliwie na tę chwilę całe moje życie i chciałem mieć to jak najszybciej za sobą. Umówił mnie na operację za trzy dni i odesłał do pielęgniarki na elektrokardiogram, by sprawdzić czynność serca, i na badania krwi, by sprawdzić ciśnienie. Pokój był słabo oświetlony i prawie nieumeblowany, z wyjątkiem kilku szafek, krzesła i stołu. Na podłodze był surowy beton, dokładnie taki, jaki widziałem w swoich wyobrażeniach, zanim przyjechałem do Armenii. Ogarnęło mnie złe przeczucie, że wszystko, czego się obawiałem w związku z tym szpitalem, było zgodne z rzeczywistością. Moje serce ścisnął lęk, a po głowie tłukły się pytania: „A co, jeśli moje sny były tak naprawdę wizją przyszłości? Co, jeśli umrę na stole operacyjnym? Może to wszystko naprawdę się wydarzy”. W tamtej chwili zalała mnie ogromna fala strachu i desperacji, a mimo to nadal wmawiałem sobie, że nie mam innego wyboru, jak tylko położyć na szali własne życie z zamian za szansę, jaką dawał mi ten zabieg, i wyjść z tej próby zupełnie odmieniony. Zmagając się przez lata ze wstrętem do siebie samego, z traumami i niepewnością co do własnej tożsamości, przekonałem sam siebie, że tylko dzięki operacji będę miał szansę poczuć się ze sobą dobrze. Każdego dnia godzinami wpatrywałem się w swoje odbicie w lustrze, krytykując swój wygląd i wyczekując dnia, w którym w końcu usunę wszystkie swoje niedoskonałości i przeobrażę się w nową, ulepszoną wersję Oliego. Chciałem wymazać wszelki ślad podobieństwa do ojca, bym w końcu mógł zapomnieć, co przez niego przeszedłem. To było przerażające doświadczenie, ale czułem, że zasługiwałem na cierpienie, że byłem bezwartościowy, a poddanie się fizycznej agonii było czymś, co mi się należało za lata udręk. Zasługiwałem na okaleczenie. Zasługiwałem na ból.
Lekarz poinformował mnie w trakcie tej krótkiej konsultacji, że wskutek operacji ginekomastii polegającej na usunięciu nadmiernej tkanki tłuszczowej z mojego torsu nie będę w stanie chodzić przez wiele dni. Powiedział też, że zabieg jest skomplikowany i obarczony wysokim ryzykiem. Razem z tym bolesnym zabiegiem miano mi wykonać rynoplastykę nosa, by usunąć skutki poprzednich operacji, które nie poszły zgodnie z planem. Moje ciało miało być poddane ciężkiej próbie, ale czułem, że nie mam innego wyboru. Wracały do mnie wspomnienia czasów, gdy jako nastolatek przez wiele godzin z odrazą wpatrywałem się w lustro po tym, jak każdego dnia w szkole słyszałem, że mam „piersi” i jestem „jak dziewczyna”, a na basenie bezlitośnie wyśmiewano mój tors, który bardziej przypominał klatkę piersiową kobiety niż mężczyzny. W końcu miałem możliwość odmienić swój wizerunek i własne odbicie w lustrze.
■■■■■
Wieziono mnie na wózku do sali operacyjnej długimi, słabo oświetlonymi korytarzami tego starego, zniszczonego budynku z lat sześćdziesiątych. Jaskrawe światło padało na nieprzyjemną dla oka kamienną podłogę w pomieszczeniu, które wyglądało jak betonowa cela. Sprzęt medyczny i narzędzia chirurgiczne były stare i wysłużone, a stół, na którym miałem leżeć przez następne cztery godziny, wyglądał na zimny i nieprzyjemny. Bezstronny obserwator całkiem słusznie mógłby uznać to pomieszczenie za pokój z horroru Hostel, w którym porwani zakładnicy są torturowani za pomocą różnorodnych ostrych narzędzi przez zamaskowanych oprawców. Zamknąłem oczy i powiedziałem sobie, że wszystko będzie dobrze, a jeśli rzeczywiście umrę, i tak warto zaryzykować. Byłem przerażony; bardziej niż kiedykolwiek wcześniej obawiałem się, że już więcej się nie obudzę. To mógł być koniec mojego życia, ale musiałem to zrobić. Musiałem podjąć to ryzyko, jeśli miałem jeszcze kiedykolwiek być szczęśliwy i cokolwiek w życiu osiągnąć. Zamknąłem oczy, a pielęgniarka przyłożyła mi do ust maseczkę ze środkiem usypiającym. Zacząłem liczyć do dziesięciu: jeden, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć… I nagle straciłem przytomność.
Gdy obudziłem się po zabiegu, wpadłem w panikę. Byłem oszołomiony, nie wiedziałem, gdzie jestem, i nie mogłem mówić. Zawieziono mnie na łóżku do sali pooperacyjnej i zostawiono na kilka godzin, by zeszło znieczulenie, a następnie przewieziono do innego pomieszczenia, gdzie miałem dochodzić do siebie przez kolejnych kilka dni. Miałem mdłości, zwymiotowałem wiele razy i czułem, jakby moje ciało zostało opętane przez demona. Zacząłem żałować, że zdecydowałem się zrobić sobie coś takiego, okaleczyć swoje ciało i twarz oraz narazić się na taką traumę i cierpienie nie do wytrzymania. Byłem pogrążony w bólu i przykuty do szpitalnego łóżka przez trzy długie dni. Nie mogłem się ruszyć ani o centymetr. Te trzy dni były bez wątpienia najtrudniejszymi w całym moim życiu. Ogrom fizycznego bólu i dyskomfortu był zupełnie powalający. Nie mogłem się poruszyć w łóżku ani sięgnąć po szklankę wody. Przez te trzy zdające się nie mieć końca dni pielęgniarki prawie wcale do mnie nie zachodziły. Każda godzina zdawała się trwać dobę. Gdy zajrzałem pod grubą warstwę bandaży owiniętych wokół mojej klatki piersiowej (pomyślałem, że wyglądam jak starożytna mumia egipska), zobaczyłem, że wystają ze mnie plastikowe rurki i worek wypełniony krwią. Do czego były podłączone? Obawiałem się poznać odpowiedź. Zaraz potem ogarnęło mnie przerażenie, gdy zdałem sobie sprawę, że rurki były włożone do moich brodawek i odprowadzały krew z krwotoku wewnętrznego. Tego już było dla mnie za wiele; moje serce zaczęło bić jak oszalałe, oddech stał się ciężki, a umysł zamroczony silnymi emocjami. Czułem się jak współczesny Frankenstein. Mogłem umrzeć z powodu własnej próżności i pragnienia dodania sobie pewności siebie. Mimo wszystko w jakiś osobliwy sposób czułem, że zasłużyłem na to, by odczuwać ból, by cierpieć, ponieważ byłem bezwartościowy, brzydki i nawet nie byłem prawdziwym mężczyzną, bo miałem „męskie cycki”.
Po trzech dniach ekstremalnego dyskomfortu, bólu i bycia praktycznie sparaliżowanym zostałem wezwany do gabinetu lekarskiego i doktor usunął opatrunek z klatki piersiowej. Obejrzał moje brodawki. Zerknąłem ukradkiem w dół i zobaczyłem zaschniętą krew i te paskudne plastikowe rurki wystające z mojego ciała. Lekarz wyrwał je nagle bez żadnej zapowiedzi. Krzyknąłem z bólu, a z oczu popłynęły mi łzy. Dlaczego mnie nie uprzedził? Czy obawiał się, że to podniesie mi ciśnienie i będę się sprzeciwiał tak agresywnemu działaniu? Trząsłem się bezładnie i całe moje ciało było w stanie szoku. Następnie doktor wziął coś, co wyglądało jak żelazo do znakowania bydła, i przyłożył rozgrzany pręt do moich brodawek, przypalając skórę i zasklepiając rany. To wszystko było jak z horroru, a ja byłem ofiarą Wiktora Frankensteina, jego eksperymentem naukowym. Przeżyłem traumę, byłem roztrzęsiony i błagałem o morfinę. Nie mogłem uwierzyć w to, co właśnie się stało. Następnie doktor usunął wyschniętą gazę z mojego nosa i przeciął szwy, co spowodowało kolejny ból. Wydawało mi się, że więcej już nie zniosę, ale przecież nie miałem wyboru. Przez godzinę dochodziłem do siebie.
W trakcie mojego dwutygodniowego pobytu w Erywaniu wybuchły antyrządowe protesty, wskutek czego drogi były codziennie blokowane przez tysiące samochodów i ludzi, którzy wyszli na ulice. Protesty były pokojowe, ale w ich rezultacie po wyjściu ze szpitala nie mogłem zamówić taksówki, by wrócić do swojego mieszkania. Po tym, jak wyrwano ze mnie rurki, musiałem przejść pieszo cztery kilometry – owinięty bandażami, odczuwając przeszywający ból. Czułem, jakbym biegł w maratonie. Każdy krok sprawiał mi niewymowny ból, jednak powtarzałem sobie, że sam postawiłem się w tej sytuacji, a ból jest ciężarem, który muszę nieść, i to nieść samotnie. Powinienem go przyjąć. Powinienem cierpieć. Do tego przecież przywykłem.
■■■■■
Kilka dni później znów musiałem pokonać długą i męczącą drogę do kliniki. Kluczyłem między demonstrantami, z trudem i w bólach przedzierając się przez blokady na drodze i z każdym krokiem martwiąc się, czy nie niweczę skutków operacji nosa i klatki piersiowej, jako że miałem ograniczać aktywność do minimum. Po kilku godzinach marszu dotarłem do kliniki na badanie kontrolne. Bałem się, co może mnie spotkać na tej wizycie, jako że ostatnia była nieznośnie bolesna. Ulżyło mi, gdy lekarz obejrzał zasinienie i powiedział, że na tym koniec i że mogę wyjechać. Już po raz ostatni miałem przemierzyć cztery kilometry dzielące mnie od mojej kwatery.
Tej nocy leżałem w łóżku, nie mogąc zasnąć, i na nowo przeżywałem traumatyczne doświadczenia ostatnich dni, pytając siebie samego, dlaczego się na to naraziłem. Racjonalizowałem to i powtarzałem sobie, że teraz przynajmniej nikt nie będzie mi dokuczał i śmiał się, że mam kobiece piersi. Dręczyciele z moich szkolnych lat już nigdy nie obrażą mnie w ten sposób. W końcu mogłem pójść na plażę, popływać bez natrętnych myśli, że ludzie się ze mną śmieją – z faceta z biustem. Wówczas nie wiedziałem, że pewnego dnia – jako transpłciowa kobieta – będę poważnie rozważał zrobienie sobie implantów piersi i będę żałował, że w 2018 roku w Erywaniu pozwoliłem sobie usunąć „męskie cycki”. Tamtej nocy, gdy leżałem w łóżku, zastanawiając się nad swoją egzystencją, obiecałem sobie, że już nigdy nie poddam się żadnej operacji i nie narażę w ten sposób swojego życia. Jednak nie wytrwałem w tym postanowieniu zbyt długo.
Urodziłem się 14 stycznia 1990 roku w małym angielskim miasteczku o nazwie Sawbridgeworth, położonym w hrabstwie Hertfordshire, dziewięćdziesiąt minut drogi na północ od Londynu. To idylliczne, spokojne miasteczko urzeka starymi kamiennymi domami, strumieniami płynącymi przez ukwiecone łąki i historią sięgającą czasów podboju Anglii przez Normanów w 1066 roku. W mieście spotkać można kamienice z okresu rządów późnych Tudorów, Elżbiety II, Stuartów oraz Hanowerów, zbudowane za panowania najznamienitszych angielskich dynastii. W mieście zamieszkiwali angielscy szlachcice i arystokraci, w tym Anna Boleyn, słynna żona Henryka VIII, która później poniosła straszną śmierć z rąk męża tyrana. Znajdują się tam także różne średniowieczne kościoły, w tym kościół św. Marii, który choć wzniesiony na początku XIII wieku, stoi na fundamencie anglosaskiej świątyni z XI wieku, zbudowanej jeszcze przed podbojem Anglii przez Normanów. Miasto otaczają rozległe pola, rozciągające się aż po horyzont, których żyzna gleba przez tysiąclecia była uprawiana przez miejscowych rolników. Stoją tam także rezydencje zbudowane setki lat temu dla rodzin szlacheckich, którym podlegały te tereny i uprawiający je ludzie. To miasto, otoczone pięknem, czystym powietrzem i bogatą historią, było idealnym miejscem do przyjścia na świat. Było idealnym środowiskiem do dorastania i przeżywania szczęśliwego dzieciństwa. Nie w moim przypadku.
Był zimowy wieczór, gdy moja matka została zabrana do szpitala, by mnie urodzić. Mój ojciec, w trakcie ciąży oziębły wobec niej i wycofany, niechętnie jej towarzyszył. Dziewięć miesięcy wcześniej, przed moim poczęciem, zapewniał ją, że jest gotów zostać ojcem i cieszy się na myśl o dziecku. Po urodzeniu mnie tej zimowej nocy moja matka została niemal natychmiastowo przez niego opuszczona po tym, jak przez krótką chwilę po raz pierwszy trzymał mnie w swoich ramionach. Trzymając mnie w ramionach, wykazywał patologiczny brak jakiejkolwiek reakcji emocjonalnej. Po chwili oddał mnie z powrotem matce i wyszedł ze szpitala, zostawiając ją samą w chwili, która powinna być doniosła i pełna radości. Mijały dni, a po nim ślad zaginął, i choć matka desperacko usiłowała go odnaleźć, nie zdołała do niego dotrzeć ani w żaden sposób się z nim skontaktować. Nie było wtedy telefonów, komputerów ani e-maili. Gdy ktoś dał nogę, bardzo trudno było go namierzyć. Przez tydzień nie udało się go zlokalizować. Pojawił się w końcu po siedmiu długich dniach. Twierdził, że uciekł, by przyzwyczaić się do faktu, że został ojcem i ciąży na nim odpowiedzialność i obowiązek zatroszczenia się o dziecko, które sprowadził na ten świat. Zachował się dziecinnie i bezdusznie, zostawiając moją matkę samą z niemowlęciem na rękach, podczas gdy on wyruszył na „poszukiwanie siebie samego”. Po tej „wyprawie w głąb siebie” wrócił do domu, co ucieszyło matkę, choć czuła się przez niego okrutnie zdradzona. Była to zapewne jedna z największych przykrości, jakie ojciec sprawił jej i zarazem mnie. Dowiedziałem się o tym w wieku jedenastu lat, gdy moja matka odważnie opowiedziała mi o krzywdzącym i agresywnym zachowaniu mojego ojca po tym, jak zapytałem ją o jego zachowanie i o to, jakie uczucia w niej budzi. Wiem, że ta bolesna zdrada ciążyła jej na sercu przez wszystkie te lata, gdy opiekowała się mną i patrzyła, jak dorastam.
Zostałem opuszczony przez swojego ojca zaraz po urodzeniu. Jak miałem poradzić sobie w życiu, jeśli taki stosunek miał do mnie mój własny rodzic? Byłem bezwartościowy, nieważny i niechciany, a dorastając, każdego dnia doświadczałem jego oziębłości i stale czułem potrzebę udowadniania mu swojej wartości oraz zaskarbienia sobie jego szacunku i pochwały. Starałem się robić wszystko, o co mnie prosił, ale im dłużej byłem świadkiem jego okrucieństwa i pogardy dla własnej rodziny, tym bardziej zbliżałem się do matki i chciałem być jak ona. To złościło ojca, który zawsze usiłował wpoić mi swoje własne, „męskie” zainteresowania. Robiłem, co mogłem, by się mu przypodobać, ale nigdy nie byłem wystarczająco dobry i nie potrafiłem spełnić jego oczekiwań. Byłem zbyt kobiecy, zbyt „słaby” i zbyt nieśmiały, by być prawdziwym mężczyzną – to mu nie odpowiadało. Czułem, że jestem skazany na porażkę, a w moich myślach zawsze dominowały niepokój i niepewność.
Dzieci są jak gąbki: wchłaniają wszystko, co je otacza i czego uczą je dorośli. Starałem się wchłonąć wszystko, czego usiłował mnie nauczyć ojciec. Za każdym razem, gdy krzyczał na mnie, bym „bardziej się postarał” i był bardziej męski, próbowałem przyswoić jego słowa. Czułem jednak, że gąbka była ściskana tak mocno, ponieważ nie chciałem być taki jak on. Ostatecznie odrzuciłem wszystko, czego mnie uczył, wyciskając z gąbki całą wodę, próbując nadać sobie własną tożsamość i realizując własne zainteresowania, buntując się przeciwko wszystkiemu, co z takim zapałem usiłował na mnie wymusić.
■■■■■
W moim najwcześniejszym wspomnieniu siedzę z matką przy kominku, wpatrując się w trzaskające w ogniu drewna i czując ciepło na sercu. Mam pięć lat i jestem niewinny, naiwny i na pozór szczęśliwy. Jestem tabula rasa, jak z łaciny określa się białą tabliczkę – mój umysł i moje postrzeganie świata są nieskażone. Dziecko przychodzące na świat jest czystą tabliczką, a to, na jaką osobę wyrośnie, zależy od wielu różnych determinant, począwszy od interakcji społecznych i otaczającego je środowiska, po rodziców i opiekę, jaką otrzymało. Przeprowadzono już wiele badań psychologicznych nad rozwojem poznawczym dzieci, przyglądając się czynnikom, które mogą wpływać na kierunek tego rozwoju oraz kształtowanie osobowości. Badania typu „natura czy kultura” usiłują odkryć, czy decydujący wpływ na to, kim ostatecznie się stajemy, mają geny, czy może raczej sposób, w jaki jesteśmy wychowywani, i środowisko, w którym dorastamy. Obserwacje bliźniąt rozdzielonych po urodzeniu pokazały, że choć te pierwsze odgrywają pewną rolę w kształtowaniu osobowości i tożsamości człowieka, wychowywanie się w środowisku, które sprzyja wykształcaniu się pewnych wzorców zachowań, może wywrzeć znaczący i niekiedy szkodliwy wpływ na rozwój poznawczy dziecka.
Jeśli środowisko rodzinne dziecka jest toksyczne, destrukcyjne, naznaczone przemocą i nieszczęśliwe, prawdopodobieństwo, że to dziecko wyrośnie na dorosłego, który uznaje za normalne tego rodzaju zachowania, a nawet je powiela, dramatycznie wzrasta. Jeśli dziecko doświadcza miłości, akceptacji oraz pozytywnego wzmocnienia od najmłodszych lat, ma większe szanse na stanie się empatyczną i zrównoważoną jednostką. Zdarzają się jednak sytuacje, w których dziecko obserwujące niemal codziennie agresywne zachowanie ojca wobec matki, stanowiące w tym domu „normę”, wyrasta na całkowite przeciwieństwo ojca i odrzuca krzywdzący wzorzec. Są także przypadki dzieci, które miały sielankowe dzieciństwo, opiekuńczych rodziców i środowisko szkolne sprzyjające rozwojowi poznawczemu, a mimo to wykształciły zachowania zupełnie odmienne od tych, których je uczono. Pod wieloma względami moje dzieciństwo było kontrastowym zestawieniem elementów baśniowej sielanki: pięknej okolicy, przytulnego domu, ciepłych wspomnień ze szkoły podstawowej i możliwości, jakie wtedy miałem, oraz szpecącego ten obraz agresywnego zachowania mojego ojca, którego świadkiem byłem każdego dnia, gdy traktował moją matkę bez szacunku, poniżając ją obraźliwymi słowami, a mnie samego czyniąc obiektem swojego surowego, okrutnego i bezkompromisowego podejścia do wychowania.
Moja matka zawsze się o mnie troszczyła, darzyła mnie miłością i pozytywnie wzmacniała, stale zapewniając, że jestem dobrym dzieckiem i mam w życiu wyjątkową misję do zrealizowania. W tym samym czasie mój ojciec krytykował mnie, codziennie wygłaszał mi wykłady, karał mnie, gdy sprzeciwiałem się jego władzy, i wywierał na mnie ogromną presję, bym był taki jak on. Miałem być jego cieniem i kopiować każdy jego ruch. Chciał ukształtować mnie na swój własny obraz, bym stał się miniaturową wersją jego samego. Każdego dnia pouczał mnie, bym naśladował jego zachowania, i wpajał mi, że zgrywanie dominującego, agresywnego samca, który pogardza kobietami, w tym moją matką, jest zupełnie normalne i godne pochwały. Gdy raz na jakiś czas odważyłem się zakwestionować jego autorytet czy zachowanie lub choćby złapać go za słowo, natychmiast zamykał mi usta i wymierzał karę, najczęściej zmuszając do siedzenia w moim pokoju do odwołania. W głębi serca wiedziałem, że na swój sposób mnie kochał, ale była to twarda miłość, zmuszająca mnie, bym wyrósł na człowieka takiego jak on.
Mój ojciec pochodził z rozbitej rodziny. Jego ojciec, a mój dziadek, nie miał żadnego szacunku dla kobiet, zmieniał żony jak rękawiczki, poniewierał nimi i zdradzał je, w międzyczasie zaniedbując swojego syna. Był bardzo oziębłym, odartym z uczuć człowiekiem, który nie wykazywał żadnego współczucia dla cierpienia innych i nie liczył się z ich emocjami. Był zaabsorbowanym samym sobą i pozbawionym empatii narcyzem. Miał wiele dzieci z różnymi kobietami, ale porzucał każde z nich, gdy związek z daną kobietą stawał się dla niego uciążliwy. Mimo iż posiadał wielki majątek, nie łożył na wychowanie potomstwa, w tym także mojego ojca. Bardzo źle go traktował: nie okazywał mu żadnej miłości ani uwagi przez całe jego dzieciństwo. W wieku szesnastu lat ojciec skończył na ulicy, zmuszony zaopiekować się sam sobą, bez jakiegokolwiek wsparcia finansowego i emocjonalnego. W końcu przygarnęła go jedna z byłych kochanek ojca i mieszkał z jej rodziną do czasu, aż stanął na nogi i znalazł pracę. Jego własny ojciec nauczył go, że w życiu nie istnieje coś takiego jak miłość; obowiązuje jedynie bezwzględność, a sukces w życiu można osiągnąć tylko, będąc bezdusznym, gruboskórnym i twardym. Ta twardość pomogła ojcu krok po kroku dojść do pewnej pozycji w branży projektowania wnętrz, a potem poznał moją matkę – oboje mieli po dwadzieścia osiem lat. Dwa lata później przyszedłem na świat. Ojciec obiecał matce, że nigdy nie będzie taki jak mój dziadek, że będzie kochającym mężem i zaangażowanym rodzicem. Nie dotrzymał tej obietnicy. Szkody okazały się nieodwracalne: wykształcił w sobie wszystkie cechy człowieka, którego – jak twierdził – nienawidził i którym gardził. Odziedziczył po własnym ojcu brak empatii, narcystyczne zaburzenie osobowości, agresywne zachowania, wybuchy złości i pogardliwy stosunek do kobiet. To była klasyczna ilustracja powiedzenia „jaki ojciec, taki syn”. Był klonem własnego ojca i gdy dorastałem, starał się wpoić mi te same cechy – w nadziei, że stanę się odbiciem jego samego. Zadziwiało mnie, że człowiek, który nienawidził kogoś tak zaciekle jak mój ojciec swojego ojca i zarzekał się, że nigdy nie będzie do niego podobny, ostatecznie stał się dokładną kopią obiektu swojej odrazy i dążył do tego, bym ja, jego syn, stał się kolejną kopią ich obu. Nie zdawał sobie sprawy, że powiela te zachowania, i z każdym dniem stawał się coraz potworniejszy. Te cechy stawały się coraz bardziej widoczne i przybierały na sile, gdy stawałem się coraz starszy i zaczynałem wyraźniej dostrzegać rzeczywistość. Pozostawił we mnie traumy, które nie pozwoliły mi zaakceptować siebie samego w dorosłym życiu i doprowadziły do okaleczania i krzywdzenia siebie w nadziei, że usunę z siebie wszelki jego ślad. Jego agresywna energia samca alfa skłoniła mnie także do buntu i odrzucenia wszystkiego, ku czemu mnie popychał, oraz do stania się bardziej kobiecym, delikatniejszym i podobnym do matki. Doświadczenia dzieciństwa często decydują o tym, kim się stajemy: kształtują nasz charakter, nasze wierzenia i zachowania.
Mam wiele innych nieprzyjemnych wspomnień o ojcu, które pozostały ze mną aż do dziś, dotyczących zwłaszcza sposobu, w jaki traktował moją matkę. Zawsze źle się do niej odnosił, wpadał w gniew, poniżał ją i upokarzał. Zawsze czuł, że góruje nad nią intelektem, i obrażał ją, mówiąc, że jest „głupią kobietą”, która „niczego w życiu nie osiągnęła” i „nie bez powodu jest tylko kurą domową”. Chciał, by czuła się bezwartościowa, a ja przy różnych okazjach byłem świadkiem tego poniżania. Przyciskałem ucho do drzwi, martwiąc się o matkę i jej bezpieczeństwo, usiłując podsłuchać, co działo się w domu.
Choć nie był fizycznie napastliwy, przemoc emocjonalna, którą wobec niej stosował, pozostawiła w niej trwałe ślady. Wskutek dręczenia trwającego ponad dwadzieścia pięć lat matka czuła się bezwartościowa, straciła szacunek do siebie i dała sobie wmówić, że do niczego się nie nadaje. W milczeniu przyglądałem się temu dzień po dniu i nabrałem przekonania, że tak wygląda normalny związek. Te stłumione i częściowo wyparte wspomnienia tego, jak osoba, którą kochałem i wielbiłem, moja matka, codziennie była pozbawiana pewności siebie i upokarzana, w późniejszym życiu wpłynęły na to, jakim mężczyzną się stałem. Gdy dorastałem, ja także niezbyt dobrze o sobie myślałem i podawałem w wątpliwość swoją wartość i swoje miejsce w świecie.
Choć mój ojciec nie obrzucał mnie tymi samymi oblegami, był wobec mnie ekstremalnie surowy i bezkompromisowy; ze wszelkich sił próbował wychować mnie na mężczyznę. Zabierał mnie na różne wypady w góry, nad rzekę, pod namiot i narzucał inne „męskie” aktywności, podczas gdy moja matka zostawała w domu, by się nim zajmować. Od najmłodszych lat wpajano mi ten wyraźny podział ról: mężczyzna miał być silny, agresywny, pewny siebie i dominujący, podczas gdy kobieta pozostawała w domu, cicho jak mysz wykonując wszystkie prace i zajmując się dziećmi. Ja jednak nie chciałem być podobny do ojca; chciałem być jak matka i wykształciłem z nią wyjątkowo silną więź, ofiarując jej moją miłość i wsparcie pośród trudności, z jakimi się mierzyła. Moja matka była gospodynią domową, zajmowała się domem i z wielkim oddaniem opiekowała się mną, zapewniając mi wszystko, czego potrzebowałem, napełniając moje serce miłością i ucząc mnie, jak być wobec innych dobrym i empatycznym. Była moim wzorem, podziwiałem ją i chciałem w dorosłym życiu być taki jak ona.
Choć ojciec popychał mnie w stronę aktywności na świeżym powietrzu – jak wycieczki górskie i wspinaczka skałkowa – a także karate i innych dyscyplin sportowych, stawiałem temu opór i wyrażałem wyraźny brak zainteresowania. O wiele bardziej interesowały mnie „dziewczęce” sprawy, więc gdy tylko dostawałem kieszonkowe, wydawałem je na „dziewczęce” zabawki. Bez końca bawiłem się lalkami Barbie, bobasami, kucykami Pony, zestawami Polly Pocket i księżniczkami Disneya. Czułem się przeszczęśliwy. Wydawało mi się to całkiem normalne i dawało poczucie ucieczki, a wskutek tych zabaw pojawiło się u mnie silne przywiązanie do wszystkiego, co „dziewczęce”. Jako dziecko miałem duże pudło z przebraniami, wypełnione kostiumami z różnych epok. Był tam także kapelusz odkrywcy, płaszcz i czapka Sherlocka Holmesa, lekarski fartuch, strój strażaka, a nawet mundur oficerski. Tymi jednak w ogóle się nie interesowałem. Hipnotyzowały mnie kostiumy kobiet: suknia z epoki wiktoriańskiej, peruka Marilyn Monroe, a także błyszczące sukienki, torebki i buty na obcasie. Uwielbiałem to, jak wyglądałem w tych przebraniach, ich dotyk oraz pewność ruchów, gdy dumnie spacerowałem po domu, czując się jak wytworna dama z dawnych czasów. Czułem się silny i pewny siebie: to właśnie byłem prawdziwy ja. Gdy pierwszy raz zacząłem eksperymentować z przebraniami z tego pudła, miałem zaledwie pięć lat. Byłem zaciekawiony w taki sposób, w jaki umysł dziecka napełnia się ciekawością i zadziwieniem, gdy próbuje ono czegoś nowego. Przebierając się, czułem się bardziej podobny do matki, i tak zapoczątkowała się moja dysforia płciowa, która dawała o sobie znać potem, w okresie nastoletnim i gdy byłem już dorosły.
Ojciec usiłował zwalczyć moje ciągoty do dziewczęcych zabawek i kostiumów, kupując mi Action Mana, klocki LEGO, samochody wyścigowe, zdalnie sterowane ciężarówki, piłki do koszykówki i do nogi oraz inne chłopięce zabawki. Chciał, bym był podobny do niego, a ja chciałem być podobny do matki. Powtarzał mi: „Oli, nie jesteś dziewczyną, zachowuj się jak chłopiec!”, i usiłował zniechęcić mnie do przebierania się i bawienia się lalkami. To był konflikt interesów, a ja byłem tylko młodym, naiwnym chłopcem w potrzasku, pragnącym akceptacji i tego, by ojciec wreszcie zaczął dobrze traktować matkę. Często zastanawiam się, czy kiedykolwiek zacząłbym kwestionować swoją płeć, gdyby ojciec inaczej odnosił się do matki i do mnie. Jestem przekonany, że jego zachowanie w znaczący sposób wpłynęło na moje pragnienie zmiany własnego wyglądu, cech, zachowania, a ostatecznie także tożsamości.
Jako dziecko nie roztrząsałem tych spraw, ponieważ tylko takie życie znałem. Zachowanie ojca i dynamika naszej rodziny wydawały mi się normalne i nie wpłynęły na sielankową wizję mojego dzieciństwa aż do czasu, gdy całkiem dorosłem. Dopiero z wiekiem zrozumiałem, że to nie było zdrowe środowisko dla mojego rozwoju, a to, czego świadkiem byłem każdego dnia, wywarło ogromny wpływ na osobę, którą się stałem, skutkując brakiem pewności siebie, desperacką potrzebą dopasowania się oraz różnymi obawami. Mimo to pod wieloma względami miałem wspaniałe dzieciństwo: piękny dom, piękny ogród do zabawy, przyjaciół do towarzystwa i wspaniałą szkołę podstawową, gdzie rozwinęła się we mnie wielka pasja do sztuki i historii. W rzeczy samej, trudno sobie wyobrazić urokliwszą scenerię dzieciństwa niż ta angielska sielanka otoczona wzgórzami, lasami, pasącymi się owcami i polami jaskrów.
■■■■■
Patrząc wstecz na swoje dzieciństwo, widzę, że pozornie było szczęśliwe i zrodziło wiele radosnych wspomnień, jednak poza obrębem mojej świadomości, z perspektywy psychologicznej, co zdołałem dostrzec dopiero w dorosłym życiu, mój umysł był konfigurowany przez zachowanie mojego ojca i jego stosunek do matki. Każdego dnia byłem świadkiem przemocy, obserwowałem bezwzględność mojego ojca, który stał się dokładnie taki jak jego własny ojciec i który chciał, bym i ja taki był. Sprzeciwiłem się temu, odepchnąłem jego dominującą męskość i zwróciłem się w stronę matki, przyjmując więcej kobiecych cech i zainteresowań. Tam zaczęła się moja transformacja i zmaganie z tożsamością płciową; wierzę też, że to jeden z najważniejszych bodźców, które – połączone z traumatycznym doświadczeniem dręczenia i wpływami społecznymi – ostatecznie popchnęły mnie do zmiany tożsamości płciowej i tranzycji.
Obserwowanie tych codziennych kłótni mogło powieść mnie jedną z dwóch dróg. Pierwszą z nich było powielenie zachowania mojego ojca, którego poważałem jako dziecko i którego postrzegałem jako inteligentnego, potężnego człowieka obdarzonego autorytetem: jako dorosły z łatwością przejąłbym jego zachowania i stał się jego imitacją, czego też sobie życzył. Jednak ja przejąłem łagodny i empatyczny sposób bycia mojej matki, zaś wskutek zachowania ojca wykształciłem niskie poczucie własnej wartości i nigdy nie czułem się wystarczająco dobry. Odtwarzałem jej zachowania, które niestety (bez jakiejkolwiek winy z jej strony) stały się częścią jej tożsamości wskutek wielu lat poniżania jej przez ojca. Powielanie tych wzorców ukształtowało moją przyszłą ścieżkę samozniszczenia, walki z samym sobą i z moją tożsamością i ostatecznie skłoniło mnie do zmiany siebie nie do poznania w nadziei, że znajdę pewność siebie, którą ojciec skutecznie wykorzenił ze mnie i z mojej matki.
Zachowanie ojca oraz relacje pomiędzy moimi rodzicami – dominującym, agresywnym mężczyzną i nieśmiałą, maltretowaną kobietą – doprowadziły mnie do zakwestionowania mojej tożsamości płciowej już w dzieciństwie. Nigdy nie wiedziałem, kim jestem, cierpiałem z powodu niskiego poczucia własnej wartości i zastanawiałem się, czy przyjście na świat nie było pomyłką. Usiłowałem poradzić sobie z uczuciem, że mój ojciec nigdy mnie nie chciał. Byłem dla niego zawalidrogą i robił wszystko, by ukształtować mnie na swój własny obraz. Przez pewien okres próbowałem nawet go naśladować, ale nigdy nie byłem dość dobry. Moją jedyną ucieczką było zbliżenie się do matki i znalezienie sposobu na odrzucenie tego wszystkiego przez oddawanie się „dziewczęcym” rozrywkom, bawienie się dziewczęcymi zabawkami i tworzenie nowej wersji siebie.
Pamiętam, że już w szkole podstawowej zauważałem różnicę między mną i innymi dziećmi. Nie byłem taki jak koledzy grający w piłkę, koszykówkę, krykieta i trenujący biegi na szkolnym boisku. Nie uczestniczyłem w popularnych grach uwielbianych przez angielskich chłopców w tamtych czasach, jak ta, w której zawiesza się na osobnych sznurkach dwa kasztany i jeden z graczy próbuje rozbić swoim kasztanem kasztan drugiego. Ta gra jest obecnie zakazana w szkołach z powodu „zagrożenia dla zdrowia i bezpieczeństwa”, jakie rzekomo stwarza. Nie lubiłem także grać w brytyjskiego buldoga – grę, w trakcie której dwie przeciwne drużyny ruszają na siebie z przeciwległych linii boiska, usiłując „oznaczyć” przeciwnika. Wygrywa ta drużyna, która oznaczy wszystkich członków drużyny przeciwnej. Podobnie jak gra z udziałem kasztanów, także i ta została zakazana w szkołach i zgodnie z zasadami ideologii woke uznana za „ryzyko dla zdrowia”.
Żadna z chłopięcych zabaw i aktywności nie była dla mnie atrakcyjna i wolałem spędzać czas z dziewczętami: czułem, że mam z nimi więcej wspólnego. Opiekowałem się tamagotchi moich koleżanek – japońskimi wirtualnymi zwierzątkami w formie zawieszki do kluczy – i przebierałem księżniczki Disneya na Nintendo Gameboy, poprzedniku Nintendo Switch. Należało wybrać księżniczkę i przygotować ją na bal, gdzie miała spotkać księcia. Siedziałem z dziewczynami przez całą przerwę obiadową, do znudzenia grając w tę grę, ozdabiając księżniczkę pięknymi naszyjnikami z pereł, robiąc jej makijaż i wyszukując najszykowniejsze i najelegantsze suknie. Fascynowało mnie kobiece piękno i czarująca odsłona kobiecości i marzyłem, by pewnego dnia stać się prawdziwą księżniczką, piękną jak Bella z Pięknej i Bestii. Przyjaźniłem się tylko z dziewczętami. Utożsamiałem się z nimi, tak jak z matką. To wydawało mi się naturalne i choć nie znałem wtedy koncepcji tożsamości płciowej czy transpłciowości, zacząłem zadawać pytania, na które nie znałem odpowiedzi. Dlaczego tak się czułem? Czy czułem się jak dziewczyna, choć miałem ciało chłopca? Te myśli wywoływały spore zamieszanie w umyśle małego dziecka, a ja zawsze czułem, że różnię się od innych i że coś oddziela mnie od innych chłopców.
1 G. Orwell, Rok 1984, tłum. J. Fiedorczuk [przyp. tłum.].