Głowa anioła - Hanna Cygler - ebook

Głowa anioła ebook

Hanna Cygler

3,8

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Julia, znana architekt, przyjeżdżając po dziewięciu latach z Chicago do miasta swego urodzenia. Czy rzeczywiście chodzi jej tylko o rekonstrukcję starego pałacyku Hemmerlingów? A może chce odszukać swego ukochanego z lat młodzieńczych, który jest teraz prokuratorem i nie wydaje się szczęśliwy w obecnym związku. Julia ma szanse na złożenie w całość swych dramatycznych wspomnień, ale w rozmyślaniach przeszkadzają jej coraz to częstsze dziwne przypadki. Nie przypuszcza nawet, że sama może znaleźć się w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Wątek kryminalno-sensacyjny, no i oczywiście romans, a wszystko na tle pomorskiego miasteczka K***.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 344

Oceny
3,8 (4 oceny)
1
1
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Hanna Cygler

Głowa anioła

Warszawa 2023

Mojej siostrze Dagmarze Larsen, utalentowanej architekt

***

Na czole mężczyzny pojawiły się krople potu. Zerwał z siebie puchową kurtkę i rzucił ją na betonową posadzkę. Zupełnie nie odczuwał styczniowego siarczystego mrozu. Wciąż z trudem łapał powietrze. Dygoczącą ręką otarł wilgoć z czoła.

Przez jakiś czas powinien posiedzieć tutaj, w ciemnościach, i się uspokoić. Ale jak to zrobić, kiedy strach zatyka gardło? Zacisnął zęby i zaczął sobie tłumaczyć, że niepotrzebnie tak się boi. Nikt go przecież nie zauważył! Nikt się niczego nie domyślał! Znów otarł pot i kilka razy głębiej zaczerpnął powietrza. Nie ma się czego bać. Z pewnością nie było tak, jak mu się wydawało. To ta niezwykła sceneria spowodowała, że nie widział innego, racjonalnego rozwiązania. Zareagował stanowczo zbyt nerwowo.

Przestały mu się trząść ręce. Wyjął z kieszeni kurtki latarkę i włączył ją na próbę. Ostry strumień światła odbił się od murów. W tym samym momencie wyłączył latarkę. Nie, nie mógł jeszcze ryzykować. Przymknął powieki. Ciągle przed oczami majaczyły mu różne sceny. Żałował teraz, że nie powiedział Marii, dokąd się wybiera. Chociaż niewiele to w zasadzie zmieniało. Za chwilę wydobędzie się stąd i czym prędzej dotrze do miasta. Maria mogłaby go stamtąd zabrać. Nie mógł teraz ryzykować odzyskania samochodu – to na wszelki wypadek, gdyby się okazało, że to, co widział, jest prawdą. Zrobi to jutro. Tak, powinien myśleć wyłącznie o jutrze. Cudownym jutrze, kiedy skończą się wszystkie kłopoty. Pewnie wkrótce zaczną się nowe, na przykład związane z szukaniem pracy, ale już nigdy w życiu nie będzie tak naiwny.

W końcu poczuł, jak serce odzyskuje normalny rytm. Zaczęło mu się robić chłodno, więc sięgnął po kurtkę. Nawet nie zarejestrował, że przysypia. Jego myśli oderwały się od rzeczywistości i poszybowały gdzieś daleko. Znowu płynął żaglówką i znowu niebo zaczynało się nagle ściemniać. Czując na twarzy pierwszy podmuch wiatru, roześmiał się porażony nieoczekiwaną świeżością. Jak cudownie, wspaniale!

Gdy usłyszał stuk, pomyślał, że mu się to przyśniło, ale gdy się powtórzyło, nerwowym ruchem sięgnął po latarkę. Nie zdążył jej włączyć. Nagle horyzont przysłonił cień ciemniejszy od mroku. Tym razem mężczyzna się nie bał. Nawet nie zdążył pomyśleć o czymkolwiek, gdy poczuł przeraźliwy ból rozrywający mu głowę.

– Społeczeństwo przyszłości będzie wolne od podziałów.

Głos przewodniczącego był mocny i zdecydowany, tak jak sam mówca. W wystąpieniu nie przeszkadzało mu nawet ostre, oślepiające światło skierowane na podium. Patrząc przed siebie, mógł jedynie dostrzec błyski biżuterii i kreacji wieczorowych zebranych gości. Ponad siedemset osób! Gala związana z przyznawaniem przez Towarzystwo Obywatelskie nagród za zasługi dla miasta z roku na rok cieszyła się coraz większym prestiżem. Przepełniony dumą kontynuował prezentację:

– Wkrótce nikt z racji swojego kalectwa czy choroby nie będzie wyłączony poza nawias. Osoby te będą normalnie funkcjonować i cieszyć się życiem. Urok życia jest ściśle związany z poznawaniem nowego, nowych ludzi, nowych miejsc, ale również miejsc związanych z historią, dzięki czemu nasza psychika może się wzbogacać i otrzymywać niezbędną stymulację. Wspaniały projekt dostosowania atrakcji turystycznych naszego miasta do potrzeb ludzi niepełnosprawnych opracowany przez biuro Charlesa Cassiniego stwarza nam wszystkim ogromne możliwości partycypowania w pełnym społeczeństwie. – Przewodniczący zawiesił na chwilę głos. – I dlatego chcielibyśmy przekazać dzisiejszą nagrodę na ręce głównej projektantki, pani Julii Cassini, i jej współpracownika Richarda Meuniera.

Momentalnie światła namierzyły ofiary: ciemnowłosą kobietę ubraną w prostą czarną sukienkę na ramiączkach oraz kilka lat starszego od niej mężczyznę w smokingu, który demonstrował wszystkim pełen uśmiech.

Zerwała się burza oklasków. Mężczyzna chwycił w objęcia roześmianą kobietę i ucałował ją w oba policzki. Przy akompaniamencie braw przeszli razem na podium, do przewodniczącego, który uścisnął im dłonie, po czym skierował mikrofon w stronę kobiety.

– Panie przewodniczący, szanowni zebrani. Kiedy po raz pierwszy przyjechałam do Ameryki z kraju, w którym górnolotne slogany na temat równości społecznej dramatycznie kontrastowały z otaczającą rzeczywistością, pragnęłam jednego... tworzyć rzeczy, w których teoria najdoskonalej mogłaby się łączyć z praktyką. Jeżeli teraz, dzięki naszemu projektowi, wasze muzea i galerie sztuki będą odwiedzać ludzie, którzy przed wprowadzeniem tych zmian nie byli w stanie tego zrobić, będzie to dla mnie ukoronowaniem wszystkich marzeń. Potwierdzeniem tego, że wybrałam słuszną drogę życiową. Mój kolega i przyjaciel, Richard Meunier, mówił zawsze...

Julia schodziła z podium zarumieniona i szczęśliwa. Po raz pierwszy jej projekt traktowany był wyłącznie jako jej sukces. Z uśmiechem rozdawała uściski wszystkim czekającym w kolejce z gratulacjami. Richard rozdawał kieliszki z szampanem i jak zwykle wymądrzał się na wszystkie możliwe tematy. Jednak tym razem jej to nie denerwowało. Sukces napełnił ją spokojem i wyrozumiałością.

Gdyby tylko Charles mógł być przy niej i trzymać ją za rękę, wówczas stwierdziłaby, że to najszczęśliwszy dzień w jej życiu. Wszystko ponownie nabrało sensu. Powoli wdychała unoszące się w powietrzu altruistyczne idee.

Na końcu kolejki stała niezawodna Susan, jej asystentka i powiernica.

– Udało ci się jednak dojechać na czas – zauważyła Julia, całując ją serdecznie.

Susan wzbraniała się przed zostawieniem wszystkich spraw firmy w rękach swojej świeżo upieczonej zastępczyni i do końca nie było wiadomo, czy zdąży przyjechać na uroczystość.

– Jak zwykle, urwanie głowy. Przez tę informację w gazetach o nagrodzie wszyscy chcą z wami rozmawiać. Jestem pewna, że nowe zlecenia posypią się jak grzyby po deszczu. Aha, był jeden dziwny telefon. – Susan spojrzała na uśmiechniętą Julię. Od śmierci Charlesa nie widziała jej w tak doskonałej formie. – Dzwonił ktoś z Polski. Mężczyzna. Powiedziałam, że wracasz za trzy dni. Mówił, że zadzwoni ponownie.

– Nie powiedział, jak się nazywa? – zapytała Julia, a uśmiech zamarł jej na ustach. Mick, to mógł być on!

– Zdaje się, że miał na imię Cesar. To jest polskie imię?

Cesar Morawiecki...

Nagle Susan ujrzała, jak twarz jej przyjaciółki śmiertelnie blednie.

– Julia? Źle się czujesz?

Richard w ostatniej chwili złapał osuwające się na podłogę ciało Julii Cassini.

Znowu nocą biegła przez las, wołając jego imię, i znowu nogi stawały się coraz cięższe i bezwładne, aby na koniec zupełnie odmówić posłuszeństwa. Na udach czuła spływającą lepkość. Nie dała już rady zrobić kolejnego kroku. A potem nagle zrobiło się jasno i nadal nie mogąc się ruszyć, widziała odpływającą żaglówkę z nim na pokładzie. Stał wyprostowany i patrzył pod słońce. Zaczynał wiać silny wiatr i rozwiewał mu włosy. Dlaczego się nie pochyli? Przecież zna się na żeglowaniu najlepiej z nich wszystkich. Próbowała krzyknąć, ale słowa nie wydobywały się z ust. I znowu bom zbliżał się nieuchronnie w jego stronę. Julka...

– Julia, odezwij się wreszcie, do jasnej cholery! – złościł się Richard, który codziennie przychodził do niej do kliniki.

Nie bardzo mógł zrozumieć, jakim sposobem jego spokojna i rozsądna do bólu koleżanka znalazła się w takim stanie. Od trzech dni nie odzywała się do nikogo, jedynie siedziała na łóżku i stale przyciskała do piersi poduszkę. Potargane włosy, błędny wzrok wlepiony w ścianę – nikt nie rozpoznałby w niej tej eleganckiej kobiety, którą była zaledwie trzy dni wcześniej.

Richard po półgodzinnych próbach wywołania u Julii jakiejkolwiek reakcji wyszedł na korytarz. Prawdę mówiąc, nienawidził wszelkich szpitali, a ta klinika „psychicznego wypoczynku” zbyt żywo kojarzyła mu się z domem wariatów. To byłby prawdziwy pech, gdyby Julia zadomowiła się tutaj na dobre. Przy drzwiach natknął się na Susan.

– A ty, co taka zadowolona? – spytał opryskliwie.

Nie znosił Susan, gdyż uważał, że ma na Julię stanowczo zbyt duży wpływ. Czy Julia nie zdawała sobie sprawy, że to rudowłose brzydactwo manipuluje nią, jak chce?

Susan odwdzięczała się Richardowi podobnym uczuciem, ale starała się nie reagować na jego zaczepki i złośliwości. Wystarczała jej własna opinia na temat „złotego architekta” i powieka jej nawet nie drgnęła ze zdziwienia, gdy dowiedziała się o spektakularnej ucieczce do Europy trzeciej, przepięknej żony Richarda. Z pewnością on wkrótce to nadrobi i do sześćdziesiątki zaliczy jeszcze siedem innych naiwnych, pomyślała. Alimenty go również nie wykończą, gdyż zawsze celuje w bogate kobiety. Susan postanowiła sobie, iż ustrzeże Julię przed zaliczeniem do tej nieszczęsnej kategorii. Biedactwo, zupełnie nie zdawała sobie sprawy, co „Sinobrody” wobec niej planował.

– Wydaje mi się, że Julia powinna dzisiaj jakoś zareagować – odparła. – Pamiętasz, załamała się, kiedy wspomniałam jej o telefonie z Polski. Ten facet znowu dzwonił...

– Nazywa się Tomek Morawiecki i jest bratem Cesara – wyjaśniała Julii Susan, z radością obserwując, jak oczy przyjaciółki kierują się wprost na nią. – Pytał, czy go pamiętasz.

Oczywiście, że pamiętała... „król majonezu”, a jakże! Brat Czarka. A więc to był on.

– Nie wiem, czy zrozumiał, że jesteś chora. Słabo zna angielski. Powiedział, że zadzwoni jutro do twojego domu. Miał numer telefonu. Nie wiem skąd, bo nie ode mnie.

– Dziękuję ci, Susan – nagle usłyszała zduszony głos zza poduszki.

Susan się rozpłakała i rzuciła Julii na szyję.

– O Jezu! A ja myślałam, że już na dobre straciłaś rozum. Powiedz, kim jest dla ciebie ten facet.

– On? Tomek? Nikim – odpowiedziała już wyraźnym głosem Julia.

– No, to co się z tobą dzieje? – Susan była naprawdę przejęta stanem przyjaciółki. – Wprawdzie widząc, ile pracujesz, byłam pewna, że coś ci się może stać, ale nie przypuszczałam...

Zupełnie nie przypuszczała, że uroczyste przyjęcie i ceremonia wręczania nagród za najlepsze projekty mogą się zakończyć sygnałem przyjeżdżającej po Julię karetki.

– Słuchaj, a może chciałabyś odwiedzić mojego psychoanalityka? – spytała nieśmiało Susan.

Julia szczelniej owinęła się szlafrokiem, ale wypuściła z objęć poduszkę. Patrzyła długo na Susan, po czym zaczęła się śmiać. Kiedy Susan była już zupełnie pewna, że Julia znowu oszalała, przyjaciółka powiedziała lodowatym tonem:

– Jeszcze nie zamerykanizowałam się do tego stopnia, żeby tak nisko upaść.

Susan spojrzała na nią urażona. Julia uciekła od niej wzrokiem. Och, te nieszczęsne różnice kulturowe! Wystarczyło, że odwiedził ją jej domowy lekarz, który oświadczył: „Czy od rozpoznania choroby u Charliego miałaś choć jeden dzień wakacji? Koniecznie musisz wypocząć. Pomyśl o długim urlopie”. Urlop? A co to takiego?

Ale jak tu nie wierzyć w intuicję? Od paru tygodni czuła, że coś się może wydarzyć. Nie dalej jak w zeszłym tygodniu szalony kierowca o mały włos nie pozbawił jej życia na przejściu dla pieszych na State Street. Następnie ta awantura w biurze z Richardem, który zupełnie zepsuł ich nowy wspólny projekt. Coraz bardziej narastało w niej poczucie zagrożenia. I wreszcie na sam koniec telefon od Tomka Morawieckiego.

„No i mamy klasyczne załamanie nerwowe”, powiedział ten zarozumiały gnojek z kliniki. Za ten cały szmal, który płaciła ubezpieczalni, pewnie będą chcieli ją tutaj trzymać do późnej starości.

Muszę wziąć się w garść i wrócić do domu, powtarzała sobie. Ma do mnie dzwonić Tomek. Muszę się dowiedzieć, o co może mu chodzić.

W zasadzie był to pierwszy telefon z K. po ponad ośmiu latach. To znaczy dzwonił do niej ojciec, a po jego śmierci pełnomocnik prawny, ale z dawnymi przyjaciółmi nie rozmawiała przecież od lat.

Do tej pory nie mogła sobie wybaczyć, że w zeszłym roku nie pojechała do Polski na pogrzeb ojca. Nie mogła jednak zostawić Charlesa. Lekarz nie dawał mu już wiele czasu, a wiedziała, jak bardzo zależy mu na jej stałej obecności przy jego łóżku. Nawet nie wspomniała mu o śmierci ojca. Wiedziała, jak bardzo by się zmartwił, że jego choroba uniemożliwiła jej wyjazd do Polski. Jednak sam zasługiwał na pełne zaangażowanie. Najdroższy Charlie... Lecz po chwili to już nie Charles wypełniał jej myśli. Wstała z łóżka i podeszła do okna. Przez żaluzję spojrzała na otaczający klinikę park.

– Susan, czy możesz poprosić, aby przyszedł do mnie lekarz? Chciałabym jak najprędzej wrócić do domu.

Rozdział I

Julia siedziała na szczycie schodów wiodących do starej secesyjnej willi i czekała na fachowców. Od samego początku wszystko szło jak po grudzie. Podczas lotu zagubiły się dwie walizki i dostarczono je dopiero z trzydniowym opóźnieniem. Czekała na nie w hotelu w Warszawie, postanawiając wyruszyć do K. dopiero z resztą bagażu. Aż dwa razy musiała przełożyć termin umówionego z Tomkiem transportu. Z kolei ekipa, która miała jej dziś pomóc w przemeblowaniu domu ojca, spóźniała się już od godziny. Ale czego mogła się spodziewać? Czy nie wiedziała, jak względnie Polacy traktują punktualność?

Unikając padających wprost na jej twarz promieni marcowego słońca, stale przeklinała się w duchu. I co z tego, że od ośmiu lat odgrywała rolę twardej kobiety interesu, skoro wciąż tak łatwo ulegała perswazji innych? Popełniła błąd, nie odwiedziwszy tego słynnego psychoanalityka, z którym chciała umówić ją Susan. Był to niewątpliwie błąd. Facet wyprostowałby wreszcie jej nieszczęsną psychikę i z pewnością byle kto nie zapędziłby jej do narożnika. Nie, nie byle kto. Brat Czarka.

– Pamiętasz, Julka, pałacyk w Powierowie? Kupiłem go za grosze dwa lata temu – opowiadał jej rozentuzjazmowany Tomek.

Zadzwonił prawie natychmiast po tym, kiedy pozbyła się towarzystwa Richarda i Susan.

– Oczywiście. Kompletna ruina.

Była zupełnie spokojna. Postanowiła, że nic nie wyprowadzi jej z równowagi. To inni mogli ulegać załamaniom nerwowym, ale nie ona.

Park i pałac w Powierowie – oddalone od K. o pięć kilometrów, położone w pobliżu jeziora, były ulubionym miejscem wypadów ich paczki. Jeździli tam rowerami, chodzili na spacery, palili ogniska nad wodą. Tam rozegrały się najbardziej przyjemne i najbardziej tragiczne wydarzenia w ich życiu. Chylący się nieuchronnie ku upadkowi budynek fascynował zarówno ją samą, jak i Czarka. Może to właśnie ten pałac sprawił, że oboje chcieli mieć do czynienia ze sztuką. Z dziedzictwem architektonicznym, jak to się dzisiaj mawia. Marzenia młodości.

– Teraz to już nie jest ruina.

Tomek zaczął opowiadać całą historię nabycia pałacu i jego odbudowy, którą przerwał wypadek głównego architekta.

– Projekty są, ale potrzebny jest ktoś, kto skończyłby prace przy budynku, urządziłby wnętrze i dopilnował prac na budowie.

Dziwne, ale nawet wówczas jeszcze nie przypuszczała, do czego zmierzał.

– Czy chciałabyś się tym zająć? Sądzę, że wystarczyłby na to rok. Mogłabyś zamieszkać w domu ojca. Przecież go nie sprzedałaś.

Tomek chyba oszalał. Ona miałaby ponownie związać się z K. na rok?! Miałaby zostawić firmę, której była głównym udziałowcem, firmę, która wygrywała konkursy na prace w Waszyngtonie, San Francisco, Tokio...

– Ale ja się zupełnie nie znam na konserwacji zabytków ani na aranżacji wnętrz – zauważyła, starając się uniknąć tysiąca innych argumentów.

– Tak? – usłyszała echo jego odbijanego przez tysiące kilometrów głosu, w którym pobrzmiewało zdziwienie. – Myślałem, że to ty zajmowałaś się renowacją kaplicy w Mediolanie. Dostaliście przecież nagrodę „Architectural Review” za najlepszą realizację projektu odrestaurowania.

Zdumiało ją, że Tomek wyciągnął skądś informacje na ten temat. Widać solidnie przygotował się do rozmowy.

– No tak, ale... – zaczęła – to była zupełnie inna sytuacja.

– I to też jest zupełnie inna sytuacja. Mam teraz dość dużo pieniędzy i wreszcie jestem w stanie to przeprowadzić. Chciałbym, aby pałac powierowski był doskonały, żeby stał się wzorcem, na który wszyscy będą się powoływać. Rozumiesz, twoje nazwisko pozwoliłoby...

– A co miałoby być w środku? – zapytała wbrew sobie. Niepotrzebnie dawała się wciągać w dodatkowe wyjaśnienia.

– Na górze część mieszkalna, na dole muzealna. W pomieszczeniach gospodarczych restauracja wraz z czymś w rodzaju country klubu i apartamenty dla gości.

Julia zmarszczyła czoło i spojrzała na zegarek. Tomek musiał mieć rzeczywiście kupę szmalu, skoro rozmawiał z nią już przeszło czterdzieści minut.

– Ktoś miał kiedyś podobną koncepcję w sprawie Powierowa – zauważyła.

– Wiem, Cezary. To muzeum ma być poświęcone jego pamięci, Julka. I dlatego rozumiesz, że musiałem cię zapytać, czy nie zgodziłabyś się nam pomóc. Z pewnością takie byłoby życzenie Cezarego. Zgodzisz się, prawda?

Julia zrozumiała, że została przyparta do muru.

Mówiąc jeszcze o konieczności skonsultowania tego w firmie, wiedziała, iż los zadecydował już we wszystkim za nią.

– Dostanie pani wilka od tego siedzenia – męski głos nagle przerwał jej rozmyślania.

Zupełnie nie zauważyła, kiedy nadjechała nysa z robotnikami. Uniosła wzrok i zobaczyła przed sobą... troglodytę. Mężczyzna musiał mieć ponad metr dziewięćdziesiąt wzrostu. Płowa broda pokrywała większość jego twarzy oprócz wydatnego nosa, ciemnoniebieskich, przysłoniętych dość jasnymi rzęsami oczu i kolczyka tkwiącego w lewym uchu. Jego granatowy, roboczy kombinezon przesiąknięty był zapachem papierosów i farbą. Ohyda! Nerwowo zerwała się z wycieraczki, na której siedziała, i otrzepała z kurzu dżinsy.

– To pani nazywa się Sarnowska? – dobiegło ją z góry.

Skinęła głową.

– Panowie od pana Morawieckiego?

– Aha. To co, lecimy z koksem? Gdzie te mebelki?

Julia sięgnęła do kieszeni spodni po klucz i kątem oka zauważyła, że wielkolud wpatruje się w jej tyłek.

– Nie powinna pani tak siedzieć na zimnym – zauważył cichym głosem. – Można się teraz łatwo przeziębić. Szkoda byłoby takiej... takiej kobiety.

Julia spojrzała na niego lodowato, ale w odpowiedzi ujrzała tylko błysk wyszczerzonych w uśmiechu zębów. Bez słowa weszła do środka, a mężczyzna bezszelestnie wślizgnął się za nią. Stali w obszernym holu, na którego ścianach wisiały myśliwskie trofea jej ojca. Poprzedniego dnia naprzeciwko kryształowego lustra Julia ponownie zawiesiła obraz olejny przedstawiający scenę z polowania.

– Ale chata. – Mężczyzna cicho gwizdnął przez zęby. – Proszę mi powiedzieć, jak pani chce tu poprzestawiać, a ja przekażę to chłopakom.

Po chwili brygada robotników biegała po całym domu, przemieszczając rodzinny dobytek Sarnowskich z kąta w kąt. Julia przyglądała się uważnie ich pracy, sprawdzając, czy wszystko zgadza się z jej ustaleniami. Była nawet zaskoczona, że meble trafiają na wyznaczone przez nią miejsca. Widać brodacz za pierwszym razem zapamiętał skomplikowane instrukcje.

Ze zdejmowanego z podłogi dywanu podniosły się takie tumany kurzu, że zaczęła kichać i dopiero po chwili usłyszała w korytarzu dzwonek telefonu.

– Julia?

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.