Hannah. Słabosilna. Tom 3 - Katarzyna Kasmat - Łyskaniuk - ebook + audiobook
BESTSELLER

Hannah. Słabosilna. Tom 3 ebook i audiobook

Katarzyna Kasmat - Łyskaniuk

4,7

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Byliśmy zbyt młodzi, żeby się wspólnie zestarzeć. Zbyt zakochani, żeby się przedwcześnie rozstać.

To miał być dla Hannah wymarzony sylwester, ale los sprawił, że dziewczyna będzie musiała nauczyć się żyć na nowo. Każdy dzień przepełniają ból i żal. Stworzyła świat, w którym samotność i rozpacz są jej jedynymi prawdziwymi przyjaciółmi.

 

Kiedy postanowiła dać sobie szansę, los ponownie z niej zadrwił. Czy jeszcze kiedykolwiek będzie zdolna do miłości?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 322

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 8 godz. 6 min

Lektor: Karolina Kalina
Oceny
4,7 (150 ocen)
123
16
7
2
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
asia1506

Nie polecam

Zmarnowany czas.
41
Kinok78

Z braku laku…

Z trzech części tą mi się ciężko czytało. Rozumiem problemy uwzględnione w książce jednak nie umiałam dotrwać do końca. Pozostałe dwie części za jednym zamachem przeczytałam a tą mi nie weszła.
41
kkkkkkkkkkkkk
(edytowany)

Nie polecam

Po godzinie audiobooka miałam ochotę wyskoczyć z okna
31
paula16w

Nie oderwiesz się od lektury

Jak do tej pory to chyba moja ulubiona część
21
Sylwiajabl

Całkiem niezła

troszkę naiwna.
22

Popularność




Katarzyna Kasmat-Łyskaniuk

Hannah

SERIA SŁABOSILNA #3

Dla wszystkich, którzy musieli układać swój świat od nowa

Przedstawiona historia nie ma na celu ukazania, w jaki sposób radzić sobie z żałobą. Pamiętajmy, że jeśli ta sama sytuacja spotka kilka osób, każdy opowie ją w inny sposób, inaczej ją przeżyje i inaczej sobie z nią poradzi. Nie istnieje jedna dobra metoda, aby pokonać wewnętrzny ból.

Jeżeli nie radzisz sobie po stracie bliskiej osoby, zwróć się do specjalisty. Prosić o pomoc to nie wstyd. To odwaga i dojrzałość.

Kochałam miłością trudną.

Kochałam miłością smutną.

Kochałam miłością braterską.

I kochałam miłością prawdziwą.

O północy wszyscy patrzyliśmy w to samo niebo, choć każde z nas z innego miejsca.

Łączyła nas jednak niewidzialna nić, która splątała nasze życia ze sobą.

Prolog

– Twoja rodzina mnie nie lubi – wyrzuciłam z siebie, chociaż wcale nie chciałam się kłócić.

Napięcie w samochodzie urosło do tego stopnia, że odnosiłam wrażenie, jakby miało nas zaraz rozsadzić.

– Moja rodzina taka jest, musisz przywyknąć – odpowiedział od niechcenia, skupiając się na drodze. – Wyluzuj. Musisz psuć tak piękną noc?

– Ja psuję? – Wskazałam na siebie palcem. – Widziałeś, jak mnie traktowali, czy wolisz jak zawsze udawać? Gdybyśmy się rozstali, przyjęliby to z ulgą.

– Nie przesadzaj. – Przewrócił oczami. – Oni mnie kochają i ty mnie kochasz, a ja was. Musicie się tolerować. Z czasem będzie lepiej.

– Jesteśmy ze sobą od trzech lat. Niby kiedy będzie lepiej?

– Może powinniśmy częściej ich odwiedzać?

Wypuściłam ciężko powietrze na tę propozycję. Kochałam Jareda, ale jego rodzinie nie podobałam się od początku i wszystkie nasze wizyty u nich kończyły się tak samo – kłótnią. Dlatego nie chciałam odwiedzić ich w sylwestra. Spodziewałam się, że i tym razem nie będzie lepiej. Uległam dla niego.

Jechaliśmy przez chwilę w ciszy. Zastanawiałam się, jak by wyglądała ta noc, gdybym się uparła, próbowała być bardziej przekonująca. Zostalibyśmy z naszymi znajomymi i świetnie byśmy się bawili. A teraz? Spojrzałam na zegarek i już wiedziałam, że spóźnimy się nawet na odliczanie do północy. Nim dotrzemy, całe towarzystwo będzie już zalane.

Złość ponownie we mnie pęczniała. Wmawiałam sobie, że rodzina Jareda celowo go zagadywała, żebyśmy nie dojechali na czas.

– O czym myślisz? – spytał cicho.

– Wolisz nie wiedzieć – wyszeptałam, na co westchnął ze złością.

– Hannah, proszę – warknął. – Tak, wiem, że nie są cudowni, ale kto ma kryształowych krewnych? Nadal są mi bliscy. Tak jak ty. Daj spokój i cieszmy się chwilą.

– Chwilą? Za chwilę… to będzie północ! – Skrzyżowałam buntowniczo ręce na piersiach. – Co mi po takim sylwestrze?!

– Spędzasz go ze mną. To za mało?

– W drodze. W samochodzie. Świetnie, naprawdę. – Uśmiechnęłam się z ironią wypisaną na twarzy.

Pokręcił głową i wskazał na bezchmurne niebo, przechylając się w moją stronę. Przeszkadzał mu pas, więc jednym ruchem go odpiął.

– To niebezpieczne – zauważyłam, karcąc go wzrokiem.

– Spójrz, będziesz miała widok jak nikt. Wokół nie ma nic poza nami, niebem i drogą. – Zignorował moje słowa, czarując mnie własnymi.

– Pewnie równo o północy wjedziemy do lasu, który wszystko zakryje. – Skrzywiłam się w jego kierunku.

Zamiast patrzeć na drogę, spoglądał mi intensywnie w oczy. Chciał coś powiedzieć, coś ważnego. Otworzył usta…

Z moich wydobył się krzyk.

Samochód naprzeciw nas wyskoczył znikąd. Pędził i nie trzymał się swojego pasa. Jedyna myśl, jaka przebiegła mi przez głowę w czasie krótszym niż sekunda, to że prowadzi ktoś nietrzeźwy.

Jared próbował zapanować nad naszym autem, wyminąć tamto, aby uniknąć zderzenia czołowego. Wpadliśmy w poślizg. Pisk opon i dźwięk uderzenia wbił się w moją duszę niczym pocisk z gwoździ. Jak melodia rozbijających się na kawałki szyb…

Coś cykało, przypominając klikanie kierunkowskazu. Nie potrafiłam otworzyć oczu, głowa była zbyt ciężka. Jared zakaszlał, a moje serce znów zaczęło bić. Przeżył, ja przeżyłam, musiałam tylko podnieść powieki.

– Hannah? – wyszeptał z bólem. – Słyszysz mnie, kochanie?

Słyszę, daj mi chwilę. Momencik, tylko nabiorę sił. Zaraz się do ciebie odezwę, nie martw się.

– Hannah, błagam – odezwał się ponownie, a mnie zaniepokoiło dziwne brzmienie jego głosu. Jakby poszczekiwał.

Miałam wrażenie, że to wymagało ode mnie nadludzkiej siły, ale zmusiłam się do zamrugania. Znów zamknęłam piekące oczy, czując ból. Wiele bólu. Musiałam jednak dać radę. To nie był moment, w którym można się poddać. Zamrugałam ponownie. Powoli przekręciłam głowę, starając się regularnie oddychać, chociaż nie szło mi to z łatwością.

– Jared? – Widziałam przed sobą głównie jego zakrwawioną twarz i gałąź. Wbiła się między nas.

– Hannah, kochanie. Musisz to wiedzieć.

– Ale co? Czekaj… Gdzie moja torebka? – Zmarszczyłam brwi, próbując uśmierzyć dudnienie w głowie. – Musimy zadzwonić po pomoc. Muszą nas wyciągnąć.

– Musisz wiedzieć…

– Czekaj – powtarzałam się, usiłując wymacać torebkę. Trudno było mi się poruszać. Nie wiedziałam, jakie mamy obrażenia, a podobno nie powinniśmy wykonywać w takiej sytuacji gwałtownych ruchów, żeby sobie nie zaszkodzić. Wydawało mi się, że całą przestrzeń wokół wypełniają raniące nas gałęzie.

– Posłuchaj mnie uważnie choć raz – powiedział głośniej, a ja zdałam sobie sprawę, że kosztowało go to mnóstwo energii.

– Słucham. – Spojrzałam na niego.

– Nie jechaliśmy na imprezę, tylko w piękne miejsce niedaleko. O północy, kiedy niebo rozświetliłyby tysiące kolorów… – Z bólem wziął wdech. – …zamierzałem poprosić cię o rękę.

– Co? – zapiszczałam, nie czując nic poza szokiem.

– W mojej kurtce jest pierścionek. Dla ciebie. Chciałem, żebyś została moją żoną. Musisz o tym wiedzieć.

– Ale…

– Dlatego byli dla ciebie niemili. Chciałem, żeby w końcu cię zaakceptowali. Powiedziałem, że będziesz częścią rodziny, a im się to nie spodobało. Nie obchodzi mnie to. Wybrałem ciebie, Hannah.

– Jared…

– Musiałaś wiedzieć – wyszeptał, zamykając oczy.

– Jared! – Odpięłam pas. Już nie dokuczał mi żaden ból, chociaż kilka sekund temu miałam wrażenie, że palą mnie każda kość i każdy mięsień. – Nie zasypiaj! Nie możesz! Słyszysz? Dzwonię po pomoc, nie zasypiaj! – Odnalazłam jego dłoń i potrząsnęłam nią, błagając, żeby walczył.

Zamrugał z przytłaczającą go ciężkością, co dodało mi nadziei.

– Znajdę telefon. – Schyliłam się. Coś jednak mnie bolało, lecz adrenalina nie pozwalała mi się zatrzymać.

Torebka wpadła pod moje siedzenie. Szybko wyciągnęłam z niej komórkę i od razu wybrałam numer alarmowy. Nakreśliłam sytuację i położenie, nie dając dyspozytorce dojść do słowa. Informacje wypływały ze mnie jak fala. Nabrałam oddechu i zacisnęłam powieki, ignorując kłucie gdzieś w okolicy żeber. Nie puszczałam ręki ukochanego, chociaż on trzymał mnie coraz słabiej.

Niebo rozbłysło. Uniosłam głowę. Rozbłysło znów i znów. Nie miałam racji. Fajerwerki były widoczne nawet po wjechaniu do lasu. Ścisnęłam mocniej dłoń Jareda, a on tego nie odwzajemnił. Nie słuchałam dobiegającego ze słuchawki głosu każącego mi utrzymywać kontakt z kobietą. Odłożyłam komórkę na kolana, pozwalając, żeby prawda zaczęła do mnie docierać. Malowała moje policzki brudnymi od makijażu, kolorowymi łzami. Te łzy miały na zawsze zabrać mi blask z oczu, tak samo jak sztuczne ognie zabrały dziś blask gwiazdom na bezchmurnym niebie.

– Jared? – wydobyłam z siebie płaczliwym tonem.

– Szczęśliwego nowego roku, kochanie. Kocham cię – powiedziały ruchy jego ust, bo z gardła wydobyło się niewiele.

– Ja też cię kocham. Słyszysz? Słyszysz? Jeśli odważysz się poddać, poddam się razem z tobą.

Nie słuchał. Nie odpowiedział już nic więcej. Opadłam na siedzenie, nie puszczając jego dłoni i ignorując dyspozytorkę proszącą, żebym się odezwała. Zamknęłam oczy razem z nim. Chciałam zasnąć i obudzić się tam, gdzie będzie również on. Nieważne, czy w szpitalu, czy w niebie, czy w piekle. Ważne, że razem. Nie wyobrażałam sobie obudzić się w miejscu, w którym nie ma już jego. Miłości mojego życia.

Nie zapytał, ale powiedziałabym „tak”. Bez wahania zostałabym jego żoną.

Byliśmy zbyt młodzi, żeby się wspólnie zestarzeć.

Zbyt zakochani, żeby się przedwcześnie rozstać.

Szok i otępienie

Rozdział 1

Nie zapamiętałam wiele z pierwszych chwil po przebudzeniu, lecz wrzask, który z siebie wydobyłam, wciąż huczał mi w głowie. Krzyczałam do zdarcia gardła. Miałam wrażenie, że rozrywam sobie wnętrzności, ale to nie pomogło. Jared nie wróci nigdy. Nie obudzi się niezależnie od tego, jak długo będę o to błagać.

Pobyt w szpitalu wydawał się nierzeczywisty. Czułam, jakbym tkwiła w jakimś dziwnym śnie, bo przecież to nie mogło się wydarzyć naprawdę. Nie mogło. Jechaliśmy samochodem, patrzyliśmy sobie w oczy. Kłóciliśmy się, ale jak zwykle po kilku chwilach wybuchlibyśmy śmiechem na widok swojego nadąsania. Zawsze tak robiliśmy, kiedy emocje opadały.

To była sekunda. Sekunda, która zadała mi cios tak bolesny, że nie potrafiłam się z nim pogodzić.

To po prostu nie mogło się stać.

Leżąc godzinami w łóżku, snułam w głowie różne scenariusze, włącznie z tym, że jego bliscy chcą nas rozdzielić. Uważałam, że są na tyle zawzięci, aby wmówić mi taki koszmar. Dlatego nie lubiłam patrzeć na opiekującą się mną mamę. Jej przesiąknięte smutkiem oczy mówiły prawdę.

Ja nie śniłam.

On nie żyje.

Dotarło to do mnie mocniej, gdy wracałam do domu. Mama miała moje klucze przez te kilka tygodni, spała tu i sprzątała. Bałam się, że poprzestawiała jakieś ważne dla mnie rzeczy. Że nie będę mogła znaleźć czegoś, co teraz stało się dla mnie bezcenne. Jechałam z nią samochodem w milczeniu, bo gula uwierająca w gardło była nie do przełknięcia.

Zaparkowała, po czym wyciągnęła kluczyk. Nawet na nią nie patrzyłam, ale wyczuwałam każdy jej ruch niemal boleśnie. Wysiadła, a ja miałam wrażenie, że zaraz rozsypię się na kawałki. Wybuchnie we mnie jakaś bomba i po prostu przestanę istnieć.

Tik-tak, tik-tak – odgłos jej obcasów przypominał dźwięk zegara odmierzającego czas.

Otworzyła drzwi po mojej stronie i podała mi rękę. W szpitalu okazało się, że miałam sporo urazów, ale niezagrażających życiu. Dopiero w momentach, gdy wracałam myślami do wypadku, zdawałam sobie sprawę z różnych rzeczy. Kiedy wbiliśmy się w drzewo, gałęzi było więcej niż jedna. Ja skupiłam się na tej, która nas oddzielała. Nie na tej, która wbiła się w ciało Jareda, nie na tej, która poraniła mi twarz. Miałam sporo siniaków, połamane żebra i zwichnięte nadgarstki, bo odruchowo próbowałam się odbić od deski rozdzielczej. Wybiłam sobie również przez to bark i palce.

Dziś nie potrafiłam sobie tego wyobrazić. Jakim cudem się schyliłam i szukałam torebki, jak rozmawiałam przez telefon, jak w ogóle go utrzymałam w ręce, jak ściskałam dłoń Jareda ze zwichniętym nadgarstkiem i wybitymi dwoma palcami? To musiała być siła miłości. Tak bardzo chciałam go uratować, że nie zarejestrowałam swoich obrażeń.

To wszystko i tak było niczym w porównaniu z tym, co spotkało jego.

Radziłam już sobie w miarę dobrze, ale mama nadal przesadnie o mnie dbała. Nieraz widziałam w jej oczach słowa, których nie wypowiedziałaby na głos. Wiedziała, że wpadłabym przez to w szał.

Cieszyła się, że żyję.

Złapałam jej dłoń i pozwoliłam, żeby pomogła mi wysiąść. Weszłyśmy do brzydkiego budynku z obskurną klatką schodową, a ja widziałam oczami wyobraźni, jak wbiegam na górę i śmieję się w głos, bo goni mnie Jared. Przy samych drzwiach mnie łapie i zaczyna gilgotać. Słyszą nas chyba wszyscy.

– Powoli, nie spiesz się – powiedziała, idąc za mną.

– Mamo, już nic mi przecież nie dolega – odparłam, zdając sobie sprawę, że przyspieszyłam, bo poczułam całą sobą moment ze wspomnień.

Przełknęłam z trudem, kiedy szukała w torebce kluczy. Zamek kliknął i drzwi stanęły przede mną otworem, lecz nie potrafiłam przekroczyć progu. Nogi miałam ciężkie, jakby ktoś zalał je betonem.

– No idź – ponagliła mnie.

Zrobiłam krok i drugi. Niczym w transie patrzyłam na zdjęcie naprzeciwko. To Jared je powiesił, śmiejąc się, że każdy, kto do mnie wejdzie, będzie od razu wiedział, że jestem zajęta. Na tym zdjęciu całowałam go w policzek, a on napinał muskuły. Oczywiście to jak zawsze był żart. Jared lubił się śmiać i zarażać energią innych.

To niesprawiedliwe, że jego energia tak po prostu zgasła…

Czułam, że mama stanęła za mną i zamknęła drzwi, ale nie umiałam ruszyć się dalej. Zaczęła mi się trząść broda i nie mogłam nic poradzić na zamglony obraz, który wybuchł potokiem łez jak chmura burzowa. Po chwili drżałam cała.

– Kochanie… – Złapała moje ramiona, a ja zaczęłam zaprzeczać ruchem głowy.

– Nie, nie, nie…

– Kochanie. – Przytuliła mnie od tyłu, ja jednak nie byłam w stanie utrzymać się na nogach.

Siedziałyśmy na podłodze w przedpokoju objęte i zapłakane. Ja płakałam nad Jaredem, ona – nade mną. Nie znała go dobrze, bo rzadko się z nią widywaliśmy, ale miałam nadzieję, że choć kilka łez poświęciła jemu.

To nie nade mną powinno się płakać, tylko nad wspaniałym człowiekiem, który zniknął ze świata zdecydowanie zbyt wcześnie. Zostawił po sobie zbyt wiele osób pogrążonych w bólu.

***

Rok później

Moje ciało się naprawiło, kości zrosły, drobne rany zabliźniły, ale nie dusza. Ona wciąż krwawiła. Nie przestawała boleć nawet na moment, nie dała mi odpocząć choćby przez jeden dzień.

Lekarz dość szybko stwierdził, że mogę wracać do pracy. Czyżby? Nie widział, że wyleczył ciało, ale dusza wciąż śpi? A może grałam lepiej, niż sądziłam? Umiałam przywdziewać maski, bo kiedy ktoś patrzył na mnie z litością, bolało bardziej. Wtedy zaczynały się pytania w stylu: „Jak się trzymasz?”, „Dajesz radę?” i teksty: „Czas leczy rany”, „Jesteś młoda, jeszcze sobie ułożysz życie”.

Nie chciałam tego słuchać. Straciłam kogoś, kogo kochałam, kto chciał mnie za żonę i był całym moim światem. Myślenie o nowym mężczyźnie i ułożeniu sobie życia to ostatnie, na co potrafiłam się teraz zdobyć.

Rodzina Jareda nie chciała mnie na pogrzebie. Nie powiedzieli mi tego, ale nie musieli. Celowo zorganizowali uroczystość, nim wyszłam ze szpitala. Nie rozmawiali ze mną, jakbym to ja była winna jego śmierci. A może byłam? W końcu to ja chciałam wracać do znajomych, ja się z nim kłóciłam w samochodzie. A mogłam odpuścić. Mogłam, prawda?

Nie dali mi pierścionka. Nawet go nie zobaczyłam. A bardzo chciałabym wiedzieć, co wybrał dla mnie ukochany. Mogli zatrzymać krążek, w końcu należał do ich syna, pragnęłam jedynie go zobaczyć. Zobaczyć ich. Wiedzieć, że wspólnie straciliśmy kogoś cudownego.

Zostały mi po nim stare trampki, zdjęcia w ramkach, parę ubrań i kosmetyków. Niby mieszkał z kolegami, ale przebywał głównie u mnie. Wspólne zamieszkanie stanowiło wyłącznie formalność. Współlokatorzy Jareda też nie mieli po nim już nic. Wszystko zabrali jego krewni. Do mnie nie zadzwonili, nie chcieli tych kilku pierdół. I dobrze. Zostało mi tylko to. Przedmioty dla mnie bezcenne. Nadal spryskiwałam łóżko jego perfumami, spałam w jego bluzie, a jeśli już zdołałam się umyć, to jego żelem, dopóki się nie skończył. Byłam wrakiem. Tak, wiedziałam o tym. Nic jednak z tym nie robiłam. Tkwiłam w swoim świecie rozpaczy i on mi zupełnie wystarczał. Bo czym był świat bez kogoś, kogo tak bardzo kochałam? Tak bardzo, że aż boli…

Wyszłam na balkon. Owinęłam się ciaśniej zieloną bluzą Jareda. Ludzie wykrzykiwali: „Dziesięć! Dziewięć! Osiem!…”, a ja słyszałam trzask łamanych kości, szept pełen bólu i głuchą ciszę zamiast odpowiedzi, że będziemy walczyć razem.

Kiedy w niebo wystrzeliły fajerwerki, wybuchły również w moim sercu oraz w oczach potokiem łez.

Nie przeprosiłam go…

Nie zdążyłam przeprosić za sprzeczki.

Ludzie mówią, że nie powinno się iść spać po kłótni, więc dlaczego zasnąłeś, Jared? Dlaczego zamiast świętować nadejście nowego roku, umarliśmy?

Opadłam na posadzkę i wtuliłam plecy w zimny mur, zakrywając powieki naciągniętymi rękawami bluzy.

Gdy inni krzyczeli z radości, ja krzyczałam z bólu, którego nikt nie widział. Nikt nie słyszał.

Tak jak i on już nigdy nie usłyszy, jak bardzo mi przykro.

Rozdział 2

Kolejny rok później…

Ludzie wokół uważali, że minęło dość czasu, żebym doszła do siebie, a ja udawałam, że mają rację. Dla innych w moim wieku dwa lata to ogrom czasu, a ja odnosiłam wrażenie, że ten stanął w miejscu, stracił znaczenie. Tak samo jak fakt, że miałam dopiero dwadzieścia cztery lata. Godziny służyły mi jedynie do tego, żebym wiedziała, na którą mam się pojawić w pracy i o której mogę w końcu wrócić do domu. Na początku odwiedzała mnie mama i kazała mi przyjeżdżać do siebie, a ja cierpiałam na samą myśl o każdej wizycie. Chciałam, żeby wszyscy zostawili mnie w spokoju. Udawany uśmiech boli i zdążyłam się o tym wielokrotnie przekonać. Grałam, tak jak oczekiwało otoczenie, a w środku nadal byłam dziewczyną z dnia wypadku. Dla mnie nie zmieniło się nic i nie dbałam o to, który jest rok. Na szczęście w końcu każdy wrócił do swojego życia, bo świat kręcił się nadal, nawet jeśli tego nie zauważałam.

Z jednej strony to smutne, że pewnego dnia jesteś na ustach wszystkich, a kolejnego już zapominają, co cię spotkało. Z drugiej – to dobrze…

– Hannah, ale naprawdę nie zamierzasz przyjść? – dopytywała koleżanka z pracy, a w tle słyszałam też pozostałe towarzystwo.

– Dziękuję za zaproszenie, ale jednak nie.

– Dobrze, więc… Ten… Do zobaczenia w pracy.

Rozłączyła się. Parę minut później znów zadzwonił mój telefon. Były współlokator Jareda. Serce ścisnęło mi się niemal boleśnie, a kiedy odbierałam, prawie wyskoczyło gardłem. Nie rozmawiałam z nim od dawna. Ostatni raz kilka tygodni po moim wyjściu ze szpitala.

– Halo?

– Cześć, Hannah. Nie wiem, czy wiesz, kto dzwoni…

– Wiem, wyświetliłeś mi się.

– Ach, więc nadal masz mój numer.

Czułam, że się uśmiechnął, więc i ja mimowolnie to zrobiłam.

– Mam. – Spojrzałam na odbicie w lustrze, poprawiając zieloną bluzę. Oblał mnie wstyd. Nie powinnam się uśmiechać. Nie dziś. To jak zdrada.

– Tak sobie pomyślałem z chłopakami… Może chciałabyś do nas wpaść? O ile oczywiście nie masz żadnych planów. – Urwał chyba odrobinę zestresowany. – Wiem, że w tamtym roku się nie odezwaliśmy, ale zwyczajnie… – Westchnął z ciężkością. – Stchórzyłem. Nie wiedziałem, co ci, kurwa, powiedzieć, bo przecież nie życzyć szczęśliwego nowego roku.

Moje oczy zaszły łzami. Musiałam przełknąć dławiącą rozpacz i powoli nabrać powietrze nosem, zaciskając mocno usta, żeby nie wydostał się z nich krzyk.

– Rozumiem. – Ledwo panowałam nad głosem. – Naprawdę rozumiem. To trudne dla nas wszystkich.

– Miałabyś ochotę się z nami dziś zobaczyć? Przyjadę po ciebie i odwiozę cię, o której będziesz chciała.

– Dziękuję za zaproszenie, Dylan, ale ja nie imprezuję w sylwestra. Dla mnie to nie powód do radości.

Dla mnie to żegnanie kolejnego roku bez Jareda – dodałam w myślach, bo nie chciałam obarczać go swoim bólem. Doceniałam, że w ogóle o mnie pamiętał i postanowił zadzwonić. Domyślałam się, jak wiele stresu go to kosztowało.

– Wygłupiłem się, prawda? Ja chciałem… Chciałem tylko… Jakoś ci… Zrobić coś dla ciebie.

– Wiem. – Przymknęłam powieki, pozwalając łzom płynąć, chociaż obiecywałam sobie, że dam im wygrać dopiero o północy. – I bardzo doceniam, że zadzwoniłeś. Wiele dla mnie znaczy, że wciąż o mnie pamiętacie.

– Oczywiście, że pamiętamy – dodał odrobinę pewniej. – Ty też pamiętaj o nas. Dzwoń, gdybyś czegoś potrzebowała.

– Dziękuję raz jeszcze, bo ostatnio też tak mówiłeś.

– Więc się nie krępuj.

– Nie będę – skłamałam. Nie miałam odwagi spojrzeć na najlepszych przyjaciół Jareda. Na całą ich paczkę z jedną brakującą osobą. To tylko przywołałoby bolesne wspomnienia.

– W takim razie do następnego, mała.

– Bawcie się dobrze i wszystkiego dobrego.

– Wzajemnie. Trzymaj się.

Rozłączyłam się pierwsza. Długo patrzyłam na wyświetlacz, a kiedy zgasł – na odbicie swojej twarzy oświetlonej jedynie nikłym światłem lampki. Na to, jak bardzo się zaniedbałam. Od wypadku nie farbowałam włosów. Odrosty sięgały już prawie za ucho. Nie wyglądało to dobrze, ponieważ naturalny kolor miałam typowo mysi, a zawsze wybierałam ciemny brąz. Wzruszyłam ramionami, bo i tak w sumie nie obchodziło mnie to, jak wyglądam.

Ludzie wokół już zaczynali imprezować. Gdzieniegdzie grała głośna muzyka, słychać było głosy i śmiechy, ale ja pozostawałam nieczuła. Nie zazdrościłam im, nie miałam żalu, że wszyscy dobrze się bawią. Przeciwnie. Karałam się tym. Ja nie zasługiwałam na taniec i śmiech. To była moja żałoba. Samobiczowanie. Płacz, gdy inni się śmieją. Rozrywający ból, gdy osoby obok przepełnia radość. Nienawiść, gdy inni czują miłość. Nienawiść do siebie.

Oni żegnali stary rok, a nowy miał coś zmienić. Ja musiałam po raz kolejny przypomnieć sobie, że pożegnałam się z ukochanym, z którym chwilę wcześniej się kłóciłam.

A może gdybym…

To gdybanie wracało do mnie raz za razem. Mogłam zrobić tak wiele, mogłam postąpić zupełnie inaczej. Mogłam, a on by żył.

I dziś świętowalibyśmy razem.

Siedziałam w fotelu jak w transie, owinięta bluzą pachnącą jego perfumami. Poprzednie się skończyły, więc kupiłam nowe. Zatracałam się we własnych myślach. Słodkie wspomnienia mieszały się z żalem, że tak to się skończyło, i z wybieganiem w przyszłość, którą mogłam przeżyć z nim. Może wciąż bylibyśmy zaręczeni, a może już planowalibyśmy ślub? Może jakoś dogadałabym się z jego rodziną? Chcieliśmy najpierw trochę poszaleć, a z czasem się uspokoić, ustatkować, mieć dzieci. Snuliśmy takie same plany, byliśmy zgrani i szczęśliwi. Kłóciliśmy się tyle co przeciętne pary, może nawet rzadziej. Dlaczego musieliśmy się posprzeczać właśnie tej nocy?

Zasnęłam wyczerpana nadmiarem łez. Obudził mnie jakiś huk. Otworzyłam gwałtownie oczy, patrząc na zegarek. Za piętnaście minut miała wybić północ.

Wyszłam na balkon. Czekałam na wielki wybuch i pragnęłam, aby był tak wielki, żeby mnie stąd zabrać.

Prosto do Jareda.

Może w innym świecie mogłabym wszystko naprawić?

Schowałam się w kącie balkonu i oparłam plecy o nierówną ścianę. Nie było to wygodne, ale nie miało być. Miało sprawiać ból. Cierpienie fizyczne pozwalało mi wierzyć, że wciąż oddycham, a trudno było mi łapać oddech, gdy zanosiłam się płaczem wprost w rękawy zielonej bluzy.

I znów nikt nie słyszał mojej rozpaczy. Dźwięku rozdzierającej się duszy nie słychać. Dusza umiera po cichu, w samotności, w deszczu łez, a cała reszta ludzkości zagłusza cię swoimi okrzykami radości…

Odchodząc, zabrał mnie ze sobą. I może byłam tu ciałem, ale tylko nim. To wyłącznie krucha skorupa.

Dlaczego to ja przeżyłam? On był silniejszy, on lepiej by sobie poradził. Ja nie potrafiłam już dłużej. Wszyscy mówili, że czas uleczy rany, a ja nie widziałam różnicy. Byłam niczym zombie. Wykonywałam swoje obowiązki, myłam się, coś tam jadłam i chodziłam do pracy, ale w środku spałam, nie czułam kompletnie nic, dopóki nie pomyślałam o Jaredzie. Wtedy zalewał mnie potworny ból, jakby ktoś zrywał ze mnie skórę, żeby dostać się do środka i przypalać wnętrzności. W takich chwilach odnosiłam wrażenie, że rozpadam się na tysiące kawałków, że nie dam już rady, nie wytrzymam ani chwili dłużej.

A później składałam się w całość i żyłam dalej. Na wiecznym życiowym kacu. Brudna od klejących się wyrzutów sumienia, których nie mogłam z siebie zmyć bez względu na to, jak wiele łez wylałam.

I tylko mała blizna na czole codziennie mi przypominała, że to się wydarzyło naprawdę. A dużo razy wydawało mi się, że śnię. Miałam poczucie nierzeczywistości, kompletnego odrealnienia. Bo to przecież było zbyt głupie, żeby mogło się stać. On umarł, odszedł na zawsze. A ja mimo złamań, krwiaków i ran dziś nosiłam już jedynie drobną bliznę.

To niesprawiedliwe, że tu byłam, że wróciłam do zdrowia, że wciąż mogłam się śmiać. Dlatego nie śmiałam się wcale. Skoro on nie mógł, to ja też.

Kłóciliśmy się. On chciał, żebym wyluzowała, a ja nie przestawałam. Patrzył mi w oczy zamiast na drogę, bo pragnął, żeby ta noc była piękna. Zamierzał poprosić mnie o rękę w świetle kolorowych fajerwerków.

Skoro on nie żyje, czy ja mam takie prawo? – myślałam, opierając się łokciami o barierkę balkonu. Stanęłam na palcach, żeby spojrzeć w dół.

To był taki kuszący ruch… Znów bylibyśmy razem.

Rozdział 3

Wycofałam się z balkonu, zamknęłam drzwi i położyłam się do łóżka, nie zawracając sobie głowy przebieraniem się w piżamę. Nie mogłam umrzeć. Musiałam odpokutować. Poza tym jeśli wierzyć rodzicom Jareda, samobójcy nie idą do nieba. A on tam był, więc musiałam zasłużyć, żeby do niego dołączyć.

Z tą myślą zasnęłam, a obudziłam się z bólem głowy, jakbym wlała w siebie morze alkoholu. Nie wypiłam nawet kropli, to żałoba wysysała ze mnie każdą cząstkę energii. Cały pierwszy stycznia przesiedziałam na kanapie pod kocem, przełączając bezwiednie kanały w telewizji, chociaż tak naprawdę nic nie oglądałam. Czasem słyszałam dźwięki syren karetki lub policji, co sprawiało, że ściskał mi się żołądek. Dlatego prawie nic dziś nie jadłam. Nie miałam sił na stanie w kuchni, ledwie starczało mi ich na oddychanie i klikanie palcem w pilota. Niemal martwym wzrokiem spojrzałam na dzwoniącą komórkę. Mama.

Rzadko o mnie myślała. Prowadziła życie ze swoim kolejnym partnerem. Ciągle zaczynała wszystko od nowa, jakby wciąż miała naście lat. Ja tak nie potrafiłam. Byłam zupełnie inna, pewnie po tacie, którego nie znałam. Dlatego rodzice Jareda uważali, że nie jestem dość dobra dla ich syna. To ustatkowani ludzie, mocno wierzący katolicy. Ja miałam matkę przypominającą stale hulający wiatr, wychowałam się bez ojca i radziłam sobie głównie sama. Według nich nie mogłam wnieść wiele do życia ich syna. Taki tam przegryw kontra chłopak z dobrego domu.

Mama się nie poddawała. Dzwoniła drugi raz, więc usiadłam, ubierając swojego ducha w człowieka, którym nie byłam. Byłam tylko wieszakiem i zmieniałam sukienki, dopasowując się do sytuacji, do której zmuszała mnie codzienność.

– Cześć, mamo – zaczęłam normalnym, lekkim tonem.

– Cześć! Szczęśliwego nowego i tak dalej.

– Wzajemnie.

– Jak ci minął sylwester?

– Dostałam dwa zaproszenia. – Utrzymywałam zwyczajny ton zdrowej na umyśle osoby, ale bałabym się spojrzeć w swoje odbicie, bo zobaczyłabym ten martwy wzrok.

– Świetnie. A z któregoś skorzystałaś?

– Oczywiście. – W myślach udawałam, że nie kłamię. Tłumaczyłam sobie to tak, że przyjęłam zaproszenie od samej siebie na spędzenie tej nocy na własnych warunkach.

– Wszystko u ciebie dobrze?

– Tak, mamo. A jak u was?

Uruchomiła swój słowotok, a ja mogłam w końcu się wyłączyć i tylko od czasu do czasu wydawać z siebie jakiś dźwięk, żeby myślała, że słucham. Nie obciążałam jej swoim prawdziwym stanem. Kiedy opiekowała się mną w szpitalu i po wyjściu, widziałam, że się męczyła.

Była słońcem. Oświetlała wszystko swoim jestestwem, zawsze widziała pozytywy. Nie poddawała się nawet wtedy, kiedy rzucał ją kolejny facet. Uważała, że to znak. To nie był TEN. Ja byłam zachmurzeniem. Przy mnie gasła jej moc. Dlatego gdy mogłam sama się poruszać i sobie radzić, mówiłam, że wszystko wraca do normy. Nawet się uśmiechałam i jadłam, byle tylko sobie pojechała i pozwoliła mi się zatracać w rozpaczy. Smutek był moim jedynym przyjacielem i dobrze się czuliśmy razem. Bezpiecznie.

Podczas rozmowy zaczęłam myśleć o tym, że nie zadzwoniła wczoraj, tylko dziś. Wszyscy bali się kontaktować ze mną w sylwestra. Nie winiłam ich, po prostu nagle zaczęłam się nad tym zastanawiać.

Czy ja również bałabym się zadzwonić do kogoś w takiej sytuacji jak moja? Zapewne. Nigdy nie wiesz, czy nie pogorszysz czyjegoś stanu. Czujesz się jak głupek, nie mając pojęcia, co powiedzieć, a co lepiej przemilczeć. Czy w ogóle wypada zapraszać na imprezę osobę, dla której ten dzień jest jednocześnie rocznicą śmierci kogoś bliskiego? A wypada w ten dzień nie zadzwonić?

Zaczęłam trochę im wszystkim współczuć. Nie wiedzieli, jak ze mną postępować. To tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że dobrze robię, udając przed innymi. Nie chciałam dokładać nikomu zmartwień, po prostu nie potrafiłam znów zacząć normalnie żyć.

Jeszcze raz zapewniłam mamę, że wszystko w porządku, żeby mogła nadal wieść życie w swoim stylu. Kiedy się pożegnałyśmy, z ulgą padłam z powrotem na poduszkę. Jakbym na moment zamieniła się w zupełnie innego człowieka, aby po naciśnięciu przycisku kończącego rozmowę znów móc być sobą. Nakryłam się kocem, sięgnęłam po pilota i ponownie zaczęłam przerzucać kanały bez celu.

***

Następnego dnia przemyłam twarz i zęby. Wmusiłam w siebie kanapkę, na autopilocie włożyłam robocze ubrania, jakby było mi całkowicie obojętne, co się dzieje. I w sumie właśnie tak było. Gdybym mogła, nie wychodziłabym z domu, nie jadłabym, nie robiła nic poza gapieniem się w ścianę i zatracaniem w smutku, ale musiałam żyć, jeść i opłacać rachunki.

Na szczęście moja praca nie wymagała myślenia. Stanęłam na swoim stanowisku, maszyna ruszyła, ja wkładałam warzywa lub owoce do plastikowych tacek, a one jechały dalej. Miałam już wprawę, potrafiłam wyczuć, ile sztuk i jakiej wielkości wziąć, żeby opakowania miały podobną masę. Brzydkie, stare i nienadające się produkty wyrzucałam do kosza obok. Dlatego mogłam się całkowicie wyłączać. Tylko stać, ładować, a w środku być martwa. Nie byłam bogata, ale niewiele potrzebowałam do przeżycia. Kiedyś miałam plany, przy Jaredzie chciałam być lepsza, wrócić do szkoły lub odbyć jakieś kursy, dostać lepszą pracę, zarabiać więcej pieniędzy. Nawet zaczęłam się uczyć, ale wypadek wszystko przerwał, a ja już do tego nie wróciłam. Zwyczajnie przestało mi zależeć. W końcu mieliśmy budować przyszłość razem, a ja zostałam sama. Bez planów i marzeń.

Trwałam, istniałam, po prostu sobie byłam… niewidoczna dla większości społeczeństwa, co bardzo mi odpowiadało.

Taki stan miał zalety. Nie bałam się wracać do domu z popołudniówek czy nocek, mimo że w Savannah zdarzały się różne przestępstwa. Nie przejmowałam się własnym bezpieczeństwem. Nie czułam nic. Nawet strachu. Choć to samo w sobie było trochę przerażające.

Pewnego dnia wpatrywałam się w swoje odbicie po prysznicu. Szara cera, sińce pod oczami, pusty wzrok, niewielka blizna na czole i długie włosy z odrostami. Tym się stałam. Czymś na podobieństwo człowieka, a jednak wyzutym z emocji. Przytknęłam dłoń do swojej lewej piersi, żeby poczuć bicie serca. Było tam w ogóle? Chyba musiałam to sobie udowodnić. Jak bezduszny robot odnosiłam wrażenie, że nie istnieję naprawdę. Każdy dzień przypominał poprzedni i nic nie sprawiało mi radości. Kiedyś czułam ekscytację, gdy mogłam posmakować ulubionego posiłku, odczuwać jakieś emocje podczas oglądania filmu czy serialu. Wkurzałam się lub żałowałam kogoś po obejrzeniu wiadomości w telewizji. Czułam empatię wobec innych.

Niemal w każdej chwili doświadczałam całej gamy uczuć. Teraz nie było nic. Pustka. Tylko w te gorsze dla mnie dni zdarzało mi się płakać, cierpieć, ale poza tym zapomniałam już, jak to jest doznawać czegokolwiek innego.

Miałam dość patrzenia na istotę, którą się stałam, bo wciąż pamiętałam, jaka byłam kiedyś. Odwróciłam wzrok od samej siebie. Zaczęłam wycierać ciało, a później się ubrałam. Mokre włosy przemoczyły mi koszulkę. Związałam je z myślą, że muszę się wybrać do fryzjera i je ściąć, bo nie chciało mi się o nie dbać, farbować, używać maseczek i innych dupereli. A niestety ich stan odzwierciedlał mój stan psychiczny. Zdawałam sobie sprawę, że nie troszcząc się o regularne, jakościowe posiłki, nawodnienie i zdrowy sen, niszczę nie tylko włosy, ale też cały organizm. Nadal nic mnie to nie obchodziło.

Chciałam tylko przetrwać, choć sama nie wiedziałam, po co tak się męczę…

Poszłam spać. Otworzyłam oczy, gdy zaczął dzwonić budzik. Patrzyłam przez chwilę tępo w ścianę, nim sięgnęłam po komórkę i wyłączyłam alarm. Wstałam. Wzięłam głęboki wdech, bo znów musiałam spojrzeć w lustro.

Miałam dość samej siebie. Nie wiedziałam, jak długo jeszcze tak pociągnę…

Rozdział 4

Maszyna nagle stanęła, wyrywając mnie ze stanu zawieszenia. Rozejrzałam się po pozostałych stojących przy taśmie, ale mieli takie same miny jak ja. Zrobiłam krok w tył i już chciałam zapytać, o co chodzi, ale ktoś mnie ubiegł. Podszedł operator, coś poklikał na wyświetlaczu, zajrzał pod spód, znów coś ponaciskał, aż w końcu się poddał. Wyjął krótkofalówkę i wezwał mechanika.

– Pozbierajcie tacki, odłóżcie pomidory na miejsce i zróbcie sobie chwilę przerwy. Przyjdę do was niedługo – przemówił, machając ręką, żeby nas pogonić.

Okrążyliśmy maszynę i udaliśmy się w stronę jadalni. Czarnowłosy młody mężczyzna uśmiechnął się do mnie, mówiąc: „Cześć”. Odpowiedziałam bez uśmiechu, nie wiedząc, czy w ogóle go znam. Bardziej kojarzyłam osoby, które poznałam tu jeszcze przed wypadkiem, bo byłam wtedy towarzyska. Mógł pracować w tym zakładzie od miesiąca, trzech albo tylko od tygodnia, a ja po prostu nie zwróciłam na niego uwagi.

Domyślając się, że to potrwa i pewnie zabiorą nam później przerwę obiadową, stanęliśmy w kolejce, żeby zamówić sobie coś do jedzenia. Stołówka działała tu całą dobę, bo i fabryka tak pracowała. Koszty obiadu mieliśmy odejmowane od wypłaty. Zgodziłam się na to, podpisując umowę. Bez znaczenia, ile zjemy i czy w ogóle cokolwiek – i tak nam to odliczano. Nawet na moim długim chorobowym potrącano mi z wypłaty, a ja nic z tym nie zrobiłam. Nie wypisałam się ze stołówki, bo najpierw nie miałam do tego głowy, a teraz było to nawet przydatne. Przynajmniej nie musiałam się przejmować posiłkami.

Nałożyłam sobie niewiele, bo mimo wszystko marnowanie jedzenia było bezsensowne, a ja wiedziałam, że zapełnię żołądek w moment. Mój organizm już się przestawił, nie przyjmował normalnych porcji dorosłej osoby pracującej fizycznie. Wcześniej trudno było mi się odżywiać przez rozstrojenie psychiczne, później przywykłam do niejedzenia. Wykańczałam się każdego dnia i choć zdawałam sobie z tego sprawę, niczego nie zmieniłam. Nadal trwałam w zawieszeniu, udając, że świat mnie nie dotyczy.

Paru ludzi dosiadło się do mojego stolika. Nawijali o wszystkim i niczym. Nie słuchałam za bardzo, bo i tak nie kojarzyłam połowy zakładowych plotek. Kto z kim, gdzie i po co. Wgryzałam się w pojedynczą frytkę, patrząc raz za okno, raz w talerz. Myślałam głównie o tym, żeby dotrwać do końca zmiany i położyć się spać. Nieważne, że to poranna zmiana. Taki sam plan miałam na jutro, pojutrze, a później na popołudniówki i nocki. Odwalić swoje, a następnie uciec od świata.

Żyłam tylko po to, żeby móc owinąć się kołdrą, zamknąć oczy i przeżywać w snach to lepsze życie. Z Jaredem. Nie wspominałam tego, co było, bo to nie pozwalało mi spać i wzmagało tylko żal. Coraz częściej wyobrażałam sobie naszą przyszłość. Wymyślałam tysiące różnych sytuacji, które przeżywaliśmy razem. Tak bardzo szczęśliwi.

W snach mogłam być tam, gdzie chciałam i z kim chciałam.

Kiedy wróciliśmy do hali, chłopak naprawiający maszynę przeczesał palcami swoje sterczące czarne włosy i równie smolistym wzrokiem spojrzał mi wprost w oczy. Poczułam kopniaka w brzuch, jakby ktoś poraził mnie prądem, żeby przywrócić wnętrzności do życia. Odwróciłam głowę, zajmując swoje miejsce przy taśmie. Uczucia to coś, co od zbyt dawna było dla mnie całkowicie obcym doznaniem.

W dzień wolny udało mi się pójść do fryzjera. Nie był to wysokiej klasy salon, ale niewiele potrzebowałam. Ścięłam włosy do linii żuchwy, nie robiąc z nimi nic więcej. Nawet się uśmiechnęłam i zostawiłam napiwek. To była tylko maska, ale nauczyłam się już, że z ludźmi trzeba jakoś współpracować. Po drodze zrobiłam drobne zakupy, a kiedy wróciłam do domu i poszłam umyć ręce, odruchowo spojrzałam w lustro. Dotknęłam wilgotnymi dłońmi świeżo ściętych końcówek. Wyglądałam naprawdę ładnie, kompletnie inaczej. W myślach zastanawiałam się, czy Jaredowi by się podobało. Na pewno tak.

Zamknęłam oczy, oplotłam się ramionami i poczułam ciepło jego ciała. Wszedłby teraz do łazienki, przytulił mnie i ucałował w policzek, mówiąc, że pięknie wyglądam.

Gdyby tylko tu był… Świat byłby o wiele lepszy.

Otworzyłam oczy i popatrzyłam na swoje odbicie z wściekłością. Dawno nie czułam takiej emocji. Byłam na siebie zła, choć sama nie wiedziałam dokładnie za co. Pewnie za swoją słabość, za nieustanne użalanie się, za to, że nie potrafię się pogodzić ze stratą. Byłam taka słaba, bezbarwna i wewnętrznie smutna, że kolejne uczucie, jakie mnie przeniknęło, to odraza.

Zrobiłam jedyne, co przyszło mi do głowy. Właśnie teraz tego potrzebowałam.

Tłukłam się z Savannah do Richmond Hill, gdzie go pochowano, tylko po to, żeby pobyć z nim przynajmniej przez moment. A te chwile zawsze napełniały mnie ogromnym stresem. Mimo wszystko po prostu musiałam to zrobić. I tak nie znalazłabym dziś dla siebie skrawka przestrzeni na świecie. Czasem czułam się właśnie tak beznadziejnie. Nigdzie nie było dla mnie miejsca. Stałam się niepotrzebnym elementem wszechświata, jakbym bez Jareda nie miała żadnej wartości. Tylko przy nim czułam, że coś znaczę, że coś mogę, że cokolwiek ma sens.

Szłam między alejkami, rozglądając się niczym złodziej. Nie chciałam spotkać rodziny Jareda, a nie widziałam ich od tamtej przeklętej nocy. Czułam, że ich żal skończyłby się dla mnie źle.

Stanęłam przed jego grobem. Był zadbany i zawsze leżały tu świeże kwiaty, stał znicz lub jakaś ozdoba. Bardzo o niego dbali nawet po śmierci, bo go kochali. Tak samo jak ja…

Usiadłam, ale tym razem nie myślałam o niczym, nie pytałam go o nic. Otoczyła mnie pustka.

Jeszcze wczoraj pustka wypełniała mnie przez całą dobę i tylko myśląc o Jaredzie, czułam cokolwiek. Tym razem było odwrotnie – to przy nim poczułam pustkę, choć jeszcze w domu kipiałam od emocji…

Powoli traciłam nawet to. Jego śmierć stała się dla mnie nowym sensem życia. Dlatego bałam się tego, co nieuniknione. Przecież kiedyś musiałam się pozbierać.

Ponownie wypłukana ze wszystkich uczuć pojawiłam się w pracy. To była dla mnie trudna noc. Nie rozumiałam, co za zmiana się we mnie budziła. Chciałam skończyć z wiecznym użalaniem się, a jednocześnie nie wyobrażałam sobie swojej codzienności bez tego. Co niby innego miałabym robić?

– Cóż za zmiana! Piękna fryzura! – zachwyciła się koleżanka w szatni.

– Dziękuję – odpowiedziałam z uśmiechem, mimo że jak zwykle był wymuszony.

Wyszłam z pomieszczenia i zauważyłam, że tamten chłopak z przedwczoraj mi się przygląda. Podszedł bliżej z uśmieszkiem. Oparł się ręką o ścianę, zastępując mi drogę. Uniosłam spojrzenie i zderzyłam się z mrokiem w jego oczach. Było w nim coś dziwnego, coś, co obiecywało: „ściągnę cię na dno, przeczołgam po nim, wydobędę z ciebie wszystko, co najgorsze, i to jedyne, co mogę ci obiecać”.

– Cześć, Hannah – powiedział, starając się brzmieć uwodzicielsko.

Zmarszczyłam brwi, przyglądając mu się uważniej.

– Skąd znasz moje imię?

Wzruszył ramionami, śmiejąc się cicho.

– A co to za problem dowiedzieć się, jak ma na imię dziewczyna z nową fryzurą? Jestem Mason.

– Nie pytałam. – Również się uśmiechnęłam, lecz byłby skończonym idiotą, gdyby nie zauważył, że nie był to szczery uśmiech.

– Ale ja mam pytanie… – Potarł brodę z kilkudniowym zarostem.

– Tak?

– W piątek idę na imprezę. Wystawiła mnie dziewczyna i potrzebuję towarzystwa.

– Przykro mi. – Włożyłam czepek, dokładnie chowając pod nim włosy, po czym zadarłam wysoko podbródek, dając Masonowi do zrozumienia, że powinien się odsunąć. – Nie jestem dziewczyną do towarzystwa.

Wyminęłam go, szturchając barkiem, i poszłam przed siebie, udając niewzruszoną. Nie było to prawdą. Miałam nogi jak z waty i kusiło mnie, żeby się odwrócić. Sprawdzić, co zrobił po mojej odpowiedzi. Zbyt długo nie miałam tak bliskiej interakcji z drugim człowiekiem. Poza tym mógł być niebezpieczny, przynajmniej takie skojarzenie budził, a ja nie okazałam mu szacunku.

Poczułam złość na Jareda. Gdyby nie umarł, nie musiałabym przechodzić przez to wszystko.

Jak mogłeś zostawić mnie samą na świecie? Jak mogłeś?!

Od Autorki

Jeśli jesteś w złej kondycji psychicznej z powodu straty bliskiej osoby, spróbuj poszukać pomocy. Żałoba to bardzo trudny czas, dlatego pamiętaj, że nie jesteś sam/sama.

Fundacja Nagle Sami

naglesami.org.pl

bezpłatny telefon wsparcia: 800 108 108

Kryzysowy telefon zaufania: 116 123

Antydepresyjny telefon zaufania: 22 484 48 01

Antydepresyjny telefon zaufania dla młodzieży: 22 484 48 04

Pomoc dla dzieci i młodzieży w poradzeniu sobie ze stratą bliskiej osoby:

Tumbo Pomaga

tumbopomaga.pl

[email protected]

800 111 123

© Katarzyna Kasmat-Łyskaniuk

© Wydawnictwo Black Rose, Zamość 2024

ISBN 978-83-68216-12-7

Wydanie pierwsze

Redakcja

Paulina Zyszczak – Zyszczak.pl

Korekta

Kinga Dąbrowicz

Danuta Perszewska

Paulina Wójcik

Skład i łamanie

Andrzej Zyszczak – Zyszczak.pl

Projekt okładki

Melody M. – Graphics Designer

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Książka ani jej części nie mogą być przedrukowywane ani w żaden inny sposób reprodukowane lub odczytywane w środkach masowego przekazu bez pisemnej zgody autorki i wydawcy.