Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Maja uciekła po raz pierwszy w wieku osiemnastu lat. To wtedy postanowiła się odciąć od patologicznej rodziny i wyjechać z ukochanym. Wierzyła, że u jego boku będzie bezpieczna i zacznie wszystko od nowa. Nie wiedziała jednak, że dała się uwikłać w intrygę.
Książę okazał się katem, a dziewczyna, żeby przetrwać, musi uciec po raz kolejny.
Zdana na siebie próbuje poukładać swoje życie na nowo w obcym mieście. Za drugim razem nie przyjdzie jej to tak łatwo. Wciąż musi oglądać się za siebie, czując… że on gdzieś tam jest i ją znajdzie.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 410
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Katarzyna Kasmat-Łyskaniuk
SERIA SŁABOSILNA #2
Dla wszystkich kobiet, którym czasem brakuje sił do walki
Ścisnęłam mocniej poręcz, gdy autobus wszedł w zakręt. Kierowca był chyba niespełnionym rajdowcem. Ledwo stałam na nogach, a moje oczy same się przymykały, bo jazda wprowadzała moje ciało w przyjemne kołysanie. Może i lepiej, że brał takie ostre zakręty i gwałtownie hamował na przystankach. Przynajmniej nie zasnęłam na stojąco.
W sobotni poranek miasto powinno spać, ale gdzie tam. Wewnątrz pojazdu unosił się zapach alkoholu wydobywający się ze wszystkich porów skóry pijanej młodzieży. Jakiś pan z wąsem patrzył za szybę, trzymając niewielką torbę na kolanach. Zapewne jechał do pracy. Ja z niej wracałam.
Nocna zmiana na taśmie produkcyjnej wykańczała mnie fizycznie. Osiem godzin stania i machania rękami. „Szybciej, efektywniej, produktywniej!” – mawiał mój kierownik, którego coraz mniej lubiłam. Niedawno był taki jak ja, pracował ze mną ramię w ramię. Wtedy postrzegałam go jako wesołego kolegę opowiadającego kawały. Nagle stał się tyranem z plakietką „kierownik zmiany”. A niech go szlag. Ludzie są fałszywi.
Jakiś młody chłopak wpadł na mnie na następnym zakręcie. Zamarłam. Wszystkie mięśnie napięły się gotowe do ataku.
Chryste! Czy ja czuję na pośladku jego erekcję?!
Odwróciłam się gwałtownie, sycząc, że ma się odsunąć. Spojrzał na mnie z góry. Był totalnie naćpany, ledwo kontaktował. Żuł gumę z taką energią i zapałem, jak gdyby miał zaraz zeżreć własny język. Na szczęście się odsunął, jakby wykonywał rozkaz zupełnie bez władzy umysłu. Byłam ciekawa, czy gdybym kazała mu zaszczekać, także by mnie posłuchał, zanim zarejestrowałby, co właściwie powiedziałam. Nie zrobiłabym tego oczywiście. Z mojego doświadczenia wynikało, że lepiej nie denerwować mężczyzn. Wtedy stają się agresywni.
Westchnęłam, ciesząc się, że za chwilę wysiadam. Jeszcze tylko jeden przystanek.
Chłodne poranne powietrze trochę mnie ocuciło, a nawet rozbudziło. Bałam się, że zanim dotrę do domu, będę całkiem rozespana. Włożyłam klucz do zamka i najciszej, jak mogłam, otworzyłam drzwi. Miałam nadzieję, że mój chłopak śpi i po szybkiej toalecie też schowam się pod kołdrą.
Marzenia prysły, gdy przekroczyłam próg. Zanim wyszłam na nockę, w mieszkaniu panował porządek. Mój facet był pedantycznie perfekcyjny, ale moimi rękami oczywiście. W przedpokoju przywitała mnie zaschnięta plama, chyba po jakimś soku. Ominęłam ją i udałam się w stronę kuchni, żeby wziąć ścierkę.
– Witaj, kochanie. Skąd to spóźnienie? – Dorian siedział na taborecie, opierając rękę o blat. Dumnie dzierżył puszkę piwa niczym władca tych kilkudziesięciu wynajmowanych metrów kwadratowych.
– Nie spóźniłam się. – Spokojnie przeszłam obok niego i schyliłam się pod zlew. Poczułam klepnięcie w pośladek.
– Spóźniłaś. Jest szósta czterdzieści pięć. Zawsze wracasz między trzydzieści pięć a czterdzieści. – Szukał powodu, żeby pokazać, jak ważny był w tym domu.
– Autobus tak przyjechał, co poradzę? – Zmoczyłam ścierkę gorącą wodą. Bardzo chciałam wykręcić się sprzątaniem.
Przywarł torsem do moich pleców. Jego ręce zaczęły błądzić po moim ciele, a usta znalazły się na karku. Kiedy poczułam na pośladku jego podniecenie, przypomniał mi się chłopak z autobusu.
Czy wszyscy faceci są palantami?
Wziął mnie na ręce i ruszył do sypialni. Dałam się nieść jak bezwładna kukła. Całował, pieścił, ja jednak nie dostrzegałam w tym uczuć. Od dawna tego nie czułam. Wiedziałam, jak będzie, bo tylko na początku naszego związku było inaczej. Nie robiłam sobie już nadziei.
Jeszcze miesiąc, wytrzymaj jeszcze miesiąc – powtarzałam w głowie.
– Rób coś – wyburczał w moje ramię, bo leżałam w bezruchu i pozwalałam mu korzystać ze swojego ciała. Stawianie się nie pomagało. Wtedy było gorzej.
Graj. To tylko miesiąc. On nie może odkryć twojego planu. – Głos rozsądku sprowadził mnie na ziemię.
Przymknęłam oczy. Udawałam wszystko, bo Dorian nie miał już w sobie czułości, miłości, oddania. Osaczył mnie, zniewolił, uzależnił od siebie na każdej płaszczyźnie. Wmawiał mi, że jestem nikim i bez niego sobie nie poradzę. To on wyciągnął mnie z patologicznego domu. Dał dach nad głową, wyżywienie i pomógł skończyć liceum. A później zażądał zapłaty, ale nie od razu. Miał być księciem na białym koniu… Pobudka. Tacy nie istnieją.
Wymagał ode mnie coraz więcej, zabraniając więcej i wydzierając więcej. Bałam się zrobić cokolwiek bez jego zgody, żeby go nie zezłościć. On wiedział, że nie miałam dokąd wracać, więc wykorzystywał to przeciwko mnie.
Gdy był pijany i chodził po kolejne piwa do nocnego, podkradałam mu pieniądze. Namówiłam go, żeby pozwolił mi pracować. I skłamałam, że zgubiłam portfel po tym, jak dostałam pierwszą wypłatę. Oberwałam za to, ale było warto. Zamierzałam odebrać następne wynagrodzenie, a później zniknąć. Planowałam to tygodniami, a obecnie znajdowałam się już prawie u mety.
Warknięcie przy uchu i gwałtowne ruchy jego bioder wyrwały mnie z zamyślenia. Tak pięknego zamyślenia.
– A może po drodze z pracy pieprzyłaś się z innym? – Chwycił moją szyję, pokazując swoją prawdziwą twarz. – Albo nockę odrabiałaś gdzie indziej?
– Oczywiście, że nie. Jesteś tylko ty, kochanie – zapewniłam bezuczuciowo. Już nawet łzy nie stawały w moich oczach. Przywykłam. A myśl, że to nie potrwa długo, dodawała mi niezwykłej mocy.
Jego ręka zaciskała się coraz mocniej. Nie zauważał tego, bo był zbyt skupiony na własnej przyjemności. Ja się tutaj nie liczyłam, choć on chyba sądził, że jestem w siódmym niebie.
Ucisk na szyi stawał się niebezpieczny. Złapałam nadgarstek Doriana, próbując odsunąć jego rękę.
– Tylko ja mogę cię pieprzyć. Wszystko zawdzięczasz mnie, więc nie próbuj nawet… – Urwał, koncentrując się na swojej ekstazie i w ogóle nie dbając o moją.
– Dorian, to boli. Puść… – wydusiłam z siebie ostatkiem sił. Na szczęście już skończył i opadł na mnie ciężko.
Wzięłam głęboki wdech, łapczywie pragnąc powietrza.
– Dobrze ci było, skoro brakło ci tchu – stwierdził tak bardzo zadowolony z siebie, że aż mnie zemdliło.
Nie odpowiedziałam. Czułam obrzydzenie do siebie i do niego. Gdybym zasugerowała, że wcale nie było mi dobrze, urządziłby mi kilkugodzinną awanturę. Wykrzykiwałby, że mam innego, puszczam się i go nie doceniam. Do tego jestem niewdzięczna, bo gdyby nie on, nadal mieszkałabym na swojej wsi, z rodzicami alkoholikami, którzy nawet się nie przejęli, że w wieku osiemnastu lat zniknęłam z domu.
Kiedyś mu wierzyłam. Wierzyłam, że bez niego jestem nikim. Dotarłam jednak do momentu, w którym nie potrafiłam spojrzeć sobie w twarz w lustrze. Patrzyłam w swoje niebieskie oczy i czułam pogardę, że pozwalam się tak źle traktować.
W końcu ze mnie zszedł. Byłam wykończona psychicznie i fizycznie. Nie poruszyłam się nawet, a on zapadł w sen tuż obok. Kochałam go. Kiedyś naprawdę go kochałam. Kiedy on przestał kochać mnie? Kiedy przestałam kochać samą siebie?
Powieki robiły się ciężkie. Kończyny wpadały w stan relaksu, klatka piersiowa zaczęła rytmicznie unosić się i opadać. I nagle zmusiłam się do otworzenia oczu.
Cholerna plama w przedpokoju!
Resztkami sił podniosłam się z łóżka, żeby sprzątnąć mieszkanie. Przy okazji wstawiłam pranie i podsmażyłam mięso na obiad. Nie chciałam dać Dorianowi powodu do ściągnięcia mnie z łóżka, bo coś zostało niezrobione. Potrzebowałam tych kilku godzin snu. Nie mogłam się skarżyć na zmęczenie, bo kazałby mi się zwolnić i rzuciłby argumentem o zaniedbaniu obowiązków domowych. Taka była między nami umowa. Zadbam o wszystko albo będę musiała zrezygnować z pracy. I miałam wrażenie, że wciąż przeciąga granicę, czekając, aż się poddam. Wtedy podsunęłabym mu kolejny argument: „Pozwoliłem ci pracować, nierobie. Wcale nie zamknąłem cię w domu. To ty jesteś leniwa, a ja muszę dbać o nasze finanse”. Nigdy więcej.
Nigdy więcej nie dam się zmanipulować.
Wyrzuciłam pustą puszkę do śmietnika i skierowałam się w stronę łóżka.
Miesiąc… Wytrzymaj jeszcze miesiąc, Maja. Przetrwaj…
Stuk-stuk, stuk-stuk, stuk-stuk. Rytmiczny dźwięk kół pociągu dostosował się do bicia mojego serca. Z każdą minutą oddalałam się od Doriana, od przeszłości, by znowu zacząć nowe życie. Kiedyś uciekałam przed rodzicami. Uciekałam przed żalem, smutkiem, rozpaczą i wycieńczeniem psychicznym. Wiele razy już to robiłam. Nabierałam wprawy.
Teraz jednak chciałam wszystko oddzielić grubą krechą. Zostawić to za sobą. Wcielić się w Maję, która żyła tylko w mojej głowie. Jak na razie się nie udało.
Jeszcze wczoraj byłam w pracy, a po niej znów czułam silny ucisk na szyi. Miałam pewność, że Dorian z każdym tygodniem pozwalałby sobie na więcej. Jak bardzo brutalny stałby się za rok? Czy byłoby co ze mnie zbierać? Wątpiłam, że moja psychika mogła znieść więcej.
Za każdym razem, gdy pociąg zatrzymywał się na stacji, obezwładniał mnie strach. Oczami wyobraźni widziałam, jak Dorian wsiada do przedziału i targa mnie za włosy do wyjścia. Poczułam na karku dreszcz, który przeszedł po całym kręgosłupie. Zamknęłam oczy, modląc się, żeby to nie był on. Ktoś usiadł naprzeciwko. Rozpoznałam po odchrząknięciu, że to mężczyzna.
Opanuj się! To na pewno nie Dorian!
Otrzepałam się jak pies po wpadnięciu w kałużę. Podniosłam powieki i spojrzałam na współpasażera. Uśmiechnął się.
– Nie jest dzisiaj aż tak zimno – zagadał, komentując moje dziwne zachowanie. – Pewnie już to słyszałaś, ale masz niesamowite oczy.
Słyszałam.
Wyciągnęłam z torebki okulary przeciwsłoneczne i ostentacyjnie je założyłam. Nie miałam ochoty na flirt. Fakt, że facet był przystojny, odstraszał mnie na starcie. Dorian też był. Mokry sen mnóstwa kobiet. Śnieżnobiały uśmiech, ponad metr osiemdziesiąt wzrostu, umięśnione ciało, lekko oliwkowa skóra i silne ręce. Te silne ręce znałam bardzo dobrze. Był przystojnym, zniewalającym brutalem o lodowatym sercu. Tylko ta ostatnia cecha się teraz liczyła, choć jeszcze kilka lat temu to w jego ramionach znajdowałam ukojenie i poczucie bezpieczeństwa.
On się tak zmienił czy to ja byłam ślepa, łaknąc aż za bardzo, żeby ktoś mnie kochał? Był księciem na białym koniu, który uratował księżniczkę z wieży. Cóż… zamienił się w króla rządzącego całym moim życiem. Ciałem i psychiką.
Strach nie odpuścił nawet po kolejnej godzinie jazdy.
Wróciłam myślami do tego, jak parę dni wcześniej szykowałam sobie rzeczy do spakowania. Na jednej z półek ułożyłam równo ubrania. Dwa duże ręczniki czekały w łazience na włożenie do torby. Szczoteczka, szczotka do włosów i inne przybory dumnie prezentowały się na półce. Za każdym razem, gdy Dorian wchodził do łazienki, przeszywał mnie lęk, jakby te przedmioty miały mnie zdradzić, powiedzieć mu, że zamierzam uciec. Odnosiłam wrażenie, że krzyczą, błyszczą jakoś jaśniej, są bardziej wyraziste, odznaczają się na tle pozostałych, mają na sobie czerwony znak świadczący o mojej zdradzie. Trzęsły mi się ręce, gdy wyszedł do pracy, a ja wyjęłam z szafy czarną torbę i niebieski plecak. Przybory toaletowe wypadły mi z rąk, gdy biegłam z nimi do sypialni. Cała drżałam, bojąc się, że on zaraz wróci. Przyłapie mnie na gorącym uczynku. Zostawiając karteczkę na blacie w kuchni, czułam tak wielki stres, że miałam wrażenie nadchodzącego omdlenia. Serce biło zbyt szybko, jakbym miała dostać zawału. Czułam ból w klatce piersiowej, gdy wrzucałam klucze do skrzynki na listy.
Modliłam się gorliwie do Boga, naciskając przyciski windy. Policzki parzyły, tak samo jak dłonie, w których trzymałam torbę, gdy wychodziłam z klatki i kierowałam się w stronę przystanku.
„Zdrajczyni! Uciekinierka! Łapać ją!” – zdawały się krzyczeć moje rozbiegane oczy i nerwowy oddech.
Dreptałam w miejscu, nie umiejąc opanować zdenerwowania. Minuty do przyjazdu autobusu dłużyły się niesamowicie. Żołądek robił fikołki. Nie znikało przeczucie, że zaraz za mną pojawi się Dorian. Wyskoczy znikąd niczym magik. Spojrzy na mnie zimnym wzrokiem i uśmiechnie się zwycięsko, każąc wracać do domu. Każdy przejeżdżający samochód przyprawiał mnie o zawrót głowy.
Może on jedzie tym autem? Zobaczy mnie z tymi torbami? – powtarzał mój umysł.
Byłam już trzy godziny drogi od domu. Dorian nadal powinien siedzieć w pracy, ale stres nie opuścił mnie nawet na sekundę. Zastanawiałam się, czy już przeczytał na karteczce informację, że nie wrócę. Nie, na pewno zacząłby od razu wydzwaniać. W końcu ja niby też byłam w pracy. Nie stawiłam się tam dziś rano, ale on jeszcze o tym nie wiedział. I bałam się, co zrobi, gdy to odkryje.
Podskoczyłam na widok konduktora. Mężczyzna z naprzeciwka posłał mi dziwne spojrzenie. Wszyscy tutaj mieli mnie pewnie za wariatkę. A ja byłam tylko bezbronną kobietą, która chciała w końcu zaznać szczęścia.
Dziesięć minut później wysiadłam na przeznaczonej mi stacji. Przeznaczonej, bo zaufałam losowi, który tyle razy śmiał mi się w twarz. Z zamkniętymi oczami wodziłam palcem po Google Maps. Trzeci traf miał być tym decydującym. I padło na to miasto. Nie za duże, nie za małe. Idealne, przynajmniej na razie. Dopóki Dorian mnie nie znajdzie.
Z torebką na jednym ramieniu, plecakiem na drugim i z torbą w dłoni przeszłam przez niewielki dworzec. Wyszłam na zewnątrz i zatrzymałam się na chwilę. Chciałam zapamiętać ten moment, wchłonąć go całą sobą.
Zaczynam od nowa. Sama. Z bagażem doświadczeń i tym na ramionach.
Rozejrzałam się wokół i nie byłam pewna, w którą stronę iść. Nie ufałam światu, nie ufałam ludziom, więc zaczęłam lustrować otoczenie. Siedząca na ławeczce starsza pani powinna być w porządku. Drgnęłam, gdy zauważyłam, że próbuje bić gołębie laską i coś syczy do jakieś dziewczynki.
Spokojnie, pani starsza. To istoty takie same jak ty. Pokręciłam głową. Ona nie była dobrym wyborem. Tak samo jak zasikany menel śpiący pod murkiem. Obok palił papierosa postawny mężczyzna w skórzanej kurtce. Stał plecami do mnie.
Od mężczyzn z daleka! A na pewno od takich.
Została mi zakochana parka. Przystojny facet, ale trzymał blondynkę za rękę, więc bezpieczny cel.
Ach, dobra… Poczekam, aż przestaną połykać swoje stęsknione języki. Może napatoczy się ktoś inny.
Nie mając innego wyjścia, podeszłam do nich, gdy przestali się całować.
– Przepraszam. Czy moglibyście mi powiedzieć, jak się stąd dostać do hotelu?
Brunet o szarych oczach przyglądał mi się przez chwilę. Upewniłam się, że moje okulary przeciwsłoneczne są na nosie. Nie rozumiałam, czemu go zamurowało.
A może mnie zna? Albo Doriana?
Poczułam dreszcz.
– Nieważne. Poradzę sobie, dziękuję. – Wyminęłam ich. Wszędzie węszyłam spisek. Specjalnie wyszukiwałam różne miasta i hotele, a później kasowałam historię przeglądarki na własnym telefonie. Zachowywałam się histerycznie, ale bardzo się bałam, że zostawię po sobie jakiś ślad. A po nitce do kłębka… Dorian mnie znajdzie. Ze stresu zapomniałam, jakie w ogóle są tutaj hotele i jak mam się tam dostać. W końcu czytałam tak wiele, że już nie pamiętałam, czy hotel Juraj jest w tym mieście, czy może kilkadziesiąt kilometrów stąd.
Podeszłam do przystanku autobusowego i przestudiowałam rozkłady jazdy w nadziei, że któraś nazwa coś mi powie. Sięgnęłam po telefon, postanawiając sprawdzić jeszcze raz informacje o tym mieście.
– Zależy, do którego hotelu chcesz się dostać. – Brunet wyrósł za mną, ale już bez blondynki.
Byłam pewna, że nie powinnam go zaczepiać. Psia mać.
Patrzyłam na niego przez moment. Nie wiedziałam, czy dobrze robię, prosząc o pomoc.
– Jesteś stąd? – Postanowiłam zaryzykować, bo istniało nikła szansa, że mnie znał.
– Od urodzenia i raczej tak zostanie. – Uśmiechnął się. – Więc? Do którego hotelu chcesz się dostać?
Zaufać mu? Powiedzieć? Matko Boska, Maja, myśl! Dorian nie jest z FBI!
– Juraj. – Czułam, jak oblewa mnie pot. Liczyłam, że nie podpisałam właśnie na siebie wyroku śmierci.
– Piątką. To kilka przystanków stąd. Musisz wysiąść za takim dużym pomarańczowym sklepem. Od razu za przystankiem w prawo i do końca ulicy. Na pewno zauważysz hotel. – Posłał mi kolejny przyjazny uśmiech, ale ja uodporniłam się już na zaloty.
A może po prostu był sympatyczny z natury, a ja widziałam w każdym palanta?
– Dziękuję – odpowiedziałam grzecznie, chociaż chciałam, żeby już sobie poszedł.
– Proszę. – Znów ten miły ton, uśmiech i wesołe szare oczy. – Witam w naszym mieście i życzę udanego pobytu, chociaż nie ma tutaj co zwiedzać, więc nie wiem, co cię przyciągnęło.
Nadal stał, czekając na odpowiedź, lecz jej nie uzyskał. Nie zamierzałam opowiadać obcemu człowiekowi, że właśnie uciekłam od partnera.
Zauważyłam wybawcę z zielonym numerem pięć.
– To chyba mój autobus. Jeszcze raz dziękuję. – Sięgnęłam po torbę. Mężczyzna kiwnął głową, ponownie życzył udanego pobytu i odszedł.
***
Otworzyłam okno na całą szerokość, wpuszczając powietrze do środka. Opadłam bezwładnie na hotelowe łóżko i chciałam zniknąć, zapaść się, rozpłynąć. Mimo wszystko jeszcze nie czułam się bezpieczna. Wibracja telefonu w torebce sprawiła, że żołądek ponownie podszedł mi do gardła. Dobrze, że nic dzisiaj nie jadłam. Nie mogłam nawet poruszyć ręką, moje ciało było zbyt ciężkie. Leżałam jak zalana betonem. To mógł być ktokolwiek, ale mógł być też ON.
Pierwsze gorące łzy spłynęły mi po policzkach. Zwinęłam się w kłębek i zaczęłam wyć w pościel. To był milowy krok, a jednocześnie tak niewielki.
Uciekłam… Ale co dalej?
Przespałam kilka godzin w tej samej pozycji. Nie poruszyłam nawet palcem. Podnosiłam się powoli, walcząc z zastygłym ciałem. W pierwszym odruchu chciałam sięgnąć po torebkę, żeby wyjąć z niej telefon, ale odsuwałam ten moment. Poszłam do łazienki, a po chwili stania i bezsensownego patrzenia na siebie w lustrze postanowiłam wziąć prysznic.
Nie lubiłam siebie. Przestałam. A może nigdy nie lubiłam?
Nie chciałam tracić czasu. Każda doba spędzona w hotelu to kolejny dzień bliżej bezdomności lub powrotu do Doriana i błagania o przebaczenie. Wolałabym uniknąć jednego i drugiego. Jako ostateczność zostawiłam sobie furtkę w postaci wszelkich fundacji pomagających kobietom. Nie wiem, dlaczego nigdy nie prosiłam o pomoc. Chyba czułam, że innym należy się bardziej. Ja przecież nie miałam dzieci, tak naprawdę nie miałam nawet rodziny. I byłam już dorosła. Mogłam po prostu zacząć pracować i wziąć życie w swoje ręce. Może to był mój błąd… Może powinnam poszukać pomocy dawno temu…
Wzruszyłam ramionami, wypuszczając z siebie całe nagromadzone powietrze. Zrobiłam makijaż, starając się zamaskować ślady przemęczenia. Tego fizycznego i psychicznego. Na szyi zawiązałam apaszkę, żeby ukryć zasinienia. Mogło to wyglądać dziwacznie, bo dzień był dość ciepły, ale nie miałam wyboru. Wraz z nadejściem wiosny, gdy wszystko budzi się do życia, ja też chciałam w końcu się obudzić, i to w nowym rozdziale.
Sięgnęłam do torby, wydobyłam z niej teczkę, a następnie wyszłam z pokoju. Zostawiłam komórkę, nie chcąc, żeby wybijała mnie z rytmu.
Zamiast iść przed siebie, przysiadłam na pierwszej napotkanej ławce. Niemal zalałam się łzami, gdy zdałam sobie sprawę z tego, jak głupi błąd popełniłam. Starałam się być tak bardzo uważna, wszystko przemyśleć, stawiać ostrożne kroki, a zawaliłam. Wszystkie CV przygotowałam w domu, nie będąc pewną, czy będę miała dostęp do komputera i drukarki. I na każdym z nich widniał mój numer telefonu. To oznaczało, że nowa karta leżąca na dnie torby nie mogła mi się na nic przydać… Dorian wciąż będzie mógł mnie prześladować. Poczułam, że zaraz zemdleję od fali gorąca zalewającej moje ciało, i przymknęłam powieki, próbując wyrównać oddech. Wiedziałam, że muszę się podnieść z tej cholernej ławki. Zrobiłam już jeden krok, musiałam się zdobyć na kolejny. Bo każdy z nich przybliżał mnie do wolności.
Wstałam w końcu i poszłam przed siebie. Rozglądałam się po okolicy. Skupiłam się wyłącznie na tym, żeby nie zapomnieć drogi powrotnej. To pomogło. Okazało się, że niedaleko są urząd miasta i urząd pracy. Weszłam do obu budynków. W pierwszym znalazłam darmowe gazetki, w których zamieszczono również propozycje pracy. W drugim spisałam sobie dane z kilku ofert wiszących na tablicy.
Zaszłam odrobinę za daleko i nie do końca wiedziałam, jak wrócić do hotelu. Postanowiłam skręcić do marketu po drobne zakupy. W hotelu zauważyłam czajnik. Zabrałam z domu małą kawę, ale włożyłam do koszyka mleko, parówki i bułki. Musiałam oszczędzać, więc sięgałam po najtańsze produkty. Dołożyłam płatki śniadaniowe. Mimo chęci nie miałam pomysłu na ciepły posiłek. W pokoju nie znajdowały się ani kuchenka, ani mikrofalówka, a za podgrzanie pewnie musiałabym dodatkowo zapłacić. Poddałam się i wybrałam różne smaki zupek chińskich. Wciąż powtarzałam sobie w głowie, że to jedynie pewien etap. Przetrwam. Przetrwam i będę z dumą patrzeć w lustro. Odzyskam to, kim byłam naprawdę.
***
Cała siła zniknęła, gdy przekroczyłam próg pokoju i dotarł do mnie dźwięk dzwoniącego telefonu. Skrzywiłam się, jakbym odczuła ostry ból. Pragnęłam uciec, nie miałam jednak dokąd. Nie wyciągnęłam komórki. Rozpakowywałam zakupy, udając, że nie słyszę uporczywej melodii. Ktoś się dobijał i doskonale wiedziałam kto. W końcu się poddałam i wygrzebałam urządzenie. Kilkakrotnie próbowałam zablokować numer, ale za każdym razem przerywała mi kolejna próba połączenia. Odrzucałam je, ale to na nic. Komórka zamilkła, a ja zrobiłam coś, czego nie powinnam była robić. Sprawdziłam nieodczytane wiadomości. Wściekali się na mnie: kierownik, szef, koleżanka z pracy oraz Dorian.
Gdzie ty, do kurwy, jesteś? To jakiś żart?
Odbieraj!
Oberwiesz za te głupie żarty.
Nie masz dokąd pójść, przybłędo!
Jesteś nikim. Jesteś NICZYM! To ja wyciągnąłem cię z patologii. Dałem dach nad głową i możliwość nauki. Pracowałem, a ty żarłaś i mieszkałaś za darmo! Pieprzona niewdzięcznica. Beze mnie jesteś niczym… niczym… NICZYM! Nie masz niczego i nie masz nikogo.
Znajdę cię. Wiesz, że cię znajdę, kochanie. ;)
Upuściłam telefon na pościel, połykając łzy. Zablokowałam numer Doriana, ale te wiadomości wypalały mi się na skórze znamionami. Parzyły i piekły. Tak bardzo, że nie umiałam oddychać. Łkałam w podciągnięte do brody kolana. „Jesteś NICZYM!” „Nie masz niczego i nie masz nikogo”. Te słowa wracały bez przerwy.
Byłam tylko dziewczyną z patologicznego domu. Rodzice upijali się do nieprzytomności dzień w dzień. Chowałam się pod łóżkiem, gdy byłam małym dzieckiem, bo bałam się ich znajomych. Będąc trochę starsza, zrobiłam sobie kryjówkę na podwórku. Gdy zaczęłam dorastać, kryłam się u Doriana. Nawet w środku nocy wpuszczał mnie przez okno i tulił do rana. Kiedy wyjeżdżał z naszej wsi, w której nikogo nie obchodziłam, zabrał mnie ze sobą. I dał mi wszystko. Miał rację. Dał mi wszystko. Było pięknie do czasu. Później sami staliśmy się patologią. Trafiłam z deszczu pod rynnę. I nie wiem, kiedy zdecydował, że przestanie być dobrym, kochającym chłopakiem. Nie wiem, kiedy stwierdził, że ma nade mną władzę absolutną, i zaczął to wykorzystywać. Wiedziałam jedynie tyle, że nie dam rady dłużej tego znosić. W końcu mnie zabije albo sama odbiorę sobie życie. Wiedziałam coś jeszcze. On nigdy nie żartował. Ta ostatnia wiadomość zasiała we mnie strach, który urósł do niewyobrażalnych rozmiarów. Przejmował nade mną kontrolę, obezwładniał, pochłaniał każdy kawałek ciała centymetr po centymetrze. I tylko drżące dłonie boleśnie zaciśnięte na łydkach nie pozwoliły mi zadzwonić, przeprosić i błagać o możliwość powrotu. Bałam się, że spełni swoją groźbę.
Znajdę cię. Wiesz, że cię znajdę, kochanie. ;)
***
Obudziłam się z bólem głowy, a przecież wcale nie piłam. W sumie powinnam. Może zresetowanie myśli w czymś by pomogło. Po alkoholu jednak mogłabym zrobić coś bardzo głupiego, na przykład odblokować numer Doriana i do niego zadzwonić.
Zamrugałam, odwracając głowę w stronę okna. Później przechyliłam się bardziej, żeby spojrzeć na zegarek stojący na stoliku nocnym. Dochodziło południe. Ból głowy nie ustępował, a żołądek głośno upominał się o posiłek. W końcu nie jadłam od wielu godzin. Najpierw byłam zbyt rozemocjonowana ucieczką, później nie mogłam nic przełknąć przez te wiadomości.
Powoli podniosłam się do pozycji stojącej i poczłapałam do łazienki razem z czajnikiem, żeby nalać do niego wody. Czułam się jak na porządnym kacu. Przemyłam twarz, zaparzyłam kawę i uszykowałam kanapkę. Podłączyłam komórkę do ładowarki i siedziałam w ciszy, jedząc śniadanie. Nie było tu nawet telewizora, a to źle, bo nie miałam co ze sobą zrobić. Mogłam tylko rozmyślać, choć to nie był najlepszy pomysł.
Sięgnęłam po wczorajszą darmową gazetkę. Przerzucałam strony, dowiadując się czegoś więcej o mieście, w którym się znalazłam. Na jednej z rozkładówek widniała wielka reklama kursu taekwondo. Zapraszano dzieci i młodzież, a także dorosłych. Zaśmiałam się pod nosem, wyobrażając sobie, jak naparzam w odwecie Doriana. Przydałby mi się taki kurs. Nie było mnie jednak stać. Doczytałam, że pierwsze zajęcia pokazowe są darmowe, a później przełożyłam kartkę i przyjrzałam się ofertom pracy oraz mieszkań, a najlepiej pokoi na wynajem. Mój własny cichy śmiech sprawił, że stałam się odrobinę silniejsza. Odstawiłam kubek na podłogę, po czym ułożyłam się na łóżku i wpatrzyłam w sufit. Widziałam oczami wyobraźni, jak ćwiczę sztuki walki. Już nigdy nie musiałabym się bać…
Kolejne dwa dni wyglądały podobnie. Spacerowałam uliczkami i dostrzegałam ich urok. Mogłabym poczuć się tutaj jak w domu. Lubiłam takie miejsca. Nie było to ani wielkie miasto przepełnione gwarem i pośpiechem, ani mała mieścina, gdzie czasem odnosiło się wrażenie, że wszyscy wiedzą wszystko o wszystkich. Zanosiłam CV do miejsc, gdzie wisiały karteczki na szybach, i do tych z ogłoszeń. Zadzwoniłam nawet pod numer z jednej oferty pokoju do wynajęcia, ale zrezygnowałam. Mogłam się mylić, ale sposób, w jaki rozmawiał ze mną ten mężczyzna, sprawił, że zaświeciła mi się lampka ostrzegawcza. Nawet jego głos i ton odrzucały. Nie chciałam znów źle trafić. Chyba nie zniosłabym więcej.
Przysiadłam na ławce w niewielkim parku, zajadając się małymi frytkami. Wolałam nie trwonić pieniędzy, ale ten aromat obiecujący ciepły posiłek wygrał z rozsądkiem. Gdy zobaczyłam dno papierowego opakowania, zapragnęłam kolejnej porcji. Wyrzuciłam je do kubła na śmieci i poszłam dalej. Jak najdalej od zapachów. Ponownie uśmiechnęłam się do swoich myśli. Przynajmniej schudnę. To dziwne, jak czarny można mieć humor, gdy jest się w głębokiej dupie.
***
Wyszłam z łazienki w pośpiechu, sięgając po dzwoniący telefon. Z radością uniosłam go wyżej, naciskając zieloną słuchawkę. Nieznany numer dawał nadzieję. Może zaraz usłyszę zaproszenie na rozmowę kwalifikacyjną albo oddzwonił ktoś z ogłoszeń pokoi do wynajęcia.
– Słucham? – zaczęłam radośnie.
Przedłużająca się cisza wtargnęła do żył, przyspieszając bieg krwi. Serce biło tak głośno, że aż czułam je w całym ciele. Zadrżałam, a nieprzyjemny dreszcz dotarł do policzków. Oblizałam usta, biorąc wdech. Zniżyłam głos, nie panując nad tonem pełnym strachu.
– Halo?
Odpowiedział mi śmiech.
– Znajdę cię, suko.
Natychmiast się rozłączyłam i rzuciłam urządzenie na pościel, jakby mnie poparzyło. Poparzyło, tyle że duchowo, nie fizycznie.
Komórka znów zaczęła dzwonić. Ten sam numer. Stałam obok łóżka i wpatrywałam się w urządzenie, które mnie krzywdziło, chociaż było martwym, nieczułym przedmiotem. Gdy dzwonek ucichł, zablokowałam również ten numer.
Opadłam na materac, płacząc kolejny raz. Uciekłam, a wciąż tam tkwiłam. Naiwnie wierzyłam, że najtrudniejsze będą przygotowania. Żyłam jedynie pragnieniem wolności. Chciałam się nią zachłysnąć. Znalazłam się wiele kilometrów dalej, a jednak Dorian wciąż miał nade mną władzę. Można skądś uciec ciałem, to wbrew pozorom wcale nie takie trudne. Wystarczy wsiąść do pociągu i pojechać przed siebie. Najgorsza jest psychika. Od niej tak łatwo nie uciekniesz…
Przewracałam się z boku na bok niemal jak w gorączce. Miałam wrażenie, że się wybudzam, ale ponownie zapadałam w niezdrowy sen. Przerysowane sceny przemykały przez głowę, przyspieszając oddech. Otwierałam powieki czy nie? Sama już nie wiedziałam, co jest jawą, a co snem.
Spałam w świeżej pościeli, wokół bardzo ładnie pachniało. Zawsze tak było. Dorian nie lubił brudu, bałaganu ani smrodu. Robiłam wszystko, żeby go zadowolić. Pragnęłam, żeby codziennie miał dobry humor, w przeciwnym razie było jeszcze gorzej. Ja też musiałam zawsze ładnie pachnieć, mieć gładką skórę, ogoloną i miękką w dotyku. Zadowalanie go stało się moją pracą na pełny etat. Inaczej potrafił godzinami wydzierać się, wymachiwać rękami i rzucać tekstami, po których miałam się czuć winna. Czasem mnie pchnął, czasem ściągnął za włosy na podłogę, czasem uderzył w twarz. Czasem nawet nie musiał… Sama się uderzyłam, gdy mną szarpał.
Te wszystkie obrazy przelatywały przed zamkniętymi powiekami. Ciśnienie zaczęło wzrastać, serce pracować nierytmicznie.
– Jesteś nikim, wszystko robisz źle, do niczego się nie nadajesz. Ach, powinienem cię zamienić na kogoś lepszego. Ale gdzie byś wtedy poszła? No gdzie? Masz tylko mnie, powinnaś być wdzięczna. A nie jesteś… nie jesteś… Robisz wszystko, żeby mnie zdenerwować. A ja jestem dla ciebie taki wyrozumiały, łaskawy i dobry. Gdybym cię nie przygarnął, rodzice pewnie sprzedaliby cię za flaszkę.
Strach rósł, naciskając na wnętrzności jak nadmiar nagromadzonego w organizmie powietrza. Ukryty krzyk oblepiał tkanki niczym gęsta smoła, odbierając duszy lekkość.
Spałam w świeżej pościeli, lekko się denerwując, bo użyłam innego płynu do płukania. Zorientuje się i przyczepi czy nie? Było już późno, gdy wrócił pijany i pachniał inaczej niż zwykle. Położył się obok, materac po jego stronie się ugiął. Dorian śmierdział alkoholem i obrzydliwie słodkimi perfumami. Nawet się nie rozebrał, nie szanując mojej ciężkiej pracy.
– Przesuń się. – Kopnął mnie lekko pod kołdrą.
Znalazłam się przy samym brzegu łóżka. Zabrał całą kołdrę dla siebie. Było mi zimno. Nie mogłam używać ogrzewania, gdy siedziałam sama w domu, bo to on za nie płacił. Pociągnęłam pościel z powrotem w swoją stronę. Wyrwał ją, a we mnie coś pękło. Szarpnęłam ponownie.
– Daj mi spać! – Pchnął mnie.
Prawie spadłam na podłogę, ale podtrzymałam się ręką.
– Śmierdzisz inną kobietą, chociaż ciągle to mnie oskarżasz o zdrady! – syknęłam wściekła, podnosząc się. – Trzeba było zostać u niej. Mnie już nie dotkniesz.
Z uniesioną głową zrobiłam krok w przód z zamiarem przespania się na kanapie. Nagle pociągnął mnie za włosy i podciął mi nogę. Gdy runęłam na podłogę, najpierw dostałam kilka razy z otwartej ręki za pyskowanie, później mnie przyduszał, czyli robił to, co lubił najbardziej.
– Chcesz się przekonać, czy cię dotknę? – wyszeptał mi do ucha, po czym puścił moją szyję z obrzydzeniem, jakbym była nic niewarta. Zszedł ze mnie i tak po prostu ułożył się do snu.
Leżałam na wznak. Patrząc w sufit, próbowałam zebrać siły. Czułam się nikim. Byłam niczym, bo dawałam się traktować jak śmieć. Jak Dorian miał mi okazywać szacunek, skoro sama sobie go nie okazywałam?
Wstałam. W środku byłam pusta. Po prostu pusta. Nie czułam nic. Otworzyłam okno i usiadłam na parapecie.
– Majka! – usłyszałam krzyk za plecami. – Majka, oszalałaś! Wracaj do środka!
Zbliżał się. Uniosłam się na dłoniach. Adrenalina przyjemnie wybuchła w żyłach, gdy podjęłam decyzję. Odbiłam się od parapetu. Słyszałam wrzask, który smakował wygraną. Leciałam i czułam się wspaniale. To była prawdziwa wolność. Leciałam… Krzyczałam głośniej niż on, w końcu uwalniając tak długo tłumiony ból. Nie mogłam się doczekać, kiedy uderzę w ziemię i wszystko się skończy. A gdzieś tam dzwonił telefon…
Poderwałam się z krzykiem. Przyłożyłam dłoń do ust, bojąc się, że ktoś mnie usłyszy. Telefon naprawdę dzwonił, wibrował w pościeli. Pot pojawił mi się na karku i plecach, a po ramionach przeszedł dreszcz. Mimo kolejnych dni znowu wygrał. Terroryzował mnie nawet w snach.
Sięgnęłam po komórkę zła na siebie, na niego i na to, co pozwalałam ze sobą robić.
– Halo? – Tym razem zabrzmiałam ostrzej.
– Dzień dobry, Jolanta Malek, Carrefour Mieścina Mała. Czy rozmawiam z panią Mają Abramowicz?
– Tak, to ja. Dzień dobry.
– Złożyła pani u nas CV. Rozumiem, że książeczka sanitarno-epidemiologiczna jest aktualna.
– Tak.
– Czy interesowałby panią dział kas?
– Nigdy nie pracowałam na kasie.
– To żaden problem, przejdzie pani odpowiednie szkolenie.
– Dobrze, tak, jestem zainteresowana. – Potarłam twarz, próbując się dobudzić. Nadal nie wiedziałam, czy tkwię w dziwnym śnie, czy naprawdę rozmawiam z tą kobietą.
– W takim razie zapraszam na rozmowę jutro między dziewiątą a dziesiątą. Odpowiada pani?
– Tak, jak najbardziej.
– W porządku. Proszę nie wchodzić głównym wejściem, tylko od tyłu sklepu, zgłosić ochronie, że przyszła pani na rozmowę o pracę, i poprosić o kierownika działu kas.
– Dobrze. Będę na pewno.
– W takim razie dziękuję i do widzenia.
– Do widzenia.
Wpatrywałam się w wyświetlacz z szeroko otwartymi ustami. Dotarło do mnie, że to działo się naprawdę. Zaczęłam podskakiwać ze szczęścia. Wiedziałam, że to tylko rozmowa, ale cieszyłam się jak dziecko.
Ostatnie dni przypominały istną huśtawkę. Miałam nadzieję, że w końcu się zatrzyma i będę mogła z niej bezpiecznie zeskoczyć. Nie chciałam się już huśtać. Pragnęłam kroczyć przez życie po twardej ziemi.
***
Pojawiłam się o dziewiątej dziesięć, tłumacząc sobie, że to też między dziewiątą a dziesiątą. Byłam ogromnie podekscytowana i usiłowałam nie myśleć, jak się poczuję, jeśli nie dostanę tej pracy.
Musiałam sporo poczekać, zanim przyszła pani po pięćdziesiątce wyglądająca tak, jakby miała dość tej pracy. Przeprosiła, uśmiechając się słabo, i wytłumaczyła, że mieli kolejki, a brak im pracowników. Zaprowadziła mnie do jednego z biur i zadała mi kilka pytań. Najbardziej interesowało ją, czy jestem dyspozycyjna i czy nie będą mi przeszkadzały zmiany w różnych godzinach. Dodatkowo z rozbrajającą szczerością przyznała, że są wypłacalni, jeśli wyrobię nadgodziny, co jest bardzo mile widziane. Gdy odebrała telefon i zaczęła dyskutować z kimś o kolejkach oraz wykłócającym się kliencie, mogłam to przemyśleć, ale podjęłam już decyzję. Nie miałam gdzie się podziać, a tu było bezpiecznie, ciepło i nawet mogłam podgrzać sobie jedzenie w mikrofalówce. Pieniądze również by mi się przydały.
Zapytała, kiedy mogę zacząć, a gdy odpowiedziałam, że nawet dziś, uniosła brew. Uścisnęłyśmy sobie dłonie. Zaprosiła mnie na pojutrze, ponieważ kadrowa, która poprzedniego dnia dzwoniła, musiała przygotować umowę. Tak bardzo potrzebowali rąk do pracy, że nie robiło im różnicy, czy coś umiem, czy nie.
Wyszłam stamtąd niezwykle szczęśliwa. Odnosiłam wrażenie, że znalazłam punkt zaczepienia, a rozpoczęcie życia od nowa wcale nie jest niemożliwe. Wygrana z demonami była realna. A przynajmniej taką miałam nadzieję…
Tej nocy spałam dobrze. Chociaż może nie powinnam, bo milczenie Doriana powinno mnie niepokoić.
***
Dostałam kluczyk do szafki w szatni. Miałam popracować kilka godzin, zanim podpiszę umowę. Gdy wyszłam, przy ochronie czekała ta sama kobieta. Przeszłyśmy przez cały sklep, a ona podawała mnóstwo informacji. Byłam pewna, że połowy nie zapamiętam. Weszłyśmy do pomieszczenia znajdującego się obok szeregu kas, z których parę już pracowało.
– To pokój kasjerek. U góry jest biuro kierowników zmiany. Możesz tam przychodzić w każdej sprawie, ale uprzedzam, że wszyscy są tutaj okropnie zabiegani. Te stalowe drzwi po lewej to skarbiec, nad wejściem jest kamera. Nie wolno ci tam wchodzić, chociaż zawsze są zamknięte. Tu wszędzie są kamery, bo pracujemy z pieniędzmi. – Odchrząknęła. – Na tablicy korkowej wisi grafik. Sprawdzaj codziennie, bo często się zmienia. Są tam też ważne informacje, na przykład kody na jakieś promocje. Czasem można sobie oderwać jeden, czasem trzeba spisać. Musisz mieć przy sobie własny notatnik i długopis.
Przechyliła się i ściągnęła jedną z kartek.
– Trzymaj to w notatniku, wklej sobie albo coś. To numery telefonów do wszystkich działów. Masz tu dane kierownika zmiany naszego działu podkreślone na czerwono. Dzwonisz, gdy będziesz miała jakikolwiek problem z kasą. W razie braku kodu na produkcie kontaktujesz się z odpowiednim działem. Na początku możesz się gubić, ale zawsze będziesz siedziała obok kogoś, kogo możesz zapytać, na który dział powinnaś zadzwonić. – Podała mi kolejną kartkę. – Kody na pieczywo, takie same masz przy kasie, ale nowe dziewczyny często lubią sobie je powtórzyć w domu. To stresujące, gdy klient stoi nad tobą i czeka z jednym rogalikiem, a ty szukasz kodu dziesięć minut. Co jeszcze?
Zamyśliła się, po czym zaczęła mnie zasypywać kolejnymi informacjami.
– Wszystko jasne? – Spojrzała znad okularów, trzymając ręce na biodrach.
– Chyba tak – odparłam z niepewnością.
– Nie przejmuj się, nie jesteś tu sama. Dam ci kasetkę i kogoś wezwę.
Drzwi skarbca zapikały, gdy przyłożyła do nich kartę, a później zamknęły się ciężko. Po chwili pokazała mi wszystko jeszcze raz i sięgnęła do kieszeni spodni po komórkę.
– Hejka! – Do środka wpadła dziewczyna z brązowymi warkoczykami przeplatanymi kolorowymi nitkami. – To nowa?
– Tak – odparła kierowniczka.
– Dżasmina. – Podała mi rękę. Otworzyłam szerzej oczy, nie dowierzając, że naprawdę nosi imię niczym z Aladyna.
– Maja.
– Miło mi. Będę cię dzisiaj szkolić. – Sięgnęła po telefon przymocowany do ściany. – Na kasę. Dziękuję. – Odłożyła słuchawkę, uśmiechając się do mnie. – Nie możemy wyjść same, musimy z ochroniarzem.
– Dobrze.
Dżasmina pokazała mi, jak się zalogować na kasę, pokazywała, co gdzie jest, i pomogła skasować pierwszego klienta. Stała za moimi plecami i później powiedziała, że mam sobie radzić sama, a ona będzie po prostu nade mną czuwać. Szeptała mi kody, których jeszcze nie znałam, i udzielała wskazówek, gdy robiłam coś źle. Gdy kasa niemal zawyła alarmem, zatrzęsły mi się ręce.
– Spokojnie. – Dziewczyna się zaśmiała, wciskając jakiś przycisk. – Kasa cię tylko poinformowała, że ten kod jest nieaktywny. Ten miks sałat jest w promocji, więc kod z opakowania nie działa. Musisz kasować tym, który był przyczepiony do tablicy. Trzy-sześć-pięć-dwa-osiem.
Po kilku godzinach, które w rzeczywistości okazały się czterdziestoma minutami, miałam dość informacji, których nie byłam w stanie zapamiętać. Moja nowa koleżanka znów się na to zaśmiała.
– Po tygodniu będziesz miała ochotę się zwolnić. Poznasz więcej dziwaków niż kiedykolwiek wcześniej. Z czasem jednak się uodpornisz. Większość rzeczy nie będzie robiła na tobie wrażenia. Jeśli trafi ci się pijany albo agresywny klient, wzywaj ochronę lub kierownika zmiany. Nawet ja pyskuję coraz mniej, bo wiem, że nie warto. Jeden mi groził, że poczeka, aż skończę pracę, i wyobraź sobie, że czekał na mnie na parkingu.
– I co zrobiłaś?
– Wróciłam na ochronę i zadzwoniłam do znajomego, z którym mieszkam. Przyjechał po mnie.
– Ile tu pracujesz? – Odwróciłam się do niej lekko, gdy kolejna osoba wykładała na taśmę zakupy.
– Dwa lata. Nie jest tak źle, jak się wydaje na początku. – Puściła mi oczko, a ja zobaczyłam przyczepioną do jej ubrania plakietkę. Jaśmina. Miała na imię Jaśmina.
Udało mi się przepracować kilka dni. Jedne były łatwiejsze, a inne trudniejsze. Ten zapowiadał się męczący, bo już od początku nie wszystko szło po mojej myśli. Kasa sama się zrestartowała, a przynajmniej miałam nadzieję, że to jej foch, a nie mój błąd. Przecięłam palec kartonem, gdy sprawdzałam zawartość opakowania z frytkownicą. Zawsze musiałyśmy wszystko otwierać, ponieważ zdarzały się przypadki chowania przez klientów wartościowych towarów w takich sprzętach lub podmiana produktów. Kupowali tańszy model, a w środku znajdował się o wiele droższy. Jakby tego było mało, wciągnęło mi rolkę i nie wydrukował się paragon, którego klientka bardzo potrzebowała. Żałowałam, że nie mogłam odpocząć na przerwie z Dżasminą, bo naprawdę ją polubiłam. Kasjerki nie mogły chodzić razem, bo było nas zbyt mało.
– Źle mi pani wydała – dotarł do mnie męski głos. Uniosłam głowę, czując, jak staje mi serce.
– Słucham?
– Źle mi pani wydała…
Dżasmina od razu znalazła się za moimi plecami.
– Jeśli pan tak uważa, niestety musimy postępować według procedur. Nie możemy wyciągać pieniędzy z kasetek i oddawać klientom. Trzeba wezwać ochronę i przeliczyć kasetki.
– Źle mnie pani zrozumiała. – Uśmiechnął się szerzej, podając banknot dwudziestozłotowy. – Wydała mi pani resztę i oddała moje pieniądze. Będzie manko.
Opadła mi szczęka, a koleżanka lekko klepnęła mnie w plecy.
– Dziękujemy. Doceniamy pana uczciwość.
– Tak, bardzo dziękuję. – Sięgnęłam po pieniądze, czując coraz większy stres.
– Dorabiałem jako młodzik. Wiem, że nie jest łatwo. – Puścił nam oko. – Do widzenia, miłego dnia.
– Ciesz się – wyszeptała mi do ucha Dżasmina tak cicho, żeby pozostali klienci nie słyszeli. – Większość się nie przyznaje. Bądź czujna, bo nie dostaniesz wypłaty. Jedna w tym tygodniu straciła dwieście złotych, bo jakiś oszust ją zamotał. Nigdy nie oddawaj im pieniędzy. Nieważne, co mówią.
– Długo jeszcze mamy czekać?! – wściekł się mężczyzna stojący w kolejce Dżasminy.
– Idę, idę. Koleżanka się uczy, chyba ma prawo się mylić?
Coś odburknął, ale ona milczała. Chyba naprawdę się uodporniła. Ja jeszcze nie… Serce biło mi szybciej, ręce drżały, a oddech spłycał się za każdym razem, gdy ktoś na mnie krzywo spojrzał.
Wróciłam do hotelu, będąc jednocześnie wyczerpana i naładowana pozytywną energią. To dziwna mieszanka, ale całkiem naturalna w mojej sytuacji. Zrobiłam sobie kolację, po czym usiadłam, krzywiąc się do telefonu. Widziałam wcześniej jakieś wiadomości i bardzo nie chciałam ich odczytywać. Najpierw zjadłam, żeby stres znów nie odebrał mi zdolności przełykania, później stwierdziłam, że trzeba zedrzeć ten plaster.
Sięgnęłam po urządzenie i ujrzałam dosłownie to, czego się spodziewałam. Wiadomość od Doriana, znów z innego numeru.
Kochanie, przepraszam, jeśli byłem złym partnerem. Wiem, że nie zawsze nad sobą panowałem. Czułem ogromny stres i odpowiedzialność za Ciebie. Zabrałem Cię stamtąd i otoczyłem opieką, a Ty musiałaś skończyć szkołę i dopiero nauczyć się życia. Czasem pękałem, przepraszam. Ale bywało też pięknie, pamiętasz? Te wszystkie nasze wieczory przed telewizorem, spacery, wspólne posiłki. Zrozumiałem swój błąd. Wróć, a będzie jak dawniej. Kocham Cię i wiem, że Ty mnie też.
Maja, każdy popełnia błędy. Wszystko Ci wyjaśnię. Opowiem Ci o czymś, o czym nigdy nie opowiedziałem. Może zrozumiesz, może nawet mi wybaczysz. Pójdziemy na terapię dla par. Wszystko się ułoży, kochanie. Przyjadę po Ciebie, gdziekolwiek jesteś. Podaj adres. Nikt nie zna Cię tak, jak ja. Z nikim nie połączy Cię to, co ze mną. Uciekliśmy razem, pamiętasz? Ja też miałem swój powód. Nie przepracowałem go i stąd moje zachowanie. Damy sobie radę, jeśli nadal będziemy razem.
Odłożyłam komórkę na łóżko i spróbowałam odnaleźć nową kartę SIM na dnie torby. Słowa Doriana mnie uderzyły, bo dawno temu faktycznie byliśmy szczęśliwi. Poruszył coś we mnie, chociaż wiedziałam, że każdy agresor tak się zachowuje.
Pewnego wieczoru, gdy jeszcze miałam w zwyczaju czekać na swojego chłopaka do późna, oglądałam w telewizji program o zabójczych związkach. Ludzie, którzy się na tym znają, opowiadali o mechanizmach manipulacji, o pasywnej agresji i przejmowaniu kontroli nad ofiarą. Mówili, że to się dzieje powoli, małymi kroczkami. Podawali przykłady podobnych zachowań, takie jak to, że tego typu mężczyźni nie związaliby się z silną kobietą, bo wiedzą, że nie mieliby z nią szans. Wybierają sobie te słabe i je osaczają. Specjalnie obrażają i obgadują inne, czasem opowiadają niestworzone historie, żeby utwierdzać w przekonaniu swoje partnerki, że to, czego od nich wymagają, jest słuszne. Siedzenie w domu zapewni im bezpieczeństwo, bo za rogiem napadnięto dziewczynę. Po co szła o tej godzinie sama? „Ja bym cię nie puścił, nie pozwoliłbym na twoją krzywdę”. Albo mówią, że koleżanka z pracy to zimna suka, karierowiczka, a kobieta powinna być pełna ciepła, dbać o ognisko domowe, mieć w sobie skromność i klasę. „Ty jesteś idealna. W życiu nie zamieniłbym cię na taką zołzę”.
Sami mają konta na portalach społecznościowych i czasami inne aplikacje, o których partnerka nie wie, bo to daje im poczucie kontroli i przewagi, przy czym uważają, że ukochanej nie są one potrzebne, bo po co?
W programie twierdzili również, że to się nigdy nie zmieni. Partner dominujący będzie chciał mieć więcej i więcej władzy, wysysając życie z tego drugiego. Czasem doprowadza to do tragedii. Pod wpływem impulsu w ofierze coś pęka, wyłącza się rozsądne myślenie i mimo że przeżyła sto podobnych sytuacji, ta sto pierwsza staje się decydująca. Nagle się stawia, rzuca czymś w obronie lub podczas sprzeczki w kuchni akurat trzyma nóż… Finał jest zawsze ten sam.
To, co mówiono, coraz bardziej otwierało mi oczy. Sytuacje, które przedstawiano, wydawały się bliźniaczo podobne do tych, których doświadczałam. Dorian czasem nawet używał identycznych argumentów.
Wówczas coś do mnie dotarło. Zaczęłam się uważniej przyglądać naszemu związkowi i usiłowałam zejść z tej ścieżki, ale im bardziej mu uciekałam, tym mocniej napierał. Jakby wyczytał z mojego zachowania, że już wiem, co ze mną robi, i nie musi dłużej udawać. Właśnie wtedy stał się agresywny.
Mimo że tęskniłam za dawnymi czasami i miałam ogromną ochotę się pogodzić, dzięki takim programom wiedziałam, że to podszepty zgubnej psychiki, uzależnienie od jego władzy i adrenaliny. Gdybym wróciła, wcale nie byłoby lepiej. Nadal by mną manipulował i chociaż zdawałam sobie z tego sprawę, byłam już uszkodzona. Zakażona wirusem koła przemocy, które powoduje mdłości i z którego tak trudno wyskoczyć…
Siedziałam na podłodze, trzymając nowy starter, i patrzyłam przed siebie. Wbrew pozorom całkowite zerwanie kontaktu wcale nie było łatwe. Dorian mnie wyniszczał, a ja go za to nienawidziłam, a jednocześnie tego potrzebowałam. Potrzebowałam emocji, których mi dostarczał, nawet jeśli pozbawiały mnie po trochu życia.
Nagle telefon wydał z siebie melodyjkę. Przeczytałam wiadomość.
Wyznałem Ci miłość 4 godziny temu, a Ty mnie olewasz? Pieprzysz się z kimś, że jesteś taka zajęta? To tak teraz zarabiasz na życie? Zgłosiłem na policję Twoje zaginięcie. ;) Niedługo staniesz w moich drzwiach. Chyba że wrócisz sama, to wszystko wyjaśnimy i unikniesz kłopotów. Wybieraj.
Nie chciałam już czuć się tak źle. Nie mogłam znieść więcej.
Nadal nie będąc do końca gotowa, zrobiłam to. Zmieniłam numer. I co dziwne, wcale nie poczułam się lepiej. Ciągle mnie kusiło, żeby zamienić karty. Tylko na chwilę… Tylko po to, żeby sprawdzić, czy dał sobie spokój, czy coś napisał.
Mój pierwszy dzień odwyku od faceta, z którym spędziłam ostatnie siedem lat.
Praca pomagała zapomnieć. Tam musiałam się skupić w pełni na tym, co robię, żeby nie popełnić błędu. Trafiłam już zarówno na sympatycznych, jak i wrednych ludzi, ale dziewczyny potrafiły obrócić w żart niemal wszystko. Udzieliło mi się to. Miały rację – klient stoi przy kasie pięć minut, a nasz dzień trwa o wiele dłużej. Nie warto psuć go sobie przez jedną czy dwie osoby. Dżasmina zawsze siedziała za mną lub przede mną i pomagała mi rozwiązać każdy problem, dlatego było mi przykro, gdy na koniec zmiany w drodze do szatni poklepała moje plecy i powiedziała:
– Życzę ci powodzenia jutro. Przetrwanie dnia przed długim weekendem to jak inicjacja. – Zaśmiała się perliście. – Młodzież próbująca ci wmówić, że jest pełnoletnia. Podpite grupki zagadujące o numer telefonu lub szukające zaczepki. Nerwowe rodziny, bo chcą w końcu wrócić do domu, i zmęczone całym tygodniem, rozpłakane dzieciaki.
– Dziękuję za pocieszenie. – Skrzywiłam się żartobliwie.
– Dasz sobie radę. Będziemy się mijać, ale gdzieś ci tam pomacham.
I niestety miała rację. W grafiku wpisana zostałam na popołudniówkę, a więc na czas największego ruchu. Najpierw młoda dziewczyna próbowała kupić alkohol. Miała wózek z dzieckiem i obrączkę na palcu, ale na mój gust była zdecydowanie zbyt młoda. Twierdziła, że zapomniała dowodu, i wskazała na malucha oraz palec. Przez moment się wahałam. Zerknęłam na kierowniczkę zmiany siedzącą przede mną na kasie. Ledwo zauważalnie pokręciła głową na znak, że nie powinnam wierzyć klientce. Nie skasowałam butelki. Zostałam za to zwyzywana od głąbów bez szkoły, które nadają się tylko na kasę. Czy było mi przykro? Tak. Całe życie ktoś mnie źle traktował, a za każdym razem, gdy próbowałam uwierzyć w siebie i swoje możliwości, ludzie ściągali mnie boleśnie na ziemię. „Jesteś do niczego”. „Jesteś nikim”. „Jesteś niczym”. Przy Dorianie też byłam nikim, ale go znałam. Teraz musiałam znosić obelgi obcych.
Znów się zastanawiałam, czy postąpiłam słusznie, decydując się na ucieczkę. Moje rozmyślania jednak przerwała wesolutka grupka podpitych facetów. Postawili na taśmie różnorakie alkohole i przekąski, a gdy towar zbliżał się do mnie, próbowałam zgadnąć, czy szykują się kolejne kłopoty.
Kierowniczka zmiany ostrzegła, że nie sprzedajemy alkoholu nietrzeźwym. Sama musiałam ocenić, czy ktoś jest w takim stanie, że mu wystarczy.
Dwóch już wypiło za dużo, dwóch trzymało się dzielnie, jeden wyglądał całkiem, całkiem. W myślach wzruszyłam ramionami i zaczęłam skanować produkty.
– Ale ona ma zajebiste oczy! – krzyknął któryś, ale zignorowałam to.
– Pokaż. – Drugi się nachylił, gdy wklepywałam kod.
– Jak ma na imię? – Pierwszy nadal zwracał się do mnie bezosobowo i wyciągnął rękę w stronę plakietki.
– Pojebało cię? – Trzeci go odsunął. – Nie dotykaj jej, bo wezwą policję. Idź się przewietrz.
Wtedy uniosłam głowę i spotkałam się spojrzeniem z trzecim, tym podpitym, ale jeszcze całkiem, całkiem. To facet, który pomógł mi wybrać odpowiedni autobus.
– Przepraszam za niego. Już sobie poszedł. – Znów dziwnie mi się przyglądał. Zmarszczył brwi, jakby intensywnie nad czymś myślał.
– Nie szkodzi. – Bez emocji podałam im kwotę do zapłaty, a oni zaczęli się wykłócać, kto co wziął. Mogli zapłacić osobno, ale pewnie nie chcieli, bo dwóch z nich nie nadawało się do niczego.
Ochroniarza oczywiście nie było, gdy go potrzebowałam. Chociaż klienci nie robili niczego złego, zwyczajnie czułabym się lepiej z myślą, że ktoś za mną stoi.
– Niech oni się biją, a ja skorzystam. – Czwarty oparł się łokciem o kasę. – Napiszesz mi na paragonie numer telefonu?
– Czy któryś z panów płaci, czy anulujemy? – Nadal starałam się puszczać mimo uszu ich teksty.
– Płacimy. – Pan trzeci wyciągnął kartę. – Sam sobie z nimi pogadam.
– Pamiętaj o numerze. – Czwarty puścił mi oczko.
– Paragon jest mój, więc numer też. – Pan trzeci uśmiechnął się uroczo, ale nie byłam przekonana do amorów w swoim obecnym położeniu życiowym.
Zakończyłam transakcję, położyłam wszystkie wydruki obok i zaczęłam kasować kolejnych klientów, jakąś młodą parę.
– Ej, a numer gdzie? – Czwarty rzucił papierem z odrobiną agresji.
Zagotowałam się od środka. Dorian mógł mną pomiatać, ale nikt inny. Nieważne, czy to było głupie podejście, czy nie. Albo dojrzałam, albo rzeczywiście tylko byłemu pozwalałam na tak wiele.
Podniosłam się z krzesła, wzięłam paragon, przyjrzałam się mu z każdej strony, a później rozprostowałam i wskazałam paznokciem główny numer telefonu do sklepu.
– Tutaj. Połączy się pan z informacją, a oni przekierują do odpowiedniego działu.
Koledzy parsknęli śmiechem. Pan trzeci poklepał kumpla po plecach, uśmiechając się do mnie szeroko.
– Dobre. – Puścił mi oczko. – Widać, że masz doświadczenie w spławianiu dupków.
Nie miałam. Ale nie po to uciekłam, by znów dawać się źle traktować.
***
Gdy inni świętowali Wielkanoc, ja nie wiedziałam, co ze sobą począć. Albo siedziałam w hotelu, gapiąc się przed siebie, albo spacerowałam po okolicy. Obserwowałam rodziny z dziećmi, uśmiechnięte babcie z wnukami, zakochanych, tłumy wracające z kościoła. Ja nie miałam tego co ci ludzie.
Kontakt z Dorianem się urwał, lecz to wcale nie przynosiło mi ulgi. Bałam się, że uderzy nagle. Tak niespodziewanie, że zetnie mnie z nóg. Nie wiedziałam też, czy naprawdę zgłosił cokolwiek na policję, czy nie. Chociaż byłoby to kiepskie posunięcie z jego strony.
Nawet się cieszyłam, że wróciłam do pracy, bo samotność dobijała i podsuwała niebezpieczne myśli. Zjeżdżałam po nich w ciemną przepaść, zdając sobie sprawę, że stanęłam w martwym punkcie. Nie patrzyłam już w przyszłość z takim entuzjazmem jak kilka dni przed ucieczką. Beznadziejność sytuacji przygaszała promyczki rodzącej się nadziei. Coraz częściej łapałam się na myśli, że prędzej czy później i tak stanę w drzwiach Doriana. Dotrę do momentu, w którym nie będę miała innego wyjścia.
Wiedziałam, że każdy by to wyśmiał. Ale ludzie nie są w stanie pojąć, że tacy jak ja czasem się poddają i uważają za bezpieczniejsze zło, które już znają.
Z zazdrością patrzyłam na pewne siebie kobiety. Nieraz śledziłam je wzrokiem, zastanawiając się, czy kiedykolwiek przeżyły jakieś piekło. Wyszły z niego? A może nigdy go nie doświadczyły i stąd czerpią swoją siłę?
Byłam chyba jedyną osobą, która stawiła się rano w sklepie z entuzjazmem. Nic dziwnego – inni mieli rodziny, przyjaciół i powody do świętowania. Ja zastanawiałam się, ile jeszcze wytrzymam i kiedy skończą mi się pieniądze. Na kasie nie miałam czasu myśleć i momentami jedynie to sprawiało, że jeszcze ze sobą nie skończyłam.
Po godzinach, nie mając nic lepszego do roboty, spacerowałam po mieście. Wchodziłam do sklepów, żeby przejrzeć ogłoszenia w gazetach. Gdy sprzedawca zaczynał podejrzliwie patrzeć, szłam do innego. Nie zamierzałam kupować tych wszystkich gazet tylko po to, żeby szukać noclegu. Niestety, na trzy pokoje nie starczyłoby mi pieniędzy. Każda doba w hotelu kosztowała, co mnie martwiło. Ostatnio wszystko mnie martwiło.
Postanowiłam poprawić sobie dzień i w końcu wybrałam się na prawdziwy obiad. Znalazłam dość tani lokal. Zapachy sprawiały, że czas oczekiwania na danie zdawał się trwać wieczność. Ale warto było czekać. Zapomniałam już, jak to jest zjeść porządny posiłek.
Z pełnym żołądkiem usiadłam na jednej z ławek, nie potrafiąc wrócić do hotelu, gdzie czekały jedynie cztery ściany. Przeglądałam oferty na portalach internetowych i za każdym razem przeliczałam, ile by mi zostało po opłatach. Z poprzedniego miejsca zamieszkania zabrałam wyłącznie najpotrzebniejsze rzeczy, musiałam więc znaleźć coś, co pozwoli mi nie tylko przeżyć, ale też odłożyć trochę pieniędzy. Jeśli miałam stanąć na nogi, nie mogłam tkwić w miejscu. Co nie znaczy, że nie bałam się zamieszkać z kimś obcym. Bardzo się bałam. Tkwiłam więc w potrzasku. Chciałam znaleźć tani pokój i jednocześnie nie chciałam.
Przymknęłam oczy, odchylając głowę w stronę nieba. Najlepiej, gdyby trafiła się tania kawalerka. Dobrze, że można chociaż pomarzyć.
***
Zgodziłam się pracować dwanaście godzin, bo jakaś dziewczyna przyniosła chorobowe. Mimo zmęczenia nie przeszkadzało mi to. Sklep stał się moim domem. Kasowałam, powtarzałam w kółko te same formułki, zasychało mi w gardle, oblizywałam spierzchnięte usta i kasowałam dalej. Gdy działo się mniej, zbierałam koszyki i robiłam porządki wokół kas. Czas leciał szybko. Nie zapamiętywałam nawet, jakiego klienta obsłużyłam minutę wcześniej. Ludzie podchodzili i odchodzili, twarze zlewały się w jedną. A moje rytmiczne ruchy przerywało pikanie kasy, kiedy coś źle wcisnęłam. Wtedy kierowniczka musiała podejść ze swoją kartą.
– Cześć, Maja.
Gwałtownie uniosłam głowę, gdy przerażenie zamieniło mnie w kamień. Odetchnęłam głośno, zobaczywszy tego samego mężczyznę, który wykłócał się ostatnio z kumplami. Chyba dostrzegł mój strach, bo uśmiechnął się ciepło.
– Przeczytałem na plakietce.
Odruchowo spojrzałam na swoją smycz z kluczami i identyfikatorem.
– Ach – wydobyłam z siebie cicho.
– Chciałem przeprosić za kolegów. Nie zawsze zachowujemy się jak rozwydrzone dzieciaki.
– Nie szkodzi. – Mimowolnie odwzajemniłam uśmiech, kasując jego produkty. Dopiero teraz zauważyłam, że miał na sobie ubrania robocze. Chyba pracował na budowie albo coś w tym stylu.
– Nie potrafię przestać myśleć o tym, że skądś cię znam. – Znów zaczął mi się dziwnie przyglądać. – Jakbym już gdzieś widział te oczy. I nie, nie jest to tani podryw. – Zaśmiał się cicho, pakując zakupy.
– Pewnie jestem do kogoś podobna.
Mam nadzieję – dodałam w myślach.
– Nie wiem. – Sięgnął po portfel. – Pewnie słyszałaś to tysiące razy, ale masz naprawdę niezwykły kolor oczu. Raczej nie spotyka się takich ludzi codziennie.
– Wszyscy mamy wady – odparłam, odbierając gotówkę, a on roześmiał się głośniej.
– To nie wada. Są piękne, tak intensywnie niebieskie.
– Dziękuję i zapraszam ponownie. – Położyłam resztę na jego dłoni. Kontakt skóra do skóry sprawił, że po mojej ręce przeszedł prąd. Odwróciłam głowę, witając się z kolejnym klientem.
Tajemniczy mężczyzna zniknął, lecz jego przenikliwe szare oczy ze mną zostały. Nie dlatego, że był przystojny, miły lub wzbudzał sympatię. W głowie huczały mi pytania: czy naprawdę mnie znał? Czy znów będę musiała uciekać?
Historia ta zawiera sceny przemocy domowej. Mogą one wzbudzać silne emocje, szczególnie u osób, które się z nią zetknęły. Maja i pozostali bohaterowie są postaciami fikcyjnymi, przemoc domowa jednak dotyka wielu osób, a jej ofiary postrzegają świat inaczej. Wieloletnia manipulacja, zastraszanie i życie w toksycznym środowisku sieją spustoszenie w psychice.
Oceniając, gardząc, komentując w przykry sposób (na przykład: „widziały gały, co brały”, „sama jest sobie winna”), wspieramy agresora, czyli osobę popełniającą przestępstwo. On czuje się silniejszy, a ona – coraz słabsza.
Jeśli jesteś ofiarą przemocy, spróbuj poszukać wsparcia. Pamiętaj, że to nie jest Twoja wina. Winę ponosi wyłącznie agresor. Rozumiem Twój wstyd, blokadę, brak sił, ale pamiętaj, że nikt nie ma prawa traktować Cię źle. Nie zasłużyłaś na to, nawet jeśli ktoś wmawia Ci, że jest inaczej.
***
Ustawa z dnia 6 czerwca 1997 r.
Kodeks karny (Dz.U. 1997 Nr 88 poz. 553)
Art. 207
§ 1. Kto znęca się fizycznie lub psychicznie nad osobą najbliższą lub nad inną osobą pozostającą w stałym lub przemijającym stosunku zależności od sprawcy,
podlega karze pozbawienia wolności od 3 miesięcy do lat 5.
§ 1a. Kto znęca się fizycznie lub psychicznie nad osobą nieporadną ze względu na jej wiek, stan psychiczny lub fizyczny,
podlega karze pozbawienia wolności od 6 miesięcy do lat 8.
***
Przede wszystkim trzeba uznać przemoc za przemoc. Wszelka agresja fizyczna: duszenie, bicie, popychanie, szczypanie, kopanie, ciągnięcie za włosy – to przemoc.
Wszelka agresja psychiczna: upokarzanie, poniżanie, wyzywanie, krytykowanie, kontrolowanie, ograniczanie wolności, manipulowanie, grożenie, ignorowanie – to przemoc. Wszelka przemoc ekonomiczna: odbieranie pieniędzy, wydzielanie pieniędzy, ścisłe kontrolowanie wydatków, niezaspokajanie potrzeb bytowych osób zależnych
finansowo – to przemoc. Na żadne z tych zachowań nie ma miejsca w bliskiej relacji.
Ktoś, kto robi takie rzeczy, nie kocha.
Fragment pochodzi z feminoteka.pl
Przydatne strony
Centrum Praw Kobiet
cpk.org.pl
Stop Przemocy
stopprzemocy.net
Fundacja Feminoteka
feminoteka.pl
Każda potrzebująca osoba, chcąca zrobić pierwsze kroki ku nowemu życiu, może liczyć na pomoc. Na stronie dostępne są wzory pism, akty prawne, pomoc prawna i psychologiczna.
Numer SOS – Linia Pomocy Pokrzywdzonym
przemoc.online
Serwis Funduszu Sprawiedliwości oferujący pomoc prawną i psychologiczną. Na stronie znajduje się także mapka z numerami telefonów i adresami biur na terenie całego kraju, w których można uzyskać pomoc.
Caritas Polska
caritas.pl/projekty/pomoc-dla-ofiar-przemocy
Listy ośrodków i centrów udzielających schronienia, jak również pomocy medycznej, psychologicznej i prawnej.
Serwis Rzeczypospolitej Polskiej
gov.pl (zakładka „Pomoc prawna”)
800 120 002 – Ogólnopolskie Pogotowie dla Ofiar Przemocy w Rodzinie „Niebieska Linia” Instytutu Psychologii Zdrowia. Bezpłatna i czynna całą dobę.
888 88 33 88 – telefon Fundacji Feminoteka dla kobiet doświadczających przemocy. Czynny od poniedziałku do piątku w godzinach 11:00–19:00.
Jeśli jesteś świadkiem przemocy bądź podejrzewasz, że osobie, którą znasz, dzieje się krzywda, to na tych stronach również znajdziesz wskazówki, jak radzić sobie w takich sytuacjach i w jaki sposób pomóc ofierze. Pamiętaj, że możesz to zrobić anonimowo.
Wierzę w Ciebie. Jesteś silna, nawet jeśli czasem czujesz się słaba.
© Katarzyna Kasmat-Łyskaniuk
© Wydawnictwo Black Rose, Zamość 2024
ISBN 978-83-67749-82-4
Wydanie pierwsze
Redakcja
Paulina Zyszczak – Zyszczak.pl
Korekta
Kinga Dąbrowicz
Kinga Litkowiec
Danuta Perszewska
Monika Macioszek
Paulina Wójcik
Skład i łamanie
Andrzej Zyszczak – Zyszczak.pl
Projekt okładki
Melody M. – Graphics Designer
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Książka ani jej części nie mogą być przedrukowywane ani w żaden inny sposób reprodukowane lub odczytywane w środkach masowego przekazu bez pisemnej zgody autorki i wydawcy.