Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Najstarszy epos heroiczny, który opisuje ostatnie dni wojny trojańskiej i przenosi czytelnika do świata dawnych Greków i Trojan. Bohaterowie przedstawieni są jak ideały waleczności i poświęcenia dla walki o ojczyznę. Utwór pobudza do refleksji nad istotą wojny zarówno w tak odległych czasach, jak i obecnie.
Pierwsza polska wersja "Iliady" powstała w 1791 roku. Stała się inspiracją do powstania wielu dzieł literatury polskiej i światowej.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 390
Księga I
Gniew Achilla, bogini, głoś, obfity w szkody,
Który ściągnął klęsk tyle na greckie narody,
Mnóstwo dusz mężnych wcześnie wtrącił do Erebu,
A na pastwę dał sępom i psom bez pogrzebu
Walające się trupy rycerskie wśród pola:
Tak Zeusa wielkiego spełniała się wola
Odtąd, gdy się zjątrzyli sporem niebezpiecznym
Agamemnon, król mężów, z Achillem walecznym.
Od kogóż tej niezgody pożar zapalony?
Od Feba, co go Kronid z pięknej miał Latony.
Gniewny na króla, wojsku straszną klęskę zadał,
Rozszerzył mór w obozie, codziennie lud padał;
Mścił się, że był zelżony jego kapłan święty.
Przyszedł Chryzes, gdzie stały Achajów okręty,
Świetną na okup córki przynosząc ofiarę,
A w ręku mając berło i Feba tiarę;
Prosił Greki o litość na ojcowskie bóle:
Najbardziej zaś Atrydy, dwa narodów króle:
– «Atrydowie i Grecy! Niech wam dadzą bogi
Dobyć miasta Pryjama, w swoje wrócić progi!
Lecz pomni na łuk Feba strzelający z góry,
Weźcie okup, nie przeczcie ojcu jego córy!
Rzekł. W Grekach szmer przyjazny oznaczał ich zgodę,
Aby uczcić kapłana i przyjąć nagrodę;
Nie przypadła królowi do serca ta mowa,
Więc go puścił z obelgą, przydał groźne słowa:
– «Znidź, naprzykrzony starcze, z oczu moich pręcej,
Nie waż bawić się dłużej ani wracać więcej!
W tiarze, w berle słaba dla ciebie zasłona.
Chyba mi starość córkę twoją wydrze z łona;
Od swych daleko, w Argos na zawsze osiędzie,
Tam wełnę tkać i łoże moje dzielić będzie.
Pójdź precz! Ani mnie gniewaj, żebyś został cały!
Rzekł król; zaląkł się starzec i odszedł struchlały.
Szedł cicho ponad morze, gdzie huczały fale,
A gdy już był daleko, wynurzył swe żale
I syna pięknowłosej tak prosił Latony:
– «Boże! Którego Chryza doznaje obrony,
Smintejczyku! Co strzałę wypuszczasz daleką,
Co masz Tened i Killę pod możną opieką:
Jeśli wieńcami twoje zdobiłem kościoły,
Jeślim ci na ofiarę bił kozły i woły,
Niech prośba ta od ciebie będzie wysłuchana:
Zemścij się łukiem twoim obelgi kapłana».
Ledwie skończył, modlitwa doszła ucha Feba;
Wysłuchał go łaskawie, zstąpił gniewny z nieba
Z łukiem swoim, z kołczanem; na ramionach strzały
W bystrym biegu strasznymi szczęki przerażały.
Idzie jak noc posępny; siadł z dala, łuk spina:
Leci strzała i świszcząc powietrze rozcina.
Okropnym brzmiąc łuk jękiem psy strzela i muły;
Wnet zgubne jego razy Achaje poczuły:
Palą się bezprzestannie smutne trupów stosy.
Przez dziewięć dni na wojsko śmiertelne szły ciosy,
Dziesiątego Achilles cały lud zwoływa,
Bo tę myśl w piersi Hera wlała mu życzliwa,
Bolesna, widząc swoich Achajów zagładę.
Zatem, gdy się na walną zgromadzili radę,
Mężny Achilles tymi zaczął mówić słowy:
– «Teraz bardzo się lękam, synu Atrejowy,
Abyśmy, obłąkani wpośród morskich brodów,
Nie musieli powracać do ojczystych grodów,
Jeżeli tu na zawsze nie zamkniem powieki,
Bo i wojna okrutna, i mór niszczy Greki.
Niech wieszcz lub kapłan powie, skąd ta chłosta sroga,
Albo snów tłumacz wierny – wszakże sny od boga?
Niechaj powie, dlaczego Feb naszej chce zguby:
Czy go niedopełnione obrażają śluby?
Czyli stąd, że świętego stugłowu nie bierze?
Bijmy owce i kozy dla niego w ofierze,
Aby ubłagan wstrzymał ten mór niebezpieczny»
To powiedziawszy usiadł Achilles waleczny.
Wstał Testora syn, Kalchas, pierwszy w swym urzędzie:
Zna, co jest, zna, co było, zna nawet, co będzie;
Mądry i duchem wieszczym od Feba natchnięty,
On do Troi achajskie prowadził okręty.
Więc tak na radzie głosem roztropnym opiewa:
– «Chcesz, bym wyrzekł, dlaczego na nas Feb się gniewa,
Feb, którego łuk srebrny zgubne strzały niesie?
Ja powiem, lecz przysięgą zaręcz, Achillesie,
Że mi słowy i ręką dasz potrzebne wsparcie,
Bo widzę, jak się na mnie rozgniewa zażarcie
Mąż, któremu nad sobą władzę Grecy dali.
A gdy król na słabego gniewem się zapali,
Chociaż się na czas wstrzyma, w razie nie zaszkodzi,
Znajdzie potem sposobność i zemście dogodzi.
Uważ więc, czyliś zdolny ocalić mą głowę».
Achilles odpowiedział na tę wieszczka mowę:
– «Co tylko wiesz, mów śmiało! Bo na Apollina
Przysięgam, Zeusowi najmilszego syna,
Którego ty świętości trzymając na pieczy,
Z daru jego zwiastujesz przyszłe Grekom rzeczy;
Przysięgam, póki widzę to światło na niebie:
Żaden się z Greków skrzywdzić nie odważy ciebie,
Ani sam Agamemnon. Nic to nie przeszkadza
Prawdę wyrzec, że jego najwyższa dziś władza».
Ośmielił się tym wieszczek: «Ani dla ofiary,
Ani dla ślubów – rzecze – zesłane są kary;
Wzgarda świętego sługi ściągnęła tę stratę.
Nie chciał wydać król córki, odrzucił zapłatę,
Dlatego między nami zaraza się szerzy,
I nie wprzódy się w swoim gniewie Feb uśmierzy,
Aż król powróci zdobycz, którą dotąd trzyma.
I darmo odda brankę z czarnymi oczyma.
Gdy do Chryzy poślemy jeszcze stugłów święty,
Może się da złagodzić dla nas bóg zawzięty».
Skończywszy usiadł Kalchas. Natychmiast powstanie
Trzymający szerokie Atryd panowanie,
Straszliwie pomieszany, gniew mu wnętrze ściska,
A oko rozpalone żywym ogniem błyska;
I rzekł, krzywym rzucając na Kalchasa wzrokiem:
– «Zawsze ty, widzę, jesteś nieszczęścia prorokiem
I nic nie umiesz dla mnie zwiastować przyjemnie;
Każdy twój czyn i wyraz serce rani we mnie.
Teraz nawet rozgłaszasz pomiędzy Achiwy,
Iż dlatego zarazą Feb ich trapi mściwy,
Żem zatrzymał dziewicę, okupem wzgardziłem.
Posiadanie tej branki bardzo mi jest miłem,
Byłaby moją w domu pociechą jedyną,
Większą niż Klitajmestra, którąm wziął dziewczyną.
Wyrówna jej rozumem moja niewolnica
I sercem, i przemysłem, i pięknością lica.
Ale gdy trzeba, ojcu wracam ją do ręki,
Bo wolę całość ludu nad jej wszystkie wdzięki.
Tylko mi tę osłodźcie stratę, przyjaciele:
Godziż się, bym szkodował sam jeden tak wiele?
Wszakże wszyscy widzicie, co mi z rąk wypada».
Na to Pelid waleczny tak mu odpowiada.
– «Atrydo, jakżeż razem i dumny, i chciwy!
Tobież łupu szlachetne odstąpią Achiwy?
Ja nie wiem, jeśli jakie łupy gdzie złożono:
Co z miast było wziętego, to już podzielono;
Wracać nazad i znowu dzielić nie przystoi.
Ale kiedy przemożnej dobędziemy Troi,
Wróć tylko brankę bogu, za dzisiejszą stratę
Potrójną i poczwórną odbierzesz zapłatę».
– «Luboś mądry, nie zdołasz tego wmówić we mnie
Rzekł król – i chcesz mnie słowy podchodzić daremnie,
Oddawszy moją brankę, będęż smutny siedzieć,
Gdy ty cieszysz się twoją? Oddam, lecz chcę wiedzieć,
Czyli tę stratę Grecy nagrodzą mi równie;
Jeśli nie chcą nagrodzić, sam wezmę gwałtownie…
Ale się w innej o tym naradzimy porze.
Teraz okręt na wielkie wyprowadźmy morze
I zbierzmy zdolne majtki do takiej wyprawy,
Brankę wsadźmy z ofiarą stugłowną do nawy.
Pierwsi z wodzów tę podróż na siebie weźmiecie;
Ajas, Odys, albo król panujący Krecie,
Lub jeśli tak rozkażę, najstraszniejszy z ludzi,
Pelid się tą usługą dla Greków potrudzi.
Pewnie bóg zagniewany, który mściwie strzela,
Tą ofiarą się zmieni dla nas w przyjaciela».
Na to strasznie zapalon Achilles zawoła:
– «O łakomco! O człeku bezwstydnego czoła!
Któż z Greków chętnie twoje spełni rozkazanie?
Kto pójdzie na wyprawę? Na czele wojsk stanie?
Nie z mojej ja przyszedłem pod Troję przyczyny,
Ród ten przeciw mnie żadnej nie popełnił winy;
Do owoców mej ziemi nie ściągnęli dłoni,
Nie tknęli się trzód moich, nie zabrali koni,
Najmniejszej w żyznej Ftyi nie zrobili szkody;
Dzielą mnie od nich wielkie i góry, i wody.
Ale z tobą-śmy przyszli z odległych stron świata,
Czci twojej nasługiwać, mścić się krzywdy brata.
Bezczelniku z psim okiem! Nie znasz tej usługi!
Jeszcze mi to chcesz wydrzeć, com wziął za znój długi
I co mi zgodnie greckie przyznały narody!
Dotąd ja równej z tobą nie miałem nagrody.
Gdy po dobyciu miasta wojsko łup rozbiera,
Na moich barkach ciężar wojny się opiera,
Lecz kiedy podział przyjdzie, lepsza część dla ciebie,
A ja – upracowany, zemdlony w potrzebie,
Z małą cząstką na okręt idę z bojowiska.
Do Ftyi, do mojego powracam siedliska,
Gdy nie masz moich zasług, śmiesz zdobycz wydzierać;
A nie wiem, czy beze mnie będziesz łupy zbierać«.
Jemu król Agamemnon, równym gniewem zdjęty:
– «Jedź, gdy ci się podoba, spychaj twe okręty!
Czyż to na tobie jednym los Grecyji stoi?
Mam drugich, co się zemszczą mej krzywdy na Troi,
A najskuteczniej Kronid panujący w niebie.
Z wszystkich królów najbardziej nienawidzę ciebie…
Idź, rządź Myrmidonami, nie mną, człeku hardy:
Gniewy twoje niczego nie warte prócz wzgardy.
Lecz wiedz: gdy Feb ode mnie Chryzeidę bierze,
Dam rozkaz, niech ją moi odwiozą żołnierze,
A za to się do twojej posunę nagrody:
Bryzeidę ci wezmę z pięknymi jagody,
Byś znał, żem jest mocniejszy. Drugich strach ogarnie,
Widząc, że mi się równać nie można bezkarnie».
Na te słowa okrutnie Pelid rozjątrzony,
Niepewny, na obiedwie nachyla się strony:
Czy usunąwszy drugich w Atryda uderzyć,
Czy lepiej gniew powściągnąć i zapał uśmierzyć.
Gdy się na obie strony chwieje myśl wątpliwa,
W zapale z pochew miecza strasznego dobywa:
Wtem z nieba z Hery przyszła Pallada przysługi,
Bo równie jej był miły jak jeden, tak drugi.
Z tyłu lekko za włosy pociąga rycerza,
Niczyim, jego tylko oczom się powierza.
Zląkł się Pelid, gdy spojrzał za siebie zdumiały,
Widzi Palladę: oczy jej groźnie iskrzały;
I rzecze: «Wielka córo pana błyskawicy,
Po cóżeś to z niebieskiej nadeszła stolicy?
Czy widzieć, jaką Atryd obelgę mi czyni?
Oświadczam ci, bo tego dokażę, bogini,
Że dłoń ta wnet za dumę duszę mu wywlecze».
A na to modrooka Pallada tak rzecze:
– «Przyszłam gniew twój uśmierzyć z woli Zeusa żony:
Jej Achilles, jej Atryd równie ulubiony.
Nie ruszaj miecza, do krwi nie chciej się zapędzać;
Ale słów obelżywych możesz nie oszczędzać.
Wierz mi, bo to być musi, że dla tej ofiary
Trzykroć będziesz drogimi nagrodzony dary;
Tylko bądź nam posłuszny, gniew uhamuj srogi».
A Palladzie Achilles mówi prędkonogi:
– «Choć cały gniewem pałam, lecz rozum ostrzega,
Iż ten błądzić nie może, kto bogom ulega;
Kto na rozkazy bogów nie zatyka ucha,
Tego wzajem łaskawe niebo chętniej słucha».
To wyrzekłszy, przestaje na Pallady radzie,
Powściąga silną rękę i miecz w pochwy kładzie;
A bogini, poselstwo odprawiwszy swoje,
Do bogów spieszy, w górne Zeusa pokoje.
Lecz Pelid jeszcze gniewy straszne w sercu warzy
I rzecze, dla Atryda nie szczędząc potwarzy:
– «Z psim okiem, z łani sercem, bezecny opoju,
Wziąłżeś broń, prowadziłżeś lud śmiało do boju?
Poszedłżeś na zasadzki, gdy szły inne wodze?
Nigdy! Drżałeś ze śmiercią spotkać się na drodze.
Lepiej dumną w obozie władzę rozpościerać,
A kto ci się sprzeciwi, temu łup wydzierać.
Nad podłymi panujesz, ludożerco, tłumy;
Inaczej już byś zgonem przypłacił twej dumy.
Ale ja ci przysięgam teraz uroczyście,
Przez to berło, co więcej nie odrośnie w liście,
Bo kiedy je raz na pniu ostry topór przytnie,
Żywne straciwszy soki, więcej nie zakwitnie,
A dziś je w ręku greccy monarchowie noszą,
Którzy święte wyroki prawa ludom głoszą;
Przysięgam ci największą przysięgą na świecie:
Wzywać Achilla Grecy, lecz próżno będziecie!
A ty się dręcząc w sobie nie dasz im pomocy,
Gdy ich do wiecznej Hektor zacznie wtrącać nocy.
Zgryzą cię trojańskiego postępy oręża,
Że najwaleczniejszego nie uczciłeś męża».
To powiedziawszy, przodków berło znakomite,
Berło świetnie złotymi gwoździami nabite,
Rzuca gniewny na ziemię i na miejscu siada.
Równie się Agamemnon na niego rozjada.
Wtem władca pylijskiego powstaje narodu,
Z ust jego słodsze płyną wyrazy od miodu.
Dwa pokolenia Pylów zamieszkały ziemię,
Jak żył, a teraz trzecie ludzi rządzi plemię.
W te rzekł słowa, rozumu wielkiego tłumacze:
– «O, jak Achajów ziemia gorzko dziś zapłacze!
Jak się z tej uradują Trojanie nowiny,
Jak ucieszy się Pryjam i Pryjama syny,
Gdy usłyszą, że zgubną ci zjątrzeni zwadą,
Którzy innym przodkują i męstwem, i radą!
Lecz starca głos niech w młodszych winną baczność wzbudzi,
Bom ja większych przed laty widział od was ludzi,
A lekce mojej rady nie ważyli przecie.
Nigdym takich nie widział, ni ujrzę na świecie,
Jakim był silny Dryjant, Kajnej nieśmiertelny,
Pejrytoj i Eksadios, i Polifem dzielny…
Mężni sami, z mężnymi chodzili za barki,
Centaurom, gór mieszkańcom, dumne starli karki.
Z nimi od młodu moje bywały zabawy,
Gdy mnie z Pylos do spólnej wezwali wyprawy,
I jam walczył, jak siły pozwalały moje;
Z dzisiejszych nikt by z nimi nie wyszedł na boje.
Tak wielcy, a młodego przyjmowali rady:
I dla was będzie lepiej wstępować w ich ślady.
Ty, choć możny, nadobną zostaw mu dziewicę,
Niech ma dar, którym uczcił Grek jego prawicę;
A ty, Achillu, z królem nie bądź tak gwałtowny,
Bo mu żaden ze wszystkich królów nie jest rowny.
Jeżeliś ty dzielniejszy, żeś synem bogini,
Jego możniejszym władza obszerniejsza czyni.
Atrydo, głos pokoju między was przynoszę:
Złóż gniew na Achillesa, ja cię o to proszę;
W nim jest obrona floty, w nim wojska podpora».
Agamemnon w te słowa rzecze do Nestora:
– «Zacny starcze! Szanuję mądrą twoją mowę,
Lecz nad wszystkich ten człowiek chce wynosić głowę;
On by rad sobie władzę najwyższą przywłaszczył,
A któż będzie tak niski, by się przed nim płaszczył?
Jeżeli mu zaś dzielność nadał bóg odwieczny,
Czyż przeto mu pozwala, by tak był złorzeczny?
Przerwał mu Pelid mowę i obelg nie skąpił:
– «Ostatni byłbym z ludzi, gdybym ci ustąpił…
Co ci powiem, to w żywej zachowaj pamięci:
Dla branki walczyć bronią wcale nie mam chęci
Ni z tobą, ni z innymi Greków rycerzami,
Choć bierzecie dar, który przyznaliście sami;
Ale co na okręcie moim jest w ładunku,
Nic do twego nie możesz podciągnąć szalunku.
Odważ się tylko na to: całe wojsko zoczy,
Że ta włócznia wnet czarną krew z ciebie wytoczy».
Tak w szkodliwej obadwa rozjątrzeni zwadzie
Powstali, czyniąc koniec narodowej radzie.
Pelid gniewny pod swoje udał się namioty,
Z nim Patrokl nieodostępny i tesalskie roty.
Atryd zaś okręt spycha, żagle rozpościera,
Kładzie ofiarę, majtków dwudziestu wybiera,
I śliczną Chryzeidę prowadzi do nawy:
Mądry Odyseusz wodzem został tej wyprawy.
Ci mokrą płyną drogą, wiatry w żagle świszczą.
Król nakazał obmycie; więc ludy się czyszczą,
Rzucając wszystko w morze, co brudnego zmiotą;
Potem się zaraz świętą zajmują robotą,
Biją byki i kozy na uczczenie Feba:
Skwarzy się tłustość, dymy się wznoszą do nieba.
Gdy tak lud ofiarami błagał Apollina,
Agamemnon się srożył na Peleja syna
I chcąc dokonać swoich zapowiedzi groźnych,
Mówił do Eurybata i Taldyba, woźnych:
– «Do Achilla namiotu śpiesznym idźcie krokiem
I przywiedźcie tu jego brankę z czarnym okiem.
Jeśli nie da, sam wezmę, gdy tam z wielą przydę,
A to większą mu sprawi boleść i ohydę».
Tak zalecił, groźnymi rozwodząc się słowy.
Struchleli biedni ludzie na rozkaz takowy,
Idą powoli, ciężkim ściśnięci kłopotem.
Siedzącego zastają wodza pod namiotem;
Achilles ich spostrzegłszy zasmucił się srodze;
Ci, króla czcią przejęci, w wielkiej byli trwodze,
Stali cicho, ni w jednym wyrzekli co słowie.
Poznał rycerz ich trudność, więc pierwszy tak powie:
– «Witajcie woźni, bogów i śmiertelnych posły!
Przystąpcie. Wy nie winni, lecz Atryd wyniosły;
Do niego ja, nie do was, mam żalu przyczynę.
Pójdź, kochany Patroklu, wydaj im dziewczynę!
Weźcie ją, ale bądźcie świadki nad mym bólem
Przed niebem i przed ziemią, i przed srogim królem:
Będzie kiedyś dla Greków Achilles potrzebny…
Złym tylko chuciom służy ten człowiek haniebny:
Z przeszłych on rzeczy wnosić przyszłości nie umie
I gubi Greki, głupiej dogadzając dumie».
Natychmiast wierny Patrokl z miejsca swego wstaje,
Ślicznego lica brankę posłańcom oddaje;
Wracają się pod namiot Atryda szeroki,
Z nimi niewiasta idzie niechętnymi kroki.
Odchodzi od swych Pelid i łzy hojne toczy,
Z dala siada na brzegu, w morze wlepia oczy
I wyciągnąwszy ręce, tak matkę zaklina:
– «Gdyś mnie krótkiego życia dała na świat, syna,
Matko! Przynajmniej Kronid, co piorunem włada,
Niechaj mi sławne imię i wielką cześć nada;
Lecz nie znam jej, gdy Atryd zdobycz gwałtem bierze,
Którą mi zgodnie greccy przyznali rycerze».
To mówiąc, łzy wylewa rzęsistym potokiem.
Siedząc w morzu, pod ojca podeszłego bokiem,
Słyszy te żale matka, na kształt mgły wychodzi,
Tuż siada, ręką głaszcze i jęki łagodzi.
– «Czego płaczesz? Skąd, synu, boleść masz tak wielką?
Powiedz i nic nie zataj przed twą rodzicielką».
A na to Pelid rzecze westchnąwszy serdecznie
– «Na cóż ci to powiadać, co wiesz dostatecznie…
Więc, matko, wesprzyj syna! Śpiesz do górnych progów.
Opowiedz krzywdę panu i ludzi, i bogów,
Jeśliś na jego dobre zasłużyła chęci.
Com słyszał w domu ojca, mam dotąd w pamięci,
Że od ciebie Zeusa wyszła raz obrona;
Bo gdy spisek Pallady, Hery, Posejdona
Dążył na to, by w więzy ująć go haniebne,
W tak złym razie tyś wsparcie dała mu potrzebne:
Sturęcznegoś do nieba wezwała olbrzyma,
Który imię u ludzi Ajgajona trzyma,
W niebie zaś Bryjareja dają mu nazwisko.
Silniejszy on od ojca. Kiedy usiadł blisko
Przy panu nieśmiertelnych w straszliwej postawie,
Zlękłe bogi przestały o złej myśleć sprawie.
Wspomnij mu to, kolana w czułej ściskaj dłoni,
Żebraj, aby trojańskiej dopomagał broni;
Niech bije Greki, do naw odeprze ze stratą,
Niech widzą, co mądrości ich króla zapłatą,
I niechaj Atryd swego pożałuje błędu,
Że dla najdzielniejszego męża nie miał względu».
A Tetys na to, łzami zalawszy się cała:
– «Na com cię nieszczęśliwym losem wychowała!
Obyś przynajmniej siedział w nawie bez boleści!
Lecz i w ciasnym obrębie wyrok dni twe mieści,
I zrządza ci na ziemi najnędzniejsze bycie!
Jakżem ci, synu, smutnym losem dała życie!
Wstąpię na Olimp górny, przed Zeusem stanę,
Powiem, jak srogą na czci odebrałeś ranę
Może na prośby moje łaskawie się skłoni.
Ty gniewny siedź u floty, nie bierz się do broni.
Wczoraj opuścił Kronid złote nieba progi,
Poszedł poza ocean, a z nim inne bogi,
By w uczcie towarzyszył Etyjopom czystym;
Za dwanaście dni będzie w swym domu wieczystym
Wtedy spieszę do niego, ścisnę mu kolana;
Spodziewam się, że będę w prośbie wysłuchana».
To rzekłszy znikła, w smutku zostawiając syna,
Że mu wzięta niesłusznie prześliczna dziewczyna…
Zagniewany Achilles o dziewicy wzięcie,
Nigdzie nie wyszedł, siedział na swoim okręcie;
Nikt go nie widzi w boju, nikt w radzie nie słyszy,
Lecz w smutku pogrążony za bitwami dyszy.
Gdy przeszło dni dwanaście, nieśmiertelne bogi
W niedostępne Olimpu wracają się progi,
Kronid przodkuje wszystkim do górnej stolicy.
Tetys, pomna synowi danej obietnicy,
Zostawia ojca, rzuca niezgłębione morze,
I do nieba o rannej dostaje się porze.
Kronida, który grzmiące pioruny zapala,
Na wierzchołku Olimpu był od bogów z dala.
Siada przed nim bogini z pokorną postawą,
Ręką lewą kolana, brodę ściska prawą
I rzecze: «Bogów ojcze, jeślim kiedy ciebie
Lub uczynkiem, lub słowem ratowała w niebie,
Skłoń ucho na me prośby, pamiętny przysługi:
Daj cześć synowi memu, gdyś wiek dał niedługi!
Widzisz, jako nad ciężką obelgą łzy roni:
Wydarł mu gwałtem Atryd owoc dzielnej dłoni;
Ale ty go przynajmniej uczcij, mądry boże,
Niech ręka twoja w bitwach Trojany wspomoże,
Niech górują nad Greki, odnoszą zwycięstwa,
Aż póki ci nie uczczą mego syna męstwa».
Nic na to chmurowładca Kronid nie odpowie,
Milcząc, całą tę sprawę waży w swojej głowie;
Tetys, jak go ujęła, tak się kolan trzyma,
I tak z rozrzewnionymi powtarza oczyma:
– «Odmów mi, albo przyzwól i zaręcz wyraźnie!
Czyż jakie na Zeusa padają bojaźnie?
Niech wiem, czym sama z bogiń okryta pogardą».
Kronid ciężko westchnąwszy: «Prosisz o rzecz twardą.
Jakie troski dla mojej stąd wynikną głowy!
Na niepokój mnie, córko, narażasz domowy:
Znowu się będzie trzeba z małżonką ucierać,
A i tak mi wyrzuca, żem Troję rad wspierać.
Idź, by cię nie postrzegło zazdrosne jej oko!
Prośbę twoją mam w sercu wyrytą głęboko.
Skłonię głową, byś pewna była mojej chęci;
Tej na stwierdzenie słowa używam pieczęci,
Przed bogi i przed ludźmi znak ten jest konieczny».
To wyrzekł i brwi zmarszczył niebios pan odwieczny:
Podniosły się na głowie nieśmiertelnej włosy,
Wstrząsł się Olimp i całe zadrżały niebiosy.
Gdy takie zaręczenie od Zeusa zyska,
Tetys idzie do swego w głębi wód siedliska,
On do swego pałacu. Wstają wszystkie bogi
I zabiegają ojcu swemu na pół drogi;
Nikt na miejscu nie został, cała niebian rzesza
Na powitanie władcy piorunu pospiesza.
Skoro tylko pan bogów na swym zasiadł tronie,
Zdało się podejrzliwej dokuczyć mu żonie;
Postrzegła, że z nim Tetys ciche miała rady,
Takie zatem z Kronidą rozpoczyna zwady:
– «Z kimżeś to, obłudniku, rozmawiał dziś w niebie?
Beze mnie radzić skrycie rozkoszą dla ciebie.
Zawsze lubisz przed żoną chować sekret ścisły
I nigdy nie powiadasz, jakie twe zamysły».
– «O wszystkich – rzekł bóg – rzeczach być uświadomioną
Zbytni ciężar dla ciebie, choć mi jesteś żoną;
Jednakże, co ciekawość twoją słusznie budzi,
To pierwsza wiesz ode mnie i z bogów, i z ludzi;
Lecz, co sam radzę, bogom nie myśląc powiadać,
O to próżno nie pytaj, tego nie chciej badać».
Na to Hera, wielkimi oczyma wspaniała:
– «Twardy Kronosa synu, cóżem usłyszała?
Nigdym ci nie jest przykra, słusznie się tym szczycę,
Że nie chcę wglądać w żadną twoją tajemnicę.
Ta zaś troskliwość moja z tego idzie źródła,
Czy cię córka morskiego starca nie uwiodła.
Bo dziś przyszła do ciebie, ściskała kolana,
I podobno już w prośbach swoich wysłuchana:
Jej syna czci, a Greków klęski nic nie zwlecze».
Na to piorunowładca do Hery tak rzecze:
– «Płoche twe podejrzenia są dla mnie zwyczajne,
Jednak ci niedostępne moje myśli tajne.
Nienawiść tylko męża odnosisz w korzyści,
Choćbyś zgadła mój wyrok. Co chcę, to się ziści.
Siedź i skromnie się moim powoduj rozkazem,
Bo cię tu nie zasłonią wszystkie bogi razem
Od strasznego tej ręki ogromnej zamachu».
Tak rzekł; umilkła Hera i drżała ze strachu;
Musi ulec mężowi niezgięta jej dusza,
Lecz wszystkich bogów czułość jej zmartwienie wzrusza.
Zatem Hefajst, Olimpu sławny budowniczy,
Miłą matkę pociesza w tak ciężkiej goryczy:
– «Jak to nas wszystkich smuci, jak dotkliwie boli,
Że niebo się poróżnia dla śmiertelnych doli.
Gdy się przykra niezgoda samych bogów ima,
Znikną uczty, rozkosze, złe górę otrzyma.
Matce radzę, choć sama sobie radzić zdolną,
By na Zeusa była rozkazy powolną:
Bo kiedy w gniew nasz ojciec rozjątrzony wpada,
Cała się dla niebianów zepsuje biesiada.
Gdyby chciał, jak jest mocny, ten wielki pan gromu,
Wszystkich by nas wytrącił z niebieskiego domu.
Matko! Ujmij go wdzięcznie, a spojrzy wesoło
I okaże pogodne Olimpowi czoło».
To powiedziawszy Hefajst z miejsca swego wstaje,
Bierze okrągłą czarę, matce ją podaje
I rzecze: «Znoś to, matko, lubo ci nie miło,
Żebyć się co gorszego jeszcze nie zdarzyło;
Gniewy jego złagodzi twa powolność wczesna.
Jakby dla syna twego była rzecz bolesna,
Nie mogąc dać ci wsparcia, patrzeć na twe jęki:
Trudno wytrzymać siłę Zeusowej ręki.
Nigdy mi ten przypadek nie wyjdzie z pamięci:
Gdym cię raz przeciw jego chciał wesprzeć niechęci,
Porwał za nogę, rzucił z niebieskiego gmachu,
Zaledwie ze mnie dusza nie wyszła z przestrachu;
Leciałem przez dzień, w wieczór upadłem na Lemnie,
Tam Syntyjowie ducha obudzili we mnie».
Tę Hefajst o przypadku swoim powieść czyni.
A na to z białą dłonią śmieje się bogini
I z uśmiechem odbiera czarę z ręki syna.
On zaś od prawej strony obdzielać zaczyna
Słodkim nektarem nieba wysokiego panów,
Który czerpa obficie z poświęconych dzbanów.
Śmiały się, pijąc nektar, do rozpuku bogi,
Że im służył tak grzecznie Hefajst krzywonogi.
Stół do zachodu słońca zasiadają wkoło,
Jedzą smacznie i piją, bawią się wesoło:
Apollo na formindze gra, muz chór dobrany
Słodkimi wyśpiewuje głosy na przemiany.
Gdy słońce świetną głowę skryło w oceanie,
Każdego boga własne przyjmuje mieszkanie:
Bo w Olimpie ma każdy z bogów pałac złoty,
Cudownej przemyślnego Hefajsta roboty.
Kronid także tam idzie, gdzie swój umysł boski
Snem zasila, wielkimi zmordowany troski.
Księga II
Inni spali bogowie i ziemscy rycerze,
Oczu tylko Zeusa sen słodki nie bierze,
Ale noc nad tym całą przemyśla troskliwy,
Jak by Achilla uczcić, a zgnębić Achiwy.
Mniema, iż tak dokaże, czego sobie życzy,
Gdy na Agamemnona ześle Sen zwodniczy;
Więc się do niego w prędkich słowach tak odzywa:
– «Idź, gdzie achajska flota brzeg cały okrywa.
Gdy wejdziesz w namiot króla, rozciągnion obszernie,
Opowiedz mu, co mówię, a opowiedz wiernie:
Niech bez odwłoki wiedzie do boju lud zbrojny,
Bo przyszła Trojan zguba i kres długiej wojny.
Niezgodne przedtem bogi w jednym zdaniu stoją,
Wszystkie Hera skłoniła; złe wisi nad Troją».
To skoro wyrzekł Kronid, Sen boski odchodzi,
Szybkim spiesząc polotem do Achajów łodzi;
Zaraz do królewskiego namiotu przybywa.
Atryd w łożu spoczynku słodkiego używa:
Stanął nad nim, a tego starca wyobrażał,
Którego król dla rady najwięcej poważał.
W tej łudzącej postaci tymi rzeknie słowy:
– «Cóż to, śpisz jeszcze królu, synu Atrejowy?
Całą noc spać mężowi rady nie przystało,
Którego pieczy niebo rząd ludzi oddało.
Słuchaj posła Zeusa! Chociaż on daleki,
Ma staranie o tobie. Zwołaj wszystkie Greki
I nie zwlekając prowadź do boju lud zbrojny,
Bo przyszła Trojan zguba i kres długiej wojny.
Niezgodne przedtem bogi w jednym zdaniu stoją,
Wszystkie Hera skłoniła; złe wisi nad Troją.
Ty zważaj, co ci każe pan bogów i ludzi,
By ci z myśli nie wyszło, gdy cię dzień przebudzi».
To powiedziawszy, poszedł od Agamemnona
Ważącego to w głowie, czego nie dokona.
Głupi, że miasto weźmie Pryjama, uwierzył;
Bezrozumny, nie wiedział, co Zeus zamierzył:
Nie mógł tego przeniknąć, że przez krwawe boje
Miał klęskami przywalić i Greki, i Troję.
Budzi się, lecz boskiego jeszcze głosu pełny,
Siada na łożu, wdziewa szatę z miękkiej wełny,
Szatę piękną i nową, płaszcz zarzuca drogi,
Także kształtny na białe obuw kładzie nogi,
Błyszczący się od srebra ciężki miecz zawiesza
I wziąwszy berło w ręce, do floty pospiesza,
Od ojców berło w domu trwałe nieprzerwanie.
Już Olimpowi niesie Jutrzenka zaranie,
Wejście słońca zwiastując nieśmiertelnym w niebie,
Gdy hukliwych król woźnych przyzywa do siebie
I każe ród Achajów zwoływać do rady.
Ci wołają, niezmierne sypią się gromady.
Ale mając król wielkie odkryć przedsięwzięcie,
Składa osobną radę w Nestora okręcie;
Z samych się ona wodzów najcelniejszych zbiera.
Tam Atryd myśli swoje w te słowa otwiera:
– «Przyjaciele, wodzowie, kiedym dzienne troski
Nocnym przerwał spoczynkiem, widziałem Sen boski.
Istną-m ja w nim osobę Nestora uważał,
Jego głos, jego postać, jego kształt wyrażał;
I stanąwszy nad głową, tymi mówił słowy:
– «Cóż to! Śpisz jeszcze królu, synu Atrejowy?
Całą noc spać mężowi rady nie przystało,
Którego pieczy niebo rząd ludzi oddało.
Słuchaj posła Zeusa! Chociaż on daleki,
Ma staranie o tobie. Zwołaj wszystkie Greki
I nie zwlekając prowadź do boju lud zbrojny,
Bo przyszła Trojan zguba i kres długiej wojny.
Niezgodne przedtem bogi w jednym zdaniu stoją,
Wszystkie Hera skłoniła; złe wisi nad Troją».
Rzekł i zniknął; mnie z oczu opadł ciężar słodki.
Zważmy teraz, przez jakie lud wzbudzimy środki
Do dzielnego walczenia. Ja bym serca zgłębił,
Czyli się w nich bojowy zapał nie oziębił.
Powiem, niechaj do domu każdy z flotą bieży,
A do was od powrotu wstrzymać lud należy».
To rzekłszy, Agamemnon w miejscu swoim siada,
Aż Nestor, co w piaszczystej Pylów ziemi włada,
Wstaje i tak w roztropnej tłumaczy się mowie:
– «Przyjaciele, Argejów przemożni wodzowie!
Gdyby kto inny z Greków senne prawił mary,
Moglibyśmy nim wzgardzić i nie dać mu wiary,
Ale tu się królowi raczył Sen objawić:
Myślmy zatem, jak w wojsku chęć do boju sprawić».
To powiedziawszy, Nestor miejsce rzuca radne,
Wychodzi, za nim idą króle berłowładne;
A tymczasem do brzegu lud zbiega się cały.
Jako wychodzą pszczoły z wydrążonej skały,
Gęstą jedna po drugiej następując rzeszą,
Tak że bez przerwy roje za rojami śpieszą
I kwiat wiosny ścisłymi okrywają grony,
Te się w te, owe w inne rozlatują strony:
Tak lud na niezliczone podzielony roty
Na brzeg idzie, rzucając nawy i namioty.
Wieść, posłanka Zeusa, przodkuje ich krokom,
Gromadzi się lud, wrzawa leci ku obłokom.
Jękła ziemia pod tylu narodów ciężarem,
Powietrze się niesfornym rozlegało gwarem.
Dziewięciu woźnych woła, wrzask ucisza ludu,
Aby chciał królów słuchać. Dużo było trudu,
Przecież gwar ustał, wzięły swoje miejsca roty,
Wstał Agamemnon z berłem Hefajsta roboty,
Wykształconym dla bogów i pana, i ojca:
Od tego wziął Hermejas, poseł Argobojca;
Stąd przeszło do Pelopsa, co ujeżdżał konie,
Od tego miał je Atrej, wódz ludu w koronie;
Ten bogatemu w trzody oddał je Tyjeście,
Ten Agamemnonowi zostawił nareście,
By mu wyspy hołd niosły i Argów kraina.
Na tym berle oparty tak mówić zaczyna:
– «Przyjaciele, wodzowie, Aresowy rodzie,
W ciężkiej mnie Zeus surowy zostawia przygodzie,
Bo, nielitosny, przedtem dał mi obietnicę,
Że nie wrócę, aż Trojan obalę stolicę;
Teraz każe mi płynąć do Argów bez sławy,
Kiedym już tyle ludu stracił przez bój krwawy.
Tak chciał Zeus, którego nieodparte ramię
Tylu miast dumne szczyty złamało i złamie…
Co na to kiedyś wieki wyrzekną potomne,
Że takie wojska Greków, siły tak ogromne,
Próżny bój prowadziły z mniejszą liczbą męża?
Bo jakiż dotąd skutek naszego oręża?
Gdyby z Troją do wiernej przyszedł Grek ugody
I rachować obadwa chcieliśmy narody,
Gdyby wszystkie Trojany stały z jednej strony,
A nasz lud na dziesiątki został podzielony
Chociażby każdy z Trojan lał wino dla naszych,
Iluż by to dziesiątkom zabrakło podczaszych!
Tak liczbę Trojan greckie przewyższają głowy…
Ale za to lud mają wielki posiłkowy,
Ten mi w zamysłach moich zastępuje drogę,
Że dotąd Troi dobyć osiadłej nie mogę.
Już dziewiąty rok widzi nasze tu obozy,
Zbutwiały nam okręty, przegniły powrozy,
A żony nasze w domach jękami dni znaczą,
A dzieci wyglądając ojców rzewnie płaczą,
Nas zaś nie dokonana dotąd gnębi praca.
Posłuchajcie, co powiem: niech każdy – powraca,
Już czas do ukochanej ojczyzny pośpieszyć,
Gdy zwycięstwem nad Troją trudno się ucieszyć».
Rzekł i nieświadom rady pociągnął lud cały.
Wzrusza się zgromadzenie jako wzdęte wały,
Kiedy z chmury gniewnego Zeusa wyleci
Not z Eurem i na morzu nawałnicę wznieci.
Albo jak się wydają żyznorodne niwy,
Kiedy na nie gwałtownie natrze wiatr burzliwy
I gniotąc z góry, kłosy do ziemi ugina:
Tak całe zgromadzenie zrywać się poczyna
I z żołnierskim pospiesza na okręty wrzaskiem.
Od nóg wzruszonym niebo zaciemnia się piaskiem,
Zachęcając się, ciągną do wód swoje nawy,
Oczyszczają przekopy do morskiej wyprawy,
Już belki spod naw biorą, a niezgodne głosy
Odjeżdżających mężów idą pod niebiosy.
Pewnie by się ich podróż dłużej nie przewlekła,
Gdy Hera do Pallady tymi słowy rzekła:
– «Wielka córo pioruny władnącego boga!
Więc już Grekom do domu niecofnięta droga?
Ucieczką więc zakończyć tyle prac przystoi?
A przy Pryjamie chwała, Helena przy Troi,
Dla której tyle ludu miecz wytępił mściwy?
Śpiesz zaraz, mową słodką powściągnij Achiwy,
Wstrzymaj powrót, zniszcz zamiar płocho przedsięwzięty
I nie daj, by na morze spychali okręty!
Usłuchała wnet Hery Pallas modrooka
I natychmiast na ziemię zniża się z wysoka;
Szybkim pospiesza lotem do Achajów łodzi,
Zaraz do Odyseusza mądrego przychodzi.
Ten stoi zasępiony, okrętów nie tyka,
Bo go smutek ogarnia i boleść przenika.
Do niego się przybliża i w to rzecze słowa:
– «Odyseuszu, którego w przemysł płodna głowa,
Tak – że więc bez odwłoki rozpuszczacie żagle
I do miłej ojczyzny powracacie nagle?…
Wstrzymaj powrót, zniszcz zamiar płocho przedsięwzięty,
I nie daj, by na morze spychali okręty!»
Tak rzekła, wraz bohatyr z żalu się ocuca,
Poznaje głos bogini, spieszy i płacz rzuca.
Podnosi go Eurybat. A gdy Atrydowi
Zabiegł drogę, możnemu narodów królowi,
Bierze od niego w ręce berło znakomite,
Obiega z nim Achaje pancerzem okryte:
A czy wodza, czy kogo z przedniejszych potyka,
Ujmuje go wymową słodkiego języka:
– «Zacny mężu, nie stąpaj ludzi podłych śladem,
Wstrzymaj się, drugich twoim zatrzymaj przykładem,
Bo jeszcze nie wiesz dobrze o króla zamiarze;
Teraz wojska doświadcza, potem je ukarze.
Nie wszystkim pozwolono wiedzieć jego myśli:
Żeby do jakich nieszczęść Achaje nie przyśli!
Bo wielki gniew na ludzi od monarchy spada,
Który z łaski Zeusa narodami włada».
Gdy z ludu kogo postrzegł, że upornie staje,
Tego berłem okłada i słowami łaje:
– «Niebaczny! Siedź spokojnie, ta dłoń ciebie skarci,
Słuchaj drugich, co więcej niźli ty są warci!
Bojaźń i gnuśność w rzędzie najniższym cię kładzie,
Niś ty w boju ceniony, ni poważny w radzie.
Czy każdy w wojsku greckim za wodza się sądzi?
Niedobry jest rząd wielu, niech więc jeden rządzi
Król, którego sam Zeus powagą przyodział,
I nam dał posłuszeństwo, jemu władzę w podział».
Tak on wojsko sprawować jak biegły wódz umie.
Wnet i z naw, i z namiotów ruszają się w tłumie,
Wrzask ludu grzmi jak morza szumnego bałwany,
Kiedy tłucze mokrymi o skałę tarany.
Całe wojsko ucicha i miejsca zasiada:
Tersyt burzy, złośliwie Tersyt jeszcze gada.
Człek wielomownej gęby, z niesfornym językiem,
Samym się królom stawił hardym przeciwnikiem.
To, co mu do ust padnie, wszystko płocho bredzi;
Celem jego gryźć wyższych, śmiech budzić w gawiedzi.
Zezowaty, kulawy, potwór w świecie rzadki,
Garb mu spycha skręcone na piersi łopatki,
Głowa długa, spiczasta, rzadkim kryta włosem.
Najbardziej on złośliwym śmiał przegryzać głosem
Odysa i Achilla, potwarca ich wieczny.
Teraz na króla język obrócił złorzeczny,
Szpetne miotając słowa skrzypiącymi usty:
Sarkali z gniewu Grecy na tyle rozpusty,
On krzyczał i lżył: «Czego twoje serce łaknie?
Skąd to żałość, Atrydo? Na czym tobie braknie?
Pełno w twoim namiocie znajduje się miedzi,
Pełno tam ślicznych kobiet, branek naszych siedzi,
Które ci dajem, miasta jakiego dobywszy:
Czy mało masz dostatków, o królu najchciwszy!
Chcesz, by kto z Trojan przyszedł po dzieci z okupem,
Którem ja lub Grek inny wziął na wojnie łupem…
Jesteś ty dla greckiego wódz srogi plemienia!
Jakżeśmy podli, mężów niegodni imienia!
Kobiety z nas trwożliwe! Puśćmy się na wody,
Niech on pod Troją nasze przeżywa nagrody,
Niech zna, czy bez naszego może co oręża…
Skrzywdził Achilla, nadeń dzielniejszego męża,
Daną od nas nagrodę gwałtem wydarł z nawy.
Gnuśny Pelid nie mści się tak niegodnej sprawy.
Gdyby cię jak na męża przystało, był zażył,
Ostatni raz, Atrydo, byłbyś go znieważył».
Tak lżył Tersyt wielkiego narodów pasterza.
Wtem Odyseusz do niego szybkim krokiem zmierza
I ostro nań spojrzawszy, groźnym tonem rzecze:
– «Lekkomyślny Tersycie, krzykliwy człowiecze,
Wstrzymaj język zuchwały, ty hańbo natury,
Bo ze wszystkich, co przyszli pod trojańskie mury
I królom towarzyszą w rycerskiej potrzebie,
Żaden człowiek nie przyszedł podlejszy nad ciebie.
Nie waż się królów śmiałym pomiatać językiem,
Ani być do powrotu płochym buntownikiem.
Jak los padnie, przewidzieć nie dano nikomu,
Czy my z chwałą, czy z hańbą powrócim do domu.
Jeśli króla narodów szarpiesz z tej przyczyny,
Że go hojnie darują łupem greckie syny,
Skąd się ta złość nikczemna w podłym sercu warzy?
Zyskałże co od ciebie prócz samej potwarzy?
Ale ja ci oświadczam, co i w skutku będzie,
Jeśli, jak dziś rozpuścisz to złości narzędzie,
Niechaj mi głowę zdejmie okrutny zabójca,
Niech słodkie stracę imię Telemacha ojca,
Jeśli cię nie uchwycę, z szaty nie obnażę,
I zdarłszy, co wstyd kryje, ochłostać nie każę;
Wreszcie, rozkwilonego na razy bolące,
Wypchnę ze zgromadzenia i w głąb nawy wtrącę».
To wyrzekłszy, do grzbietu berło mu przykłada.
On się zwija i płacze, i drżący usiada;
Od twardego mu razu w tyle guz wyskoczy,
Patrzy szpetnie wokoło i ociera oczy.
Choć smutni, Grecy jednak rozśmiać się musieli;
Każdy tak sąsiadowi swoje myśli dzieli:
– «Słusznie lud Odyseusza wśród najpierwszych kładzie.
Męstwem w boju wsławiony, roztropnością w radzie,
Dziś najlepszą rzecz zrobił, że Tersyta zgromił
I zuchwałość brzydkiego potwarcy uskromił.
Odtąd będzie ostrożny, nauczą go bóle,
Jak niebezpieczna miotać obelgi na króle».
Tak lud mówił i dobre dzieło wodza chwalił.
A Odyseusz, co tyle możnych miast obalił,
Wstał z berłem; przy nim, w kształcie woźnego, bogini:
Ta wrzask ludu uśmierza, ta spokojność czyni,
By pierwsi i ostatni słyszeli go równie;
A on tak zaczął radzić mądrze i wymownie:
– «Wielki narodów królu, przemożny Atrydzie:
Dziś się Grecy w największej pogrążą ohydzie,
Bo przyrzeczenia w Argos danego nie iszczą,
Iż nie wprzódy powrócą, aż Ilijon zniszczą.
Każdy płacze jak dziecko, jak wdowa usycha,
Podłe skargi rozwodzi, do swoich ścian wzdycha.
Smutno wracać, kiedyśmy nic nie dokazali:
Prawda, choć kto na miesiąc z domu się oddali,
Przykro na łodzi znosi, gdy żywioł wzburzony
Nie daje mu do lubej powrócić się żony;
A nas już rok dziewiąty trzyma kraj daleki;
Nie dziw więc, że wzdychają do powrotu Greki.
Lecz brzydko, długo bawiąc, wracać bezskutecznie:
Trwajcie więc w przedsięwzięciu, Achaje, statecznie.
Obaczmy fałsz Kalchasa wieszczby lub sprawdzenie;
Bo których nie wtrąciły Mojry w smutne cienie,
Którzy dotąd żyjecie, w was żywe mam świadki:
Gdy do Aulidy greckie zbierały się statki
Niosąc tysięczne klęski pod mur Ilijonu,
A my pod miłym cieniem wyniosłego klonu,
Przy którym wody nurtem wytryskały czystym,
Bili święte ofiary bogom wiekuistym
Znak wielki się pokazał, jaki się nie zdarza:
Z czerwonymi plamami idzie spod ołtarza
Smok straszny, który zaraz na drzewo się wspina,
Gdzie się ptasząt na wierzchu wylęga rodzina:
Ośmioro było w liściu zagnieżdżonych skrycie,
A dziewiąta samiczka, co im dała życie.
Tam on wlazłszy pisklęta świerczące pożera:
Matka smutne nad dziećmi żale rozpościera,
Wtem ją, próżny niosącą ratunek, za skrzydło
Pochwyciwszy, okrutne pożarło straszydło.
Gdy tak połknął smok dzieci i matkę kwilącą,
Rzecz cudowna się w porę zdarzyła znaczącą:
Bo Kronida, z którego wyszedł przeznaczenia,
Natychmiast w kamień smoka strasznego zamienia;
Na to nas wszystkich wielkie podziwienie bierze.
Pomnijcie, wszak to było przy samej ofierze.
Zaraz Kalchas wykłada przeznaczenie wieczne:
– «Czemużeście zamilkły, Achaje waleczne?
Ten znak pewny Zeusa opatrzność nam dała,
Nierychły jego skutek, ale wielka chwała.
Jak ten smok osiem drobnych pisklątek zadławił
I z nimi wraz dziewiątą ich matkę też strawił:
Tak walczyć przez lat dziewięć dla nas wyrok stoi,
A dziesiątego roku dobędziemy Troi».
Tak on wróżył: co teraz wnet się uskuteczni.
Bądźcie więc w przedsięwzięciu, Achaje, stateczni,
Póki miasta Pryjama nie weźmiem zdobyczą».
Skończył mądry Odyseusz, greckie wojska krzyczą;
Głośny okrzyk, od ludu ochoczego wszczęty,
Odbijały stojące na brzegach okręty;
Wszyscy brzmią pochwałami twymi, Odyssesie.
Potem Nestor poważny taki głos podniesie:
– «Ach! Przez bogów! Jużeśmy chłopcami się stali,
Już nas do dzieł rycerskich piękna chęć nie pali.
W cóż się, pytam, obrócą nasze obietnice,
W co przysięgi, podane w co pójdą prawice?
Takież to dopełnienie zaręczonej wiary?
Wszystko, jak widzę, znikło z dymami ofiary.
Tak długo tu jesteśmy – i chcemy się wadzić?
Nie mogą nas do celu kłótnie doprowadzić.
Ty, Atrydo, stałością uzbrój piersi twoje,
Prowadź nas na kurzawy i na trwałe boje;
Wzgardź tymi, co od rady oddzielać się śmieją:
W niemęskim próżnowaniu niech podło gnuśnieją!
Daremne ich życzenia: nie ruszym stąd kroku,
Aż ujrzym fałsz lub prawdę Zeusa wyroku.
Pan bogów nas w zamysłach uszczęśliwi,
Bo kiedy na okręty wsiadali Achiwi,
Niosąc Troi zniszczenie, pomyślne obroty
Wróżąc niebo, prawymi uderzyło grzmoty.
Nie myślcież o powrocie wprzódy, przyjaciele,
Aż każdy weźmie ładną Trojankę w podziele
I zemści się Heleny jęków i kłopotu.
Lecz jeżeli kto żąda upornie powrotu,
Niechaj wsiada na okręt; wpośród morskich toni
Zasłużony go wyrok i kara dogoni.
Radź sam, królu, i drugich radę miej na względzie;
Co ja powiem, uwagi twojej godne będzie.
Dziel mnóstwo na narody, narody na szyki,
By sobie wzajem niosły pomoc wojowniki!
Gdy to zrobisz, a Grecy nie stawią się sprzecznie,
Natenczas możesz, królu, poznać dostatecznie,
Kto jest gnuśny, kto dzielny z wodzów i żołnierzy,
Bo każdy się na placu własną siłą zmierzy;
I czy do wzięcia miasta bogi na zawadzie,
Czy też tchórzostwo ludu zawadę nam kładzie».
Agamemnon tak mówi na rzecz Nestorową:
– «Wszystkich celujesz, starcze, radą i wymową.
Gdyby mi Feb i Pallas, i Kronid życzliwy
Dziesięć takich dał radców pomiędzy Achiwy,
Zniszczylibyśmy dawno złe Dardanów plemię
I Pryjama wyniosłe miasto wbili w ziemię.
Ale mnie syn Kronosa ukarał bez miary,
Gdy mnie świeżo wprowadził w niepotrzebne swary:
Otom się z Achillesem skłócił o dziewczynę,
Przyszło do ciężkiej zwady, a jam dał przyczynę.
Wszakże, gdy niechęć zgaśnie, która się w nas wkradła,
Już zginęły Dardany, już Troja upadła.
Teraz weźcie posiłek, waleczni rycerze,
Gotujcie się do boju, opatrzcie puklerze,
Dzidy ostrzcie, obroku nie szczędźcie dla koni,
Doświadczcie waszych wozów i wszelakiej broni.
Srogim Aresem cały dzień będziem się bili,
A wytchnąć nie pozwolę ani jednej chwili;
Z samą się chyba przerwie bój okrutny nocą,
Dobrze się tu i piersi, i tarcze zapocą;
Bez przerwy rohatyną robiąc, dłoń zdrętwieje,
I konie wóz ciągnące hojny pot obleje.
A kto się na okręty od boju oddali,
Przysięgam, że od zguby nic go nie ocali:
Psom się na brzydką pastwę i sępom dostanie».
Skończył, a straszne wojska powstało wołanie:
Grzmi powietrze, jak ryczą na morzu bałwany,
Gdy z innymi Not wiatry walczy zagniewany
I na skałę pobrzeżną całą moc wywiera,
A skała silnym barkiem gniew jego odpiera.
Z rady do naw gromada rozchodzi się cała,
W namiotach palą ognie, zasilają ciała…
A gdy już dosyć mieli jadła i napoju,
Szanowny starzec Nestor tak radzi o boju:
– «Atrydo! Mężów królu, to jest moje zdanie,
Aby czasu nie tracić, przyśpieszyć spotkanie:
To chwila, którą Zeus daje nam łaskawy.
Niech woźni lud zwołają, niech porzuca nawy
I szeroko zastąpi morza całe brzegi;
A my gęsto ściśnione przechodząc szeregi.
Wydamy znak Aresa, że już bitwy pora».
Przyjął król Atryd zdanie mądrego Nestora.
Zatem woźnych do siebie przywołuje głośnych;
Ci krzyk ogromny z piersi wydają donośnych
I do boju waleczne gromadzą Achiwy.
Cały obóz napełnia odgłos ich straszliwy.
A Zeusa zastępce, berłowładne króle,
W orszaku lud stawiają i gotują w pole.
W pośrodku ich Pallada z modrymi oczyma
W boskim ręku egidę nieśmiertelną trzyma;
Sto złotych frędzli wisi, sztuka w nich cudowna,
Każda w swoim szacunku stu wołom się rowna;
Z taką tarczą obiega Pallas greckie roty,
W piersi mężom dodaje rycerskiej ochoty.
Natychmiast do powrotu wszelka chęć ustała,
Wojny wszyscy wołają, wojny chęć w nich pała.
Jak na górze zajadły ogień las pożera,
Wokoło się na pola jasność rozpościera:
Tak kiedy ci mężnymi postępują kroki,
Błyszczy się miedź i rzuca blaskiem pod obłoki.
Jak na azyjskiej łące, gdzie Kaistru wody,
Stadami się zbiegają powietrzne narody,
Gęsi i z długą szyją łabędzie, żurawie,
Biją skrzydły powietrze i w niesfornej wrzawie
Zniżają się, a odgłos brzmi po całej łące:
Tak i z naw, i z namiotów Achajów tysiące
Na liczne podzielone roty i szeregi
Wylewają się hurmem na Skamandru brzegi;
Drży ziemia, gdy stąpają i męże, i konie.
Ile kwiatów i liści zdobi wiosny skronie,
Ile się much uwija latem w tej godzinie,
Gdy słodkim pasterz mlekiem napełnia naczynie:
Tyle w polu Aresa greckich mężów stoi,
Czyhających na zgubę Trojanów i Troi.
Wodzowie do potyczki szykują żołnierze
I tak je rozeznają, jak kozy pasterze,
Kiedy się na pastwisku pomieszają z sobą.
Atryd wyższy nad wszystkich jest wojska ozdobą,
Głowę, oko ma takie, jak u Kronijona,
Kształt Aresa, a siłę piersi Posejdona.
Tak on inne przenosi tam powagą króle,
Jak pyszny buhaj stado wypędzone w pole.
Taki w dzień ten majestat, tę mu okazałość
I tę wśród bohaterów dał Kronid wspaniałość.
Mówcie Muzy, niebieskie co trzymacie domy,
Wy boginie, wasz umysł wszystkiego wiadomy,
My nic nie wiem, nas ledwie czczy odgłos dosięże;
Mówcie mi wodze Greków i przednieysze męże
Bo wszystkich nie wyliczę, ni ludzi, ni szyków
Chociażbym miał ust dziesięć i dziesięć języków,
I głos nieprzełamany i piersi miedziane:
Chyba Muzy, Zeusa córy ukochane,
Mogą wymienić wszystkich, co przyszli pod Troję:
Wspomnieć wodze i nawy dość na zdolność moję.
Penelej, Lejt, Kloni, ściśnionemi roty,
Arcesylaj, Protenor, prowadzą Beoty:
Z Hiry, ze Schenu, Skelu, waleczny lud idzie,
W Tespii mieszkający i twardej Aulidzie;
Ci Greą porzucili, Eteon górzysty,
Owi Armę, Mikales drudzy rozłożysty:
Ci z Medeonu miasta pięknego przybyli,
Ci z Ilezu, z Etrytów, z Eleony, z Hyli,
Z Eutrezy, Okalei, z Kopów, z Peteony,
Szli i Tysbę gołębną, Haliart zielony,
Koroneą, Plateą, dzierżący mieszkańce,
I Glissę, i warowne nowych Tebów szańce:
Ci w Oncheście siedzieli, przy Neptuna gaju,
Inni w Midei, w Arnie, winorodnym kraju:
Owi trzymali Nissy okolice śliczne,
Ostatni Antedonu miasto pograniczne.
Piędziesiąt ich naw było w trojańskiej wyprawie,
A na każdej Beotów sto dwadzieścia nawie.
Którzy się w Aspledonie, w Orchomenie rodzą,
Idą pod Askalafa i Jalmena wodzą
(Astiocha w Aktora powiła ich domu;
Ares ją natarczywy zdybał po kryjomu,
Próżno się oprzeć bogu czysta panna sili):
Ci trzydzieści w porządku naw przyprowadzili.
Epistrof, Schedy, wodze foceńskiej krainy,
Godne Naubola wnuki, a Ifita syny.
Jedni przyszli z Pitony, wzniesioney na skale,
Z Cyparysu i z Kryssy, wydatnej wspaniale:
Drudzy z Anemorei, z Dauli, z Hiampolu,
Z Panopy, i gdzie Cefiz nurt swój pędzi w polu,
I z Lilei, która się przy Cefizie mieści:
Z nimi wielkich płynęło okrętów czterdzieści.
Po lewicy Focensy szykują się w rotach,
I do zbroi się biorą przy dzielnych Beotach.
Lokrom zaś, Ojleja syn, Ajaks przywodzi,
Ajaksa, Tejamona syna, nie dochodzi:
Lniany kirys na piersiach miał ten Ajaks mniejszy,
A między Greki dzidą robić najzręczniejszy.
Za nim idą, co Bessę, Cyn i Opont sieją,
I Skarf, i Kalliarę i miłą Augeją,
Tarf i Tronią, leżącą nad Boagru wodą.
Mężni Lokrowie z sobą naw czterdzieści wiodą,
Mieszkający przy świętej Eubei krainie.
Abantowie zaś, których ród odwagą słynie,
Eubeę trzymający, Chalcys znamienitą,
Erytrię, i w wino Istię obfitą,
Cerynt nadmorskie miasto, i Dium wspaniałe,
Styrę, Karyst; ich roty wiedzie okazałe
Elefenor: on mężnym Abantom przywodzi:
Z Chalkodona czy, wyżej, z Aresa się rodzi.
Włos noszą z tyłu, z bliska ci walczą rycerze,
Na piersiach nieprzyjaciół dzidą rwą pancerze:
Oni z sobą czterdzieści okrętów przywiedli.
Ci zaś, którzy warowne Ateny osiedli,
Miasto, gdzie nieśmiertelna Erechteja chwała:
Pallas go wykarmiła, ziemia życie dała,
I Pallas posadziła w swym świętym kościele,
Gdzie jej owiec i wołów biją bardzo wiele,
Pobożne Ateńczyki, za pewnym lat biegiem;
Nad tych zacny Menestej przywodził szeregiem,
Syn Peteja; nikt z ludzi w tym go nie dosięże,
Jak stawiać w polu jezdne i piechotne męże:
Sam tylko stary Nestor tę sławę z nim dzieli.
Ci w trojańskiej wyprawie, piędziesiąt naw mieli.
Z Salaminy dwanaście Ajaks naw prowadził,
I zastępy przy rotach ateńskich posadził.
Z Argów, z silnej Tyrynty przybyłej młodzieży,
Z Hermijony, a Azyny, co nad wodą leży;
Także, których ojczyzna Trezena, Egina,
Mazet, Eiony, płodny Epidaur w wina;
Tych szykuje Diomed, zastępów nadzieja,
Towarzysz jego Stenel, plemię Kapaneja:
Był i Euryal, bogów mąż idący śladem,
Mecysteja ma ojcem, Talajona dziadem;
Lecz przy wielkim najwyższa władza Diomedzie
On za sobą okrętów osiemdziesiąt wiedzie.
Których Miceny, Korynt, Kleona stolica,
Tamte moc, ten bogactwa, tę zaś kształt zaszczyca;
Męże Areturei, rozkosznego miasta,
Sycjonu, co pierwszym królem miał Adrasta;
Co w Egium, w Ornei, w Hiperezie żyli,
Co z wysokiej Gonessy, z Pelleny przybyli,
Co Helikę i morskie nadbrzeże dziedziczą;
Ci, pod synem Atreia, sto okrętów liczą:
Królem ich Agamemnon, piękny z kształtu ciała,
W miedź świetną przyodziany: lecz największa chwała
Że wpośród bohatyrów tylu był na czele,
I że z kraju swojego ściągnął wojsk tak wiele.
Lud który Lacedemon górzysty posiada,
Farę, Spartę i Messę, gdzie gołębi stada
Bujają, i co Bryzy, i Augeją orze,
I Amiklę, i Helos, którą tłucze morze,
I których mieści Laas, i Etylu strona;
Tych wodzem jest Menelaj, brat Agamemnona:
W sześćdziesiąt nawach przyszli, a na boku stali.
Zapala wódz do boju, nie mniej sam się pali
Gniewem zjęty o wzięcie Heleny mu z ręki:
Chce się pomścić za płacze swej żony i jęki.
Dążą z Pilów i z miłej Areny narody,
Z mocnych Epów, i Tryju, gdzie Alfeja brody:
Z Amfigenii, z Helos, z Ptelei lud staje,
I co ma Cyparyssy, i Doryi kraje:
Tam spotkała Tamira okrutna niedola,
Gdy z Echalii wracał od Euryta króla.
Nadęty swoją sztuką, dumnie się wieszcz chlubił,
Że w pieśniach przejdzie Muzy, i przez to się zgubił.
Oślepiły boginie nędznego Tamira,
Głos jego wiecznie zamilkł, oniemiała lira.
Nestor ich stawia, Nestor poważny rozsądkiem:
Za nim naw dziewięćdziesiąt płynęło porządkiem.
Mieszkańcy spod Cylleny Arkadowie idą,
Gdzie grobowiec Epita, zręczni robić dzidą:
Z Feneju, z Orchomeny trzodami okrytej,
Z Rypy, Straty, z Enispy szumem wiatrów bitej:
Co miłe Mantynei dzierżą okolice,
Parrazyi, Stymfalu, Tegei dziedzice:
Agapenor w sześćdziesiąt nawach ich prowadził,
A wszystkie Arkadami mężnemi osadził.
Nawy od ludów króla miały te narody,
Na nich się przez obszerne przeprawiły wody:
W pośrodku bowiem lądu dzierżący osady,
Nie ćwiczyły się w sztuce żeglarskiej Arkady.
Ci, co Bufras i boską Elidę dziedziczą,
Którzy z Olenu skałą, z Alezem graniczą,
A Hirmina i Mirsyn ostatnie ich krańce;
Czterech wodzów prowadzi tej ziemi mieszkańce:
Każdy wodz ma naw dziesięć, na nich Epejowie:
Talp Euryta, Amfimak Kteata synowie,
Jedną część stawią w polu; drugą Dior żwawy,
Plemię Amarynceja, wiódł w Aresa sprawy:
Tych szykuje Poliksen, człowiek bogom równy,
Ojciec jego Agasten, dziad Augej szanowny.
Nad Dulichu i wysep Echinad młodzieżą,
Które na końcu morza przy Elidzie leżą,
Mężny Meges, Aresowi podobny, przywodził,
Którego Filej, miły Zeusowi, spłodził:
Ten uszedł do Dulichu, na ojca zawzięty:
Meges przybył pod Troję z czterdziestą okręty.
Ulisses Cefalensów prowadzi orszaki,
Mieszkańce lesistego Nerytu, Itaki:
Co Egilip na skale wyniesiony mieli,
W Krocylei, w Zacyncie i w Samie siedzieli,
I co przeciwleżącym cieszyli się lądem;
Pod Ulissa mądrego zostawali rządem:
Z nim dwanaście okrętów z czerwonymi przody,
Pod Troję przypłynęło przez obszerne wody.
Syn Andremona Toas, mężne wiódł Etole:
Mieli oni Pleronę i oleńskie pole,
Pilenę, Chalcys, morza szturmowaną wały,
I Kalidon ostrymi nasrożony skały.
Bo szlachetne Oneja już nie żyło plemię,
Umarł sam, Meleager już poszedł pod ziemię:
Zatem się przy Toasie rząd Etolów mieści:
On prowadził za sobą okrętów czterdzieści.
Idomenej przywodzi Kretom, sławny dzidą,
Za nim Gnossy mieszkańcy w wielkiey liczbie idą,
I z Gortyny, murami warownego miasta,
Z Liktu, z Rycjum, z Festu, z Miletu, z Likasta,
I wielu innych siły niezwalczone wiedli,
Co w Krecie, stu słynącej miastami, osiedli.
Idomenej wódz pierwszy, a Merion drugi:
Z nimi naw osiemdziesiąt przybył szereg długi.
Tlepolem zaś Heraklid, z męstwa nieśmiertelny,
Na dziewięciu miał nawach lud Rodian dzielny;
Lind, Kamir, Jalis, miasta dzierżący zamożne,
Lud jeden podzielony na trzy części różne,
Z siły, z wzrostu ogromny, Tlepolem przywodzi:
Astiochea matka z Herkula go rodzi,
Tę przy Selleju, wziętą z Efiry, poślubił,
Gdzie wiele miast i młodzi kwitnącej wygubił.
Gdy wyrósł w domu ojca, otoczon dostatkiem,
Zabił dziada swoiego nieszczęsnym przypadkiem,
Licymna podeszłego, cne Aresa plemię.
Więc zebrawszy lud, rzucił lubą ojców ziemię,
I w obcych krajach szukał schronienia swej głowie:
Bo mścić się nad nim chcieli Herkula wnukowie.
Długo i wiele cierpiąc przybyli do Rodu,
Zrobili trzy osady z jednego narodu:
A pan niebios i ziemi z tego się weselił,
I obficie im wszelkich dostatków udzielił.
Nirej w trzech nawach z Symy przewodniczy młodzi,
Ślicznych liców Aglaja z Charopa go rodzi:
Najpiękniejszy z Greków, co przyszli do Troi.
Jeden wyższy Achilles: bo jako we zbroi
Najdzielniejszy był rycerz, tak i kształtny w ciele.
A Nirej i niemężny, i wojsk miał niewiele.
Lud, co Nizyr i Krapat, i Kazus posiadał,
Kalidny wyspy i Kos, gdzie Eurypil władał,
Zostaje pod Fidyppa i Antyfa wodzą:
Z ojca Tessala, z dziada Herkula się rodzą;
Ci na trzydziestu nawach przepłynęli wody.
Teraz, Muzo, Pelazgów z Argów licz narody:
Lud, co w Alos, w Alopie mieszkał, i w Trachynie,
W żyznej Ftyi, w Helladzie, gdzie płeć wdziękiem słynie,
Na pięćdziesiąt wiódł nawach Pelid niezwalczony:
Ci Acheje, Helleny, ci są Mirmidony.
Ale się już w ich uszach dźwięk Aresa zgładził,
Nie masz wodza, który by w pole ich prowadził.
Siedział bezczynnie Pelid na swoim okręcie,
Rozgniewany o pięknej Bryzeidy wzięcie.
Tę on zyskał nagrodę rycerskiego znoju,
Kiedy Lirnes i Teby wziął po długim boju:
Kiedy wszystkich celując odważnymi czyny,
Epistrofa, Mineta, zbił Ewena syny:
Tam on siedział, w okrutnym pogrążony bolu,
Lecz wnet się miał pokazać na marsowem polu.
Co Filakę i grunta Pirrazu kwitnące,
I Itonę, gdzie owiec pasą się tysiące,
I nadmorskiej dzierżyli przestrzenie Antrony,
I Ptelej w swem dziedzictwie rachują zielony;
Te, póki żył, przywodził Protezylaj siły,
Lecz teraz go już czarne przygniatają bryły:
A tak niewcześnie w smutnym pochowany grobie,
Dom bez podpory, żonę zostawił w żałobie.
Gdy pierwszy z Greków na brzeg trojański wysiadał,
Wtedy mu jeden z Trojan raz śmiertelny zadał.
Nie brakło wojsku wodza, stał Podarces mężny;
Ojciec tego rycerza był Ifikl potężny,
W Filace panujący, a w trzody bogaty,
Jednak pierwszego wodza żałowało straty:
Więcej bowiem brat starszy Protezylaj znaczył.
Tak, choć na czele męża dzielnego obaczył,
Z pierwszego straty, nie był żołnierz bez boleści:
Za nim przybyło czarnych okrętów czterdzieści.
Lud, co ma Jolk mocny, co Glafirę orze,
Męże z Fery i z Beby, przy Beben jeziorze,
Ci pod synem Admeta, naw dwanaście wiodą,
Matka jego Alcesta, najpierwsza urodą:
Nieśmiertelna z cnót swoich płci pięknej zaleta,
A z Peliasa córek najmilsza kobieta.
Melibeę, Metonę dzierżący lud śmiały,
Taumacją i ostre Olizonu skały,
Mężny wiedzie Filoktet: on strzelaniem słynie,
Ma siedem naw, pięćdziesiąt ludzi w każdej płynie,
A wszyscy zręczni strzały wypuszczać z cięciwy.
Ale w Lemnie Filoktet leżał nieszczęśliwy.
Tam wielkiego Achiwi zostawili męża,
Skaleczonego żądłem jadowitym węża.
Tam on leżał strapiony: wszakże w czas niedługi
Wspomnieli o nim Grecy, wezwali usługi.
Choć ma Medona, z Reny Oileja syna
Pierwszego jednak wodza z żalem lud wspomina.
Których kraj Itom górny i Tryka obfita,
I Echalia miasto sławnego Euryta;
Tych wiodą, biegli w sztuce, sławni Marsa czyny,
Podalir i Machaon, Eskulapa syny,
Lekarze zręczni ludzkie uśmierzać boleści.
Za nimi przypłynęło okrętów trzydzieści.
Lud, co Ormen dziedziczy nad Hipery brzegiem,
Asterion i Tytan obsypany śniegiem,
Temu syn Ewemona mężny przewodniczy,
Eurypil, a czterdzieści naw pod sobą liczy.
Lud w Argissie, w Girtonie, w Orcie zamieszkały,
Trzymający Elonę i Olosson biały,
Stawia silny Polipet: na nim pyszna zbroja,
Dziadem on ma Jowisza, ojcem Pirytoja.
Kiedy Centaurów srogie ukarał potwory,
I z Pelionu przegnał na etyckie góry,
Z Hippodamii tym się synem uweselił.
Lecz nie sam był na czele: bo władzę z nim dzielił
Leontej, Aresowy uczeń, syn Korona.
Z nimi przyszła z czterdziestu naw flota złożona.
Dwadzieścia dwie naw Gunej przywiódł do potrzeby.
Za nim szły Enijeny i mężne Pereby,
I ci, co żyli w zimnej Dodony krainie,
I co trzymali niwy, gdzie Tytares płynie,
Który w Peneju rzekę nurtem wpada czystym,
A nie miesza wód z jego potokiem srebrzystym,
Płynąc wierzchem jak olej; z Styksu też wytryska,
Którego próżno bogi nie wezwą nazwiska.
Protoj Magnetów, których grunta Penej rosi,
Gdzie Pelion zuchwale do nieba podnosi
Ogromny grzbiet, dźwigając na nim dęby wieczne;
W czterdziestu nawach przywiódł zastępy waleczne,
Ci wodzowie z Atrydem, pod Ilion przyśli.
Teraz, Muzo, niech gładki twój pędzel okryśli,
Kto był największy z mężów, najdzielnieyszy z koni?
Te, na których wnuk Fera, Eumel roty goni,
Tak szybkie, że nie prędzej ptak powietrze zmiata,
Tenże wzrost, taż maść w obu, i też same lata:
Na Pijerze od Feba wychowane klacze,
Wszędzie Aresa groźby niosą i rozpacze.
Z mężów pierwszy był Ajaks, gdy Pelid się gniewał:
Bo i konie, na których postrachy rozsiewał,
Najdzielnieysze miał Pelid, i między rycerze
Siłą, wzrostem, odwagą on pierwszeństwo bierze.
Teraz gniewny spokojnie siedzi w swojej nawie.
Wojsko jego w rycerskiej niebędące sprawie,
Bezczynność grą przerywa: ci łuk ciągną tęgi,
Ci robią dzirytami, ci rzucają kręgi.
Wozy w namiotach, konie pasą się przy wozie:
Bohatyrowie smutni chodzą po obozie,
Nie kosztując kurzawy i męskiego znoju,
Pragną, by ich wódz wielki prowadził do boju.
Szli jako kraj niszczące ogniste potopy,
Długim stękała jękiem ziemia pod ich stopy.
Jako gdy Zeus ciska na skałę Aryma,
Powtórzone pioruny w Tyfeja olbrzyma,
Przelękła jęczy ziemia; tak się jęk rozlegał,
Gdy lud achajski pola obszerne przebiegał.
Saturnid śle do Trojan Irydę za posła,
Ażeby im tę straszną wiadomość doniosła.
Oni na zgromadzeniu powszechnym w tej porze,
Młodzi i starzy radzą na Priama dworze.
Wzięła postać Polita, trojańskiego szpiega,
Który pilnie achajskich obrotów dostrzega,
Stojąc na starożytnym Ezyeta grobie;
Szybkością nóg mogący łatwo radzić sobie.
W jego postaci Irys tymi słowy rzece:
«Na długich się wam, starcze, rozmowach czas wlecze,
Jakobyście dziś żyli na łonie pokoju,
A tu się zbliża chwila okrutnego boju.
Widziałem wielkie wojska, byłem wśród orężów,
Lecz nigdy nie widziałem takiej liczby mężów.
Bo jako liście wiosny albo piasku chmury
Idzie ogromne wojsko, bój niesie pod mury.
Ciebie, Hektorze, tymi upominam słowy;
W mieście Priama liczny jest lud posiłkowy,
Jako różnych narodów, tak różnych języków:
Niechże każdy wódz stanie na czele swych szyków,
Niechaj każdy do boju porządek uczyni».
Rzekła, Hektor natychmiast poznał głos bogini.
Zrywają nagle radę, chwytają za bronie,
Otwierają wraz bramy: i męże, i konie
Cisną się hurmem w pole: a od tylu tłoków,
Wrzask i zgiełk się przebija do samych obłoków.
Jest za miastem pagórek płasko nachylony,
Zatem łatwy dający przestęp z każdej strony,
Ludzie i bogi różnym zowią go sposobem,
Ci mianują Bateią, ci Myrynny grobem.
Tam trojańskie zastępy biorą się do zbroi.
Na czele Trojan Hektor, syn Priama, stoi:
Z nim wojska najliczniejsze i najtęższe idą,
Gorejące czym prędzej krew przelewać dzidą.
Eneasz, syn Anchiza, prowadzi Dardany,
Z Wenery łona idzie ten syn ukochany:
Uczestnikiem swych pieszczot śmiertelnego czyni,
I syna mu na Idzie powija bogini.
Lecz nie sam wódz Eneasz, dzielą wodza czyny
Archiloch i Akamas, Antenora syny.
Lud bogatej Zelei, co pod Idą żyje,
I bystrego Ezepu czarne wody pije,
Idzie pod Likaona synem, pod Pandarem:
Sam dał mu łuk Apollo, drogim czcząc go darem.
Rycerzy, którzy Apas mają i Piteją,
Góry Teres dziedziczą i Adrastę sieją,
Tych wiodą Amfi, Adrast, kirysem odziani,
Dwaj Meropa z Perkozu synowie kochani.
Ojciec ich z najbieglejszych pierwszy był wieszczbiarzy:
Przeglądając w przyszłości, co się synom zdarzy,
Wstrzymywał ich od wojny, zgubnej krwi szafarki:
Nie usłuchali ojca, ciągnęły ich Parki.
Lud, co z Perkoty, z Sestu i Prakcjum idzie,
W szlachetnej mieszkający Aryzbie, w Abidzie;
Tych wódz Azy Irtacyd, co od Sellej zdroju,
Na dzielnych przybył koniach do krwawego boju.
Pelazgi zaś, co w bujnej Laryssie osiedli,
Hyppotous z Pilejem na plac bitwy wiedli:
Oni z dzidami mężne ustawiają ziomki,
Krew Aresa, choć Leta, Teutama potomki.
Na czele Traków Pirus i Akamas staje,
Których szumny Hellespont ogranicza kraje,
Licznego wiódł z Cykonów Eufem towarzysza,
Syn Trezena, wnuk Ceja, kochanka Jowisza.
Łukiem zbrojnym Peonom Pirechm przewodniczy,
Naród ten Amidonę odległą dziedziczy,
Gdzie Aksjusz na pola czyste nurty leje,
Mądry Pilemen mężne Paflagony grzeje.
Z Henetów oni przyszli, gdzie mułów ród dziki,
Także z Cytory, z Sesam dzielnie wojowniki:
Co od Partenu dzierżą pławione krainy,
Mają miasta Egijal, Kromnę, Erytyny.
Ody, Epistrof, wiodą rycerzów z Aliby,
Odległej bardzo ziemi, gdzie srebrne są szyby.
Chromi i Ennom wieszczek są na Mizów czele,
Ale mu w boju wieszczba nie pomogła wiele:
Zwalił go w rzece oręż Pelida zwycięski,
Gdzie on nieprzyjaciołom straszne zadał klęski.
Forcys i Askań, pełne wojennej ochoty,
Z Askanii prowadzą silne Frygów roty.
Mestles, Antyf, zrodzeni nad Gygei wodą,
Synowie Pilemena, lud meoński wiodą.
Ojczyste ich dziedzictwo Tmolu się dotyka.
Nastes prowadzi Kary grubego języka,
Którzy Milet i Ftyry leśne uprawiali,
Przy korycie Meandru i górnej Mikali.
Chwała synów ze sławy ojca świetnie wzrasta,
Nomijon Amfimaka był ojcem i Nasta.
Amfimak, jakby dziewka, szedł okryty złotem;
Głupi, to go nie zbawi przed śmiertelnym grotem;
Legnie w rzece z Achilla silnego pocisku,
A zwycięzca zabierze jego złoto w zysku.
Wreszcie, Sarpedon z Glaukiem ustawiają w szyki
Od wartkich Ksantu nurtów zaciągnione Liki.
Księga III
Gdy się uszykowały z wodzami orszaki,
Trojanie postępują z wrzawą jako ptaki:
Tak powietrze w niesfornej przebiegają wrzawie,
Uciekając przed zimą i słotą, żurawie,
Wzbiwszy się pierzchliwymi skrzydły pod niebiosy;
Mija ocean, ciągnie z brzmiącymi odgłosy,
Śmierć i strach niosąc lotna Pigmejom gromada,
Którym wydaje bitwy, gdy z chmur na nie spada.
Tchnący męstwem, z najgłębszym Grecy szli milczeniem
A wspierać się wzajemnym gotowi ramieniem.
Jako gdy wiatr mgłą szarą wierch góry odzieje,
Złą pasterzom, od nocy lepszą na złodzieje,
Na rzut bowiem kamienia ledwie sięgnie oko:
Tak się tuman rozciąga spod ich nóg szeroko,
Gdy śpiesząc, gdzie ich wiedzie Ares boju chciwy,
Szybkimi kroki długie przebiegają niwy.
Już są blisko, już rzezi znak Ares im daje.
Piękny Parys na czele mężnych Trojan staje,
Mieczem i łukiem zbrojny, panterą odziany,
Dwoma kręci oszczepy; a tak zaufany
Przeciwko najdzielniejszym Grekom się junaczył,
By który swoje męstwo w bitwie z nim oznaczył.
Tego skoro waleczny Menelaj postrzega,
Iż śmiałymi przed roty krokami wybiega
Jak lew uradowany, kiedy go spotyka
Albo jeleń rogaty, albo koza dzika,
Zgłodniałą rwie paszczęką, co mu się dostanie,
Choć go rącze psy gonią i żwawi młodzianie:
Tak Atryd się raduje, gdy Parysa zoczy,
Bo chciał pomsty nad zdrajcą. Zatem z wozu skoczy
I gniewem pałający zachodzi mu drogę.
Widzi go piękny Parys, czuje w sercu trwogę,
Więc w zastępach schronienia szuka swojej głowie.
Jako gdy pasterz smoka nadybie w parowie,
Cofa się przelękniony, a bojaźń mu blada
Zimnem kości przeszywa i lice osiada:
Tak mężnego Atryda przeląkłszy się broni,
Gładki Parys wśród pysznych Dardanów się chroni.
Karci go Hektor za to: «Podły nikczemniku,
Zręczny tylko do niewiast, chytry płci zwodniku,
Z kształtu twoja zaleta. Obyś się nie rodził,
Obyś był nigdy w śluby małżeńskie nie wchodził!
I mnie by lepiej było, i dla ciebie z zyskiem,
Nie byłbyś się stał ludzkim, jak dzisiaj, igrzyskiem.
Jak tam szydzą Achaje, którym twoja postać
Wróżyła, że potrafisz śmiało placu dostać;
Lecz nie masz w sercu męstwa, nie masz w duszy cnoty.
A więc tak nikczemnymi obdarzon przymioty
Jakże śmiałeś na morze spuszczać twoje nawy?
Jak śmiałeś, lud zebrawszy do niecnej wyprawy,
Śliczną dziewkę oderwać od związków weselnych?
Wykraść niewiastę, krewną bohaterów dzielnych?
Skąd szkoda ojcu, państwu zguba ostateczna,
Radość nieprzyjaciołom, tobie hańba wieczna.
Czemuś się na Atryda nie wziął do oręża?
Doświadczyłbyś, jakiego żonę trzymasz męża.
W upominkach Kiprydy próżnej szukasz chluby,
Lutnia, kształt, włos trefiony nie wyrwie od zguby.
Lecz i Trojanie podli, że ciebie w zapłatę
Nieszczęść tylu w kamienną nie odziali szatę».
Na to boskiej urody Parys odpowiada:
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki