Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
13 osób interesuje się tą książką
Książka jest kluczem do odczytywania ludzi: ich intencji, motywacji, dążeń, a w efekcie przewidywania ich zachowań. Dzięki zawartej tu wiedzy pozyskasz umiejętności przydatne wszędzie tam, gdzie masz do czynienia z ludźmi: w domu, biznesie, wśród przyjaciół i znajomych. Autorem “Jak czytać ludzi" jest Robin Dreeke, były szef Wydziału Analizy Behawioralnej FBI. Dzięki swemu doświadczeniu w jednej z najbardziej tajemniczych jednostek Federalnego Biura Śledczego Dreeke wypracował system, który pozwala zdiagnozować i przewidzieć ludzkie zachowania. Teraz tą wiedzą dzieli się z Czytelnikiem.
“Nauczę cię myśleć jak agent: w sposób uporządkowany, obiektywnie, racjonalnie i chłodno. Z takim nastawieniem można precyzyjnie analizować czyny, słowa, mowę ciała, opinie, reputację, karierę zawodową i zdolności, czyli te elementy, które pozwolą ci przewidzieć dalsze kroki danej osoby.”
“Przewidywanie czyjegoś zachowania to nie fizyka kwantowa, lecz nauka społeczna. Musisz tylko napisać właściwe równanie – stosując logikę, strategię, sceptycyzm, spostrzegawczość – i nie zapominać, że prawda czasami bywa nieprzyjemna, a mimo to nie można zamykać na nią oczu.”
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 316
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Dla naszych rodzin
Kim, Katelyn i Kevina
oraz
Lori, Gabriela i Adrienne
11 września 2001
Nowy Jork, oddział terenowy FBI
Bezchmurny dzień, ostatnie chwile amerykańskiej beztroski. Życie było proste, pieniądze płynęły, demokracja kwitła. Zimna wojna dawno się skończyła, a Ameryka rozkoszowała się nowym rodzajem pokoju, który – choć trudno to dzisiaj zrozumieć – wydawał się ustanowiony na zawsze.
Niełatwo uwierzyć, ale dni biegły tak spokojnie i przewidywalnie, że snuliśmy pełne pychy urojenia, jakoby nastąpił „koniec historii”, w dobrym znaczeniu tego pojęcia.
Pierwsze, jeszcze niepewne kroczki w kierunku nowego porządku na świecie stawiano w 1982 roku, kiedy Ronald Reagan zdołał się porozumieć ze Związkiem Radzieckim w sprawie zamrożenia prac nad bronią nuklearną. Odwołał się do starego rosyjskiego powiedzenia dowieriaj, no prowieriaj, czyli „ufaj, lecz sprawdzaj”. Zaufa Rosjanom, pod warunkiem że dowiodą, iż na to zasługują, dając dostęp do swoich danych.
Gdy spoglądamy wstecz, wydaje się, że łatwo można było przewidzieć rozpad Związku Radzieckiego, jednak w owym czasie sowiecka polityka była kompletnie nieprzewidywalna. Niezależnie od przynależności partyjnej Amerykanie byli przekonani, że pakt Reagana jest skazany na niepowodzenie. Lewicowcy uważali, że zaufanie oparte na sprawdzaniu to żadne zaufanie, a prawicowcy sądzili, że w ogóle nie istnieje coś takiego jak zaufanie wobec wroga. Wszyscy się mylili. Układ się utrzymał, a ja wyciągnąłem z tego wnioski.
Jednak zmierzch owej ery był już blisko. Zaufanie i niemal zawsze towarzysząca mu przewidywalność za kilka sekund przejdą do historii.
Stałem z kolegą przed budką z jedzeniem przy Wall Street, obok wieżowca, w którym mieściła się nasza okręgowa kwatera główna. Była godzina 8.45, ale już czekałem na drugą kawę, bo zacząłem pracę o piątej, podekscytowany, że uczestniczę w wielkim amerykańskim eksperymencie, polegającym na ufaniu tylko tym przywódcom, którzy „działają w naszym najlepiej pojętym interesie”. Taką filozofię polityczną nazywamy demokracją.
Usłyszałem huk. Czyżby jakaś awionetka zawadziła o północną wieżę?
– Biedny człowiek, pewnie miał zawał – rzucił kolega.
– Dobrze, że to nie terroryści – dodałem.
Pośpieszyliśmy do biura. Prawie wszyscy stali przy oknach jak sparaliżowani.
Rozległo się zawodzenie wozu strażackiego, który już kierował się w tamtą stronę. Jakbyśmy siedzieli w pierwszym rzędzie i oglądali bohaterskie czyny, które umocnią ducha w narodzie. Jednak tych pięciu strażaków, których widziałem w wozie, wkrótce zginie, wraz z setkami innych.
Z wieży spadały jakieś odłamki. Kiedy były blisko, z przerażeniem spostrzegłem, że to ludzie – wymachiwali rękami i nogami. Chwilę później kula ognia przeszyła południową wieżę.
– Boże, atak terrorystyczny! – ryknąłem i obejrzałem się za siebie, ale pokój był pusty.
Po chwili do środka wróciło dziesięciu agentów, wszyscy z marines, jak ja, i ktoś powiedział, że ciężarówki wyładowane bombami jadą w stronę naszego budynku, jednego z najwyższych, będącego siedzibą władz federalnych.
– Musimy się ewakuować! – krzyknąłem.
Dopiero zaczynałem pracę w nowojorskim oddziale FBI, otaczali mnie starsi stopniem, ale to nie była pora na przejmowanie się hierarchią służbową.
– Nie! – zawołał któryś z agentów. – Nadszedł nasz czas!
Byłem nowy i uważałem go za rozsądnego człowieka, jednak ta pełna emocji reprymenda dowodziła lekkomyślności i rodziła ryzyko, więc puściłem ją mimo uszu i pomogłem organizować grupę. Zbiegliśmy na parter, do siedziby szefostwa FBI.
Z uszkodzonego budynku wyszedł jakiś słaniający się na nogach człowiek. W akcie niewyobrażalnej odwagi ktoś rzucił się, by mu pomóc, ale podbiegł zbyt blisko i inny nieszczęśnik, który szukał ratunku, skacząc z wieży, spadł na niego. Ludzie uchylali się przed zlatującymi szczątkami i ciałami, jednak w dymie i pyle prawie nic nie było widać.
Kobiety i mężczyźni ryzykowali życie dla całkiem obcych ludzi, lecz wiele osób, co zrozumiałe, kuliło się ze strachu lub po prostu uciekało. Jedni byli otępiali, inni działali z wojskową precyzją, niczym żołnierze na polu bitwy.
Agent, z którym pracowałem, Lenny Hatton – były żołnierz marines, saper, specjalista od materiałów wybuchowych, który przeżył trzy ataki terrorystyczne i zeznawał w procesie Al-Kaidy – uznał, że musi sprawdzić, co dzieje się w środku, więc pognał w ciemność, podczas gdy wszyscy stamtąd uciekali.
Możliwe, choć mało prawdopodobne, że Lenny spotkał się z Johnem O’Neillem, moim dawnym szefem w FBI, który właśnie tego dnia zaczął pracę jako szef ochrony World Trade Center. Ekipa Johna rozwiązała sprawę bomb w WTC z 1993 roku, a przez ostatnie cztery lata rozpracowywał on Osamę bin Ladena i przekonywał, że bin Laden może zaatakować Stany Zjednoczone. John został na czterdziestym dziewiątym piętrze południowej wieży, organizując ewakuację, i odmówił opuszczenia budynku.
Panował kompletny chaos. Otaczali mnie agenci, z którymi pracowałem od lat, jednak teraz nie umiałem przewidzieć, co zrobi każdy z nich. Ucieknie? Schowa się? Pośpieszy z pomocą? Wróci do domu, do rodziny, zamiast pracować w strefie zero? Jak zwykle nie można było mówić o właściwym bądź niewłaściwym zachowaniu – liczyła się rzeczywistość – jednak odczytanie tego, jak tę rzeczywistość postrzegają otaczający mnie ludzie, miało kluczowe znaczenie. W tym rozpaczliwym momencie nie potrafiłem niczego przewidzieć. Myślałem, że ich znam, ale teraz uświadomiłem sobie, że wiedziałem jedynie to, co chcieli, żebym wiedział, ponieważ byli skromni, powściągliwi, skryci, wstydliwi lub po prostu chronili swoją prywatność. Nie znałem też ich zasług i cnót, w tym odwagi, jakiej przykład dali John i Lenny. Wszystko stanęło na głowie, rzeczywistość była nieprzewidywalna.
Zawróciłem do naszego wieżowca, który wydawał się cały (za chwilę miał się zawalić trzeci uszkodzony tego dnia budynek). Za mną podążyło kilku innych. „Trzymajmy się razem! – rzuciłem. – W samotności umiera się gorzej!”. Jeden z naszych agentów został z tyłu, a potem się odłączył.
Nasz budynek zadrgał, zakołysał się, wszyscy wokół stali jak porażeni – jednak był to efekt zawalenia się pierwszej wieży. Kiedy druga zaczęła się zapadać, nagle straciliśmy kontakt z Lennym.
Zginął. Jego ostatnie słowa – skierowane do oślepionego dymem i krztuszącego się od żaru człowieka, któremu uratował życie – brzmiały: „Wracam do środka”. Prawdopodobnie Lenny nie robił sobie złudzeń, wiedział, że nie ma szans. Sądziłem, że dobrze go znam, jednak nie miałem pojęcia, że tkwią w nim tak głębokie pokłady ofiarności, która okaże się silniejsza niż przerażenie.
John także zginął, wraz z wieżą, ocaliwszy wiele istnień. Spoczywa w New Jersey, a na jego grobie powiewa niewielka amerykańska flaga. W 2002 roku wyświetlono w telewizji poświęcony mu dokument The Man Who Knew, ale jeszcze nie zdobyłem się na to, by go obejrzeć.
Życie straciło ponad dwustu policjantów z różnych jednostek i trzystu trzydziestu ośmiu strażaków – nie tylko wypełnili patriotyczny obowiązek, ale też dowiedli swej szlachetności i odwagi, ratując i przyjaciół, i obcych.
Wieczorem poszedłem do swojego samochodu – stał tam, gdzie go zaparkowałem – przed nim leżał silnik odrzutowy. Powlokłem się więc do domu przez zasłane szczątkami i gruzem pobojowisko, a widząc wpatrzonych w ciemność przechodniów, zastanawiałem się, ilu z nich czeka na kogoś, kto już nigdy nie wróci. Jakaś zapłakana kobieta wręczyła mi butelkę wody, mówiąc: „Niech pana Bóg błogosławi”. Nie mogłem wykrztusić słowa, skinąłem tylko głową.
U boku najlepszych z najlepszych zmierzyłem się z najgorszym koszmarem: tragiczna kolej rzeczy. Niespodziewany ból tego dnia niósł słodko-gorzką mądrość: „Otwórz oczy i zobacz, jacy naprawdę są ludzie”.
Nawet tego pierwszego dnia dziwnej nowej Ameryki ludzie, których mijałem na ulicy, odruchowo stawiali czoło owemu nagłemu wyzwaniu, okazując podobną niezłomność jak w walce z zatrutym powietrzem i zapachem śmierci. Wielu wyglądało na ogłuszonych, zaszokowanych, niezdolnych, by dojrzeć nową rzeczywistość.
Nie miałem wyboru. I praca, i koledzy wymagali, bym otrząsnął się z bólu, zachował zdrowy rozsądek i zapewnił bezpieczeństwo ludziom na tych ulicach i poza nimi. Wiedziałem, że nie będzie łatwo. Większość osób pragnie pozbyć się złudzeń, ale kto chce rozczarowań?
Wywiad był pewien, że za atakami stoi bin Laden, jednak wydawało się, że wcale nie potrzebujemy agentów, bo wszyscy czuliśmy, że to on. Wtedy głęboko wierzyłem w przeczucia. Już nie wierzę.
W głowie kłębiły mi się pytania. Dlaczego Departament Stanu ani żadna z jego trzyliterowych agencji nie podjęły działań, wykorzystując wiedzę Johna na temat bin Ladena? Co nas czeka? Czy w Nowym Jorku wciąż przebywa ktoś, kogo powinniśmy się bać? Co mogę zrobić?
Dlaczego byłem tak kompletnie bezradny i w chwili próby nie potrafiłem przewidzieć, jak postąpią moi najbliżsi koledzy? Czułem się z nimi związany, nadawaliśmy na tych samych falach. Jako agent powinienem mieć rentgen w oczach, a skoro nie wiedziałem, co zrobią przyjaciele, jak, do licha, miałem przewidzieć działania wroga? Oczywiście nie znałem odpowiedzi. Ale obiecałem sobie, że ją znajdę. Wyciągnę nauczkę z tej tragedii.
Miło byłoby pomyśleć, że zdołałbym pomóc Lenny’emu (zostawił czwórkę dzieci) i Johnowi (miał dwoje). Jednak na to było już za późno.
Jak odczytywać ludzi
Większość poważnych problemów wynika stąd, że nie umiemy trafnie „odczytać” drugiego człowieka i przewidzieć, jak postąpi. I dzieje się tak wcale nie dlatego, że wszyscy jesteśmy nieobliczalni, nałogowo kłamiemy czy mamy chwiejną osobowość. Powodem jest to, że zwykliśmy ukrywać lub maskować różne elementy naszego życia, których nie chcemy pokazać innym, zwłaszcza gdy idzie o coś ważnego – miłość, pieniądze, karierę czy dobre imię.
Nawet porządni ludzie czują potrzebę przemilczenia pewnych spraw – nikt nie jest doskonały, każdy ma swoje słabe strony. W desperacji większość osób łamie reguły i ucieka się do kłamstwa, po to, by zdobyć coś, na czym im zależy lub uniknąć czegoś strasznego. Ale nawet ci, którzy żyją wygodnie i beztrosko, często naginają fakty, byle spokojnie iść do przodu. Uczciwi i głęboko moralni ludzie także się maskują, ponieważ wszyscy pragniemy miłości, a niekiedy obawiamy się, że nasze prawdziwe „ja” nie zasługuje na nią.
Jednak miliony ludzi fałszują rzeczywistość i kłamią z bardzo niskich pobudek, takich jak zachłanność, chęć manipulowania innymi, żądza władzy i kontroli nad wszystkimi i wszystkim. Niestety, zdarza się to często, zwłaszcza w trudnych sytuacjach. A już nagminnie – gdy ktoś zdobywa władzę, choćby niewielką, i może wtedy rozkazywać innym.
Ludzie często postępują nieetycznie i właśnie dlatego, jeśli nie wiesz, czego się po kimś spodziewać w ważnej dla ciebie relacji, czujesz się dziwnie, bywasz zdezorientowany, a nawet przerażony.
Aby złagodzić i osłabić ten destrukcyjny aspekt ludzkiej natury, niemal wszystkie społeczeństwa starają się wykształcić systemy, które zapewniałyby konieczność dotrzymywania zobowiązań. Służą temu kontrakty biznesowe, intercyzy przedślubne, nakazy religijne, przepisy prawne, reguły postępowania, obietnice i niepisane umowy społeczne. Mimo to większość z nas często jest nieufna wobec innych, gdyż widzieliśmy łamanie pozornie nienaruszalnych zasad, nadużywanie przyjaźni, nagłe rozwody, romanse, odbieranie dzieci, naginanie prawa i psucie obyczajów. Każdy z nas w taki czy inny sposób przekonał się, czym jest kłamstwo i zdrada.
Niekiedy „odczytanie” kogoś jest prawie niemożliwe, szczególnie w interesach, gdzie mamy do czynienia z osobami obcymi, a działamy w nastawionym na rywalizację środowisku, w którym otwartość nie jest normą.
Gorzej, jeśli nie potrafimy przewidzieć, jak zachowają się członkowie naszej rodziny czy przyjaciele. Rozstania, przemoc domowa, samobójstwa, wojny o dzieci, nadzór kuratorski i wstydliwe choroby – poprzestańmy na tym – zwykle są dla nas bolesnymi niespodziankami. Kiedy ktoś cię zawiedzie w sprawach zawodowych, możesz znaleźć się na bruku, ale gdy zdradzi cię ukochana osoba, możesz całkowicie zmienić podejście do życia.
Naruszenie głęboko zakorzenionej wiary podkopuje najwyższą wartość, która wpływa na relacje międzyludzkie i decyduje o nich, tak w pracy, jak i w miłości: zaufanie. Zaufanie to aktywna forma wiary. Dowodzi – w czasie rzeczywistym i w prawdziwych okolicznościach – że ludzie nie tylko będą się starali wypełnić swoje zobowiązania, ale też wykorzystają całą swą wiedzę i umiejętności, by tak się stało. Nadużycie zaufania jest jednym z najbardziej niszczycielskich doświadczeń, jakie może spotkać człowieka, po części dlatego, że trudno nie traktować tego osobiście. Rani głębiej niż przypadkowa strata, ponieważ każe zwątpić nie tylko w innych ludzi, ale także w samego siebie, bo przecież „powinienem był wiedzieć lepiej”. W tej książce powiem ci, co robić, by zawczasu „wiedzieć lepiej”.
To wcale nie jest takie trudne. Trzeba zgłębić, jak ludzie postępują w najważniejszych dla nich sytuacjach i dlaczego to robią. Kiedy opanujesz tę wiedzę, poczujesz się bezpieczniej – niełatwo będzie cię zranić. Zacznie się ozdrowieńczy proces wychodzenia z doznanych traum, wróci pewność siebie. Przy odrobinie szczęścia nie dasz się zwieść w istotnych dla ciebie sprawach.
Cała ta moja wiedza nie pojawiła się intuicyjnie ani sama z siebie, po części dlatego, że jestem typowym Amerykaninem o osobowości typu A[1], pozbawionym wrodzonego daru odczytywania ludzkich zachowań. Jak prawie wszyscy, uczyłem się je analizować metodą prób i błędów, zanim mnie oświeciło, że mogę opracować system pozwalający rozumieć innych. Można się go nauczyć i potem doskonalić swe umiejętności za pomocą prostego treningu.
Bez tego treningu najprawdopodobniej wciąż będziesz łamać sobie głowę nad tym, jak dana osoba postąpi w krytycznym momencie, od którego może zależeć twoje dalsze życie. I znów łotry będą manipulować, sytuacja będzie się zmieniać, a twój umysł zasnują kolejne wątpliwości, co robić. Kiedy nie wiesz, czego się spodziewać po innych, właściwie nie możesz nakreślić precyzyjnych planów, niezbędnych, by odnieść życiowy sukces.
Zegar tyka. Widzisz coraz więcej znaków zapytania, przeraża cię konieczność podjęcia decyzji i nowe problemy szerzą się jak zaraza: wyobcowanie Bogu ducha winnych ludzi, wtykanie nosa w prywatność innych, odkładanie decyzji tak długo, aż za późno już na rozwagę. Czas upłynął. Większość ludzi zaciska wtedy kciuki, robi to, co podpowiada im intuicja i rzuca monetą.
Na nieszczęście – czego dowodzą badania behawioralne – osoba, która nie ma pełnej wiedzy, podejmuje trafne decyzje jedynie w połowie przypadków. Z reguły nie ponosi za to winy, gdyż człowiek, którego zachowanie starała się przewidzieć, często bywa manipulatorem. Niekiedy manipulujemy nieświadomie, ponieważ każdy woli widzieć siebie w lepszym świetle, zatem okłamuje samego siebie i przekazuje tę wizję otoczeniu. Mit wielkości staje się częścią mniemania o sobie. Jak często spotykasz ludzi cieszących się sławą, a w rzeczywistości będących kolosami na glinianych nogach?
PODSUMOWANIE:
Niemal każdy kiedyś doświadczył gorzkiego smaku zdrady, poczuł się zdezorientowany, zrozpaczony, nabrał podejrzeń. Nie przysporzyło mu to mądrości ani siły, lecz przepełniło nieufnością wobec całego świata i pokaleczyło.
Żeby prawidłowo funkcjonować, istota ludzka musi przewidywać, jak postąpią inni, i stosownie do tego ufać im lub nie. Jeżeli ktoś bez opamiętania szafuje zaufaniem, może stracić to, na czym mu najbardziej zależy. I kiedy później coś zacznie wskazywać, że znów się na to zanosi, zatrzaśnie drzwi, które powinien otworzyć, i zostanie sam z własnymi przeczuciami.
Strach, strach, strach. Któż go nie zna. Niemal każdy pierwotny lęk towarzyszący relacjom międzyludzkim można pokonać za pomocą najpotężniejszej zdolności człowieka: umiejętności przewidywania. Bez tej mocy zawsze będziesz nieufny – i drogo za to zapłacisz. Zaufanie wprowadza spokój, jest twórcze, pobudza do działania i łączy narody. Znajduje się na szczycie hierarchii pozytywnych uczuć, będąc aktywnym wyrazem miłości, której zresztą często towarzyszy.
Odczytując ludzi, poznajesz ich charakter, cechy, skłonności, pragnienia, obawy, uczucia, silne i słabe strony, zdolności, a to składa się na tę jedną zaletę, której wszyscy poszukujemy: wiarygodność. Wiarygodność rozprasza mrok, pozwala jaśnieć prawdzie, jest niezbędna w pozytywnych relacjach.
PRZYPISY