10,99 zł
Księżniczka Lise chętnie spotyka się z milionerem Rafe’em de Villiers, ale tylko do czasu, kiedy dowiaduje się, że jej ojciec zaaranżował ich małżeństwo. Lise czuje się potraktowana przedmiotowo i odmawia. Mimo to po śmierci ojca postanawia spełnić jego ostatnią wolę i proponuje Rafe’owi białe małżeństwo. Nie wie, że Rafe naprawdę ją kocha i tylko pozornie zgadza się na ten warunek. Po ślubie zamierza uwieść żonę i przekonać ją o swoich uczuciach…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 142
Kali Anthony
Jak uwieść żonę
Tłumaczenie:
Piotr Błoch
– Wasza wysokość, najgłębsze wyrazy współczucia…
Te słowa powtarzane po tysiąckroć przez ostatnie dni wywracały do góry nogami uczucia i życie Lise, do niedawna dla nikogo nieistotne i niezauważalne. Dziewczyna oparła się o stare mahoniowe biurko, zawalone gazetami z wielkimi, „wrzeszczącymi” nagłówkami w stylu: „Gotowa do rządzenia?”. Nawet jeśli nie była, to nie miała wyboru. Musiała rzucić wyzwanie rzeczywistości, choć media najwyraźniej z niej szydziły. „Oszustka!” – sugerowały.
Znajdowała się w gabinecie, który przez grubo ponad sześć wieków stanowił siedzibę władzy i ośrodek dowodzenia jej rodziny. Starała się nauczyć panować nad strachem, który dławił ją od tamtej okropnej chwili, trzynaście dni wcześniej, kiedy prywatny sekretarz króla, Albert, przekazał jej wieści zwiastujące koniec ich dotychczasowego świata.
– Wasza wysokość, doszło do tragicznego wypadku…
Odtąd codziennie powtarzała w myślach swoją mantrę. Przypomnienie, kim jest.
„Nazywam się Annalise Marie Betencourt. Jestem waszą wysokością. Obrończynią tego Królestwa. Wkrótce zostanę ukoronowana. Będę królową, a przy okazji najmłodszym monarchą lauretańskim od trzystu lat”.
Ale oszustwo. Ale szopka.
Powoli przeniosła wzrok na człowieka siedzącego na krześle naprzeciw niej. Nie wyglądał wcale na tak zmartwionego, jak sugerowały jego słowa. Jego ciemne oczy błyszczały, jakby był głodny. Poczuła dreszcze i otuliła się ciaśniej żakietem, podświadomie chcąc się od niego odgrodzić, by móc się oprzeć wspomnieniom, które wciąż ją prześladowały.
Kiedyś stanowiła dla tego mężczyzny centrum wszechświata, albo przynajmniej pozwolił jej tak myśleć. Pławiła się w ich flircie, jak kociak wylizując śmietankę z zakazanego wiaderka. To wszystko sprawiło, że kurczowo trzymała się złudzeń, że ma w życiu jakiś wybór. Słowa, które szeptał, potrafiły odurzyć ją jak narkotyk i przekonać, że naprawdę coś dla niego znaczy.
Rafe de Villiers. Biznesmen. Miliarder. Porażająco przystojny. Zawsze z kilkudniowym zarostem. Wyglądający na rozpustnego. Haniebnie pociągający.
Nieodpowiedni.
Jednak jakże pragnęła każdej chwili w jego towarzystwie, chętnie ulegając iluzji, że ten błyskotliwy, charyzmatyczny człowiek naprawdę jej pragnie. Jak ochoczo pozwoliła sobie na rozbudzenie potrzeb, które idealnie wyłączały zdrowy rozsądek. Gdyby go zachowała, ostrzegłby ją, że pozornie potajemne spotkania za każdym razem, gdy Rafe odwiedzał pałac, nie mogły być całkowicie przypadkowe. Musiały być zaaranżowane przez jej ojca.
– Dziękuję, panie de Villiers.
Wcześniej mówili do siebie po imieniu. Myślała, że to… uczucie. Nie. Stop. To wszystko było złudzeniem i nie ma mu za co dziękować. Gdy obserwowała go teraz, siedzącego naprzeciw, ubranego w nienaganny, trzyczęściowy szary garnitur, obojętnego na otoczenie, bolesna prawda docierała do niej po raz kolejny. Jak wcześniej podczas ostatniej najgorszej kłótni z rodziną. W rzeczywistości nie znaczyła dla niego nic, miała jedynie zagwarantować dostęp do władzy dzięki przeklętemu spiskowi uknutemu wspólnie przez niego i przez ojca. A ona wierzyła, że mogą się pobrać z miłości.
Kolejne upokorzenie, które powinna dodać do długiej listy krzywd wyrządzonych jej w ciągu ostatnich kilku tygodni. To cud, że jeszcze się nie poddała.
Rafe zerknął na zegarek, a potem znów utkwił w niej swoje wilcze, ciemne oczy. Spróbowała odwzajemnić mu się władczym spojrzeniem.
– Czy zatrzymuję pana tutaj wbrew woli? – zapytała.
Kącik jego ust drgnął. W niedalekiej przeszłości fascynowały ją te usta. Bardzo ich pragnęła. Dwadzieścia dwa lata i nigdy się nawet nie całowała. A teraz straciła szansę i na to. Niedojrzałe, naiwne marzenia. A on był cwaniakiem i intrygantem, i taki pozostał. Porażająco przystojny, kuszący jak Lucyfer, ale kombinator.
– Ależ mam dla pani cały dzień! – Jego głos brzmiał mrocznie i słodko. Seksownie. Można się było zatracić w każdej wypowiadanej przez niego sylabie. – Zastanawiałem się tylko, kiedy…
Przerwało mu pukanie do drzwi.
– Och, właśnie! Poranna kawa… – westchnął, przeczesując dłonią przydługie czarne loki. Niesforne kosmyki, niby wbrew woli opadające mu na czoło. Lecz nawet ten gest wydawał się wystudiowany. Bo właśnie taki był.
Studium męskiej doskonałości.
Zupełnie zapomniała, że dobrze znał rytuały monarchy, podczas gdy ona nieporadnie się ich uczyła. Kiedy znajdował się w swoim gabinecie, jego wysokość dokładnie o wpół do dziesiątej robił przerwę na kawę. Nikt nawet nie zapytał, czy jej wysokość chce tego samego. Tempo zmian w małej monarchii, istniejącej bez większej zawieruchy praktycznie od czternastego stulecia, przywodziło na myśl cykl zlodowaceń.
Ubrana na czarno kobieta w białych rękawiczkach wwiozła do środka elegancki wózek, na którym znajdowały się drobne przekąski, srebrny dzbanek do kawy z królewskimi wytłoczeniami oraz maleńkie filiżanki, rozmiarem przypominające skorupki od jajek. Bez pytania nalała Rafe’owi kawy, uświadamiając tym samym Lise, jak dobrze go znała. Nic dziwnego. Spędził tu mnóstwo czasu z jej ojcem, królem, zaangażowany w podejmowanie decyzji dotyczących innych ludzi, których nie mieli prawa podejmować. Tak jak się to stało w jej przypadku.
Rafe natychmiast napił się gorącego, aromatycznego płynu i westchnął z rozkoszą. Ten dźwięk niemal cielesnej przyjemności poruszył Lise do żywego.
– Sprzedałbym duszę za tę kawę. Nie spałem od dwudziestu czterech godzin, odkąd zostałem przez panią zawezwany.
Starała się nie myśleć o tym, co robił w nocy, kiedy nie spał. Wśród wysoko postawionych kobiet na balach krążyły plotki o jego niesamowitych… talentach. Zaczerwieniła się i zacisnęła zęby, zażenowana tym, jak bardzo nadal na niego reagowała.
Kiedy zaczęła się ta jej obsesja? Kiedy zaczęto knuć wokół niej? Na balu wydanym z okazji zakończenia przez nią oficjalnej edukacji i wejścia w dorosłe życie?
To właśnie wtedy powiedziano jej, że nie może wziąć udziału w mistrzostwach w narciarstwie zjazdowym, a zamiast tego zostanie wysłana do elitarnej szkoły dla dam, gdzie nauczy się specjalnej etykiety dla kobiet z arystokracji.
Podczas tamtej imprezy ledwo trzymała się na nogach, czuła się jak jakiś sztuczny przedmiot i to w dodatku kiepskiej jakości, bo wymagający obróbki i „specjalnej etykiety”. Nie chciała już świętować, bo przypominało to bardziej celebrowanie uwięzienia niż wolności i dorosłości. Aż nagle w niekończącej się kolejce gości paradujących w dół po szerokich marmurowych schodach do lśniącej sali balowej zobaczyła Rafe’a, zamyślonego i górującego nad tłumem, jakby był jego właścicielem. Miał na sobie idealnie skrojony smoking, w fascynujący sposób kontrastujący z jego niesfornymi ciemnymi włosami. Wydawał się dziki i nieposkromiony, lecz doskonale ukrywał się pod ucywilizowaną fasadą. Gdy przypadkiem odwzajemnił jej spojrzenie, jego prorocze, czarne oczy spowodowały, że wszystko wokół zniknęło, po prostu przestało istnieć. Liczył się tylko on. Czy od razu dojrzał jej wygłodniałą wręcz nadzieję i pragnienie, aby ktoś docenił ją za to, kim jest, a nie za instytucję, którą reprezentuje? By ktokolwiek zainteresował się nią i tym, czego naprawdę chciałaby dla siebie?
Od tamtej imprezy zawsze zauważał ją i poświęcał jej uwagę, z dystansu, ostrożnie, choć w tych krótkich chwilach, kiedy ich ścieżki przecinały się podczas oficjalnych uroczystości, nie zabrakło między nimi oczywistego, subtelnego flirtu.
Potem skończyła dwadzieścia dwa lata.
Jego ulotne zainteresowanie stało się intensywne. Prywatne. Pojawiły się czułe słówka i delikatny, niby przypadkowy kontakt fizyczny. Sporadyczny dotyk. Czuła się piękna i pożądana. Jak prawdziwa kobieta z wachlarzem potrzeb i pragnień, które w końcu mogą zostać zaspokojone. Lecz jakimś cudem, choć nie zdawała sobie sprawy, że jest ofiarą spisku, nie zdążyła utonąć.
Westchnęła teraz i przygładziła czarną spódnicę, swój strój żałobny. Pozostało siedemdziesiąt siedem dni do końca oficjalnej żałoby, lecz ona nigdy się z niej nie uwolni. To przez nią rodzina znalazła się w grobie.
– Na wezwania jego wysokości nigdy pan nie narzekał – podniosła głos, chcąc zabrzmieć władczo, lecz zamiast tego zabrzmiała uszczypliwie jak osa.
– I wcale nie narzekam na pani.
Rafe pił kawę z wytłaczanej porcelanowej filiżanki, która w jego masywnych dłoniach wydawała się absurdalnie krucha. Wzrok utkwił w gazecie, gdzie znajdowały się zdjęcia orszaku pogrzebowego i jej idącej samotnie, ze spuszczoną głową.
– Nieważne, jaki ma pani do mnie interes – dodał – wszystko może poczekać. Każdy ma prawo do żałoby.
Jego głos był niski i z pozoru miły, o ile tym razem mogła zaufać honorowym intencjom. Ale żeby miała przeżywać żałobę? Żałowała raczej, że nie wypada jej się wściekać, wrzeszczeć ani płakać. Niestety ostatni czas przypominał bardziej brodzenie w błocie czy w śniegu po kolana, z zasłoniętymi oczami. Dalsze tkwienie w bezwładzie sparaliżuje ją do końca.
– Konstytucja nie czeka na nikogo – odparła.
– Jesteś, pani, pierwszą królową od…
– …od stu pięćdziesięciu lat. Owszem!
Naprawdę nie potrzebowała, żeby jej o tym przypominać. Parlamentarzyści i premier Hasselbeck robili to codziennie, odkąd zamknięto grobowiec rodzinny. Wyliczali jak mantrę jej przyszłe obowiązki oraz podkreślali niedociągnięcia, jako osoby bardzo młodej, w dodatku kobiety.
– Ten kraj czekał tyle lat na kogoś tak wyjątkowego jak pani, to może zaczekać jeszcze chwilę.
„Wyjątkowa, piękna, cenna”. Już wcześniej słyszała z jego ust te kuszące słowa. Słodkie błyskotki, które przemawiały do jej duszy, spragnionej bycia kochaną. Dopóki nie przekonała się, jak żałosne są puste słowa. Więc teraz nie zamierzała ich słuchać. Bo prawda była brutalna: jej kraj jej nie chciał, ale nie miał wyjścia. Bycie zupełnie nieplanowaną następczynią tronu i w dodatku płci pięknej nieuchronnie oznaczało jedno: wkrótce zamieni się w urodziwą kartę przetargową, na co absolutnie nie czuje się gotowa. Choć rzeczywistą ocenę swej urody i wnętrza pragnęła pozostawić siłom wyższym, plotkarskie media wychwalały pod niebiosa jej wszelkiego rodzaju cnoty fizyczne: sportową sylwetkę, blond włosy i niebieskie oczy.
Bycie kartą przetargową było czymś oczywistym dla większości żeńskiej części arystokracji w ich tragicznie zacofanym królestwie. A zatem bycie przydatną przy zawieraniu korzystnych sojuszy, układów i małżeństw. Ale bezwzględne posłuszeństwo? Nie. Gdyby potrafiła się całkowicie podporządkować, może jej rodzice i brat nadal by żyli?
– Czas jest moim wrogiem – oznajmiła.
I właśnie dobiegł końca!
Ślub dla następcy tronu został przygotowany na długo przed jego nieoczekiwaną śmiercią. Teraz premier uznał za celowe dotrzymanie terminu i związanych z nim ustaleń. W każdym razie zapowiedział, że na pewno nie potrzeba zmieniać listy zaproszonych gości, a następczymi tronu brakuje przecież „tylko”… pana młodego. Przełknęła nerwowo, żeby zagłuszyć drwiący, wewnętrzny głos i jego nieubłagany, podstępny szept: „Nie mogę tak… nie nadaję się do tego…”.
Niestety pozostało jej tylko ignorowanie owego głosu i obaw. Do jednego nie mogła bowiem dopuścić: kraj nie może się pogrążyć w chaosie z powodu sukcesji. I do tego właśnie potrzebowała Rafe’a, bo każdy, kto choć trochę poznał historię i ustrój ich małego, ukrytego w Alpach królestwa, wiedział, że kobieta może zasiąść na tronie Lauretanii, tylko jeżeli jest mężatką.
Kiedy była jeszcze pionkiem w grze politycznej i nikt nie brał jej na poważnie pod uwagę, ojciec wybrał sobie Rafe’a na przyszłego zięcia. Po miesiącach życia w ułudzie, że to Rafe sam z siebie się nią zainteresował, w trakcie ostatecznej, straszliwej awantury z rodziną, dowiedziała się całej prawdy. No i kazano jej wtedy wyjść za niego za mąż. Odmówiła. Tak samo jak odmówiła udziału w corocznym rodzinnym wyjeździe wakacyjnym, bo wiedziała, że będzie na nią wywierana nieznośna presja w kwestii ślubu. Przez króla, królową i księcia, zgodnie ignorujących fakt, że Lise jest nie tylko księżniczką Lauretanii, ale przede wszystkim kobietą z krwi i kości, która marzy o tym, by zakochać się z wzajemnością i znaczyć coś dla przyszłego partnera.
A potem los potraktował ich rodzinę z brutalną ironią. Rodzice i brat zginęli w wypadku na tymże wyjeździe, ona została sama i musiała przejąć koronę, co oznaczało konieczność zamążpójścia, a Rafe stał się jej jedynym, dostępnym tak szybko „wyborem”. Warunkiem koniecznym. Obowiązkiem. Pokutą.
De Villiers musiał doskonale wiedzieć, co się święci. Jednakże tkwili tu oboje w milczeniu, udając, że nie wiadomo, o co chodzi. Nie umiała się zmusić do zadania mu konkretnego pytania, ale winna to była nieżyjącym rodzicom, którzy nigdy nie zobaczą wnuków, i bratu, który nie poślubi swojej narzeczonej ani nie zostanie królem.
Zdecydowała już przecież, że poślubi ostatecznie mężczyznę, którego wcześniej wybrał dla niej ojciec.
Lise wstała, więc Rafe również wstał.
Przeklęty protokół!
Ciągle o nim zapominała i kończyło się na tym, że ludzie wokół niej podskakiwali jak zabawkowe pajacyki na sprężynie po otwarciu ich pudełka.
Rafe natomiast wszystko robił idealnie. Nienagannie. Nie wykonywał żadnych zbędnych gestów ani ruchów, nie zapominał o niezbędnych. Wszystko, co robił, było wykalkulowane. Wystudiowane. Wyrachowane. Tych słów sama będzie się musiała nauczyć. I ich znaczenia. Bo wkrótce też się taka stanie.
– Proszę usiąść, panie de Villiers – powiedziała.
Usiadł z ociąganiem, bo Rafe nie wykonywał niczyich poleceń. W miejscu wykreowanym na protokole i restrykcjach zdołał wytyczyć własną ścieżkę. Dlatego była zaszokowana, gdy ojciec zdradził jej, jaką umowę zawarł z człowiekiem, któremu nikt nie mógł podyktować niczego. Nawet król.
Podeszła do okna i zapatrzyła się przed siebie na wysokie szczyty Alp. Ujrzała także krążące i szybujące na prądach powietrza ptaki. Jak bardzo im zazdrościła! Jak okrutnie pragnęła do nich dołączyć! Złapać wiatr w żagle i odfrunąć stąd w siną dal. Ale nie miała takiej możliwości, jak i wszyscy ci, którzy utknęli w małym, hermetycznym królestwie.
– Potrzebuję… męża.
– Ale przecież nie chce pani męża. – Nie mogła nie zauważyć goryczy w jego głosie. Kiedy próbował się z nią zobaczyć po awanturze z rodziną, odmówiła mu audiencji, mimo że ojciec tego od niej żądał. – Niech pani zmieni zapis w konstytucji.
– Próbowano już. Bez powodzenia.
– W tysiąc osiemset sześćdziesiątym trzecim i w tysiąc dziewięćset siedemdziesiątym czwartym. Czas nie stoi w miejscu.
– W Lauretanii owszem.
Jej kraj jest konserwatywny do szpiku kości. Co gorsza, naród jej nie ufa, o czym świadczą te okropne nagłówki w piekielnych gazetach. Dziecko spłodzone w charakterze polisy ubezpieczeniowej na wypadek najgorszego, „niemożliwego” scenariusza, który jednak się zdarzył. „Nagroda pocieszenia” na „najczarniejszą godzinę” królestwa. Niechciane dziecko i to w dodatku dziewczynka.
Rafe wiedział o tym aż za dobrze, bo nie szczędziła mu zwierzeń, kiedy jeszcze darzyła go zaufaniem. Po co więc mówił do niej, jakby miała wybór?
– Wie pan doskonale, dlaczego pana zaprosiłam. Proszę przestać udawać.
– Proszę mówić do mnie wielkimi literami. Nigdy bym się nie ośmielił uważać, że znam i rozumiem zawiłości kobiecego umysłu.
Ta jego elokwencja, kwiecisty styl. Niedawno uwielbiała słuchać, jak się wypowiada. Cóż. To wszystko kłamstwo.
Postanowiła przejść prosto do rzeczy.
– Chciałabym, żeby został pan moim mężem.
Wypowiedzenie tych słów prawie ją zabiło. Natomiast w jego oczach natychmiast dostrzegła błysk wyrachowania, który wcześniej głupio myliła z pożądaniem.
Rafe splótł przed sobą dłonie.
– Czyli pani mnie pragnie? – wyszeptał cicho i delikatnie.
Jego głos był jak pieszczota. Jeszcze niedawno chciała desperacko wierzyć w każde słowo. Usiłowała w ten sposób wmówić sobie, że nawet po tym, jak zmuszono ją do porzucenia sportu, który kochała, i utracie normalnej, wymarzonej wolności, jej istnienie nadal ma jakiś sens. W głębi serca zaś żyło w niej sekretne pragnienie, by w jej obłudnym świecie, gdzie otaczały ją same nieszczerze, wdzięczące się imitacje prawdziwych ludzi, ten osobnik zechciał ją pokochać naprawdę.
Ale przyznanie się do tego wszystkiego oznaczałoby okazanie fatalnej słabości. Mimo zaczerwienionych policzków, wyprostowała się więc z całą wyniosłością, na jaką potrafiła się zdobyć. Na załamanie pozwoli sobie potem. Nie dzisiaj i nigdy przy nim.
– Spełniam ostatnie życzenie mojego ojca.
Rafe uśmiechnął się szyderczo.
– Stosowny hołd dla wielkiego człowieka.
Zadrżała mimo woli. Nie tak bardzo wielkiego, jeśli wierzyć docierającym do niej ostatnio plotkom. Powoli zaczynała nawet podejrzewać, że członkowie jej rodziny byli bardziej ludzcy niż pozy, które całe życie przybierali. Niestety nigdy nie zdradzili się z tym przy niej i konsekwentnie wymagali od córki i siostry wyłącznie „najwyższych standardów”.
– Cieszę się, że odbiera to pan tak samo jak ja – odparła.
Wiedziała, że do końca życia przyjdzie jej płacić za wszystko, co się stało. Ale miała parę asów w rękawie. Musiała zawrzeć pakt z diabłem, lecz nie zamierzała całkowicie zaprzedać mu duszy. Poczekała, aż Rafe usadowi się z powrotem na krześle i przybierze znajomy wyraz samozadowolenia.
– Czy wie pan, co to jest białe małżeństwo? – zapytała.
Rafe westchnął z goryczą. Leciał tutaj całą noc, skrócił podróż służbową, by stawić się na wezwanie Lise. Oczywiście, że wiedział, co oznaczało białe małżeństwo. Małżeństwo nieskonsumowane.
– Owszem, słyszałem o czymś takim – odpowiedział, starając się, by jego głos brzmiał neutralnie i łagodnie.
– Świetnie. Czyli ustalone.
Lise usiadła także, ale wyglądała na niespokojną i nerwowo bawiła się dłońmi.
– Co jest ustalone? – zdziwił się, odchylając się na krześle.
Miał ochotę zacząć mówić przez zaciśnięte ze złości zęby, lecz nie na darmo przez lata doskonalił się w zachowaniu dystansu i obojętności. Gdy rozmówcom wydawało się, że nie napotykają z twojej strony na żadne emocje, nie próbowali cię ranić.
Rafe miał złe doświadczenia z tutejszą arystokracją, która od czasów szkolnych próbowała utrącić zdolnego parweniusza i wiejskiego chłopca, jakim był i jakim go zaszufladkowano raz na zawsze. Nie liczyło się dla nikogo, że jego rodzina dorobiła się majątku ciężką, fizyczną pracą, nie zaś po prostu dziedzicząc. Kiedy zmarł jego brat, Carl, prawie udało im się ostatecznie zniszczyć Rafe’a, jednak okazało się, że jest silniejszy, niż ktokolwiek z nich przypuszczał.
Lise zmarszczyła brwi.
– Nasze małżeństwo, oczywiście!
Rozsiadł się wygodnie i sięgnął po kawę. Nigdy nie zamierzał być niczyim „wymuszonym wyborem”. Wyłącznie dobrowolnym. Powtarzał to ojcu Lise. Dobitnie. Mógłby ją poślubić, ale wyłącznie za jej zgodą. Bez żadnego przymusu.
Miał nadzieję, że patrzy na nią obojętnie, bo w rzeczywistości aż się w nim wszystko gotowało.
– A co ma z tym wspólnego tak zwane białe małżeństwo?
Zacisnęła usta.
– To właśnie panu proponuję.
Czyste szaleństwo.
Przez pół roku prosił króla, by pozwolił mu normalnie zbliżyć się do Lise i zawalczyć o jej rękę, wiedząc, że nie jest księżniczce obojętny. Chciał zostać wybrany dobrowolnie. Wystarczająco długo pogardzano nim z powodu pochodzenia. Nie zamierzał nigdy usłyszeć, jak ktokolwiek mówi, że Lise zmuszono do poślubienia go. Tylko nie to. Chciał im wszystkim pokazać, że księżniczka sama wybrała plebejusza, a nie arystokratę.
I co z tego wyszło?
W pewnym momencie, kilka ładnych miesięcy po tym, jak zaczął o nią w normalny sposób zabiegać, musiał wyjechać w niespodziewaną podróż służbową. Wtedy król eksplodował! Bez uprzedzenia postanowił zmusić Lise do ślubu. Osobę tak wrażliwą i wymagającą finezji oraz delikatnego podejścia. Zamiast więc szczęśliwego powrotu do domu, na Rafe’a czekała klęska i zgliszcza. Lise nie chciała oglądać go na oczy, grożąc wezwaniem straży pałacowej, gdyby próbował spotkać się z nią na siłę. Król wściekał się, że jeden z jego poddanych ośmielił się sprzeciwić bezpośredniemu rozkazowi – ignorując kompletnie fakt, że tym poddanym jest jego jedyna córka. I tak oto wszelkie wieloletnie plany, nadzieje i ostrożne manewry Rafe’a legły w gruzach.
Jak by tego było mało, król, pogrążony w pielęgnowaniu urazy, nie potrafił odpuścić i pozwolił na złamanie protokołu. Na wakacje pojechali we trójkę: on, królowa i książę – prawowity następca tronu, jednym małym samochodem, prawdopodobnie, żeby łatwiej im się dyskutowało, jak przywołać księżniczkę do porządku i zmusić do posłuszeństwa. Roztyta i rozleniwiona samozadowoleniem ochrona rodziny królewskiej zgłupiała do reszty i nie zareagowała na absurd. I zdarzył się banalny wypadek samochodowy: w górach na królewskie auto pechowo spadł głaz, zabijając wszystkich pasażerów. Rafe obawiał się chwilami, że gdyby się to nie stało, pewnego dnia poniosłoby go i zrobiłby to sam.
Ile godzin stracił na negocjacje z królem i próby przekonania go, że wie, co robi? Ale przecież w mniemaniu arystokracji zwykły śmiertelnik nie może wiedzieć, jak postępować z księżniczką! A teraz pozostało mu wyłącznie jedno: pozbierać się, wziąć się w garść i posprzątać ten cały bałagan.
Lise, siedząca za ohydnym, monstrualnych rozmiarów biurkiem, wyglądała jak karlica. Była też przerażająco blada, aż biała, niczym wiecznie ośnieżone szczyty górskie za oknami wokół nich. Ubierała się tylko na czarno, a głowę na znak żałoby okrywała ciemną mantylą – tradycyjną, koronkową chustą.
A mogła być radosna i odziana w jaskrawe barwy oraz wszelkie możliwe błyszczące klejnoty, jak to sobie kiedyś wymarzył, kiedy pierwszy raz ją zobaczył. On zaś mógł udowodnić przeklętej arystokracji, że taki mariaż jest możliwy. Starannie zaaranżowany, ale akceptowany przez obie strony z radością. Niestety król w swej nieskończonej arogancji zniszczył to wszystko, siebie oraz najbliższych.
– Czyli zero seksu? – zwlekał z tym pytaniem, ile mógł.
Jednak natychmiast się zaczerwieniła. Nadal na nią działał. Dobrze! Z trudem stłumił uśmiech.
– Tak – bąknęła.
A więc miał tu niewątpliwie pewne karty do rozegrania… Lise najwyraźniej potrzebowała męża nie tylko z jednego powodu, nawet jeśli sobie tego nie uświadamiała. Jeśli to w ogóle możliwe, księżniczka pobladła jeszcze bardziej. Twarz miała skrzywioną i nerwowo przygryzała dolną wargę.
– Co chce pani przez to powiedzieć?
– To chyba jasne. Nie może mnie pan zmusić do… żebym zaczęła z panem…
Zająknęła się. Jej wzrok błądził po całym pokoju. Nigdy nie patrzyła prosto na niego. Rzecz jasna, że denerwowała się tym układem. W życiu nieustannie i bez powodzenia poszukiwała fantazji i sielanki. Od obszernych romansideł, które czytała po kryjomu, po malarstwo Prerafaelitów, którym się fascynowała. Wszystko to było hołdem składanym podświadomie romansom i baśniowym emocjom, jakich pragnęła doświadczyć.
– …kochać się? Nigdy nie zmusiłbym do tego żadnej kobiety.
– W naszym układzie nie ma miłości.
Ale mogła być – pomyślał znów odruchowo z goryczą.
– W takim razie uprawiajmy seks! Czysty, gorący…
– Widzę, że nie jest pan zainteresowany moją bardzo praktyczną propozycją – przerwała mu nerwowo – a zatem przepraszam, że zmarnowałam pański czas. – Lise oddychała szybko, jakby była zasapana. Jej oczy wydawały się jeszcze większe i mocno pociemniały. – Zwrócę się do kogoś innego. Podsunięto mi alternatywne kandydatury.
Inni kandydaci? Ciekawe, kim byli. Z trudem tłumił gniew, bo z łatwością mógł sobie ich wyobrazić: ludzi tak zarozumiałych, że niemających wątpliwości, że nadają się na najpotężniejsze stanowisko w królestwie.
Tacy sami byli rówieśnicy ze szkoły, którzy pastwili się nad nim w prestiżowej Akademii Królewskiej za to, że należał do niewłaściwej klasy społecznej, mimo że majątek jego rodziny pochodzący z ciężkiej pracy fizycznej dorównywał majątkom ich rodzin. Gnębili jego młodszego brata, Carla, który pragnął w przyszłości zajmować się rodzinnymi stadami wypasanymi na stokach gór. W rezultacie Carl odmówił powrotu do szkoły. Gdyby nie to, może żyłby do dziś.
O ironio losu, to działalność i fortuna Rafe’a stały w większości za stylem życia uwielbianym przez lokalnych arystokratów. Niemalże każdy kieliszek wina, jaki wypijali w ich małym królestwie, oraz większość potraw, którymi się zajadali, pochodziła z produkcji oznaczonej logiem de Villiers. Swoje imperium zbudował własnymi rękami dzięki potężnej ambicji, nakręcany negatywnymi doświadczeniami i śmiercią brata. Jednak nic z tego dla nikogo poza nim nie miało znaczenia. Dla tutejszej elity pozostał synem hodowcy krów, wyśmiewanym od małego, a najbardziej w zapomnianej przez Boga instytucji zwanej elitarną szkołą. Tak samo ignorowano fakt, że od pokoleń jego rodzina wytwarzała tradycyjny lokalny ser z własną nazwą, chroniony narodowym patentem, który zyskał światową renomę, oraz to, że mógłby osobiście kupić ich wszystkich za same odsetki ze swoich biznesów i jeszcze zostać z miliardami kapitału. Carl miał rację. Od tych ludzi można się było nauczyć jedynie pogardy.
Teraz padło na niego, bo żaden z jego dawnych kolegów, obecnych arystokratów, nie miał pojęcia, jak ratować w tej sytuacji kraj. Pokaże im więc, co można osiągnąć. Ale już sama myśl, że którykolwiek z nich miałby się dotknąć do Lise, rozpalała w nim niebezpieczny ogień. Dla niej istniał tylko jeden odpowiedni kandydat.
On sam.
– Nigdy nie obiecywałem nikomu, że potrafię być eunuchem. A pani zamierza mnie właśnie skazać na takie życie.
Zaplanował to wszystko inaczej. Piękny pierścionek z brylantem w kolorze słońca, pasujący do jej złotawych włosów. Noc poślubna na wielkim małżeńskim łożu. Namiętność, o jakiej Lise nie śniła. Nie przewidział nigdzie żadnego miejsca na niezdrowy układ.
– Źle mnie pan zrozumiał. Żadnego seksu… ze mną – bąknęła i znowu się zarumieniła. Wszystkie emocje odmalowywały się na jej twarzy. Nie umiała niczego ukryć. Urocza cecha u kochanki, tragiczna u królowej. Próbowała się wyprostować i śmiało spojrzeć mu w oczy, lecz nie dała rady. Nawiedzonym spojrzeniem błądziła po ścianach. – Może pan oczywiście znaleźć sobie kochankę, ale nie od razu.
Czy mówiła poważnie? Sądząc po zawziętej minie, tak. Z trudem przełknął tę nienormalną propozycję.
– To znaczy kiedy? – warknął. Miał ochotę walnąć w coś pięścią, a także uciszyć ten piekielny, głośno tykający zegar na biurku. – Mam zacząć szukać dopiero po miodowym miesiącu?
– Nie potrzebujemy miodowego miesiąca. To nie ten typ relacji.
– To po co w ogóle czekać? Przecież pani też będzie chciała mieć kochanka. Co dobre dla gąsiora, dobre i dla gęsi. Wszyscy powinni być traktowani jednakowo.
– Nie jestem żadną gęsią, panie de Villiers! – Jej dłonie oparte o biurko drżały nerwowo. – powiedział pan już dość.
Był odmiennego zdania. Absurdalność tej sytuacji rozwścieczała go.
– Cały czas się zastanawiam… może zacznijmy oboje szukać już teraz, to zaprosimy naszych kochanków na wesele!
– Wystarczy. Dosyć… – zaprotestowała.
Rafe jednak nie bardzo miał ochotę przejmować się jej ostrzegawczym tonem.
– Już sobie wyobrażam te intrygujące rozmowy i wpadki przy wspólnym stole. „Kochanie, czy możesz podać mi sól?”. I już zamieszanie! Bo które „kochanie”? Oficjalne czy nieoficjalne? I za każdym razem wszyscy czworo zmagamy się z przyprawami, starając się siebie nawzajem zadowolić…
– Nie będzie żadnych zmagań!
– Zgoda! Nie będzie, bo w gruncie rzeczy jestem wiernym, prostym człowiekiem i nigdy bym nie zdradził kochanki z żoną! To wbrew moim zasadom!
– Powiedziałam: dosyć! – Lise zerwała się w końcu na równe nogi. Uniesiony nienaturalnie wysoko podbródek, rumieńce na policzkach. Oto prawdziwa osobowość księżniczki, którą jej rodzina usiłowała stłamsić. – Niezmiernie się cieszę, słysząc, że jest pan z natury wierny. Nie będzie jednak żadnych przepychanek o sól i pieprz. Żadnych kolacyjek we czworo. Z mojego doświadczenia wynika, że królowie zawsze mają kochanki, więc może pan także mieć swoją. Żądam jedynie zachowania absolutnej dyskrecji.
Istotnie król miał zawsze w pobliżu grupę kobiet, które mogły spełnić każdą jego zachciankę. Rafe’a ciekawiło, czy Lise była świadoma, że prywatny sekretarz jej matki również robił dla niej dużo więcej niż tylko odpowiadanie na korespondencję i wysyłanie listów? Generalnie, ponieważ sam wywodził się z domu, gdzie rodzice kochali się niezmiennie w ten sam szalony sposób, jak w dniu, w którym się poznali i zakochali, Rafe uważał układy w rodzinie królewskiej za obrzydliwe.
Miłość jednak w tej podstawowej postaci również nie była dla niego. Poznał ją już w wydaniu arystokratycznym i okazała się jedyną grą, w której przegrał. Szybko się zorientował, że młode arystokratki pragnęły go tylko z jednego powodu: aby drażnić rodziców, afiszując się z atrakcyjnym plebejuszem. W ten sposób uczyły się buntu, a on był od początku na tyle bogaty, że nie stawiał ich w kłopotliwej sytuacji.
Raz wydawało mu się, że naprawdę jest z wzajemnością oczarowany córką pewnego hrabiego. Oświadczył się więc, a ona… wykpiła jego zuchwałość. Nauczył się wtedy, że miłość jest dla głupców, a w jego przypadku otwiera drogę kolejnym prześmiewcom, wyszydzającym otwarcie różnice w pochodzeniu, a on nie zamierzał już nigdy więcej wystawiać się na pośmiewisko.
Od tamtego czasu pogodził się z rzeczywistością i uznał, że jedyną liczącą się wartością jest władza.
– A co będzie z panią… wasza wysokość?
Właściwe zachowanie i wymagany protokół stanowiły chwilowo jej jedyną broń. Zbroję ochronną. Zamierzał pozwolić jej ukrywać się za nią jeszcze przez chwilę. Wygląda na to, że będzie miał wystarczająco dużo czasu, aby „rozbroić” księżniczkę, kawałek po kawałku, kiedy na jej palcu znajdzie się ślubna obrączka.
– Potrzebuję męża, nie kochanka.
Jej otwarte wyznanie sprawiło mu prymitywną radość. Czyli w tle nie czaił się żaden uzurpator.
– To niezbyt sprawiedliwe.
– Jak to miło z pana strony, że tak pan uważa.
– Jestem za absolutną równością, jeśli chodzi o przyjemność. W rzeczywistości staram się nawet zapewnić partnerce większą rozkosz niż sobie.
Z wrażenia bezwiednie rozchyliła usta.
Nigdy nie odważył się jej pocałować, czego bardzo żałował. Być może powinien być bardziej stanowczy w swoim podejściu. Ale zakładał naiwnie, że ma czas. Że może ją powoli i szczerze uwodzić. Nie spodziewał się, że przyjdzie mu o nią walczyć od nowa.
– Nie ma równości w konstytucji – powiedziała cicho. – Królowie mogą rządzić, a królowe muszą w tym celu wyjść najpierw za mąż. I z tym się mierzę. Muszę wypełnić swój obowiązek.
W jej głosie słychać było porażkę. Nienawidził tego. Chciał, żeby potrafiła zawalczyć o swoje.
– A kiedy pani obowiązkiem stanie się posiadanie następcy i jednego lub więcej następców zapasowych, to co wtedy?
– Mówi pan o dzieciach, nie przedmiotach, jak często traktuje je monarchia. I właśnie dlatego nie będzie żadnych dzieci.
Lodowate spojrzenie Lise sprawiło, że przeszły go dreszcze. Taka była jej brutalna i gorzka prawda. Mówiła na serio. Pamiętał krótki czas, kiedy się widywali podczas starannie zaplanowanych, lecz pozornie spontanicznych spotkań. Wtedy zaczęła powoli uchylać przed nim drzwi do swych najgłębszych przemyśleń i pragnień. Niestety życie zatrzasnęło mu je przed nosem.
– A co z sukcesją?
Lise wzięła głęboki oddech, aż zadrżała.
– Monarchia umrze wraz ze mną.
Rafe odruchowo cofnął się na krześle. Szok wywołany jej oświadczeniem przypominał lodowate uderzenie pierwszej, zimowej zawieruchy po łagodnej, słonecznej jesieni. Rzecz jasna, że on nigdy do tego nie dopuści. Jeśli już zostanie królem, jego dzieci i jego rodzinna krew przejmie panowanie nad tym okrutnym królestwem na długo.
– Lise…
Zmrużyła oczy.
– Nie prosiłam, by zwracać się do mnie po imieniu.
Trzymała się na dystans, jak każdy członek rodziny królewskiej, jakiego kiedykolwiek spotkał. Nienawidził tego. Nie znosił tej maskarady.
– Ale prosiłaś, bym został twoim mężem. Więc uznałem, że minęliśmy już etap oficjalny i formy grzecznościowe.
– Tylko wtedy, kiedy tak powiem, a pan zgodzi się w jednoznaczny sposób na moją ofertę. – Była coraz bledsza na twarzy, jej skóra wydawała się niemal przeźroczysta, a cienie pod oczami stawały się wyraźniejsze i ciemniejsze. – Są tylko dwie możliwości, panie de Villiers. Tak lub nie.
„Nie” oznaczało, że Lise będzie dla niego stracona na zawsze. „Tak” przez dziwactwo obowiązującej konstytucji skazywało go na wygnanie w zimnym i pustym małżeństwie, ale czyniło z niego króla.
Nigdy nie zapomni tych, którzy szydzili z jego pochodzenia, a potem zastraszali Carla. Ba, kpili z niego nawet po śmierci. Wyglądało na to, że pozostanie na zawsze „niżej” przez to, że nie przyszedł na świat w rodzinie arystokratów. A jako król miałby władzę nad nimi wszystkimi. Ta myśl kusiła go ponad wszystko.
– Tak. Byłbym zaszczycony.
Na ułamek sekundy złagodniała, lecz chwilę potem jej twarz znów przypominała stalową maskę.
– Premier sugeruje, że rozsądny termin to miesiąc czasu.
Czyli dokładnie wtedy, kiedy miał się odbyć ślub właściwego następcy tronu. Jak rząd może serwować taki horror własnej królowej? I dlaczego ona na to pozwala?
– Ależ wygodnie…
– Owszem – potwierdziła, choć nie umiała ukryć wzburzenia w głosie. – Zamiast marnować pieniądze i energię na organizowanie kolejnej imprezy. Koronacja nastąpi zaraz po.
A więc ten kraj nie mógł jej nawet dać dnia oddechu. Jeszcze jeden dowód na to, że nigdy nie postrzegali jej jako jednostki. Stanowiła wyłącznie integralną część ich chorej układanki.
– Jakieś preferencje, jeśli chodzi o pierścionek zaręczynowy? – Żółty diament, który zaplanował w pierwszym scenariuszu, nie nadawał się do obecnej narracji. W komnatach królowej nie było słońca, żyła ona w permanentnie zimowej aurze. – Ja wybrałbym szafir cejloński. W kolorze twoich oczu…
Widział, że znów przez ułamek sekundy się zawahała. Potem potrząsnęła tylko głową.
– Potrzebuję wyłącznie podpisu na akcie małżeństwa. To nie jest pora na świętowanie czegokolwiek.
– Rozumiem. Ale czego chciałabyś prywatnie?
W jej oczach zalśniły łzy. Nie mógł się mylić. Przecież ich ugoda pozbawiała ją wszystkiego, czego pragnęła w rzeczywistości.
– Spokojnego układu, niczego więcej.
Pokiwał głową. Wolał się nie odzywać z obawy, że wybuchnie gniewem.
– Dziękuję, Rafe. – Te słowa nareszcie popłynęły z głębi jej serca. Gdy spojrzał na nią, przez chwilę widział księżniczkę, jaką kiedyś znał. Potem ponownie stała się królową. – Mój prywatny sekretarz będzie się kontaktował.
– Będę czekać na jego telefon.
Wstał i złożył ukłon. Gest sztywny i nieznany.
Gdy wyszedł z gabinetu, jego energiczne kroki jeszcze długo rozbrzmiewały na marmurowych korytarzach. Mógł zgodzić się poślubić Lise, ale nie akceptował całej reszty tej sytuacji. Miał teraz czas. Przed nim bitwa, którą wygra. Ożeni się, a potem zrealizuje nowy plan. Plan zdobycia żony.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji
Tytuł oryginału: The Marriage That Made Her Queen
Pierwsze wydanie: Harlequin Mills & Boon Limited, 2022
Redaktor serii: Marzena Cieśla
Opracowanie redakcyjne: Marzena Cieśla
© 2022 by Kali Anthony
© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2024
Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.
Harlequin i Harlequin Światowe Życie są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.
HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.
Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone.
HarperCollins Polska sp. z o.o.
02-672 Warszawa, ul. Domaniewska 34A
www.harpercollins.pl
ISBN: 978-83-8342-405-7
Opracowanie ebooka Katarzyna Rek