Skandale to moja specjalność - Kali Anthony - ebook

Skandale to moja specjalność ebook

Kali Anthony

4,5
11,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Sara Conrad uniknęła aranżowanego małżeństwa, rodzice od razu jednak wybierają dla niej innego kandydata. Sara nie chce poświęcać swojego życia dla majątku i pozycji rodziny, ucieka więc z domu. Zwraca się po pomoc do księcia Lance’a Astilla, znanego playboya. Romans z człowiekiem o tak złej reputacji powinien wystarczyć, by odstraszyć niechcianych kandydatów. Sara nie spodziewała się jednak, że zakocha się w księciu… 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 148

Oceny
4,5 (4 oceny)
2
2
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Kali Anthony

Skandale to moja specjalność

Tłumaczenie:

Dorota Viwegier-Jóźwiak

Rozdział pierwszy

– Ziemia ziemi – prochy prochom – popioły popiołom…

Sara stała przy wyjściu z królewskiego mauzoleum, gdy duchowny rozpoczął ceremonię pochówku trzech pokaźnych rozmiarów sarkofagów – króla, królowej i księcia koronnego.

Nie zwracała uwagi na ludzi wokół, koncentrując się całkowicie na sarkofagu ze szczątkami księcia koronnego Ferdinanda Betencourta, spowitym flagą państwową i udekorowanym liliami, których zapach wypełniał mauzoleum. Jeszcze dziesięć dni temu Sara Conrad była narzeczoną księcia. Kobietą, która niedługo miała zasiąść na tronie…

Histeryczny chichot wydobył się z jej gardła, zanim zdążyła mu zapobiec. Przycisnęła ręcznie wyszywaną chusteczkę do ust, szydząc w duchu z własnej naiwności.

„Będziesz trwać u jego boku, rodzić mu dzieci, ale nigdy nie zdobędziesz jego serca…”

Pełne jadu słowa usłyszała podczas balu, który odbył się zaledwie kilka miesięcy wcześniej. Wypowiedziała je jakaś kobieta, wysoka, elegancka, elokwentna i będąca dokładnym przeciwieństwem Sary, wskazując dobitnie, gdzie jest jej miejsce w hierarchii potrzeb Ferdinanda.

Pospiesznie ocierała teraz oczy, udając, że niestosowny wybuch śmiechu był tak naprawdę wybuchem płaczu. W rzeczywistości żałobę po stracie Ferdinanda odbyła wiele miesięcy przed jego przedwczesną śmiercią. Stało się to wtedy, gdy destrukcji uległo jej niedorzeczne marzenie, że po ślubie Ferdinand znajdzie czas, by ją pokochać. Trzymając chusteczkę nadal przy twarzy, rzuciła ukradkowe spojrzenie w stronę reszty żałobników. Po jej plecach przebiegł dreszcz i obróciła się jeszcze dalej w prawo, napotykając wlepione w siebie spojrzenie mężczyzny, którego nie znała. Obca twarz w małym gronie znanych jej ludzi. Nie zauważyła go wcześniej, co było dziwne, bo zdecydowanie się wyróżniał. Imponującym wzrostem, perfekcyjnym krojem ciemnego garnituru i pewnością siebie. Widać po nim było bogactwo od pokoleń. Jedyną rzeczą, która Sarze nie pasowała, był wyraz znudzenia na jego twarzy, podczas gdy otaczające go osoby wydawały się pogrążone w bólu. Niezależnie od tego, był niesamowicie męski i miał uroczy dołeczek w brodzie. Intensywność jego spojrzenia sprawiła, że Sara poczuła się więźniem w swoim ciele spowitym w czarne i smutne ubranie. Tymczasem w jej sercu panowała wiosna.

Niestety nie była w stanie kontrolować reakcji na tego absorbującego mężczyznę. Podobnie nie potrafiła zapanować nad gniewem z powodu farsy, w jakiej od dłuższego czasu zmuszona była brać udział. Wszyscy utwierdzali ją w przekonaniu, że będzie żyła w udanym związku z przyszłym królem, tymczasem związek ten nie opierał się na dojrzewającej powoli miłości, lecz na absolutnej obojętności – przynajmniej ze strony księcia koronnego.

Nieznajomy przechylił lekko głowę, unosząc wyżej brew. Uśmiech igrający na kształtnych ustach zdawał się mówić: Wiem, o czym myślisz.

Gorące spojrzenie prześlizgnęło się po całej jej sylwetce i Sara spuściła oczy, czując, jak jej ciało staje w płomieniach. Dawno już żaden mężczyzna tak na nią nie patrzył. Co więcej, domyślił się, że Sara wcale nie jest pogrążona w żałobie. Jej serce biło teraz w rytmie uwodzicielskiego tanga.

Odwróciła głowę, zanim jej usta zdążyły odpowiedzieć uśmiechem, co byłoby zupełnym nietaktem i zaprzeczeniem wieloletnich przygotowań do roli przyszłej królowej. Pewne rzeczy się o sobie wie i Sara wiedziała, że nie byłaby dobrą królową. Nic zatem dziwnego, że Ferdinand jej nie pokochał. Kłębiło się w niej za dużo emocji, których poskromienia żądali od niej rodzice i pracownicy pałacu obarczeni zadaniem przyuczenia jej do przyszłej roli.

Musisz się mocniej starać, Saro… – To była stała śpiewka przy każdym uśmiechu nie w porę czy, o zgrozo, wybuchu śmiechu. Wszyscy wkładali serce i duszę w wyciśnięcie z Sary resztek radości życia.

I prawie się to udało.

Ten problem nie dotyczył jej najlepszej przyjaciółki i jedynej ocalałej z rodziny królewskiej Lauritanii. Annalise stała naprzeciwko Sary. Smukła, osamotniona postać z twarzą całkowicie pozbawioną wyrazu. Czy tak samo jak kiedyś Sara bała się teraz tego, że będzie musiała zasiąść na tronie? Czy marzyła o tym, by wyrwać się ze złotej klatki?

Sara nie umiała powiedzieć. Wiedziała natomiast, że królowa Lauritanii musiała wyjść za mąż. Czy znajdzie miłość, o czym zawsze marzyła?

Sara ponownie wbiła wzrok w podłogę, wykręcając w dłoniach chusteczkę, modląc się w duchu, by przyjaciółka nie domyśliła się tego, o czym myśli Sara. Teraz, gdy Ferdinand nie żył, świat wydawał jej się o wiele przyjemniejszym miejscem, ponieważ była… wolna. Wolna od oczekiwań, które zmieniły jej życie w udrękę.

Jej los rozstrzygnął się tuż po urodzeniu. Została wtedy obiecana księciu koronnemu i w stosownym czasie miała zostać jego żoną i królową. Dziś – po raz pierwszy od dwudziestu trzech lat – była panią swojego życia. Nie była już związana z osobą, która miała wiele twarzy, a żadna z nich nie była prawdziwa. W dniu tego przeklętego balu zrozumiała, że Ferdinand nigdy jej nie pokocha. Mówił o tym, że ich małżeństwo jest dla niego wyłącznie obowiązkiem wobec ojczyzny i niczym więcej. Nie obiecywał jej wierności, lecz samotność w związku pobawionym uczucia. Nie miała wtedy jak uciec od machiny ślubnej, która ruszyła już pełną parą.

A teraz? Czuła ulgę, która niczym miękki koc otuliła jej ramiona, ale czy zasługiwała na potępienie? Zajmowała się wyłącznie sobą, podczas gdy monarchia w jej kraju prawie upadła. Inna sprawa, że dawniej nie mogła sobie na to pozwolić. Bycie królową brzmiało świetnie, gdy była małą dziewczynką, która chciała chodzić na bale i pozować do zdjęć w koronie, ale z czasem ta perspektywa ciążyła jej coraz bardziej, aż wreszcie przygniotła ją do ziemi niczym lawina. Bezwzględność mediów, zawiść, brak prawdziwych przyjaciół i zewsząd tylko oczekiwania.

Sara wróciła myślami do rzeczywistości, przekonując się, że mrowienie w ciele wywołane spojrzeniami nieznajomego mężczyzny, nie ustąpiło. Zerknęła jeszcze raz w jego stronę. Nadal na nią patrzył z tym dziwnym rozbawieniem. Myśli Sary powędrowały w zdecydowanie niestosownym kierunku, gdy wyobraziła sobie siebie całującą mężczyznę.

Gdyby miała przed sobą inną przyszłość, może wykazałaby się odwagą i przejęła inicjatywę. Ale choć chciała ulec pokusie, to jednak w jej głowie od razu rozległ się dzwonek alarmowy. Mężczyźni mający władzę, tacy jak Ferdinand czy ten tutaj czarujący nieznajomy, nie dostrzegali w kobietach ich indywidualności. Sara uważała się za coś więcej niż tylko ozdobę, pomimo że tak właśnie była traktowana od czasu ogłoszenia zaręczyn z przyszłym królem. Miała się uśmiechać na zawołanie, urodzić śliczne dzieci i wtapiać się w tło, gdy nie będzie potrzebna. Szczęśliwie, to już było za nią.

Sara westchnęła z żalem. Musiała zapomnieć o przystojniaku, który kazał jej marzyć o rzeczach, które i tak nigdy by się nie spełniły. Zamiast tego znów poświęciła więcej uwagi przyjaciółce. Annalise podeszła do przodu i przystanęła przy sarkofagach, ale zanim to zrobiła, obejrzała się na Sarę. Miała podkrążone oczy, usta lekko jej drżały. Sara wolałaby podejść do niej i pocieszyć ją, a nie stać z dala od królowej, jak wymagał tego protokół.

Obie były młode i obie straciły świat, jaki do tej pory znały. Ich życie nigdy już nie będzie takie samo.

Sara skłoniła lekko głowę, żegnając się milcząco z monarchią. Miała wrażenie, że tak naprawdę nigdy nie rozumiała tego świata. Nie odnalazła w nim szczęśliwego zakończenia. Miała przed sobą nowe życie. Musiała tylko zaczekać, aż nadarzy się okazja. A czasu miała teraz całe mnóstwo.

Lance nie znosił pogrzebów. Nie przeszkadzało mu, że były smutne. W jego pojęciu życie było nieustającą paradą składającą się z żałoby i utraconych szans. Nie cierpiał hipokryzji. Zmarli we wspomnieniach żywych w ogóle nie przypominali osób, którymi byli za życia. Trójka zmarłych, których zasługi wspominano dziś, należała do tego właśnie rodzaju. Opisy ich dokonań czy charakterów były niczym więcej jak wytworem fantazji. On na pewno nie zapamięta ich w ten sposób.

Został zaproszony, by pełnić funkcję oficjalnego świadka pogrzebu, zgodnie z wymogiem archaicznej już dziś konstytucji Lauritanii. Tak więc wrócił do miejsca, gdzie spędził lata nauki w szkole średniej, gdy jego ojciec pełnił funkcję ambasadora Wielkiej Brytanii. Lance czuł, że powinien uznać zaproszenie za zaszczyt. Jego niedawno zmarły ojciec przyjaźnił się z lauritańską rodziną królewską, sądząc, że pomoże w ten sposób swojemu synowi jako przyszłemu księciu Bedmore. W rzeczywistości jednak Lance nigdy nie wróciłby to tego konserwatywnego kraiku, nawet gdyby dostał osobiste zaproszenie od królowej. Zrobił to jedynie na prośbę swojego najlepszego przyjaciela i partnera biznesowego Rafe’a De Villiers.

Rafe i on spotkali się tutaj, w prestiżowej Akademii Królewskiej i obaj – każdy na swój sposób – prowadzili walkę z arystokracją Lauritanii. Mieli zasadę, że jeśli któryś z nich poprosi o pomoc, drugi spełni prośbę bez gadania. A ponieważ obaj byli traktowani jako obcy w akademii – Rafe wywodził się z ludu, zaś Lance był obcokrajowcem – zawsze trzymali się razem.

Tak więc stał teraz na stypie z kieliszkiem wina w ręce, otoczony morzem ludzi. Jego zadaniem było relacjonowanie Rafe’owi machinacji politycznych arystokracji, ponieważ przyjaciel nigdy nie otrzymałby zaproszenia na pogrzeb członków rodziny królewskiej. Nie miał najmniejszej ochoty na odnawianie znajomości z ludźmi, z których wielu szykanowało ich, zanim on i Rafe połączyli siły i reszta chłopców przekonała się, że należy się z nimi liczyć. Było to trudne, zwłaszcza że niektórzy próbowali zafałszować historię i próbowali z nim rozmawiać, jakby przeszłość nie istniała. Całkiem możliwe, że powodem było jego pochodzenie. Dziedziczny tytuł księcia dawał pewne przywileje.

Samo przebywanie tutaj wyostrzyło Lance’owi zmysły. Rafe coś kombinował i dotyczyło to na pewno młodej królowej, która zgodnie z konstytucją Lauritanii musiała wyjść za mąż, i to szybko. W tej chwili otaczali ją wszyscy przyjaciele rodziny królewskiej, trzymający za plecami noże i gotowi wbić je sobie nawzajem w plecy, walcząc o jak największe wpływy. Niektóre rzeczy nigdy się nie zmienią, a Lauritania była krajem tkwiącym mentalnie w przeszłości.

Lance opróżnił kieliszek i zatrzymał przechodzącego obok kelnera, by wziąć z tacy kolejny. Królowa, aczkolwiek urodziwa, w ogóle go nie interesowała, może tylko jako temat rozważań akademickich. Jego nieco leniwe spojrzenie powędrowało po sali i zatrzymało się na czymś o wiele ciekawszym. Eksplozja olśniewającej urody i seksapilu, na co zwrócił uwagę już w mauzoleum.

Nawet spowita w czerń jak reszta gości, wydawała się przyciągać spojrzenia jak magnes. Śmiech na pogrzebie musiał budzić zainteresowanie, ale wyglądało na to, że nikt prócz niego go nie zauważył. Tak czy inaczej wyróżniała się, wyglądając na zupełnie nieporuszoną nieszczęściem, nad jakim wszyscy dookoła ubolewali. Była oszlifowanym diamentem wśród czarnych bryłek węgla, a on uwielbiał wszystko, co jasne, roziskrzone i przykuwające uwagę. Takich ludzi znał w swoim życiu zdecydowanie za mało.

Gdy pochwycił jej spojrzenie, prawie się uśmiechnęła. W dniu przesyconym smutkiem, ona wydawała się kipieć nadzieją. Wyczuł w niej coś szalonego i trudnego do okiełznania, co w zwykłych warunkach byłoby pretekstem do poderwania jej i zaciągnięcia do łóżka. Może właśnie to powinien zrobić, by przełamać rutynę…

Stała po przeciwnej stronie sali. Złociste włosy miała upięte na karku i częściowo schowane pod czarnym kapeluszem. Zaczął się przeciskać w jej stronę. Na szczęście był o głowę wyższy niż większość gości, więc nie mogła, ot tak, zniknąć mu z oczu. Przyspieszył, czując, jak serce obija się głucho w jego piersi. Uważał, że los stanowczo powinien mu zrekompensować dzisiejszą wizytę tutaj.

Kobieta nie patrzyła w jego stronę, jej spojrzenie utkwione było gdzieś dalej. Była wyprostowana jak struna i miała wysoko uniesioną głowę, jakby sala była jej królestwem, a zgromadzeni na niej – poddanymi.

Doskonale dopasowana, nieco konserwatywna czarna sukienka akcentowała kobiece krągłości. Długość do kolan pozwalała docenić zgrabne łydki. Kilka pasm kręconych włosów wymknęło się z upięcia. Lance miał ochotę odsunąć je na bok i przyłożyć usta do idealnie gładkiej szyi, by ogrzać się jej ciepłem. Ciekawe, czy wtedy by się uśmiechnęła, albo jeszcze lepiej, rozkosznie westchnęła.

Dopiero z bliska uświadomił sobie, że kobieta jest drobniejsza, niż mu się zdawało. Nawet w pantoflach na wysokich obcasach sięgałaby mu może do brody, gdyby ją do siebie przytulił. Miała idealny wzrost i figurę. Podszedł ją z boku i gdy był tuż, tuż, pochylił głowę i mruknął zniżonym głosem:

– Niegrzeczna z pani dziewczynka.

Kobieta obróciła się gwałtownie i zobaczył jej zaróżowione policzki oraz szeroko otwarte oczy, zbyt niewinne w porównaniu z kimś tak zblazowanym jak on. Urodził się cynikiem, tak przynajmniej twierdziła jego matka. Nie było to tak do końca prawdą. Stał się cyniczny w dniu, w którym rodzice praktycznie sprzedali jego siostrę Victorię facetowi, który zaoferował najwięcej pieniędzy. Wszystko po to, by pchnąć karierę ojca naprzód. Lance wolał kobiety równie znudzone światem jak on, nie kogoś tak świeżego i radosnego jak kwiat na wiosennej łące.

Lance nie mógł oderwać od niej oczu. Znał wiele pięknych kobiet. Był od nich uzależniony, ale nigdy jeszcze nie spotkał kogoś, kto miałby tyle charyzmy, by rozświetlić okolicę blaskiem porównywalnym z letnim słońcem.

Kobieta przechyliła głowę i popatrzyła na niego oczami w kolorze błękitnego nieba. Pociągnięte różową szminką usta wyrażały zaskoczenie. Co prawda to ona się zaczerwieniła, ale za to on nie potrafił wydobyć z siebie słowa.

– Dlaczego? – spytała melodyjnym głosem, odnosząc się do jego zaczepki.

Żadnego: Słucham? Albo: Kim pan, do licha, jest? Był pewien, że ta kobieta skrywa wiele sekretów i chciał poznać je wszystkie. Widział to po jej oczach, w których odbiła się obawa, że ktoś może się domyślić, co takiego próbuje ukryć. Różowe usta rozchyliły się, by wciągnąć powietrze. Marzył o tym, by je pocałować. Coś podobnego mogło ujść na przyjęciu weselnym, ale na stypie wywołałby gigantyczny skandal. Z drugiej strony większość swego dorosłego życia spędził, wywołując skandale. Doprowadzenie ojca do rozpaczy z powodu jego zachowania stało się z czasem największą misją Lance’a. Dziś ojciec już nie żył, ale za Lance’em nadal ciągnęła się reputacja skandalisty.

Nie odpowiedział na jej pytanie, dlatego uniosła wąskie, jasne brwi, domagając się wyjaśnienia. Zrobił krok do przodu i ponownie schylił głowę. W jego nozdrza uderzył aromat jabłek z sadu i kwiatów. Świeży i odurzający.

– Próbowała się pani nie roześmiać.

Jej twarz pokryła się nieco ciemniejszą czerwienią. A więc miał rację. Dzisiejszy dzień i ta okazja nie były dla niej powodem do żałoby. Dłonią w eleganckiej rękawiczce dotknęła sukni na wysokości dekoltu.

– To by było rzeczywiście niestosowne.

Lance’owi spodobało się, że nie próbowała zaprzeczać. Fascynująca kobieta. Spojrzała na niego ponownie i tym razem jej oczy zamglone były łzami. I choć Lance bardzo dbał o to, żeby nie być dżentelmenem, zachował jednak resztki dobrych manier. Wyjął z kieszeni chusteczkę i podał jej. Zrobił to dlatego, że nie znosił łez. Zwłaszcza wtedy, gdy nie potrafił im zaradzić. Uśmiechnęła się w podziękowaniu i otarła oczy.

– Może i tak, ale ja zachowuję się niestosownie przez cały czas, więc sądzę każdego według moich standardów. Zawsze powtarzam, że życie przestaje być zabawne, jeśli nie można się z niego śmiać. – Słynął z tego, że nie bierze życia na poważnie. Był to mit, który starannie pielęgnował. Niektóre sprawy, jak choćby aktualną sytuację siostry, traktował śmiertelnie poważnie. Wszystko inne było po prostu mało ważne.

Kobieta stojąca przed nim rozchmurzyła się nieco. Chyba powinien się teraz przedstawić, ale było coś fascynującego w tym, że nie znali swoich nazwisk, więc postanowił jeszcze z tym poczekać.

Przymrużyła oczy i cień długich rzęs padł na zaróżowione policzki.

– Był pan w mauzoleum. Czy powinnam pana znać?

Położył dłoń na piersi i cofnął się, jakby go uraziła do żywego.

– Naturalnie, że tak. Każdy mnie zna. – W jej oczach rozbłysły iskry wesołości. Wolał je niż łzy. – Lance Astill. Mój ojciec przez wiele lat był ambasadorem Wielkiej Brytanii w Lauritanii. A pani to…

Kobieta podała mu rękę. Pochylił się nad nią, ale nie śmiał dotknąć ustami jedwabiu czarnej rękawiczki, choć bardzo tego pragnął. Dzisiejsze spotkanie było rozgrywką, a on był mistrzem wszelkich gier.

– Sara Conrad – odpowiedziała, gdy się wyprostował. Zabrzmiało to znajomo. O ile się nie mylił, jeden ze szkolnych łobuzów, który uprzykrzał mu życie w szkole, miał na nazwisko Conrad. – Byłam narzeczoną księcia koronnego.

Lance zastygł w bezruchu. Wiedział, oczywiście, że Ferdinand zaręczył się z jakąś arystokratką, ale ona wyjątkowo do niego nie pasowała. Miała w sobie zdecydowanie zbyt wiele radości życia, która szybko zostałaby stłamszona przez pałacowe zakazy. Dodatkowo książę koronny słynął z rozwiązłości. Lance był pewien, że nie byłby wiernym mężem.

– Tak mi przykro – zapewnił, choć nie było mu przykro ani trochę.

– Niepotrzebnie. Ja się tym nie martwię – odparła i szybko podniosła dłoń do ust. – Przepraszam, nie powinnam tego mówić. Ja… To przez tę żałobę.

Lance ujął ją za łokieć i wyprowadził z tłumu w kierunku wysokiej palmy w donicy, gdzie nikt nie mógł podsłuchać ich rozmowy. W drodze sięgnął po jeszcze jeden kieliszek wina. Uznał, że Sara potrzebuje wzmocnienia. Należała do osób zbyt otwartych i szczerych. Zebrany tutaj tłum, nurzający się w żałobie, zlinczowałby ją za słowa, które właśnie wypowiedziała.

– Nie wyglądała pani na szczególnie pogrążoną w żałobie, no i ten śmiech…

– To objaw histerii.

– Na histeryczkę też pani nie wygląda. Czy powinienem mieć ze sobą sole trzeźwiące w razie omdlenia?

Kąciki ust Sary uniosły się wyżej. Przygryzła dolną wargę, powstrzymując uśmiech. Rozejrzała się wokół, jakby poszukując kogoś lub czegoś.

– Był pan kiedyś w sytuacji, kiedy wszystko, w co pan wierzył, okazało się kłamstwem? – Patrzył na nią, starając się nie podskoczyć ze szczęścia. Tak. Wiedział dokładnie, o czym mówi, i kiwnął głową. – Urodziłam się po to, by zostać małżonką króla, i proszę na mnie popatrzeć – powiedziała, wykonując gwałtowniejszy ruch ręką, w której trzymała kieliszek. Wino zakołysało się, ale pozostało w środku. – Stoję z nieznajomym i rozmawiam o swoich uczuciach. Nie ma we mnie nic z królowej. Na pewno byłabym jednym wielkim rozczarowaniem. Nic dziwnego, że on…

Znów przygryzła dolną wargę, ale nie po to, by stłumić uśmiech. Lance’owi nie trzeba było wyjaśniać, kim był „on”. Postawiłby spore pieniądze na to, że książę koronny i reszta arystokracji, którą Lance pogardzał, próbowali podciąć skrzydła tej cudownej istocie.

– Aniele… – Pasowało do niej to określenie. Jej alabastrowa twarz i wiotka sylwetka z domalowanymi skrzydłami mogłaby się znaleźć na renesansowych freskach. – Ja urodziłem się księciem i od lat nie robię nic poza rozczarowywaniem moich rodziców. Cała sztuka to wejść w rolę, zamiast z nią walczyć. Nie dbając o nic, zyskuje się nietykalność.

– A pan o nic nie dba?

Och, kiedyś dbał, nawet za bardzo. Z czasem przestał. Nic po jego dbaniu, kiedy działy się rzeczy, których nie potrafił naprawić. Konsekwencje jego największej porażki ponosiła Victoria. Pospiesznie kończone rozmowy telefoniczne, gdy jej mąż wracał do domu. Siniaki na ciele, które tłumaczyła własną niezdarnością. Lance nigdy wcześniej nie zauważył, by miała z tym problem. Jego podejrzenia nasiliły się z biegiem lat. Nie potrafił zadbać nawet o szczęście własnej siostry.

– Wszystko, na czym mi zależy, to skandale szeroko opisywane w brukowcach.

O tak, brukowce go kochały. Często widywał swoje zdjęcia na pierwszych stronach. Wszystkie doniesienia na jego temat miały tyle wspólnego z rzeczywistością co powieści fantastyczne z realnym życiem.

Sara uśmiechnęła się w końcu, ukazując rząd równych białych zębów. Patrzył na nią, zastanawiając się, jak by tu zdjąć z niej ten kapelusz, rozpuścić związane nad karkiem włosy zwinięte w sprężynki i zagłębić w nich palce.

– Łajdak z pana!

Nie pomyliła się. Istotnie był łajdakiem, który powinien wyrzucić z głowy niestosowne myśli. Sara była niewinna, a na takie kobiety nie było w jego życiu miejsca. Wszystko, co mógł zrobić, to zniszczyć ją. Victoria była jego pierwszą ofiarą. Nie chciał, by pojawiły się kolejne.

Schylił głowę.

– Do usług. Astillowie słyną ze swoich wad.

– Naprawdę?

Wbrew zdrowemu rozsądkowi ucieszył się, że wzbudził jej ciekawość.

– Moi przodkowie spędzili całe stulecia, trwoniąc majątek. Pochodzimy z długiej linii pijaków, hazardzistów, cudzołożników i rozpustników. Nie pozostaje mi nic innego, jak unieść ciężar historii rodzinnej. Co więcej, traktuję tę rolę bardzo poważnie.

– Które z wymienionych wad pan posiada?

– Tylko łoże małżeńskie jest dla mnie święte. Reszta jak najbardziej się zgadza.

Sara wciągnęła gwałtownie powietrze i poczuła szybsze bicie serca. W błękitnych oczach błysnęła fascynacja. Lance pochylił głowę i jego usta znalazły się tuż przy jej uchu.

– Chociaż hazard i picie ostatnio straciły dawny urok. – Jego głos przypominał pomruk, który rozszedł się w formie dreszczu po plecach Sary. – Jeśli chcę utrzymać opinię skandalisty, pozostaje właściwie tylko rozpusta…

Lance z przyjemnością obserwował woal różowości, który przykrył jej twarz. Podszedł jeszcze odrobinę bliżej, jakby coś go do niej przyciągało. Nie żeby miał dotknąć kobiety tak nieskalanej jeszcze przez życie. Ale mógł chyba pomarzyć, że sytuacja jest inna.

– Może właśnie tego mi trzeba? – wyszeptała.

– Słucham? – Jego serce podskoczyło raźno.

– Moje życie zawsze było takie… – Poruszyła ręką, jakby nie mogła znaleźć właściwego słowa.

– Uporządkowane? – W innych okolicznościach z chęcią zniszczyłby ten porządek i z satysfakcją obserwował, jak uporządkowana Sara tonie w chaosie namiętności…

– Tak. Skandal na pewno wniósłby w nie trochę emocji.

Popatrzyła na niego, jakby był odpowiedzią na jej dotychczasowe modlitwy. Bardzo niewielu ludzi było zdolnych zainteresować Lance’a. Jeszcze mniej było w stanie przykuć jego uwagę. Jednak w tej chwili, stojąc przed tą drobną istotą, zachowywał się jak rozedrgany kamerton. Najwyraźniej stał się bohaterem, którego poszukiwała. Sara Conrad marzyła o ucieczce. Źrenice Sary rozszerzyły się i Lance zobaczył w nich siebie.

– Och, aniele… Skandale to moja specjalność.

Otworzyła lekko usta.

– Cudownie…

To jedno słowo eksplodowało w nim, budząc chęć do życia. Zaczęło krążyć w jego ciele jak narkotyk, odurzając jego myśli i napędzając fantazje.

Pokusa miała na imię Sara.

Powinien zakończyć rozmowę i odejść, ale… nie chciał. Sara w jednej chwili stała się jego centrum wszechświata. Był zgubiony.

– Saro!

Na dźwięk dyscyplinującego głosu jej plecy usztywniły się i opuściła głowę. Lance zerknął na starszą parę, która pojawiła się tuż przy nich.

– Kim pan jest? – zapytał starszy mężczyzna ze zdegustowaną miną.

– Astill, książę Bedmore, proszę się do mnie zwracać Wasza Wysokość. Z kim mam przyjemność?

Wyraz szoku zmieszanego z podziwem ozdobił na moment twarze starszych ludzi. Ach, jak dobrze to znał. Matki wielokrotnie swatały mu swoje córki. Inna sprawa, że ich zainteresowanie szybko słabło, gdy tylko się dowiadywały, z kim mają do czynienia.

Sara milczała, wyglądając, jakby uszło z niej życie.

– Moi rodzice, hrabia i hrabina Conrad – przedstawiła ich.

– Co tutaj robisz, tak daleko od reszty gości?

Lance wyprostował się, patrząc na oboje z góry.

– To chyba oczywiste, biorąc pod uwagę, że dziś był pogrzeb jej narzeczonego? Lady Sara była na skraju wyczerpania emocjonalnego. Jako dżentelmen miałem obowiązek się nią zająć.

Matka Sary przyglądała mu się, wreszcie zmrużyła oczy. Rozpoznała go.

– Ach, to pan!

Uśmiechnął się, ponieważ ten moment nieodmiennie go bawił. Jakby sam fakt, że stanął obok jakiejś kobiety, mógł zrujnować jej reputację na zawsze.

– Lance Astill, zdeprawowany książę… – wycedziła. Lance był nawet dumny z przydomka nadanego mu przez brukowce.

– Szczerze powiedziawszy, wolę inne przydomki, ale zapewniam, że każdy z nich świetnie mnie opisuje.

Rodzice Sary pobledli.

– Chodź z nami, Saro! – zażądał ojciec.

Urocza Sara, stojąc nadal z opuszczoną głową, przyciskała chusteczkę Lance’a do ust. Ramiona wyraźnie jej drżały. Lance przyjrzał jej się uważnie, sądząc, że płacze, ale Sara znów musiała stłumić śmiech.

– No i proszę zobaczyć, znów ją doprowadziliście do płaczu i wszystkie moje wysiłki poszły na marne – stwierdził, unosząc brwi.

– Pan już wystarczająco dużo zrobił… To jest, Wasza Wysokość – dodała matka Sary po chwili wahania i Lance z zadowoleniem przyjął jej kapitulację.

– Państwo także. Proszę zabrać córkę do domu i zapakować do łóżka razem z kubkiem gorącego kakao. Ja bym tak zrobił – dodał, zniżając głos do konspiracyjnego szeptu.

Sara zakaszlała w chusteczkę, a jej ojciec poczerwieniał jak burak.

– Saro, wychodzimy.

I dobrze. Najlepiej, by zniknęła z tego żerowiska sępów, pomyślał.

– Lady Saro – zwrócił się do niej, stając tak, by miała rodziców za plecami. Spojrzała na niego i uśmiechnęła się. Lance wziął jej rękę. – Miło mi było panią poznać, choć szkoda, że w takich okolicznościach. Mam nadzieję, że jeszcze się zobaczymy.

Na to raczej nie było szansy. Lance zbyt rzadko odwiedzał Lauritanię. Mimo to fantazja o tym, że jeszcze się spotkają, była przyjemna.

Sara nie cofnęła dłoni. Ciepło jej palców przenikało przez materiał rękawiczki. Oboje przeciągali pożegnanie. W końcu Sara dygnęła, nadal patrząc mu w oczy.

– Mnie również było miło. Dziękuję za troskę, Wasza Wysokość.

Po raz pierwszy użycie tytułu sprawiło mu przyjemność.

Rozdział drugi

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji

Tytuł oryginału: Engaged to London’s Wildest Billionaire

Pierwsze wydanie: Harlequin Mills & Boon Limited, 2023

Redaktor serii: Marzena Cieśla

Opracowanie redakcyjne: Marzena Cieśla

© 2023 by Kali Anthony

© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2024

Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

Harlequin i Harlequin Światowe Życie są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.

HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.

Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone.

HarperCollins Polska sp. z o.o.

02-672 Warszawa, ul. Domaniewska 34A

www.harpercollins.pl

ISBN: 978-83-8342-802-4

Opracowanie ebooka Katarzyna Rek