10,99 zł
Eve i Gage zakochali się w sobie i postanowili się pobrać pomimo sprzeciwu ich skłóconych rodzin. Ojciec Eve szantażem zmusił córkę do zerwania kontaktu z Gage’em. Nieświadomy tego Gage ma żal do Eve, że go porzuciła. Gdy spotykają się po siedmiu latach, myśli głównie o odegraniu się na niej i jej ojcu. Ma plan, jak to zrobić, lecz jego uczucia do Eve odżywają z dawną siłą…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 149
Kali Anthony
Skłóceni kochankowie
Tłumaczenie:
Piotr Błoch
Tytuł oryginału: Bound as His Business-Deal Bride
Pierwsze wydanie: Harlequin Mills & Boon Limited, 2020
Redaktor serii: Marzena Cieśla
Opracowanie redakcyjne: Marzena Cieśla
© 2020 by Kali Anthony
© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2023
Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.
Harlequin i Harlequin Światowe Życie są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.
HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.
Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone.
HarperCollins Polska sp. z o.o.
02-672 Warszawa, ul. Domaniewska 34A
www.harpercollins.pl
ISBN: 978-83-276-9163-7
Opracowanie ebooka Katarzyna Rek
Wtedy…
– Jesteś cała?
Eve zadrżała, kiedy Gage otulił ją płaszczem, zakrywając mokre, przyklejone do niej ubrania. Na plecach czuła zimną strużkę wody spływającą z włosów. Sięgnęła dłonią do skroni, delikatnie badając obszar tępego bólu.
– Mam tylko guza, nic mi nie będzie.
– Gdzie?
Skrzywiła się, gdy zapalił mocną latarkę.
– Tutaj.
Jego palce delikatnie przesuwały się po jej skórze tam, gdzie najbardziej bolało. Znowu zadrżała, ale już nie z zimna. Z podniecenia.
– Przykro mi – wyszeptał i pocałował ją w czoła, a potem położył latarkę na podłodze.
Aureola ostrego światła otoczyła ich niczym kokon.
– A ty jak?
To on siedział za kółkiem, kiedy w ulewie zjechali z drogi. Śpieszyli się, bo próbowali przecież uciec, a Eve była pewna, że jej młodsza siostra Veronique zauważyła, jak wymyka się z domu.
– Nic mi nie jest. O mnie się nie martw – odparł jak zwykle.
Przyjrzała mu się uważniej. W opuszczonym budynku, w którym znaleźli się z plecakami po chaotycznej ucieczce z rozbitego auta, otaczał ich półmrok. Gage wyglądał normalnie, zresztą i tak nigdy by się do niczego nie przyznał. Zawsze starał się chronić tylko ją. Żałowała, że nigdy nie pozwalał jej zatroszczyć się o niego.
– Co z autem?
– Nie nadawało się do dalszej jazdy z takim uszkodzeniem.
– Zwrócą na niego uwagę.
– Ale przynajmniej nie stanowi już zagrożenia na drodze.
Gage objął ją i przyciągnął do siebie. Wysoko w górze nad nimi ulewa bębniła niemiłosiernie o dach, który w paru niezabezpieczonych miejscach przeciekał. Na posadzce tworzyły się kałuże.
– Wszystko będzie dobrze, kochanie. Mamy trochę kasy.
Kilka uciułanych tysięcy dolarów nie stanowiło fortuny, ale przypuszczała, że przynajmniej dotrą do celu. Gage obiecał, a on zawsze dotrzymywał słowa.
– Przetrwamy tu tę noc, a z rana złapiemy autobus do Montgomery. To tylko kilka godzin. Tam się pobierzemy i już nikt nas nie powstrzyma. Ani twoja rodzina, ani moi rodzice…
Posmutniał. Gage kochał swoich rodziców, ale rodziny Caronów i Chevalierów nienawidziły się od zawsze, więc mama i tata dali mu jasno do zrozumienia, że nie aprobują ich związku. Co prawda, próbował ich przekonać, że chociaż Eve ma tylko dwadzieścia lat, a on sam – dwadzieścia trzy, kochają się bardzo i wyłącznie to się liczy, lecz niestety nie zmienili zdania. Jeśli zaś chodzi o jej rodzinę…
Eve starała się nie myśleć o swoich najbliższych. Ból, jaki wywoływało myślenie o nich, towarzyszył jej nieprzerwanie od dziecka. Czasami już ledwo go zauważała. Po prostu nauczyła się z nim żyć.
– Jesteś tego pewien? – zapytała, przytulając się do Gage’a.
To prawda, że się kochali, ale decydując się na ucieczkę z nią, tracił wsparcie rodziców, które było dla niego bardzo ważne. W świetle latarki wydawał się bledszy niż zazwyczaj.
– Kocham cię, a w Alabamie nie potrzebujemy niczyjej zgody na ślub.
Gdyby tylko miała skończone dwadzieścia jeden lat, rzeczywiście nie musieliby uciekać. Jednak zostając w domu, narażała się na parady „odpowiednich” zalotników, narzuconych przez ojca i rozłąkę z Gagiem, zwłaszcza teraz, kiedy została ostatecznie przyjęta do paryskiej szkoły etykiety i manier dla dziewcząt z arystokracji. Taka perspektywa była nie do zniesienia i ułatwiła jej podjęcie decyzji. Gage’a kosztowało to wszystko równie dużo, chociaż nie mówił na ten temat.
Patrzyła, jak przeczesał dłonią mokre od ulewy włosy, ciemniejsze teraz niż jego normalny blond. Trudno było także nie zauważyć podkrążonych oczu, biorących się z frustracji, która nie opuszczała go od miesięcy.
– I nie wahasz się chwilami?
– Nigdy.
Gdy uśmiechnął się nagle, pomyślała, że to najpiękniejszy widok, jaki kiedykolwiek miała przed oczami. Chłód zniknął, zastąpiło go ciepło. Już samo wspomnienie uśmiechu Gage’a czyniło każdy dzień lepszym i łatwiejszym. Również te dni, kiedy nawet muzyka nastawiona na max nie była w stanie zagłuszyć wrzasków jej rodziców. Dni, w które po awanturach mama przenosiła się ostentacyjnie do swojego pokoju, mając do towarzystwa wyłącznie tabletki i mrożoną herbatę, obficie zakrapianą dżinem.
Gage pochylił się, by ją pocałować. Marzyła jednak o czymś więcej niż tylko o pocałunku w brudnym, rozpadającym się, nieznanym budynku. Po ślubie będą mogli znaleźć hotel i kochać się w normalnym łóżku, tak jak kilka tygodni wcześniej, gdy zakradli się do pokojów gościnnych na terenie posiadłości jego rodziców. Rumieniec pożądania okrył jej policzki na wspomnienie śnieżnobiałej pościeli, dotyku jego nagiego, owłosionego ciała i chwili, kiedy wypełnił ją tak idealnie, że płakała ze wzruszenia w jego ramionach. Był dla niej wszystkim, wszechświatem, jedynym człowiekiem, jakiego kochała i pragnęła całym sercem. Na myśl, że wkrótce zostanie panią Caron, przeszywały ją dreszcze.
Nagle odsunął się od niej i znów poczuła otaczający ich chłód i wilgoć.
– Co…? – chciała zapytać, lecz przycisnął palec do jej ust.
Wtedy zobaczyła krótki błysk światła pochodzący z innej części budynku. I usłyszała jakby skrobanie… może odgłos butów na brudnej, nierównej posadzce. Zamarła.
– Ktoś tu jest.
Wzdrygnęła się, słysząc szelest tuż obok. Ale to Gage pospiesznie wpychał rzeczy do swego plecaka.
– Musisz się ukryć – wyszeptał prawie bezgłośnie, starając się, by dudnienie deszczu o dach idealnie maskowało jego słowa.
– Może to wcale nie mój ojciec.
– Nie mogę ryzykować.
– A co będzie z tobą?
– Bierz pieniądze, jedź do Montgomery i tam się spotkamy. Zadzwoń, jak dotrzesz. A teraz… na górę!
Spojrzała na czarne, złowrogie krokwie pod dachem i zawahała się.
– Boisz się? – spytał.
Mało powiedziane. Była przerażona. Ale jego pytanie obudziło gorącą falę wspomnień, dodając otuchy.
Po tym, jak pierwszy raz spotkali się jako małe dzieci, szpiegując się nawzajem przez porośniętą bluszczem dziurę w murze granicznym pomiędzy posiadłościami obu rodzin, zadawał to pytanie, ilekroć się wahała. Dzięki temu nigdy nie cofała się przed jego wyzwaniami, przy okazji udając, że ani trochę jej nie przerażają.
– To jak wspinanie się po naszej starej magnolii. Pamiętasz? – Twarz Gage’a kryła się w ciemności, lecz jego łamiący się szept zdradzał, że on także jest przerażony.
Zaschło jej w gardle. Skinęła głową, ponownie spoglądając na krokwie. Nigdy nie zapomni, jak siadywała na gałęziach drzewa magnolii i patrzyła z góry na świat, dziecinnie wierząc, że pewnego dnia zrobią wszystko po swojemu. Pikanterii dodawała temu świadomość, że gdyby jej szanowna mama wiedziała, że jej drogocenna córeczka przesiaduje wysoko na drzewie i to w dodatku z okropnym Caronem, wpadłaby w absolutny szał.
A właśnie z Gagiem wszystko wydawało się możliwe, choćby było nie wiadomo jak źle. To chyba już tam na górze, na „ich” drzewie, w świecie ich fantazji, w którym próbowali żyć pełnią życia, odcinając się od prawdziwej, okropnej codzienności, jej dziewczęce zauroczenie przerodziło się w prawdziwe, dojrzałe uczucie.
Gage zapakował resztę rzeczy do plecaka i wcisnął go przez wybitą dziurę w ścianie do pustego pomieszczenia obok, poza zasięgiem wzroku.
– A teraz pora wspiąć się na górę zwinnie jak wiewiórka – wyszeptał.
Odgłosy ekipy poszukiwawczej stawały się coraz bliższe i wyraźniejsze. Przyciszone, męskie głosy. Chichoty.
– Wychodzić! Wychodzić! Gdziekolwiek jesteście!
Jak w jakiejś chorej grze. Polowali, a ona miała zostać „łupem dnia”. Chciało jej się wymiotować.
Wtedy Gage znowu ją pocałował. Tym razem niezbyt delikatnie. Desperacko. Nie chciała go puścić. Ani teraz, ani wcale.
– Odwrócę ich uwagę. Wtedy uciekniesz.
Odsunął się i pochylił, zaplatając przed sobą dłonie. Oparła o nie stopę, tak jak wtedy, gdy byli dziećmi, kiedy zawsze pomagał jej w ten sposób wejść na magnolię. Teraz wyprostował się i podniósł ją, a ona złapała mocno szorstką belkę i, nie zważając na drzazgi, jakimś cudem wciągnęła się na górę i przykucnęła na krokwiach, skulona w ciemności, bo obok przez brudne, częściowo wybite okna wpadało do środka przyćmione światło z ulicy. Gage rzucił jej ostatnie przeciągłe spojrzenie i posłał całusa. Wraz z poszukiwaczami zbliżały się w ich stronę światła latarek.
Gage zaczął się skradać, aż prawie zniknął jej z pola widzenia. Wtedy szurnął butami o posadzkę, celowo robiąc hałas. Wystawiał się na wabia, jak matka kaczka chcąca odciągnąć myśliwych od swoich kaczątek. Eve, ukryta pod samym dachem, wzięła głęboki oddech. Próbowała się uspokoić. W kieszeni miała ich pieniądze. Kiedy ludzie jej ojca znikną wraz z Gagiem, powoli zejdzie na dół i ucieknie prosto do Montgomery. Tam się odnajdą i wezmą ślub. Zgodnie z planem. Wszystko będzie dobrze…
Nagle… krzyki!
– Tam! On jest taaam!
Tupot wielu butów. Zamieszanie. Przepychanki. Niemożliwa do rozszyfrowania spod dachu kakofonia dźwięków.
– Mam go!
– Puśćcie mnie!
Głos Gage’a, jakiego przedtem nigdy nie słyszała! Zawsze brzmiał kojąco, sprawiał, że przestawała się bać i czuła się bezpieczna. Teraz był pełen przerażenia. Przywarła więc mocniej do krokwi, zamknęła oczy i spróbowała się skupić, by móc lepiej rozróżnić głosy, pomimo deszczu uparcie dudniącego o dach. Miała nadzieję, że Gage po prostu udaje.
– Gdzie ona jest?
Eve zamarła, bo znała dobrze ten głos. Jej ojciec!
Cisza. Potem łomot, chrząknięcie. Dalej suchy, ostry trzask, jak łamiącej się gałązki. A później głos Gage’a. Nadal zmieniony. Gruby i zgaszony.
– Odeszła.
Czy go skrzywdzili? Jej oddech przyspieszył. Zakręciło jej się w głowie. Lecz jeśli zemdleje i wypadnie ze swojej kryjówki, przepadnie już wszystko.
– Zostawiła cię?
– Nigdy jej pan nie znajdzie. Zadbałem o to.
Nie usłyszała odpowiedzi ojca, tylko coraz głośniejsze szepty i pomruki towarzyszących mu mężczyzn. Coraz więcej latarek oświetlało ciemne zakamarki pomieszczenia tuż pod nią. Podskoczyła, gdy ktoś niespodziewanie potknął się o brudną skrzynię, wzbudzając przy tym tuman kurzu. Człowiek na dole zaczął kichać, a ona wstrzymała oddech, by nie zrobić tego samego. Nie mogli przecież spojrzeć w górę!
Tylko nie w górę! Błagam…!
Tymczasem lało coraz mocniej, woda z coraz większym hukiem uderzała o dach. Eve, aby usłyszeć cokolwiek, musiała maksymalnie wytężać słuch. Co oznaczało, że mężczyźni na dole również słyszeli coraz mniej.
– Nic tu nie ma, szefie! – wykrzyknął w końcu jeden z ludzi do ojca i po raz ostatni przeczesał pomieszczenie mocnym światłem latarki.
Potem oddalili się w głąb budynku.
Eve oparła się o belki, walcząc ze łzami. Nie, nie będzie płakać. Nie teraz. Gage liczy na to, że będzie silna. Kiedy znów będą razem, znajdzie się czas i na płacz.
– Chłopcze! Twój dziadek był kłamcą, a tata jest złodziejem! – Znowu jej ojciec, zimny i okrutny, i ten aż nazbyt znajomy ton! – I teraz ty próbujesz uprowadzić moją córkę? Nawet jeśli będzie to ostatnia rzecz, jaką zrobię w życiu, to zemszczę się, zrujnuję ciebie i twoją rodzinę. Zniszczę wszystko, co kochasz.
Jego głos sprawił, że padł na nią blady strach. Przygryzła wargę, by nie wydać z siebie żadnego dźwięku. Na języku poczuła metaliczny, słony posmak krwi. Hugo Chevalier nie udaje. Wykona swoje groźby z lodowatą precyzją. Cóż ona najlepszego zrobiła? Nie powinna była uciekać. Nigdy nie powinna była ryzykować losu Gage’a ani jego rodziców.
Na dole ktoś głośno splunął. Dźwięk pełen pogardy. Wysunęła się do przodu, najbardziej jak mogła, lecz i tak nic nie widziała. Gardłowy śmiech Gage’a. Zadrżała, bo najwyraźniej jeszcze nie rozumiał. Jej ojciec nie należał do ludzi, z których można bezkarnie szydzić.
– Nie zniszczy pan, panie Chevalier, bo nigdy nie będzie pan miał Eve. Bo jest bezpieczna.
Okrutne chrupnięcie, jakby pięść oparła się z wielką siłą o ciało, zmroziło ją kompletnie. Nie mogła się poruszyć, choć desperacko pragnęła się upewnić, czy Gage’owi nic się nie stało.
Krzyki, hałas. Okrzyk bólu, kiedy uderzono go z jej powodu. Powinna natychmiast zeskoczyć, by go ocalić. Tak jak on zawsze próbował ratować ją z opresji. Twierdził też, że jest jedną z najodważniejszych osób, jakie znał, ale dziś zrobiła z niego kłamcę, ukrywając się jak tchórz. Wtuliła twarz w jego płaszcz. Zapach ukochanego przenikał materiał, przypominając o wszystkim, co mogą stracić, jeśli coś pójdzie nie tak. Ale nie było już odwrotu. Dźwięk ulewy jeszcze mocniej bębniącej o dach zagłuszył Eve, która łkała bezgłośnie, ukrywszy twarz w rękawie płaszcza Gage’a.
Teraz…
Eve siedziała przy wielkim stole w luksusowej, przeszklonej sali konferencyjnej, z boskim – wartym miliony dolarów – widokiem na Seattle. Dosłownie każdy błyszczący element futurystycznego wyposażenia, czy to szklany, drewniany czy chromowany, wskazywał jasno, że firma, w której się znajdowała, jest na absolutnym topie. Korporacja przodująca w wielu dziedzinach bez brania do niewoli pracowników, zachowująca równowagę pomiędzy pracą a życiem. I… ostatnie miejsce na ziemi, gdzie Eve chciałaby się znaleźć, gdyby miała wybór, lecz obecnie dla niej nieuniknione.
Odruchowo spojrzała na zegarek. Dziesięć minut po godzinie wyznaczonej audiencji. Czyli… zmuszał ich, by na niego czekali. Zaczęła nerwowo stukać palcami w leżące przed nią dokumenty, z trudem tłumiąc emocje nie do stłumienia, niezależnie od tego, jak długo będzie żyła.
– Nie jestem pewien, czy to dobry pomysł, droga pani Chevalier…
Natychmiast posłała swojemu prawnikowi surowe spojrzenie. Ten człowiek od lat służył ich rodzinnej firmie, a zatem był bardziej częścią problemu niż źródłem dobrych rozwiązań, gdy wszystko poszło tak katastrofalnie źle! A jednak musiała go sprowadzić, bo bez niego zarząd miał kłopot z zaakceptowaniem jej w charakterze zastępstwa za ojca. Nie ufano jej. Zresztą niewątpliwie on także jej nie ufał.
– Ale to nasza jedyna opcja.
To proste stwierdzenie musiało trafić nawet do najbardziej pobożnego wyznawcy cudów. Oto ich rodzinna firma Knight Enterprises znalazła się na krawędzi i, chwiejąc się niebezpiecznie, przygotowywała się do ostatecznego upadku w przepaść, w zapomnienie. Gdyby miała umrzeć szybką, prawie bezbolesną i publiczną śmiercią, Eve przeżyłaby to ze spokojem. Przeszła przez gorsze rzeczy w życiu, zdecydowanie gorsze, niż ktokolwiek potrafiłby sobie wyobrazić. Śmierć firmy była dla niej niczym… Zakłuło ją jednak serce na ulotne wspomnienie maleńkiej, białej trumny w pustym, jasnym kościele w piękny, słoneczny dzień. A zatem… dla niej samej istniały boleśniejsze straty niż upadek firmy, ale jej matka i młodsza siostra nie miały szans na przetrwanie, gdyby Knight Enterprises zawaliła się doszczętnie. Obsesyjnie wręcz chronione, izolowane i kontrolowane były skazane na zagładę wraz z firmą, która dotychczas je utrzymywała. I na to Eve nie pozwoli. Musiała w swoim młodym życiu zrobić już wiele strasznych rzeczy, ale nie dopuści do unicestwienia matki i siostry. Nigdy!
– Pani ojciec postąpiłby inaczej…
Kolejne ostre spojrzenie w bok i prawnik zamilkł. Wiedziała, że opanowała umiejętność uciszania ludzi wzrokiem. Jaki ojciec, taka córka. Czyli tatuś byłby z niej teraz dumny…? Wiedziała, że tak i ta myśl budziła w niej nienawiść do samej siebie.
– Mój ojciec leży nieprzytomny w szpitalu, więc nie on będzie tu decydował.
Hugo został pokonany tak skutecznie, jak nie potrafili tego dokonać ludzie, jego wrogowie – przez komara! Po pechowym ukąszeniu organizm zaatakowała wszechogarniająca infekcja. Trudno było uwierzyć, że coś tak małego i przyziemnego zdołało powalić potężnego, siejącego postrach mężczyznę do tego stopnia, że wylądował od razu na OIOM-ie w Jackson. Eve starała się odnaleźć w sobie choć odrobinę emocji w związku ze stanem ojca, a gdy się to nie udało, skupiła całą swą energię na ukrywaniu prawdy przed mediami i utrzymywaniu rozpadającej się Knight na powierzchni. Zresztą to ojciec osobiście zapoczątkował tę katastrofę, gdy siedem lat wcześniej spowodował, że zawisła nad nimi groźba nieubłaganie tykającej bomby zegarowej. I albo Eve uda się ją rozbroić, albo nareszcie to wszystko wybuchnie im prosto w twarz!
Lecz Eve była nie lada ekspertem w rozbrajaniu i zajmowała się rozbrajaniem przez całe swoje dorosłe życie, więc zrobi to kolejny raz.
– Caron od lat depcze pani ojcu po piętach. Jeden fałszywy ruch i będzie to koniec Knight! Chce pani mieć coś takiego na sumieniu?
Caron Investments nie tylko deptało im po piętach. Był to Behemot, biblijna bestia z rozdziawioną paszczą, czekający, by nareszcie połknąć ich w całości. To właśnie rywalizacja biznesowa i nienawiść pomiędzy obiema rodzinami przywiodła Eve do tej pięknej sali. Właśnie odbierała „toksyczną nagrodę” za wszystko, co się stało. Tyle że w jej przypadku taka kara wydawała się zasłużona: to ona siedem lat temu dolała oliwy do ognia i podsyciła wrogość do maksimum i dlatego pod wieloma względami stanowiła powód ich wizyty w Seattle.
Ostatecznie i tak jedna z firm miała pochłonąć drugą. Eve po prostu nie sądziła, że to Caronowie zdołają pożreć Chevalierów, ale dzisiaj najwyraźniej to właśnie oni mieli wygrać rozstrzygającą bitwę.
– Gdyby ktokolwiek powiedział mi, co się naprawdę dzieje, może byśmy wcale tu teraz nie siedzieli! – syknęła ostrzegawczo.
Od lat bezpiecznie okopana za granicą, nie przewidziała, na co się zanosi.
Prawnik nerwowo bawił się długopisem.
– Ale nikt tego nie zrobił! – dodała. – Zresztą nadal nikt mi nie wyjaśnił opłakanego stanu amerykańskiej części naszej firmy! To rażące zaniedbanie ze strony zarządu, o czym pan, jako firmowy prawnik, powinien doskonale wiedzieć.
Poirytowana, sięgnęła po szklankę wody. Gage był doprawdy nieuprzejmy, ostentacyjnie przedłużając swe spóźnienie. Jasne przesłanie… Jesteś dla mnie nikim. Nic nie znaczysz. Jesteś tu wyłącznie dlatego, że tego chciałem. Wasza fortuna albo przetrwa, albo upadnie – ale tylko za sprawą moich decyzji.
W zasadzie mogła wstać i wyjść. Odmówić tolerowania lekceważenia. Odejść z dumnie podniesionym czołem, pozwalając, by wszystko wokół niej legło w gruzach. Gdy sobie to wyobraziła, odczuła pewnego rodzaju niegodziwą satysfakcję. Oto jedyna prawdziwa miłość jej ojca, jego firma, zostałaby zniszczona przez jej kaprys! Ale skoro Gage, oczywiście za pośrednictwem asystenta, poprosił ją o spotkanie w swej siedzibie głównej w Seattle… to wystarczyło to, by zatrzymać ją w sali konferencyjnej, ile będzie trzeba. Ponieważ od tamtej pamiętnej nocy, siedem lat temu, kiedy posłał jej z dołu symboliczny pocałunek, nigdy więcej nie widziała go na żywo.
Wtedy nareszcie otworzyły się drzwi. Eve zamarła, ale postanowiła zrobić wszystko, by nie dać po sobie niczego poznać. Opanowała tę umiejętność do perfekcji również siedem lat temu. Nikt nie mógł jej już w widoczny sposób zranić, o nie. Nie miała już więcej łez. Wypłakała je wszystkie jako naiwna dwudziestolatka. Jednak teraz, przez chwilę, zabrakło jej tchu, a w sali – powietrza. Całe lata śledzenia jego zdjęć w internecie i czytania o wyczynach finansowych nie wystarczyły, by przygotować ją na ponowne spotkanie w realu. Wszedł do pokoju wpatrzony nieruchomo w telefon. Dosłownie chłonęła jego widok: włosy miały nadal złoty połysk, a imponujących rozmiarów postać w idealnie skrojonym, ciemnoniebieskim garniturze i śnieżnobiałej koszuli z czerwono-niebieskim krawatem, zdawała się górować nad całym pomieszczeniem. Nawet po tylu latach od razu zawładnął jej wyobraźnią. Jak bardzo go za to nienawidziła!
On tymczasem, ze wzrokiem nadal utkwionym w telefonie, chwycił jedną ręką ciężkie skórzane krzesło, przyciągnął je do siebie, z perfekcyjną precyzją odpiął guzik marynarki i usiadł. Wtedy – dopiero wtedy – w końcu na nią spojrzał.
Poczuła się, jakby ktoś dźgnął ją ostrym soplem lodu i odruchowo skuliła się pod przeszywającym wzrokiem jego zimnych, intensywnie niebieskich oczu. Czy przypominał sobie właśnie ich ostatnią okropną rozmowę telefoniczną, do której została przymuszona przez ojca? Miała ochotę wstać, podziękować za zaproszenie i… uciec! Nigdy na poważnie nie spodziewała się, że stanie z nim jeszcze kiedykolwiek twarzą w twarz. Zaszyła się na dobre we Francji, początkowo zesłana tam na wygnanie siedem lat temu, wedle umowy z ojcem, na mocy której ratowała w ten sposób Gage’a przed ujawnieniem sekretów mogących zniszczyć jego wraz z rodzicami. Wtedy poprzysięgła sobie, że raz na zawsze kończy z uciekaniem, bo to właśnie dawna ucieczka pogrążyła ich związek i dała początek nieodwracalnej katastrofie. Przez wiele lat zbierali zatrute owoce tamtej chybionej decyzji.
– Witam panią i dziękuję za przybycie.
Jego głos brzmiał jak w najciemniejszą noc na jedwabnym prześcieradle, a jej przeklęte serce waliło jak oszalałe. Zmusiła się, by spojrzeć mu w oczy. Miał dojrzalsze, mocniej wyrzeźbione rysy niż jako dwudziestoparolatek, którego pamiętała. Znikła młodzieńcza miękkość, pozostało uosobienie męskiej doskonałości typu alfa. Jedyne zakłócenia ideału męskiej urody stanowiły blizna pod prawym okiem i zgrubienie na grzbiecie nosa, niewątpliwie pamiątki po uderzeniach rozwścieczonej pięści. Najchętniej wyszeptałaby mu, jak bardzo jest jej przykro z powodu ran zadanych przez ojca. Ale jednoznaczna, zimna pogarda w jego oczach podpowiadała, że w tym przypadku nie ma mowy o żadnych przeprosinach.
– Witam, Gage, i dziękuję, że nas tu zaprosiłeś.
W jego spojrzeniu coś drgnęło. Założyłaby się o wszystko, że był nazywany wyłącznie „panem Caronem”. Jednak ona nie będzie się wygłupiać. Choć ostatecznie pewnie będzie zmuszona błagać o pomoc, rozpocznie te negocjacje jak równy z równym.
– Czas na podziękowania nastąpi na koniec spotkania, kiedy się przekonasz, co mam do zaoferowania – skomentował, również przechodząc na „ty”.
– Prosto do rzeczy. To lubię.
Cień uśmiechu, który zagościł na ustach Gage’a, sugerował satysfakcję ze świadomości, że przyjdzie jej płacić słono. Westchnęła mimo woli.
– Gdybyś naprawdę lubiła interesy, być może Knight Enterprises nie znajdowałaby się w tak rozpaczliwym położeniu.
Zacisnęła zęby. Przecież próbowała przejąć stery, kiedy tylko wyczuła, że sprawy idą w złym kierunku, ale nikt nie słuchał. Trzymali ją na odległość, we Francji i pozwalali jej się zajmować wyłącznie tamtejszymi oddziałami firmy. Stany były domeną taty, który ryzykował na prawo i lewo. Zbyt często stawiał na „okazje”, które wcale się nie opłacały. Aktualnie korporacja była zajechana, sztucznie rozdęta i rozdmuchana, niezdolna do przetrwania nieuchronnej burzy.
– To mój ojciec i zarząd są odpowiedzialni za sytuację oddziałów w USA.
– A jednak to ty jesteś tutaj zamiast niego.
Odruchowo zesztywniała, zdeterminowana utrzymać chorobę ojca w tajemnicy tak długo, aż sama nie oceni pełnego rozmiaru katastrofy, którą spowodował.
– Dokładnie tak, jak tego chciałeś…
– Powiedziałbym, że owszem. Czy zamierzasz prosić o pomoc w wydostaniu się z bagna, które sami stworzyliście?
W tym momencie kątem oka zobaczyła, że jej prawnik podnosi się z krzesła. Natychmiast powstrzymała go jednoznacznym gestem i poczekała, aż uspokoi się i usiądzie. Po pierwsze, nie jest już małą dziewczynką, która potrzebuje obrońców. Od dawna walczy o siebie sama i wygrywa. Po drugie, gdyby prawnik wkroczył pomiędzy nich, straciłaby w tej kwestii grunt pod nogami. Na szczęście musiał sam na to wpaść, bo nie patrzył w ich stronę, tylko mruczał coś złowieszczo pod nosem. Gage uniósł jedynie pytająco brew, lecz nic więcej nie zrobił. Bardzo dobrze. Wkrótce ostatecznie się przekona, że Eve nie jest popychadłem. Już nie.
– Błędy są autorstwa mojego ojca. To jego wybory zawiodły, nie moje. I z tego powodu odmawiam brania za nie odpowiedzialności.
– Cieszę się zatem, że obecnie samodzielnie podejmujesz decyzje. Czy oznacza to, że bierzesz za nie również odpowiedzialność?
Żeby się uspokoić i zyskać na czasie, napiła się wody.
– Nigdy nie uchylałam się od odpowiedzialności za swoje czyny.
Roześmiał się, lecz nie był to prawdziwy, szczery śmiech.
– No cóż… to dość zabawne. Wracając jednak do tematu, pozwól, że przejdę od razu do sedna: sytuacja finansowa Knight jest opłakana. Nie rozwinęliście się w żaden sposób. Zamiast tego skupowaliście wszystko i wszędzie. A zwłaszcza to, do czego przymierzał się wstępnie Caron.
– Jeżeli Caron rozważał kupno czegokolwiek, to zakładam, że musiały to być dobre inwestycje.
W spojrzeniu Gage’a pojawiło się coś w rodzaju ostrzeżenia pomieszanego ze swoistą satysfakcją.
– Te kupione przez was odrzuciłem jako inwestycje wysokiego ryzyka o zbyt małym zwrocie.
Zupełnie inaczej przedstawiał to ojciec. Hugo Chevalier chełpił się, zwłaszcza przed nią, że oto znów sprzątnął Gage’owi sprzed nosa kolejną okazję!
– Ale nikt nie zniechęcał do nich Knight. A może nawet wprost przeciwnie – dodał lodowatym tonem.
Przestraszyła się. Nie byłoby trudno manipulować kimś tak opętanym żądzą zemsty, jak jej ojciec. Kimś zaślepionym, ogarniętym niezdrową obsesją i przesiąkniętym nienawiścią. Ich dawna ucieczka tylko to jeszcze podsyciła. O ironio, uciekając, liczyli na to, że postawienie wszystkich przed faktem dokonanym i nieodwracalność młodzieńczego małżeństwa uleczą rany i doprowadzą do pojednania obu zwaśnionych rodzin. Cóż za naiwne, dziecinne myślenie!
– Sprytnie! – syknęła, bo zrozumiała już, że Gage zaplanował systematyczne podpuszczanie ojca, bo upajał się powolnym upadkiem ich firmy, za co w sumie trudno go było winić.
– Gdzie są wasi inwestorzy? Wasza sprzedaż? Nikt was nie chce. Nikt was nawet nie dotknie. Akt żonglowania musi być kompletny: upuść jedną z piłeczek i masz początek końca… A czasem wystarczy jedno słowo wyszeptane do odpowiedniego ucha…
Obecnie jedyną informacją starannie ukrywaną przed światem był stan jej ojca. Jeśli i to wycieknie w niekontrolowany sposób, będzie po wszystkim. Do tego nie może dopuścić, bo mama i siostra nie przeżyłyby takiej sytuacji. Zresztą w ogóle nie miały pojęcia, co się dzieje, i na razie lepiej, by tak zostało.
– Wygląda na to, że wiesz bardzo dużo – bąknęła.
Bo istotnie wiedział więcej, niż się spodziewała. Miał rację: próbowała wszystkiego i wszędzie zamykano jej drzwi przed nosem. Odbywało się to tak, jakby już samo jej nazwisko wykluczało dalszą rozmowę. I oto patrzyła teraz na człowieka, który ponosił za to odpowiedzialność. Nie miała co do tego wątpliwości.
– Siedem lat solidnej edukacji – parsknął. – No i lubię myśleć, że potrafię zaskakiwać. Nie powiesz mi też o sobie nic, czego bym już nie wiedział. Opłaca się znać swoich wrogów.
Na dźwięk tych słów przeszedł ją dreszcz.
Niebo nie zna wściekłości takiej, jak miłość w nienawiść zmieniona.
Niestety mogła się założyć o wszystko, że nadal ma kilka straszliwych niespodzianek dla Gage’a, jeśli poczuje potrzebę osobistej zemsty. Ale bez względu na to, ile jeszcze przyjdzie jej wycierpieć, nie zniży się do przyłączenia się do piekielnej bitwy, którą od lat toczyli dwaj bliscy jej mężczyźni: ojciec i niedoszły mąż.
– Rozumiem doskonale, co sprawiło, że się tu spotykamy. Ale to już przeszłość.
Podniósł swój lśniący, czarno-złoty długopis i zaczął go obracać z bardzo nonszalancką miną.
– Jeśli nie uczymy się na błędach z przeszłości, to giniemy marnie. Przeszłość uczy, czego nigdy nie powtarzać.
– Dziękuję za lekcję! Ale dzisiejsze spotkanie jest o przyszłości.
Gage uśmiechnął się. Kiedyś ten uśmiech rozświetlał i jego, i ją. Swym ciepłem i autentyzmem. Teraz nie było w nim ani krzty pozytywnych uczuć. Był to uśmiech rekina, pełen zębów ze śladami krwi, zapowiadający kolejny, śmiertelny atak. Ten „uśmiech” zmroził ją do szpiku kości.
– Knight ma prawo upaść. To nie jest prawdziwy biznes. To projekcja próżności twojego ojca.
– A jednak do mnie zadzwoniłeś.
To nie były negocjacje finansowe, lecz rytuał upokorzenia. Zemsta w najczystszej postaci w wykonaniu człowieka zdeterminowanego, by ich wszystkich zniszczyć. Jeśli miał to być ostateczny koniec, Eve chciała mieć to już za sobą. Wymęczyły ją próby podtrzymywania i ratowania, gdy wszyscy wokół zdawali się dążyć do czegoś zgoła odwrotnego.
– Bo pewne aspekty tej działalności mnie interesują.
Eve westchnęła. Niech nareszcie rozpocznie się właściwa gra.
– Co zatem proponujesz?
– Koło ratunkowe.
– Wyczuwam tu podstęp. Jakie są warunki? Zakładam, że mi się nie spodobają.
– Eve… lekarstwo nie musi smakować, ma leczyć!
– A więc podanie mi pierwszej dawki sprawi ci przyjemność. To do rzeczy!
– Twój ojciec zostanie usunięty ze stanowiska dyrektora generalnego.
Jej prawnik aż się zagotował! Zabawne. Zdołała już zapomnieć, że wciąż tam tkwił. Bez znaczenia. Przecież to i tak ona pełniła w tej chwili tę funkcję w związku z zaistniałą sytuacją.
– Co jeszcze?
– Nastąpi restrukturyzacja. I to ja ostatecznie zdecyduję, co Knight zatrzyma, a co nie. A zatrzyma niewiele.
– Czy Knight zachowa swoją nazwę i integralność jako firma?
– Caron będzie właścicielem osiemdziesięciu procent.
A zatem… to nie miało być żadne koło ratunkowe, ale regularne przejęcie. Matka i siostra posiadały w firmie udziały, choć nie interesowały się nimi. Gdyby Gage dostał aż tyle, nic by dla nich nie zostało. Taka oferta jest bezwartościowa. Trzeba szukać ratunku gdzie indziej, poza sferą kontaktów ojca.
– Knight przez lata wyrobił sobie markę wartą miliony. Inaczej nie byłbyś w ogóle zainteresowany. Podchodźmy do tych negocjacji realnie. Jak równi partnerzy.
– Czy to miał być żart? Nie ma w nas nic równego! Jesteś o tyle poniżej mnie pod każdym względem, że to cud, że w ogóle z tobą rozmawiam.
A miała nadzieję, że może Gage chciał ją po prostu po latach zobaczyć, że może czas zabliźnił trochę rany. Cóż za tragiczna pomyłka! Wybawcy należy szukać zupełnie gdzie indziej. Jakiś prywatny kapitał lub fundusz? Z zagranicy? Ktoś, kto nie słyszał plotek i nie zna całej tej żałosnej historii. Owszem, oni także podzielą firmę, lecz zrobią to dyskretnie, a ją potraktują z szacunkiem, nawet jeśli za plecami będą się z niej podśmiewać.
– Nie będę tutaj siedzieć i słuchać, jak mnie bezkarnie obrażasz. Zresztą chyba tylko po to mnie tu sprowadziłeś. Nie mamy o czym więcej rozmawiać – oznajmiła, wstając.
Jej prawnik również wstał.
– Kłamiesz – mruknął nagle Gage.
Eve zamarła. Czy była dla niego nadal czytelna? Bo dla innych nie. Swoją niedostępną fasadę doprowadziła przez siedem lat do perfekcji.
On tymczasem odchylił się na krześle z niezrozumiałym uśmieszkiem i zwrócił się do prawnika.
– Panie Stoddart, chciałbym porozmawiać z pańską klientką na osobności.
Eve pokiwała głową. Bo nie po to przybyła tu z drugiego końca świata, płacąc słono za bilet, żeby odejść z kwitkiem.
– Będę za drzwiami – powiedział do niej prawnik. – I jeszcze jedno: przyjazd tutaj to kardynalny błąd! – Spojrzał jeszcze ostrzegawczo na Gage’a. – A pan w ogóle nie jest dżentelmenem, proszę pana, w ogóle!
– Ojej – jęknął Gage z szyderczym uśmiechem, gdy drzwi sali konferencyjnej nareszcie zatrzasnęły się z hukiem. – Proszę, usiądź!
– Przypomniałeś sobie nagle o manierach?
– Już tak. Zwłaszcza że przetestowałem, na ile mogę sobie pozwolić, zanim wyjdziesz.
Wszystko w niej zawrzało. A więc wypuszczał ją dotąd, a ona dała się złapać. Powoli opadła z powrotem na krzesło. Wygładziła spódnicę i znieruchomiała. I tak oto siedzieli przez pewien czas w absolutnej ciszy po obu stronach długiego pustego stołu. Sięgnęła w końcu po wodę, gotowa przywrócić rozmowę na normalne tory z zachowaniem pewnego poziomu uprzejmości.
– Śledziłam, co robisz w Detroit. Zmiana przeznaczenia tych fabryk na technologie odnawialne i przekwalifikowanie personelu jest godne podziwu.
– Obawiam się, że pochlebstwa tu nie zadziałają…
– Wcale ci nie pochlebiam. Taka jest prawda.
Zawahał się. Większość ludzi nie zwróciłaby na to uwagi. Nie ona.
– Masz mnie na oku, co?
Pomyślała o zawartości małej, poobijanej żółtej walizeczki, bezpiecznie schowanej w pokoju hotelowym. Walizka ta podróżowała z nią wszędzie i zawierała wszystkie pamiątki i wspomnienia. Stanowiła tym samym fizyczny dowód, że jej oczy istotnie zawsze były zwrócone w stronę Gage’a. Nawet przez cały okres pobytu we Francji. Oczywiście nie zamierzała mu o tym mówić.
– Czytam newsy biznesowe jak wszyscy w branży.
– Dawanie bezrobotnym pracy i nadziei jest słuszną sprawą. A ty wierzysz w słuszność, prawda, moja kochana?
Pieszczotliwe określenie, którego kiedyś używał z czułością, teraz zabrzmiało gorzko i jadowicie. Hołubiła kilka wspomnień w szczególny sposób i za żadne skarby nie pozwoliłaby splamić ich tym wszystkim, co wydarzyło się od tamtego czasu. To było jedno z nich.
– Pani Chevalier albo Eve…
Gage odchylił się na krześle, po jego twarzy przemknął cień uśmiechu.
– W takim razie Eve. Ewa… pierwotna kusicielka.
Jeśli w to wierzył, niech i tak będzie – pomyślała. Zasłużyła na jego gniew. Dopóki majątek matki i Veronique jest bezpieczny, pozwoli mu wyładowywać na sobie złość i ból. A ponieważ Gage zawsze lubił wyzwania, może mu zaoferować także to.
– Ludzie na ogół przyjmują dawane im owoce, jeśli mieli na nie chęć już wcześniej… – odpłaciła mu z półuśmiechem – ale dość tego. Dlaczego mam wrażenie, że zaprosiłeś mnie tu tylko po to, żeby kpić?
– Och, po prostu pozwoliłem sobie na kilka takich chwil. Chciałem popatrzeć, jak się wijesz pod wpływem mojego ciętego języka.
Jego głos był teraz niski i miękki. Otwarcie zmysłowy. Oblała się rumieńcem. Znów była dwudziestoletnią Eve na kocu, ukrytym pod rozłożystymi konarami starej wierzby, gdzie wplatał kwiaty w jej włosy, a ona rozkoszowała się nagością.
Uśmiechnął się ironicznie, jakby czytał w jej myślach. Zrobiła się jeszcze bardziej czerwona. Jak śmiał? Nie ożywi tych wspomnień, nie! Nie teraz.
– To dziecinne i stać cię na więcej! – skomentowała.
Wzruszył ramionami.
– Pamiętam, że już wcześniej mi to zarzuciłaś. A może nazwałaś mnie pospolitym? Nie jestem pewny. Wygląda na to, że szczegóły naszej ostatniej rozmowy zaginęły gdzieś w annałach mojej pamięci.
Niestety nie w jej… Ona nigdy nie zapomni ani jednej sekundy z tamtej telefonicznej „ustawki”, bo jej serce rozpadło się wtedy na milion kawałków. Ojciec siedział tuż obok niej, Gage prawie błagał, by znów się z nią zobaczyć, a ona z premedytacją zadała śmiertelny cios wszelkim potencjalnym szansom na pojednanie.
– To koniec. Jesteś jak dziecko. Twój nadmiar emocji jest taki pospolity.
Musiała być wtedy okrutna, żeby nie dopuścić do dalszej eskalacji kryzysu. Ojciec obiecał jej, że jeżeli rozstanie się z Gagiem, to nie zostanie ujawniony pewien sekret: zabójczy w krytycznym wówczas czasie dla firmy Caron. Otóż okazało się, że Gage… wcale nie był prawdziwym spadkobiercą Caron Investments, bo nie był biologicznym synem swojego ojca!
Na początku nie chciała w to uwierzyć. Hugo przedstawił jednak dowody: złożone pod przysięgą oświadczenie biologicznego ojca Gage’a dotyczące romansu oraz zdjęcie tego człowieka. Zaszokowało ją, jak bardzo Gage przypominał go wyglądem. Zobaczyła też listy matki Gage’a o ciąży. A więc ojciec nie kłamał, grożąc, że znajdzie sposób na zniszczenie rodziny Caronów. Informacje, które posiadał, istotnie stanowiły idealną bombę z opóźnionym zapłonem i zdecydowanie załamałyby Gage’a, bo uwielbiał swoich rodziców. Uznała zatem, że nie pozwoli ojcu zniszczyć jego – jak się okazało – iluzji szczęśliwej rodziny. Tym bardziej, że rodzina Chevalierów sama była o wiele gorsza i bardzo ponura, z ojcem obsesyjnie dążącym do zemsty, matką wiecznie na coś chorą, wątłą i przestraszoną, zdecydowanie przedkładającą pigułki i alkohol nad własne córki, z których przyszłość młodszej zawsze wisiała przez to na włosku. Solidna, normalna, zżyta rodzina Gage’a była dla niego podporą. Kiedy Eve liczyła jeszcze na to, że się w niej znajdzie, wiedziała, że zyska w niej takie samo oparcie. Teraz nie miała już na to szansy, lecz pragnęła oszczędzić tym ludziom i ich biznesom rewelacji w postaci prawdziwego pochodzenia Gage’a.
– Teraz, kiedy rozmawiamy normalnie, proponuję, aby Knight Enterprises zachowała swą nazwę – zaczęła. – Zastosuję się też do instrukcji Caron Investments co do mniej dochodowych aspektów firmy oraz poprę odsprzedanie im czterdziestu procent udziałów.
Gage roześmiał się. Trochę szczerze, trochę drwiąco.
– Naprawdę uważasz, że możesz się jeszcze targować?
Wzruszyła ramionami. Nie chciała się poddać. Uczepiła się resztek nadziei jak tonący brzytwy. Bo to Gage poprosił ją o przyjazd, a więc musiał czegoś od niej chcieć!
– Okej. Daję ci punkty za zuchwałość. I jestem nadal gotów przejąć na siebie ryzyko waszych kiepskich decyzji.
– Bo dobrze wiesz, że sytuacja jest do odwrócenia. Tym się zajmujesz. Pozbywasz się tego, co bezwartościowe, i odbudowujesz to, co dobre.
– A zatem biorę waszą firmę! Siedemdziesiąt procent i Knight jest moja.
– Pięćdziesiąt pięć. Udziały mojej matki i siostry pozostają nienaruszone, ich sytuacja się nie zmienia, plus każda z nich dostaje po jednym pakiecie udziałów w Caron Investments.
– Członkowie klanu Chevalierów mają mieć udziały w korporacji Caronów?!
Owszem. Tak. Czemu nie? – pomyślała ze smutkiem, bo sama miała ich trochę prywatnie. W formie inwestycji w fundusz powierniczy, żeby Gage nigdy się nie zorientował, że ma na własność jakąś jego symboliczną cząstkę. Wydawało jej się to sprawiedliwe, odkąd zdała sobie sprawę, że i tak na zawsze zawładnął jej duszą i ciałem. Więc zapragnęła mieć choć tyle.
– Przynajmniej to pewna rzecz. Przecież ty nigdy nie dopuścisz do upadku Caron Investments. A więc przyszłość zapewniona…
– A twoja?
Gage przechylił się w jej stronę, wyraz jego oczu złagodniał i ujrzała w nim człowieka, z którym kiedyś planowała spędzić życie. Bo z tamtego chłopaka wyrósłby właśnie ktoś taki… gdyby nie interwencja losu w osobie jej ojca. Wolała jednak o tym w ten sposób nie myśleć. Wolała uważać, że nawet ignorując wrogość pomiędzy ich rodzinami, nie daliby rady przetrwać razem, bo planowali się związać w zbyt młodym wieku.
– Potrafię o siebie zadbać.
Na początku nie potrafiła, lecz po „zesłaniu” do Francji szybko dorosła. Po pierwsze, nie pozwoliła się umieścić w szkole etykiety dla dziewcząt z arystokracji. Zamiast tego wywalczyła możliwość ukończenia normalnych studiów uniwersyteckich, z zaciekłością, o którą wcześniej nigdy by siebie nie podejrzewała. Dopięła swego, obiecując ojcu, że w zamian nie da Gage’owi o sobie zapomnieć i będzie mu dokładać cierpienia. Dla ojca był to argument wystarczający. Jeśli wiedział, że ktoś z Caronów cierpi, czuł się szczęśliwy.
W rzeczywistości, aby chronić Gage’a przed zemstą ojca, odizolowała się. Czuła się przy tym jak Judasz.
– O, jestem pewien, że twój fundusz powierniczy ułatwia ci wygodne życie.
I niech tak będzie – myślała – niech Gage wierzy, że jedynym powodem, dla którego powróciła do rodziny, były pieniądze, jakie miała otrzymać po skończeniu dwudziestu jeden lat. Nieważne. Gdy nadzieja na życie z nim ostatecznie wygasła, wykorzystała te przeklęte pieniądze na sfinansowanie swej drugiej miłości, założenie farmy kwiatowej, która powstała ostatecznie w Grasse we Francji. Ojciec nigdy nie rozumiał jej zamiłowania do uprawy roślin ani nie zezwolił na studiowanie ogrodnictwa. Miała do wyboru albo poślubienie kogoś dobrze postawionego, albo dołączenie do rodzinnego biznesu. Wybrała oczywiście firmę, a na boku zainwestowała w swoje zakazane marzenie.
– Z pewnością nie utrudnia.
– I zawsze chodziło ci tylko o pieniądze, prawda? – zapytał, znowu obdarzając ją lodowatym spojrzeniem. – A teraz siedzisz mi w kieszeni…
– Jeszcze nie. Bo nie skończyliśmy negocjować.
Przeciągnął się, potem spojrzał za okno na leżące w dole miasto. Pozornie obojętny. Na jego idealnie kształtnych ustach pojawił się lekki uśmiech.
– Sześćdziesiąt procent. Twoja matka i siostra mogą mieć swoje udziały i tam, i tu.
Eve nie umiała ukryć ulgi. Od początku wiedziała, że musi scedować na niego większość Knight Enterprises. Chodziło jej tylko o zabezpieczenie sytuacji mamy i Veronique, ale ufała, że Gage nie będzie chciał ich zniszczyć.
– Dziękuję…
Uniósł rękę, by jej przerwać.
– Nie skończyłem. Jeśli odpowiada ci ten układ, to chcę w zamian jeszcze czegoś więcej.
Obrócił się na krześle i spojrzał na nią badawczo. A w zasadzie przewiercił ją wzrokiem na wylot. Zacietrzewiony biznesmen, płonący z zemsty. Rekin, który powrócił i krąży, by we właściwym momencie zaatakować. Poczuła się nieswojo i wcisnęła się z powrotem w fotel.
Wtedy nieoczekiwanie się uśmiechnął.
– Gratulacje, moja kochana. Właśnie zostałaś moją narzeczoną.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji