Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Jak przygotowywać się do wystąpienia przed publicznością lub przed kamerami? Jakie są sposoby radzenia sobie z tremą? Jak uniknąć wpadek i jak wybrnąć z sytuacji, gdy już się przydarzą? Jak postępować w kontaktach z dziennikarzami? – na te i inne pytania odpowiada Maciej Orłoś, jeden z najbardziej popularnych prezenterów telewizyjnych w Polsce.
Występowanie przed publicznością można porównać do prowadzenia samochodu: w obu przypadkach możliwe jest dojście do wprawy, ale początki są trudne – pisze Maciej Orłoś we wstępie swojej książki. Autor zaczyna od podstaw skutecznego wystąpienia, takich jak pierwsze wrażenie, nawiązanie kontaktu z publicznością oraz warstwa niewerbalna, aby następnie przejść do bardziej szczegółowych zagadnień, takich jak występy na żywo przed kamerą czy udzielanie wywiadów. Wszystkie wskazówki zostały poparte licznymi przykładami.
Książka jest doskonałym merytorycznie poradnikiem dla osób, które na co dzień muszą mierzyć się z szeroko rozumianymi publicznymi występami. Znajdziemy w niej również pełne humoru anegdoty zza kulis świata telewizji i biznesu.
O autorze:
Maciej Orłoś – laureat trzech Wiktorów, Super Wiktora oraz Telekamery. Znany przede wszystkim jako prowadzący magazyn „Teleexpress”, z którym związany jest od 1991 roku, jest również trenerem wystąpień publicznych, autoprezentacji i kontaktów z mediami.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 259
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Jak występować i zabłysnąć
Maciej Orłoś
Copyright © 2015 by Wydawnictwo RM
Wydawnictwo RM, 03-808 Warszawa, ul. Mińska 25 [email protected] www.rm.com.pl
Żadna część tej pracy nie może być powielana i rozpowszechniana, w jakiejkolwiek formie i w jakikolwiek sposób (elektroniczny, mechaniczny) włącznie z fotokopiowaniem, nagrywaniem na taśmy lub przy użyciu innych systemów, bez pisemnej zgody wydawcy.
Wszystkie nazwy handlowe i towarów występujące w niniejszej publikacji są znakami towarowymi zastrzeżonymi lub nazwami zastrzeżonymi odpowiednich firm odnośnych właścicieli.
Wydawnictwo RM dołożyło wszelkich starań, aby zapewnić najwyższą jakość tej książce, jednakże nikomu nie udziela żadnej rękojmi ani gwarancji. Wydawnictwo RM nie jest w żadnym przypadku odpowiedzialne za jakąkolwiek szkodę będącą następstwem korzystania z informacji zawartych w niniejszej publikacji, nawet jeśli Wydawnictwo RM zostało zawiadomione o możliwości wystąpienia szkód.
ISBN 978-83-7773-293-9 ISBN 978-83-7773-434-6 (ePub) ISBN 978-83-7773-435-3 (mobi)
Redaktor prowadzący: Longina KaliszRedakcja: Justyna MrowiecKorekta: Katarzyna Sobiepanek-SzczęsnaKoordynacja prac graficznych: Grażyna JędrzejecProjekt graficzny książki i okładki: Jakub WróblewskiZdjęcia na okładce: Michał CzajkaIlustracje: Anna BattePrzygotowanie wersji elektronicznej: Marcin FabijańskiWeryfikacja wersji elektronicznej: Justyna Mrowiec
W razie trudności z zakupem tej książki prosimy o kontakt z wydawnictwem: [email protected]
Spis treści
Występ, czyli jazda bez trzymanki
Pierwsze wrażenie… drugiego nie będzie
Ostatnie wrażenie
Wizerunek a rola społeczna
Uśmiech w oczach, czyli właściwa aura emocjonalna
Warstwa niewerbalna, czyli obraz ważniejszy niż słowa
„Przeszkadzajkom” mówimy nie!
Co z tymi rękami? Tajemnice gestykulacji
Rekwizyt
Jak gestykulować?
Kiedy zjada trema…
Sposoby walki z tremą
Co zrobić, by nie zanudzić publiczności?
Sposoby na utrzymanie uwagi widowni
Występ to okazja
Jak nie zmarnować okazji?
Głośno i wyraźnie!
„W czym mogę pomóc?”, czyli piekielnie trudny język polski
Moje irytacje
Slang branżowy
Nie ma żartów – przemówienie
Prezentacja z użyciem slajdów – nie mylić z „nadużyciem”
Z techniką za pan brat, czyli nie przepraszamy za usterki
Dźwięk
Światło
Multimedia
A co jeśli nie ma nic?
Telewizja mon amour
Telewizja na żywo
Rozmowa z dziennikarzem
Setka
Kryzys, trudne pytania
Niesmak pozostał
Im mniej, tym lepiej
Jak przeżyć ataki dziennikarzy?
Scena – kulisy, czyli jak nie wypaść z roli
Team work, czyli praca w zespole
Publiczność
W telewizji
Poza studiem
Uwagi końcowe
Występowanie przed publicznością można porównać do prowadzenia samochodu: w obu przypadkach możliwe jest dojście do wprawy, ale początki są trudne. Kiedy przyszły kierowca rozpoczyna naukę jazdy, jest zestresowany i skupia się jedynie na tym, gdzie znajduje się sprzęgło, hamulec, pedał gazu, jak zmieniać biegi i jak operować kierunkowskazem. Musi zapamiętać, że trzeba zerkać w lusterka boczne i wsteczne, obserwować znaki itd. Kiedy opanuje podstawy, nie myśli już o szczegółach, tylko po prostu… jedzie. Mało tego, podczas prowadzenia samochodu może słuchać radia albo rozmawiać przez telefon (oczywiście pod warunkiem, że ma zestaw głośnomówiący lub słuchawkę bluetooth!).
Podobne problemy ma osoba, która występuje publicznie. Kiedy robi to pierwszy raz, jest potwornie zestresowana, zazwyczaj ponura, nie wie, co robić z rękami, w którą stronę patrzeć, jak stanąć, mówić do mikrofonu, konstruować zdania, jakiego języka użyć, jak długo mówić itd. Ale kiedy nabierze wprawy, opanuje wszystkie techniczne elementy wystąpienia tak, że będzie wykonywać je odruchowo. Wprawa oznacza również, że mówca jest dobrze przygotowany merytorycznie i sprawnie realizuje przyjęty plan wystąpienia (doskonałe przygotowanie też należy do elementów warsztatu). Osoba dobrze przygotowana podczas przemówienia zachowuje się swobodnie i skupia się na przekazie merytorycznym i na tym, by – ogólnie rzecz ujmując – wystąpienie było jak najlepsze.
Ciąg dalszy analogii. Można śmiało powiedzieć, że większość ludzi może nauczyć się prowadzenia samochodu. To nie jest przecież takie trudne. Wystarczy zacząć naukę pod okiem instruktora, a potem ćwiczyć, czyli jeździć, nabierając dzięki temu wprawy i doświadczenia. Jestem pewien, że 99 procent ludzi (tak orientacyjnie), niezależnie od płci, rasy czy szerokości geograficznej, może nabyć tę umiejętność.
Pół procent (też umownie) ludzkości stanowią ci, którzy nigdy nie będą kierowcami, bo: nie zdali egzaminu na prawo jazdy, choć próbowali kilkanaście razy; nawet nie próbowali do niego podejść, z góry zakładając, że nie mają szans; zdali egzamin, ale uznali, że nigdy nie powinni samodzielnie jeździć autem, ponieważ nie chcą stwarzać zagrożenia dla innych uczestników ruchu. Krótko mówiąc, pół procent to ludzie, którzy kompletnie nie nadają się na kierowców. I nimi nie są. I tak jest lepiej dla wszystkich.
Na drugim biegunie zaś – przyjmijmy, że to też pół procent ludzkości (a pewnie znacznie mniej) – stoją zawodowcy, np. kierowcy autobusów, autokarów, ciężarówek. A na szczycie tej hierarchii ustawiłbym oczywiście kierowców rajdowych i wyścigowych – to mistrzowie, oni potrafią wszystko.
Podobnie jest z występowaniem przed publicznością. Mogę z pełnym przekonaniem stwierdzić – na podstawie własnych wieloletnich doświadczeń jako trener/szkoleniowiec oraz jako obserwator niezliczonych wydarzeń, podczas których występowano publicznie – że z mówcami jest tak samo jak z kierowcami.
W ciągu wielu lat praktyki szkoleniowej miałem do czynienia z setkami kursantów – przedstawicielami różnych branż, ludźmi z różnych środowisk biznesowych i zajmujących różne stanowiska. Śmiało mogę stwierdzić, że kilkoro – podkreślam – kilkoro z nich nie nadawało się w ogóle do występowania, a kilkoro miało do niego ewidentne predyspozycje. A pozostali? Cóż… słusznie zrobili, zapisując się na szkolenie.
Wróćmy więc do procentów. Z jednej strony mamy niewielką grupę świetnych mówców – ludzi, którym wystąpienia publiczne nie sprawiają trudu – są naturalni, mówią ciekawie, nie zjada ich trema, potrafią nawiązać kontakt z odbiorcami. Z drugiej strony stoi jeszcze mniejsza grupka tych, którzy po prostu nie powinni występować publicznie, ponieważ się do tego nie nadają – mają potworną paraliżującą tremę, której skutki są nie do przyjęcia, np. ich czoło zalewa pot, zaczynają bełkotać. Dobrym przykładem antymówcy jest poeta z Rejsu. Mówił tak cicho, że kaowiec (Stanisław Tym) musiał przekazywać publiczności jego słowa. Poza tym poeta miał dość wyraźną wadę wymowy i zjadał samogłoski. Koszmar!
Niech szanowny Czytelnik pamięta, że należy do 99 procent ludzi, którzy mogą nauczyć się występowania przed publicznością! Idealnie byłoby, gdyby jeszcze takie wystąpienia sprawiały przyjemność… Owszem, to jest trudne, ale – możliwe!
Ta analogia występu publicznego z prowadzeniem samochodu powoli się wyczerpuje. Chociaż… można jeszcze doszukać się podobieństw. Zarówno kierowca, jak i osoba wygłaszająca przemówienie musi mieć się na baczności. W każdej chwili może bowiem stać się coś niespodziewanego. Na drogę może wybiec sarna (tylko refleks pozwoli uniknąć kolizji). Podczas przemówienia ktoś z widowni może zasnąć i głośno chrapać. Wtedy też należy z refleksem zareagować, by uniknąć rozprężenia wśród publiczności. Sarna na drodze jest zagrożeniem śmiertelnym. Głośne chrapanie widza może zaboleć występującego, ale nie zagraża przecież jego zdrowiu (chyba że psychicznemu). Nie znaczy to jednak, że chrapanie nie jest niebezpieczne. Jest, bo może w znacznym stopniu popsuć wystąpienie.
Między prowadzeniem pojazdów a występem publicznym istnieje też jedna zasadnicza różnica: prowadzenie samochodu jest znacznie łatwiejsze! Mamy prawo jazdy, jeździmy często, może nawet codziennie, a co za tym idzie, nabieramy coraz większej wprawy, jesteśmy coraz sprawniejszymi kierowcami. Z występowaniem jest gorzej – nie ćwiczymy go przecież tak często. Premier lub prezydent występują codziennie, ale np. dyrektor fabryki ma mniej okazji do praktykowania.
Co zatem robić, by dojść do wprawy? Receptą na to są:
szkolenia – dzięki specjalistom uczestnik szkolenia pozna warsztat, dowie się, jak jest postrzegany oraz nad czym głównie powinien pracować;odrabianie lekcji, czyli ćwiczenie (nacisk na poprawianie słabych stron), nagrywanie ćwiczeń kamerą;praktyka, czyli jak najczęstsze występowanie przed publicznością i nagrywanie tych wystąpień (dzięki temu można wyciągać wnioski i dążyć do perfekcji).Kiedy kogoś poznaję, to osoba ta robi na mnie jakieś wrażenie. Pomińmy w tym przypadku znaczenie wyrażenia „zrobić na kimś wrażenie”, które na ogół ma pozytywny wydźwięk. Zrobił na nas wrażenie, czyli popisał się czymś, wykazał się jakąś umiejętnością lub był świetnie ubrany. W tym rozdziale chodzi o pierwsze wrażenie, które może być różne, a które jest niezwykle istotne.
Kiedy widzę kogoś pierwszy raz, rejestruję różne bodźce – wzrokowe, słuchowe, zapachowe, dotykowe. I – chcąc nie chcąc – podświadomie oceniam.
Wrażenia wzrokowe
Wiek – młody, stary, dobrze się trzyma, staro wyglądaUbiór – dostrzegam, jak ktoś jest ubrany – ładnie, brzydko, gustownie, modnie, tandetnie, elegancko, niedbale, odpowiednio do sytuacjiTwarz – ładna, zadbana, otyła, nalana, zmęczona, opalona, wychudzona, uśmiechnięta, ponura, spocona, z brodą, z wąsami; w okularach lub bez; z ładnym uśmiechem, z brakami w uzębieniuOczy – spokojne czy rozbiegane; spojrzenie unikające mojego wzroku czy może świdrujące, obserwujące, uważneFryzura – krótka, na jeża, długa, zwichrzona, potargana, niedbała, siwa, łysiejąca, a może wyjątkowa, wyróżniająca się, np. gruby warkocz czy irokezSylwetka – gruba, chuda, szczupła, niewysoki wzrost, średni, a może wyjątkowo wysokiPozycja ciała – otwarta, z otwartymi gestami, wyluzowana czy może odwrotnie – zamknięta, skrępowanaWrażenia dźwiękowe
Tembr głosu – cienki, piskliwy, bardzo niski, ładny, miły dla ucha, spokojnySposób mówienia, czyli jak mówi – spokojnie, wolno, szybko, nerwowo, interesująco, nudno, kwieciście, mało, dużo, poprawnie, z błędami, niewyraźnie, cichoWrażenia zapachowe
Dana osoba może używać wyjątkowych perfum – wtedy będzie to wrażenie przyjemne, choć – jak wiadomo – zapach może też być przykry. Bo na przykład ktoś jest, za przeproszeniem, niedomyty. Albo używa tandetnej duszącej wody toaletowej. Albo, znowu przepraszam za te detale, ale c’est la vie – daje się wyczuć nieprzyjemny zapach z ust…
Wrażenia dotykowe
Jest ich mniej, ale też dużo znaczą. Różny może być np. uścisk dłoni na powitanie: twardy, męski, mocny, zdecydowany, zbyt mocny (taki, że aż ręka zaboli), średni, słaby, delikatny, bardzo słaby, zwany rybią rączką czy śniętą rybą – jeśli ktoś podaje dłoń bez żadnej energii, zwisającą, bierną i w gruncie rzeczy nieprzyjemną. Ściskając czyjąś dłoń, przekonujemy się też, czy jest sucha czy wilgotna.
Po pierwszym spotkaniu każdy wyrabia sobie jakąś opinię, pogląd dotyczący danej osoby. O pierwszym wrażeniu decydują wszystkie wymienione wyżej czynniki. Niektóre z nich mogą być tak intensywne, że zdominują całe wrażenie. A jakie ono może być? Przede wszystkim pozytywne lub negatywne.
Pozytywne pierwsze wrażenie
Jaki miły, uśmiechnięty, szarmancki młody człowiek!Jaka bardzo uprzejma, kulturalna starsza pani... Chanel no 5.Bardzo inteligentna, wygadana dziewczyna, uroczy koński ogon.Sympatyczny pan w średnim wieku, świetny garnitur, klasa.Bardzo energiczny mężczyzna, dowcipny, konkretny.Negatywne pierwsze wrażenie
Co za cham, ledwo powiedział dzień dobry!Ale on miał szopę na głowie i brudne dżinsy!Tak się przywitał, że mało mi ręka nie odpadła.Strasznie ponura i smutna ta dziewczyna.Mruk, gbur i prostak!Mieszane pierwsze wrażenie
Elegancko ubrany, ale chamowaty.Sympatyczna, ale brzydko pachnie.Dowcipna, ale ma braki w uzębieniu.Inteligentny, szarmancki, ale te straszne buty!Miła pani, ale jakie ma okropne loki na głowie!Trzeba pamiętać, że pierwsze wrażenie pozostaje na długo, może nawet na zawsze. Jest jak stempel przystawiony na danej osobie. Nieświadomie „stemplujemy” poznanego człowieka. I robimy to w krótkim czasie – od 15 sekund do 3 minut. Czy da się zmienić pierwsze wrażenie? Czy zdarza się, że wymazujemy stary stempel i przystawiamy nowy? Tak, ale wprowadzanie tych zmian idzie bardzo opornie i zdarza się niezmiernie rzadko, bo – jak głosi znane powiedzenie – masz tylko jedną szansę, by zrobić pierwsze wrażenie.
Jeśli ktoś zrobił dobre pierwsze wrażenie, musi zrobić wiele złego, by je zepsuć. Nawet jeśli później coś sknoci, to i tak nie popsuje swojej opinii, ponieważ ludzie są skłonni usprawiedliwiać przeczące pozytywnemu pierwszemu wrażeniu reakcje czy zachowania danej osoby. Często słyszymy: „Może i nie wyszło mu to czy tamto, ale i tak jest fajny”. To dobra wiadomość dla osób, które robią dobre pierwsze wrażenie.
Dla osób, które zrobią złe pierwsze wrażenie, mam kiepską wiadomość – szalenie trudno jest poprawić swój wizerunek. Można się dwoić i troić, a ludzie i tak „wiedzą” swoje.
Czy poniższe sytuacje wyglądają znajomo?
Jeśli „miły, uśmiechnięty, szarmancki młody człowiek” rzuci nagle przekleństwo, to i tak nie zepsuje mu to opinii. Znajdziemy dla niego usprawiedliwienie: „Może i powiedział brzydki wyraz, ale cóż, każdemu się zdarza”.
Jeśli „bardzo uprzejma, kulturalna starsza pani pachnąca Chanel no 5” niesłusznie i niekulturalnie zruga przy świadkach kelnera w restauracji, to i tak pozostanie kulturalną starszą panią, a kelnerowi „się należało”.
Jeśli „bardzo inteligentna, wygadana dziewczyna z uroczym końskim ogonem” pokaże się następnym razem z tłustymi włosami i przyzna, że nie wie, kim był Mozart, i tak pozostanie inteligentną, wygadaną dziewczyną z końskim ogonem, bo przecież „każdy może czasem nie umyć włosów i czegoś tam nie wiedzieć; nie wszyscy muszą być omnibusami”.
Jeśli „cham, który ledwo powiedział dzień dobry”, następnym razem przywita się niezwykle miło, to i tak w oczach osoby, na której zrobił złe pierwsze wrażenie, pozostanie chamem, bo: „Może i powiedział dzień dobry, ale jak ktoś jest podszyty chamstwem, to nic mu nie pomoże”.
Jeśli ktoś, kto podczas pierwszego spotkania miał szopę na głowie i brudne dżinsy, pokaże się z zadbaną, krótką fryzurą i w garniturze, to i tak nie przekona do siebie towarzystwa, bo: „Ktoś mu kazał tak się ubrać, może ma ważne spotkanie, ale tak naprawdę to i tak przecież niechluj!”.
Jeśli ktoś ma niezwykle twardy uścisk dłoni, to sprawa jest właściwie beznadziejna: przecież tego nie zmieni, więc nie wyrwie się z uścisku… pierwszego wrażenia.
Są osoby, które wywierają mieszane pierwsze wrażenie. I tu sytuacja nieco się komplikuje. W większości przypadków niestety na pierwszy plan wysuwa się element negatywny. Zatem:
Jeśli ktoś na pierwszym spotkaniu jest „elegancko ubrany, ale chamowaty”, zapamiętamy go jako chamowatego.
U „sympatycznej, ale brzydko pachnącej” sympatyczność zostanie przysłonięta brzydkim zapachem.
U „dowcipnej z brakami w uzębieniu” problemy natury stomatologicznej przyćmią dowcipne usposobienie.
Z całą pewnością można stwierdzić, że nie liczy się to, jaki ktoś jest naprawdę. Ważne jest jedynie pierwsze wrażenie. Ktoś, kogo właśnie poznajemy, może mieć zły dzień (chandrę, kaca, migrenę), dlatego wydaje się ponury czy smutny. Jednak ci, których spotka tego dnia, założą, że taki jest zawsze i że taką ma naturę.
Zauważyłem, że ludzie, którzy znają mnie z telewizji zwracają uwagę na to, jaki jestem prywatnie (czyli jaki jestem naprawdę). W telewizji każdy się stara, uśmiecha, jest dobrze ubrany. Ale charakter można poznać dopiero w sytuacjach prywatnych. Mając tego świadomość, pilnuję się, bo nie chcę zawieść osób spotykanych w różnych sytuacjach w życiu codziennym (więcej o tym w rozdziale „Scena – kulisy…”). Dopiero za kulisami widać prawdziwą naturę człowieka.
W moim przypadku te kulisy to również codzienne życie. Poznając ludzi, robię na nich pierwsze wrażenie. Oczywiście zależy mi na tym, by było dobre. Nie chcę, by w świat rozchodziły się pogłoski o tym, jaki ten Orłoś to burak, mruk czy cham. Albo że palma mu odbiła. W telewizji podczas prowadzenia różnych programów nie odgrywam roli, nie udaję kogoś innego, dzięki temu bycie na co dzień grzecznym, uśmiechniętym, uprzejmym, dobrze wychowanym nie sprawia mi problemu. Ale – jak każdemu – zdarzają mi się gorsze dni i kiepski nastrój. I wtedy, faktycznie, muszę się pilnować…
Oto wymowny przykład, jaką siłę może mieć pierwsze wrażenie. Kilka lat temu w okresie świąt Bożego Narodzenia byłem z rodziną i ze znajomymi w hotelu X w Zakopanem. Pobyt był udany, choć nieco przeszkadzała mi świadomość bycia obserwowanym. Jednak jestem już do tego przyzwyczajony i staram się zawsze dostosować do sytuacji – przyjaźnie reagować, rozmawiać z ludźmi. Wydaje mi się, że nie należę do osób mających gwiazdorskie maniery czy strojących fochy. Zawsze daję autografy, pozuję do zdjęć etc. Jednak stosunkowo niedawno, przypadkiem, natknąłem się na wpis na jakimś internetowym forum, który brzmiał mniej więcej tak: „Byliśmy w hotelu X w Zakopanem na święta, był Orłoś z rodziną, straszny gbur, nie powie dzień dobry, przechodziłem obok niego korytarzem, powiedziałem dzień dobry, a on nic”. No cóż, oczywiście nie pamiętam tej sytuacji. Może nie odpowiedziałem, bo np. nie usłyszałem albo właśnie rozmawiałem z dziećmi lub żoną. Nie mam pojęcia. Wydaje mi się, że jestem dobrze wychowany, uważny w kontaktach z ludźmi, a tu takie faux pas! No właśnie, to było właśnie pierwsze, niekorzystne wrażenie, jakie wywarłem na autorze wpisu w internecie. I, niestety dla mnie, jestem przekonany, że zawsze, gdy widzi mnie w telewizji, myśli sobie: „a, to znowu ten gbur”.
Jak przedstawia się problem pierwszego wrażenia podczas występów publicznych? W tym przypadku odpadają wrażenia zapachowe i dotykowe, pozostają obraz i dźwięk, czyli to, co widać i słychać. Kuba Sienkiewicz śpiewał co prawda: „Jestem z miasta – to widać i słychać, i czuć”, ale my rozważamy jednak nieco inną sytuację...
A co jest ważniejsze: obraz czy dźwięk? Temu wątkowi poświęcam sporo miejsca: ogólnie rzecz biorąc, obraz dominuje nad dźwiękiem, czyli warstwa niewerbalna nad werbalną. Jednak trzeba pamiętać, że na pierwsze wrażenie składają się zarówno wrażenia wzrokowe, jak i słuchowe.
Każdy nieznany publiczności mówca musi zrobić wszystko, by zaraz po wejściu na scenę wywrzeć jak najlepsze wrażenie. Jeśli ludzie zobaczą dobrze ubranego, uśmiechniętego człowieka o nienagannej fryzurze, potrafiącego się zachować, zajmująco mówić i czasem zażartować – na pewno odbiorą go pozytywnie. Osoba, której uda się zyskać sympatię na starcie, jest zwycięzcą. Zostanie zapamiętana jako dowcipna, obyta, dobrze ubrana. I jeśli nawet w trakcie wystąpienia coś pójdzie nie do końca dobrze, to pierwsze wrażenie i tak weźmie górę, a publiczność się nie zniechęci.
Jeśli z kolei na scenę wyjdzie ponury, zmęczony, spocony, potargany człowiek w wymiętym garniturze, brudnawych butach i zacznie dukać – nie ma szans na zrobienie pierwszego dobrego wrażenia. I, niestety, zgodnie z regułą, o której już wspominałem, trudno mu będzie zmienić potem nastawienie publiczności. Nawet jeśli w trakcie przemowy rozkręci się, uśmiechnie, powie coś do rzeczy, jest już za późno. Publiczność przystawiła mu stempel: spocony, zmęczony, ponury. Jak widzowie skomentują przemówienie w kuluarach podczas przerwy na kawę? – „Jak ci się podobało wystąpienie prezesa X?” – „A który to był?” – „No, ten, co się pocił”. – „Aaa, ten – to mów tak od razu! Ten w wymiętym gajerze. Nie, no strasznie się męczył, pewnie sobie wypił wczoraj”.
Jeśli ktoś, wchodząc na scenę, na dzień dobry potknie się i wywróci – może być pewien, że dostanie stempel „niezdara, fajtłapa”. Jeśli z kolei na samym początku pomyli ważne nazwisko lub nazwę – przybiją mu pieczątkę z napisem: „ale skrewił”.
Chodzi więc o to, by nie popełnić falstartu. Sprintera, który wystartuje przed sygnałem, można porównać do osoby, która zrobi złe pierwsze wrażenie. Biegacz nie może wystartować jeszcze raz, bo falstart go dyskwalifikuje. Osoba, która robi złe pierwsze wrażenie, nie dostaje kolejnej szansy. I sprinter, i mówca przegrywają.
Oto trzy, moim zdaniem znaczące, historie z mojego życia zawodowego.
T-shirt dla pani prezes
Przed laty dostałem propozycję poprowadzenia poważnej uroczystości dla dość elitarnej i ekskluzywnej grupy. Impreza miała się odbyć w Łazienkach Królewskich. Organizował ją jeden z największych banków w Polsce dla swoich najlepszych klientów. Jak to zwykle bywa, kilka dni przed uroczystością doszło do spotkania, podczas którego miały być omówione szczegóły. Zostałem umówiony w siedzibie banku z panią prezes. Było lato, upał. Spotkanie odbywało się w samo południe. Ubrany byłem bardzo casual: jasne płócienne spodnie, T-shirt, sportowe buty. Załatwiłem jakieś sprawy w mieście i lekko spóźniony stawiłem się na spotkanie. I wtedy dopiero zrozumiałem, że jednak: po pierwsze, nie należało się spóźniać, a po drugie, należało ubrać się nieco mniej casual: bank to bank, a prezes to prezes. Oczywiście można się usprawiedliwiać – jestem gościem, nie obowiązuje mnie ich dress code, spotykamy się roboczo... A jednak poczułem się głupio, gdy do sali konferencyjnej weszła – w asyście kilku osób – niezwykle elegancka, nienagannie ubrana pani prezes – kobieta z klasą. Rzecz jasna, nie drgnęła jej nawet powieka na mój widok, ale dało się wyczuć pewną konsternację. Zresztą podczas spotkania delikatnie upewniła się, czy na uroczystość przyjdę w garniturze i pod krawatem... Tak się oczywiście stało – garnitur w takich sytuacjach jak prowadzenie eventu to dla mnie coś oczywistego. Uroczystość była udana, poprowadziłem ją nienagannie, wszyscy byli zadowoleni. Jednak obawiam się, że w pamięci pani prezes pozostałem człowiekiem, który się spóźnił i na służbowe spotkanie przyszedł w T-shircie...
To ten pan od Nokii!
Kilka lat temu firma Netia zaprosiła mnie do poprowadzenia dwudniowej wyjazdowej imprezy dla jej najważniejszych klientów. Na samym początku, w ramach sympatycznego zagajenia, miałem po prostu ogólnie powitać wszystkich gości (zatem nic szczególnie skomplikowanego). Wyszedłem na scenę i powiedziałem coś w rodzaju: „Witam serdecznie w imieniu…” i wymieniłem nazwę organizatora. Po tym zdaniu rozległ się wyraźny szmer, a gdzieniegdzie słychać było śmiechy. I wtedy zorientowałem się, że zamiast „w imieniu firmy Netia”, powiedziałem „w imieniu firmy Nokia”. Oczywiście uświadomiwszy sobie, jaki błąd popełniłem, próbowałem to odkręcić, obrócić w żart, zabawnie skomentować, ale wszystko na nic. Przez te dwa dni bez przerwy ktoś podchodził do mnie, klepał po ramieniu i gratulował „niezłej wpadki z tą Nokią”. Cała impreza była bardzo udana, wszystko poszło świetnie, towarzystwo było zadowolone, ale nie byłem w stanie strząsnąć z siebie wpadki na dzień dobry. W pewnym momencie, gdy kolejny raz ktoś zrobił aluzję do tamtej sytuacji, zacząłem być zły. Pomyślałem wtedy, że to już chyba przesada… Ileż można rozmawiać ciągle o tym samym? No, ale cóż – tak to działa i nic na to nie można poradzić.
Żeby było jasne – moja wpadka była tylko przejęzyczeniem, gdyż odróżniałem przecież Netię od Nokii i doskonale wiedziałem, że witam w imieniu tej pierwszej. Prawdopodobnie zadziałała podświadomość, bo Nokia była wtedy wiodącym producentem telefonów komórkowych, których wszyscy używaliśmy. Szefowie Netii, obecni podczas całej imprezy, nie mieli do mnie najmniejszych pretensji, zwłaszcza że dla Netii Nokia nie była i nie jest konkurencją – firmy te działały w innych obszarach.
Kilka lat później, kiedy zawiozłem syna do szkoły (był to jego pierwszy dzień w zerówce), podszedł do mnie rodzic jednego z uczniów i uśmiechając się szeroko, powiedział: „Cześć, moje dziecko też chodzi do zerówki, a my się spotkaliśmy na imprezie Netii – ale dałeś wtedy czadu z tą Nokią, to było niesamowite!”.
Tak, to pokazuje – po pierwsze, jak działa mechanizm stempla (przystawiono mi wtedy pieczątkę z hasłem „to ten od Nokii”), a po drugie, jak trzeba uważać na słowa. Ta historia nauczyła mnie, jak wielką mają wagę, jak niewiele brakuje, by zwykłe przejęzyczenie stało się zmorą. Zrozumiałem, jak, wydawałoby się, drobne pomyłki mogą wpłynąć na całość wystąpienia. Publiczność nie jest skłonna łatwo wybaczać, usprawiedliwiać czy zapominać. Wręcz przeciwnie, bywa nieprzejednana w swoich sądach i wytrwała w wypominaniu. Od pewnego czasu stałem się do tego stopnia uważny, że przygotowując się do jakiegoś zadania, wychwytuję wszelkie niebezpieczne momenty, wszelkie pułapki. Można powiedzieć, że zapala mi się czerwona lampka: uwaga niebezpieczeństwo! Oczywiście ta czujność jest szczególnie wymagana na początku wystąpienia.
Historia o trudnym słowie
Pewnego razu prowadziłem w Łodzi dwudniowe forum gospodarcze. Byli goście i z kraju, i z zagranicy. Podczas uroczystego otwarcia, w którym brali udział przedstawiciele władz centralnych i samorządowych, postanowiłem zrobić coś atrakcyjnego, aby nie zaczynać sztampowo. Nie lubię oficjałek, podobnie jak publiczność. Pomyślałem, że w związku z tym lepiej tym ludziom zaproponować coś ciekawego, nietypowego, coś, co ich zaskoczy i zabawi. A może przy okazji obudzi, bo inauguracja forum odbywała się rano. Wymyśliłem więc, że na samym początku, jeszcze przed powitaniami i oddaniem głosu pierwszemu mówcy, zwrócę się przede wszystkim do gości z zagranicy i wytłumaczę im, jak nietypowym i trudnym do wymówienia słowem jest „Łódź” (w tak krótkim słowie są aż trzy litery z niezrozumiałymi dla nich kreseczkami, a trzecia litera w połączeniu z czwartą tworzy typowo polską zbitkę). Tak też zrobiłem – przez kilka minut tłumaczyłem, że nazwa miasta, która dla obcokrajowców brzmi „Lodz”, po polsku brzmi zupełnie inaczej i po kolei wytłumaczyłem każdą głoskę. Zrobiłem również krótką interakcję – poprosiłem cudzoziemców, by spróbowali po polsku wymówić „Łódź”. Próbowali, a było przy tym sporo śmiechu, zarówno ze strony gości z zagranicy, jak i Polaków. Dodatkowo wyjaśniłem znaczenie słowa „łódź”.
Pomysł ten sprawdził się, wszyscy słuchali i reagowali. Mówiłem na temat – o Łodzi, mieście, w którym wszyscy się spotkali – a jednocześnie było ciekawie, coś się działo. Podobnie jak podczas imprezy dla Netii mnóstwo osób podchodziło do mnie, ale tym razem spotkałem się z pozytywnymi opiniami: gratulowali mi – ich zdaniem – świetnego wystąpienia podczas inauguracji. Zrobiłem wtedy dobre pierwsze wrażenie. I znowu, odwrotnie niż podczas konferencji Netii, nawet gdybym coś później przez te dwa dni sknocił (nic takiego się nie stało, wszystko przebiegło bardzo dobrze), to i tak nie przyćmiłoby to dobrego wystąpienia na początku.
Warto jeszcze zwrócić uwagę na coś, co można nazwać ostatnim wrażeniem. Jest pewnie mniej istotne od pierwszego, ale... lepiej na zakończenie wystąpienia „poczęstować” widownię jakimś smaczkiem, wyrazistym akcentem, niż kończyć byle jak. Chodzi o to, by postawić kropkę nad i, by mieć pewność, że zostawi się publiczność z pozytywnymi odczuciami, że będzie dobrze komentować wystąpienie.
Niby trudno jest zniszczyć dobre pierwsze wrażenie, jednak trzeba uważać, bo – jak mówi przysłowie – „łaska pańska na pstrym koniu jeździ”. Mówca, który dobrze zaczął wystąpienie, a zakończył je fatalnie, może liczyć się z tym, że potworna pomyłka przyćmi pozytywne wrażenie, jakie wzbudził na wstępie. Tu mogę przywołać przykład, omówiony dokładnie w innym rozdziale: pana, który dobrze zaczął wystąpienie, ale potem się pogubił, zaplątał w cytatach, sięgnął do kieszeni po ściągę, ale wraz z kartką wyciągnął duży grzebień, który upadł na podłogę… Miał dobry początek, ale finał nieszczęśliwy, fatalny: śmiech na widowni, wstyd mówcy, rezygnacja z kontynuacji przemowy i pospieszne zejście ze sceny… Katastrofa.
To ważny wątek związany z pierwszym wrażeniem. Ogólnie rzecz ujmując, można stwierdzić, że kiedy prezes poważnej firmy, korporacji pokazuje się na scenie, to powinien wyglądać i zachowywać się jak prezes poważnej firmy, korporacji. Co to znaczy? Wyobraźmy sobie, że pan prezes, który właśnie występuje publicznie, ma kiepski garnitur, fatalne buty, jest potargany i mówi „pieniążki”. To dla odbiorców zgrzyt, nieporozumienie, zakłócenie i dezorientacja. Coś tu nie gra – albo prezes niesłusznie jest prezesem, albo ta jego korporacja nie jest tak ważna, jak się wydaje.
Inny przykład – dyrektor banku z kolczykiem w uchu... No, też coś tu jest nie tak. Czy szef poważnej instytucji finansowej może nosić takie ozdoby? Prywatnie może, ale na pewno nie wtedy, kiedy występuje zawodowo. Dla klienta banku kolczyk w uchu dyrektora będzie sygnałem, że... trzeba pójść do innego banku, bo ten najwyraźniej jest niepoważny.
Natomiast na ekstrawagancki wizerunek może sobie pozwolić szef agencji reklamowej. Wiadomo, że ta branża jest szczególna, że liczy się w niej kreatywność i otwartość. Można wręcz pokusić się o tezę, że klient branży reklamowej oczekuje ekstrawagancji, i jeśli zobaczy dyrektora agencji, który będzie pod krawatem, w dobrze skrojonym, ale nudnym garniturze, to pewnie uda się do konkurencji.
Czy drodzy Czytelnicy potrafią wyobrazić sobie Kazika Staszewskiego w smokingu? Albo Lady Gagę w skromnej eleganckiej garsonce? Ja nie.
Są też przypadki nietypowe. Niedawno widziałem w telewizji (i to kilkukrotnie) lekarza z jednego z polskich szpitali, który udzielał wypowiedzi różnym stacjom telewizyjnym na temat ofiar wypadku. Lekarz młody, w kitlu, w okularach i z brodą – wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, że z brody wychodził panu doktorowi dość długi warkocz, zwężający się ku dołowi, a kończący mniej więcej na trzecim guziku kitla. Widząc tego lekarza, zastanawiałem się, czy ten warkocz nie utrudnia mu pracy podczas zabiegów, czy np. nie ma niebezpieczeństwa, że wplącze się w jakieś lekarskie urządzenie...
Owszem, znamy przypadki osób, których styl nie był czy nie jest spójny z rolą społeczną. Taki był np. Jacek Kuroń. Nawet gdy pełnił funkcję ministra pracy, nosił sportowe koszule. Wybaczaliśmy mu, bo znaliśmy go wcześniej i wiedzieliśmy, że sportowe, dżinsowe koszule były częścią jego wizerunku. Niewykluczone, że gdyby zaczął nosić garnitury, gdyby się „usztywnił”, przestałby być tym Jackiem Kuroniem, którego wszyscy znali. I może nawet straciłby na wiarygodności. Jednak Kuroń był jeden, był wyjątkową osobą. To, co jemu wypadało, innym nie uchodzi na sucho. To wyjątek potwierdzający regułę.
Może znaleźlibyśmy jeszcze inne postaci, których wizerunek nie jest zgodny z ich rolą społeczną, ale jakoś puszcza im się to płazem. Dobry przykład to Joanna Senyszyn. Jest profesorem, politykiem, a jednocześnie słynie z niestandardowych zachowań, wypowiedzi i barwnych strojów. Być może niektórych to razi, ale podejrzewam, że większość ludzi, również wyborców, przyzwyczaiła się do jej wizerunku.
Pomijając zatem nietypowe przypadki, należy pamiętać o tym, by swój wizerunek dostosować do odgrywanej przez siebie roli społecznej. Na przykład robiąc pierwsze wrażenie podczas wystąpienia, nie wolno dać publiczności mylącego sygnału, ponieważ ludzie oczekują od osoby publicznej (często nieświadomie), że będzie zachowywać się i wyglądać zgodnie z funkcją, jaką pełni, i że swój wizerunek dostosuje do wyobrażenia widowni o tym wizerunku. Niezastosowanie się do tej zasady może skutkować niekorzystnym z punktu widzenia występującego (pierwszym) wrażeniem.
Dobre praktyki dotyczące pierwszego wrażenia
Aby zrobić korzystne pierwsze wrażenie należy:
przygotować dobry, ciekawy początek wystąpienia;ubrać się stosownie do okazji i swojej roli społecznej;unikać pomyłek na początku wystąpienia;zachowywać się perfekcyjnie, uśmiechać się i przyjaźnie nastawić do widowni.Czym jest „aura” lub „temperatura emocjonalna”? Mówiąc najprościej, to wyraz twarzy, a dokładnie – to, co mamy wypisane na niej podczas wystąpienia. Przy czym najpierw zwracamy uwagę na oczy, a potem na usta.
Kiedyś przed ważną konferencją, którą prowadziłem, podszedł do mnie szef firmy organizującej tę imprezę i poskarżył się, że jest zmęczony po podróży, a musi wygłosić ważną mowę – podsumowanie roku. Miałem wrażenie, że mi się tłumaczył. Wyraziłem moje współczucie, ale co mogłem więcej zrobić? Nie chciałem być niedelikatny i powiedzieć coś w stylu: „Panie prezesie, przykro mi, ale to niestety nikogo nie obchodzi”. Wystąpienie prezesa było przygotowane, sprawne, merytoryczne, ale... No właśnie, zabrakło odpowiedniej aury emocjonalnej. Gdybym podczas prezentacji zatkał uszy, to mógłbym pomyśleć, że firma ma poważny kryzys, szykują się zwolnienia, a może nawet zostanie zlikwidowana. Stwierdziłbym to na podstawie wyrazu twarzy mówiącego, który od początku do końca wystąpienia był ponury, smutny, spięty, niezwykle poważny. Nie uśmiechnął się ani razu, dosłownie – ani razu.
Kiedyś z kolei widziałem w niemieckiej telewizji wypowiedź dyrektora generalnego potężnego koncernu samochodowego. Niemieckiego nie znam (pomijając słowa typu danke, halt, Borussia czy Berlin), w związku z tym nie miałem pojęcia, o czym pan dyrektor mówił. Natomiast z wyrazu jego twarzy, który był smutny, mogłem wywnioskować, że kierowany przez niego koncern właśnie splajtował, a w najlepszym razie do wymiany jest sto tysięcy sztuk jednego z modeli ze względu na wadę układu hamulcowego. Pomyślałem wtedy, że gdybym miał kupować nowe auto, na wszelki wypadek udałbym się do konkurencji. Okazało się jednak, że wypowiedź była związana z odbywającym się właśnie w Genewie Międzynarodowym Salonem Samochodowym i nowymi propozycjami tegoż koncernu.
Jakie z tego wnioski? Po pierwsze, okazuje się, że nieodpowiednia aura emocjonalna to przypadłość nie tylko Polaków. Po drugie, zapracowany, zmęczony dyrektor zapomniał, że wypowiadając się w telewizji, musi się „rozjaśnić”. Być może zapomniał również o tym, że widzowie, w przeciwieństwie do pracowników firmy, nie wysłuchają jego wypowiedzi z nabożeństwem.
Dzień nauczyciela
Jeszcze jeden przykład przytłaczającej, ponurej i całkowicie nieuzasadnionej aury emocjonalnej. To była uroczystość z okazji Dnia Nauczyciela w jednej z polskich szkół średnich. Widziałem w internecie nagranie z tej imprezy. Ktoś – pewnie do szkolnego archiwum – zarejestrował kilkadziesiąt minut tego wydarzenia. Proszę mi wierzyć: od początku panowała tam przygnębiająca atmosfera. Wszyscy uczestnicy uroczystości, bez wyjątku, mieli ponure miny. Było to wręcz karykaturalne, no bo okazja niezwykle radosna – Dzień Nauczyciela, kwiaty, życzenia, gratulacje, a wszyscy sztywni i smutni. Kiedyś podczas szkolenia puściłem kursantom fragment tego nagrania, ale bez dźwięku, i poprosiłem, by spróbowali zgadnąć, z jakiej okazji ci ludzie się zebrali. Ktoś powiedział, że to pewnie nagła śmierć dyrektora szkoły. Ktoś, że rocznica tragedii smoleńskiej.