Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
A czy życie w ciągłym napięciu, lęku, cierpieniu, braku przebaczenia nie jest bezbarwne i smutne – jak śmierć? Istnieje lekarz zdolny uwolnić nas od tego nieszczęścia – jest nim Jezus Chrystus. Naśladowanie Jego stylu życia – to lekarstwo. Zdrowiem – jest szczęście.
Książka dla wszystkich, którzy chcą wiedzieć więcej o sobie. Zachęca do zastanowienia się, co może być w nas przeszkodą do osiągnięcia całkowitego zdrowia zarówna fizycznego, psychicznego, jak i duchowego. Autor nie tylko diagnozuje nasze choroby, ale również podaje sposób poradzenia sobie z nimi. Proponuje modlitwy, które pomagają nazwać to, z czym jest nam w życiu najtrudniej, by następnie prosić o uzdrowienie. Przekonuje także, że każda zmiana wymaga naszego zaangażowania i ciężkiej pracy nad sobą. Jezus bowiem nie korzysta z czarodziejskiej różdżki, ale daje nam czas i cierpliwie czeka, nim podejmiemy współpracę z Nim.
Książka może być przydatna w owocnym przeżyciu Seminarium Odnowy Życia w Duchu Świętym. Uzupełnia i pogłębia bowiem zawarte w nim treści, pomagając otworzyć się na nowość, którą przynosi Duch Boży.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 173
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Ta książka jest tania.
KUPUJ LEGALNIE.
NIE KOPIUJ!
o. Thomas Forrest CSsR
José H. Prado Flores
Jezus Chrystus
Uzdrowiciel mojej osoby
Nihil obstat
ks. dr Andrzej Perzyński Cenzor
Imprimatur
+ Władysław Ziółek Arcybiskup Łódzki
Kuria Biskupia Archidiecezji Łódzkiej
L.dz. 1057/91 z 23 lipca 1991 r.
Książka nie zawiera błędów teologicznych
Redaktor
Barbara M. Libiszowska
Korektor
Joanna Sztaudynger
Grafik
Bogumiła Dziedzic
© by Mocni w Duchu
Łódź 1991
Wszelkie prawa zastrzeżone
ISBN 978-83-61803-63-8
Mocni w Duchu – Centrum
90-058 Łódź, ul. Sienkiewicza 60
tel. 42 288 11 53
mocni.centrum@jezuici.pl
www.odnowa.jezuici.pl
Zamówienia
tel. 42 288 11 57, 797 907 257
mocni.wydawnictwo@jezuici.pl
www.odnowa.jezuici.pl/sklep
Łódź 2016
WPROWADZENIE
Bóg stworzył nas zdrowych i chce, żebyśmy tacy pozostali – całkowicie zdrowi zarówno fizycznie, psychicznie, jak i duchowo.
Niektórzy zapewniają, że najważniejsze jest zdrowie wewnętrzne. Ograniczają się więc do szukania dobrego samopoczucia psychicznego, zaś zdrowie fizyczne nie ma dla nich aż tak wielkiego znaczenia. Nie doceniają w ten sposób ciała ludzkiego. Ci natomiast, którzy skupiają się głównie na sferze fizycznej, lekceważą zdrowie swojego umysłu, swych wspomnień, pragnień i relacji z innymi.
Bóg stworzył człowieka, by ten trwał z Nim w intymnej wspólnocie, by był zdolny odpowiednio odnosić się do innych ludzi i żył w doskonałej harmonii wewnętrznej. We wszystkich tych sferach człowiek jest powoływany do życia w pełni zdrowia.
Jezus przyszedł, by przynieść życie w obfitości. Nie szukał chorób, ale chorych, interesowała go bowiem cała osoba, a nie tylko jej część.
To całkowite zdrowie zawiera się:
– w odnowieniu wewnętrznej spójności istoty ludzkiej,
– w odtworzeniu odpowiedniej relacji z innymi,
– w życiu w głębokiej jedności z Bogiem.
Na tym tryptyku opiera się uzdrowienie zupełne: zarówno ciała, jak i duszy, i ducha. Obejmuje ono zarówno duchowe wnętrze jak i fizyczność człowieka.
Duch Święty jest lekarstwem, którego potrzebujemy wszyscy, by doprowadzić do końca naszą misję: odtworzenie obrazu Chrystusa w naszym życiu. Duch Święty nie ustaje w upodobnianiu nas do Jezusa, potrzebuje jednak naszej odpowiedzi – zdecydowanej i odważnej.
Bóg chce zbawić nie tylko część istoty ludzkiej, ale całego człowieka. Duch Święty nie ogranicza się do uzdrawiania poszczególnych osób, ale chce uzdrowić całe Ciało Chrystusa, które tworzymy, żyjąc w zdrowych relacjach międzyludzkich W ten sposób Kościół jest powołany do tego, by był zdrowy. W tej książce jasno pokazujemy plan Boży, który przewyższa wszystko, o co jesteśmy zdolni prosić, a nawet o czym jesteśmy w stanie pomyśleć. Pokażemy nie tylko choroby, ale przede wszystkim skuteczne lekarstwo dla wszystkich tych, którzy uważają się za chorych lub po prostu szukają w swoim życiu czegoś więcej.
25 marca 1986 r.
MOJE ZIELONE ŚWIĘTA
W 1971 r. pewien dominikanin prowadził rekolekcje charyzmatyczne w Republice Dominikany. Brał w nich udział mój wiceprowincjał i odniósł tak dobre wrażenie, że zaprosił tę samą ekipę prowadzących do Puerto Rico. Przyjechało pięć osób: dwóch księży, jedna siostra dominikanka i dwóch metodystów: pastor oraz świecki.
Wiceprowincjał zaprosił również mnie do udziału, mówiąc, że będą to „katolickie rekolekcje zielonoświątkowe”. Nie pojmowałem, co znaczy sformułowanie „katolickie zielonoświątkowe”. Po raz pierwszy usłyszałem te dwa słowa razem. Przełożony opowiedział mi o swoim doświadczeniu, nie zagłębiając się w szczegóły. Zapewnił tylko, że dla mnie będzie to przeżycie wyjątkowe.
Przybyłem na rekolekcje, nie wiedząc nic o Odnowie w Duchu Świętym ani o doświadczeniu zielonoświątkowym. Nie wyobrażałem sobie, co może się stać. Przyjechało osiemdziesiąt osiem osób, w tym około dwudziestu kapłanów, czterdzieści sióstr zakonnych, a pozostałą część stanowiły osoby świeckie.
Prowadzący rekolekcje rozpoczęli spotkanie od powiedzenia własnego świadectwa, które nie różniło się od doświadczenia pierwotnego Kościoła. Po raz pierwszy usłyszałem oświadczenie: „przeżyłem swoje osobiste Zielone Święta”.
Być może to moja formacja kapłańska doprowadziła do tego, że nie byłem w stanie oczekiwać żadnego mistycznego doświadczenia, i dlatego słuchałem tych świadectw, głęboko wątpiąc w ich prawdziwość. Zacząłem myśleć: „Po co w ogóle tu przyjechałem? Tracę weekend na słuchanie takich rzeczy, zamiast pracować w mojej parafii”.
Jedyne, co pozwoliło mi wytrwać, to względy ludzkie. Jeden z prowadzących kapłanów był rektorem seminarium. Drugi był prowincjałem pasjonistów. Zakonnica była bardzo inteligentna i dobrze przygotowana. Metodyści byli pogodni i zarażaliwszystkich swoją radością. Zostałem tylko dlatego, że oni wszyscy zasługiwali na głęboki szacunek.
Jeden z nich na podstawie Biblii mówił o Chrystusowej obietnicy zesłania Ducha Świętego, o tym, jak pierwsi chrześcijanie przygotowywali się do Jego otrzymania.
Miałem wiele wątpliwości, ale postanowiłem na wszelki wypadek nastawić się tak, jakby coś miało się wydarzyć. Odbyłem szczerą spowiedź, głębszą niż zwykle, szukałem przede wszystkim korzeni moich grzechów: wyznając nie tylko takie czy inne winy, ale uznając moją postawę grzesznika. Łaska Boża zaczynała działaćwe mnie, pomimo wszystkich moich wątpliwości.
Zakonnica podeszła do świeckiego metodysty i poprosiła, by się za nią pomodlił, uznała bowiem, że potrzebuje więcej Chrystusowego pokoju. Zwracając się do metodysty, użyła katolickiego sformułowania „modlić się za kogoś”. Jednak ten świecki ustawił krzesło, posadził na nim siostrę i w tym samym momencie zaczął„modlić się nad nią”.
Kiedy metodysta modlił się nad siostrą, zbliżył się młody Amerykanin, aby przyłączyć się do modlitwy, i w tym samym momencie zaczął wypowiadać dziwne dźwięki, zupełnie dla mnie niezrozumiałe.
Niektórzy przestraszyli się tego. Twarz zakonnicy jednak promieniowała pokojem i radością, podczas gdy ów młodzieniec na kolanach wysławiał i chwalił Boga z wielkim spokojem, w tym dziwnym języku. Z ich twarzy biły: zaskakująca radość i pokój.
Następnie utworzono grupy modlitwy wstawienniczej. Wszyscy modlili się spontanicznie, co było dla mnie kolejnym nowym doświadczeniem. Ludzie mówili do Boga głośno, jak gdyby Go widzieli. We wszystkich wyczuwało się pewność, że zostaną wysłuchani przez Boga. Zaczynałem odczuwać większą wolność oraz – możliwość czynienia podobnie.
Później różni ludzie mówili swoje świadectwa o tym, jak oni doświadczyli Zielonych Świąt podczas tego weekendu. Te świadectwa wywarły na mnie jeszcze większe wrażenie niż świadectwa osób prowadzących rekolekcje. Opowiadali ze szczegółami, jak podczas modlitwy otrzymali Ducha Świętego, a wraz z Nim dar języków, o którym ja nigdy dotąd nie myślałem.
Zaraz potem zaproszono wszystkie te osoby, które wyraziły ochotę, aby przeszły do środka, by pomodlono się za nie. Jako pierwsi zgłosili się niektórzy świeccy, nikt bowiem z dwudziestu kapłanów nie miał odwagi tego zrobić.
Dwie siostry nalegały, bym zgodził się na modlitwę nade mną. Opierałem się. To krzesło wydawało mi się gorsze od krzesła elektrycznego. Jednak pod ich naciskiem usiadłem i pomodlono się nade mną.
Byłem pierwszym kapłanem, który się na to zdecydował. Gdy usiadłem, natychmiast zbliżyło się do mnie kilka osób i nałożyło na mnie ręce. Było to bardzo miłe: czułem się naprawdę dotknięty przez miłość czystą – chrześcijańską. Ci ludzie naprawdę chcieli, bym został pobłogosławiony przez Boga... Nic więcej, poza odczuciem słodkiej modlitwy, nie poruszyło mnie. Wstałem z krzesła, uważając, że nic specjalnego się nie wydarzyło.
Następnego dnia, gdy powtórzyła się sytuacja, znów usiadłem na wskazanym miejscu, tym razem już z własnej woli. Nastąpiło to samo: delikatne odczucie miłości duchowej moich braci, ale nic poza tym.
Te dwie modlitwy zrodziły we mnie pragnienie szukania i doświadczania tego, co mi Bóg obiecał, i o czym opowiadało tyle innych osób. Ale okoliczności nie układały się tak, jak planowałem, i zacząłem myśleć, żewymyka mi się okazja osobistego doświadczenia Zielonych Świąt.
Rekolekcje dobiegły końca. Na zakończenie wielu wypowiedziało swoje świadectwa, wszystkie bardzo piękne. Ja również wstałem i powiedziałem, że choć nie dostąpiłem chrztu w Duchu Świętym, otrzymałem trzy łaski:
– Łatwość modlitwy i tęsknotę za nią.
– Nowy entuzjazm wobec Słowa Bożego; Biblia przestała być dla mnie zwykłą historią, odczuwałem ją jako objawienie żywe i osobowe.
– Miłość uniwersalną, ekumeniczną; przedtem rezerwowałem swoją miłość tylko dla katolików, uważając, że trzeba być katolikiem, by zostać świętym, ale w czasie tych rekolekcji zdałem sobie sprawę, że poznani tam metodyści głosili Słowo Boże tak skutecznie, jak niewielu moich współbraci. Poczułem miłość do wyznawców także innych religii i całego świata.
Wyjeżdżałem z rekolekcji pełen miłości i radości, której nie potrafię opisać. Jeszcze tej nocy biskup mojej diecezji zapytał mnie o wrażenie. Odpowiedziałem, że rekolekcje były wielkim doświadczeniem i że przyniosły mi pokój. Chociaż uważałem, że nie otrzymałem chrztu w Duchu Świętym, żyłem w obecności Boga.
Następnego dnia, wierny portorykańskiemu zwyczajowi sjesty, zmęczony weekendem starałem się odpocząć. Położyłem się, wziąłem Biblię i zacząłem czytać Psalmy.
Pamiętam, że dawniej nużyło mnie czytanie Brewiarza po łacinie. Ale tego popołudnia, leżąc w łóżku, byłem tak rozentuzjazmowany chwałą Boga, Jego dobrocią, doskonałością i wspaniałością, że nie mogłem zasnąć. Wszystko się zmieniało. Przedtem, czytając Psalmy, zasypiałem; teraz, czytając je, nie mogłem zasnąć w żaden sposób. Przedtem, podczas modlitwy miałem dużo rozproszeń, teraz wyraźnie chciałem szukać jakiegoś rozproszenia, by móc odpocząć. Wziąłem więc numer czasopisma „Time”, zacząłem czytać, ale zamiast zasnąć, jeszcze raz złapałem się na myśleniu tylko o Bogu. Najdziwniejsze było to, że zacząłem śpiewać! Mam tak kiepski głos, że nawet na rekolekcjach powiedziałem do jednego z uczestników: jeśli zobaczysz mnie śpiewającego, możesz być pewny, że Duch Święty naprawdę mnie dotknął, potrzebny jest bowiem cud Boży, żebym śpiewał.
Gdy tylko przypomniałem sobie te słowa, które wypowiedziałem żartem, zdałem sobie sprawę, że śpiewam w nowym języku, który nie jest moim. Z moich ust wychodziły bardzo żywe sekwencje dźwięków. Śpiewałem w dziwnym języku, nie rozumiejąc ani słowa. Mogę tylko powiedzieć, że spędziłem cztery i pół godziny w łóżku, doświadczając Bożej miłości, która radykalnie zmieniła moje życie.
Tego popołudnia Pan mówił do mnie dwa razy, zapowiadając, że uczyni mnie liderem charyzmatycznym. Nie rozumiałem, co chciał przez to powiedzieć. Myślałem, że odnosi się to do mojej pracy proboszcza. Po kilku latach objąłem wiele funkcjiw Odnowie, a wraz z każdą nową działalnością Pan pokazywał mi, że to jest właśnie to, co chciał mi powiedzieć przez słowa „uczynię cię liderem charyzmatycznym”.
Tego samego wieczoru Pan zapytał mnie o moje problemy ze zdrowiem. Wymieniłem pięć, a On zapewnił, że uzdrowi mnie z nich wszystkich.
Powiedziałem Mu o bólu w krzyżu i w kolanie, chronicznej chorobie nosa, jeszcze jednej chorobie i o raku skóry, w wyniku którego na mojej twarzy powstał wielki guz. Pan obiecał wyzwolić mnie ze wszystkich tych chorób. Powierzyłem mu moje zdrowie całkowicie, niech się dzieje, co chce.
Dwa z tych bólów znikły natychmiast. Pozostałe zmniejszały się w ciągu następnych tygodni. Myślałem, że choroba skóry zniknie w ten sam sposób. Ale guz zamiast maleć, rósł aż do tego stopnia, że z powodu natężenia bólu głowy dostawałem nudności. Moi parafianie tak się przestraszyli, że zorganizowali ciągłe modlitwy o uproszenie zdrowia dla mnie. Przez sen usłyszałem ich pieśni i modlitwy. W tym momencie ustały bóle głowy, ale guz pozostał.
Mój superior polecił mi iść za wskazaniami lekarza. Wiedziałem, że jego polecenia są ukazaniem woli Pana, więc posłuchałem ich. Przeszedłem kurację naświetlania promieniami X, która wyleczyła mnie w tak zaskakująco skuteczny sposób, że sam lekarz powiedział:
– To nie ja cię wyleczyłem. Zrobił to Duch Święty.
Następnie, pełen satysfakcji, zaprosił innych lekarzy i pielęgniarki, aby zobaczyli doskonałość kuracji, mówiąc, że niewiele razy widział, by była tak skuteczna.
Była to dla mnie nowa lekcja dotycząca uzdrowienia. Zrozumiałem, że Bóg może uzdrawiać tak, jak chce: bezpośrednio lub poprzez swe narzędzia (por. Syr 38,1-4), natychmiast lub poprzez długie leczenie. W każdym przypadku uzdrowienie przychodzi od Niego.
Tego samego popołudnia miałem jeszcze inne doświadczenie: Pan obiecał mi dar uzdrawiania, charyzmat, którego zawsze pragnąłem. Zdaję sobie sprawę, że nie mam go w tak szerokim zakresie jak ojciec Emilien Tardif, ale widzę, że Pan dał mi dar zrozumienia, że osoba zdrowa to ta, która żyje tak jak Jezus Chrystus.
Nie potrafię szczegółowo wyjaśnić, co przydarzyło mi się tego popołudnia, ale stałem się tak szczęśliwy, że zacząłem skakać po pokoju – by wyrazić radość z tego, że Bóg mnie dotknął.
Potem wyszedłem, by odprawićMszęo 17.15. Wszystkim ludziom wydawałem się jakiś dziwny. Jak to możliwe, żeby on przespał cztery godziny? Nie wiedzieli, że nie spałem nawet minuty.
Rozpocząłem Mszę. Wiernych było niewielu. Mając tak głębokie i świeże doświadczenie Boga, nie mogłem się opanować podczas sprawowania Eucharystii. Unosiłem się emocjonalnie, chociażz pewnością to nie tylko emocje wytwarzały we mnie przekonanie, że Bóg mnie kocha osobiście; to Jego miłość powodowała mój entuzjazm.
Ludzie dziwili się mojemu zachowaniu i zaczęli mówić:
– Ojciec Thomas był na rekolekcjach i załamał się, zwariował...
Ta wiadomość rozeszła się po całej parafii.
Następnego dnia Pan mnie oświecał i pouczał, co oznacza „wierzyć”. Powiedział mi:
– Wierzysz albo nie wierzysz. Wiara jest decyzją absolutną, a jeśli wierzysz, to działasz i żyjesz według tego, w co wierzysz. Niebezpiecznie jest wierzyć, bo to zmusza cię do życia zgodnie z tym, czego oczekujesz...
Wróciłem do domu o północy. Był tam ojciec Gerardo, który również uczestniczył w rekolekcjach podczas tego weekendu. Chciałem z nim pomówić, ale był bardzo zajęty rozmową z innym kapłanem. Czekałem, aż skończą. Nagle obydwaj podnieśli się i poszli spać. Wtedy poprosiłem Pana:
– Panie, niech Gerardo wróci. Ja wiem, że mnie słuchasz.
Modliłem się z wiarą i dlatego musiałem tam zostać, aż Pan odpowie na moją modlitwę. Siedziałem piętnaście minut, pół godziny, a ojciec Gerardo nie wracał. Zaczynałem się niepokoić. Siedziałem jak obłąkany, bezwładnie, nie wiedząc, co robić. Przejęty tym, co się działo, powiedziałem sobie: „Jeśli wierzę, nie mogę postępować w sposób przeciwny do tego, czego oczekuję”. Natychmiast Pan zaczął mówić do mnie przez kolejne cztery godziny.
Opowiem, co się zdarzyło. Każdy może w to wierzyć lub nie. Pan zaczął odkrywać przede mną zło obecne na świecie i misterium swej wszechogarniającej miłości. Z pewnością nie spałem ani nie byłem obłąkany. Słyszałem hałas samochodów i szczekanie psów, podczas gdy trwałem w głębokiej rozmowie z Nim.
To drugie doświadczenie uzupełniło pierwsze i wraz z nim zmieniło kierunek mojego życia. Były to wspaniałe godziny, których nie jestem w stanie opisać. Jednak wymagały ode mnie również pokory: siedziałem i czekałem, aż wróci ojciec Gerardo. Wiara wymagała tego ode mnie. W ciągu nocy, gdy pewien ksiądz wstał i zobaczył mnie siedzącego bezczynnie, zaczął litować się nade mną, utwierdzony w przekonaniu, że ja naprawdę zwariowałem. Po pewnym czasie pozostali budzili się na poranną Mszę. Wszyscy wydawali się zdziwieni a nawet zaniepokojeni. Ostatnim księdzem, który wyszedł, był ojciec Gerardo; Bóg odpowiedział na moją modlitwę! Musiałem poczekać na nowe doświadczenie Boga, by mieć się czym podzielićz przyjacielem.
Na następny weekend już wcześniej zaplanowaliśmy rekolekcje parafialne. Ale teraz, po moim doświadczeniu charyzmatycznym, rekolekcje musiały być charyzmatyczne.
Popełniłem wiele błędów, naciskając ludzi, by przyjmowali chrzest w Duchu Świętym. Jedna z zakonnic, ta, która nakłaniała mnie, bym pozwolił pomodlić się nade mną, powiedziała, upominając mnie, że nie dzieje się to w ten sposób. Dzięki jej radzie wyhamowałem trochę i zmieniłem metodę. Mówiłem jasno o zesłaniu Ducha i zapraszałem ludzi, by zechcieli Go przyjąć. Rekolekcje, mimo wielu moich błędów, wywarły duże wrażenie.
Dzisiaj żartuję, że napiszę książkę zatytułowaną Moje błędy w Odnowie w Duchu Świętym. Wiem, że tylko nieliczni mogliby ją przeczytać, choćby dlatego, że byłaby zbyt gruba. Ale właśnie przez te wszystkie pomyłki zdobywałem doświadczenie i uczyłem się.
Podczas kolejnego weekendu mieliśmy następne rekolekcje. Przyszło jeszcze więcej ludzi. Rozpoczęliśmy spotkanie modlitewne, które trwało trzy godziny. Moc Boga ukazała się tak wspaniale, że po ośmiu tygodniach grupa zgromadziła ponad tysiąc osób. O dokonujących się cudach pisano na pierwszych stronach gazet.
Kiedy nadszedł czas zmiany proboszczów i przełożeni skierowali mnie do parafii w Aguas Buenas, prosili mnie, bym pracował w sposób „mniej sensacyjny”. Odpowiedziałem im:
– Ależ ja nie mogę ręczyć za to, co zrobi Bóg. Gdy On dokonuje rzeczy sensacyjnych, cóż ja mogę zrobić?
Z tymi zastrzeżeniami przybyłem do parafii Aguas Buenas w niedzielę wieczorem. Akurat wtedy odbywały się rekolekcje dla młodzieży, więc poproszono mnie, bym jako nowy proboszcz przyszedł przywitać się ze zgromadzonymi. W chwili, gdy wchodziłem do środka, dwóch młodzieńców otrzymało chrzest w Duchu Świętym i zaczęło mówić językami. Powiedziałem żartem do mojego towarzysza:
– Zastrzegam, że nic nie zrobiłem. Dopiero co przyjechałem i nie zdążyłem nawet otworzyć ust. Ale już wiem, że i tak winę zwalą na mnie.
W Aguas Buenas założyliśmy grupę modlitewną. W oprawie muzycznej pomagała nam grupa dojeżdżająca z Fajardo. Jedna z dziewcząt ze wspólnoty wypowiedziała proroctwo, że mam odwiedzić wiele krajów, w różnych częściach świata. Wówczas również i tego proroctwa nie zrozumiałem, tak jak nie zrozumiałem tamtego o zostaniu liderem charyzmatycznym.
Dwa tygodnie później zaproszono mnie do Kolumbii i do jeszcze jednego kraju, do którego nigdy nie spodziewałem się pojechać. Myślałem, że te zaproszenia były wypełnieniem tamtego proroctwa. Dziś okazuje się, że odwiedziłem ponad osiemdziesiąt państw. Jeżdżę do Afryki, Ameryki i Azji. Przemierzam kraje, których wcześniej nie umiałbym znaleźć na mapie, i ciągle jeszcze nie wiem, czy rozumiem wszystko, co Bóg chciał mi powiedzieć.
W Aguas Buenas rozpoczęliśmy rekolekcje Odnowy. Stopniowo to niewielkie miasto zaczęło być centrum Odnowy dla Puerto Rico, a nawet dla całej Ameryki Łacińskiej.
Mógłbym mówić więcej o moim życiu osobistym: zwycięstwach i uwolnieniach z grzechu, umiejętności stawiania czoła swoim słabościom, nowym życiu modlitewnym, umiejętności życia nową misją Chrystusa. Chciałbym tylko dodać, że wiele zawdzięczam moim braciom – roztropnym i mądrym, którzy mnie poprawiali i uczyli, dzielili się ze mną tym, co otrzymali od Pana.
Chcę zakończyć to świadectwo stwierdzeniem, że przez całą wieczność będę chwalił Boga i dziękował Mu za te „katolickie rekolekcje zielonoświątkowe”. Było to moje zesłanie Ducha Świętego: Chrystus wylał na mnie swojego Ducha, wszedł do mego wnętrza ze swoim światłem i pozwolił mi trochę poznać życie Syna Bożego, życie, które mi daje przez Ducha Świętego.
Od czasu do czasu przeraża mnie myśl, jak wyglądałoby moje życie, gdybym nie otrzymał tego wielkiego błogosławieństwa od Pana. Teraz nie mogę nie świadczyć o tym, co zobaczyłem i usłyszałem. Ta książka jest tylko syntezą tego, czego Pan mnie nauczył o całkowitym uzdrowieniu człowieka.
UZDROWIENIE CAŁKOWITE
NIE OGRANICZAĆ UZDROWIENIA
Istnieje dziś wielkie zainteresowanie uzdrowieniami: pojawia się literatura na ten temat, zakładane są stowarzyszenia terapeutyczne. Tu i ówdzie pojawiają się osoby obdarzone specjalnym darem modlitwy za chorych. Wszędzie słychać piękne świadectwa tych, którzy zostali uzdrowieni przez miłosierną miłość Boga. Powtarzają się dzisiaj cuda z Ewangelii i na nowo żyje się Zielonymi Świętami, jakbyśmy przenieśli się do czasów apostolskich.
Jednak słychać też głosy krytyczne, mówiące, że przesadza się, kładąc większy nacisk na zdrowie przychodzące od Boga niż na samego Stwórcę. Niektórzy uważają, że w tym względzie dochodzi do nadużyć, a nie brakuje również i takich, którzy negują ten bardzo ważny fenomen ewangeliczny.
Pewne jest, że w poszukiwaniu uzdrowienia niektórzy nie doświadczają odrodzenia całkowitego, które chce im dać Bóg. Szukają tylko środka przeciwbólowego, który jednak nie uzdrawia. Idea zbawienia jest u nich ograniczona przez strach przed bólem i jakimkolwiek wysiłkiem osobistym. Dla nich uzdrowienie polega jedynie na braku bólu i cierpienia. Chcieliby widzieć w Jezusie środek przeciwbólowy, który ulży ich cierpieniu.
Zlikwidowanie bólu nie jest uzdrowieniem, które obiecuje Biblia. Słowo Boże oferuje nam coś więcej niż po prostu życie bez cierpienia. Nieboszczyków na cmentarzu nie boli nawet mały palec u nogi, a jednak nie znaczy to, że uczestniczą w nowym życiu przyniesionym przez Jezusa Chrystusa.
Stwierdzamy wraz z Nowym Testamentem, że udręki i doświadczenia są katalizatorem, który przekształca naszą wiarę i przemienia ją w złoto (por. 1 P 1,6-7); cudowną okazją do chwalenia Boga (por. 1 P 4,12-16); drogą dojrzewania (por. Jk 1,2-4); że przynoszą nam zysk w postaci obfitego daru łaski (por. 2 Kor 4,17).
Bóg oferuje nam zdrowie głębokie i trwałe. Niewątpliwie On nas kocha takich, jacy jesteśmy, ale właśnie dlatego, że nas kocha, chce nam dać zdrowie całkowite. Jednak często szuka się Boga, zabiegając tylko o szybką i tanią poprawę. Poprawę powierzchowną i zewnętrzną, przemijającą tak szybko, jak się pojawiła.
TO NIE WARSZTAT NAPRAWCZY