Jezus Chrystus Uzdrowiciel mojej osoby - o. Thomas Forrest CSsR, José H. Prado Flores - ebook

Jezus Chrystus Uzdrowiciel mojej osoby ebook

o. Thomas Forrest CSsR, José H. Prado Flores

5,0

Opis

Egoizm, pycha, zazdrość… – to choroby, które nie tylko utrudniają życie, ale wręcz prowadzą do śmierci. To przesada?
 

A czy życie w ciągłym napięciu, lęku, cierpieniu, braku przebaczenia nie jest bezbarwne i smutne – jak śmierć? Istnieje lekarz zdolny uwolnić nas od tego nieszczęścia – jest nim Jezus Chrystus. Naśladowanie Jego stylu życia – to lekarstwo. Zdrowiem – jest szczęście.

Książka dla wszystkich, którzy chcą wiedzieć więcej o sobie. Zachęca do zastanowienia się, co może być w nas przeszkodą do osiągnięcia całkowitego zdrowia zarówna fizycznego, psychicznego, jak i duchowego. Autor nie tylko diagnozuje nasze choroby, ale również podaje sposób poradzenia sobie z nimi. Proponuje modlitwy, które pomagają nazwać to, z czym jest nam w życiu najtrudniej, by następnie prosić o uzdrowienie. Przekonuje także, że każda zmiana wymaga naszego zaangażowania i ciężkiej pracy nad sobą. Jezus bowiem nie korzysta z czarodziejskiej różdżki, ale daje nam czas i cierpliwie czeka, nim podejmiemy współpracę z Nim.

Książka może być przydatna w owocnym przeżyciu Seminarium Odnowy Życia w Duchu Świętym. Uzupełnia i pogłębia bowiem zawarte w nim treści, pomagając otworzyć się na nowość, którą przynosi Duch Boży.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 173

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (3 oceny)
3
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Ta książ­ka jest ta­nia.

KU­PUJ LE­GAL­NIE.

NIE KO­PIUJ!

o. Tho­mas For­rest CSsR

José H. Pra­do Flo­res

Je­zus Chry­stus

Uzdro­wi­ciel mo­jej oso­by

Ni­hil ob­stat

ks. dr An­drzej Perzyński Cen­zor

Im­pri­ma­tur

+ Władysław Ziółek Ar­cy­bi­skup Łódz­ki

Ku­ria Bi­sku­pia Ar­chi­die­ce­zji Łódz­kiej

L.dz. 1057/91 z 23 lip­ca 1991 r.

Książ­ka nie za­wie­ra błę­dów teo­lo­gicz­nych

Re­dak­tor

Bar­ba­ra M. Li­bi­szow­ska

Ko­rek­tor

Jo­an­na Sztau­dyn­ger

Gra­fik

Bo­gu­mi­ła Dzie­dzic

© by Moc­ni w Du­chu

Łódź 1991

Wszel­kie pra­wa za­strze­żo­ne

ISBN 978-83-61803-63-8

Moc­ni w Du­chu – Cen­trum

90-058 Łódź, ul. Sien­kie­wi­cza 60

tel. 42 288 11 53

moc­ni.cen­trum@je­zu­ici.pl

www.od­no­wa.je­zu­ici.pl

Za­mó­wie­nia

tel. 42 288 11 57, 797 907 257

moc­ni.wy­daw­nic­two@je­zu­ici.pl

www.od­no­wa.je­zu­ici.pl/sklep

Łódź 2016

WPRO­WA­DZE­NIE

Bóg stwo­rzył nas zdro­wych i chce, że­by­śmy tacy po­zo­sta­li – cał­ko­wi­cie zdro­wi za­rów­no fi­zycz­nie, psy­chicz­nie, jak i du­cho­wo.

Nie­któ­rzy za­pew­nia­ją, że naj­waż­niej­sze jest zdro­wie we­wnętrz­ne. Ogra­ni­cza­ją się więc do szu­ka­nia do­bre­go sa­mo­po­czu­cia psy­chicz­ne­go, zaś zdro­wie fi­zycz­ne nie ma dla nich aż tak wiel­kie­go zna­cze­nia. Nie do­ce­nia­ją w ten spo­sób cia­ła ludz­kie­go. Ci na­to­miast, któ­rzy sku­pia­ją się głów­nie na sfe­rze fi­zycz­nej, lek­ce­wa­żą zdro­wie swo­je­go umy­słu, swych wspo­mnień, pra­gnień i re­la­cji z in­ny­mi.

Bóg stwo­rzył czło­wie­ka, by ten trwał z Nim w in­tym­nej wspól­no­cie, by był zdol­ny od­po­wied­nio od­no­sić się do in­nych lu­dzi i żył w do­sko­na­łej har­mo­nii we­wnętrz­nej. We wszyst­kich tych sfe­rach czło­wiek jest po­wo­ły­wa­ny do ży­cia w peł­ni zdro­wia.

Je­zus przy­szedł, by przy­nieść ży­cie w ob­fi­to­ści. Nie szu­kał cho­rób, ale cho­rych, in­te­re­so­wa­ła go bo­wiem cała oso­ba, a nie tyl­ko jej część.

To cał­ko­wi­te zdro­wie za­wie­ra się:

– w od­no­wie­niu we­wnętrz­nej spój­no­ści isto­ty ludz­kiej,

– w od­two­rze­niu od­po­wied­niej re­la­cji z in­ny­mi,

– w ży­ciu w głę­bo­kiej jed­no­ści z Bo­giem.

Na tym tryp­ty­ku opie­ra się uzdro­wie­nie zu­peł­ne: za­rów­no cia­ła, jak i du­szy, i du­cha. Obej­mu­je ono za­rów­no du­cho­we wnę­trze jak i fi­zycz­ność czło­wie­ka.

Duch Świę­ty jest le­kar­stwem, któ­re­go po­trze­bu­je­my wszys­cy, by do­pro­wa­dzić do koń­ca na­szą mi­sję: od­two­rze­nie ob­ra­zu Chry­stu­sa w na­szym ży­ciu. Duch Świę­ty nie usta­je w upodob­nia­niu nas do Je­zu­sa, po­trze­bu­je jed­nak na­szej od­po­wie­dzi – zde­cy­do­wa­nej i od­waż­nej.

Bóg chce zba­wić nie tyl­ko część isto­ty ludz­kiej, ale ca­łe­go czło­wie­ka. Duch Świę­ty nie ogra­ni­cza się do uzdra­wia­nia po­szcze­gól­nych osób, ale chce uzdro­wić całe Cia­ło Chry­stu­sa, któ­re two­rzy­my, ży­jąc w zdro­wych re­la­cjach mię­dzy­ludz­kich W ten spo­sób Ko­ściół jest po­wo­ła­ny do tego, by był zdro­wy. W tej książ­ce ja­sno po­ka­zu­je­my plan Boży, któ­ry prze­wyż­sza wszyst­ko, o co je­ste­śmy zdol­ni pro­sić, a na­wet o czym je­ste­śmy w sta­nie po­my­śleć. Po­ka­że­my nie tyl­ko cho­ro­by, ale przede wszyst­kim sku­tecz­ne le­kar­stwo dla wszyst­kich tych, któ­rzy uwa­ża­ją się za cho­rych lub po pro­stu szu­ka­ją w swo­im ży­ciu cze­goś wię­cej.

25 mar­ca 1986 r.

MOJE ZIE­LO­NE ŚWIĘ­TA

W 1971 r. pe­wien do­mi­ni­ka­nin pro­wa­dził re­ko­lek­cje cha­ryz­ma­tycz­ne w Re­pu­bli­ce Do­mi­ni­ka­ny. Brał w nich udział mój wi­ce­pro­win­cjał i od­niósł tak do­bre wra­że­nie, że za­pro­sił tę samą eki­pę pro­wa­dzą­cych do Pu­er­to Rico. Przy­je­cha­ło pięć osób: dwóch księ­ży, jed­na sio­stra do­mi­ni­kan­ka i dwóch me­to­dy­stów: pa­stor oraz świec­ki.

Wi­ce­pro­win­cjał za­pro­sił rów­nież mnie do udzia­łu, mó­wiąc, że będą to „ka­to­lic­kie re­ko­lek­cje zie­lo­no­świąt­ko­we”. Nie poj­mo­wa­łem, co zna­czy sfor­mu­ło­wa­nie „ka­to­lic­kie zie­lo­no­świąt­ko­we”. Po raz pierw­szy usły­sza­łem te dwa sło­wa ra­zem. Prze­ło­żo­ny opo­wie­dział mi o swo­im do­świad­cze­niu, nie za­głę­bia­jąc się w szcze­gó­ły. Za­pew­nił tyl­ko, że dla mnie bę­dzie to prze­ży­cie wy­jąt­ko­we.

Przy­by­łem na re­ko­lek­cje, nie wie­dząc nic o Od­no­wie w Du­chu Świę­tym ani o do­świad­cze­niu zie­lo­no­świąt­ko­wym. Nie wy­obra­ża­łem so­bie, co może się stać. Przy­je­cha­ło osiem­dzie­siąt osiem osób, w tym oko­ło dwu­dzie­stu ka­pła­nów, czter­dzie­ści sióstr za­kon­nych, a po­zo­sta­łą część sta­no­wi­ły oso­by świec­kie.

Pro­wa­dzą­cy re­ko­lek­cje roz­po­czę­li spo­tka­nie od po­wie­dze­nia wła­sne­go świa­dec­twa, któ­re nie róż­ni­ło się od do­świad­cze­nia pier­wot­ne­go Ko­ścio­ła. Po raz pierw­szy usły­sza­łem oświad­cze­nie: „prze­ży­łem swo­je oso­bi­ste Zie­lo­ne Świę­ta”.

Być może to moja for­ma­cja ka­płań­ska do­pro­wa­dzi­ła do tego, że nie by­łem w sta­nie ocze­ki­wać żad­ne­go mi­stycz­ne­go do­świad­cze­nia, i dla­te­go słu­cha­łem tych świa­dectw, głę­bo­ko wąt­piąc w ich praw­dzi­wość. Za­czą­łem my­śleć: „Po co w ogó­le tu przy­je­cha­łem? Tra­cę week­end na słu­cha­nie ta­kich rze­czy, za­miast pra­co­wać w mo­jej pa­ra­fii”.

Je­dy­ne, co po­zwo­li­ło mi wy­trwać, to wzglę­dy ludz­kie. Je­den z pro­wa­dzą­cych ka­pła­nów był rek­to­rem se­mi­na­rium. Dru­gi był pro­win­cja­łem pa­sjo­ni­stów. Za­kon­ni­ca była bar­dzo in­te­li­gent­na i do­brze przy­go­to­wa­na. Me­to­dy­ści byli po­god­ni i za­ra­ża­liwszyst­kich swo­ją ra­do­ścią. Zo­sta­łem tyl­ko dla­te­go, że oni wszy­scy za­słu­gi­wa­li na głę­bo­ki sza­cu­nek.

Je­den z nich na pod­sta­wie Bi­blii mó­wił o Chry­stu­so­wej obiet­ni­cy ze­sła­nia Du­cha Świę­te­go, o tym, jak pierw­si chrze­ści­ja­nie przy­go­to­wy­wa­li się do Jego otrzy­ma­nia.

Miałem wie­le wątpli­wości, ale po­sta­no­wiłem na wszel­ki wy­pa­dek na­sta­wić się tak, jak­by coś miało się wy­da­rzyć. Odbyłem szczerą spo­wiedź, głębszą niż zwy­kle, szu­kałem przede wszyst­kim ko­rze­ni mo­ich grze­chów: wy­znając nie tyl­ko ta­kie czy inne winy, ale uznając moją po­stawę grzesz­ni­ka. Łaska Boża za­czy­nała działaćwe mnie, po­mi­mo wszyst­kich mo­ich wątpli­wości.

Za­kon­ni­ca po­deszła do świec­kie­go me­to­dysty i po­pro­siła, by się za nią po­mo­dlił, uzna­ła bo­wiem, że po­trze­bu­je więcej Chry­stu­so­we­go po­ko­ju. Zwra­ca­jąc się do me­to­dysty, użyła ka­to­lic­kie­go sfor­mu­ło­wa­nia „mo­dlić się za ko­goś”. Jed­nak ten świec­ki usta­wił krze­sło, po­sa­dził na nim siostrę i w tym sa­mym mo­men­cie zaczął„mod­lić się nad nią”.

Kie­dy me­to­dy­sta mo­dlił się nad sio­strą, zbli­żył się mło­dy Ame­ry­ka­nin, aby przy­łą­czyć się do mo­dli­twy, i w tym sa­mym mo­men­cie za­czął wy­po­wia­dać dziw­ne dźwię­ki, zu­peł­nie dla mnie nie­zro­zu­mia­łe.

Nie­któ­rzy prze­stra­szy­li się tego. Twarz za­kon­ni­cy jed­nak pro­mie­nio­wa­ła po­ko­jem i ra­do­ścią, pod­czas gdy ów mło­dzie­niec na ko­la­nach wy­sła­wiał i chwa­lił Boga z wiel­kim spo­ko­jem, w tym dziw­nym ję­zy­ku. Z ich twa­rzy biły: za­ska­ku­ją­ca ra­dość i po­kój.

Na­stęp­nie utwo­rzo­no gru­py mo­dli­twy wsta­wien­ni­czej. Wszy­scy mo­dli­li się spon­ta­nicz­nie, co było dla mnie ko­lej­nym no­wym do­świad­cze­niem. Lu­dzie mó­wi­li do Boga gło­śno, jak gdy­by Go wi­dzie­li. We wszyst­kich wy­czu­wa­ło się pew­ność, że zo­sta­ną wy­słu­cha­ni przez Boga. Za­czy­na­łem od­czu­wać więk­szą wol­ność oraz – moż­li­wość czy­nie­nia po­dob­nie.

Później róż­ni lu­dzie mó­wi­li swo­je świa­dec­twa o tym, jak oni do­świad­czy­li Zie­lo­nych Świąt pod­czas tego week­en­du. Te świa­dec­twa wy­war­ły na mnie jesz­cze więk­sze wra­że­nie niż świa­dec­twa osób pro­wa­dzą­cych re­ko­lek­cje. Opo­wia­da­li ze szcze­gó­ła­mi, jak pod­czas mo­dli­twy otrzy­ma­li Du­cha Świę­te­go, a wraz z Nim dar ję­zy­ków, o któ­rym ja ni­gdy do­tąd nie my­śla­łem.

Za­raz po­tem za­pro­szo­no wszyst­kie te oso­by, któ­re wy­ra­zi­ły ocho­tę, aby prze­szły do środ­ka, by po­mo­dlo­no się za nie. Jako pierw­si zgło­si­li się nie­któ­rzy świec­cy, nikt bo­wiem z dwu­dzie­stu ka­pła­nów nie miał od­wa­gi tego zro­bić.

Dwie sio­stry na­le­ga­ły, bym zgo­dził się na mo­dli­twę nade mną. Opie­ra­łem się. To krze­sło wy­da­wa­ło mi się gor­sze od krze­sła elek­trycz­ne­go. Jed­nak pod ich na­ci­skiem usia­dłem i po­mo­dlo­no się nade mną.

By­łem pierw­szym ka­pła­nem, któ­ry się na to zde­cy­do­wał. Gdy usia­dłem, na­tych­miast zbli­ży­ło się do mnie kil­ka osób i na­ło­ży­ło na mnie ręce. Było to bar­dzo miłe: czu­łem się na­praw­dę do­tknię­ty przez mi­łość czy­stą – chrze­ści­jań­ską. Ci lu­dzie na­praw­dę chcie­li, bym zo­stał po­bło­go­sła­wio­ny przez Boga... Nic wię­cej, poza od­czu­ciem słod­kiej mo­dli­twy, nie po­ru­szy­ło mnie. Wsta­łem z krze­sła, uwa­ża­jąc, że nic spe­cjal­ne­go się nie wy­da­rzy­ło.

Na­stęp­ne­go dnia, gdy po­wtó­rzy­ła się sy­tu­acja, znów usia­dłem na wska­za­nym miej­scu, tym ra­zem już z wła­snej woli. Na­stą­pi­ło to samo: de­li­kat­ne od­czu­cie mi­ło­ści du­cho­wej mo­ich bra­ci, ale nic poza tym.

Te dwie mo­dli­twy zro­dzi­ły we mnie pra­gnie­nie szu­ka­nia i do­świad­cza­nia tego, co mi Bóg obie­cał, i o czym opo­wia­da­ło tyle in­nych osób. Ale oko­licz­no­ści nie ukła­da­ły się tak, jak pla­no­wa­łem, i za­czą­łem my­śleć, żewy­my­ka mi się oka­zja oso­bi­ste­go do­świad­cze­nia Zie­lo­nych Świąt.

Re­ko­lek­cje do­bie­gły koń­ca. Na za­koń­cze­nie wie­lu wy­po­wie­dzia­ło swo­je świa­dec­twa, wszyst­kie bar­dzo pięk­ne. Ja rów­nież wsta­łem i po­wie­dzia­łem, że choć nie do­stą­pi­łem chrztu w Du­chu Świę­tym, otrzy­ma­łem trzy ła­ski:

– Ła­twość mo­dli­twy i tę­sk­no­tę za nią.

– Nowy en­tu­zjazm wo­bec Słowa Bożego; Bi­blia prze­sta­ła być dla mnie zwykłą hi­sto­rią, od­czu­wałem ją jako ob­ja­wie­nie żywe i oso­bo­we.

– Mi­łość uni­wer­sal­ną, eku­me­nicz­ną; przed­tem re­zer­wo­wa­łem swo­ją mi­łość tyl­ko dla ka­to­li­ków, uwa­ża­jąc, że trze­ba być ka­to­li­kiem, by zo­stać świę­tym, ale w cza­sie tych re­ko­lek­cji zda­łem so­bie spra­wę, że po­zna­ni tam me­to­dy­ści gło­si­li Sło­wo Boże tak sku­tecz­nie, jak nie­wie­lu mo­ich współ­bra­ci. Po­czu­łem mi­łość do wy­znaw­ców tak­że in­nych re­li­gii i ca­łe­go świa­ta.

Wy­jeż­dża­łem z re­ko­lek­cji pe­łen mi­ło­ści i ra­do­ści, któ­rej nie po­tra­fię opi­sać. Jesz­cze tej nocy bi­skup mo­jej die­ce­zji za­py­tał mnie o wra­że­nie. Od­po­wie­dzia­łem, że re­ko­lek­cje były wiel­kim do­świad­cze­niem i że przy­nio­sły mi po­kój. Cho­ciaż uwa­ża­łem, że nie otrzy­ma­łem chrztu w Du­chu Świę­tym, ży­łem w obec­no­ści Boga.

Na­stęp­ne­go dnia, wier­ny por­to­ry­kań­skie­mu zwy­cza­jo­wi sje­sty, zmę­czo­ny week­en­dem sta­ra­łem się od­po­cząć. Po­ło­ży­łem się, wzią­łem Bi­blię i za­czą­łem czy­tać Psal­my.

Pa­mię­tam, że daw­niej nu­ży­ło mnie czy­ta­nie Bre­wia­rza po ła­ci­nie. Ale tego po­po­łu­dnia, le­żąc w łóż­ku, by­łem tak ro­zen­tu­zja­zmo­wa­ny chwa­łą Boga, Jego do­bro­cią, do­sko­na­ło­ścią i wspa­nia­ło­ścią, że nie mo­głem za­snąć. Wszyst­ko się zmie­nia­ło. Przed­tem, czy­ta­jąc Psal­my, za­sy­pia­łem; te­raz, czy­ta­jąc je, nie mo­głem za­snąć w ża­den spo­sób. Przed­tem, pod­czas mo­dli­twy mia­łem dużo roz­pro­szeń, te­raz wyraźnie chcia­łem szu­kać ja­kie­goś roz­pro­sze­nia, by móc od­po­cząć. Wzią­łem więc nu­mer cza­so­pi­sma „Time”, za­czą­łem czy­tać, ale za­miast za­snąć, jesz­cze raz zła­pa­łem się na my­śle­niu tyl­ko o Bogu. Naj­dziw­niej­sze było to, że za­czą­łem śpie­wać! Mam tak kiep­ski głos, że na­wet na re­ko­lek­cjach po­wie­dzia­łem do jed­ne­go z uczest­ni­ków: je­śli zo­ba­czysz mnie śpie­wa­ją­ce­go, mo­żesz być pew­ny, że Duch Świę­ty na­praw­dę mnie do­tknął, po­trzeb­ny jest bo­wiem cud Boży, że­bym śpie­wał.

Gdy tyl­ko przy­po­mnia­łem so­bie te sło­wa, któ­re wy­po­wie­dzia­łem żar­tem, zda­łem so­bie spra­wę, że śpie­wam w no­wym ję­zy­ku, któ­ry nie jest moim. Z mo­ich ust wy­cho­dzi­ły bar­dzo żywe se­kwen­cje dźwię­ków. Śpie­wa­łem w dziw­nym ję­zy­ku, nie ro­zu­mie­jąc ani sło­wa. Mogę tyl­ko po­wie­dzieć, że spę­dzi­łem czte­ry i pół go­dzi­ny w łóż­ku, do­świad­cza­jąc Bo­żej mi­ło­ści, któ­ra ra­dy­kal­nie zmie­ni­ła moje ży­cie.

Tego popołud­nia Pan mówił do mnie dwa razy, za­po­wia­da­jąc, że uczy­ni mnie li­derem cha­ry­zma­tycznym. Nie ro­zu­miałem, co chciał przez to po­wie­dzieć. Myślałem, że od­no­si się to do mo­jej pra­cy pro­bosz­cza. Po kil­ku la­tach obją­łem wie­le funk­cjiw Od­no­wie, a wraz z każ­dą nową dzia­łal­no­ścią Pan po­ka­zy­wał mi, że to jest wła­śnie to, co chciał mi po­wie­dzieć przez sło­wa „uczy­nię cię li­de­rem cha­ry­zma­tycz­nym”.

Tego sa­me­go wie­czo­ru Pan za­py­tał mnie o moje pro­ble­my ze zdro­wiem. Wy­mie­ni­łem pięć, a On za­pew­nił, że uzdro­wi mnie z nich wszyst­kich.

Po­wie­dzia­łem Mu o bólu w krzy­żu i w ko­la­nie, chro­nicz­nej cho­ro­bie nosa, jesz­cze jed­nej cho­ro­bie i o raku skó­ry, w wy­ni­ku któ­re­go na mo­jej twa­rzy po­wstał wiel­ki guz. Pan obie­cał wy­zwo­lić mnie ze wszyst­kich tych cho­rób. Po­wie­rzy­łem mu moje zdro­wie cał­ko­wi­cie, niech się dzie­je, co chce.

Dwa z tych bó­lów zni­kły na­tych­miast. Po­zo­sta­łe zmniej­sza­ły się w cią­gu na­stęp­nych ty­go­dni. My­śla­łem, że cho­ro­ba skó­ry znik­nie w ten sam spo­sób. Ale guz za­miast ma­leć, rósł aż do tego stop­nia, że z po­wo­du na­tę­że­nia bólu gło­wy do­sta­wa­łem nud­no­ści. Moi pa­ra­fia­nie tak się prze­stra­szy­li, że zor­ga­ni­zo­wa­li cią­głe mod­li­twy o upro­sze­nie zdro­wia dla mnie. Przez sen usły­sza­łem ich pie­śni i mo­dli­twy. W tym mo­men­cie usta­ły bóle gło­wy, ale guz po­zo­stał.

Mój su­pe­rior po­le­cił mi iść za wska­za­nia­mi le­ka­rza. Wie­dzia­łem, że jego po­le­ce­nia są uka­za­niem woli Pana, więc po­słu­cha­łem ich. Prze­sze­dłem ku­ra­cję na­świe­tla­nia pro­mie­nia­mi X, któ­ra wy­le­czy­ła mnie w tak za­ska­ku­ją­co sku­tecz­ny spo­sób, że sam le­karz po­wie­dział:

– To nie ja cię wy­le­czy­łem. Zro­bił to Duch Świę­ty.

Na­stęp­nie, pe­łen sa­tys­fak­cji, za­pro­sił in­nych le­ka­rzy i pie­lę­gniar­ki, aby zo­ba­czy­li do­sko­na­łość ku­ra­cji, mó­wiąc, że nie­wie­le razy wi­dział, by była tak sku­tecz­na.

Była to dla mnie nowa lek­cja do­ty­czą­ca uzdro­wie­nia. Zro­zu­mia­łem, że Bóg może uzdra­wiać tak, jak chce: bez­po­śred­nio lub po­przez swe na­rzę­dzia (por. Syr 38,1-4), na­tych­miast lub po­przez dłu­gie le­cze­nie. W każ­dym przy­pad­ku uzdro­wie­nie przy­cho­dzi od Nie­go.

Tego sa­me­go po­po­łu­dnia mia­łem jesz­cze inne do­świad­cze­nie: Pan obie­cał mi dar uzdra­wia­nia, cha­ry­zmat, któ­re­go za­wsze pra­gną­łem. Zda­ję so­bie spra­wę, że nie mam go w tak sze­ro­kim za­kre­sie jak oj­ciec Emi­lien Tar­dif, ale wi­dzę, że Pan dał mi dar zro­zu­mie­nia, że oso­ba zdro­wa to ta, któ­ra żyje tak jak Je­zus Chry­stus.

Nie po­tra­fię szcze­gółowo wyjaśnić, co przyda­rzyło mi się tego popołud­nia, ale stałem się tak szczęśliwy, że zacząłem ska­kać po po­ko­ju – by wy­ra­zić ra­dość z tego, że Bóg mnie do­tknął.

Po­tem wy­szedłem, by od­pra­wićMszęo 17.15. Wszyst­kim lu­dziom wy­da­wa­łem się ja­kiś dziw­ny. Jak to moż­li­we, żeby on prze­spał czte­ry go­dzi­ny? Nie wie­dzie­li, że nie spa­łem na­wet mi­nu­ty.

Roz­po­czą­łem Mszę. Wier­nych było nie­wie­lu. Ma­jąc tak głę­bo­kie i świe­że do­świad­cze­nie Boga, nie mo­głem się opa­no­wać pod­czas spra­wo­wa­nia Eu­cha­ry­stii. Uno­siłem się emo­cjo­nal­nie, cho­ciażz pew­nością to nie tyl­ko emo­cje wy­twa­rzały we mnie prze­ko­na­nie, że Bóg mnie ko­cha oso­biście; to Jego miłość po­wo­do­wała mój en­tu­zjazm.

Lu­dzie dzi­wi­li się mo­je­mu za­cho­wa­niu i za­czę­li mó­wić:

– Oj­ciec Tho­mas był na re­ko­lek­cjach i za­ła­mał się, zwa­rio­wał...

Ta wia­do­mość ro­ze­szła się po ca­łej pa­ra­fii.

Na­stęp­ne­go dnia Pan mnie oświe­cał i po­uczał, co ozna­cza „wie­rzyć”. Po­wie­dział mi:

– Wie­rzysz albo nie wie­rzysz. Wia­ra jest de­cy­zją ab­so­lut­ną, a je­śli wie­rzysz, to dzia­łasz i ży­jesz we­dług tego, w co wie­rzysz. Nie­bez­piecz­nie jest wie­rzyć, bo to zmu­sza cię do ży­cia zgod­nie z tym, cze­go ocze­ku­jesz...

Wró­ci­łem do domu o pół­no­cy. Był tam oj­ciec Ge­rar­do, któ­ry rów­nież uczest­ni­czył w re­ko­lek­cjach pod­czas tego week­en­du. Chcia­łem z nim po­mó­wić, ale był bar­dzo za­ję­ty roz­mo­wą z in­nym ka­pła­nem. Cze­ka­łem, aż skoń­czą. Na­gle oby­dwaj pod­nie­śli się i po­szli spać. Wte­dy po­pro­si­łem Pana:

– Pa­nie, niech Ge­rar­do wró­ci. Ja wiem, że mnie słu­chasz.

Mo­dli­łem się z wia­rą i dla­te­go mu­sia­łem tam zo­stać, aż Pan od­po­wie na moją mo­dli­twę. Sie­dzia­łem pięt­na­ście mi­nut, pół go­dzi­ny, a oj­ciec Ge­rar­do nie wra­cał. Za­czy­na­łem się nie­po­ko­ić. Sie­dzia­łem jak obłą­ka­ny, bez­wład­nie, nie wie­dząc, co ro­bić. Prze­ję­ty tym, co się dzia­ło, po­wie­dzia­łem so­bie: „Je­śli wie­rzę, nie mogę po­stę­po­wać w spo­sób prze­ciw­ny do tego, cze­go ocze­ku­ję”. Na­tych­miast Pan za­czął mó­wić do mnie przez ko­lej­ne czte­ry go­dzi­ny.

Opo­wiem, co się zda­rzy­ło. Każ­dy może w to wie­rzyć lub nie. Pan za­czął od­kry­wać przede mną zło obec­ne na świe­cie i mi­ste­rium swej wszech­ogar­nia­ją­cej mi­ło­ści. Z pew­no­ścią nie spa­łem ani nie by­łem obłą­ka­ny. Sły­sza­łem ha­łas sa­mo­cho­dów i szcze­ka­nie psów, pod­czas gdy trwa­łem w głę­bo­kiej roz­mo­wie z Nim.

To dru­gie doświad­cze­nie uzu­pełniło pierw­sze i wraz z nim zmie­niło kie­ru­nek mo­je­go życia. Były to wspa­nia­łe go­dzi­ny, któ­rych nie je­stem w sta­nie opi­sać. Jed­nak wy­ma­ga­ły ode mnie rów­nież po­ko­ry: sie­działem i cze­kałem, aż wró­ci oj­ciec Ge­rar­do. Wia­ra wy­ma­gała tego ode mnie. W ciągu nocy, gdy pe­wien ksiądz wstał i zo­ba­czył mnie siedzącego bez­czyn­nie, zaczął li­to­wać się nade mną, utwier­dzo­ny w prze­ko­na­niu, że ja na­prawdę zwa­rio­wałem. Po pew­nym cza­sie po­zo­sta­li bu­dzi­li się na po­ranną Mszę. Wszy­scy wy­da­wa­li się zdzi­wie­ni a na­wet za­nie­po­ko­je­ni. Ostat­nim księdzem, któ­ry wy­szedł, był oj­ciec Ge­rar­do; Bóg od­po­wie­dział na moją mo­dlitwę! Mu­siałem po­cze­kać na nowe doświad­cze­nie Boga, by mieć się czym po­dzie­lićz przy­ja­cie­lem.

Na na­stęp­ny week­end już wcze­śniej za­pla­no­wa­li­śmy re­ko­lek­cje pa­ra­fial­ne. Ale te­raz, po moim do­świad­cze­niu cha­ry­zma­tycz­nym, re­ko­lek­cje mu­sia­ły być cha­ry­zma­tycz­ne.

Popełniłem wie­le błędów, na­ci­skając lu­dzi, by przyj­mo­wa­li chrzest w Du­chu Świętym. Jed­na z za­kon­nic, ta, któ­ra nakłaniała mnie, bym po­zwo­lił po­mo­dlić się nade mną, po­wie­działa, upo­mi­nając mnie, że nie dzie­je się to w ten spo­sób. Dzięki jej ra­dzie wy­ha­mo­wa­łem trochę i zmie­niłem me­todę. Mówiłem ja­sno o zesłaniu Du­cha i za­pra­szałem lu­dzi, by ze­chcie­li Go przy­jąć. Re­ko­lek­cje, mimo wie­lu mo­ich błędów, wy­warły duże wrażenie.

Dzi­siaj żar­tu­ję, że na­pi­szę książ­kę za­ty­tu­ło­wa­ną Moje błę­dy w Od­no­wie w Du­chu Świę­tym. Wiem, że tyl­ko nie­licz­ni mo­gli­by ją prze­czy­tać, choć­by dla­te­go, że by­ła­by zbyt gru­ba. Ale wła­śnie przez te wszyst­kie po­mył­ki zdo­by­wa­łem do­świad­cze­nie i uczy­łem się.

Pod­czas ko­lej­ne­go week­en­du mie­li­śmy na­stęp­ne re­ko­lek­cje. Przy­szło jesz­cze wię­cej lu­dzi. Roz­po­czę­li­śmy spo­tka­nie mo­dli­tew­ne, któ­re trwa­ło trzy go­dzi­ny. Moc Boga uka­za­ła się tak wspa­nia­le, że po ośmiu ty­go­dniach gru­pa zgro­ma­dzi­ła po­nad ty­siąc osób. O do­ko­nu­ją­cych się cu­dach pi­sa­no na pierw­szych stro­nach ga­zet.

Kie­dy nad­szedł czas zmia­ny pro­bosz­czów i prze­ło­że­ni skie­ro­wa­li mnie do pa­ra­fii w Agu­as Bu­enas, pro­si­li mnie, bym pra­co­wał w spo­sób „mniej sen­sa­cyj­ny”. Od­po­wie­dzia­łem im:

– Ależ ja nie mogę rę­czyć za to, co zro­bi Bóg. Gdy On doko­nuje rze­czy sen­sa­cyj­nych, cóż ja mogę zro­bić?

Z tymi za­strze­że­nia­mi przy­by­łem do pa­ra­fii Agu­as Bu­enas w nie­dzie­lę wie­czo­rem. Aku­rat wte­dy od­by­wa­ły się re­ko­lek­cje dla mło­dzie­ży, więc po­pro­szo­no mnie, bym jako nowy pro­boszcz przy­szedł przy­wi­tać się ze zgro­ma­dzo­ny­mi. W chwi­li, gdy wcho­dzi­łem do środ­ka, dwóch mło­dzień­ców otrzy­ma­ło chrzest w Du­chu Świę­tym i za­czę­ło mó­wić ję­zy­ka­mi. Po­wie­dzia­łem żar­tem do mo­je­go to­wa­rzy­sza:

– Za­strze­gam, że nic nie zro­bi­łem. Do­pie­ro co przy­je­cha­łem i nie zdą­ży­łem na­wet otwo­rzyć ust. Ale już wiem, że i tak winę zwa­lą na mnie.

W Agu­as Bu­enas za­ło­ży­li­śmy gru­pę mo­dli­tew­ną. W opra­wie mu­zycz­nej po­ma­ga­ła nam gru­pa do­jeż­dża­ją­ca z Fa­jar­do. Jed­na z dziew­cząt ze wspól­no­ty wy­po­wie­dzia­ła pro­roc­two, że mam od­wie­dzić wie­le kra­jów, w róż­nych czę­ściach świa­ta. Wów­czas rów­nież i tego pro­roc­twa nie zro­zu­mia­łem, tak jak nie zro­zu­mia­łem tam­te­go o zo­sta­niu li­de­rem cha­ry­zma­tycz­nym.

Dwa ty­go­dnie później za­pro­szo­no mnie do Ko­lum­bii i do jesz­cze jed­ne­go kra­ju, do któ­re­go ni­gdy nie spo­dzie­wa­łem się po­je­chać. My­śla­łem, że te za­pro­sze­nia były wy­peł­nie­niem tam­te­go pro­roc­twa. Dziś oka­zu­je się, że od­wie­dzi­łem po­nad osiem­dzie­siąt państw. Jeż­dżę do Afry­ki, Ame­ry­ki i Azji. Prze­mie­rzam kra­je, któ­rych wcze­śniej nie umiał­bym zna­leźć na ma­pie, i cią­gle jesz­cze nie wiem, czy ro­zu­miem wszyst­ko, co Bóg chciał mi po­wie­dzieć.

W Agu­as Bu­enas roz­po­czę­li­śmy re­ko­lek­cje Od­no­wy. Stop­nio­wo to nie­wiel­kie mia­sto za­czę­ło być cen­trum Od­no­wy dla Pu­er­to Rico, a na­wet dla ca­łej Ame­ry­ki Ła­ciń­skiej.

Mógł­bym mó­wić wię­cej o moim ży­ciu oso­bi­stym: zwy­cię­stwach i uwol­nie­niach z grze­chu, umie­jęt­no­ści sta­wia­nia czo­ła swo­im sła­bo­ściom, no­wym ży­ciu mo­dli­tew­nym, umie­jęt­no­ści ży­cia nową mi­sją Chry­stu­sa. Chciał­bym tyl­ko do­dać, że wie­le za­wdzię­czam moim bra­ciom – roz­trop­nym i mą­drym, któ­rzy mnie po­pra­wia­li i uczy­li, dzie­li­li się ze mną tym, co otrzy­ma­li od Pana.

Chcę za­koń­czyć to świa­dec­two stwier­dze­niem, że przez całą wiecz­ność będę chwa­lił Boga i dzię­ko­wał Mu za te „ka­to­lic­kie re­ko­lek­cje zie­lo­no­świąt­ko­we”. Było to moje ze­sła­nie Du­cha Świę­te­go: Chry­stus wy­lał na mnie swo­je­go Du­cha, wszedł do mego wnę­trza ze swo­im świa­tłem i po­zwo­lił mi tro­chę po­znać ży­cie Syna Bo­że­go, ży­cie, któ­re mi daje przez Du­cha Świę­te­go.

Od cza­su do cza­su prze­ra­ża mnie myśl, jak wy­glą­da­ło­by moje ży­cie, gdy­bym nie otrzy­mał tego wiel­kie­go bło­go­sła­wień­stwa od Pana. Te­raz nie mogę nie świad­czyć o tym, co zo­ba­czy­łem i usły­sza­łem. Ta książ­ka jest tyl­ko syn­te­zą tego, cze­go Pan mnie na­uczył o cał­ko­wi­tym uzdro­wie­niu czło­wie­ka.

UZDRO­WIE­NIE CAŁ­KO­WI­TE

NIE OGRA­NI­CZAĆ UZDRO­WIE­NIA

Ist­nie­je dziś wiel­kie za­in­te­re­so­wa­nie uzdro­wie­nia­mi: po­ja­wia się li­te­ra­tu­ra na ten te­mat, zakłada­ne są sto­wa­rzy­sze­nia te­ra­peu­tycz­ne. Tu i ów­dzie po­ja­wiają się oso­by ob­da­rzo­ne spe­cjal­nym da­rem mo­dli­twy za cho­rych. Wszędzie słychać piękne świa­dec­twa tych, któ­rzy zo­sta­li uzdro­wie­ni przez miłosierną miłość Boga. Po­wta­rzają się dzi­siaj cuda z Ewan­ge­lii i na nowo żyje się Zie­lo­ny­mi Świętami, jak­byśmy prze­nieśli się do cza­sów apo­stol­skich.

Jed­nak sły­chać też gło­sy kry­tycz­ne, mó­wią­ce, że prze­sa­dza się, kła­dąc więk­szy na­cisk na zdro­wie przy­cho­dzą­ce od Boga niż na sa­me­go Stwór­cę. Nie­któ­rzy uwa­ża­ją, że w tym wzglę­dzie do­cho­dzi do nad­użyć, a nie bra­ku­je rów­nież i ta­kich, któ­rzy ne­gu­ją ten bar­dzo waż­ny fe­no­men ewan­ge­licz­ny.

Pew­ne jest, że w po­szu­ki­wa­niu uzdro­wie­nia nie­któ­rzy nie do­świad­cza­ją od­ro­dze­nia cał­ko­wi­te­go, któ­re chce im dać Bóg. Szu­ka­ją tyl­ko środ­ka prze­ciwbó­lo­we­go, któ­ry jed­nak nie uzdra­wia. Idea zba­wie­nia jest u nich ogra­ni­czo­na przez strach przed bó­lem i ja­kim­kol­wiek wy­sił­kiem oso­bi­stym. Dla nich uzdro­wie­nie po­le­ga je­dy­nie na bra­ku bólu i cier­pie­nia. Chcie­li­by wi­dzieć w Je­zu­sie śro­dek prze­ciwbó­lo­wy, któ­ry ulży ich cier­pie­niu.

Zli­kwi­do­wa­nie bólu nie jest uzdro­wie­niem, któ­re obie­cu­je Bi­blia. Sło­wo Boże ofe­ru­je nam coś wię­cej niż po pro­stu ży­cie bez cier­pie­nia. Nie­bosz­czy­ków na cmen­ta­rzu nie boli na­wet mały pa­lec u nogi, a jed­nak nie zna­czy to, że uczest­ni­czą w no­wym ży­ciu przy­nie­sio­nym przez Je­zu­sa Chry­stu­sa.

Stwier­dza­my wraz z No­wym Te­sta­men­tem, że udręki i doś­wiad­cze­nia są ka­ta­li­za­to­rem, któ­ry prze­ksz­tałca naszą wiarę i prze­mie­nia ją w złoto (por. 1 P 1,6-7); cu­downą oka­zją do chwa­le­nia Boga (por. 1 P 4,12-16); drogą doj­rze­wa­nia (por. Jk 1,2-4); że przy­noszą nam zysk w po­sta­ci ob­fi­te­go daru łaski (por. 2 Kor 4,17).

Bóg ofe­ru­je nam zdro­wie głę­bo­kie i trwa­łe. Nie­wąt­pli­wie On nas ko­cha ta­kich, jacy je­ste­śmy, ale wła­śnie dla­te­go, że nas ko­cha, chce nam dać zdro­wie cał­ko­wi­te. Jed­nak czę­sto szu­ka się Boga, za­bie­ga­jąc tyl­ko o szyb­ką i ta­nią po­pra­wę. Po­pra­wę po­wierz­chow­ną i ze­wnętrz­ną, prze­mi­ja­ją­cą tak szyb­ko, jak się po­ja­wi­ła.

TO NIE WARSZ­TAT NA­PRAW­CZY