Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Nagroda Hugo dla najlepszego cyklu 2022!
Pierwsze dwie książki cyklu Zbłąkane dzieci Seanan McGuire Dołączcie do uczniów Eleanor i przejdźcie przez drzwi do światów niebezpiecznych i zarazem niezwykłych. Dzieci zawsze znikają w sprzyjających okolicznościach: wślizgują się w mrok panujący pod łóżkiem albo w głębi szafy, wpadają do króliczych nor albo do starych studni i wychodzą z nich... gdzieś indziej. Ale magiczne krainy nie potrzebują nadmiaru cudownych dzieci. Poznajcie Nancy wyrzuconą z jej świata przez Pana Umarłych. Poznajcie Jack i Jill, adoptowane przez potwora z Wrzosowisk.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 306
KAŻDE SERCE TO WROTA
Złym
Część I
Złote popołudnia
Była sobie dziewczynka
Dziewczynki nigdy nie uczestniczyły w rozmowach kwalifikacyjnych. Tylko rodzice, opiekunowie, zdezorientowane rodzeństwo, które bardzo chciało pomóc, ale nie wiedziało jak. Siedzenie i słuchanie, jak ludzie, których one kochają najbardziej na świecie – przynajmniej na tym świecie – deprecjonują ich wspomnienia jako iluzje, doświadczenia jako fantazje, ich życie jako niewykrywalną chorobę, byłoby dla przyszłych uczennic zbyt trudne.
Co więcej, podkopałoby to ich zaufanie do szkoły, gdyby pierwszy raz zobaczyły Eleanor odzianą w dostojne szarości i fiolety, z włosami grzecznie ułożonymi jak u powściągliwej starszej ciotki, która istnieje tylko w dziecięcych bajkach. Prawdziwa Eleanor wcale taka nie była. Słuchanie tego, co mówiła, tylko pogorszyłoby sprawę, kiedy z wielką powagą i szczerością zapewniała, że jej przybytek zdoła naprawić to, co poszło źle w umysłach małych zagubionych owieczek. Ona mogła przyjąć te zepsute dzieci i je uleczyć.
Oczywiście kłamała, ale jej potencjalne uczennice w żadnym razie nie mogły się o tym dowiedzieć. Dlatego domagała się spotkań z ich prawnymi opiekunami na osobności, żeby móc wciskać im kit ze zręcznością urodzonego oszusta. Gdyby ci opiekunowie kiedyś się spotkali, żeby porównać notatki, stwierdziliby, że jej scenariusz jest sprawdzony, doprowadzony do perfekcji i naostrzony niczym broń, którą w rzeczywistości był.
– To rzadkie, ale wcale nie wyjątkowe zaburzenie, które ujawnia się w młodych dziewczętach przekraczających granicę kobiecości – mówiła, przez cały czas utrzymując kontakt wzrokowy ze zdesperowanymi, przytłoczonymi opiekunami kolejnej zagubionej dziewczyny.
Przy rzadkich okazjach, kiedy musiała rozmawiać z rodzicami chłopców, zmieniała swoją przemowę, ale tylko w takim stopniu, jakiego wymagała sytuacja. Opracowywała tę metodę od dawna i wiedziała, jak grać na obawach i pragnieniach dorosłych, którzy chcieli tego, co najlepsze dla swoich podopiecznych, podobnie jak Eleanor. Tylko że oni mieli zupełnie inne pojęcie o tym, co oznacza „najlepsze”.
Do rodziców mówiła:
– To tylko złudzenia, a trochę czasu spędzonego poza domem może z nich wyleczyć.
Do dziadków mówiła:
– To nie państwa wina, a ja mogę być rozwiązaniem.
Nie wszystkie rodziny zgadzały się, że szkoła z internatem jest najlepszym rozwiązaniem. Zwykle jeden na trzech potencjalnych uczniów wymykał się jej z rąk, a ona im współczuła, że ich życie będzie o wiele trudniejsze, choć mogliby zostać uratowani. Cieszyła się jednak z tych, których powierzano jej opiece. Przynajmniej dopóki u niej mieszkali, znajdowali się w przyjaznym otoczeniu. Nawet gdyby nigdy nie udało się im wrócić do domu, mieliby kogoś, kto ich rozumie, i towarzystwo rówieśników, które było nieocenionym skarbem.
Eleanor West spędzała dni na dawaniu im tego, czego sama nigdy nie miała, i żywiła nadzieję, że kiedyś to wystarczy, żeby zasłużyć na powrót do miejsca, do którego należała.
1
Powrót do domu, opuszczenie domu
Nawyk opowiadania, tworzenia czegoś cudownego z pospolitej rzeczy trudno było przełamać. Snucie opowieści przychodziło naturalnie po czasie spędzonym w towarzystwie gadających strachów na wróble albo znikających kotów; był to w pewnym sensie sposób, żeby zachować zdrowe zmysły i połączenie z cienką nicią ciągłości biegnącą przez wszystkie istnienia, choćby najdziwniejsze. Opowiedzieć o niemożliwych rzeczach, zmienić je w historię i wtedy można je kontrolować. Zatem:
Rezydencja stała pośrodku czegoś, co można by uznać za pole, gdyby nie to, że otaczało ono prywatny dom. Trawa była idealnie zielona, drzewa idealnie przystrzyżone, ogród olśniewał kolorami, które normalnie istniały tylko w tęczy albo w pudełku z zabawkami. Cienka czarna wstęga podjazdu wiła się od odległej bramy, tworzyła pętlę przed samym budynkiem i kończyła elegancko u stóp ganku. Na miejscu postojowym zatrzymał się jeden samochód, krzykliwie żółty i trochę zdezelowany na tle tej wymuskanej scenerii. Trzasnęły tylne drzwi od strony pasażera i gruchot odjechał, zostawiając na podjeździe nastoletnią dziewczynę.
Dziewczyna, wysoka i smukła, nie mogła mieć więcej niż siedemnaście lat. Jej oczy i usta wydawały się jeszcze nie do końca uformowane, jakby praca nad nimi nadal trwała. Była ubrana na czarno: czarne dżinsy, czarne botki z małymi czarnymi guzikami maszerującymi jak żołnierze od palców do łydki, i na biało: luźny podkoszulek, bransoletki ze sztucznych pereł na nadgarstkach. Kucyk przewiązała wstążką koloru pestek granatu. Włosy miała koloru kości z pasmami czerni, jakby olej wylał się na marmurową posadzkę, oczy jasne jak lód. Mrużyła je w blasku dnia. Najwyraźniej minęło trochę czasu, odkąd widziała słońce. Jej mała walizka na kółkach była jasnoróżowa, ozdobiona stokrotkami. Według wszelkiego prawdopodobieństwa nie kupiła jej sobie sama.
Dziewczyna uniosła rękę, żeby osłonić oczy, i spojrzała na rezydencję. Zatrzymała wzrok na szyldzie przybitym do okapu ganku. Dom eleanor west dla zbłąkanych dzieci, głosiły duże litery. Niżej, mniejszymi literami, było napisane: „Żadnych domokrążców, żadnych gości, żadnych kwest”.
Dziewczyna zamrugała, opuściła rękę i powoli ruszyła w stronę schodów.
Na trzecim piętrze rezydencji Eleanor West puściła zasłonę i odwróciła się do drzwi. Właścicielka szkoły wyglądała na dobrze się trzymającą kobietę po sześćdziesiątce, choć tak naprawdę zbliżała się do setki; podróże po krainach, które kiedyś odwiedzała, tak przestawiły wewnętrzny zegar, że czas miał trudności z wywarciem właściwego wpływu na jej ciało. W niektóre dni Eleanor była wdzięczna za swoją długowieczność, bo dzięki niej mogła pomóc większej liczbie dzieci, niż zdołałaby, gdyby dawno temu nie otworzyła pewnych drzwi, gdyby nie postanowiła zboczyć z właściwej ścieżki. Kiedy indziej zastanawiała się, czy ten świat w ogóle dostrzegłby jej istnienie – małej krnąbrnej Ely West jakimś cudem żywej po tych wszystkich latach – i co wtedy by się z nią stało.
Na razie jednak miała silne plecy, a oczy bystre, jak w dniu, kiedy jako siedmioletnia dziewczynka wypatrzyła szczelinę między korzeniami drzewa rosnącego w posiadłości ojca. Gdyby jej włosy posiwiały, a skóra zrobiła się wiotka od zmarszczek i wspomnień… cóż, to w ogóle nie miało znaczenia. Jej oczy nadal wydawały się niedokończone. Ona była opowieścią, a nie epilogiem. Gdyby postanowiła opowiedzieć swoją, idąc teraz po schodach na spotkanie nowo przybyłej, nikogo by nie skrzywdziła. Bądź co bądź, opowiadanie to nawyk trudny do zwalczenia.
Czasami ono jest wszystkim.
***
Nancy stała jak wrośnięta pośrodku holu i rozglądała się, ściskając rączkę walizki. Próbowała rozeznać się w otoczeniu. Nie miała pewności, czego właściwie spodziewała się po „szkole specjalnej”, do której wysłali ją rodzice, ale z pewnością nie tego – eleganckiej wiejskiej rezydencji. Ściany wyłożone tapetą w staromodny wzór z róż i pnączy klematisu, podłoga z wiśni, w skąpo umeblowanym holu wejściowym same antyki z solidnego, wypolerowanego drewna z mosiężnymi okuciami pasującymi do krętej balustrady schodów. Kiedy Nancy spojrzała w górę, starając się poruszać tylko oczami, bez podnoszenia brody, zobaczyła wyszukany żyrandol w kształcie rozwiniętego kwiatu.
– Został zrobiony przez jednego z naszych wychowanków.
Nancy oderwała wzrok od żyrandola i skierowała go na schody.
Schodząca po nich kobieta była chuda jak wysuszona staruszka, ale plecy miała proste, a ręka spoczywająca na balustradzie służyła tylko do kierowania, nie do podparcia. Włosy białe jak u Nancy, ale bez pasemek buntowniczej czerni, tylko z trwałą ondulacją, przypominały dmuchawiec. Kobieta wyglądałaby dostojnie, gdyby nie jaskrawopomarańczowe spodnie zestawione z ręcznie dzierganym tęczowym swetrem i naszyjnikiem z półszlachetnych kamieni w dwunastu gryzących się ze sobą kolorach. Nancy poczuła, że jej oczy rozszerzają się mimo woli, i znienawidziła się za tę reakcję. Z dnia na dzień traciła opanowanie. Wkrótce będzie tak płochliwa i niestabilna jak inne istoty, a wtedy nigdy nie znajdzie drogi powrotnej do domu.
– Dosłownie cały jest ze szkła, nie licząc tych fragmentów, które takie nie są – ciągnęła kobieta, nie zważając na osłupiałe spojrzenie nowej uczennicy. – Nie jestem pewna, jak się robi takie rzeczy. Chyba ze stopionego piasku. Ale mam swój wkład w te duże pryzmaty w kształcie łez pośrodku. Wszystkie dwanaście to moje dzieło. Jestem z nich dumna. – Kobieta umilkła, najwyraźniej czekając na jakąś reakcję.
Nancy przełknęła ślinę. Ostatnimi czasy gardło miała tak suche, że nic nie było w stanie usunąć z niego pyłu.
– Skoro pani nie wie, jak robi się szkło, to jak pani zrobiła pryzmaty? – spytała.
Kobieta się uśmiechnęła.
– Oczywiście ze swoich łez. Zawsze należy zakładać, że najprostsza odpowiedź jest tą prawdziwą, bo tak bywa w większości przypadków. Jestem Eleanor West. Witaj w moim domu. Ty musisz być Nancy.
– Tak – odpowiedziała wolno dziewczyna. – Skąd pani…?
– Cóż, jesteś jedyną uczennicą, której się dzisiaj spodziewaliśmy. Nie jest was tyle, ile bywało kiedyś. Albo coś się dzieje z drzwiami, albo stajecie się coraz lepsi w tym, żeby tu nie wracać. A teraz bądź cicho przez chwilę i pozwól, że ci się przyjrzę. – Eleanor zeszła z ostatnich trzech stopni i zatrzymała się przed Nancy. Otaksowała ją wzrokiem, a potem obeszła ją powoli. – Hmm. Wysoka, chuda i bardzo blada. Musisz pochodzić z miejsca, gdzie nie ma słońca… ale wampirów również, sądząc po skórze twojej szyi. Myślę, że Jack i Jill bardzo się ucieszą, kiedy cię poznają. Mają już dość tego całego światła słonecznego i słodyczy, którą tutaj przynoszą ze sobą ludzie.
– Wampiry? – powtórzyła Nancy ze zdumieniem. – One nie są prawdziwe.
– Nic z tego nie jest prawdziwe, moja droga. Ani ten dom, ani ta rozmowa, ani buty, które masz na nogach… a przy okazji, one wyszły z mody przed kilku laty, jeśli próbujesz dostosować się do swoich rówieśników. I nie jest to obuwie żałobne, jeśli chcesz tkwić przy swojej niedawnej przeszłości. Żadna z nas również nie jest prawdziwa. „Prawdziwy” to dziewięcioliterowe słowo, którego powinnaś używać jak najrzadziej, dopóki mieszkasz pod moim dachem. Będę ci za to wdzięczna. – Eleanor znowu stanęła przed Nancy. – To włosy cię zdradzają. Byłaś w Podziemiu czy w Zaświatach? Nie mogłaś być w Nicości. Stamtąd nikt nie wraca.
Nancy gapiła się na nią i poruszała ustami, usiłując wydobyć z siebie głos. Starsza kobieta mówiła te rzeczy – te okrutne, niemożliwe rzeczy – z taką beztroską, jakby pytała o jakiś drobiazg, na przykład o jej kartę szczepień.
Wyraz twarzy Eleanor zmienił się na łagodny i przepraszający.
– Och, widzę, że cię zdenerwowałam. Obawiam się, że mam do tego skłonność. Sześć razy udawałam się do świata Nonsensu, zanim skończyłam szesnaście lat, i choć w końcu musiałam przestać, nigdy nie nauczyłam się hamować języka. Musisz być zmęczona po podróży i ciekawa, jak tutaj jest. Tak? Mogę cię zaprowadzić do twojego pokoju, kiedy tylko się dowiem, gdzie jest twoje miejsce na kompasie. Obawiam się, że to naprawdę ma znaczenie dla takich kwestii jak zakwaterowanie. Nie można umieścić podróżnika z Nicości z kimś, kto przebywał w Logice, jeśli nie ma się ochoty tłumaczyć z przemocy przed miejscową policją. Oni nas tutaj sprawdzają, nawet jeśli zwykle potrafimy sprawić, żeby patrzyli w inną stronę. Chodzi o to, żeby szkoła nie straciła akredytacji, choć według mnie jesteśmy raczej czymś w rodzaju sanatorium. Podoba mi się to słowo. A tobie? Sanatorium. Brzmi tak oficjalnie, a jednocześnie absolutnie nic nie znaczy.
– Nie rozumiem nic z tego, co pani mówi – wyznała Nancy.
Poczuła wstyd, że jej głos zabrzmiał jak pisk, ale jednocześnie była dumna, że w ogóle go odzyskała.
Twarz Eleanor jeszcze bardziej złagodniała.
– Nie musisz dłużej udawać, Nancy. Wiem, przez co przeszłaś, gdzie byłaś. Ja sama coś takiego przeżyłam dawno temu, kiedy wróciłam ze swoich podróży. To nie jest miejsce na kłamstwa albo udawanie, że wszystko w porządku. Wiemy, że nic nie jest w porządku. Gdyby było, nie znalazłabyś się tutaj. No dobrze. Gdzie trafiłaś?
– Ja nie…
– Zapomnij o takich słowach jak Nonsens i Logika. Później możemy zająć się tymi szczegółami. Po prostu odpowiedz. Gdzie byłaś?
– Na Dworze Umarłych. – Wymówienie tych słów na głos sprawiło jej niemal bolesną ulgę. Nancy znieruchomiała, wpatrując się w przestrzeń, jakby mogła zobaczyć swój głos wiszący w powietrzu, idealny jak owoc granatu. Potem przełknęła ślinę i choć nadal nie udało się jej usunąć suchości z gardła, powiedziała: – To było… Szukałam wiadra w piwnicy naszego domu i natknęłam się na drzwi, których nigdy wcześniej nie widziałam. Kiedy przez nie przeszłam, znalazłam się w zagajniku granatów. Pomyślałam, że upadłam i uderzyłam się w głowę. Szłam dalej, bo… bo…
Bo powietrze pachniało tak słodko, niebo było czarne niczym aksamit, usiane punkcikami diamentowego światła, które w ogóle nie mrugało, tylko jaśniało nieruchomo i chłodno. Bo trawa była mokra od rosy, a drzewa ciężkie od owoców. Bo chciała się dowiedzieć, co jest na końcu długiej ścieżki biegnącej między drzewami, i nie chciała wracać, zanim wszystkiego nie zrozumie. Bo po raz pierwszy w życiu odniosła wrażenie, że znalazła się w domu, i to uczucie wystarczyło, by ruszyła przed siebie, najpierw wolno, potem szybciej i szybciej, aż w końcu biegła w czystym nocnym powietrzu, wszystko inne straciło znaczenie i już nigdy miało go nie odzyskać…
– Jak długo cię nie było?
Pytanie nie miało sensu. Nancy pokręciła głową.
– Przez wieczność. Lata… Byłam tam przez lata. Nie chciałam wracać. Nigdy.
– Wiem, kochanie. – Eleanor delikatnie położyła dłoń na łokciu Nancy i skierowała ją w stronę drzwi za schodami. Jej perfumy pachniały mniszkiem i piernikami, połączenie równie nonsensowne jak wszystko inne w tej kobiecie. – Chodź ze mną. Mam dla ciebie idealny pokój.
„Idealny pokój” mieścił się na parterze, w cieniu wielkiego starego wiązu, który odcinał prawie całe światło wpadające przez pojedyncze okno, tak że w środku panował wieczny półmrok. Kiedy Nancy do niego weszła i się rozejrzała, poczuła, że z jej ramion spada ciężar. Jedna połowa pokoju – ta z oknem – była kłębowiskiem ubrań, książek i różnych drobiazgów. Na łóżku leżały beztrosko rzucone skrzypce, smyczek balansował na brzegu półki na książki, gotowy spaść przy pierwszej okazji. Powietrze pachniało miętą i błotem.
Druga połowa wyglądała neutralnie jak w hotelu. Znajdowały się tam łóżko, mała komoda, półka na książki i biurko, wszystko z jasnego, nielakierowanego drewna. Ściany były puste. Nancy spojrzała na Eleanor i zobaczyła zachęcające skinienie głową. Wtedy weszła dalej i położyła walizkę na środku łóżka, które zapewne miało należeć do niej.
– Dziękuję – powiedziała. – Na pewno będzie mi tu dobrze.
– Przyznam, że ja nie jestem taka pewna – stwierdziła Eleanor, patrząc ze zmarszczonymi brwiami na walizkę, ułożoną aż nazbyt równo. – Każde miejsce zwane Dworem Umarłych musi znajdować się w Podziemiu, a większość z nich podpada raczej pod kategorię Nonsensu niż Logiki. Zdaje się, że w twoim panowała większa dyscyplina. Cóż, mniejsza o to. Zawsze możemy cię przenieść, jeśli ty i Sumi okażecie się źle do siebie dopasowane. Kto wie? Może nauczysz ją trochę samokontroli, której obecnie jej brakuje. A jeśli nie, to miejmy nadzieję, że przynajmniej się nie pozabijacie.
– Sumi?
– Twoja współlokatorka. – Eleanor ruszyła przez bałagan w stronę okna. Otworzyła je, wychyliła się i przyjrzała wiązowi, aż wśród gałęzi znalazła to, czego szukała. – Raz, dwa, trzy, widzę cię, Sumi. Chodź i przywitaj się z nową koleżanką.
– Koleżanką? – Głos był młody i rozdrażniony.
– Uprzedzałam cię – powiedziała Eleanor, odsunęła się od okna i wróciła na środek pokoju. Poruszała się z godną podziwu zręcznością, zważywszy na to, jak wyglądała podłoga. Nancy spodziewała się, że panna West zaraz upadnie, ale tak się nie stało. – Mówiłam, że w tym tygodniu przyjeżdża nowa uczennica i że jeśli to będzie dziewczyna z odpowiednią przeszłością, zajmie wolne łóżko. Pamiętasz?
– Myślałam, że mówiła pani po to, żeby posłuchać swojego głosu. Tak pani robi. Wszyscy tak robią. – W oknie pojawiła się głowa, skierowana w dół; jej właścicielka najwyraźniej zwisała z gałęzi wiązu. Była mniej więcej w wieku Nancy, japońskiego pochodzenia, z długimi czarnymi włosami związanymi nad uszami w dwa dziecinne kucyki. Spojrzała na Nancy z nieskrywaną podejrzliwością i zapytała: – Jesteś służącą Królowej Ciast i przybyłaś tutaj, żeby mnie ukarać za wykroczenie przeciwko Hrabinie Waty Cukrowej? Bo nie mam teraz ochoty iść na wojnę.
– Nie – odpowiedziała zaskoczona Nancy. – Jestem Nancy.
– Nudne imię. Skąd się tu wzięłaś z takim nudnym imieniem? – Sumi wykonała szybki obrót i zeskoczyła z drzewa. Zniknęła na chwilę, ale zaraz pojawiła się za oknem, oparła łokciami o parapet i spytała: – Eleanor-Ely, jest pani pewna? To znaczy pewna pewna? Ona nie wygląda, jakby to było miejsce dla niej. Może kiedy zajrzała pani w jej papiery, znowu pani zobaczyła to, czego tam nie ma, a ona tak naprawdę powinna być w szkole dla młodocianych ofiar złego farbowania.
– Ja nie farbuję włosów! – gwałtownie zaprotestowała Nancy.
Sumi umilkła i wytrzeszczyła oczy. Eleanor też na nią spojrzała. Policzki Nancy zrobiły się gorące, ale jakoś zdołała się powstrzymać przed dotknięciem głowy.
– Kiedyś były całe czarne jak u mojej matki. Gdy tańczyłam z Panem Umarłych po raz pierwszy, on powiedział, że są piękne, i przesunął po nich palcami, a wtedy włosy wokół nich zbielały z zazdrości. To dlatego zostały mi tylko czarne pasemka. Tam, gdzie on ich dotknął.
Przyjrzawszy się jej badawczym wzrokiem, Eleanor zauważyła, że te pięć pasemek tworzy widmowy zarys dłoni w miejscu, gdzie stojąca przed nią młoda blada kobieta została dotknięta raz i już nigdy więcej.
– Rozumiem – powiedziała.
– Ja ich nie farbuję – powtórzyła Nancy, nadal oburzona. – Nigdy bym tego nie zrobiła. To byłby brak szacunku.
Sumi nadal się na nią gapiła szeroko otwartymi oczami. Potem się uśmiechnęła.
– Och, podobasz mi się – stwierdziła. – Jesteś najbardziej szaloną kartą w talii, co?
– Nie używamy tutaj tego słowa – skarciła ją Eleanor.
– Ale to prawda – rzuciła Sumi. – Ona myśli, że tam wróci. Mam rację, Nancy? Myślisz, że otworzysz właściwe drzwi i zobaczysz za nimi schody do nieba, zrobisz jeden krok, drugi, trzeci, i znowu będziesz w swojej historii. Szalona dziewczyna. Głupia dziewczyna. Nie możesz wrócić. Gdy raz cię wyrzucą, nie możesz wrócić.
Nancy poczuła się tak, jakby jej serce próbowało wdrapać się do gardła i ją udusić. Przełknęła je z powrotem i wyszeptała:
– Mylisz się.
Oczy Sumi się rozjarzyły.
– Tak?
Eleanor klasnęła w dłonie.
– Nancy, może się rozpakujesz i rozgościsz? Kolacja jest o szóstej trzydzieści, a terapia grupowa o ósmej. Sumi, proszę, nie prowokuj jej do morderstwa. Niech dziewczyna spędzi tu przynajmniej jeden cały dzień.
– Wszyscy mamy własne sposoby na powrót do domu – odparła Sumi i zniknęła, żeby znowu robić to, co robiła, zanim panna West Eleanor jej przeszkodziła.
Eleanor posłała nowej uczennicy szybkie, przepraszające spojrzenie i też zniknęła. Gdy zamknęła za sobą drzwi pokoju, Nancy nagle została sama.
Stała bez ruchu przez czas potrzebny, żeby policzyć do dziesięciu, i rozkoszowała się ciszą. Kiedy przebywała na Dworze Umarłych, czasami musiała tkwić w jednym miejscu przez wiele dni, stapiać się z resztą żywych posągów. Służące, które miały mniej wprawy w trwaniu w bezruchu, przychodziły z gąbkami nasączonymi sokiem z granatów i przyciskały je do ust tych, którzy się nie ruszali. Nancy nie przełykała, tylko pozwalała, żeby sok spływał jej po gardle, przyjmowała go biernie, tak jak kamień chwyta blask księżyca. Nauka stania całkiem nieruchomo zajęła jej miesiące, nawet lata, ale tego dokonała, a Pani Cieni ogłosiła ją bardzo piękną, małą śmiertelniczką, która nie widzi potrzeby, żeby być szybką, gorącą albo niespokojną.
Ale w przeciwieństwie do cichego Dworu Umarłych ten świat był stworzony dla szybkich, gorących i niespokojnych istot. Nancy z westchnieniem porzuciła bezruch i otworzyła walizkę. I znowu zamarła, tym razem z szoku i przerażenia. Jej ubrania – przezroczyste suknie i lekkie jak mgiełka czarne koszulki, które zapakowała z taką starannością – zniknęły, zastąpione przez bezład tkanin kolorowych jak rzeczy Sumi rozrzucone po jej stronie pokoju. Na stercie leżała koperta. Nancy podniosła ją drżącymi rękami i wyjęła z niej list.
Nancy,
przykro nam, że zrobiliśmy Ci taki podły żart, skarbie, ale nie zostawiłaś nam dużego wyboru. Jedziesz do szkoły z internatem, żeby poczuć się lepiej, a nie żeby rozpamiętywać to, co zrobili Ci porywacze. Chcemy odzyskać naszą prawdziwą córkę. Te ubrania były twoimi ulubionymi, zanim zniknęłaś. Kiedyś byłaś naszą małą tęczą! Pamiętasz?
Tyle zapomniałaś.
Kochamy Cię. Twój ojciec i ja kochamy Cię najbardziej na świecie i wierzymy, że do nas wrócisz. Proszę, wybacz nam, że spakowaliśmy Ci bardziej stosowne rzeczy, i wiedz, że zrobiliśmy to tylko dlatego, że chcemy dla Ciebie jak najlepiej. Chcemy Cię odzyskać.
Baw się dobrze w szkole, a my będziemy na Ciebie czekać, aż będziesz gotowa wrócić do domu.
List był skreślony niepewnym pismem matki. Nancy ledwo widziała litery, bo oczy miała przepełnione gorącymi łzami nienawiści. Ręce jej drżały, palce się zaciskały, aż zgniotły papier w nieczytelny labirynt zagnieceń i fałd. Nancy osunęła się na podłogę, podciągnęła kolana do piersi i utkwiła wzrok w otwartej walizce. Jak mogła nosić te rzeczy? To były dzienne kolory, przeznaczone dla ludzi gorących i szybkich, niechętnie widzianych na Dworze Umarłych.
– Co robisz? – Głos należał do Sumi.
Nancy się nie odwróciła. Ciało już ją zdradzało, poruszając się bez jej zgody. Jedyne, co mogła zrobić, to narzucić mu swoją wolę i w ogóle się nie ruszać.
– Wyglądasz, jakbyś siedziała na podłodze i płakała, co, jak wszyscy wiedzą, jest niebezpieczne, niebezpieczne, „nie-rób-tego” niebezpieczne. Jakbyś nie panowała nad sobą i za chwilę mogła całkiem się rozpaść. – Sumi nachyliła się i przysunęła tak blisko, że jej kucyki musnęły ramię Nancy. – Dlaczego płaczesz, dziewczyno duchu? Ktoś przeszedł po twoim grobie?
– Ja nie umarłam, tylko przez jakiś czas służyłam Panu Umarłych, to wszystko. Zamierzałam zostać tam na zawsze, ale on powiedział, że mam wrócić tutaj, do czasu, aż będę całkiem pewna. A ja już byłam pewna, zanim odeszłam, więc nie wiem, dlaczego nie ma tutaj moich drzwi. – Łzy spływające jej po policzkach były zbyt gorące. Niemal parzyły. Nancy pozwoliła sobie na ruch. Uniosła rękę i wytarła je gwałtownie. – Płaczę, bo jestem zła i smutna. I chcę do domu.
– Głupia dziewczyna. – Sumi ze współczuciem położyła rękę na jej głowie, a potem ją uderzyła, lekko, ale uderzyła. Następnie wskoczyła na łóżko Nancy i ukucnęła obok otwartej walizki. – Chyba nie masz na myśli domu, w którym mieszkają twoi rodzice, co? Szkoła, klasa, chłopcy, ględzenie, nie, nie, nie, to już nie dla ciebie, wszystkie te rzeczy są dla innych ludzi, ludzi, którzy nie są tak wyjątkowi jak ty. Masz na myśli dom, w którym żyje mężczyzna od tych twoich włosów. Albo nie żyje, bo jesteś dziewczyną duchem. Głupią dziewczyną duchem. Na pewno już to wiesz.
Nancy uniosła głowę i popatrzyła na Sumi ze zmarszczonymi brwiami.
– Dlaczego? Zanim przeszłam przez tamte drzwi, wiedziałam, że nie ma takich rzeczy, jak brama do innego świata. Teraz wiem, że jeśli otworzysz właściwe drzwi we właściwym czasie, w końcu znajdziesz swoje miejsce. Dlaczego nie miałabym tam wrócić? Może po prostu jeszcze nie jestem pewna.
Pan Umarłych nigdy by jej nie okłamał, nie zrobiłby tego. On ją kochał.
Tak.
– Bo nadzieja to nóż, który potrafi przeciąć fundamenty świata. – Głos Sumi nagle stał się krystaliczny i czysty, bez śladu wcześniejszego rozkapryszenia. Dziewczyna spojrzała na Nancy spokojnym, nieruchomym wzrokiem. – Nadzieja rani. Tego musisz się nauczyć, i to szybko, jeśli nie chcesz, żeby ten nóż cię rozpłatał. Nadzieja jest zła. Nadzieja oznacza, że trzymasz się rzeczy, które już nigdy nie będą takie same, a ty wykrwawisz się po trochu, aż nic nie zostanie. Ely-Eleanor zawsze mówi: „nie używaj tego słowa”, „nie używaj tamtego słowa”, ale nigdy nie zakazuje tych, które są naprawdę złe. Nigdy nie zakazuje nadziei.
– Ja chcę jedynie wrócić do domu – wyszeptała Nancy.
– Głupi duch. My wszyscy tylko tego chcemy. Dlatego tutaj jesteśmy. – Sumi odwróciła się do walizki i zaczęła grzebać w rzeczach Nancy. – Ładne. Ale dla mnie za małe. Dlaczego musisz być taka chuda? Nie mogę kraść ubrań, które na mnie nie pasują. To byłoby głupie, bo nie stanę się mniejsza. Nikt nigdy taki się nie staje w tym świecie. Wysoka Logika wcale nie jest zabawna.
– Nienawidzę ich – wyrzuciła z siebie Nancy. – Weź je wszystkie. Potnij i zawieś jak serpentyny na swoim drzewie. Nic mnie to nie obchodzi. Po prostu je ode mnie zabierz.
– Bo mają niewłaściwe kolory, prawda? Nie twoja tęcza. – Sumi zeskoczyła z łóżka, zamknęła walizkę i ruszyła do drzwi, ciągnąc ją za sobą. – No, dalej, wstawaj. Idziemy z wizytą.
– Co? – Nancy popatrzyła na Sumi oszołomiona i zrezygnowana. – Przykro mi. Dopiero cię poznałam i naprawdę nie chcę nigdzie z tobą iść.
– W takim razie dobrze, że mi nie zależy, nie sądzisz? – Sumi uśmiechnęła się promiennie jak znienawidzone, znienawidzone słońce i wyszła z pokoju z walizką pełną ubrań.
Nancy nie chciała tych rzeczy i przez jedną kuszącą chwilę rozważała, czy nie zostać tam, gdzie jest. Potem wstała z westchnieniem i poszła za Sumi. W tym świecie miała tak niewiele. Zresztą w końcu będzie potrzebować czystej bielizny.
2
Piękni chłopcy i olśniewające dziewczyny
Sumi była niespokojna, jak bywają żywi, ale szybka nawet jak na żywych. Zanim Nancy wyszła z pokoju, ona już znajdowała się w połowie korytarza. Na dźwięk kroków obejrzała się przez ramię i łypnęła na nową koleżankę.
– Żwawo, żwawo, żwawo – ponagliła ją. – Jeśli kolacja nas dogoni, zanim zrobimy to, co trzeba zrobić, przepadną nam rogaliki z dżemem.
– A kolacja cię ściga? – zdziwiła się Nancy. – I jeśli cię nie dogoni, dostaniesz rogaliki z dżemem?
– Zwykle nie – odpowiedziała Sumi. – Nieczęsto. No dobrze, nigdy. Na razie. Ale to może się zdarzyć, jeśli poczekamy dostatecznie długo, a ja nie chcę tego przegapić! Kolacje są przeważnie mdłe i okropne, głównie mięso, ziemniaki i rzeczy zdrowe dla ciała i umysłu. Nudy. Założę się, że twoje kolacje z umarłymi były dużo zabawniejsze.
– Czasami – przyznała Nancy.
Zdarzały się bankiety, owszem, uczty trwające całe tygodnie, stoły uginające się pod ciężarem owoców, win i ciemnych, bogatych deserów. Kiedyś na jednej z tych uczt spróbowała jednorożca i poszła spać z ustami swędzącymi od delikatnego jadu zawartego w słodkim mięsie tego stworzenia. Ale głównie były srebrne pucharki z sokiem z granatów i uczucie pustki w żołądku, wspomagające bezruch. W Podziemiu głód nigdy nie doskwierał długo. Był niepotrzebny i stanowił niską cenę ze spokój, ciszę i tańce; za wszystko, co sprawiało jej tak wielką radość.
– Widzisz? Więc rozumiesz znaczenie dobrej kolacji. – Sumi szła dalej, skracając krok, żeby dostosować się do powolniejszego tempa Nancy. – Kade coś dla ciebie wymyśli, wyszuka, wyszykuje, zobaczysz. Kade wie, gdzie są najlepsze rzeczy.
– Kto to jest Kade? Proszę, musisz zwolnić. – Nancy czuła się tak, jakby biegła co sił w nogach, kiedy próbowała dotrzymać kroku Sumi.
Ruchy nowej koleżanki były zbyt szybkie, żeby oczy Nancy, przyzwyczajone do Podziemia, mogły je śledzić. Zupełnie jakby podążała za dużym kolibrem zmierzającym ku jakiemuś nieznanemu celowi i już czuła się wyczerpana.
– Kade jest tutaj od bardzo dawna. Jego rodzice nie chcą go z powrotem. – Sumi zerknęła przez ramię i zamigotała do Nancy. Nie było innego słowa na opisanie wyrazu jej twarzy, dziwnej kombinacji zmarszczenia nosa i napięcia się skóry wokół oczu, a wszystko to bez widocznego uśmiechu. – Moi rodzice też mnie nie chcieli z powrotem, chyba że byłabym gotowa stać się znowu ich małą córeczką i odrzucić te wszystkie nonsensy o Nonsensie. Wysłali mnie tutaj, a potem umarli i teraz już w ogóle nie będą mnie chcieli. Zostanę tu na zawsze, aż w końcu Ely-Eleanor będzie musiała dać mi poddasze. Będę żuć ciągutki na krokwiach i zadawać zagadki wszystkim nowym dziewczynom.
Gdy dotarły do schodów, Sumi zaczęła wskakiwać po stopniach. Nancy podążyła za nią bardziej statecznie.
– Nie wpadną ci do cukierków pająki, pierze i paprochy? – zapytała.
Sumi nagrodziła ją parsknięciem i prawdziwym uśmiechem.
– Pająki, pierze i paprochy! – zapiała. – Już aliterujesz! Och, może jednak zostaniemy przyjaciółkami, dziewczyno duchu, i może to nie będzie takie straszne. No, chodź. Mamy dużo do zrobienia, a czas tutaj upiera się, żeby być linearnym, bo jest okropny.
Sumi nie zatrzymała się na podeście, tylko od razu ruszyła dalej w górę, nie zostawiając Nancy innego wyboru, jak pójście za nią. Wszystkie dni bezruchu wzmocniły jej mięśnie, bo musiały przez wiele godzin utrzymywać jej ciężar. Niektórzy ludzie sądzili, że tylko ruch daje siłę. Ci ludzie się mylili. Góra jest równie potężna jak fala, tylko… w inny sposób. Nancy czuła się jak góra, kiedy goniła Sumi, aż serce łomotało jej w piersi, a oddech wiązł w krtani, aż zaczęła się bać, że się udusi.
Sumi zatrzymała się przed prostymi białymi drzwiami oznaczonymi jedynie małym, niemal uprzejmym napisem: Nie wchodzić. Uśmiechając się szeroko, powiedziała:
– Gdyby tak myślał, nigdy by tego nie powiedział. On wie, że dla kogoś, kto spędził trochę czasu w Nonsensie, to tak naprawdę jest zaproszenie.
– Dlaczego ludzie tutaj wciąż używają tego słowa na określenie miejsca? – spytała Nancy.
Najwyraźniej przydałby się jej kurs wstępny, który odpowiedziałby na wszystkie pytania dotyczące tej szkoły i sprawił, że czułaby się mniej zagubiona.
– Bo nim jest i nie jest, i to nie ma znaczenia. – Sumi zapukała do drzwi i krzyknęła: – Wchodzimy!
Gdy je otworzyła, Nancy zobaczyła coś w rodzaju skrzyżowania księgarni z pracownią krawiecką. Każdą dostępną przestrzeń zajmowały stosy książek. Wydawało się, że są z nich zrobione również meble – łóżko, biurko i stół – z wyjątkiem regałów stojących wzdłuż ścian, bo przynajmniej one były z drewna, prawdopodobnie ze względu na stabilność. Na papierowych hałdach leżały bele tkanin, od bawełny i muślinu po aksamit i najdelikatniejsze z cienkich, lśniących jedwabi. Pośrodku tego wszystkiego, na piedestale z wydań w miękkich okładkach siedział ze skrzyżowanymi nogami najpiękniejszy chłopiec, jakiego Nancy w życiu widziała.
Skórę miał opaloną na złoto, włosy czarne, a kiedy podniósł wzrok – z wyraźną irytacją – znad książki, którą trzymał w ręce, Nancy zobaczyła, że jego oczy są brązowe, a rysy idealne. Było w nim coś ponadczasowego, jakby wyszedł z obrazu do świata materialnego. I wtedy się odezwał.
– Co, kurwa, znowu tutaj robisz, Sumi? – Akcent z Oklahomy był gęsty jak masło orzechowe. – Mówiłem ci, że nie jesteś tu mile widziana po ostatnim razie.
– Jesteś wściekły tylko dlatego, że wymyśliłam lepszy system katalogowania twoich książek niż ty – odcięła się Sumi, zupełnie niespeszona. – Zresztą nie mówiłeś serio. Jestem słońcem na twoim niebie i tęskniłbyś, gdybym odeszła.
– Ułożyłaś je według kolorów, a ja potem musiałem przez całe tygodnie rozgryzać, gdzie co jest. Prowadzę tutaj poważne badania. – Kade wyprostował nogi i zsunął się ze stosu książek. Strącił przy tym jedną i złapał ją zręcznie, zanim upadła na podłogę. Potem odwrócił się i spojrzał na Nancy. – Jesteś nowa. Mam nadzieję, że ona już nie zwiodła cię na manowce.
– Na razie przyprowadziła mnie na strych – głupio odpowiedziała Nancy i natychmiast poczerwieniała: – To znaczy… nie, nie jest łatwo mną kierować. Przez większość czasu.
– Ona jest raczej z tych dziewczyn, co „stoją całkiem nieruchomo i mają nadzieję, że nic ich nie zje” – wtrąciła Sumi i pchnęła walizkę w jego stronę. – Zobacz, co zrobili jej rodzice.
Kade uniósł brwi, widząc w środku zjadliwy róż.
– Bardzo kolorowe – zauważył po chwili. – Farba mogłaby temu zaradzić.
– Z wierzchu tak. Ale nie da się ufarbować majtek. No, może ty potrafisz, ale wtedy zrobią się zupełnie sztywne i nikt nie uwierzy, że ich nie zniszczyłeś. – Sumi spoważniała na chwilę. Kiedy znowu się odezwała, klarowność jej słów była niemal irytująca. – Rodzice zamienili jej rzeczy, nim odesłali ją do szkoły. Wiedzieli, że to się jej nie spodoba, ale i tak to zrobili. Był liścik.
– Aha – mruknął Kade z błyskiem zrozumienia w oczach. – To jedna z tych. W porządku. Więc to będzie prosta wymiana?
– Przykro mi, ale nie rozumiem, co się dzieje – odezwała się Nancy. – Sumi złapała moją walizkę i z nią uciekła. Nie chcę nikomu sprawiać kłopotu…
– Nie sprawiasz mi kłopotu – przerwał jej Kade, Wziął walizkę od Sumi i odwrócił się do Nancy. – Rodzice nie zawsze lubią przyznawać, że coś się zmieniło. Chcą, żeby świat był dokładnie taki sam jak wcześniej, zanim ich dzieci wyruszyły na przygodę życia, a kiedy świat ich nie słucha, próbują wcisnąć go do pudełek, które sami zbudowali. Jestem Kade, tak przy okazji. Z Krainy Wróżek.
– Jestem Nancy i przykro mi, ale nie rozumiem.
– Poszedłem do Krainy Wróżek. Spędziłem tam trzy lata, ścigając tęcze i rosnąc. Zabiłem króla goblinów jego własnym mieczem, a on w chwili śmierci wyznaczył mnie na swojego następcę, księcia goblinów. – Kade ruszył w książkowy labirynt, niosąc walizkę Nancy. Tylko głos zdradzał jego położenie. – Król był moim wrogiem, ale i pierwszym w życiu dorosłym, który mnie dostrzegł. Dworzanie Tęczowego Księcia byli wstrząśnięci. Wrzucili mnie do pierwszej studni życzeń, którą mijaliśmy. Obudziłem się na polu pośrodku Nebraski, z powrotem w ciele dziesięcioletniego chłopca, w ubraniu, które miałem na sobie, kiedy wpadłem do Pryzmatu.
Sposób, w jaki powiedział słowo „Pryzmat”, nie pozostawiał wątpliwości, co Kade miał na myśli. Była to nazwa własna jakiegoś dziwnego przejścia, a te dwie sylaby sprawiały taki ból jego głosowi, jak nóż ciału.
– Nadal nie rozumiem – stwierdziła Nancy.
Sumi westchnęła przesadnie.
– On mówi, że wpadł do Krainy Wróżek, czyli jakby wszedł do lustra, tylko że tak naprawdę to była wysoka Logika, która udawała wysoki Nonsens, co jest nieuczciwe. Mnóstwo zasad, a jeśli jedną złamiesz… – Sumi przesunęła dłonią po gardle – …wypadasz jak zeszłoroczne śmieci. Oni myśleli, że porwali małą dziewczynkę, bo wróżki uwielbiają zabierać małe dziewczynki, to dla nich jest coś w rodzaju uzależnienia, a kiedy odkryli, że mają małego chłopca, który tylko wyglądał jak mała dziewczynka, odrzucili go z powrotem.
– Aha – bąknęła Nancy.
– Tak. – Kade wyłonił się z labiryntu. Już nie niósł walizki. Zamiast niej trzymał w rękach wiklinowy kosz wypełniony tkaninami w kojących odcieniach czerni, bieli i szarości. – Mieliśmy tutaj kilka lat temu dziewczynę, która spędziła dekadę w miejscu jak z filmów Hammera. Wszystko czarno-białe, powiewne, koronkowe, superwiktoriańskie. Zdaje się, że to twój styl. Chyba dobrze oceniłem twój rozmiar, ale jeśli nie, możesz przyjść i powiedzieć, że potrzebujesz czegoś większego albo mniejszego. Uznałem, że nie przepadasz za gorsetami. Pomyliłem się?
– Co? Mm… – Nancy oderwała wzrok od kosza. – Nie. Niezupełnie. Po dniu albo dwóch usztywnienie robi się niewygodne. Tam, gdzie byłam, nosiliśmy się bardziej… eee, po grecku. Chyba. Albo prerafaelicku.
Oczywiście kłamała. Wiedziała dokładnie, jaki styl dominował w Podziemiu, w tych pięknych, cichych komnatach. Kiedy w poszukiwaniu kogoś, kto mógłby wiedzieć, gdzie znaleźć drzwi, zaczęła przeczesywać Google’a i sprawdzać linki w Wikipedii, natrafiła na dzieła malarza o nazwisku Waterhouse i krzyknęła z czystej ulgi, widząc ludzi w ubraniach, które nie raziły jej oczu.
Kade pokiwał głową.
– Nadzoruję wymianę ubrań i zawartość szaf, ale również szyję na zamówienie. Za to musiałabyś zapłacić, bo szycie na miarę wymaga więcej pracy. Przyjmuję informacje i gotówkę. Mogłabyś opowiedzieć mi o swoich drzwiach i o miejscu, do którego trafiłaś, a ja uszyłbym ci parę rzeczy, które bardziej by do ciebie pasowały.
Nancy poczerwieniała.
– Chciałabym.
– Super. A teraz wynoście się obie. Niedługo kolacja, a ja chcę skończyć książkę. – Kade uśmiechnął się. – Nigdy nie lubiłem niedokończonych historii.
***
Kiedy szły w dół po schodach, Sumi obserwowała nową koleżankę. Nancy przyciskała do siebie kosz z czarnymi i białymi ubraniami, policzki miała lekko zaróżowione. Kolory wydawały się niemal obsceniczne i nie na miejscu na jej twarzy.
– Chciałabyś się z nim pieprzyć?
Nancy omal nie spadła ze schodów. Chwyciła się balustrady, odwróciła do Sumi i wykrztusiła, czerwona jak burak:
– Nie!
– Jesteś pewna? Bo wyglądałaś, jakbyś chciała, a potem wyglądałaś na trochę zdenerwowaną, jakbyś uznała, że jednak nie chcesz. Jill… poznasz ją na kolacji, chciała się z nim pieprzyć, aż odkryła, że on kiedyś był dziewczyną, i wtedy zaczęła mówić o nim „ona”, ale panna Ely powiedziała, że tutaj szanujemy tożsamość innych, i potem wszyscy musieliśmy wysłuchać dziwacznej historii o dziewczynie, która kiedyś mieszkała na poddaszu, naprawdę była tęczą, udało się jej obrazić Króla Nieba w jednej z Krain Wróżek i została stamtąd wykopana. – Sumi umilkła, żeby nabrać powietrza, i dodała: – To było dość przerażające. Nigdy nie myśli się o tym, że ludzie stamtąd trafiają tutaj, tylko że ludzie stąd lądują tam. Może ściany nie są tak nieprzenikalne, jak sądzimy.
– Tak – zgodziła się Nancy, odzyskując panowanie nad sobą. Ruszyła w dół po schodach. – Jestem całkiem pewna, że nie chcę… mieć z nim stosunków seksualnych, i uważam, że jego tożsamość płciowa to nie moja sprawa. – Była przekonana, że wyraża się we właściwy sposób. Znała te słowa, zanim opuściła ten świat i jego problemy. – To sprawa między nim a tymi, z którymi on postanowi się związać.
– Skoro nie chcesz baraszkować z Kade’em, chyba powinnam ci powiedzieć, że jestem pod wrażeniem – rzuciła Sumi lekkim tonem. – On jest farmerem z krańców królestwa i moją jedyną prawdziwą miłością, i pewnego dnia zamierzamy się pobrać. Albo raczej zamierzaliśmy, gdyby nie to, że trafiłam na wygnanie. Teraz on będzie sam uprawiał pola, a ja dorosnę i uznam, że on był tylko snem, i może pewnego dnia córka mojej córki odwiedzi jego grób z kwiatami lukrecji i modlitwą za zmarłych na ustach.
Jej ton nie zmienił się ani na chwilę, nawet kiedy mówiła o śmierci kogoś, kogo nazwała swoją jedyną prawdziwą miłością. Nancy spojrzała na nią z ukosa, próbując ocenić, na ile Sumi jest poważna, ale trudno to było stwierdzić.
Gdy dotarły do wspólnego pokoju, Nancy podjęła decyzję.
– Nie ma znaczenia, czy jesteś pod wrażeniem, czy nie. – Otworzyła drzwi i podeszła do swojego łóżka. Położyła na nim kosz z ubraniami. Powinna je przejrzeć dokładniej, sprawdzić krój i materiał, ale te rzeczy i tak były lepsze od tych, które zostawiła u Kade’a. – Nie robię tego. Z nikim.
– Żyjesz w celibacie?
– Nie. Celibat to wybór. Ja jestem aseksualna. Nie czuję tych rzeczy.
Można by pomyśleć, że to właśnie brak seksualnych pragnień przyciągnął ją do Podziemia – tylu ludzi nazywało ją „zimną rybą” i mówiło, że jest martwa w środku, kiedy chodziła do zwyczajnego ogólniaka, ze zwykłymi nastolatkami – ale żadna z osób, które spotkała w tamtych cudownych, nawiedzonych komnatach, nie była taka jak ona. Wszystkie odczuwały takie samo gorące pożądanie jak żywi. Pan Umarłych i Pani Cieni nie kryli się ze swoją namiętnością i cały pałac ogrzewał się w jej blasku. Nancy uśmiechnęła się lekko na to wspomnienie, aż zauważyła, że Sumi ją obserwuje. Potrząsnęła głową.
– Ja… po prostu tego nie robię. Potrafię docenić, że ktoś jest piękny, i inni mogą mnie pociągać w romantyczny sposób, ale tyle mi wystarcza.
– Hm – mruknęła Sumi, kierując się na własną połowę pokoju. – No dobrze. Będzie ci przeszkadzać, jeśli będę się masturbować?
– Co, teraz? – Nancy nie potrafiła ukryć przerażenia. Nie na myśl o masturbacji, tylko o tym, że dziewczyna, którą dopiero poznała, zdejmie spodnie i przy niej zaszaleje.
– Eee… – Sumi zmarszczyła nos. – Nie, miałam na myśli, że w ogóle. Późno w nocy, kiedy światła są zgaszone, a księżycowe manty rozpościerają skrzydła na niebie, dziewczyna może nabrać ochoty, żeby palcami zaorać pole.
– Przestań, proszę – powiedziała Nancy słabym głosem. – Nie, nie będę zła, jeśli będziesz się masturbować. W nocy. Po ciemku. Bez mówienia mi o tym. Nie mam nic przeciwko masturbacji. Po prostu nie chcę tego widzieć.
– Podobnie jak moja ostatnia współlokatorka – rzuciła Sumi i wydawało się, że to koniec rozmowy, przynajmniej jeśli chodzi o nią.
Chwilę później wyszła przez okno i zostawiła Nancy samą z jej myślami, pokojem i nową garderobą.
Nancy przez prawie minutę patrzyła na puste okno, zanim opadła na łóżko i położyła głowę na rękach. Spodziewała się, że szkoła z internatem będzie pełna ludzi takich jak ona, cichych, poważnych i spragnionych powrotu do domów, które opuścili. A nie… czegoś takiego. Nie Sumi i ludzi rzucających niezrozumiałe techniczne terminy.
Poczuła się, jakby próbowała żeglować do domu bez mapy. Odesłano ją z powrotem do świata narodzin, żeby zyskała pewność… a ona jeszcze nigdy w życiu nie była mniej pewna.
***
Kolację podano w sali balowej na parterze, rozległym pomieszczeniu, jeszcze powiększonym przez marmurową posadzkę i katedralne sklepienie. Nancy zatrzymała się w wejściu, onieśmielona rozmiarami sali i widokiem szkolnych kolegów i koleżanek siedzących przy stołach. Miejsca wystarczyłoby dla setki uczniów, może więcej, ale znajdowało się ich tam jedynie czterdzieścioro. Byli tacy mali, a przestrzeń taka ogromna.
– Niegrzecznie i wrednie jest blokować dostęp do jedzenia – oświadczyła Sumi, przepychając się obok niej.
Nancy straciła równowagę, potknęła się o próg i wpadła do sali balowej. Kiedy w środku wszyscy umilkli i odwrócili się w jej stronę, Nancy zamarła. Był to jedynie mechanizm obronny, którego nauczyła się w czasie pobytu wśród zmarłych. Kiedy się nie ruszała, duchy nie mogły jej zobaczyć i ukraść jej życia. Bezruch stanowił najlepszą ochronę.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki