Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Tom 3 i 4 cyklu Zbłąkane dzieci Seanan McGuire
Dołączcie do uczniów Eleanor i przejdźcie przez drzwi do światów niebezpiecznych i zarazem niezwykłych.
Dzieci zawsze znikają w sprzyjających okolicznościach: wślizgują się w mrok panujący pod łóżkiem albo w głębi szafy, wpadają do króliczych nor albo do starych studni i wychodzą z nich... gdzieś indziej.
Ale magiczne krainy nie potrzebują nadmiaru cudownych dzieci.
Poznajcie Sumi i jej niemożliwą córkę Rini oraz Lundy, bardzo poważną młodą dziewczynę, która wolałaby studiować i marzyć zamiast spełniać oczekiwania świata.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 312
Midori, której drzwi czekają otworem
Cukier, mąka i cynamon nie stworzą domu, więc upiecz ściany z piernika i posłodź je kością. Jajka, mleko i bita śmietana, masło do maselnicy, upieczmy naszej królowej zamek, żeby do nas wróciła.
Dziecięca wyliczanka, Kraina Słodyczy
Część I
Puste miejsca
Dzieci zawsze ześlizgiwały się w królicze nory, wpadały w lustra, były porywane przez tornada albo powodzie niespotykane akurat o tej porze roku. Dzieci zawsze „podróżowały”, a ponieważ są młode, bystre i pełne sprzeczności, ich wyprawy nie ograniczały się do tego, co możliwe. Dorosłość przynosi ze sobą bariery, takie jak grawitacja, przestrzeń liniowa, pogląd, że pora snu to rzecz obiektywna, a nie sztucznie narzucone ograniczenie czasowe. Dorośli nadal mogą sturlać się do króliczej nory albo trafić do zaczarowanej szafy, ale zdarza się to coraz rzadziej z każdym mijającym rokiem. Może taka jest naturalna konsekwencja życia w świecie, w którym ostrożność to cecha konieczna do przetrwania, a logika wyklucza możliwość istnienia czegoś większego i lepszego niż to, co oczywiste. Dzieciństwo się kończy, zasady wypierają porywy fantazji. Tornada zabijają ludzi, a nie przenoszą ich do magicznych światów. Gadające lisy są objawem gorączki, a nie wysłannikami oznaczającymi początek wielkiej przygody.
Lecz dzieci, ach, dzieci… One podążają za lisami, otwierają szafy, zaglądają pod mosty. Dzieci wspinają się na mury, wpadają do studni i balansują na krawędzi możliwości, aż czasami – tylko czasami – to, co możliwe, poddaje się i pokazuje im drogę do domu.
Rola zbawcy świata cudów i magii, nim skończy się czternaście lat, właściwie nie uczy ostrożności, a wiele dzieci wpadających w szczeliny świata, w którym się urodziły, pewnego dnia otworzy niewłaściwe drzwi, spojrzy przez niewłaściwą dziurkę od klucza i trafi z powrotem tam, skąd wyruszyły. Dla niektórych jest to błogosławieństwo. Innym łatwo zostawić przygody i niemożliwości za sobą, wybrać rozsądek, przewidywalność i świat, z którego pochodzą. Dla innych…
Dla innych pokusa świata, do którego pasują, jest zbyt wielka, żeby przed nią uciec, i resztę życia spędzą na stukaniu w okna i zaglądaniu w dziurki od klucza, żeby znaleźć drogę do domu. Znaleźć idealne drzwi, które mogą je tam zaprowadzić wbrew wszystkiemu, wbrew nieprawdopodobieństwu.
Ich rodzinom może być trudno zrozumieć dzieci, które wróciły. Ludziom, którzy nigdy nie mieli własnych drzwi, te cudowne dzieci wydają się kłamcami. Marzycielami. Ci litościwi uważają je za… chore, ci okrutni – za nienormalne. Coś należy z nimi zrobić.
Na przykład przyjąć do Domu Eleanor West dla Zbłąkanych Dzieci – szkoły dla tych, którzy wrócili i mają nadzieję znowu odejść, kiedy powieje właściwy wiatr, kiedy gwiazdy będą jasne, kiedy świat przypomni sobie, co to znaczy mieć litość dla tęskniących i zagubionych. Tam mogą przebywać wśród sobie podobnych, zakładając, że w ogóle tacy istnieją. Mogą przebywać z ludźmi, którzy rozumieją, co to znaczy mieć zamknięte drzwi do domu. Zasady szkoły są proste. Zdrowiej. Nie trać nadziei. I jeśli się uda, znajdź drogę powrotną do miejsca, do którego należysz.
Żadnych domokrążców. Żadnych gości.
Żadnych kwest.
1
Jedne drzwi się otwierają, inne są wyważane z zawiasów
Jesień zawitała do Domu Eleanor West dla Zbłąkanych Dzieci, objawiając się w typowy sposób: liśćmi zmieniającymi barwę, brązowiejącą trawą, zapachem deszczu w powietrzu, zapowiedzią nowej pory roku. Krzaki jeżyn rosnące w głębi podwórza obsypały się owocami, kilkoro uczniów spędzało przy nich popołudnia z koszami w rękach; ich palce robiły się fioletowe, a wściekłe serca się uspokajały.
Kade sprawdzał kit w oknach i uzupełniał go w miejscach, gdzie wilgoć mogłaby dostać się do środka. Jednym okiem zerkał na bibliotekę, drugim w niebo.
Angela też patrzyła w niebo, czekając na deszcz, w zwykłych butach na nogach i z parą zaczarowanych butów przewieszoną przez ramię; ich sznurówki były zawiązane na skomplikowany supeł. Jeśli światło i woda połączą się właśnie w taki sposób, jeśli tęcza dotknie miejsca, którego będzie mogła dosięgnąć, Angela zniknie, a potem będzie biegła i biegła, aż dotrze do domu.
Christopher, którego drzwi miały się otworzyć – jeśli w ogóle kiedyś odnajdzie drogę powrotną do domu – w Dzień Zmarłych, siedział w zagajniku za domem i grał coraz bardziej wyrafinowane melodie na kościanym flecie, próbując przygotować się na rozczarowanie, kiedy drzwi się nie pojawią, albo na wszechogarniającą radość, kiedy Szkieletowa Dziewczyna wezwie go tam, gdzie było jego miejsce.
I tak w całej szkole uczniowie szykowali się na zmianę pory roku w sposób, który wydawał się dla nich najwłaściwszy, najbardziej kojący, najlepszy do przetrwania zimy. Dziewczyny, które trafiły do światów, gdzie rządziło lato, zamknęły się w swoich pokojach i płakały, przerażone widmem kolejnych sześciu miesięcy w tym miejscu, które nie wiedzieć kiedy stało się więzieniem. Inne, przybyłe z krain wiecznego śniegu, ciepłych futer i słodkiego grzanego wina, cieszyły się, bo dostrzegły szansę, że jak kwiat otworzy się przed nimi droga powrotna.
Sama Eleanor West, w wieku dziewięćdziesięciu siedmiu lat tak żwawa, że mogłaby uchodzić za sześćdziesięciolatkę – i często właśnie tyle lat dawali jej ludzie spoza szkoły – chodziła teraz po salach i okiem cieśli wypatrywała na ścianach wybrzuszeń, a na sufitach śladów pleśni. Majstrowie co roku musieli dbać o ich stan. Panna West nienawidziła związanych z tym niedogodności. Dzieci nie lubiły udawać zwykłych młodocianych delikwentów, odesłanych przez rodziców za podpalenia albo wybijanie szyb, podczas gdy w rzeczywistości zostały odprawione za zabijanie smoków i upieranie się przy swoim. Kłamstwa wydawały się błahe, ale dyrektorka nie mogła winić uczniów, że tak właśnie się czują, choć sądziła, że zaczęłyby inaczej śpiewać, gdyby zaniedbała konserwację i komuś spadł na głowę kawał tynku.
Szukanie równowagi pomiędzy potrzebami uczniów a potrzebami szkoły było męczące, więc Eleanor tęskniła za powrotem do Nonsensu i beztroski, która, jak wiedziała, gdzieś tam na nią czekała w złotej krainie przyszłości. Podobnie jak dzieci, które wzięła pod opiekę, Eleanor West próbowała wrócić do domu, odkąd tylko sięgała pamięcią. W przeciwieństwie do większości z nich, jej walkę odmierzało się w dekadach, a nie w miesiącach. I w przeciwieństwie do większości z nich, Eleanor widziała, jak dziesiątki wędrowców znajdują drogę powrotną do domu, podczas gdy sama trwała w tym miejscu i nie mogła za nimi podążyć, nie mogła zrobić nic, tylko płakać.
Czasami myślała, że może właśnie na tym polega prawdziwa magia tego świata: tyle dzieci znalazło drogę do domu, będąc pod jej opieką, a jednak żaden rodzic nie oskarżył jej o zaniedbanie ani nie domagał się śledztwa z powodu zaginięcia ukochanej latorośli. Panna West wiedziała, że rodzice kochają swoje dzieci. Słyszała, jak ojcowie płaczą; ściskała ręce żon, które stoicko wpatrywały się w mrok, niezdolne się poruszyć, niezdolne pojąć ogromu swojego żalu. Ale nikt z nich nie nazwał jej zabójczynią ani nie zażądał zamknięcia szkoły. Oni wiedzieli. Czuli to w głębi serca. Na długo przed tym, jak zjawiła się u nich z podaniami w ręku, wiedzieli, że dzieci wróciły do nich tylko po to, żeby się pożegnać.
Jedne z drzwi się otworzyły i wyszła z nich dziewczyna z nosem w telefonie. Eleanor się zatrzymała. Kolizje były nieprzyjemną rzeczą i w miarę możliwości należało ich unikać. Uczennica ruszyła w jej stronę, nie odrywając oczu od wyświetlacza.
Dyrektorka stuknęła laską w podłogę. Dziewczyna stanęła i podniosła wzrok. Na jej policzkach wykwitły czerwone plamy, kiedy zobaczyła, że nie jest sama.
– Eee… – bąknęła. – Dzień dobry, panno West.
– Dzień dobry, Coro. I, proszę, mówi mi Eleanor. Może jestem coraz starsza, ale nigdy nie byłam panną. A ściślej mówiąc, nie byłam nią w miejscach, do których zwykle wędrowałam.
Cora wyglądała na zdezorientowaną. Taka reakcja nie była niczym niezwykłym u nowych uczniów. Wciąż przyzwyczajali się do myśli, że istnieje takie miejsce, gdzie ludzie im wierzą, gdzie opowiadanie o niemożliwych rzeczach spotyka się ze wzruszeniem ramion albo uwagą o czymś równie niemożliwym, a nie z drwiną albo oskarżeniem o brak piątej klepki.
– Tak, proszę pani – powiedziała w końcu.
Dyrektorka stłumiła westchnienie. Cora wkrótce sama się przekona. Jeśli nie, to Kade z nią porozmawia. Został jej zastępcą po śmierci Lundy, a Eleanor źle się z tym czuła – był jeszcze chłopcem i powinien nadal biegać po łąkach i wdrapywać się na drzewa, a nie zajmować się papierkową robotą i układać program nauczania. Lecz Kade był szczególnym przypadkiem, a ona nie mogła zaprzeczyć, że potrzebna jej była pomoc. W przyszłości to on miał kierować tą szkołą. Lepiej, żeby już teraz zaczął się do tego przygotowywać.
– Jak ci idzie aklimatyzacja, kochanie? – zapytała Eleanor.
Cora się rozpromieniła. Zadziwiające, jaka ładna się robiła, kiedy przestawała wyglądać na ponurą, zakłopotaną i trochę zagubioną. Była niska i zbudowana z samych krągłości: łagodne wzgórki piersi i brzucha, lekka pulchność ramion i ud, zaskakująca delikatność nadgarstków i kostek. Oczy miała niebieskie, włosy, długie i niegdyś naturalnie brązowe jak trawa na podwórku, teraz mieniły się najróżniejszymi odcieniami zieleni i błękitu jak u tropikalnej ryby.
(Gdyby dziewczyna została tu dostatecznie długo, włosy by jej urosły i wróciły do naturalnego koloru. Eleanor spotykała dzieci, które przeszły przez te same drzwi co Cora, dlatego wiedziała, choć nie zamierzała jej tego mówić, że w dniu, kiedy zieleń i błękit zaczną blaknąć – czy to będzie jutro, czy za rok – drzwi zamkną się na zawsze, a jej uczennica utknie w tym miejscu, wyrzucona na obcy brzeg).
– Wszyscy są naprawdę mili – zapewniła Cora. – Kade mówi, że wie, gdzie na kompasie znajduje się mój świat, i pomoże mi poszukać innych ludzi, którzy tam trafili. A Angela przedstawiła mnie innym dziewczynom. Kilka z nich również było w wodnych światach, więc mamy o czym rozmawiać.
– To cudownie. – Eleanor mówiła to szczerze. – Daj mi znać, jeśli będziesz czegoś potrzebować, dobrze? Chcę, żeby wszyscy moi uczniowie byli zadowoleni.
– Tak, proszę pani. – Uśmiech zniknął. Cora schowała telefon do kieszeni. – Muszę iść. Razem z Nadyą wybieramy się nad staw.
– Przypomnij jej, proszę, by wzięła kurtkę. Ona łatwo marznie.
Dyrektorka odsunęła się na bok, a Cora oddaliła się pośpiesznie. Eleanor nie potrafiła już dotrzymać kroku uczniom i uważała, że to dobrze. Im szybciej przestanie być przydatna, tym szybciej wróci do domu.
Ale starzenie się tak ją męczyło.
***
Cora zbiegła po schodach, lekko przygarbiona, spodziewając się drwin albo zniewag, ale żadnych nie usłyszała. W ciągu sześciu tygodni, odkąd zjawiła się w szkole, nikt nie nazwał jej „grubą”, co bywało innym określeniem „potwora”. Ani razu. Kade, który nieoficjalnie pełnił rolę krawca i posiadał kolekcję ubrań, które w ciągu dziesiątków lat zostawili odchodzący uczniowie, obejrzał ją od stóp do głów i podał liczbę, po usłyszeniu której Cora miała ochotę umrzeć, póki nie uświadomiła sobie, że w jego tonie nie ma oceny. On po prostu chciał dopasować dla niej strój.
Inni uczniowie droczyli się ze sobą, kłócili i wyzywali, ale te przezwiska zawsze dotyczyły rzeczy, które robili, albo miejsc, do których trafili, a nie tego, kim byli. Nadya nie miała prawej ręki do łokcia, a nikt nie mówił na nią „kaleka” czy „inwalidka”, co z pewnością by ją spotkało w dawnej szkole Cory. Jakby wszyscy tutaj nauczyli się być trochę milsi albo przynajmniej bardziej uważali na język.
Cora była gruba przez całe życie. Jako niemowlę, jako małe dziecko na lekcjach pływania i jako starsza dziewczynka w szkole podstawowej. Dzień po dniu dowiadywała się, że „gruba” to inny sposób, by powiedzieć: bezwartościowa, brzydka, niechciana, odrażająca, bezużyteczna. Zaczęła im wierzyć w trzeciej klasie, bo co innego miała zrobić?
Potem trafiła do Rowów (nie myśl o tym, jak się tam znalazłaś, nie myśl o tym, jak mogłabyś tam wrócić, nie rób tego) i nagle stała się piękna. Nagle była silna, odporna na zimno wody, zdolna nurkować głębiej i pływać szybciej niż ktokolwiek w szkole. Raptem została bohaterką – dzielną, radosną i kochaną. A w dniu, w którym wciągnął ją wir i wyrzucił na jej własnym podwórku, znowu na suchy ląd, bez skrzeli na szyi i bez płetw na stopach, chciała umrzeć. Sądziła, że już nigdy więcej nie będzie piękna.
Lecz może tutaj… może tutaj tak. Może tutaj będzie mogła. Wszyscy inni walczyli o poczucie bezpieczeństwa, piękna, przynależności. Może jej też się to uda.
Nadya czekała na ganku, oglądając paznokcie z intensywnością tamy, która zaraz pęknie. Na dźwięk zamykanych drzwi podniosła wzrok.
– Spóźniłaś się. – W jej mowie krył się duch lekkiego rosyjskiego akcentu i owijał wokół samogłosek niczym wodorost, blady i cienki jak bibułka.
– Wpadłam na pannę West na korytarzu przed moim pokojem. – Cora pokręciła głową. – Nie sądziłam, że tam będzie. Porusza się bardzo cicho jak na staruszkę.
– Jest starsza, niż wygląda – powiedziała Nadya. – Kade mówi, że ma prawie sto lat.
Cora zmarszczyła brwi.
– To bez sensu.
– I mówi to dziewczyna, która ma wszystkie odcienie zieleni i niebieskiego na głowie – zauważyła Nadya. – To cud, że twoi rodzice przywieźli cię tutaj, zanim porwały cię firmy kosmetyczne, żeby odkryć tajemnicę włosów łonowych jak wodorosty.
– Ej! – obruszyła się Cora.
Nadya się roześmiała i zeszła z ganku po dwa stopnie naraz, jakby nie ufała, że zaprowadzą ją tam, gdzie chciała iść.
– Mówię prawdę, tylko dlatego, że cię kocham, i dlatego, że pewnego dnia znajdziesz się na okładkach gazet sprzedawanych w supermarkecie. Zaraz obok Toma Cruise’a i innych scjentologów.
– Raczej dlatego, że zamierzasz mnie wydać – stwierdziła Cora. – Panna West kazała mi przypomnieć, żebyś wzięła kurtkę.
– Panna West może sama przynieść mi kurtkę, jeśli tak bardzo chce, żebym ją założyła. Ja nie marznę.
– Nie, ale wciąż się przeziębiasz, a ona pewnie ma dość słuchania, jak wykasłujesz sobie płuca.
Nadya machnęła ręką.
– Musimy cierpieć, jeśli chcemy wrócić kiedyś do domu. No, chodź już, szybciej. Żółwie same się nie odwrócą.
Cora pokręciła głową i przyśpieszyła kroku.
Nadya należała do szkolnych weteranów: spędziła tu pięć lat, od jedenastego do szesnastego roku życia. W tym czasie jej drzwi się nie pojawiły, a ona nie poprosiła swoich rodziców adopcyjnych, żeby zabrali ją do domu. To było nietypowe. Wszyscy wiedzieli, że rodzice w każdej chwili mogą wypisać swoje dzieci. Wystarczyłoby, żeby Nadya poprosiła, a mogłaby wrócić do życia sprzed… cóż, sprzed wszystkiego.
Z tego, co Cora wiedziała, większość uczniów postanawiała wrócić do dawnego życia po czterech latach czekania na drzwi.
– Właśnie wtedy się poddają – powiedział Kade ze smutną miną. – Właśnie wtedy mówią: „Nie mogę żyć dla świata, który mnie nie chce, więc lepiej nauczę się żyć w świecie, który mam”.
Ale nie Nadya. Ona nie należała do żadnej kliki czy kręgu towarzyskiego, nie miała wielu bliskich przyjaciół – i nie chciała ich mieć – ale też nie wyjechała. Po lekcjach chodziła prosto nad staw z żółwiami, z wanny prosto do łóżka, włosy wciąż miała mokre, nieważne, ile przeziębień złapała, i nigdy nie przestawała wypatrywać w wodzie bąbelków, które wskazałyby jej drogę powrotną do Belyyreki, Zatopionego Świata i Krainy pod Jeziorem.
Nadya podeszła do Cory pierwszego dnia w szkole, kiedy ta stała jak wryta w drzwiach jadalni, zbyt przerażona, żeby coś zjeść – a jeśli zaczną ją przezywać? – i zbyt przerażona, żeby odwrócić się i uciec – a jeśli będą się z niej śmiać za plecami?
– Hej, nowa dziewczyno – odezwała się wtedy Nadya. – Angela mówi, że byłaś syreną. To prawda?
Cora zaczęła się jąkać i mamrotać, ale w końcu potwierdziła. Nadya uśmiechnęła się z zadowoleniem i wzięła ją za ramię.
– To dobrze. Kazali mi znaleźć sobie więcej przyjaciół, a ty chyba się nadajesz. My, mokre dziewczyny, musimy trzymać się razem.
W następnych tygodniach Nadya została jej najlepszą i najgorszą przyjaciółką. Wpadała do pokoju Cory bez pukania, nagabywała jej współlokatorkę i próbowała przekonać pannę West, że mogłyby z Corą razem zamieszkać. Dyrektorka odmawiała, tłumacząc, że nikt w szkole nie byłby w stanie znaleźć ręcznika, gdyby dziewczyny, które biorą najwięcej kąpieli, znalazły się w tym samym miejscu i nawzajem dopingowały.
Cora nigdy wcześniej nie miała takiej przyjaciółki jak Nadya. Stwierdziła, że jej się to podoba, choć nowa sytuacja wciąż była dość przytłaczająca.
Staw z żółwiami był płaskim srebrnym dyskiem o powierzchni przeciętej płaskimi dyskami żółwi zajętych swoimi tajemniczymi żółwimi sprawami w miesiącach poprzedzających hibernację. Nadya podniosła z ziemi patyk i puściła się biegiem, zostawiając Corę, a ta powlekła się za nią jak wierny balon.
– Żółwie! – wrzasnęła Nadya. – Wasza królowa powraca!
Nie zatrzymała się na brzegu, tylko radośnie wbiegła na płyciznę, przełamując idealną gładkość tafli. Cora stanęła kilka kroków od skraju sadzawki. Wolała ocean, wolała jego słoność, uderzenia fal, lekkie szczypanie na skórze. Słodka woda jej nie wystarczała.
– Wracajcie, żółwie! – krzyknęła Nadya. – Wracajcie i pozwólcie mi was kochać!
W tym momencie z nieba spadła dziewczyna i z potężnym pluskiem wylądowała pośrodku żółwiowego stawu. Corę i Nadyę zbryzgała fala błotnistej wody.
2
Grawitacja przytrafia się najlepszym z nas
Dziewczyna wstała, krztusząc się, z wodorostami we włosach i bardzo zdezorientowanym żółwiem zaplątanym w skomplikowane fałdy jej sukni, która wyglądała, jakby ktoś postanowił połączyć balową kreację z weselnym tortem, najpierw ufarbowawszy obie rzeczy na wściekle różowy kolor. Wydawało się również, że suknia się rozpuszcza, spływa z jej ramion, rozchodzi się w szwach. Zanosiło się na to, że dziewczyna wkrótce zostanie naga.
Nieznajoma chyba nic nie zauważyła albo może po prostu się tym nie przejmowała. Wytarła z oczu wodę i rozpuszczający się materiał, strząsnęła je z rąk i rozejrzała dzikim wzrokiem, aż zauważyła Corę i Nadyę, stojące na brzegu z rozdziawionymi ustami i wytrzeszczonymi oczami.
– Hej, wy! – krzyknęła, wskazując w ich kierunku. – Zaprowadźcie mnie do swojego przywódcy!
Cora gwałtownie zamknęła usta, Nadya nadal się gapiła. Obie zawędrowały do miejsc, gdzie panowały inne zasady. Cora do krainy pięknego Rozumu, Nadya do krainy nienagannej Logiki. Żaden z nich nie przygotował ich na kobiety spadające z nieba w deszczu żółwi, zwłaszcza tutaj, w świecie, który obie uważały za tragicznie przewidywalny i nudny.
Cora pierwsza doszła do siebie.
– Masz na myśli pannę Eleanor? – zapytała.
I ogarnęła ją ulga. Tak. Ta dziewczyna – wyglądała na jakieś siedemnaście lat – chciała porozmawiać z panną Eleanor. Może była nową uczennicą, a w połowie semestru właśnie tak wyglądało przyjęcie do szkoły.
– Nie – odpowiedziała nieznajoma posępnym tonem i skrzyżowała ręce, tak że żółw zsunął się z jej ramienia i z głośnym pluskiem wpadł do stawu. – Mam na myśli moją matkę. Ona rządzi w domu, więc tutaj też musi rządzić. To… – skrzywiła wargi i następne słowo wypluła jak paskudny kęs – logiczne.
– Jak nazywa się twoja matka? – zapytała Cora.
– Onishi Sumi.
Nadya w końcu otrząsnęła się z szoku.
– To niemożliwe – oświadczyła, piorunując intruzkę wzrokiem. – Sumi nie żyje.
Dziewczyna wytrzeszczyła oczy. Schyliła się, wyjęła z wody żółwia i cisnęła nim w głowę Nadyi, która w ostatniej chwili się uchyliła. Suknia, prawie całkowicie rozpuszczona, opadła, tak że nieznajoma była teraz naga, pokryta jedynie różowawym szlamem. Cora zasłoniła oczy ręką.
Może wyjście dzisiaj z pokoju jednak nie było najlepszym pomysłem.
***
Gdy ludzie poznawali Corę, większość z nich zakładała, że skoro ma taką, a nie inną tuszę, z pewnością jest leniwa albo przynajmniej prowadzi niezdrowy tryb życia. To prawda, że musiała bandażować kolana i kostki przed każdym większym wysiłkiem – kilka pasów taśmy mogło uchronić ją przed późniejszym bólem – ale poza tym wszyscy mylili się w swoich przypuszczeniach. Cora zawsze lubiła biegać. Kiedy była mała, matka nie martwiła się jej wagą, bo nikt, kto widział, jak dziewczynka śmiga po podwórku, nie uwierzyłby, że coś jest z nią nie tak. Była pyzata, bo czekał ją okres intensywnego wzrostu, to wszystko.
Kiedy już zaczęła rosnąć, nie wystarczyło to, żeby zużyć jej rezerwy, ale Cora nadal biegała. Biegała z prędkością, która zdaniem ludzi powinna być zarezerwowana dla takich dziewczyn jak Nadya, przecinających wiatr jak nóż zamiast sunąć przed siebie jak żywe chmury – duże, miękkie i szybkie.
Teraz dotarła do frontowego ganku, dudniąc stopami o ziemię i pracując rękami, tak pochłonięta biegiem, że właściwie nie patrzyła, dokąd pędzi, i wpadła na Christophera. Oboje runęli na ziemię. Ona jęknęła. On wrzasnął. Wylądowali w plątaninie kończyn u stóp ganku, Christopher pod nią.
– Uch – stęknął.
– Ocholera! – Z przerażenia i stresu jej okrzyk zlał się w jedno słowo.
To była ta chwila, kiedy Cora przestała być nową uczennicą, a stała się niezdarną, tłustą dziewuchą. Uwolniła kolegę od swojego ciężaru tak szybko, jak zdołała, ale straciła przy tym równowagę, tak że w rezultacie się od niego odtoczyła zamiast zerwać na nogi. Kiedy oddaliła się od niego na tyle, że stracili fizyczny kontakt, dźwignęła się na kolana i, oparta na rękach, zerknęła na niego czujnie. Myślała, że będzie wrzeszczał, ona się rozpłacze, a tymczasem Nadya zostanie sama z nieznajomą, która wypytuje o martwą osobę. A ten dzień zaczął się tak dobrze.
Christopher odwzajemnił spojrzenie, patrząc na nią z taką samą czujnością i z taką samą pretensją. Podniósł z ziemi swój kościany flet i rzucił urażonym tonem:
– To nie jest zaraźliwe, wiesz?
– Co nie jest zaraźliwe?
– Wejście do świata, który nie jest samymi jednorożcami i tęczami. Nie da się nim zarazić. Dotknięcie mnie nie zmieni miejsca, w którym byłaś.
Policzki Cory zapłonęły czerwienią.
– O nie! – Cora zamachała przed sobą rękami, co wyglądało, jakby to były papugoryby desperacko próbujące uciec. – Ja nie… To nie było… To znaczy ja…
– W porządku.
Christopher wstał. Był wysoki i szczupły, miał brązową karnację i czarne włosy. W lewą klapę wpiętą miał małą szpilkę w kształcie czaszki. Zawsze nosił marynarkę, częściowo ze względu na kieszenie, a częściowo ze względu na gotowość do ucieczki. Jak większość z nich. Zawsze mieli przy sobie nożyczki, talizmany, buty i inne rzeczy na wypadek, gdyby pojawiły się drzwi, a oni musieli zdecydować, czy chcą iść, czy zostać.
– Nie jesteś pierwsza.
– Myślałam, że będziesz wściekły i wyzwiesz mnie od grubasek – wypaliła Cora.
Christopher uniósł brwi.
– Ja… w porządku, nie tego się spodziewałem. Ja, eee… nie jestem pewien, co na to odpowiedzieć.
– Wiem, że jestem gruba, ale rzecz w tym, jak ludzie to mówią. – Cora w końcu przestała wymachiwać rękami. – Myślałam, że powiesz to w brzydki sposób.
– Rozumiem. Jestem Amerykaninem meksykańskiego pochodzenia. Czułem się paskudnie, gdy ludzie z mojej starej szkoły, uważając to za zabawne, pytali z udawaną troską, czy moi rodzice są legalnymi imigrantami. W końcu doszło do tego, że nie chciałem używać słowa „Meksykanin”, bo w ich ustach brzmiało jak zniewaga, a to naprawdę była moja kultura, moje dziedzictwo i moja rodzina. Więc rozumiem. Nie podoba mi się to, ale to nie twoja wina.
– W porządku – powiedziała Cora, oddychając z ulgą. Potem skrzywiła nos i dodała: – Muszę iść. Muszę znaleźć pannę Eleanor.
– Dlatego tak się śpieszyłaś?
– Uhm. – Cora pokiwała głową. – W stawie żółwiowym jest dziwna dziewczyna, która twierdzi, że jest córką kogoś, o kim nigdy nie słyszałam, ale Nadya mówi, że ten ktoś nie żyje, więc chyba potrzebny jest nam jakiś dorosły.
– Skoro potrzebujecie dorosłego, powinnaś poszukać Kade’a, a nie Eleanor – stwierdził Christopher i ruszył do drzwi. – Kim jest te nieżyjąca osoba?
– Jakaś Sumi.
Christopher mocno zacisnął palce na kościanym flecie.
– Pośpieszmy się – rzucił nagląco.
Cora ruszyła za nim po schodach prowadzących do szkoły.
Korytarze były chłodne i puste. O tej porze lekcje się nie odbywały. Uczniowie znajdowali się w różnych częściach kampusu, plotkowali w kuchni, spali w swoich pokojach. Jak na miejsce, które w pewnych okolicznościach potrafiło eksplodować hałasem i życiem, często bywało tu zaskakująco cicho.
– Sumi się tutaj uczyła, zanim ty przyjechałaś. Przebywała w Krainie Słodyczy, wkurzyła tam hrabinę waty cukrowej i została wykopana jako polityczny wygnaniec.
– Rodzice ją zabrali?
– Została zamordowana.
Cora pokiwała głową. Słyszała o tych morderstwach, o dziewczynie imieniem Jill, która uznała, że najlepszy sposób na otwarcie drzwi do domu to pozbycie się tylu ludzi, ile się da. W tych opowieściach było sporo okropieństw i również trochę wstydliwego zrozumienia. Wielu uczniów – nie wszyscy, nawet nie większość, ale wielu – zrobiłoby to samo, gdyby miało odpowiednie umiejętności. Niektórzy chyba nawet żywili trochę niechętnego szacunku dla tego, co zrobiła Jill. Jasne, uśmierciła parę osób, lecz w rezultacie wróciła do domu.
– Dziewczyna, która ją zabiła, nie była moją przyjaciółką, niezupełnie, ale jej siostra tak. Byliśmy… Jack i Jill trafiły do świata zwanego Wrzosowiskami, jak z horroru, sądząc po ich opisach. Wielu ludzi łączyło mnie z nimi z powodu Mariposy.
– Świata, do którego ty trafiłeś?
Christopher skinął głową.
– Eleanor nadal nie potrafi stwierdzić, czy to była Kraina Wróżek, Podziemie czy coś nowego, pomiędzy. To dlatego nie należy za bardzo skupiać się na etykietkach. Czasami myślę, że właśnie to robimy źle. Próbujemy znaleźć jakiś sens, nawet jeśli wiadomo, że nigdy się nam to nie uda.
Cora nic nie odpowiedziała.
Korytarz kończył się zamkniętym gabinetem dyrektorki. Christopher zapukał dwa razy, a potem otworzył drzwi, nie czekając na zaproszenie.
Eleanor z pędzlem w ręce nakładała farbę olejną na płótno, które wyglądało, jakby już przyjęło więcej niż jedną warstwę. Kade też tam był. Siedział w wykuszu z kubkiem kawy w dłoniach. Oboje na nich spojrzeli, Eleanor z radością, Kade z lekkim zmieszaniem.
– Cora! Przyszłaś ze mną pomalować, kochanie? I Christopher. To cudownie widzieć, że się zaprzyjaźniacie po tym wszystkim.
Christopher się skrzywił.
– Tak, panno Eleanor. Właściwie to nie przyszliśmy na lekcje malowania. Ktoś jest w stawie żółwiowym.
– Nadya? – spytał Kade.
– Nie tym razem – odpowiedziała mu Cora. – Ta dziewczyna spadła z nieba, ma czarne włosy, a jej suknia rozpuściła się od wilgoci. Ona mówi… – Dotarła do granicy niemożliwości, poza którą nawet ona, niegdyś walcząca z Wężem z Zamrożonych Łez, nie potrafiła wyjść.
Na szczęście Christopher nie miał takich ograniczeń.
– Mówi, że Sumi jest jej matką. Czy ktoś może pójść nad staw i ustalić, co, do licha, się dzieje?
Kade usiadł prosto.
– Ja pójdę.
– Idź – powiedziała Eleanor. – Ja tutaj posprzątam. Przyprowadź ją do gabinetu, kiedy skończysz.
Kade skinął głową i zsunął się z siedziska, zostawiając kubek na parapecie. Ruszył do wyjścia, zgarniając po drodze Corę i Christophera. Eleanor w milczeniu odprowadziła wzrokiem całą trójkę. Kiedy drzwi się zamknęły, oparła głowę na dłoniach.
Świat Sumi, Kraina Słodyczy, był Nonsensem, nieskrępowanym żadnymi normalnymi prawami, które rządziły innymi miejscami. Pewne proroctwo mówiło, że Sumi wróci któregoś dnia, pokona armię Królowej Ciast i ustanowi własną oświeconą monarchię. Rozsądek podpowiadał, że przyszłość spokojnie może robić swoje, skoro istnieje proroctwo. A teraz Sumi nie żyła, a przyszłość, jakakolwiek miała być, właśnie się rozpadała.
Wszystko się rozpadało, jeśli pozostawiało się różne rzeczy samym sobie. Przyszłość, przeszłość, bez znaczenia. Wszystko się rozpadało.
3
Córka martwej kobiety
Nieznajomej już nie było w stawie żółwiowym. Sytuacja się poprawiła, ale tylko trochę, bo bez wody i żółwi dziewczynie nie zostało żadne okrycie. Stała w błocie naga, ze skrzyżowanymi ramionami, i łypała gniewnie na Nadyę, która błądziła wzrokiem, gdzie się dało, byle na nią nie patrzeć.
Christopher zagwizdał, kiedy we trójkę dotarli na wzniesienie. Cora, która szła po prawej stronie Kade’a, oblała się rumieńcem i odwróciła wzrok.
– Wygląda trochę jak Sumi, gdyby Sumi była starsza, wyższa i seksowniejsza – stwierdził Christopher. – Ktoś złożył zamówienie w firmie, która zrzuca z nieba piękne japońskie dziewczyny? Przyjmują tam specjalne życzenia?
– Jedyne dziewczyny, jakie możesz sobie zamówić, pochodzą z firmy handlującej wyrobami medycznymi – odparował Kade.
Christopher się roześmiał. Cora jeszcze bardziej poczerwieniała.
Nadya, która właśnie ich dostrzegła, gwałtownie pomachała rękami nad głową, a na wypadek gdyby to nie wystarczyło, krzyknęła:
– Tutaj! Obok tej gołej damy!
– Ciastko to ciastko, nieważne, czy polukrowane – stwierdziła poważnym tonem nieznajoma.
– Nie jesteś ciastkiem, tylko ludzką istotą, a ja widzę twoją waginę – warknęła Nadya.
Dziewczyna wzruszyła ramionami.
– Jest ładna. Nie wstydzę się jej.
Kade przyśpieszył kroku. Gdy zbliżył się dostatecznie, żeby nie musieć krzyczeć, powiedział:
– Cześć, jestem Kade West, zastępca dyrektorki Domu Elea-nor West dla Zbłąkanych Dzieci. Jak mogę pomóc?
Naguska opuściła ramiona i zaczęła nimi energicznie gestykulować. Najwyraźniej obecność dwóch chłopców, oprócz dwóch dziewczyn, które tu były, kiedy spadła z nieba, zupełnie jej nie przeszkadzała.
– Szukam mojej matki – oznajmiła głośno. – Była tutaj, a teraz jej nie ma, a ja mam problem, więc znajdźcie ją i natychmiast oddajcie, bo potrzebuję jej bardziej niż wy!
– Zwolnij – uciszył ją Kade, a ponieważ jego prośba brzmiała rozsądnie, dziewczyna przestała krzyczeć i spojrzała na niego wielkimi oczami, nieco oszołomiona. – Zacznijmy od czegoś łatwiejszego. Jak się nazywasz?
– Onishi Rini.
Naprawdę trochę przypominała Sumi, gdyby Sumi pożyła dość długo, żeby przebrnąć przez zapętlenia i ślepe zaułki dojrzewania, wyrosnąć na wysoką, smukłą dziewczynę z pełnymi piersiami. Tylko oczy miała inne, szokująco pomarańczowe, z cienką białą obwódką wokół źrenic i cienką żółtą obwódką wokół tęczówek.
Jej oczy przypominały cukierki o wyglądzie ziaren kukurydzy. Kade w nie spojrzał i bez cienia wątpliwości uwierzył, że to córka Sumi, że w jakiejś przyszłości, w jakieś niemożliwej, zwariowanej przyszłości Sumi wreszcie dotarła do domu, do swojego kukurydzianego farmera. Że gdzieś tam żyła sobie szczęśliwie, aż jej dawne ja zostało zamordowane i wszystko się posypało.
Czasami życie na peryferiach Nonsensu po prostu nie było sprawiedliwe.
– Jestem Kade – przedstawił się. – A to moi przyjaciele, Christopher, Cora i Nadya.
– Nie jestem jego przyjaciółką, tylko Utopioną Dziewczyną – sprostowała Nadya i obnażyła zęby w udawanej groźbie.
Kade ją zignorował.
– Miło cię poznać, Rini. Choć wolałbym, żeby to się stało w trochę lepszych okolicznościach. Pójdziesz ze mną? Opiekuję się szkolną garderobą. Mogę znaleźć ci coś do ubrania.
– Po co? – spytała Rini z rozdrażnieniem. – Ciebie też obraża moja wagina? Czy ludzie w tym świecie ich nie mają?
– Wielu ludzi je posiada, i nie ma w nich nic złego, podobnie jak w twojej, ale pokazywanie genitaliów bez pytania innych o zdanie jest uważane za trochę niegrzeczne – wyjaśnił Kade. – Eleanor jest w domu, więc kiedy się ubierzesz, możemy usiąść i porozmawiać.
– Nie mam czasu na rozmowy – oświadczyła Rini. – Potrzebuję mojej matki. Proszę, gdzie ona jest?
– Rini…
– Nie rozumiem! – Okrzyk zabrzmiał jak wycie udręki. Rini uniosła lewą rękę. – Nie mam czasu!
– Co jest? – mruknęła Nadya.
Nikt inny się nie odezwał. Reszta wpatrywała się w lewą dłoń dziewczyny z dwoma brakującymi palcami. Nie zostały odcięte, nie było żadnych blizn. Rini też się taka nie urodziła; miejsce, gdzie powinny się znajdować palce, wyglądało jak ziejąca dziura, było zbyt puste. One po prostu zniknęły, przestały istnieć w tym świecie, jakby jej własna przyszłość dostosowała się do niepokojącej myśli, że matka nie mogła jej począć, więc ona nigdy się nie urodziła.
Rini opuściła rękę.
– Proszę – powtórzyła.
– To wszystko zmienia – przyznał Kade. – Chodź.
***
Rini była wysoka i chuda, ale wielu uczniów też było wysokich i chudych, zbyt wielu, jeśli chodzi o Corę. Nie podobało się jej, że ludzi, którzy mieli społecznie akceptowalne ciała, czekało w życiu więcej przygód i atrakcji. Wiedziała, że to małostkowa myśl i nie powinna w ogóle przyjść jej do głowy, a jeśli już, to ona tym bardziej nie powinna oddawać się takim rozważaniom, ale przecież nie mogła panować nad odruchowymi reakcjami. Rini miała wyczucie mody pijanego kolibra; pociągały ją rzeczy jaskrawe, kolorowe i błyszczące, co również nie było niespotykane wśród uczniów, z których wielu trafiło do światów, gdzie idea subtelności przegrywała z dużo zabawniejszą ideą rażenia ludzkich oczu.
W końcu Kade namówił ją na tęczową sukienkę na ramiączkach, ufarbowaną w taki sposób, że kolory stapiały się ze sobą jak sorbet w słońcu. Dobrał jej również klapki, oba w tym samym stylu i takiego samego rozmiaru, ale jeden pomarańczowy, a drugi turkusowy. Dał jej wstążki do przewiązania włosów i teraz siedzieli w pięcioro w saloniku Eleanor.
Dyrektorka trzymała splecione dłonie na biurku jak dziecko odmawiające wieczorną modlitwę.
– …i właśnie dlatego ona nie może być martwa – dokończyła Rini. Jej opowieść była długa, zawiła i miejscami pozbawiona sensu, pełna politycznych zamachów stanu i bitew na popcornowe kulki, które były jak śnieżki, tylko że bardziej kleiste. Rozejrzała się po obecnych z wyrazem twarzy, który wahał się pomiędzy triumfem a nadzieją. Przedstawiła im swoją sprawę, jakby ułożyła puzzle, i teraz czekała na nagrodę. – Więc możemy pójść i powiedzieć jej, żeby przestała? Ja muszę istnieć. To ważne.
– Bardzo mi przykro, kochanie, ale śmierć w tym świecie nie działa w ten sposób – powiedziała Eleanor. Wydawało się, że boli ją każde słowo, bo jej ramiona coraz bardziej się garbiły. – To logiczny świat. Wszystkie działania mają tutaj swoje konsekwencje. Martwy to martwy, a pogrzebany to pogrzebany.
Rini zmarszczyła brwi.
– To głupie i idiotyczne, a ja nie jestem z logicznego świata, podobnie jak moja matka, więc to nie powinno mieć dla nas znaczenia. Potrzebuję jej. Muszę się urodzić. To ważne. Ja jestem ważna.
– Wszyscy są ważni – oświadczyła Eleanor.
Rini spojrzała na pozostałych.
– Proszę, zróbcie coś. Niech ta głupia stara kobieta przestanie być taka okropna i odda mi matkę.
– Nie nazywaj mojej cioci głupią starą kobietą – zaprotestował Kade.
– Nic się nie stało, kochanie – zapewniła go Eleanor. – Jestem głupią starą kobietą, a byłam nazywana jeszcze gorzej z dużo błahszych powodów. Nie mogę tego naprawić. Chciałabym, ale nie potrafię.
Cora, która coraz bardziej posępniała, odkąd Rini skończyła swoją opowieść, spojrzała na dziewczynę i zapytała:
– Skąd się tutaj wzięłaś?
– Właśnie wam opowiedziałam. Moja matka uprawiała seks z moim ojcem tuż przed zbiorami cukierków kukurydzianych i rok przed tym, jak pokonała Królową Ciast na Truskawkowym Moście. Macie tutaj seks? Czy ludzie w logicznym świecie rozmnażają się przez pączkowanie? To dlatego tak was zdenerwowała moja wagina?
Kade zakrył twarz dłonią.
– Hm – bąknęła Cora z płonącymi policzkami. – Tak, my… eee, mamy seks, ale czy możemy przestać tak często powtarzać słowo „wagina”? Poza tym chodziło mi o to, jak się tutaj dostałaś? Jak trafiłaś do żółwiowego stawu?
– Och! – Rini uniosła prawą rękę, w której nie brakowało jeszcze żadnych palców. Na nadgarstku miała bransoletkę z rodzaju tych, jakie mogłoby nosić dziecko: koraliki na ciasno zawiązanym sznurku. – Pomadkowy Czarnoksiężnik pokazał mi, jak tutaj dotrzeć, znaleźć mamę i powiedzieć jej, żeby przestała robić to, co robi, bo inaczej ja nigdy się nie urodzę. Powinnam teraz przekradać się przez Melasowe Bagna i wypatrywać zagrożeń wzdłuż naszej zachodniej granicy. To ważna sprawa. Więc jeśli moglibyśmy się pośpieszyć, byłoby cudownie.
Po jej słowach zapadła cisza, napięta jak cięciwa tuż przed strzałem. Rini powoli opuściła rękę i rozejrzała się dokoła. Wszyscy na nią patrzyli. Christopher głośno przełknął ślinę, a jego grdyka poruszyła się gwałtownie. W oczach Nadyi lśniły łzy.
– O co chodzi?
– Dlaczego ją tutaj zostawiliście? – zapytał Kade cichym i nagle jakby groźnym głosem. Wstał i zbliżył się do Rini. – Kiedy Sumi przyjechała do szkoły, była w rozsypce. Myśleliśmy, że ją stracimy. Myśleliśmy, że otworzy sobie żyły, żeby wydostać z nich cukierki, a teraz ty się zjawiłaś, co oznacza, że możesz… że możesz tak po prostu tutaj przychodzić i wracać, jakby nigdy nic. Jakby drzwi nie miały znaczenia. Dlaczego ją tutaj zostawiliście? Dlaczego ktoś nie przyszedł i jej nie zabrał, zanim było za późno?
Rini odsunęła się od niego i gorączkowo przeniosła wzrok na innych, szukając u nich pomocy. Nadya odwróciła twarz, Christopher pokręcił głową.
– Nie wiedziałam! – krzyknęła. – Mama zawsze mówiła, że uwielbia waszą szkołę, że zawarła przyjaźnie, dużo się nauczyła, w głowie tak się jej rozjaśniło, że w końcu zrozumiała, że sama chciała być pokręcona! Nigdy nie prosiła, żebym przyszła po nią wcześniej!
– Gdyby to zrobiła, mogłabyś nigdy się nie urodzić – uświadomiła jej Eleanor. Odchrząknęła i dodała trochę głośniej: – Kochani, proszę, nie dręczcie naszego gościa. Stało się, przeszłość to przeszłość i choć szukamy sposobu, że to zmienić, myślę, że powinniśmy się skupić na tym, co jeszcze można zrobić.
– Te koraliki mogą nas gdzieś przenieść? – zapytał Christopher. – Do jakiegoś świata?
– Jasne – potwierdziła Rini. – Wszędzie tam, gdzie jest cukier.
Christopher przebiegł palcami po kościanym flecie, wydobywając z niego duchy nut. Nikt nie mógł ich usłyszeć, ale to nie miało znaczenia. On wiedział.
– Chyba wiem, jak to naprawić – oznajmił.
***
Pokój w piwnicy należał kiedyś do Jack i Jill, zanim wróciły na Wrzosowiska, potem do Nancy, zanim wróciła do Krainy Umarłych, a teraz do Christophera. On żywił w związku z tym przesądną nadzieję, jakby fakt, że ostatnie trzy mieszkanki zdołały znaleźć drzwi, oznaczał, że jemu też z pewnością się uda. Myślenie magiczne mogło się wydawać nonsensowne niektórym ludziom, ale on tańczył ze szkieletami w blasku nagietkowego księżyca, całował lśniącą czaszkę dziewczyny bez warg i kochał ją jak jeszcze nigdy nikogo i niczego w życiu, więc uważał, że zasłużył na trochę nonsensu, póki ten pomagał mu przetrwać.
Poprowadził gości do regału z metalowymi półkami przesłoniętego aksamitną zasłoną.
– Jack niczego ze sobą nie wzięła, kiedy odchodziła – wyjaśnił. – To znaczy niczego oprócz Jill. Nie starczyło jej rąk.
Jack przeniosła siostrę przez próg jak pannę młodą w noc poślubną, wracając na bezkresne pustkowia, które były ich wspólnym ideałem, i nie obejrzała się ani razu. Czasami Christopher nadal śnił, że za nimi podążył, że uciekł do świata, w którym nigdy nie byłby szczęśliwy, ale który mógłby uczynić go trochę mniej nieszczęśliwym niż ten tutaj.
– I co z tego? – spytała Nadya. – Jack i Jill były upiorne.
– To, że mam jej wszystkie rzeczy. I wszystkie rzeczy Jill, która próbowała stworzyć idealną dziewczynę. – Christopher odsunął zasłonę.
Na regale stało kilkanaście słojów z bursztynowym płynem i… innymi rzeczami. Częściami ludzkiego ciała, których nie powinno się oglądać oddzielnie. Christopher wspiął się na palce i z najwyższej półki zdjął galonowy słój. W środku pływały dwie dłonie, które z palcami rozpostartymi w wiecznym zaskoczeniu wyglądały jak blade rozgwiazdy.
– Pogrzebaliśmy je. – Głos Kade’a był lodowaty.
– Wiem – powiedział Christopher. – Ale zacząłem mieć koszmary po tym, jak rodzina Sumi zabrała ją, żeby ją pochować. O tym, że jej szkielet na wieki pozostanie niekompletny. Więc… wziąłem łopatę i wykopałem jej ręce. Tym sposobem, jeśli ona kiedyś wróci, będzie mogła je odzyskać.
Kade wytrzeszczył oczy.
– Christopherze, naprawdę twierdzisz, że przez cały ten czas dzieliłeś pokój z uciętymi rękami Sumi? Bo to nie jest normalne, chłopcze. – Jego akcent z Oklahomy, zawsze silniejszy w chwilach zdenerwowania, był teraz gęsty jak miód.
Natomiast Rini zupełnie nie wyglądała na poruszoną. Patrzyła na słój szeroko otwartymi, zaciekawionymi oczami.
– To są dłonie mojej matki? – spytała.
– Tak – potwierdził Christopher, ostrożnie trzymając słój. – Skoro wiemy, gdzie Sumi jest pochowana, możemy ją poskładać. To znaczy, ja mogę wywołać ją z grobu i oddać jej ręce.
– Co?… – wykrztusiła Cora.
– Fuj – mruknęła Nadya.
– Szkielety zwykle nie mają dzieci – zauważył Kade. – Co sugerujesz?
Christopher wziął głęboki oddech.
– Sugeruję, żebyśmy wydostali Sumi z grobu, a potem odszukali Nancy. Ona jest w Krainie Umarłych, prawda? Na pewno wie, dokąd idą duchy. Może nam powie, gdzie jest teraz duch Sumi, a wtedy my ją poskładamy.
W pokoju znowu zapadła cisza, tym razem pełna namysłu. W końcu Eleanor się uśmiechnęła.
– To w ogóle nie ma sensu – stwierdziła. – Co oznacza, że może się udać. Chodźcie, moi drodzy, sprowadźmy waszą zagubioną siostrę z powrotem do domu.
Część II
Do Krainy Umarłych
4
Co pogrzebane, nie ginie, tylko jest schowane
Z piątki, która wybrała się w tę podróż – Nadya, Cora, Rini, Christopher i Kade – tylko ten ostatni umiał prowadzić samochód, więc to on wylądował za kierownicą szkolnego minivana i z oczami utkwionymi w drodze i modlitwą na ustach starał się skupić na tym, żeby dowieźć ich do celu w jednym kawałku.
Rini nigdy wcześniej nie jechała samochodem i wciąż odpinała pas bezpieczeństwa, bo nie podobało się jej, jak ją ściska. Nadya twierdziła, że może jechać tylko z opuszczonymi szybami, podczas gdy Cora nie lubiła zimna i wciąż podkręcała ogrzewanie. Natomiast Christopher upierał się, żeby nastawiać radio na cały regulator, co w ogóle nie miało sensu, bo zwykle melodie, które sam grał, były niesłyszalne dla nikogo oprócz martwych.
Wyglądało na to, że zdarzy się cud, jeśli dotrą do celu, nie zabijając się po drodze. Dołączenie do Sumi w zaświatach, w których przebywała – prawdopodobnie w tych przeznaczonych dla nastolatków, którzy przeszli przez niemożliwe drzwi – byłoby złą rzeczą. Gdyby oni wszyscy zginęli, Eleanor by się zdenerwowała, a szkoła zostałaby bez samochodu. Kade zacisnął zęby i skupił się na drodze.
Byłoby łatwiej, gdyby jechali w dzień. Rodzina Sumi mieszkała sześć godzin drogi od szkoły, a jej ciało pochowano na miejscowym cmentarzu. I dobrze. Rabowanie grobów nadal uważano za niewłaściwe, a robienie tego w biały dzień na ogół uznawano za niemądre. W rezultacie minęła już północ, oni nadal jechali, a w tej małej przygodzie wszystko było złym pomysłem, od początku do końca.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki