Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Minęło dziesięć lat od strasznych wydarzeń, które spotkały Valentinę Noble. Teraz dziewczyna była znacznie silniejsza. Sądziła, że jest gotowa na to, aby zapomnieć o przeszłości. O potworze, który wydawał się porządnym facetem, a urządził jej piekło na ziemi. To było już za nią, on leżał w grobie, a ona powoli odżywała. I chciała być szczęśliwa, żyć z dala od niebezpiecznych ludzi. Los jednak chciał inaczej. Któregoś dnia, podczas poszukiwań zaginionej pracownicy, wkroczyła w niebezpieczny świat rządzony przez pewnego swojej siły Rixa.
Rix był bossem jednego z największych gangów w mieście. Podległą sobie dzielnicą rządził żelazną ręką, brutalnie, choć na swój sposób sprawiedliwie. Valentina zafascynowała go niemal natychmiast. Miała klasę, była seksowna, tyle że pochodziła ze świata, do którego on nie miał wstępu. Nie powinien był nawet o niej myśleć, a co dopiero jej pragnąć - ale nie potrafił powstrzymać swoich pragnień. Szybko zrozumiał, że dla niej jest gotów na wszystko. Na łamanie zasad, którymi dotąd się kierował, i na rozlew krwi. Nie sądził jednak, że będzie się musiał mierzyć z kłamstwami. Jej... i własnymi.
Na początku wszystko było oczywiste. Piękna właścicielka galerii sztuki. Srebrnooki gangster. Pożądanie. Namiętność. Kiełkujące uczucie. Tylko że w tym świecie nic nie jest takie, na jakie wygląda. Kłamstwa, niedopowiedzenia i domysły przysłaniają prawdę. A prawda bywa trudna do zniesienia.
Czy odważysz się dostrzec prawdę schowaną pod kłamstwami?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 416
Meghan March
Kłamiesz, kochanie
Sekrety i namiętności #5
Przekład:
Wojciech Białas
Tytuł oryginału: Beneath These Lies (Beneath #5)
Tłumaczenie: Wojciech Białas
ISBN: 978-83-283-7675-5
Copyright © 2016. BENEATH THESE LIES by Meghan March LLC
Polish edition copyright © 2022 by Helion S.A. All rights reserved.
Cover design: @ Sarah Hansen, Okay Creationswww.okaycreations.com Photo: @ Sara Eirew www.saraeirew.com
All rights reserved. No part of this book may be reproduced or transmitted in any form or by any means, electronic or mechanical, including photocopying, recording or by any information storage retrieval system, without permission from the Publisher.
Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lubfragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione. Wykonywanie kopii metodą kserograficzną, fotograficzną, a także kopiowanie książki na nośniku filmowym, magnetycznym lub innym powoduje naruszenie prawautorskich niniejszej publikacji.
Wszystkie znaki występujące w tekście są zastrzeżonymi znakami firmowymi bądźtowarowymi ich właścicieli.
Niniejszy utwór jest fikcją literacką. Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci — żyjących obecnie lub w przeszłości — oraz do rzeczywistych zdarzeń losowych, miejsc czy przedsięwzięć jest czysto przypadkowe.
Drogi Czytelniku! Jeżeli chcesz ocenić tę książkę, zajrzyj pod adreshttps://editio.pl/user/opinie/kkosn5_ebook Możesz tam wpisać swoje uwagi, spostrzeżenia, recenzję.
Helion S.A. ul. Kościuszki 1c, 44-100 Gliwice tel. 32 231 22 19, 32 230 98 63 e-mail: [email protected]: https://editio.pl (księgarnia internetowa, katalog książek)
Patrz, ale nie dotykaj… Ta dziewczyna mogłaby równie dobrze nosić na sobie neonowy szyld tej treści. Co tylko sprawia, że pragnę jej jeszcze mocniej.
Możliwe, że jej pozycja stawia ją pod każdym względem nade mną, ale ja i tak chcę mieć ją pod sobą.
Nie powinienem dotykać skóry takiej dzianej laski, ale to nie zdoła mnie powstrzymać przed tym, żeby jej ukradkiem nie posmakować. Bo reguły są po to, żeby je łamać… zwłaszcza gdy można wygrać taką bombową nagrodę.
W świecie, w którym nic nie jest takie, na jakie wygląda, co kryje się pod tymi kłamstwami?
* * *
Kłamiesz,kochanie to piąty tom cyklu Sekrety i namiętności, ale można go czytać jako samodzielną pozycję. Jeśli jednak wolisz, to możesz sięgnąć po niego po uprzedniej lekturze Ukrytej pod maską (tom 1.), Ukrytego pod tatuażami (tom 2.), We własnych okowach (tom 3.) i Mężczyzny z bliznami (tom 4.).
Książka numer 9! Jak do tego doszło? Potrzeba było wielu długich dni, zarwanych nocy, szalonych pomysłów, którym pozwalałam dokazywać do woli, oraz cudownego zespołu ludzi.
Szczególne podziękowania należą się następującym osobom:
Członkiniom facebookowej grupy The Meghan March Runaway Readers za to, że są najwspanialszą gromadką babek, z jakimi miałam okazję się spotkać (wirtualnie). Wasze wsparcie i zaangażowanie nieustannie zwalają mnie z nóg. Jestem Wam ogromnie wdzięczna.
Moim czytelniczkom — jestem Wam nieskończenie wdzięczna za to, że wybrałyście tę książkę. Bez Was nie mogłabym spełniać swojego życiowego marzenia. Zawsze będę pracowała ze wszystkich sił, żeby dać Wam książki, które, jak sądzę, pokochacie.
Wszystkim blogerkom, które zechciały poświęcić czas na przeczytanie i zrecenzowanie tej oraz innych moich książek. Naprawdę doceniam Wasz czas i Wasze zaangażowanie.
Angeli Smith z firmy Grey Ghost Author Services, fantastycznej asystentce i najlepszej przyjaciółce. Dasz wiarę, jak daleko udało nam się już wspólnie zajść? Bez Twojej obecności w moim życiu nie miałabym pojęcia, co począć, i mam nadzieję, że nigdy tego nie doświadczę.
Angeli Marshall Smith i Pam Berehulke, fantastycznym redaktorkom, za to, że jeszcze raz pomogły mi stworzyć najlepszą historię, na jaką mnie stać.
Danielle Sanchez i ekipie z Inkslinger PR, najlepszym specom od reklamy, za bardzo profesjonalne wprowadzenie tej książki na rynek.
Natashy Gentile i Jamie Lynn, moim cudownym beta-testerkom za to, że nie zadawałyście zbyt wielu pytań, gdy wysłałam Wam tekst niniejszej książki do przeczytania. Czy tak nie jest lepiej?
Sarze Hansen z Okay Creations za kolejny świetny projekt okładki.
Stacey Blake z Champagne Formats za wspaniałą pracę nad formatem książki i za oszałamiająco szybką realizację zmian.
Mojej rodzinie za jej nieustające wsparcie dla moich wielkich marzeń. Kocham Was wszystkich.
— Zakochałam się. Na amen.
Słysząc te słowa i towarzyszące im westchnienie, podniosłam głowę znad faktury, którą akurat przeglądałam. Odłożyłam pióro na podkładkę i popatrzyłam na jedną z pracownic mojej galerii, zajętą wycieraniem szklanych drzwi wejściowych z odcisków palców pozostawionych przez turystów, aby do wnętrza pomieszczenia mogły przeniknąć jasne promienie słońca świecącego nad Francuską Dzielnicą.
Doprowadzanie tych drzwi do porządku wchodziło w zakres obowiązków Trinity wynikających z tego, że od dwóch lat była moją pracownicą, ale już wcześniej robiła to od czasu do czasu, gdy zabierałam ją do galerii jako swoją podopieczną w ramach programu Starsi Bracia/ Starsze Siostry.
— Słucham? — zapytałam.
Trinity liczyła sobie dokładnie osiemnaście lat i trzy dni, a ja miałam przeświadczenie graniczące z pewnością, że miała równie nikłe pojęcie o miłości co ja sama. W wieku trzydziestu dwóch lat zdążyłam dać już sobie spokój z tą ideą. Właściwie to w ogóle dałam sobie spokój z facetami, a ponieważ nie pociągały mnie kobiety, to oznaczało, że temat miłości był dla mnie zamknięty.
— Zakochałam się. W Derricku. Jest tym jedynym.
W jej głosie pobrzmiewała pewność, nadzieja, a moim zdaniem również niewiarygodna naiwność. Gdybyśmy były postaciami z kreskówki, w oczach dziewczyny migotałyby w tym momencie gwiazdki, a z jej piersi wyrywałoby się ogromne, pulsujące, czerwone serce.
Była z tym Derrickiem od prawie czterech miesięcy, a ja nie wiedziałam o nim nic ponad to, że był taki inny niż reszta chłopakówzeszkoły. Inny nie zawsze oznacza dobry, więc trudno się dziwić, że podchodziłam do tych deklaracji raczej sceptycznie.
— Hm… to pasjonujące. — Chciałam okazać pozytywne nastawienie. Trinity nie miała za sobą najłatwiejszego dzieciństwa, a ja pragnęłam dla niej tylko tego, co najlepsze. Wliczając w to pełne stypendium do akademii sztuk pięknych, które wywalczyła na jesieni.
Dziewczyna przechyliła głowę i skrzyżowała ramiona na piersi.
— Tylko nie wyskakuj mi tu z żadnym precz z miłością albo nie potrzebuję faceta — zatrzymaj to nastawienie dla siebie. Nie wszystkie chcemy zostać starymi, zwariowanymi kociarami, kiedy dorośniemy.
Skrzywiłam się za swoim minimalistycznym biurkiem. Auć. To zabolało. Miałam ochotę odparować, że przecież nawet nie mamkota. Ale to było w tym przypadku nieistotne.
— Po prostu nie znalazłam faceta, który byłby wart mojego czasu. To wszystko.
— Może gdybyś rozmawiała z mężczyznami, to zdecydowałabyś się dać któremuś szansę. — Trinity patrzyła na mnie przenikliwie i, jak zwykle, nic nie umykało jej spojrzeniu.
— Rozmawiam z całą masą facetów.
Ciemne brwi dziewczyny uniosły się.
— Nie wiem, jak ci to powiedzieć, ale klienci się nie liczą, Valentino.
— Mają penisy, więc moim zdaniem owszem.
Ale jej argument trafiał mi do przekonania — żadnemu z klientów, z którymi miałam do czynienia, nie zdarzyło się wzbudzić we mnie choćby najmniejszego zainteresowania. Turyści nie zagrzewali tu długo miejsca, a ja nie zamierzałam tworzyć z kimś związku na odległość. Miejscowi kolesie, którzy tu zaglądali i którym wpadłam w oko, zwykli popisywać się kasą. Chętnie ją inkasowałam, bo dzięki temu interes przynosił przyzwoite dochody, ale nie widziałam nic pociągającego w mężczyznach, którzy uważali, że aby zasłużyć na moją uwagę, muszą szastać forsą.
A co z flirtowaniem, które mogłoby sprawić, że moje serce naprawdę szybciej zabije? Albo z pełnymi humoru przekomarzankami? Były to najwyraźniej zbyt wygórowane wymagania i właśnie dlatego dałam sobie spokój z facetami.
Trinity rozdziawiła buzię.
— Powiedziałaś penis. W pracy.
Poczułam, jak kąciki moich ust wyginają się w uśmiech. Osiemnaście lat i trzy dni to jednak za mało, by można było kogoś uznać za w pełni dorosłego.
— Przecież skończyłaś już osiemnaście lat, jak mi to nieustannie powtarzasz od kilku dni, więc zakładam, że nie jest to dla ciebie żadne nowe słowo.
— Tak, ale…
Przynajmniej zyskałam pewność, że wciąż mogę wywołać zgorszenie moich pracownic, rzucając okazjonalnie słowo „penis”.
— Zrozum, że widziałam ich więcej od ciebie i naprawdę nie robią na mnie wrażenia istoty stanowiące dodatek do tych narządów.
Zwłaszcza że nie sposób przewidzieć, czy dana istota tego rodzaju należy do kategorii ludzi, czy potworów — albo stanowi coś pomiędzy. Na tę myśl od razu opuścił mnie dobry humor, ale Trinity nie podchwyciła tematu.
— No cóż, gdybyś widziała, co Derrick ma w spodniach…
Zasłoniłam twarz ręką i jęknęłam.
— Nie, dziękuję. Nie potrzebuję sobie tego wyobrażać.
W tym momencie naszą rozmowę przerwał czyjś zachrypnięty śmiech.
Szlag byto. Skrzywiłam się na myśl o tym, że jakiemuś klientowi zdarzyło się podsłuchać akurat tę wymianę zdań. Ale gdy zdjęłam dłoń z oczu i zobaczyłam osobę stojącą w progu pomieszczenia, poczułam przemożną ulgę, a jednocześnie przypomniałam sobie, że muszę wreszcie naprawić dzwonki u drzwi.
Do galerii wkroczyła uśmiechnięta Yve Santos, ubrana w czerwone sandały na grubej podeszwie i żółtą sukienkę w stylu retro. Właściwie to powinnam ją w ten chwili nazywać Yve Titan.
— Jeśli plotkujecie o tym, co faceci mają w spodniach, to chętnie się piszę na tę rozmowę.
Odsunęłam się od biurka i wstałam z uśmiechem na ustach.
— Nie wątpię. Co cię dziś do nas sprowadza?
Trinity wpatrywała się w Yve pełnym podziwu wzrokiem. Moja przyjaciółka zyskała w jej oczach status swego rodzaju idolki. Yve także dorastała w niezbyt idealnych warunkach, ale obecnie była właścicielką prosperującego butiku położonego we Francuskiej Dzielnicy oraz żoną Lucasa Titana, biznesmena o dość kontrowersyjnej reputacji.
Yve przemaszerowała po przykrytej szerokimi deskami podłodze galerii, a ja wyszłam jej na spotkanie pośrodku sali.
— Wpadłam, żeby cię zaprosić na swój spóźniony wieczór panieński. Na dzisiaj. Przepraszam, że przychodzę z tym tak późno. Zamierzałam sobie odpuścić tę imprezę, ale Elle truła mi o to głowę, aż w końcu uległam. Jak tylko wyraziłam dziś rano zgodę, nie minęło nawet pięć minut, gdy zdążyła już wszystko zorganizować. Boi się chyba, że Lucas coś wywęszy i uprowadzi mnie, zanim uda się jej zamówić choćby pięć pierwszych szotów.
To brzmiało całkiem wiarygodnie. Jeśli istniał mężczyzna gotowy do tego, by uprowadzić własną żonę, to Lucas Titan zajmował pierwsze miejsce na liście pretendentów do tego tytułu.
— W takim razie zdecydowanie powinnyśmy skoczyć na miasto i zabalować, póki jest na to szansa.
Zrobiło mi się ciepło na sercu na myśl o szczęściu, jakie stało się udziałem Yve. Los zetknął nas ze sobą, gdy obydwie toczyłyśmy walkę z tym samym potworem — choć Yve znajdowała się w nieporównanie gorszej sytuacji, bo wcześniej była jego żoną — i obydwie przetrwałyśmy to starcie, wychodząc z niego z podniesioną głową. A nawet wręcz triumfalnie. Dlatego też zamierzałam skoczyć z nią na miasto, żeby wypić za jej sukces.
— Świetnie! Cieszę się, że przyjdziesz. Obydwie mamy co świętować. — Yve przytuliła mnie na chwilę, a potem cmoknęła w policzek. — Przyjedziemy po ciebie do domu około ósmej.
— Idealnie. W takim razie do zobaczenia.
Gdy tylko Yve znalazła się za progiem, Trinity odwróciła się w moją stronę, szczerząc zęby.
— Wieczór panieński? To mi wygląda na doskonałą okazję, żebyś znalazła sobie jakiegoś faceta.
— Następne szoty! — zakomenderowała Elle, machając podniesioną ręką.
Miałam wrażenie, jakby poustawiane na stole kieliszki z alkoholem uległy rozmnożeniu i nie mogłam rozgryźć, czy rzeczywiście ich przybyło, czy też może zaczynałam widzieć podwójnie. Przetarłam twarz dłonią i spojrzałam na nie jeszcze raz.
Zazwyczaj nie dopadały mnie wątpliwości, czy przypadkiem nie dwoi mi się w oczach. Nigdy nie pozwalałam sobie na nic więcej ponad lekki rausz, bo egzekwowałam samokontrolę z żelazną konsekwencją.
Ale tego wieczoru było inaczej. Widziałam wszystko jak przez mgłę, a na dodatek plątały mi się nogi, o czym miałam się okazję przekonać w trakcie swojej ostatniej wizyty w łazience, dokąd udałam się w towarzystwie Elle, Yve, oraz jeszcze jednej z ich przyjaciółek. Tworzyłyśmy dziewczyńską szajkę, jak to ujęła Elle. Nigdy wcześniej nie miałam takiej paczki, ale bardzo przypadło mi to do gustu.
— Miło mi, że dobrze się bawisz, Val — rzuciła Elle, przynosząc do stołu następną porcję alkoholu.
— Możemy być w jednej dziewczyńskiej szajce, ale tylko pod warunkiem, że nie będziesz do mnie mówić Val — odparłam, przyjmując drinka.
— Kapuję. — Rudowłosa dziewczyna podniosła kieliszek i stuknęłyśmy się, a potem wychyliłyśmy alkohol do dna. Odstawiłyśmy kieliszki z hukiem na blat stołu, po czym Elle dodała — Cieszę się też, że nie jesteś już taka sztywna i wymuskana jak wcześniej. Teraz potrzebujemy już tylko znaleźć ci jakiegoś faceta, który wyleczyłby cię z tego na zawsze.
— O co chodzi z tym szukaniem faceta dla Valentiny? — zapytała Yve, dołączając do naszej dwójki.
— Przydałby się jej własny, wielki, zły samiec alfa, żeby mogła się przekonać, jak to jest być z takim facetem.
Zmarszczyłam czoło, rozważając to, co powiedziała.
— Nie jestem pewna, czy dałabym sobie radę z wielkim, złym samcem alfa. Może z samcem beta. Z kimś, kto lubiłby degustacje wina i serię Arcydzieła Teatru.
Zawsze sądziłam, że gdybym zaczęła się z kimś umawiać na serio, to wybrałabym sobie właśnie faceta wpisującego się w te oczekiwania. Kogoś bezpiecznego. Kogoś nie stwarzającego zagrożenia.
Yve i Elle skrzywiły się z niesmakiem.
— Van, rusz tyłek i chodź tutaj. Jesteś nam potrzebna — zawołała Elle.
Doprawdy?
Vanessa, przepiękna blondynka, podeszła do naszej trójki i chwyciła jeden z czekających na stole kieliszków.
— Po tym szocie powinnam sobie pewnie dać na wstrzymanie. — Wychyliła drinka do dna. — Ale Con lubi, kiedy jestem lekko wstawiona. Pozwala mi się po sobie wspinać, jakbym była w jakimś małpim gaju. A to tylko rozgrzewka.
Byłam solidnie zaszokowana, że słyszę takie słowa od kobiety noszącej ciuchy od Yvesa Saint Laurenta i Judith Leiber.
Elle zauważyła moje zaskoczenie.
— Widzisz? Stuprocentowy alfa. Powiedz jej, Van.
Vanessa usiadła i poklepała stojące nieopodal krzesło, pokazując Yve, żeby ta zajęła miejsce obok niej. Ciemnowłosa dziewczyna od razu dołączyła do swojej przyjaciółki.
— Po prostu to powiem. Feministki mogą mnie za to posiekać, jeśli będą miały ochotę, ale facet, który nie ma oporów, żeby przerzucić cię sobie przez ramię i uprowadzić, ma w sobie coś cholernie podniecającego.
Yve i Elle pokiwały głowami w geście pełnej aprobaty.
— Do diabła, to rzeczywiście brzmi podniecająco. — Sama nie mogłam uwierzyć w to, że się z nimi zgadzam. Musiał przeze mnie przemawiać alkohol.
— Bo tak jest. Stuprocentowy alfa — wtrąciła ponownie Elle.
— To gdzie znajdę faceta z tego gatunku? — zapytałam. — Nie żebym miała pojęcie, jak się z nim w ogóle obchodzić.
Vanessa machnęła ręką.
— Znajdź sobie jakiegoś, a my nauczymy cię wszystkich trików.
Jakieś rosłe sylwetki przesłoniły światło neonów okalających bar, a ja zamrugałam i podniosłam wzrok, tłumiąc odruchowe pragnienie, by skulić się na swoim krześle. Byłam obecnie silniejsza niż dawniej. W końcu minęło ponad dziesięć lat. Wszystko było ze mną OK. Byłam z przyjaciółmi. I właśnie dlatego zamierzałam tego wieczoru zapomnieć o przeszłości. Naprawdę nadszedł już czas, żeby przestać ją rozpamiętywać. Yve zdołała się od niej uwolnić, a ja potrzebowałam właśnie takiej inspiracji, żebym sama mogła się uporać z tym zadaniem.
Było, minęło. On leżał w grobie, a ja nie. Najwyższa pora, żebym wreszcie zaczęła ponownie żyć.
— Wcale nie potrzebujesz jeszcze jednego szota, złotko. Do diabła, moim zdaniem wszystkie macie już na dzisiaj dosyć.
Głos mężczyzny miał niski tembr i chwilę to trwało, zanim dotarło do mnie, że nieznajomy to przecież chłopak Elle. Tym, co uświadomiło mi ten fakt z pełną wyrazistością, był entuzjazm, z jakim rudowłosa dziewczyna zerwała się zza stolika, by jednym susem dopaść nowo przybyłego faceta i zacząć się na niego wdrapywać niczym jakaś kapucynka. Z tego, w jaki sposób uniósł ją do góry i chwycił za tyłek, dało się od razu poznać, że mam przed sobą samca alfa.
— Miałeś tu nie przyjeżdżać — rzuciła Yve, zwracając się radośnie, choć lekko bełkotliwie do Lucasa Titana.
— Ale przyjechałem. Wóz już czeka, żeby zabrać cię do domu.
Byłam ciekawa, czy Yve nie stanie okoniem, oświadczając, że nie jest jeszcze gotowa na to, by opuścić lokal. Mrugnęłam i liczba drinków na stole zmniejszyła się o połowę tylko po to, by po następnym mrugnięciu ponownie się podwoić. Tak, najwyższa pora sięstąd zabierać.
Yve wstała i wyciągnęła rękę.
— W takim razie zabierz mnie do domu. — Zaraz potem popatrzyła w moją stronę. — Ale najpierw podrzucimy Valentinę.
Lucas popatrzył w moją stronę.
— Z miłą chęcią.
Podniosłam się z krzesła, stając chwiejnie na swoich obcasach i po raz kolejny konstatując ze zdziwieniem, jak dużo wypiłam i że zrobiłam to bez najmniejszych zahamowań. Dziewczyńska szajka to fantastyczna sprawa.
Wyciągnęłam lewą rękę, żeby się przytrzymać za oparcie krzesła, z którego właśnie wstałam, ale źle oceniłam odległość. Zachwiałam się i odruchowo machnęłam prawą ręką w bok, trafiając nią w jakieś twarde ciało. Poczułam, jak moją talię oplata czyjeś ramię i pomaga mi zachować równowagę. Gdyby nie szum w głowie oraz przypływ ulgi, że ustrzegłam się przed lądowaniem na tyłku, od razu bym się wyszarpnęła.
— Powoli. — Głos mężczyzny był równie niski co chłopaka Elle, ale brzmiał całkowicie znajomo.
Nagłe zaskoczenie wygrało z miłym buzowaniem wypełniającym moją czaszkę, więc błyskawicznie odwróciłam głowę i moim oczom ukazał się inspektor Hennessy. Albo raczej dwóch inspektorów Hennessych.
— Wypiłaś kilka głębszych? — zapytał.
— Może — odparłam. — Aresztujesz mnie za to?
Nie miałam pojęcia, skąd wzięły się te słowa. Wiedziałam tylko, że obecność inspektora Hennessy’ego obudziła we mnie tamte wspomnienia, z których postanowiłam się całkowicie otrząsnąć, poczynając od dzisiejszego wieczoru.
— A zrobiłaś coś, za co należałoby cię aresztować?
Potrząsnęłam głową, zdeterminowana, by utrzymać swoje wspomnienia na wodzy.
— Nie. Ale muszę jechać do domu.
Obserwowałam, jak Lord wyprowadza Elle z baru, a jego brat, Con, bierze Vanessę na ręce. Przepiękna blondynka chodziła już w tym momencie zygzakiem. Sądząc po ochrypłym śmiechu jej wytatuowanego jak wiking faceta, nie miał jej tego za złe. Następny samiec alfa.
Chcętego. Było mi strasznie nie do twarzy w zielonym, ale ta świadomość nie powstrzymała fali zazdrości wzbierającej w mojej piersi.
— Jesteś gotowa, Valentino? — zapytał Lucas Titan, odrywając wzrok od Hennessy’ego i spoglądając w moją stronę.
— Ja mogę ją podwieźć. To po drodze do mojego domu. Żaden problem — wtrącił inspektor.
— Nie masz nic przeciwko temu, laska? Jeśli wolisz, to pojedziesz z nami — odezwała się Yve.
Co takiego? Kręciło mi się w głowie od nieustannych zwrotów akcji, w jakie obfitowała ta wymiana zdań. Chciałam już tylko znaleźć się w swoim łóżku. I chciałam trafić do niego, zanim się pochoruję. W towarzystwie tego porządnego policjanta byłabym przynajmniej bezpieczna. Pomógł wsadzić tamtą bestię za kratki i z tego powodu czułam do niego większe zaufanie niż do większości innych osób.
— OK. Zgadzam się. Jestem gotowa, żeby jechać — stwierdziłam, po czym zrobiłam krok do przodu i znowu o mało nie zaliczyłam upadku.
Muszę sobiezapamiętać, żeby podczas następnego wypadku z tymi laskami założyć butyna płaskiej podeszwie.
Hennessy pomógł mi odzyskać równowagę i ruszyliśmy w kierunku drzwi, a ja pomachałam Yve na pożegnanie. Dziewczyna posłała mi całusa, a zaraz potem Lucas złapał ją za tyłek.
Chcę tego, pomyślałam kolejny raz, gdy podążyliśmy ich śladem na parking przed barem. Tej swobodnej zażyłości z facetem będącym mężczyzną przez wielkie M. Takim, który opiekuje się swoją kobietą i dba o to, żeby ona sama i jej przyjaciółki bezpiecznie wróciły do domu.
Przestań, Valentino. Zmusiłam się do tego, by skupić uwagę na teraźniejszości.
Hennessy wpatrywał się we mnie intensywnie swoimi jasnozielonymi oczami, a ja zaczęłam się pod wpływem tego spojrzenia zastanawiać, co też takiego mógł we mnie dostrzec.
— Pojadę na tylnym siedzeniu radiowozu? — zapytałam w nadziei, że uda mi się tym sposobem przerwać tę dogłębną inspekcję. Tego wieczoru byłam w takiej formie, że nie nadawałam się na obiekt wnikliwych obserwacji.
— Nie przyjechałem radiowozem. Ale nawet gdyby było inaczej, nie podróżowałabyś na tylnym fotelu.
Skręciliśmy za róg, a Hennessy nieustannie obejmował mnie ramieniem, pomagając mi zachować równowagę, gdy potykałam się na nierównym chodniku Francuskiej Dzielnicy. Zawsze gotów, by chronić.
Skupiłam całą swoją uwagę na staraniach o to, by utrzymać pionową pozycję, aż w końcu policjant zwolnił kroku i usłyszałam brzęczenie kluczyków. Około dwóch metrów od nas rozbłysły nagle światła jakiegoś SUV-a. Hennessy podprowadził mnie do auta od strony pasażera, otworzył przede mną drzwi i pomógł mi się wgramolić na fotel.
— Dam sobie radę — rzuciłam, próbując znaleźć pas bezpieczeństwa.
Mężczyzna cofnął się i zaczekał, aż zdołałam się zapiąć, po czym zamknął drzwi.
Usnęłam, jeszcze zanim zdążył włożyć kluczyk do stacyjki.
— O Boże, czemu aż tyle wypiłam? — Mój zachrypnięty głos odbił się echem od ścian pokoju, gdy opuściłam głowę na miękką, puchową poduszkę. — Nigdy, przenigdy więcej — jęknęłam.
Nie czułam się tak fatalnie od Środy Popielcowej na ostatnim roku studiów. Wybraliśmy się wtedy na wypasioną imprezę, gdzie nie hamowaliśmy się z piciem, bo było to nasze ostatnie Mardi Gras przed wkroczeniem w dorosłe życie, a alkohol był za darmo dzięki znajomym rodziców jednej z zaproszonych osób.
Poprzedni wieczór nie był aż tak szalony, ale od lat nie miałam okazji, żeby tyle wypić. Moje wspomnienia zasnuwała mgła, lecz mimo to potrafiłam odtworzyć najważniejsze elementy ostatniej nocy. Włącznie z tym, jak…
Inspektor Hennessy zaproponował mi podwiezienie do domu.
Inspektor Hennessy zaniósł mnie pod moje drzwi.
Inspektor Hennessy… podał mi ręcznik, żebym mogła otrzeć wymioty z własnej twarzy.
Cudownie, Valentino. Po prostu cudownie.
Wydałam kolejny jęk i ukryłam twarz w poduszce. Czy można się własnoręcznie udusić ze wstydu?
Dlaczego miałam wrażenie, że zawsze jest jakaś osoba, która nieustannie ogląda mnie od najgorszej strony? W okresie liceum byłam bardzo dobrze ułożona i dystyngowana, jak należałoby się spodziewać po uczennicy szkoły katolickiej, ale nie wtedy, gdy wpadł mi w oko kapitan drużyny pływackiej, Kirk Ryan. Mój upadek ze schodów wcale nie był efektem podekscytowania. O nie, rzecz w tym, że nie mogłam przestać się na niego gapić, przez co nie zauważyłam leżącej na stopniu kartki papieru, którą ktoś tam upuścił, i się na niej poślizgnęłam.
A potem była jeszcze ogromna kałuża pod przeciekającymi drzwiami, która powstała, gdy woźny nie starł wody po rzęsistej ulewie. Był na tyle miły, że nie parsknął śmiechem, kiedy wywaliłam się na twarz. A tamten incydent z tacą na stołówce? Wpadł na mnie Billy Butcher i zapaskudził mi spaghetti moją białą spódnicę i kardigan.
Ale nieważne, jakie były przyczyny tych niefortunnych zdarzeń — rzecz w tym, że Kirk Ryan miał mnie okazję oglądać wyłącznie wtedy, gdy dopadała mnie jakaś katastrofa. I to właśnie z tego powodu, gdy zaprosił mnie na studniówkę, grzecznie odmówiłam, by zamiast tego spędzić wieczór na zakuwaniu. Nikt nie lubi być na widelcu, zwłaszcza w obecności osoby, na której chciałoby się zrobić dobre wrażenie.
Czy chciałam zrobić dobre wrażenie na inspektorze Hennessym? Było to pytanie na inną okazję, bo w tym momencie musiałam trafić pod prysznic i przywrócić sobie ludzką postać na tyle szybko, bym mogła zdążyć do pracy. Nie chciałam, by Trinity musiała czekać na mnie na chodniku, jak się to już kiedyś zdarzyło, gdy zaspałam.
Czterdzieści minut później skończyłam zakładać buty i wybiegłam za próg. Miałam trzy minuty, by dotrzeć na miejsce, co oznaczało, że się spóźnię, a Trinity rzeczywiście będzie musiała czekać na chodniku.
Tyle że wcale tam na mnie nie czekała.
Otworzyłam drzwi galerii i wyłączyłam alarm, po czym wkroczyłam do środka, podeszłam do swojego biurka i schowałam torebkę do szuflady. Trinity nigdy się nie spóźniała. Przenigdy.
Z drugiej strony sama również zwykle się nie spóźniałam, więc możliwe, że moja pracownica także miała tego dnia ciężki poranek. Jednak gdy nastało południe, a ja w dalszym ciągu nie miałam od niej żadnego znaku życia, poczułam, jakby wszystkie dzwonki alarmowe w moim umyśle rozdźwięczały się jednocześnie.
Trinity nie opuszczała pracy bez wcześniejszego telefonicznego powiadomienia. Nigdy. Od kiedy zaczęła u mnie pracować dwa lata wcześniej, zdarzyło się jej dokładnie dwa razy zadzwonić i wziąć chorobowe, a poza tym zwolniła się jeszcze tylko jeden raz, gdy potrzebowała więcej czasu, by przygotować się do testu. Mogłam na niej polegać w równym stopniu co na którymkolwiek z moich wcześniejszych, dorosłych pracowników.
Próbowałam się do niej dodzwonić przynajmniej z tuzin razy, aż w końcu około trzeciej wykręciłam numer jej babci, która poinformowała mnie, że dziewczyna nie wróciła na noc do domu i w ogóle się do niej tego dnia nie odzywała. Podziękowałam za te wiadomości i od razu zaczęłam dzwonić po szpitalach. Starsza pani była przyzwyczajona, że Trinity chodzi własnymi drogami i że zostaje czasem na noc u swoich chłopaków — uchroniła wnuczkę przed dzieciństwem w rodzinach zastępczych, ale poza tym nie przejmowała się zbytnio jej wychowaniem. Widziała w swoim życiu tak wiele, że nie podzielała moich obaw.
Przez cały ten dzień, prowadząc rozmowy z klientami i handlując dziełami sztuki, rozważałam jednocześnie wszystkie potencjalne przyczyny nieobecności mojej pracownicy. Kiedy wybiła piąta i przyszło mi samotnie zamknąć drzwi galerii, zaczęła mnie ogarniać panika. Coś było nie tak. Czułam to w kościach.
Tydzień wcześniej Trinity odebrała dyplom zakończenia nauki, więc nie było sensu dzwonić do szkoły. Zdążyłam już obdzwonić wszystkie szpitale, a nie miałam żadnego sposobu na to, by skontaktować się z przyjaciółmi albo chłopakiem mojej pracownicy. Drugi telefon do jej babci tylko potwierdził moją wcześniejszą konkluzję. Dziewczyna zaginęła w akcji.
Pozostała mi zatem tylko jedna opcja… policja.
Czy nie przesadzałam? Możliwe. Jednak w odniesieniu do Trinity nie zamierzałam ryzykować. Wiedziałam lepiej niż ktokolwiek inny, co może się zdarzyć, gdy znika młoda kobieta, i jak szybko sytuacja może przybrać zły obrót.
* * *
— Proszę się uspokoić, panno Noble. Panna Rodgers ma osiemnaście lat, więc jest już dorosła.
W geście frustracji zmierzwiłam sobie włosy palcami i jeden kosmyk zaczepił mi się o pierścionek. Starałam się go właśnie wyswobodzić, gdy z jednego z pokoi wyłonił się inspektor Hennessy i przystanął w pół kroku. Zatrzymał na mnie spojrzenie swoich zielonych oczu, przypatrując mi się uważnie, jak to miał zawsze w zwyczaju. Rozpoznawał moje słabości, mankamenty i czułe punkty. Prawdopodobnie przypominał sobie tę straszną hecęz poprzedniej nocy.
Gdyby chodziło wyłącznie o mnie samą, odwróciłabym się na pięcie i opuściła posterunek, żeby nie musieć spoglądać mu w twarz, ale trafiłam tam przecież w cholernie ważnym celu. Trinity była zbyt ważna, żeby pozwolić sobie na takie zachowanie. A ja nie miałam oporów przed tym, by wykorzystać swoje koneksje, jeśli tylko mogłoby mi to pomóc ją namierzyć.
Jak to możliwe, że nie znałam imienia tego mężczyzny? To pokazywało, jak niewiele wiedziałam na jego temat. Przy moich stu sześćdziesięciu centymetrach wzrostu górował nade mną w takim stopniu, że gdybym stanęła za jego plecami, byłabym całkiem niewidoczna zza jego szerokich ramion. Zawsze gdy go widziałam, wracało do mnie wspomnienie własnych zmartwiałych dłoni o połamanych paznokciach zaciskających się na szorstkim prześcieradle szpitalnego łóżka. Zepchnęłam ten obraz z powrotem w głąb umysłu.
Hennessy w kilku długich krokach znalazł się obok mnie i mało pomocnego posterunkowego.
— Możemy w czymś pani pomóc, panno Noble?
Policjant, z którym rozmawiałam, noszący plakietkę z nazwiskiem L. Jenkins, postanowił odpowiedzieć za mnie.
— Próbuje zgłosić zaginięcie, tyle że osoba, o którą jej chodzi, była ostatnio widziana mniej niż dwadzieścia cztery godziny temu. Cały czas próbuję wytłumaczyć, że ponieważ tamta dziewczyna skończyła osiemnaście lat, a panna Noble nie jest jej bliską krewną, to powinna poprosić, by zgłoszenia dokonał ktoś z członków rodziny zaginionej, a najlepiej by poczekała jeszcze dzień albo dwa, co da nam pewność, że rzeczywiście mamy do czynienia z zaginięciem.
— To nie do przyjęcia — odparłam. — Osiemnastka Trinity była zaledwie cztery dni temu. Ledwo co wkroczyła w dorosłość. Jedyną żyjącą krewną, jaką ma, jest jej babcia, która niechętnie wychodzi z domu. Od lat jestem najbliższą dorosłą osobą obecną w jej życiu iuważam za kompletnie niedorzeczne, że nie chcecie przyjąć tego przeklętego zgłoszenia.
Czułam, jak ogarnia mnie wzburzenie, mimo że starałam się trzymać nerwy na wodzy. To było niepoważne. Trinity ledwo skończyła liceum, nie wyprowadziła się na swoje, a kiedy miała jakieś kłopoty, zgłaszała się z nimi do mnie.
— Pozwól, że sam porozmawiam z panną Noble, Jenkins. Możesz wracać do swoich obowiązków — polecił Hennessy wyglądającemu na żółtodzioba posterunkowemu, który nie chciał odstąpić od swoich durnych reguł.
Jenkins posłał mi krzywy uśmieszek, ewidentnie zadowolony, że może przerzucić moją sprawę na cudze barki.
Cudownie. Wyglądało na to, że teraz będę musiała się napraszać samemu Hennessy’emu, choć tak naprawdę miałam ochotę poddać go hipnozie, żeby wymazać z jego pamięci wszystkie nasze wspólne interakcje — a zwłaszcza tę z ostatniej nocy.
Inspektor zaprowadził mnie do małego pomieszczenia i zamknął za nami drzwi. Nie tracąc ani chwili, zaczął od pytania, którego się obawiałam.
— Jak się dzisiaj czujesz?
W duchu pożałowałam, że nie znam żadnego zaklęcia voodoo, dzięki któremu mogłabym wyczyścić temu mężczyźnie pamięć, ale wyrzuciłam tę myśl z głowy, a potem przywołałam na usta uśmiech.
— Całkiem dobrze, dziękuję. Doceniam twoją pomoc. Przepraszam za… za wszystko.
Hennessy wzruszył ramionami, jakby moje osobiste upokorzenie stanowiło w gruncie rzeczy błahostkę. I jeśli mam być szczera, to w porównaniu z niepokojem o Trinity moje osobiste kłopoty były rzeczywiście bez znaczenia.
— Chciałaś zgłosić czyjeś zaginięcie? — Inspektor naprowadził mnie z powrotem na kwestię, z którą tam przyszłam.
— Tak, chodzi o jedną z moich pracownic. To najbardziej odpowiedzialna osiemnastolatka na świecie i nigdy wcześniej nie zrobiła niczego w tym stylu. Jej babcia twierdzi, że ostatniej nocy nie wróciła do domu i nie przysłała żadnej wiadomości. Dzisiaj nie pojawiła się w pracy, a jej komórka nie odpowiada. To do niej niepodobne. Obdzwoniłam już wszystkie szpitale, a posterunkowy Przyjemniaczek sprawdził, że dziewczyna nie została aresztowana.
Twarz Hennessy’ego, przystojna na swój grubo ciosany i szczeciniasty sposób, nie zdradzała w najmniejszym stopniu jego myśli.
— Dzwoniłaś do jej znajomych? Do chłopaka? Czy zaginiona pokłóciła się może ze swoją babcią albo z kimś innym?
— Trinity i jej babcia nie mają szczególnie bliskiej relacji, więc dziewczyna generalnie przychodzi i wychodzi, kiedy ma ochotę. Z tego, co wiem, o nic się nie kłócą. A od czasu, gdy związała się ze swoim chłopakiem, nie spotykała się z przyjaciółmi.
Wyraz twarzy inspektora uległ wreszcie zmianie. Dało się z niej wyczytać nieskrywany sceptycyzm.
— Sprawdzałaś u tego chłopaka?
Poczułam się jak idiotka i pokręciłam głową.
— Nie. Nie wiem, jak się z nim skontaktować.
— Wiesz, jak ma na imię?
Moje wrażenie własnej tępoty tylko się pogłębiło.
— Derrick. Nie znam jego nazwiska.
— Wiesz coś na jego temat? Ile ma lat? Gdzie pracuje? Z kim mógłby spędzać czas?
Potrząsnęłam głową, przeklinając się w duchu, że nie zdobyłam więcej szczegółowych informacji. Od miesięcy wysłuchiwałam, jak Trinity opowiadała o tym chłopaku, tyle że wspominała przy tym głównie o ich wspólnych randkach i o tym, jaki był romantyczny, oraz wyrażała pewność, że to ten jedyny, choć i tak zamierzała jesienią rozpocząć naukę na akademii sztuk pięknych. Zdecydowanie nie planowała zajść w ciążę — jeszcze nie.
Przeszukałam pamięć w poszukiwaniu wszelkich szczegółów, jakie mogłam z niej wygrzebać.
— Derrick pracuje dla jakiegoś kolesia. Jednego kolesia, a nie dla jakiejś firmy. Czasami Trinity nazywała go D-Rock, a ja zakładałam, że to jakieś pieszczotliwe przezwisko. Ten facet, u którego był zatrudniony, też miał takie dziwne imię. Rex albo jakoś podobnie.
Zacisnęłam na moment powieki, próbując przypomnieć sobie coś jeszcze. Dlaczego nie zapamiętałam nazwiska? Dlaczego Trinity nawet nie przyprowadziła tego chłopaka do galerii? Zakładałam, że przyczyną był jego brak zainteresowania sztuką, ale nie zadawałam zbyt wielu pytań, bo dziewczyna powtarzała mi raz po raz, jak bardzo jej nowy ukochany wspiera jej plany studiów, ponieważ sam nie miał na to szansy.
— Jest od niej starszy. Ma chyba dwadzieścia trzy albo dwadzieścia cztery lata. — Otworzyłam oczy w samą porę, by zobaczyć, jak twarz Hennessy’ego pochmurnieje. — Co?
— Czy ten koleś nie nazywał się Rix? Ten, dla którego pracował Derrick?
Poczułam się, jakbym trafiła szóstkę w totka.
— Tak! Rix. Dokładnie. Znasz go? Możesz pomóc namierzyć Derricka? A jeśli Derrick nie widział Trinity, to czy przyjmiesz zgłoszenie zaginięcia i rozpoczniesz dochodzenie?
W moim sercu zapalił się płomyk nadziei — tylko po to, by Hennessy mógł go natychmiast zdmuchnąć. Inspektor kliknął długopisem i zamknął swój gliniarski notatnik. Zły znak.
— Twoja pracownica nigdy nie wspominała, że związała się z członkiem gangu, prawda?
Zamrugałam, próbując pojąć znaczenie tego pytania.
— Co masz na myśli?
Hennessy skrzyżował ramiona na piersi i opadł plecami na oparcie fotela.
— Rix to szef jednego z największych gangów w tym mieście. Jak dotąd nie obiła mi się o uszy ksywka D-Rock, ale nie potrzebowałbym zbyt wiele czasu, by go namierzyć, zwłaszcza jeśli ma już na koncie aresztowanie.
To był dla mnie szok.
— Gang? Czyli… co?
Inspektor odepchnął swój fotel od stołu i podniósł się na nogi.
— Pójdę powęszyć i zobaczymy, czy uda mi się to potwierdzić. Ale w tym mieście znam tylko jednego kolesia imieniem Rix i nie należy on do ludzi, z którymi chciałabyś zadzierać, podobnie jak zresztą pozostali członkowie jego ekipy.
Hennessy był już prawie za drzwiami, gdy wreszcie zdołałam zebrać myśli i poderwałam się z krzesła. Ruszyłam za nim korytarzem i dogoniłam go, gdy skręcił za róg i wszedł do pomieszczenia pełnego biurek i innych gliniarzy. Pierwszym, co mnie uderzyło, był panujący tam hałas — wszyscy albo rozmawiali, albo wrzeszczeli.
Inspektor przysunął sobie krzesło do steranego, metalowego biurka zasłanego teczkami na dokumenty i zaczął stukać w klawiaturę komputera.
Cały czas myślałam o chłopaku Trinity i o tym, co to wszystko mogło oznaczać. Dziewczyna nigdy mi nic nie wspominała, że jej ukochany należy do gangu. To musiała być jakaś pomyłka. W tym mieście na pewno żył więcej niż jeden koleś o imieniu Rix. Nie czekając na zaproszenie, przysiadłam na stojącym obok biurka plastikowo-metalowym krześle.
— Powinnaś była zostać w sali konferencyjnej, Valentino — stwierdził Hennessy, nie odrywając wzroku od monitora.
— Nie miałam ochoty siedzieć tam i pięknie pachnieć, podczas gdy ty będziesz ustalał, czy dziewczyna, którą znam od wielu lat, nie wplątała się przypadkiem w coś, czego pewnie nawet nie rozumie. Trinity to porządny dzieciak. Jest bystra, pracowita i kocha sztukę — chce malować i prowadzić własną galerię. Jest za mądra na coś takiego.
Hennessy w końcu raczył na mnie spojrzeć.
— Jesteś pewna? Są tacy, którzy uważają, że serce nie sługa.
Gdy nie zareagowałam na jego komentarz, inspektor skoncentrował uwagę ponownie na monitorze, na którym zaczęły się wyświetlać zdjęcia z policyjnej kartoteki. Na jednym z nich widniał bardzo przystojny, młody, czarnoskóry mężczyzna i Hennessy kliknął właśnie na jego fotografię.
— Derrick Rockins, znany również jako D-Rock, to stojący niezbyt wysoko w hierarchii członek nowoorleańskiego gangu Down ’n Out, znanego także jako NODO, którego aktualnym szefem jest Rix.
Wyprostowałam się na krześle, a w mojej głowie niedowierzanie walczyło o lepsze ze strachem. Bez jaj. To musiała być jakaś pomyłka.
— Powiedz, proszę, że tylko mnie tak wkręcasz.
— Przykro mi, Valentino. Twoja dziewczyna poleciała na kolesia, który obraca się w nieciekawym towarzystwie.
Moje obawy o los Trinity tylko przybrały na sile.
— W takim razie to jeszcze bardziej uzasadnione, żeby przeprowadzić dochodzenie w sprawie jej zaginięcia, prawda? W końcu kto wie, co mogło się jej przytrafić? Grozi jej niebezpieczeństwo. To jasne.
Podnosiłam głos coraz bardziej wraz z każdym kolejnym słowem i mogłam sobie jedynie wyobrazić, jak wyglądała w tym momencie moja twarz, wyrażająca narastającą panikę. Ale Hennessy ani moment nie stracił swojego opanowania.
— Ma osiemnaście lat. Może o sobie decydować. Próbuj dalej się do niej dodzwonić, a jeśli nie uda ci się nawiązać z nią kontaktu do jutra, to nakłoń jej babcię, żeby do nas zatelefonowała i zgłosiła zaginięcie. W przypadku dorosłych osób zwykle to najlepsze rozwiązanie, by zaginięcie zgłosił ktoś z rodziny.
— Ale…
Hennessy wstał, przerywając moją wypowiedź.
— Dziewczyna zaszyła się gdzieś pewnie ze swoim chłopakiem i pewnie jeszcze dzisiaj wróci do domu. Będziemy się martwić dopiero wtedy, gdy tak się nie stanie.
Zerwałam się z krzesła, skrzyżowałam ramiona na piersi i spiorunowałam Hennessy’ego wzrokiem.
— Nie znasz jej. To zupełnie do niej nie pasuje. I przysięgam, że jeśli coś się jej przytrafi, to urządzę na tym komisariacie prawdziwe piekło za to, że nie potraktowaliście mnie poważnie.
Inspektor spuścił wzrok, rozważając, jak ma zareagować na moją groźbę. Korzystając z tego, że był pochłonięty czym innym, rzuciłam okiem na ekran komputera, na którym wciąż wyświetlały się informacje na temat Derricka Rockinsa —włączniezjegoadresem. Jeśli policja nie chciała podejść na poważnie do mojego zgłoszenia, to zamierzałam przeprowadzić swoje osobiste śledztwo.
Nie czekając na odpowiedź policjanta, odwróciłam się do niego plecami i ruszyłam do przodu. Zdążyłam wykonać tylko jeden krok, gdy chwycił mnie za łokieć i zatrzymał. Moje pełne determinacji spojrzenie odnalazło jego zielone oczy.
— Nie rób żadnych głupot, Valentino. To nie jest sprawa, w którą chciałabyś się angażować. Nakłoń babcię, żeby jutro do mnie zadzwoniła i coś wymyślimy.
Miałam nadzieję, że zachowałam pokerową twarz, bo nie miałam najmniejszego zamiaru stosować się do tej rady. Odtrąciłam rękę inspektora, wyprostowałam ramiona i podniosłam swoją torebkę.
— Będę robiła to, na co mam ochotę. Zależy mi na tej dziewczynie, chociaż wy macie ją najwyraźniej gdzieś.
Nigdy się nie dowiem, jakiej odpowiedzi zamierzał mi udzielić Hennessy, bo w tym momencie drzwi pomieszczenia otworzyły się gwałtownie i do środka wparowała głośna grupka policjantów.
Wyślizgnęłam się na zewnątrz, gdy mnie minęli. Miałam misję do wykonania.
Nie powinnam była tutaj przebywać.
Wiedziałam to od razu, gdy tylko wjechałam do tej dzielnicy, podobnie jak wiedzieli to siedzący na werandach mężczyźni gapiący się na moją czerwoną teslę roadster. Intuicja podpowiadała mi, że nie chodzi tu bynajmniej o podziw dla inżynieryjnego kunsztu tej bryczki. Ale dla odnalezienia Trinity byłam gotowa na wszystko, co konieczne.
Jadąc powolutku ulicą, przyglądałam się fasadom zapuszczonych budynków, szukając adresu, który podpatrzyłam na monitorze u Hennessy’ego. Numery na większości domów ledwo trzymały się ściany. Zerknęłam na świstek papieru, na którym zapisałam sobie te namiary. Byłam we właściwym miejscu.
Przygotowałam się psychicznie, zaparkowałam, otworzyłam drzwi wozu, zamknęłam je, a potem mocno przycisnęłam torebkę do swojego boku. Byłam gotowa przysiąc, że zewsząd czuję spojrzenia śledzące każdy mój krok.
Nieważne. Dam sobie radę.
Gdy już skończyłam dodawać sobie otuchy, spojrzałam jeszcze raz na swoje auto, pełna nadziei, że zastanę je w tym samym miejscu, kiedy wrócę. Hennessy miał rację. Nie powinnam się była zapuszczać w tę okolicę, ale to nie mogło mnie powstrzymać.
Ruszyłam naprzód z wymuszoną pewnością siebie, kierując kroki na chodnik, a potem ku pokrzywionej furtce z plecionego drutu, która blokowała wejście na teren posesji. Na szczęście metalowa zasuwa działała jak należy, co dawało nadzieję, że nie będę potrzebowała zastrzyku przeciw tężcowi tylko dlatego, że jej dotknęłam.
Uchyliwszy furtkę, wślizgnęłam się na podwórko i wzięłam głęboki oddech, po czym zbliżyłam się do spękanej, betonowej werandy. Wyglądało na to, że ktoś przynajmniej wymienił niedawno prowadzące na nią schodki, więc nie ryzykowałam, że się pode mną zapadną, gdy na nie wejdę. Również drzwi ekranowe wyglądały na stosunkowo niedawno zainstalowane, ale już guzik dzwonka, który nacisnęłam, zdawał się pamiętać czasy średniowiecza.
Nastawiłam uszu, starając się wyłowić dobiegający z wnętrza domu charakterystyczny dźwięk, który stanowiłby dowód, że urządzenie w ogóle działa, ale niczego nie dosłyszałam. Poczekałam i nacisnęłam guzik jeszcze kilka razy, ot tak, dla pewności. Nic.
— Jeszcze go nie naprawili.
Odwróciłam się gwałtownie na dźwięk tego głębokiego, szorstko brzmiącego głosu dobiegającego zza moich pleców. Jakiś mężczyzna stał na terenie posesji, oparty o furtkę, i wpatrywał się we mnie. Nawet nie usłyszałam, kiedy przez nią wszedł. Przycisnęłam torebkę bardziej kurczowo do siebie, myśląc o ukrytym w jej wnętrzu pistolecie Smith & Wesson, i pomodliłam się do Boga, żebym nigdy nie musiała go użyć.
Ale coś w wyglądzie tego nieznajomego podpowiadało mi, że mogę potrzebować broni. Aura niebezpieczeństwa. Wprost nią emanował. Ale kryło się pod nią również coś dziwnie zachwycającego, co nie miało sensu.
Moje oczy zarejestrowały jego jasnokarmelową skórę, króciutko przycięte włosy oraz koszulkę opinającą szeroki, muskularny tors. Jego grube bicepsy otaczał skomplikowany wzorek tatuażu. Oderwałam od nich spojrzenie i przeniosłam je na twarz mężczyzny, by stwierdzić, że jego świdrujące, srebrne oczy przyglądają mi się równie uważnie, co ja jemu.
Przełknęłam ślinę i postanowiłam zacząć od tego, co sprowadzało mnie w to miejsce.
— Znasz Derricka Rockinsa?
Obdarzona mocnymi rysami twarz mężczyzny pozostała bez wyrazu. Jezu. Czy to miała być ostatnia twarz, jaką zobaczę przed tym, jak skończę w bagażniku auta, przez co moi rodzice będą sami musieli złożyć zgłoszenie o zaginięciu?
Zaciskałam spocone dłonie na skórzanym pasku torebki, a serce waliło mi jak młotem.
Po dłuższej chwili milczenia mężczyzna w końcu odpowiedział.
— To nie jest dzielnica, do której można tak sobie przyjechać i zadawać pytania. Kobieta taka jak ty? Ani się obejrzysz, gdy ktoś uzna, że nie pozwoli ci odjechać.
Zacisnęłam zęby, siłą woli tłamsząc wszelkie objawy lęku. Instynkt podpowiadał mi, że to by tylko pogorszyło moją sytuację. Dla odnalezienia Trinity byłam gotowa paktować z samym diabłem — ale miałam nadzieję, że to nie z nim stałam właśnie twarzą w twarz.
Spróbowałam jeszcze raz.
— Szukam dziewczyny imieniem Trinity. Ktoś mi przekazał, że Derrick Rockins może znać jej miejsce pobytu.
W srebrnych oczach nieznajomego pojawił się jakiś błysk, a ja byłam gotowa założyć się o swoją teslę, że była to oznaka posiadanej przez tego mężczyznę wiedzy.
Poczułam w sobie narastającą determinację, która wzięła górę nad obawą, przynajmniej do chwili, gdy nieznajomy odepchnął się od furtki i skrzyżował ramiona na piersi. Jezu, Maryjo i Józefie, były ogromne. Napięte muskuły napierały na bawełniany materiał koszulki.
— Kim ona dla ciebie jest?
Moment decyzji. Powiedzieć mu coś więcej, czy przekazać możliwie jak najmniej informacji? Postanowiłam, że na tym etapie nic nie tracę, odkrywając prawdę.
— To moja pracownica, o którą bardzo się martwię. — Kiedy mężczyzna nie odpowiedział, instynktownie podjęłam wątek, by wypełnić ciszę. — Nie pokazała się w pracy i nie odbiera komórki. Jej babcia również jej nie widziała. Zależy mi na tej dziewczynie, aponieważ policja nie zgodziła się jeszcze przyjąć ode mnie zgłoszenia ozaginięciu, robię, co w mojej mocy, żeby samodzielnie ją odnaleźć.
Gdy tylko z moich ust padło słowo policja, twarz nieznajomego przybrała kamienny wyraz.
— Poszłaś z tym do glin?
Jego złowrogi ton zachwiał moją determinacją. Jeżeli był powiązany z tym samym gangiem co Derrick, to było jasne, że powiedziałam nie to, co trzeba. Nie pozostawało mi nic innego, jak tylko zrobić dobrą minę do złej gry.
Zadarłam podbródek.
— Owszem. A jeśli powiesz mi, gdzie ją znajdę, zaoszczędzisz mi konieczności złożenia jutro następnej wizyty na komisariacie.
Nieznajomy zmrużył oczy.
— Kto idzie, kurwa, na policję tylko dlatego, że ktoś nie przyszedł do pracy?
Wyprostowałam się i odpowiedziałam, wkładając w swoje słowa całą pewność siebie, jaką udało mi się zmobilizować.
— Ja, bo Trinity to jeszcze dzieciak.
Mężczyzna opuścił ręce.
— Wcale nie jest dzieciakiem.
Bingo. Znał ją. Cholera, naprawdę ją znał. Uczepiłam się tego faktu jak pies kości, a moje obawy wynikające z konfrontacji z tym facetem zbladły w obliczu mojej determinacji.
— Ty wiesz, gdzie ona jest. Przyznaj to — rzuciłam.
Gniewna mina nieznajomego wskazywała, że nie przyjmuje od nikogo żadnych poleceń, ale miałam to gdzieś.
— Dlaczego miałbym ci cokolwiek powiedzieć?
— Proszę — powiedziałam niemal błagalnym tonem. — Chcę tylko wiedzieć, czy nic jej się nie stało.
Mężczyzna przyglądał mi się przez dłuższą chwilę. Nie miałam pojęcia, czy dostrzegł na mojej twarzy desperację, ale ustąpił.
— Nic jej nie jest. Derrick zabrał ją na imprezę urodzinową.
— Nie ma już urodzin.
— Ale dopiero co miała, a on był wtedy poza miastem — odparł nieznajomy.
Było to zgodne z prawdą, ale Trinity powiedziałaby mi, gdyby jej chłopak dokądś ją zabierał. Żaliła mi się, że wyjechał, tuż przed tym, jak nasza konwersacja zeszła na temat miłości i penisów, a potem została przerwana, gdy pojawiła się Yve z zaproszeniem na wieczór panieński.
— Nic mi o tym nie wspominała.
— To już nie mój problem.
Równie dobrze mógłby wywiesić tablicę z napisem Niedowiesz się ode mnie już niczego więcej. Ale ja wciąż nie byłam usatysfakcjonowana.
— Gdzie przebywają?
Nieznajomy popatrzył na mnie świdrującym wzrokiem, jakby nie mógł uwierzyć, że wciąż drążę ten temat. Co tłumaczy, dlaczego zignorował to pytanie.
— Dam ci dobrą radę i sugeruję, żebyś jej posłuchała. Nagraj się tej dziewczynie na pocztę głosową, jak każda normalna szefowa. Nie kręć się po tej okolicy i nie dobijaj się do domów. Jeśli nie zachowasz ostrożności, to sama możesz potrzebować, żeby ktoś zgłosił twoje zaginięcie.
Lęk, który w sobie dusiłam, ponownie rozlał się mroźną falą po moim ciele, ale postanowiłam, że mu nie ulegnę. Przez kilka ostatnich lat toczyłam nieustanną walkę, próbując rozróżniać porządnych facetów, dzieląc ich na tych naprawdę porządnych i tych, którzy tylko udają, że są porządni.
Żyjąc jak pod kloszem w swoim małym świecie, jeszcze nigdy nie miałam do czynienia z kimś, kto byłby otwarcie zły. Nie było w tym żadnej logiki, ale fakt, że nieznajomy nie próbował nawet udawać, że jest kimś innym, był na swój sposób pocieszający. To właśnie faceci udający porządnych budzili we mnie największy lęk, ponieważ reprezentowali nieznane zagrożenie.
Weźmy na przykład potwora z mojej przeszłości — był porządnym facetem z porządnej nowoorleańskiej rodziny. A przy tym urządził koszmar zarówno Yve, jak i mnie.
Stojący przede mną mężczyzna był za to jednoznacznie niebezpieczny.
— To groźba? — zapytałam, durnowato testując własną teorię. Wiecie, co jest dobrego w otwarcie złych facetach? Zazwyczaj są całkiem szczerzy. Nie mają nic do ukrycia.
— Uznaj to za ostrzeżenie. To nie jest zajęcie dla ciebie. — Przechylił głowę, przyglądając mi się w oczekiwaniu jakiejś reakcji, ale żadnej się ode mnie nie doczekał. — Nie odpuścisz, prawda?
— Nie.
Nieznajomy pokręcił powoli głową.
— Dziewczyna zaszyła się pewnie z D-Rockiem w jakimś hotelu. Chłopak miał ją zabrać na jakiś romantyczny wypad. — Mężczyzna wykonał palcami gest pokazujący, że użył słowa romantyczny w cudzysłowie, i nagle stał się jakoś mniej przerażający, a trochę bardziej ludzki.
— Romantyczny?
Młodociany gangster miał romantyczne ciągoty? A więc zaginięcie Trinity nie było skutkiem żadnych przestępczych działań. O nie, dziewczyna po prostu straciła głowę dla swojego nowego chłopaka. Czy to możliwe, żebym aż tak się pomyliła?
Zerknęłam ponownie na nieznajomego, który obserwował uważnie każdą zmianę w moim wyrazie twarzy. Wiedziałam, że nie mam innego wyboru, jak tylko uwierzyć mu na słowo. Co oznaczało, że moja obecność w tej dzielnicy była kompletnie zbędna i był już najwyższy czas, żebym się stąd wyniosła.
Spuściłam wzrok, kombinując, jak mam się wydostać z tego podwórka. Mężczyzna blokował swoim ciałem jedyne wyjście na ulicę. Nie pozostawało mi nic innego, jak tylko znowu zrobić dobrą minę do złej gry.
Ten facet nie zrobimi krzywdy, powiedziałam sobie w duchu. A jeśli spróbuje, togo zastrzelę.
Zeszłam z werandy z wysoko uniesioną głową, nie zdradzając najmniejszych oznak lęku, jeśli nie liczyć tego, jak kurczowo ściskałam swoją torebkę.
— Jestem wdzięczna za informacje. W takim razie pójdę w swoją stronę, jeśli mnie przepuścisz.
W razie wątpliwościpostaw na dobre maniery. Mama byłaby ze mnie taka dumna. Choć tak naprawdę to gdyby wiedziała, dokąd mnie przywiało, miałaby pewnie ochotę zamknąć mnie na klucz do czasu, aż stuknie mi pięćdziesiątka.
Nieznajomy odepchnął się od furtki, opuścił ręce i zrobił krok w moją stronę.
Dobry Boże, z bliska wydawał się jeszcze większy. W butach na obcasach mierzyłam prawie sto siedemdziesiąt centymetrów, a mimo to nie sądzę, żebym sięgała czubkiem głowy na wysokość jego oczu. Nieważne. Zeszłam ze ścieżki i poczułam, jak moje obcasy zagłębiają się w suchą murawę trawnika, gdy podjęłam próbę wyminięcia mężczyzny.
— Nie odejdziesz, dopóki nie powiesz mi, jak się nazywasz. — Nieznajomy podniósł gwałtownie rękę i zacisnął dłoń na moim ramieniu.
Nagły fizyczny kontakt sprawił, że zamarłam. Dziwni faceci nie mieli prawa mnie dotykać. Czekałam, aż przejdą mnie ciarki… ale nic takiego nie nastąpiło. Jedynym wrażeniem, jakie zarejestrowałam, było ciepło jego dłoni na mojej skórze oraz lekki uścisk uniemożliwiający mi wykonanie następnego kroku.
— Moje imię jest nieważne — odparłam. Była najwyższa pora, żeby wycofać się poza strefę zagrożenia, do mojego wozu, a potem pojechać do domu i nagrać Trinity na poczcie głosowej kolejną wiadomość, połączoną ze stanowczą reprymendą i poleceniem, żeby do mnie oddzwoniła.
— Dla mnie jest cholernie ważne.
Głęboki tembr jego głosu sprawił, że poczułam dreszcz w ręce, za którą mnie trzymał, ale, o dziwo, nie był to dreszcz lęku. Byłam zaskoczona własną reakcją, więc ją zignorowałam.
Szarpnęłam się w uścisku nieznajomego, ale nie zdołałam uwolnić ramienia.
— Puszczaj. Chciałeś, żebym się wyniosła z twojej dzielnicy, więc znikam.
— Podaj mi swoje imię i od razu będziesz mogła odejść.
Szarpanie się do niczego nie prowadziło, a ja chciałam już stamtąd odjechać.
— Valentina. A teraz puszczaj — wypaliłam, kwalifikując to w duchu jako formę samoobrony.
Nieznajomy od razu cofnął rękę, a ja odczułam nagły brak ciepła jego dłoni na swojej skórze niczym uderzenie.
— Valentina — powtórzył. — A nazwisko?
— Jeszcze czego — odparłam.
— I tak nie jest mi potrzebne.
Nic na to nie odpowiedziałam, ani na niego nie popatrzyłam. Nie chciałam na niego spoglądać. A już absolutnie nie miałam się ochoty zastanawiać nad zmianą, jaka zaszła w jego głosie, gdy wypowiedział moje imię. Nie. Nie ma mowy.
Nie odrywając wzroku od spękanego chodnika, dotarłam do furtki i sięgnęłam w kierunku zasuwy. Moja dłoń zastygła w bezruchu, gdy z tyłu dobiegły mnie słowa nieznajomego.
— To moja dzielnica. Mój świat. Nie pasujesz tutaj. Nie przyjeżdżaj tu więcej. Jeśli mnie nie posłuchasz, to poniesiesz tego konsekwencje, a to ci się nie spodoba. Rozumiesz, Valentino?
Wyprostowałam ramiona, a potem odwróciłam się w jego stronę, wbrew temu, co sobie obiecywałam.
— Nie planuję tu wracać. I jeśli tylko Trinity pojawi się jutro wpracy, to nie będę musiała.
Wyszłam na ulicę i już zamykałam za sobą furtkę, kiedy mężczyzna oparł obydwie dłonie na jej drucianej krawędzi.
— Jesteś albo nieustraszona, albo głupia.
— Ani to, ani to — odparowałam, cała zjeżona. — Po prostu się o nią martwię.
Odwróciłam się do niego plecami i ruszyłam w stronę auta. Gdy już otworzyłam drzwi do kabiny, jeszcze raz odwróciłam głowę w kierunku nieznajomego. Nie mam pojęcia, co mnie opętało, żeby zadać mu to pytanie, ale nie mogłam się powstrzymać.
— Tyle zamieszania o moje imię, a przecież sam w ogóle mi się nie przedstawiłeś.
Jego wargi drgnęły nieznacznie, ale się nie uśmiechnął. Mimo to miałam wrażenie, że dostrzegłam na jego twarzy wyraz rozbawienia. Naśmiewał się ze mnie. Palant.
— Rix.
Jedna sylaba. Tyle wystarczyło. W jednej chwili spłynęło na mnie olśnienie, a zaraz potem wskoczyłam do wozu, zatrzasnęłam za sobą drzwi i aktywowałam blokadę.
Jasnacholera. To był Rix?
Cofając z parkingu i wyjeżdżając z dzielnicy nie mogłam się powstrzymać, żeby nie spoglądać przez szybę w jego stronę.
To on jest bossem jednego z największych gangów w Nowym Orleanie?
Już wcześniej zdążyłam go zakwalifikować do kategorii otwarcie złych facetów i najwyraźniej się nie myliłam. Wporządku, powiedziałam do siebie. Nie zobaczysz go już nigdy więcej.