Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Simon Duchesne, były pilot myśliwców, syn kongresmena z ambicjami politycznymi, a dodatkowo bogaty przystojniak o orzechowych oczach, mógłby mieć każdą kobietę. Rodzice od dłuższego czasu zresztą podsuwali mu śliczne laleczki, które powinny idealnie do niego pasować. Żadna z nich jednak nie przykuła uwagi Simona na dłużej. Bardzo się więc zdziwił, gdy poczuł ucisk w żołądku na widok twardej, mocno wytatuowanej dziewczyny z kolorowymi włosami, którą spotkał w salonie tatuażu Voodoo Ink.
Charlie miała kremową cerę i niebieskie oczy, tajemnicze jak ocean. Nie chciała kłamać na temat swojej przeszłości, dlatego nikomu o niej nie mówiła. Wszak nie zasługiwała nawet na to, by samej sobie współczuć. Wielu ludzi odarto z marzeń, by ona mogła żyć jak księżniczka. Zakłamana księżniczka. Charlie zrozumiała to dopiero wtedy, gdy została zmuszona do ucieczki, porzucenia dotychczasowego życia i rozpoczęcia wszystkiego od nowa. Nowy Orlean dał jej szansę. Praca, alkohol, tatuaże, seks i przygarnięty pies stały się drogą do zbudowania siebie na nowo.
Simon wpadł jej w oko, ale nie dała tego po sobie poznać. Kiedy jednak przyszedł do Voodoo Ink po raz kolejny, nie była w stanie zaprzeczyć swoim uczuciom. Powinna była trzymać się od niego z daleka. Bo przecież za nic nie mogła odkryć przed nikim swojej przeszłości, a jako kobieta przyszłego kongresmena nie miała pewności, że jej tajemnice pozostaną bezpieczne. Poza tym nie była odpowiednią kandydatką dla aspirującego polityka. Jej życie zaczęło się mocno komplikować...
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 329
Meghan March
Ukryta pod maską.
Sekrety i namiętności #1
Przekład: Edyta Stępkowska
Tytuł oryginału: Beneath This Mask (Beneath #1)
Tłumaczenie: Edyta Stępkowska
ISBN: 978-83-283-7667-0
Copyright © 2014. BENEATH THIS MASK by Meghan March LLC
Polish edition copyright © 2021 by Helion S.A.
All rights reserved.
All rights reserved. No part of this book may be reproduced or transmitted in any form or by any means, electronic or mechanical, including photocopying, recording or by any information storage retrieval system, without permission from the Publisher.
Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione. Wykonywanie kopii metodą kserograficzną, fotograficzną, a także kopiowanie książki na nośniku filmowym, magnetycznym lub innym powoduje naruszenie praw autorskich niniejszej publikacji.
Wszystkie znaki występujące w tekście są zastrzeżonymi znakami firmowymi bądź towarowymi ich właścicieli.
Niniejszy utwór jest fikcją literacką. Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci — żyjących obecnie lub w przeszłości — oraz do rzeczywistych zdarzeń losowych, miejsc czy przedsięwzięć jest czysto przypadkowe.
Drogi Czytelniku! Jeżeli chcesz ocenić tę książkę, zajrzyj pod adreshttp://editio.pl/user/opinie/ukrsn1_ebook Możesz tam wpisać swoje uwagi, spostrzeżenia, recenzję.
Helion S.A. ul. Kościuszki 1c, 44-100 Gliwicetel. 32 231 22 19, 32 230 98 63 e-mail:[email protected]: http://editio.pl (księgarnia internetowa, katalog książek)
Opuszczając mównicę dla świadków, czułam się tak, jakby odarto mnie ze skóry, rozpłatano mi brzuch, a wszystkie wnętrzności wywalono na widok publiczny. Celowo unikałam świdrującego wzroku ojca. Tych jego lazurowoniebieskich oczu, identycznych jak te, które widziałam przy każdym spojrzeniu w lustro. Zamiast na nich, skupiłam się na granatowej marynarce w cienkie prążki od Armaniego i ostentacyjnie wielkich, diamentowych spinkach przy mankietach, w których odbijało się jaskrawe światło jarzeniówek. Ojciec stał niczym generał z przyboczną armią adwokatów pobierających żołd w wysokości tysiąca dolarów za godzinę. Lecz nawet oni nie mogli go uratować. Odraza wymalowana na twarzach przysięgłych zagłuszała ich oratorskie popisy i pokrętne wywody, które prezentowali w jego obronie. Szybko minęłam wahadłową bramkę i zerknęłam przelotnie na matkę. Siedziała wyprostowana w swojej ulubionej garsonce Chanel i gustownej złotej biżuterii, z nogami skrzyżowanymi w kostkach i dłońmi splecionymi na kolanach. Lisette Agoston stanowiła kwintesencję kobiety trwającej przy mężu. Sądziła, że usiądę obok niej. Że wrócę na miejsce, z którego wstałam przed kilkoma godzinami, aby złożyć zeznania i poddać się brutalnemu krzyżowemu ogniu pytań. Ale nie byłam w stanie. Nie byłam w stanie usiąść i dalej grać roli wspierającej naiwnej córki. Dlatego minęłam ją i poszłam dalej. Nie zważając na żądnych sensacji dziennikarzy ani pogardliwe uśmieszki ofiar. Pchnęłam ciężkie drewniane drzwi i po raz pierwszy odetchnęłam głęboko powietrzem nieskażonym kłamstwami.
Skończyłam z tym.
Skończyłam z nimi.
Skończyłam z tym życiem.
Z tym wszystkim.
Wszystko okazało się misternie skonstruowaną bajką, a ja byłam zbyt ślepa i ufna, żeby dostrzec, co się kryje za jej fasadą. Skończyłam z tym. Płonęłam ze wstydu. W uszach dźwięczało mi pytanie prokuratora:
— Jak się pani czujeze świadomością, że pani wystawne życie zostało opłacone marzeniami innychludzi?
Obrona zgłosiła sprzeciw, ale za późno, aby powstrzymać ostrze tych słów. Zresztą żaden sprzeciw nie zmieniłby faktu, że prokurator miał rację. Kilkadziesiąt tysięcy osób straciło ciężko zarobione pieniądze i oszczędności życia po to, abym ja mogła się pławić w luksusach. Bernie Madoff właśnie stracił pozycję największego arcyłotra w kraju. Alistair Agoston wymyślił lepszy sposób na wyłudzanie pieniędzy od niewinnych, ale i naiwnych ludzi. Sposób niewspółmiernie bardziej złożony i siejący jeszcze większe spustoszenie, bo gdy jego piramida finansowa zaczęła się sypać, całe sto dwadzieścia pięć miliardów rozpłynęło się w powietrzu. A raczej odpłynęło na setki zagranicznych kont. Chociaż tak naprawdę nikt nie wiedział, co dokładnie się stało. Ojciec do niczego się nie przyznawał. Mimo to kilkadziesiąt zarzutów, jakie mu postawiła Komisja Papierów Wartościowych i Giełd oraz Departament Sprawiedliwości, mogło wystarczyć, aby na resztę życia posłać go do więzienia federalnego.
A po przesłuchaniu, jakiemu przed chwilą zostałam poddana, było dla mnie jasne, że zdaniem prokuratora ja też powinnam wskoczyć w pomarańczowy kombinezon. I gdyby zaufanie własnemu ojcu było przestępstwem, to również w tym względzie miałby rację.
Opuściłam budynek sądu, zbiegając po marmurowych schodach, i przedzierałam się przez tłum pokrzykujących reporterów, którzy podtykali mi pod nos mikrofony i błyskali w oczy fleszami.
— Czy wiedziała pani…?
— Gdzie są pieniądze?
— Czy postawiono panizarzuty? Poszła pani na układ?
Bombardowali mnie pytaniami, dopóki nie dobrnęłam do drzwi taksówki i nie zatrzasnęłam drzwi.
— Poproszę na róg Sześćdziesiątej Wschodniej i Trzeciej.
Mój plan był prosty: taksówkarz wyrzuci mnie parę przecznic od domu, a potem dyskretnie przemknę wejściem dla personelu, nie zauważona przez nikogo. Mój truskawkowy blond — z przewagą truskawkowego — trochę za bardzo rzucał się w oczy. To będzie pierwsza rzecz, która zniknie, gdy tylko wydostanę się z miasta. Przyciskałam torebkę do piersi. W niej znajdowała się moja przyszłość: bilet w jedną stronę do Atlanty, gdzie zniknę na zawsze. Po raz pierwszy w życiu miałam lecieć klasą ekonomiczną — do czego przyznaję się ze wstydem. Związałam włosy w niski kok, a z torebki wyjęłam duże ciemne okulary i apaszkę. W tak zaimprowizowanym przebraniu i ze spuszczoną głową dojechałam do celu. Podałam kierowcy garść banknotów i wysiadłam z taksówki.
Windą dla personelu pokonałam pięćdziesiąt jeden kondygnacji i wysiadłam na ostatnim piętrze. Ręka mi drżała, gdy wbijałam kod, żeby wejść do penthouse’u. Pchnęłam drzwi i znalazłam się w przestronnym, ultranowoczesnym wnętrzu, które było manhattańskim domem mojej rodziny. Gdy zapadnie wyrok skazujący — a nikt nie miał wątpliwości, że tak będzie — miejsce to wraz ze skromnym majątkiem, który FBI zdołała odnaleźć i zabezpieczyć, stanie się własnością rządu federalnego. Swoją ucieczkę sfinansowałam z bonów oszczędnościowych na dwadzieścia tysięcy dolarów, które znalazłam w swojej Biblii zpierwszej komunii. Starałam się nie przywiązywać przesadnej wagi do faktu, że święta księga przyniosła mi wybawienie.
Torba, którą zamierzałam zabrać, była już spakowana. Na pierwszy rzut oka trudno było się zorientować, że zabrałam cokolwiek ze swojej ogromnej garderoby. Na wieszakach nadal w równym rządku wisiały garsonki i suknie od znanych projektantów, które kazała mi nosić matka. Całe rzędy Blahników i Louboutinów pozostały nietknięte. W mojej przyszłości nie było dla nich miejsca. Nigdy już nie założę garsonki i nie przekroczę progu Agoston Investments ani jakiejkolwiek innej znanej firmy. I nie złożę papierów do Whartona, żeby zrobić MBA. Naiwnie sądziłam, że będę mogła w jakiś sposób odpokutować za grzechy ojca, angażując się w pracę charytatywną. Że wykorzystam w szczytnym celu swój świeżo zdobyty dyplom z finansów. Ale zostałam wyśmiana w każdej bez wyjątku organizacji, do której się zwróciłam w ciągu ostatnich dwóch miesięcy. Nigdzie mnie nie chcieli. I nie mogłam ich za to winić. Ja też nie potrafiłabym zaufać komuś z moim nazwiskiem.
Po ostatniej odmowie zdecydowałam, że nie będę wykorzystywać swojego dyplomu dla zaspokojenia własnych potrzeb. Nigdy. Nie zasłużyłam na niego. Może i włożyłam sporo pracy w jego zdobycie, ale jak mogłabym się nim posługiwać bez wyrzutów sumienia? Wraz z tym postanowieniem przyszła również bolesna świadomość, że wobec tego nie ma dla mnie przyszłości w tym mieście. Tu zawsze będę traktowana podejrzliwie. Dlatego zaczęłam planować swoją ucieczkę.
Zdjęłam wełniany blezer Saint Laurenta i sukienkę z dekoltem w serek. Odwiesiłam wszystko na swoje miejsce. Ubrałam się w dżinsy rurki, koszulkę na ramiączkach American Apparel i bluzę z kapturem. Do tego przemycone czarne trampki, które trzymałam na dnie szafy. Oto nowa ja. Oto ja, której noga nie postanie więcej w tym apartamencie. Telefon zostawiłam na toaletce, zarzuciłam na ramię czarną, sportową torbę i skierowałam się przez kuchnię do wyjścia dla obsługi. To wydawało się sensowne. Wejść frontowymi drzwiami, a wyjść tylnymi jako ktoś zupełnie inny.
Drogę zagrodziła mi Juanita, nasza gosposia, która towarzyszyła mi w całym moim dwudziestodwuletnim życiu. Spojrzała wymownie na mój strój i torbę.
— A ty dokąd się wybierasz?
— Jak najdalej stąd. — Chciałam jej powiedzieć, dokąd jadę, ale nie mogłam jej narażać na problemy. Wolałam, aby mogła wiarygodnie odpowiadać, że nie wie tego, gdy będą ją pytali.
Nie nalegała. Objęła mnie tylko miękkimi, tak dobrze znanymi ramionami i mocno przytuliła. Lisette Agoston nie przytulała. I skrzywiłaby się z niesmakiem, widząc, że się przytulam do służby. Jak na córkę hydraulika z północy stanu całkiem sprawnie przeistoczyła się w wysnobowaną sukę.
— Skarbie, wiesz, że od tego nie da się uciec.
Odsunęłam się, chociaż żal mi było przerywać nasz, być może ostatni, uścisk. Spojrzałam w jej łagodne, brązowe oczy.
— Wiem. Ale mogę spróbować.
Z torby wyjęłam zaklejoną kopertę i jej wręczyłam.
— Możesz to przekazać mojej matce?
Uśmiechnęła się smutno, a ja raz jeszcze zanurzyłam się w jej ramionach. Pocałowałam cienki jak pergamin policzek i mrugałam pośpiesznie, żeby powstrzymać łzy.
— Dziękuję ci… za wszystko.
Juanita cofnęła się o krok i objęła dłońmi moją twarz.
— Charlotte, to, że jesteś córką swojego ojca, nie znaczy, że jesteś taka jak on.
Pokiwałam głową. Tylko dlatego, że inaczej przekonywałaby mnie w nieskończoność. W rzeczywistości nie miała racji. Byłam córką swojego ojca. Krwią z jego krwi. Wychowaną na jego wzór i tak, aby podążać jego śladem. Skoro on był zdolny do takiego zła, to do czego ja byłam zdolna? Nie chciałam się tego dowiedzieć. Znów pocałowałam ją w policzek i otworzyłam drzwi, zostawiając za sobą jedyne życie, jakie znałam.
— Wydziaranie sobie imienia Mandy na tyłku to najbardziej chujowy z twoich pomysłów. A miałeś ich niemało. — Rozległ się metaliczny dzwonek i owionęło nas chłodne powietrze, gdy razem z Natem weszliśmy za Derekiem do Voodoo Ink. Wciąż liczyłem na to, że uda mi się odwieść tego żałosnego durnia od jego debilnego pomysłu. W przeciwnym razie nie tylko wyjdę na najgorszego drużbę w historii ślubów, ale również Mandy nakopie mi do dupy. Bo nie miałem wątpliwości, że ostatecznie wszystko będzie na mnie.
Czarne ściany były obwieszone flaszami. Maleńkie punkciki światła migotały na suficie pomazanym białą, czerwoną i czarną farbą. Wyglądały jak milion gwiazd na postapokaliptycznym niebie. Miejsce to budziło grozę, ale cieszyło się niesamowitym poważaniem wśrodowisku.
— A właśnie że zajebiście jej się to spodoba. Znam swoją kobietę — wybełkotał Derek. Wzruszyłem ramionami i liczyłem już tylko na to, że jest zbyt najebany, aby zdecydowali się go dziarać.
Z głębi korytarza wyłoniła się drobna kobieta w opiętych dżinsach oraz białej koszulce na ramiączkach i stanęła za ladą recepcji. Włosy miękkimi falami opadały jej na plecy i kończyły się poniżej łopatek. Czarne pasma były poprzetykane krwistoczerwonymi i fioletowymi pasemkami. Tatuaże pokrywały jej ramiona aż po nadgarstki. Były najróżniejsze — i słowa, i misterne czarno-szare rysunki, ale najwięcej było wirujących wzorków w krzykliwych kolorach. Zmrużyła oczy i mierzyła nas wzrokiem. Spróbowałem sobie wyobrazić, jak musimy wyglądać w jej oczach: trzech gości w dżinsach i częściowo porozpinanych koszulach — dzieło striptizerek, od których z trudem udało nam się uciec. Trzech żałosnych frajerów. Aha. I jeden z nas chce sobie zrobić tatuaż na dupie. Uhm. Trzech zajebiście żałosnych frajerów.
— W czym mogę pomóc, panowie? — Przechyliła głowę i patrzyła, jak Derek potyka się o krzesło w poczekalni. Złapałem go w ostatniej chwili i przywróciłem do pionu.
— Chcę tatuaż, o tutaj. — Derek poklepał się po prawym pośladku. — Z imieniem mojej wybranki. — Kobieta przechyliła głowę na drugą stronę.
— A dlaczego ci się wydaje, że to dobry pomysł? — spytała.
— Zajebiście jej się spodoba.
Wydęła wargi.
— Wątpię. — Po raz pierwszy skierowała uwagę na mnie. — Wieczór kawalerski?
Pokiwałem głową, a język nagle mi zdrętwiał. Miała oczy niebieskie jak ocean i właśnie mnie nimi przeszywała. Nigdy jeszcze nie widziałem takich oczu. Do tego delikatne rysy twarzy, wysokie kości policzkowe i lekko zadarty nos. Ciemne włosy z jaskrawymi pasmami zdawały się nie pasować do jasnej, kremowej cery. Połączenie jej włosów, oczu i tatuaży było niesamowite. Bardziej nawet niż tych dziesięć albo i więcej drinków, które już miałem w głowie. Ta dziewczyna była idealnym przeciwieństwem kobiet ze starannie ułożonymi fryzurami i świeżym manikiurem, których obraz nieustannie podsuwali mi rodzice. Ta dziewczyna była… nawet w myślach nie umiałem znaleźć słowa, które nie brzmiałoby w tej sytuacji głupio.
— Obawiam się, że nie będziemy mogli ci pomóc. Ściśle przestrzegamy zasady nierealizowania przejebanie głupich pomysłów na dziarę u osób znajdujących się pod wpływem alkoholu.
— Hej… nie bądź taka. — Derek nie dawał za wygraną.
A Nate dorzucił:
— Jesteście dwie przecznice od Bourbon Street. Co chwila muszą do was przychodzić najebani ludzie po dziary.
Wskazała na wiszącą na ścianie tabliczkę z napisem: Co robić wNowym Orleanie: 1. Wydziarać się.2. Najebać się.
— Jesteśmy nieugięci. Wróć jutro, jak skończysz rzygać. Jeśli nadal będziesz chciał mieć na tyłku imię swojej przyszłej żony, to Delilah albo Con z przyjemnością spełnią twoje życzenie. Życzę udanej nocy. — Uśmiechnęła się sztucznie i wskazała głową drzwi. Zostaliśmy wyrzuceni.
Derek trochę marudził, ale dał się wyprowadzić Nate’owi. Za to moje stopy wrosły w linoleum ze wzorem szachownicy. Nawet do mojego zamroczonego alkoholem mózgu przebijała się świadomość, że nie mogę stąd wyjść, zanim się nie dowiem, jak dziewczyna ma na imię.
— Jak masz na imię? — zapytałem.
Spojrzała na mnie oczami jak szparki i zaczęła się odwracać. Onie. Nie mogłem pozwolić, żeby sobie poszła, nie mówiąc mi, jak ma na imię. Może to było pijackie zauroczenie, ale naprawdę czułem się zauroczony. Wyciągnąłem rękę przez ladę i złapałem ją za nadgarstek. Zesztywniała.
— Lee, jakiś problem? — z zaplecza wyłonił się wysoki blondyn w spranej koszulce z Jimi Hendriksem i poszarpanych dżinsach, wydziarany od szyi po nadgarstki. Stanął obok Lee i objął ją w pasie, przyciągając do swego boku. Był to gest tak ewidentnie władczy, że nawet mój odurzony alkoholem łeb nie mógł go nie odnotować. Wypuściłem jej rękę.
— Nie, nie ma żadnego problemu. Zapytałem tylko, jak ma na imię.
Gość uniósł brew. Nawet pod taką warstwą tuszu doskonale rozpoznałem szkolnego odmieńca, którego wywalili z naszego ogólniaka za palenie trawki w kanciapie wuefisty. Jeśli dobrze pamiętam, po tamtym numerze trafił do szkoły wojskowej. Constantine Leahy. Co poradzić, life is brutal.
— Nic się nie dzieje, Con. On już wychodzi. — Zostałem odtrącony po raz drugi. Zabolało.
Con spojrzał na mnie, ale jego wzrok niczego nie zdradzał. Potem zerknął na tatuaż, który miałem na wewnętrznej stronie przedramienia.
— Weteranom odnawiamy dziary za fri. Wróć, kiedykolwiek ci będzie pasować. Ale zanim zaczniesz łoić. — Brodą wskazał na napis. Patrzyłem na jego dłoń obejmującą jej talię. Ten gest był zbyt poufały, aby był udawany. Wyglądali na idealnie dobranych. Te dziary i postawa w stylu „fuck off”.
— Dzięki. Pomyślę o tym. — Odwróciłem się i ruszyłem do wyjścia. Powtarzałem sobie w głowie, że w sumie dobrze się stało. Ona nie była dla mnie. Chociaż te oczy…
—TO SAMCZE OZNACZANIE TERYTORIUM mogłeś sobie darować — upomniałam Cona, mojego szefa, a w razie potrzeby kumpla od bzykania, wysuwając się z jego objęć.
—Nie mów mi, że się nie zorientowałaś, że próbował cię wyrwać i zabrać do domu.
—Może chciałam, żeby to zrobił? — Nasz układ był jasny i obejmował tylko jedną zasadę: jeśli któreś z nas prześpi się z kimś innym, musi sobie zrobić test, zanim ponownie spędzimy wspólnie noc. Chociaż uczciwiej byłoby powiedzieć, że była to zasada, którą ja narzuciłam Conowi. Sama jeszcze nie miałam potrzeby się badać, ale on wciąż przyprowadzał do domu jakieś nowe kobiety. Nie czułam w związku z tym nawet cienia zazdrości. Con służył mi pomocą, gdy od czasu do czasu brakowało mi dotyku ludzkiego ciała, a zdecydowanym plusem tego układu było to, że był fantastyczny w łóżku. Był również jedynym facetem, któremu pozwoliłam się dotknąć w bardziej znaczący sposób, odkąd wyjechałam z Nowego Jorku. Wszystkie myśli o dawnym życiu odsunęłam w najdalszy kąt pamięci. To już nie było moje życie. Zdarzało się, że przez kilka dni z rzędu ani przez moment nie pomyślałam o tym, co za sobą zostawiłam. To była taka moja gra. Stale mierzyłam sobie czas, w którym udawało mi się o tym nie pamiętać. I przyznam, że byłam w tym coraz lepsza. Seks, alkohol i tatuaże zdecydowanie pomagały. Chociaż ostatnimi czasy trochę zaniedbałam seksualny składnik tego leku. Minęły ponad dwa miesiące, odkąd ostatni raz byłam z Conem.
—Ta, jasne. On raczej nie był w twoim typie.
—Słucham? — Wskazałam na drzwi. — Chyba widziałeś innego gościa niż ja. Bo ja widziałam faceta w typie każdej babki. — Wysoki, barczysty, z ciemnymi włosami w artystycznym nieładzie i z lekkim zarostem na brodzie. A na dokładkę błyszczące orzechowe oczy. Wojskowy tatuaż na żylastym przedramieniu też był niczego sobie.
—Lee, uwierz mi. On jest dla ciebie odrobinę za porządny. Zresztą nie powinnaś w ogóle myśleć o tym, żeby iść do domu z facetem, którego dopiero co poznałaś. Myślałem, że jesteś mądrzejsza. — Con spojrzał na mnie, marszcząc brwi.
Skrzywiłam się z poczucia winy i świadomości, że miał rację. Nie chciałam kłamać o swojej przeszłości i dlatego prawie o niej nie mówiłam. Ludzie snuli różne domysły na temat możliwych powodów mojego ukrywania się. Con na przykład sądził, że uciekłam od przemocowego partnera. Parę razy przeszło mi przez myśl, że wolałabym, aby tak właśnie było, ale zaraz potem miałam ochotę kopnąć się w dupę za użalanie się nad sobą i porównywanie mojej pogmatwanej sytuacji do piekła, jakim musi być życie maltretowanych kobiet. Poza tym nie zasługiwałam na współczucie. Nawet swoje własne.
Spojrzałam na zegar wiszący w recepcji.
—Dasz sobie radę, jeśli już pójdę? Mam jutro poranną zmianę.
Odsunął mi włosy z twarzy.
—Za dużo pracujesz. Byłoby ci łatwiej, gdybyś mi pozwoliła… — Urwał, gdy odwróciłam wzrok. Tę rozmowę odbyliśmy już niezliczoną ilość razy. — Dobra, Lee. Zabieraj sierściucha i zmykaj. — Con był jedyną osobą, która tak mnie nazywała. Uważał, że jestem zbyt seksowna, żeby nosić męskie imię. Niech mu będzie. Na moje szczęście nigdy mnie nie poprosił o żaden dowód tożsamości i płacił mi do ręki, bo rozumiał moją sytuację. Dlatego godziłam się, aby mnie nazywał, jak tylko chciał.
Uśmiechnęłam się.
—Dzięki, szefie. — Gwizdnęłam przeraźliwie i Con zasłonił uszy rękami.
—Jezu, kurwa. Musiałaś to zrobić?
—To za to, że przez ciebie ominęło mnie ruchanko.
Con przewrócił oczami, a mój pręgowany psiak przytruchtał z zaplecza. Najpierw zza lady wychynął jego łeb, a po chwili stanął na tylnych łapach, dumnie prezentując swą prawie metrową sylwetkę. Huck i ja pojawiliśmy się w Nowym Orleanie tego samego dnia jakiś rok temu, a w każdym razie tak mi powiedziano. Poznałam go trzeciego dnia w Crescent City. W myślach często używałam właśnie tej pierwotnej nazwy Nowego Orleanu. Był najnowszym mieszkańcem Humane Society of New Orleans, a ja byłam ich najnowszą wolontariuszką. Wystarczyło jedno moje spojrzenie na ważącego piętnaście kilo rozbrykanego szczeniaka o urodzie małego niedźwiadka, abym pobiegła do Harriet, mojej przyszywanej babci i właścicielki domu, w którym wynajmowałam mieszkanie, błagać ją, aby pozwoliła mi mieć psa. Pozwoliła. Gdy potem się dowiedziałam, że znaleziono go, jak dryfował w dół Missisipi na tratwie ze sklejki i starych opon, zrozumiałam, że trafiłam na własnego Huckleberry Finna. Teraz, rok i kolejne siedemdziesiąt kilo później, Huck i ja byliśmy nierozłączni. Zgadywałam, że był mieszanką angielskiego mastiffa i doga niemieckiego. Nie przychodziła mi do głowy żadna inna kombinacja ras, z której mogłoby powstać takie monstrum. Był moim dzieckiem, moim strażnikiem oraz niezastąpionym członkiem mojej nowej rodziny, którą tu sobie stworzyłam. Bardzo żałowałam, że przez szalone godziny pracy musiałam zrezygnować z wolontariatu w schronisku, gdzie na siebie trafiliśmy.
Con klepnął mnie w tyłek, co Huck skomentował łagodnym warknięciem.
—Spokojnie, sierściuchu. Nie zapominaj, że sypiasz na mojej przeklętej kanapie. — Con wyciągnął rękę i Huck trącił ją głową. Pomyślałam, że gdyby Huck nie znał Cona, to całkiem możliwe, że tę rękę by mu odgryzł. Były to jednak tylko rozważania teoretyczne, których wolałam nie testować w praktyce.
—Dobra, zmykaj, mała. Widzimy się jutro. — Con pochylił się i pocałował mnie w skroń.
Z zaplecza przyniosłam swoją torbę i ruszyłam w stronę tylnych drzwi. Odpięłam błękitnego schwinna i przyczepiłam smycz do obroży Hucka. Godził się na to upokorzenie ze względu na pozory oraz na prawo nakazujące trzymanie psów na smyczy. Był piątkowy wieczór i na ulicach były dzikie tłumy, więc zamiast wsiąść na rower, wolałam go prowadzić. Jimmy, mój ulubiony sprzedawca hot dogów, stał ze swoim wózkiem na rogu Bourbon i St. Louis. Gdy wyłoniłam się z ludzkiej masy, pomachał szczypcami i spytał:
—To, co zawsze, panno Charlie?
—Tak jest. Jeden ze wszystkim i jeden bez niczego.
Wręczył mi oba hot dogi, jednego w papierku, a drugiego bez. Huck usiadł przy moich nogach i oblizał pysk. Znał tę procedurę. Swojego hot doga połknął w dwóch hapsach, odrzucając do tyłu potężny łeb.
Pokręciłam głową.
—Jeszcze przyjdzie czas, gdy nauczysz się doceniać smak jedzenia. Gwarantuję ci to. — Spojrzałam na Jimmy’ego. — Udanej nocy. Widzimy się jutro.
—Się rozumie, panno Charlie.
Ruszyłam dalej, pchając rower, a pijani imprezowicze rozstępowali się przede mną niczym Morze Czerwone. Zawsze tak było, gdy szłam z Huckiem. Kroczył dumnie jak najprawdziwszy król zwierząt i wyglądał zajebiście groźnie, więc nikt nas nie zaczepiał.
Po niecałym kilometrze wyjęłam z kieszeni klucze i otworzyłam wąską furtkę z kutego żelaza, która broniła dostępu do mojego tajemniczego ogrodu. No dobra, tak naprawdę był to tajemniczy ogród Harriet, ale pozwalała mi z niego korzystać. Gdy zamknęłam furtkę, odpięłam Huckowi smycz i ten od razu pobiegł do swojego wyznaczonego skrawka trawy. Gdy się załatwił, ruszyliśmy krętymi żelaznymi schodami do mojego czterdziestopięciometrowego mieszkania. Oprócz salonu i sypialni była tam maleńka łazienka oraz miejsce, które można było traktować jako kuchnię. Podłogi były drewniane, a cały sufit usiany oknami dachowymi. Mieszkanko małe i skromne, ale moje. To znaczy Harriett, ale mi je wynajęła. Ta kobieta była jak dobra wróżka z bajki. Była babcią mojej postrzelonej najlepszej przyjaciółki z college’u. Przyjaciółki, której moja matka nie akceptowała, bo ona miała tatuaże, a co gorsza głosowała na demokratów. W rzeczywistości Lena Zwiers była raczej socjalistką, ale tego matce nie powiedziałam. Po studiach zaciągnęła się do Korpusu Pokoju i obecnie mieszkała na Madagaskarze. Poza tym, że nadal wspierała mnie swoją przyjaźnią, wprawdzie na odległość, Lena zaofiarowała się, że ubłaga Harriet, aby wynajęła mi poddasze. Dzięki temu, gdy wysiadłam z autokaru z Atlanty z włosami świeżo ufarbowanymi na czarno i nadal cuchnącymi tanią chemią, Harriet przyjęła mnie z otwartymi ramionami. Płaciłam jej czynsz według normalnych stawek, ale Harriet traktowała mnie jak kogoś więcej niż lokatorkę. Poza tym miała żyłkę do interesów i teraz, gdy posiadała już kilka sklepów w okolicy, wolała spędzać czas przy sztalugach oraz podróżując po kraju i prezentując swoją sztukę. Zarządzanie sklepami powierzyła zaufanym pracownicom, z których jedna zgodziła się mnie zatrudnić — pomimo tego, że mieszkałam u Harriet. I dzięki temu za kilka godzin zaczynałam poranną zmianę w Brudnym Psie, sklepie z odzieżą vintage i bibelotami. Spojrzałam na zegar i westchnęłam. Znów się nie wyśpię.
Zmyłam z powiek grubą kreskę eyelinera i nałożyłam krem, zanim wsunęłam się do łóżka. Wyciągnęłam rękę, żeby zmierzwić futro Hucka, który spał na dywaniku obok. Drugą ręką przesunęłam po tatuażach oświetlonych słabym blaskiem księżyca wpadającym przez świetlik. Z każdą kreską, którą igła naznaczyła moją skórę, odsuwałam się o krok dalej od dawnego życia. Tatuaże stały się czymś więcej niż tylko kamuflażem kryjącym dziewczynę, którą kiedyś byłam. Były także deklaracją, że nigdy nie pozwolę tamtej dziewczynie wrócić. Trwale się naznaczyłam, aby raz na zawsze odciąć sobie możliwość powrotu, abym nigdy już nie mogła się wpasować w życie, które prowadziłam dawniej. Życie, od którego wolałam uciec, niż ciągnąć je dalej jako córka swojego ojca. Niż narażać się na niekończące się przesłuchania przez FBI i na ryzyko, że Departament Sprawiedliwości ostatecznie uzna, że choć wszystko, co zeznałam, było prawdą, to i tak jestem w jakiś sposób współwinna przestępstw popełnionych przez mojego ojca. Nie przeczę, że ucieczka była tchórzostwem, ale przynajmniej dała mi szansę na zbudowanie sobie jakiejkolwiek przyszłości. Przyszłości, w której każdy mój krok nie będzie bacznie obserwowany i analizowany. Każdy z moich rysunków był świadomą, przemyślaną decyzją, aby jeszcze bardziej zbliżyć się do nowej siebie. Odszukałam w sobie tę maleńką iskierkę buntu, która zawsze się we mnie tliła wobec rozkazów matki szykującej mnie na idealną księżniczkę z wyższych sfer, i rozdmuchałam ją, aż buchnęły płomienie. Na ironię zakrawał fakt, że dopiero przybierając fałszywą tożsamość, zaczynałam odkrywać, kim jestem naprawdę. Wystarczyło tylko zerwać z oczu klapki, które nosiłam przez dwadzieścia dwa lata.
W SOBOTĘ O GODZINIE SZESNASTEJ ponownie przekroczyłem próg Voodoo Ink. Wcześniejsza część dnia upłynęła mi pod znakiem kaca i użalania się nad sobą oraz jednej upierdliwej myśli, której po prostu nie umiałem się wyzbyć: niemożliwe, żeby ta dziewczyna mogła być tak olśniewająca, jak ją zapamiętałem. Moje niedowierzanie nie było bezpodstawne. Oglądałem ją przez filtr piwa, tequili, szotów oraz wielu innych filtrów. Ciekawość jednak zwyciężyła. Wspomnienie pijackiego zauroczenia nie odpuszczało. Musiałem się o tym przekonać.
Tak jak zeszłej nocy, gdy otworzyłem drzwi, zadzwonił dzwonek i owionęło mnie chłodne powietrze klimatyzacji. W środku było pusto, a wystrój nawet na trzeźwo przyprawiał o ciarki. Spojrzałem raz jeszcze na drzwi i okazało się, że właśnie otworzyli lokal, który miał być czynny do drugiej w nocy. Nie kumałem, w jaki sposób udaje im się przyciągnąć dość klientów, aby wypełnić tak długie godziny otwarcia, skoro nie obsługują pijanych. Ale to nie moja sprawa i nie mój problem. Za ladą siedziała kobieta o sięgających brody włosach w kolorze różowy blond, w pomarańczowo-różowej sukience w groszki w stylu lat pięćdziesiątych.
Nie była to Lee.
Owszem, zapamiętałem jej imię nawet po tamtych dwóch knajpach, gdzie już doszczętnie się sponiewieraliśmy.
—Cześć, przystojniaku. Co mogę dla ciebie zrobić?
Rozejrzałem się, ale wyglądało na to, że poza nami nikogo nie było. Poczułem ukłucie zawodu, ale cóż, warto było spróbować. Spojrzałem na swój wyblakły tatuaż. Równie dobrze mogłem zrobić użytek z tego, że tu się w ogóle pojawiłem.
—Con wspominał, że macie specjalną ofertę dla weteranów. — Wyciągnąłem przedramię, żeby jej pokazać poszarzałą kotwicę i trójząb, które sobie zrobiłem krótko po ukończeniu Akademii Marynarki Wojennej.
Kobieta otworzyła na ladzie terminarz, coś w nim sprawdziła i podała mi rękę z paznokciami w kolorze pomarańczowym.
—Jestem Delilah i chętnie się tobą zajmę. Dziękuję za twoją służbę. — Uścisnąłem jej rękę i poszedłem za nią do jednego z małych pokoików za czarną kotarą. — W tej chwili jestem sama — wyjaśniła.— Możliwe, że będę musiała cię na chwilę opuścić, jeśli ktoś przyjdzie, ale i tak wybrałeś niezłą porę, bo zwykle ruch zaczyna się dopiero później.
Już miałem ją zapytać o Lee, ale ugryzłem się w język.
Ponieważ milczałem, Delilah zmrużyła oczy.
—Zapewniam cię, że potrafię się bronić, więc nawet nie próbuj się do mnie dobierać. Zresztą i tak nie masz takiego sprzętu, który mnie kręci.
Powiedziała to z tak poważną miną, że musiałem powstrzymać uśmiech.
— Takjest, proszę pani. Przyjąłem do wiadomości.
Zabrała się do pracy.
Nieco ponad godzinę później byłem zajebiście zadowolony z odświeżonej dziary. Wyglądała lepiej niż oryginał. Zaczęliśmy gadać z Delilą i narysowała dla mnie nowy tatuaż. Myślałem o nim od lat, ale dotąd nie znalazłem czasu, żeby go sobie zrobić. To była lista dat, które znałem na pamięć, i sygnały wywoławcze braci, których straciłem. Prosty tekst. Nic wymyślnego. Ale potrzebowałem tego i zbyt długo z tym zwlekałem. Właśnie zdejmowałem koszulkę, żeby mogła przyłożyć kalkę do lewej łopatki, gdy w recepcji trzasnęły drzwi i usłyszałem coś, jakby drapanie paznokciami po linoleum. A potem jej głos.
—Przepraszam za spóźnienie, Delilah! Huck zaczął gonić jedną z tych przeklętych dorożek i zrzucił mnie z roweru. Mam teraz dziurę w spodniach i w kolanie. Potrzebuję apteczkę.
Delilah od razu rzuciła się na pomoc, a ja zostałem na swoim miejscu.
— Onie, skarbie! Twoje kolano! I ręce! Auć. Idź to przemyj, zaraz do ciebie wrócę. Mam nieumówionego klienta. — Delilah ściszyła głos. — I gdybym leciała na facetów… Powiem tylko…
Prychnięcie.
—Wiesz, ile razy już to od ciebie słyszałam? Nie sądzisz, że może jesteś bi-ciekawa?
Przestałem je podsłuchiwać, gdy drapanie paznokci o podłogę zmaterializowało się w postaci przejebanie wielkiego psa w drzwiach pokoiku, w którym się znajdowałem. Sierść w czarno-brązowe pręgi była krótka, gęsta i gruba. Brytan miażdżył mnie spojrzeniem wielkich brązowych oczu.
—Huck! Chodź tu, kochanie. Nie wchodź tam — głos Lee brzmiał jak spowity dymem alt, diablo seksowny.
Zajrzała do pokoju.
—Przepraszam… — Cofnęła się nieznacznie. — To ty.
Triumfalny uśmieszek zamajaczył w kącikach moich ust. Nie byłem anonimowym klientem bez twarzy. Dobrze wiedzieć.
—A ty to ty. Lee, prawda?
Przytaknęła wolno.
—Tak naprawdę to Charlie. Tylko Con mówi na mnie Lee.
Wyciągnąłem rękę.
—Simon.
Gdy w odpowiedzi na mój gest wyciągnęła swoją rękę, zobaczyłem zaognione czerwone zadrapania wewnątrz nadgarstka i odwróciłem jej drobną dłoń w swojej.
—Chyba powinnaś to opatrzyć.
Zmarszczyła nos.
—Tak, wiem. Ale gdy poleję to tym czymś piekącym, będzie bolało jak cholera, więc dopiero zbieram się na odwagę. — Spojrzała na psa, który zajął pozycję dokładnie między nami. — I muszę zaprowadzić Hucka na zaplecze. Nie chcę, żeby się tu włóczył. Klienci panikują na jego widok.
—Zważywszy, że ma posturę kuca szetlandzkiego, doskonale ich rozumiem. — Pies nie spuszczał ze mnie wzroku, gdy trzymałem dłoń jego pani. — Rozszarpie mnie na kawałki za to, że cię dotykam?
Uśmiechnęła się do futrzanego olbrzyma.
—Jeśli uzna cię za zagrożenie, prawdopodobnie tak. Gdyby cię znał, być może nie. Ale ponieważ ja cię nie znam, to raczej nie będę cię przedstawiać swojemu psu. Skąd mogę wiedzieć, że nie jesteś obleśnym stalkerem? — Zmierzyła mnie wzrokiem z góry na dół i zdałem sobie sprawę, że jestem bez koszulki. A ona przyglądała się tatuażowi na moim lewym mięśniu piersiowym… i reszcie klatki piersiowej… i na mięśniach brzucha. I dopiero wtedy podniosła wzrok z powrotem na moją twarz. Gdybym się znał na kobietach — a wątpię, aby jakikolwiek mężczyzna mógł to o sobie powiedzieć — stwierdziłbym, że wyglądała na zainteresowaną.
Wypuściłem jej rękę i pokazałem swoje przedramię.
—Przyszedłem tu na obiecane odświeżenie. A teraz Delilah robi mi następny tatuaż.
—Tak, jest świetna. Na pewno będziesz zadowolony. — Charlie wciągnęła głęboko powietrze i powoli wypuściła ustami. — Dobra. Lepiej pójdę się ogarnąć. Huck, idziemy.
Odwróciła się i pies wyszedł w ślad za nią.
No, to już się dowiedziałem.
Była dokładnie tak śliczna, jak zapamiętałem.
SPOD UMYWALKI W ŁAZIENCE DLA PERSONELU wyjęłam ogromną apteczkę. Nie kłamałam, gdy rozmawiałam z tym gościem. Simonem. Naprawdę nie miałam ochoty polewać dłoni i kolana tym gównem. Będzie piekło jak sam skurwysyn, a Juanita nie przyjdzie podmuchać, żeby mniej bolało jak wtedy, gdy byłam dzieckiem. Niech to szlag. Dwa dni zrzędu. Juanity po prostu nie byłam w stanie wyrzucić z pamięci. Bardzo za nią tęskniłam. Na tyle, na ile mogłam, starałam się sprawdzać, co u niej. Zawsze korzystałam wtedy z komputerów w bibliotece miejskiej, żeby nie dało się mnie namierzyć po historii wyszukiwania. Tylko niestety biblioteka nie była przyjazna Huckowi, a ja prawie się z nim nie rozstawałam, więc nie mogłam być na bieżąco z jej życiem, tak jak bym tego chciała. Nie zamierzałam jednak tego zmieniać, bo gdyby nie Huck… Dreszcz mnie przeszył na wspomnienie szorstkiego dotyku cegły na policzku, gdy jeden napalony ćpun przycisnął mnie do muru toalety w NOLA City Bark, wybiegu dla psów w centrum miasta.
Tamtego dnia zostaliśmy tam z Huckiem aż do zamknięcia i przed powrotem do domu poszłam jeszcze się wysikać. Pamiętam, że miałam do siebie pretensje, że go nie przywiązałam na czas wizyty w toalecie, bo kiedy wyszłam, okazało się, że eksplorował teren po przeciwległej stronie parku liczącego cztery i pół akra. Zanim otworzyłam usta, żeby go zawołać, zostałam dociśnięta twarzą do ceglanej ściany. Szok na moment mnie sparaliżował, ale zaraz zaczęłam się wyrywać. Zza pleców owionął mnie kwaśny oddech, a brutalne łapska obmacywały moje ciało i wpychały się pod ubranie. Mój mózg nie rejestrował jego bełkotliwych słów, słyszałam tylko dudnienie krwi w uszach. Odepchnęłam się od ściany, zdzierając sobie skórę z dłoni, i wreszcie wydobyłam z siebie głos. Nie mam pojęcia, co krzyknęłam, ale Huck natychmiast wziął ostry zakręt i rzucił się w naszą stronę, a jego szczenięce ujadanie przeszło w niski i złowieszczy ryk. Mężczyzna cofnął się chwiejnie, a gdy zobaczył, jak pięćdziesięciokilogramowy potwór pędzi ku niemu, szczerząc kły, biegiem rzucił się w stronę ogrodzenia i przeskoczył na drugą stronę, zanim szczęki Hucka zdołały go dosięgnąć. Osunęłam się na kolana. Adrenalina pulsowała mi w całym ciele, a poszarpany oddech rozdymał płuca. Huck jeszcze chwilę poszczekał przy ogrodzeniu i zaraz wrócił, żeby mnie strzec przed potencjalnym nowym zagrożeniem. Już wcześniej udowodnił mi swoją lojalność, ale tamtego dnia… Wypuściłam głęboko powietrze i potrząsnęłam głową, żeby wyrzucić z niej to wspomnienie. Kolejny raz poczułam wdzięczność dla mojego dzielnego maluszka za to, że nie muszę wspominać niczego gorszego.
Lepiej pomyśleć o czymś pozytywnym. Juanita. Mieszkała ze swoją córką i zięciem w New Jersey. Była teraz pełnoetatową babcią. Cieszyłam się, że w końcu może spędzać ze swoją rodziną tyle czasu, ile tylko chce, zamiast ograniczać się do wizyt, na jakie pozwalała jej praca. Swoje konta w social mediach regularnie zapełniała zdjęciami ukochanych wnucząt i relacjami ze wspólnych zabaw. Przypomniały mi się sceny z własnego dzieciństwa. To Juanita zabierała mnie na wędrówki po lasach wokół naszego wiejskiego domu i to ona zabierała mnie na plażę, gdy spędzaliśmy lato w Hamptons. Grała główną rolę we wszystkich moich najlepszych wspomnieniach. Przełknęłam grudę w gardle. Tak było lepiej. Postanowiłam odczekać kilka lat, aż kurz opadnie. I wtedy się z nią skontaktuję.
Drugą osobą, którą śledziłam z daleka, była moja matka. Chociaż u niej akurat nie bardzo było co śledzić. Praktycznie zapadła się pod ziemię, choć nie tak skutecznie jak ja. Wróciła do domu moich dziadków na północy stanu, co, jak się domyślałam, musiało ją zaboleć do żywego. Wyglądało na to, że grono jej zamożnych przyjaciół odwróciło się do niej plecami. Nic dziwnego, skoro większość z nich straciła grube miliony, wchodząc w interesy z moim ojcem. Może i doznali mniejszego uszczerbku niż ci, którzy utopili majątek całego życia, ale pewnie nie było im przez to łatwiej pogodzić się ze stratą. Wszystkie artykuły, jakie na ten temat przeczytałam, zgodnie utrzymywały, że ojciec wciąż ani słowa nie pisnął o miejscu, w którym ukrył te wszystkie pieniądze. Otrzymał wyrok kilkakrotnego dożywocia w więzieniu federalnym. Nic nie powie, dopóki nie będzie mógł czegoś na tym ugrać. Były jeszcze inne artykuły, których starałam się nie czytać. Te, w których snuto domysły na mój temat. Wśród nich przeważał ten, że trwonię w Szwajcarii wyłudzone przez ojca pieniądze. Za każdym razem gdy przypadkiem otworzyłam któryś z tych artykułów, musiałam brać głęboki oddech i przypominać sobie, że nie spekulowano by tyle, gdyby ludzie wiedzieli, gdzie jestem i co robię. A zaraz potem musiałam biec do Voodoo po kolejny tatuaż. Dokładniejszy kamuflaż. Jeszcze jedną maskę, pod którą się schowam. Co prawda nie weszłam jeszcze w etap kolczykowania twarzy, ale wiedziałam, że niektóre doniesienia prasowe są w stanie mnie do tego popchnąć. Stale wyrzucałam sobie również to, że nie zdecydowałam się na kolorowe soczewki. Ten przeklęty błękit za bardzo przyciągał uwagę. Ale teraz oczywiście było za późno. Ludziom jeszcze bardziej rzuciłoby się w oczy, gdybym nagle miała je brązowe.
Zdjęłam dżinsy i wypłukałam żwir z ran na kolanach i dłoniach. Osuszyłam ranki papierowym ręcznikiem i syknęłam, gdy polałam otarcia środkiem antyseptycznym.
— Kurwa, ała — wycedziłam przez zęby.
Skrzypnęły drzwi. Zamarłam. Czyżby Simon w tej właśnie chwili obczajał mój odziany w stringi tyłek? O dziwo wcale się nie wkurzyłam, gdy o tym pomyślałam. Miał takie ciało, że zdecydowanie nie wyrzuciłabym go z łóżka za kruszenie na pościel.
— O ja cię pieprzę. To się nazywa piękny widok na powitanie w pracy. — Poczułam na prawym pośladku szorstką rękę i po chwili zza moich pleców wysunęła się głowa Cona. — Stęskniłem się za tobą, skarbie. Muszę cię zabrać do domu. — Pocałował mnie w szyję. — Muszę cię zabrać do mojego… A to co?
Odwrócił mnie do siebie przodem i złapał za rękę.
— Co się u licha stało? Ktoś cię tknął? Popchnął? Tak jak ostatnio…
— Nie! Nic z tych rzeczy. — Con, Delilah i Yvonne „Yve” Santos, moja szefowa z Brudnego Psa, jako jedyni wiedzieli, jak blisko byłam powiększenia statystyk o napaściach seksualnych. Harriet nie powiedziałam. Za bardzo by się martwiła. I poza tą czwórką właściwie nie miałam komu o tym mówić. Komuś może się to wydać przygnębiające, ale ja tak postanowiłam. Im mniej osób do siebie dopuszczałam, tym mniej osób musiałam okłamywać. Ci ludzie stali mi się bliżsi niż moja biologiczna rodzina i nie zasłużyli na półprawdy i zwykłe kłamstwa, którymi ich karmiłam. Spojrzałam w zaniepokojone niebieskie oczy Cona. — Huck postanowił pościgać się z dorożką. I zrzucił mnie z roweru.
Con przez otwarte drzwi łazienki spojrzał na chrapiącego smacznie Hucka zajmującego całą kanapę w pokoju socjalnym.
— Przeklęte bydlę.
— Taa.
— Słuchaj, to może lepiej będzie, jeśli pójdziesz do domu?
Wyprostowałam plecy.
— To tylko kilka zadrapań. Nic mi nie jest. Poza tym wiesz, że potrzebuję pieniędzy.
— Potrzebujesz, bo jesteś uparta i nie pozwalasz mi płacić sobie więcej. Inaczej nie musiałabyś tyle pracować.
— Inaczej czułabym się jak dziwka. — Rozmawialiśmy o tym już ze sto razy. Gdyby mi płacił więcej niż wtedy, gdy ze sobą nie spaliśmy, czułabym się tak, jakby mi płacił za świadczone usługi. Te poza umową.
— Uparta, tak jak powiedziałem. — Klepnął mnie w tyłek. — Chociaż te stringi bardzo mi się podobają. No to, co powiesz? Masz ochotę przyjść do mnie dzisiaj na noc?
W sposób zupełnie niewytłumaczalny moje myśli przeskoczyły na mężczyznę, który znajdował się kilka ścian od nas. Zwlekałam z odpowiedzią.
— Hm… Sama nie wiem. Zapytaj mnie później, dobra?
Pożegnał się, unosząc podbródek, i ruszył do rogu pokoju socjalnego, gdzie znajdowało się jego prowizoryczne biurko. Bo pomimo aparycji wydziaranego bad boya Con był całkiem kompetentnym biznesmenem na tyle, na ile byłam w stanie to ocenić.
Godzinę później Simon podszedł do kasy, żeby zapłacić za nowy tatuaż. Przez cały czas, gdy siedział w pokoju Delili rozebrany do pasa, zerkałam na niego ukradkiem. W każdym razie starałam się to robić ukradkiem, ale za każdym razem, gdy patrzyłam w jego stronę, napotykałam jego wzrok. Podnosił na mnie te intensywnie orzechowe oczy, którym tak bardzo chciałabym móc się przyjrzeć z bliska i prześledzić, jak przeplatają się ze sobą te jego zielone, brązowe, złote i szare refleksy. Nie potrafiłam zrozumieć swojej fascynacji tym mężczyzną. Jasne, był przystojny, z przyjemnością się na niego patrzyło. Ale przecież nie on jeden tak wyglądał. Zdefiniowane mięśnie i ostro zarysowany sześciopak na brzuchu wskazywały, że dba o siebie. Ale znów: wielu kolesi o siebie dbało. Na przykład Con. Chociaż dla mnie Con był ukojeniem, bezpieczną przystanią na jedną noc, gdy brakowało mi dotyku i miałam ochotę na chwilę pobyć z kimś blisko. Zaś Simon… On naprawdę rozpalał moją ciekawość i pożądanie. Pragnęłam się przekonać, jak to jest poczuć jego dłonie na skórze. Gdyby rozebrał mnie do naga i prześledził kreski tuszu czubkami palców… a potem językiem. Czy spodobałyby mu się drobne niespodzianki, które chowałam pod ubraniem? Con nigdy ich nie widział, a Delili kazałam przysiąc, że dochowa tajemnicy. Gdy Simon podszedł do kasy, poruszyłam się na krześle, starając się ulżyć cierpieniu, jakie zadały mojemu ciału niesforne myśli.
Przez chwilę nic nie mówił, tylko mi się przyglądał. Nie przerywając kontaktu wzrokowego, z tylnej kieszeni spranych dżinsów wyjął portfel.
— Masz jakieś przerwy?
Jego pytanie gwałtownie przywróciło mnie do rzeczywistości.
— Co? — spytałam.
Docisnął obie dłonie do poharatanego i pomazanego graffiti blatu, i pochylił się ku mnie.
— Zjedz ze mną kolację. Dziś wieczorem.
Otworzyłam usta, żeby coś powiedzieć, ale Con, obdarzony, jak się okazało, najbardziej zrytym wyczuciem chwili na ziemi, wyszedł z zaplecza i stanął za moimi plecami.
— O, pan radny. Nie wiedziałem, że wróciłeś. — W jego głosie pobrzmiewał dziwny ton, którego nie potrafiłam rozszyfrować. Nie była to zazdrość. To było coś… innego. Widocznie zdążył już zerknąć na przedramię Simona, bo dodał: — Cieszę się, że się zdecydowałeś na odświeżenie. To na koszt firmy. Możesz już iść.
Spojrzałam na Cona, dając mu znać, że zachowuje się po chamsku. To nie było w jego stylu. Okay, może nie dla wszystkich klientów był przesadnie uprzejmy, ale raczej nie zdarzało mu się nikogo wypraszać.
— Zrobiłem też jeden nowy tatuaż. Zatem pozwól, że się rozliczę z Charlie, Constantine. — W głosie Simona z kolei wyraźnie słychać było upór.
Wyglądało na to, że ich dwóch łączyła jakaś przeszłość, w którą nie zamierzali mnie wtajemniczać. Wcześniejsze słowa Cona umocniły mnie w tym przekonaniu. Radny?
— Trochę to dziwne, że zachciało ci się więcej dziar, skoro masz podobno rozkręcać kampanię, żeby zająć w kongresie miejsce po tatusiu. — Con objął mnie w pasie i przyciągnął do siebie. — Czy może sprowadza cię do nas jakaś inna sprawa… lub osoba?
Trąciłam Cona w brzuch łokciem i zaraz opuścił rękę. Odwróciłam się do niego przodem i opieprzyłam go szeptem: