Szukając prawdy. Sekrety i namiętności #7 - Meghan March - ebook + audiobook

Szukając prawdy. Sekrety i namiętności #7 ebook

Meghan March

4,7

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Nieziemsko przystojny Rhett Hennessy dawno temu był policjantem bez skazy. Pięć lat temu nagle złożył rezygnację, oddał odznakę i zniknął z Nowego Orleanu. Pojawił się w mieście dopiero po katastrofie, w której zginął jego ojciec. Rhett musiał znów stanąć twarzą w twarz z demonami przeszłości, co wymagało od niego wielkiej siły. Po głowie tłukły mu się pytania bez odpowiedzi. O to, co zrobił ojciec. O to, co być może zrobił jego brat. Trudno było przejść nad tym do porządku dziennego i zacząć wreszcie żyć na własnych zasadach.

Ariel Sampson była śliczną rudowłosą dziewczyną o bystrym umyśle. Miewała niecodzienne pomysły, takie jak niewinne włamanie do bazy danych Watykanu po lekturze przypadkowej książki. Umiejętności informatyczne pozwalały jej na beztroskie życie. Nie umiała jednak zwrócić na siebie uwagi Rhetta, choć od zawsze się w nim durzyła. Tyle że dla niego była tylko młodszą siostrą najlepszego przyjaciela, a młodsze siostry najlepszych przyjaciół dla faceta z zasadami są nietykalne. Kiedy więc Ariel wróciła na kilka dni do Nowego Orleanu, wiedziała, że spotka mężczyznę, do którego wzdycha od dawna, i że... nic z tego nie wyniknie.

W końcu i on musiał przyznać sam przed sobą, że dziewczyna się zmieniła. Stała się silną, pewną siebie kobietą, która umiała zadbać o swoje sprawy i dobrze wiedziała, czego chce. Stopniowo Rhett uświadamiał sobie, jak bardzo mu na niej zależy i jak mocno pociąga go jej niezwykły umysł. Ariel z kolei wmawiała sobie, że jej dziecięce zadurzenie dawno minęło. Ale prawda była przecież inna.

Zakochali się w sobie. Choć wiedzieli, że między nimi nic nie może się wydarzyć...

Czy masz dość odwagi, by zmierzyć się z prawdą?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 442

Oceny
4,7 (68 ocen)
53
9
6
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Musujaca79

Całkiem niezła

Ta ostatnia część najmniej mi podeszła. Jakieś to wszystko takie nijakie ... Przeczytałam do końca żeby "dowiedzieć się prawdy". Jedyny pozytyw to taki,że i Rhett nie pozostał sam.
20
Magda161617

Nie oderwiesz się od lektury

świetna książka! 😊
10
KaroRasz

Dobrze spędzony czas

ta część jak dla mnie najsłabsza, ale polecam całą serię, którą czyta się świetnie. Moja dygresja - zupełnie z czapy- Ale w tej Ameryce faceci są wyposażeni, co książka to instrument większy, grubszy i dłuższy... co oni tam jedzą? albo co piją?
00
ewitka66

Nie oderwiesz się od lektury

super historia polecam
00
Penthezylea

Nie oderwiesz się od lektury

super
00

Popularność




Meghan March

Szukając prawdy

Sekrety i namiętności #7

Tytuł oryginału: Beneath The Truth (Beneath #7)

Tłumaczenie: Wojciech Białas

ISBN: 978-83-283-7681-6

Copyright © 2017. BENEATH THE TRUTH by Meghan March LLC Cover design: @ Sarah Hansen, Okay Creations www.okaycreations.com Cover photo: @ Vadymvdrobot

Polish edition copyright © 2023 by Helion S.A.

All rights reserved. No part of this book may be reproduced or transmitted in any form or by any means, electronic or mechanical, including photocopying, recording or by any information storage retrieval system, without permission from the Publisher.

Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione. Wykonywanie kopii metodą kserograficzną, fotograficzną, a także kopiowanie książki na nośniku filmowym, magnetycznym lub innym powoduje naruszenie praw autorskich niniejszej publikacji.

Wszystkie znaki występujące w tekście są zastrzeżonymi znakami firmowymi bądź towarowymi ich właścicieli.

Niniejszy utwór jest fikcją literacką. Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci — żyjących obecnie lub w przeszłości — oraz do rzeczywistych zdarzeń losowych, miejsc czy przedsięwzięć jest czysto przypadkowe.

Drogi Czytelniku!

Jeżeli chcesz ocenić tę książkę, zajrzyj pod adres

https://editio.pl/user/opinie/szusn7_ebook

Możesz tam wpisać swoje uwagi, spostrzeżenia, recenzję.

HELION S.A.

ul. Kościuszki 1c, 44-100 GLIWICE

tel. 32 230 98 63

e-mail: [email protected]

WWW: https://editio.pl (księgarnia internetowa, katalog książek)

Poleć książkęKup w wersji papierowejOceń książkę
Księgarnia internetowaLubię to! » nasza społeczność

O książce

Kiedyś wierzyłem, że są w życiu granice, których nie wolno przekraczać.

Nie kłam. Nie oszukuj. Nie kradnij.

Dopóki nie zrozumiałem, że ludzie nie zawsze postępują zgodnie z tym, co głoszą.

Oddałem odznakę oraz broń i zostawiłem wszystko za sobą. Aż tu nagle dostałem telefon, którego nikt nie chciałby odebrać. I oto znowu jestem w Nowym Orleanie.

Nie spodziewałem się jednak, że zastanę tu również ją.

Kolejna granica, której się nie przekracza?

Nie tykaj młodszej siostry swojego najlepszego kumpla.

Zawsze była dla mnie tabu.

Szkoda, że nie przestrzegam już zasad.

Szukając prawdy to ostatnia książka cyklu „Sekrety i namiętności”, ale można ją czytać również jako samodzielną pozycję.

1

Rhett

Wracaj, kurwa, do domu, i to natychmiast.

Po minionym roku stałem się ekspertem w ignorowaniu telefonów i esemesów. Gdy człowiek porzuca wszystkie rzeczy i wszystkich ludzi, których dotąd znał, to szlifuje tę umiejętność, aż opanuje ją w wystarczającym stopniu, żeby oczyścić swoje życie z wszelkich srutów-pierdutów.

Zanim mój świat rozpadł się na kawałki, liczyli się dla mnie wyłącznie moi bracia w niebieskich mundurach. Nic nie było dla mnie ważniejsze niż rodzina, honor i sprawiedliwość. I wtedy zdrada sprawiła, że te różowe okulary roztrzaskały się w drobny mak, aż w końcu z mojego dawnego życia pozostały jedynie okruchy.

Obecnie moje życie wyglądało inaczej. Nie miałem odznaki. Nie uznawałem braterstwa. I co to w ogóle takiego, ta sprawiedliwość?

Zależało mi tylko na inkasowaniu należności od klientów korzystających z moich usług detektywistycznych. Nie angażowałem się, nie pozwalałem sobie na to, by na czymś mi zależało. Wygłuszyłem to wszystko i zająłem się wykonywaniem swojej pracy. Nic więcej ani nic mniej.

Zerknąłem znowu na ekran komórki i poczułem, jak w moim żołądku ponownie kotłuje się zjedzony jakiś czas temu hamburger oraz galon kawy, wyżłopany przeze mnie, żeby nie zasnąć, nim doprowadzę do końca sprawę, nad którą pracowałem.

Ten esemes był inny od pozostałych, zwłaszcza biorąc pod uwagę tożsamość jego nadawcy. Tak podpowiadał mi instynkt, a była to jedyna rzecz, do której wciąż miałem zaufanie. Odrzuciłem kamerę na bok i uruchomiłem silnik swojego dżipa. Pani Higgins mogła poczekać na informację o zdradzie swojego męża.

Po raz pierwszy od roku zamierzałem wrócić do Nowego Orleanu… miasta, które porzuciłem, nie oglądając się za siebie.

* * *

Niecałe trzy godziny później zahamowałem gwałtownie, bo nie potrafiłem zbliżyć się jeszcze bardziej do domu, w którym spędziłem dzieciństwo. W mroku nocy rozbłyskiwały niebieskie, czerwone, białe i pomarańczowe światła, jakby odbywał się tu jakiś karnawał na sterydach. Ulicę blokowała policyjna barykada, więc zatrzymałem wóz i zaparkowałem przy krawężniku.

Kurwa mać, gdzie się podział dach?

Otworzyłem drzwi auta i wyskoczyłem na zewnątrz, po czym wmieszałem się w tłum gapiów.

Jasna cholera.

Poczułem, jak na moim sercu zaciska się żelazna obręcz, ugniatająca je z taką siłą, że mogło eksplodować.

Do diabła, gdzie się podział dom?

W miejscu budynku, w którym mieszkałem od czasów przedszkola aż do osiemnastego roku życia, widniała dymiąca sterta gruzów.

Gdzie są, do diabła, moi bliscy? Poczułem, jakby moją pierś przywalił ogromny głaz. Kurwa. Niemożliwe.

Przepchnąłem się do policyjnej barykady, po czym chwyciłem za jej górną krawędź, żeby przeskoczyć na drugą stronę, gdy nagle ktoś położył mi rękę na ramieniu.

— Kurwa, dobrze, że udało ci się przyjechać. Nie odbierałeś, więc nie byłem pewien, czy dotrzesz.

Nie powiedziałem Rixowi, że jedynym powodem, dla którego przyjechałem, był fakt, że to właśnie on do mnie napisał. Było to w tej chwili bez znaczenia.

— Co tu się, do diabła, stało? Gdzie moi bliscy? Kurwa, Jezu Chryste. — Sądząc po skali zniszczeń, musiało tu dojść do wybuchu. Czyżby instalacja gazowa? Cholera.

— Twoja mama przebywa u twojej ciotki. Nic jej nie jest.

Oderwałem wzrok od dymiącej ruiny i popatrzyłem w srebrne oczy Rixa. Widząc malujące się w nich współczucie, przygotowałem się na nadchodzący cios. Czułem, że zaraz na mnie spadnie.

— Twój ojciec… Przykro mi, stary. Cholernie mi przykro.

Myliłem się. To było coś więcej niż cios — zwalił mi się na głowę kawał ołowiu, który kompletnie wgniótł mnie w ziemię. Moje kolana uderzyły o chodnik i ukryłem twarz w dłoniach.

— Nieee! — Mój ryk odbił się echem pod nocnym niebem i brzmiał tak, jakby dobywał się z gardła rannego zwierzęcia. Na długie, mroczne chwile cała otaczająca mnie rzeczywistość odpłynęła w niebyt.

Targały mną ból i żal. Miałem wrażenie, jakby ktoś rozdzierał mnie od środka. Jakby ktoś druzgotał mi kości. To za wiele. Nadludzkim wysiłkiem zepchnąłem to wszystko w głąb swojej duszy i stłamsiłem. Zmusiłem się, żeby zobojętnieć. Zablokowałem udrękę.

Upychanie doświadczeń do odrębnych szufladek było umiejętnością, którą posiadłem już na wczesnym etapie swojej kariery, a obecnie była to jedyna rzecz, która mogła mnie uratować przed kompletnym załamaniem na środku ulicy.

Nie myśl o tym. To jeszcze jedna sprawa do rozwiązania. Taka sama jakwszystkie inne.

Przesunąłem dłońmi po szorstkim asfalcie, żeby się uspokoić, po czym stanąłem na nogi, jakbym wcale nie dostał ledwie moment wcześniej szokującej wiadomości.

— Co się stało? — wycedziłem przez zaciśnięte zęby.

— Bardzo mi przykro — powiedział ktoś obok mnie, kładąc mi rękę na ramieniu, po czym cofnął ją i poszedł dalej.

Nie chciało mi się odwracać, by sprawdzić, kto to. Miałem to gdzieś. Tu nie chodziło o mnie. Liczyło się dochodzenie. Choć ten jeden raz miałem jakiś pożytek z tego, że spędziłem rok w malutkiej chatce na wybrzeżu zatoki, skupiając uwagę na tym, co wcześniej wypierałem ze świadomości.

— Nie wiemy jeszcze na sto procent…

Przeszyłem Rixa wzrokiem.

— Daruj sobie to pieprzenie. Mów, co ci podpowiada intuicja.

Rix skinął głową, a na jego twarzy odmalował się wyraz napięcia.

— W końcu wystawiono nakaz aresztowania twojego ojca. Wysłano po niego dwóch funkcjonariuszy, uprzedzając go o tym przez wzgląd na jego pozycję. Możliwe, że dostał trochę przesadzone informacje, jak szybko się u niego pojawią. Jego wóz stał zaparkowany za domem i wygląda na to, że twój ojciec pakował do niego różne ważne graty. Fotografie rodzinne, kota i inne takie. Nasi ludzie zajechali pod dom, ale nie zdążyli nawet wysiąść z auta, kiedy nagle zatrzęsła się ziemia i budynek zawalił się do środka.

Do środka? To oznaczało kompletnie inny proces fizyczny niż eksplozja. Co z kolei kompletnie wykluczało, by mógł to być przypadek.

Zacząłem wygrzebywać z pamięci wszystkie wiadomości, jakie zgromadziłem przez lata służby na temat ładunków wybuchowych.

— Czy dom został zaminowany?

— Na to wygląda. To nie był wypadek. — Jego słowa odbiły się echem wewnątrz mojego umysłu. To zdecydowanie nie wyglądało na wypadek. I nie było żadną tajemnicą, że mój ojciec był specem od materiałów wybuchowych, technik wyburzania i środków łatwopalnych; wiedzę tę wyniósł jeszcze z czasów służby wojskowej.

Przecież nie zrobiłby czegoś takiego. Co nie?

Nie był na tyle bezwzględny, by zaminować własny dom, ryzykując, że coś może się stać mamie. Prawda?

Ale nie podejrzewałeś też, że twój tato okaże się skorumpowanym gliną.

Poczułem, jak w moim sercu budzi się wcześniejszy ból, tym razem w jeszcze innej formie, więc ponownie go stłamsiłem.

To tylko dochodzenie. Tylko dochodzenie.

— Kiedy będą wiedzieć na pewno? — Było to głupie pytanie, bo już w tym momencie znałem na nie odpowiedź.

— To nie będzie krótkie śledztwo.

— Muszę zobaczyć się ze swoją mamą. Muszę się przekonać, że nic jej nie jest.

— Przysięgam, że jest cała i zdrowa. Była na mieście, umówiła się na kolację z twoją ciotką.

— Widziała to?

Rix pokręcił głową.

— Nie, nie pozwolili jej tutaj wrócić. Funkcjonariusze powiedzieli jej, że przywiozą ją tu, gdy już będzie bezpiecznie.

— A moi bracia?

— Wydaje mi się, że twoja mama zdążyła już do nich zadzwonić. Pomyślałem, że w dalszym ciągu nie odpowiadasz na żadne cholerne telefony, więc postanowiłem, że cię tu ściągnę w jedyny sposób, jaki potrafiłem wykombinować.

Nikt nie miał pojęcia, gdzie przebywa Rome, zapewne gdzieś w Ameryce Południowej albo Środkowej, ale Rock mieszkał w Vail, ledwie o kilka godzin lotu od Nowego Orleanu. Wiedziałem, że raz-dwa będzie na miejscu.

Rozejrzałem się po otaczającym mnie gruzowisku, wypatrując furgonetki lekarza sądowego, ale nigdzie jej nie dostrzegłem.

— Czy zabrali już… zwłoki? — wydusiłem te słowa wysiłkiem woli, powstrzymując żółć podchodzącą mi do gardła.

Zwłoki. Mojego ojca. Skorumpowanego gliniarza, objętego przez cały miniony rok dochodzeniem, przez którego porzuciłem swoją karierę, rodzinę oraz jedyne miasto będące dla mnie kiedykolwiek domem.

— Owszem. Przeprowadzą autopsję.

Skinąłem głową, zmuszając się do tego, by zachować chłodne podejście.

— Jaką macie teorię?

Naszą rozmowę przerwał jakiś nowy głos:

— Wiesz, że on nie może ci tego powiedzieć. — Mój dawny partner, Mac Fortier, wyciągnął do mnie dłoń, a ja ją uścisnąłem. — Cholernie ci współczuję twojej straty. Brakowało nam ciebie, ale w żadnym razie nie chcieliśmy się z tobą znowu spotykać w takich okolicznościach.

Mac i Rix byli zapewne jedynymi ludźmi, którzy mogli powiedzieć takie słowa z pełnym przekonaniem. Po tym, jak mój starszy brat został zabity na służbie, a potem oskarżony o to, że był sprzedajnym gliną, tyle, ile mogłem, walczyłem o to, żeby pozostać w wydziale. Ojciec przeszedł na emeryturę niemal od razu po pogrzebie Robina, a ja dopiero później zdałem sobie sprawę z tego, że chciał w ten sposób ukryć swoje poczucie winy.

Wyswobodziłem rękę z mocnego uścisku Maca i popatrzyłem na dom, który skrywał niegdyś aż nazbyt wiele sekretów.

— Sądzicie, że zrobił to specjalnie? Żeby załatwić ludzi, którzy mieli go aresztować?

Żaden z moich rozmówców nie odpowiedział, co samo w sobie stanowiło wystarczającą odpowiedź.

— Postaraj się lepiej, żeby nie spieprzyli tego dochodzenia. — Adresatem mojego ostrzeżenia był Mac. Rix nie mógł mieć nic wspólnego z tym śledztwem, ponieważ służył w wydziale przestępczości zorganizowanej.

— Nie musisz mi tego mówić. Nie odpuszczę, dopóki nie znajdziemy odpowiedzi. — Gdy udało mu się dorwać jakiś ślad, Mac był jak buldog, więc wiedziałem, że mogę go trzymać za słowo.

Oderwałem wzrok od sterty gruzu.

— Co za bajzel.

Odwróciłem się i ruszyłem z powrotem w stronę swojego dżipa, byle tylko dać stamtąd nogę. W końcu ostatnimi czasy właśnie to wychodziło mi najlepiej.

2

Ariel

— Chociażbym chodził ciemną doliną, zła się nie ulęknę, bo ty jesteś ze mną. Twój kij i twoja laska są tym, co mnie pociesza. — Głos księdza niósł się w porannym powietrzu, gdy wspólnie żegnaliśmy Ronana Hennessy’ego.

Na przestrzeni minionych lat miałam okazję uczestniczyć w wielu policyjnych pogrzebach, ale ta uroczystość nie była podobna do innych. Nigdzie nie było kolejki umundurowanych funkcjonariuszy czekających na to, by oddać cześć zmarłemu. Brakowało dudziarzy wygrywających żałobną muzykę. Nie było co liczyć na salwę honorową z dwudziestu jeden wystrzałów. W pobliżu mauzoleum zgromadziła się tylko niewielka grupka ludzi, na której czele stało trzech mężczyzn podtrzymujących swoją matkę.

Rodzina Hennessych była dla mnie przez większość dzieciństwa równie ważna jak moja własna. Mój ojciec służył razem z Ronanem, a Rebecca odgrywała w moim życiu niemal matczyną rolę, biorąc pod uwagę, że własną matkę straciłam, zanim zdążyłam ją w ogóle poznać. No i jeszcze ich synowie… bajeczne okazy swojego gatunku. Ciemnoblond włosy, zniewalające uśmiechy oraz świetliste, zielone oczy.

Moja uwaga skupiła się jak zwykle na Rhetcie, wbrew mojej woli, po pięciu latach oddalenia. Nie zamierzałam przyznawać, że trzepotanie serca w mojej piersi miało cokolwiek wspólnego z faktem, że kiedyś się w nim durzyłam. Dorosłam, przeszło mi.

Przestąpiłam z nogi na nogę i przesunęłam wzrokiem po uczestnikach pogrzebu, właściwie tylko po to, by skupić uwagę na kimkolwiek albo czymkolwiek innym niż Rhett. To nie był odpowiedni moment.

Uroczystości towarzyszyła osobliwa atmosfera niemająca nic wspólnego ze zwykłym dla takich okazji nastrojem zadumy. Można ją było wyczytać z pełnej skrępowania mowy ciała żałobników. Skorumpowanygliniarz, który być może popełnił samobójstwo, wysadzając w powietrze własny dom, kiedy jego dawni podwładni byli już w drodze, żeby go aresztować; to nie był ostatni rozdział, którym ktokolwiek chciałby zamknąć swoje życie. Serce krajało mi się na myśl o tym, że Ronan zostanie zapamiętany właśnie w taki sposób.

Nie mogłam pogodzić tego stanu rzeczy ze wspomnieniem mężczyzny, którego kiedyś znałam. Urywki informacji, które zaczerpnęłam z doniesień medialnych oraz wygrzebałam z bazy danych komisariatu, układały się w scenariusz zdarzeń żywcem zaczerpnięty z jakiegoś hollywoodzkiego hitu, niemający odzwierciedlenia w rzeczywistości. I bynajmniej nie uznawałam zaspokajania swojej ciekawości za „hakowanie”, bo ograniczyłam się do tak podstawowych i niegroźnych działań, że mógłby je podjąć ktokolwiek mający dostęp do YouTube’a.

Pani Hennessy pochyliła głowę, a Rock, jej najstarszy syn po śmierci Robina, wcisnął jej w dłoń chusteczkę, by mogła otrzeć oczy. Za jej plecami znajdował się Rome, najmłodszy z braci, zmieniony tak, że z trudem go rozpoznałam, a u jej boku stał Rhett, który zdawał się utrzymywać matkę w pionowej pozycji, zapewniając jej oparcie na swoim ramieniu. Pani Hennessy nadała swoim synom imiona bohaterów z klasyki literackiej. Przezwisko Rock stanowiło skrót od imienia Rochester zaczerpniętego z Jane Eyre, Robin został tak nazwany na cześć Robina z Locksley, a przezwisko Rome stanowiło skrót od imienia Romeo. Ostatni z chłopaków dostał imię po niesławnym bohaterze powieści Przeminęło z wiatrem.

Rhett Hennessy.

W okresie liceum byłam w stanie prowadzić dziennik dokumentujący jego wyrazy twarzy z każdego dnia, bo byłam właśnie tego rodzaju dziewczyną. OK, naprawdę prowadziłam taki dziennik, ale tylko dlatego, że miałam skłonność do tworzenia list, co lekko trąciło zaburzeniami obsesyjno-kompulsyjnymi. Stworzyłam wtedy na przykład listę ulubionych rzeczy Rhetta. A potem kolejną, wymieniającą powody, dla których byłby on idealnym chłopakiem dla takiej piętnastolatki jak ja.

Rozejrzałam się, sprawdzając, czy przypadkiem nie powiedziałam tego wszystkiego na głos. Czasami zdarzały mi się takie wpadki. Winę za to przypisywałam temu, że zbyt wiele czasu spędzałam wewnątrz własnego umysłu. Nikt z tu obecnych nie potrzebował wiedzieć, jak bardzo durzyłam się kiedyś w Rhetcie — a durzyłam się w nim do tego stopnia, że niewiele brakowało, by można mnie było uznać za namolną stalkerkę. Potrzebowałam wielu lat, żeby wyrosnąć z tej cielęcej miłości. Bo udało mi się z niej wyrosnąć, chwała Bogu.

Kłucie w sercu, które doskwierało mi, gdy patrzyłam, jak Rhett obejmuje swoją matkę, wynikało wyłącznie ze współczucia. Nie miało nic wspólnego z faktem, że upływ czasu nie tylko go nie postarzył, lecz także dodał mu urody, nawet jeśli tego dnia wyglądał na zmordowanego.

Mamrocząc słowa modlitwy wraz z pozostałymi żałobnikami, poddałam się zadumie. Jak dotąd nie napotkałam jeszcze przenikliwego spojrzenia Rhetta, co zresztą nie było żadną niespodzianką. Nigdy mnie nie dostrzegał; zawsze byłam dla niego niewidzialna. Pozwolił odrosnąć swoim włosom, które w okresie liceum nosił króciutko przystrzyżone, choć byłam pewna, że jego obecna kudłata fryzura była raczej rezultatem niedbałości, a nie wynikiem świadomego stylistycznego wyboru.

Jego ciało również uległo metamorfozie. W dalszym ciągu mierzył jakieś sześć stóp wzrostu, ale jego dawna młodzieńcza chudość ustąpiła miejsca solidnej, męskiej sylwetce. Napięty materiał jego marynarki świadczył o tym, że musiał na siłę wciskać umięśnione ramiona w jej rękawy — najwyraźniej jego bicepsy powiększyły się od ostatniego razu, gdy miał na sobie taki elegancki strój.

Przestąpiłam z nogi na nogę, żałując, że wkręciłam się w tę znajomą fazę, polegającą na katalogowaniu wszystkich powodów, dla których RhettHennessy w dalszym ciągu wyglądał niepokojąco cudownie i wciąż był pozamoim zasięgiem — jakbym była kujonką, która znalazła się na wystrzałowej imprezie dla popularnych dzieciaków. Nie wspominając już o tym, że znalazłam sobie wyjątkowo nieodpowiednią okazję do takich rozmyślań — w końcu uczestniczyłam w pogrzebie. Pójdę do piekła,i to nie za to, że włamałam się do bazy danych Watykanu po tym, jak pierwszy raz przeczytałam Kod Leonarda da Vinci.

Nic się nie zmieniło.

Wciąż byłam tą samą niezdarną maniaczką komputerową co zawsze. Żadna liczba patentów, udanych wejść na giełdę ani dolarów na koncie nie mogła mnie zmienić w normalną dziewczynę. A Rhett w dalszym ciągu był tym samym stoikiem, który nie potrzebował otwierać ust, by dać komuś do zrozumienia, co o nim myśli.

Ksiądz przeżegnał się, sygnalizując koniec ceremonii, i bracia Hennessy podeszli do niego po kolei, żeby uścisnąć mu dłoń. Rock nie puszczał ramienia matki, a Rhett odwrócił się w stronę mojego brata. On i Heath byli najlepszymi przyjaciółmi już od momentu, gdy nauczyli się chodzić, i wspólnie pakowali się w kłopoty przez pierwsze dwie dekady swojego życia, więc nikt się nie zdziwił, gdy razem zdali do akademii policyjnej, by pójść w ślady swoich ojców.

Gdybym była taka sama jak za młodu, podkradłabym się do nich bliżej, by podsłuchać, o czym rozmawiają, ale obecnie miałam już więcej lat. Byłam bardziej finezyjna. OK, to kłamstwo, ale przynajmniej nabrałam wprawy w sztuce subtelności.

Usłyszałam obok siebie szuranie stóp mojego ojca i odwróciłam się w jego stronę.

— Wszystko w porządku, tato? Potrzebujesz usiąść?

Wyniszczający artretyzm, o którym ojciec nie wspomniał mi nawet jednym słowem — ani w rozmowach telefonicznych, ani podczas swoich wizyt w Kalifornii, gdy wpadał mnie odwiedzić — podkopał jego zdrowie w takim stopniu, że tata nie potrafił już ukryć ani bólu, ani fizycznych ograniczeń.

— Wszystko gra. — Jego odpowiedź zabrzmiała burkliwie, zapewne z powodu rozdrażnienia, że nie udało mu się znaleźć starego munduru, który chciał założyć na pogrzeb. Po części byłam zadowolona, że go nie znalazł — nikt z obecnych nie miał na sobie uniformu.

— Niedługo jedziemy. Uroczystość jest już prawie zakończona.

Ojciec chrząknął i odwrócił głowę.

No dobra.Ten dzień był trudny dla nas wszystkich.

Mój brat powiedział coś do wszystkich Hennessych i uścisnął im dłonie, po czym pocałował Rebeccę w policzek i odszedł na bok, ustępując miejsca kolejnej grupie żałobników.

Rhett ani razu nie spojrzał w moją stronę. W ogóle mnie nie zauważył.

Bo nigdy tego nie robił.

Miałam ochotę wymierzyć sobie kopniaka za tę myśl. Byliśmy na pogrzebie jego ojca, a ja byłam w tym wszystkim nieistotna. Wiedziałam, że zawsze będę nieistotna we wszystkim, co dotyczyło Rhetta Hennessy’ego.

Gdy Heath powrócił i podał ramię naszemu tacie, wzięłam głęboki oddech i wygłosiłam sobie w duchu krótką pogadankę.

Dasz radę. Nie będziesz się jąkać. Nie dostaniesz czkawki. Będziesz opanowanai skupiona, jak przystało na twardą szefową, którą przecież jesteś.

— Zaraz wracam. — Odwróciłam się i wykonałam krok w stronę rodziny zmarłego, by złożyć jej kondolencje. W tym momencie matka i trójka braci zaczęli się oddalać od zgromadzonego tłumu i ruszyli spękanym chodnikiem w stronę limuzyny czekającej na nich poza bramą cmentarza.

Zacisnęłam powieki i znowu okręciłam się na pięcie. Świetnie.Okazało się, że potrafię spieprzyć nawet udział w pogrzebie. Nie było w tym żadnej niespodzianki, że nie udało mi się tym zająć jak należy. Byłam specjalistką od niezdarności. Nie mogły tego zmienić ani designerskie ciuchy ani eleganckie buty.

— Chodźmy — odezwał się mój brat, odrywając moją uwagę od Hennessych. — Chcę podrzucić tatę do mojego mieszkania, a potem namierzę Rhetta i go upiję. Nikt nie powinien spędzać nocy w samotności po tak przerąbanym dniu.

3

Rhett

— Na pewno nie potrzebujesz niczego od cioci Lindy, zanim pojedziemy, mamo? — zapytał Rock.

Po części miałem ochotę sprzeciwić się jego decyzji, by zabrać ją ze sobą do Vail, ale wiedziałem, że to bez sensu. Mama dokonała wyboru.

— Nie, już się pożegnałam. Zostawiam jej wszystko, czego sama nie zabiorę.

Jej walizka była już spakowana i stała przed nią na podłodze limuzyny. Za sprawą wybuchu mamie nie pozostało zbyt wiele, więc wystarczyła jej jedna sztuka bagażu.

Ja i Rome zaoferowaliśmy Rockowi pieniądze na pokrycie kosztów jej utrzymania, ale nie chciał ich wziąć. Stwierdził, że sam umie się o nią zatroszczyć. Biorąc pod uwagę, że od swojego wyjazdu posyłałem mamie co miesiąc wszystkie fundusze, jakimi mogłem swobodnie dysponować, nie zamierzałem się z nim o to wykłócać. Rome kazał mu się zamknąć i korzystać z pieniędzy, które miały wpłynąć za kilka dni na jego konto z przeznaczeniem na wydatki mamy. Ani Rock, ani ja nie chcieliśmy wiedzieć, skąd pochodzi ta kasa. Najemniczy styl życia naszego brata nie był tematem, który mielibyśmy ochotę poruszać akurat tego dnia.

— W takim razie może pojedziecie limuzyną na lotnisko? — zapytałem Rocka. — Rome i ja zamieszkamy w hotelu. — Poprzedniej nocy zatrzymaliśmy się wszyscy u cioci Lindy i spaliśmy na podłodze jej salonu, jak to zwykliśmy robić, gdy nocowaliśmy u niej w dzieciństwie. Ale jeden raz wystarczył. Jeszcze przed pogrzebem zameldowałem się w hotelu, żeby pobyć przez kilka minut w samotności i wziąć się w garść.

Rome pokręcił głową.

— Ja też jadę na lotnisko. Mam samolot za kilka godzin.

Zerknąłem na swojego młodszego brata.

— Już wyjeżdżasz? — Sam nie wiem, dlaczego byłem zaskoczony. Już sam fakt, że się pojawił, był dla mnie szokiem.

— Potrzebujesz, żebym został? Masz jakieś plany? — zapytał Rome.

Mama popatrzyła na nas obydwu.

— Nie ma żadnych planów. Prawda, Rhett? Pozwolisz, żeby policja rozwiązała tę sprawę, tak? Pora, żebyś odpuścił i zajął się czymś innym.

Wiedziałem, co miała na myśli. Przez cały miniony rok żyłem w stanie zawieszenia, topiąc smutki w whisky. Wmawiałem sobie, że to normalne po tym, gdy się wszystko straci.

— Mamo…

Powiodła po nas wzrokiem, a jej twarz przybrała twardszy wyraz. Nie wiem, czy to kwestia nawyku z dzieciństwa, ale wszyscy wyprostowaliśmy się na baczność pod tym spojrzeniem.

— Ta rodzina przeszła piekło. Najpierw Robin, a potem… to wszystko. — Nie potrafiła się nawet zmusić, by wypowiedzieć to na głos, ale nie mogłem jej za to winić. — Jesteśmy Hennessy. Jesteśmy silni, twardzi i nie pozwolimy, żeby nas to złamało. Moje życie nie skończyło się wraz z życiem waszego ojca. Nie pozwolę na to.

Popatrzyła mi prosto w oczy.

— Rhett, przez cały rok marnotrawiłeś swój potencjał. Marnowałeś życie. Rezygnacja z odznaki to nie koniec świata. Jeśli mam być szczera, to była to najlepsza rzecz, jaką kiedykolwiek zrobiłeś, ale zamiast znaleźć sobie jakiś nowy cel, odizolowałeś się od wszystkich bliskich sobie osób. Życie przecieka ci przez palce, a ty nic z tym nie robisz. Stać cię na więcej. Zastanów się, czego pragniesz, i postaraj się to zdobyć. Sama zamierzam właśnie tak postąpić. Koniec z tym bezsensownym samobiczowaniem.

Potem podeszła po kolei do moich braci i wygłosiła każdemu z nich indywidualną, pełną miłości, lecz stanowczą pogadankę. Zamiast podsłuchiwać, co robili jej zdaniem nie tak, rozmyślałem o tym, co sam od niej usłyszałem.

Zaskoczyło mnie, że uważała moją rezygnację z odznaki za najlepszą rzecz, jaką kiedykolwiek zrobiłem. Choć w sumie przecież pochowała już męża i syna, którzy zginęli przez to, że byli gliniarzami.

Zastanów się, czego pragniesz, i postaraj się to zdobyć. Te słowa wywarły na mnie największe wrażenie. Ale czego ja właściwie, do diabła, pragnąłem?

Gdy mama skończyła dzielić się z nami mądrościami życiowymi, w jej oczach wezbrały łzy i wyciągnęła przed siebie ręce, a my chwyciliśmy jej dłonie.

— Kocham was, chłopcy. Uważajcie na siebie. Ta rodzina poniosła już zbyt wiele strat. Pora na trochę szczęścia. — Pomimo szklistych oczu jej wargi ułożyły się w drżący uśmiech. — I może na jakieś wnuki, które mogłabym rozpuszczać.

Kiedy cofnęła ręce, Rock podał jej chusteczkę, by mogła otrzeć łzy zebrane na jej rzęsach.

Żaden z nas nie zgłosił się na ochotnika, żeby podjąć wyzwanie i kogoś zapłodnić, lecz gdybym musiał zgadywać, co myślał Rock, to powiedziałbym, że analizował właśnie w duchu listę kobiet, zastanawiając się, czy znajdzie się na niej ktoś odpowiedni.

Przed oczami przemknął mi obraz jednej, konkretnej kobiety i nie była to wcale ciemnowłosa piękność, którą rok wcześniej straciłem na rzecz Rixa. Udało mi się uwolnić od fiksacji na punkcie Valentiny, jeszcze zanim moje życie całkiem się spieprzyło. Nie, kobieta, która mi się przypomniała, miała rude włosy i bystry uśmiech oraz jeszcze bystrzejszy umysł.

Ariel Sampson. Dziewczyna z sąsiedztwa. Młodsza siostra mojego najlepszego kumpla. Kobieta, której nie wolno mi było tknąć i o której próbowałem z trudem zapomnieć od czasu, gdy wpadła do nas z wizytą z Zachodniego Wybrzeża, a potem równie szybko zniknęła.

Jej rude włosy wyróżniały się jak płomień na tle obcisłej, czarnej sukienki, którą założyła na pogrzeb — były tak jaskrawe, że ich kolor przebił się nawet przez otaczający mnie tuman żałoby.

Nie podeszła do mnie. Nie podeszła do żadnego z nas.

I zanosiło się na to, że nie zobaczę jej przez następne pięć lat, o ile w ogóle będę jeszcze miał taką okazję.

— Wysiadasz?

Pytanie Rocka wyrwało mnie z zadumy — uświadomiłem sobie, że zaparkowaliśmy właśnie przed moim hotelem.

— Tak. Sorry. — Uścisnąłem po kolei dłonie swoich braci, a potem mocno przytuliłem mamę. — Uważaj na siebie, mamo. Kocham cię.

Odpowiedziała uściskiem, a potem wysiadłem z limuzyny i obserwowałem, jak wóz skręca za róg i znika mi z pola widzenia. Wiedziałem, że moja rodzina już nigdy nie będzie taka sama.

I czułem, że te nieodebrane połączenia z mojej komórki będą mnie prześladować do końca życia. O czym chciał mi powiedzieć mój ojciec? Dlaczego, kurwa, nie odebrałem? Trawiły mnie w równym stopniu żal i wstyd.

Stanąłem przed wysokim budynkiem i wzdrygnąłem się na myśl o tym, że miałbym iść do swojego pokoju i godzinami gapić się w ekran telewizora w nadziei, że pomoże mi to zagłuszyć wyrzuty sumienia. Nie. Nie tej nocy. Tej nocy zamierzałem się upić.

Wszedłem do środka, by pozbyć się tego cholernego garnituru i wskoczyć w dżinsy, a potem ruszyć do swojej dawnej knajpy, gdzie ludzie pozwoliliby mi w spokoju żłopać whisky.

4

Ariel

Heath odwiózł tatę do siebie, bo szyby domu, gdzie spędziliśmy dzieciństwo, poszły w drobny mak od siły wybuchu, który zniszczył stojący obok budynek Hennessych. Władze stwierdziły, że wszystkie sąsiadujące z nim domy muszą zostać poddane inspekcji i oczyszczone, zanim będą mogli do nich wrócić ich stali mieszkańcy, co oznaczało, że potrwa to co najmniej tydzień, nim tata będzie mógł wrócić na stare śmieci.

Zaprosiłabym go do siebie, ale nie byłam pewna, jak długo zostanę w Nowym Orleanie. Po tym, jak zobaczyłam, że artretyzm taty poczynił tak znaczne postępy, uznałam, że spędzenie kilku dni w moim starym mieście będzie dobrym pomysłem. Miałam wrażenie, że ojciec nie dba o siebie tak, jak powinien, a jego wielokrotne pytania o mundur wydawały się świadczyć o czymś więcej niż o zwykłym zapominalstwie.

Carver, mój szofer na czas wizyty w Nowym Orleanie, skierował auto w stronę domu, który wynajęłam nad jeziorem Pontchartrain. Plan podróży, przygotowany na ostatnią chwilę, nie pozostawiał mi zbyt wielkiego wyboru, ale miejsce okazało się w porządku. Tej nocy zamierzałam wypić szklaneczkę bourbona, albo może dwie, wziąć kąpiel i się wyspać. Z niechęcią myślałam o telefonie, który spodziewałam się odebrać od swojego chłopaka z doskoku, Carlosa, z którym co jakiś czas się schodziliśmy i rozstawaliśmy. Był już najwyższy czas, żeby znowu się rozstać.

Komórka zadźwięczała w mojej torebce, więc ją wyjęłam. Heath.

— Wszystko w porządku? — zapytałam.

— Namierzyłem Rhetta i idę do baru. Też powinnaś tam zajrzeć. Wiem, że nie porozmawiałaś z nim na pogrzebie.

Mój brat wiedział o moim zauroczeniu. A właściwie to robił wszystko, co było w jego mocy, by wszyscy się o tym dowiedzieli. Nawet obecnie nie cofałam się przed tym, by unikać jego wizyt ze złości na cierpienia, których mi przysporzył, gdy byłam świadomą swoich braków nastolatką.

Otworzyłam usta, żeby odmówić, bo sprzeciw wobec wszelkich form aktywności towarzyskiej, które wymagałyby wyjścia poza próg domu, był z reguły jednym z moich ulubionych zajęć, ale coś mnie powstrzymało. Jednym z moich pozostałych specjalnych talentów było unikanie rzeczywistości, gdy nie miałam ochoty stawiać jej czoła, a właśnie do tej kategorii zaliczałoby się szukanie odpowiednich słów na to, by dać Carlosowi do zrozumienia, że między nami wszystko skończone.

— Dokąd jedziesz?

— Do Molly’s na Toulouse Street. Znasz tę knajpę, prawda? Wiem, że przez ostatnią dekadę prawie nie bywałaś w domu, ale coś jednak powinnaś pamiętać. — W głosie mojego brata zabrzmiały gorzkie tony.

— Dwa razy. Przez ostatnie dziesięć lat odwiedzałam dom dwa razy, ale owszem, pamiętam, gdzie jest Molly’s. — Czy moje słowa zabrzmiały defensywnie? Możliwe.

— To dobrze. Zajrzyj tam do nas. — Heath przerwał połączenie, nie czekając na odpowiedź.

Uch. Wahałam się przez pełne sześćdziesiąt sekund, ale w końcu kazałam Carverowi, żeby zmienił kierunek.

Ostatni raz byłam w Molly’s, gdy skończyłam dwadzieścia jeden lat i w końcu poczułam, że mocno stoję na własnych nogach. Cztery lata spędzone w Kalifornii, podczas których miałam gdzieś, co sobie myślą inni, a w trakcie studiów stworzyłam kilka aplikacji, wywarły znaczący, pozytywny wpływ na poziom mojej pewności siebie, nie wspominając już o moich finansach.

Ale wystarczył jeden wieczór w Molly’s, by to nowo wypracowane luzackie nastawienie trafił szlag, i oczywiście stało się to za sprawą jednego faceta. Rhetta Hennessy’ego. Przysięgam, że ten koleś łączył się z każdym dobrym i złym wspomnieniem, jakie wyniosłam z tego miasta, co miało prawdopodobnie coś wspólnego z tym, że zaglądałam tu tylko wówczas, gdy było to absolutnie niezbędne.

Do tego dnia nie zapomniałam, jakie to uczucie wejść do baru z nowo wystawionym dokumentem tożsamości i ujrzeć swojego brata oraz Rhetta w otoczeniu grupki dziewczyn rywalizujących o ich uwagę — a każda z nich była wyższa, szczuplejsza i ładniejsza ode mnie. Przechodziłam właśnie swoją kalifornijską fazę olewania cudzej opinii, więc miałam na sobie podarte dżinsy i znoszoną białą koszulkę, postrzępioną na bokach, a pod nią czarny stanik. Był to dla mnie szczyt śmiałości, zwłaszcza biorąc pod uwagę to, z kim miałam się spotkać.

Tyle że Rhett wcale się ze mną nie droczył, jak to miał wcześniej w zwyczaju. Nie zapytał, dlaczego ukradłam mu T-shirt (chociaż wcale tego nie zrobiłam… nie tym razem). Nie, po prostu mnie zignorował. Udawał, że nie istnieję.

Jedynym plusem tamtej sytuacji był fakt, że nie zwracał też uwagi na pozostałe dziewczyny, a przynajmniej tak mi się wydawało. Kiedy wyszedł, godzinę po moim przyjściu, a całkiem możliwe, że odmierzałam ten czas co do minuty, dwie minuty później jego śladem ruszyła pewna szczególnie ładna, cycata blondyna.

Następnego dnia rano, podczas śniadania z ojcem, podejrzałam esemesy, które Heath wymieniał z Rhettem. Opieprzał w nich swojego kumpla za to, że ten zabrał jakąś laskę na chatę.

Wciąż jeszcze zastanawiałam się, czy Rhett dał nogę dlatego, że się nade mną litował i nie chciał, bym widziała, jak z kimś wychodzi, czy może dlatego, że wiedział o moim niedorzecznym zauroczeniu. Żałosne, co?

Ale tego wieczoru nie zamierzałam się tym zamartwiać. Ani swoją cielęcą miłością, ani przeszłością. Tego wieczoru chodziło o to, by pomóc staremu przyjacielowi — nawet jeśli to określenie na wyrost — uwolnić się od ciężkich emocji. Serce ścisnęło mi się na myśl o tym, co musiał teraz czuć. Jego ojciec, mężczyzna, na którym wzorował się przez całe życie, został oskarżony o paskudne rzeczy. A przecież do tego dochodziła jeszcze świadomość, że jego tata zginął w eksplozji, którą prawdopodobnie sam zorganizował.

Wzdrygnęłam się na myśl o tej okropnej rzeczywistości.

Honor stanowił fundament charakteru Rhetta, więc myśl o tym, że jego ojciec zdradził to, co było mu najdroższe… musiała być przerażająca.

Carver przeciskał się pomiędzy pozostałymi wozami i pieszymi, próbując dotrzeć jak najbliżej knajpy.

— Chce pani, żebym zaparkował i znalazł sobie jakieś dyskretne miejsce w środku, gdzie mógłbym na panią zaczekać?

Tak naprawdę chciał zapytać, czy będę potrzebowała szczególnej ochrony. Jednak biorąc pod uwagę, że miałam przebywać w towarzystwie Heatha i Rhetta, nie obawiałam się o swoje bezpieczeństwo.

— Nie musisz czekać. Skocz do jakiegoś lokalu i zjedz kolację, a ja wyślę ci esemesa, gdy będę gotowa. Zostanę tu kilka godzin. — Natyle długo, żeby uniknąć potencjalnej rozmowy z Carlosem.

— Dobrze, proszę pani. Miłego wieczoru.

— Dzięki, Carver. — Wyskoczyłam z auta i ruszyłam w kierunku drzwi baru.

Molly’s wyglądało trochę na spelunę. Pomimo bliskości Bourbon Street lokal odznaczał się zdecydowanie odmienną klientelą niż zapchane turystami knajpy położone sto metrów dalej. Do tego baru zaglądali miejscowi.

— Fląderka! Dotarłaś?

Okrzyk dobiegał zza stołu bilardowego, u którego dalszej krawędzi stali mój brat i Rhett, rozdzieleni butelką whisky.

Czemu jęknęłam w duchu? Pewnie przez to, że usłyszałam, jak ktoś wykrzykuje na cały bar moje przezwisko z dzieciństwa.

Co prowadzi nas do pytania, które dostawałam aż nazbyt często przez całe swoje życie: „Czy dostałaś imię po małej syrence z kreskówki?”. Ależ owszem. Dokładnie tak.

U mojej mamy wykryto raka, gdy była ze mną w ciąży, a brak odpowiedniej technologii w tamtym okresie oznaczał, że musiała zaczekać z podjęciem terapii, dopóki się nie urodzę. Ja przeżyłam, a ona nie. Przyszykowałam się w duchu na uderzenie pustki ogarniającej mnie za każdym razem, gdy wspominałam kobietę, która oddała własne życie, bym ja dostała szansę na swoje. Poczułam pod powiekami znajome pieczenie.

Jak można tak bardzo tęsknić za kimś, kogo się nigdy nie znało? Mój logiczny umysł beształ mnie za to za każdym razem, ale nie dało się uśmierzyć bólu racjonalnością. Mój brat nie zdawał sobie sprawy, że za każdym razem, gdy posługiwał się tym przezwiskiem, przypominała mi się historia opowiedziana mi przez ojca, jak to mama spędziła całą ciążę na oglądaniu filmów Disneya i opowiadaniu mi o wszystkich tych rzeczach, którymi nie było jej pisane się ze mną podzielić, kiedy dorosnę.

Jak odmiennie wyglądałoby moje życie, gdybym miała mamę? Rhett może i stracił właśnie swojego ojca, lecz mimo wszystkiego, co się wydarzyło, dysponował trzydziestoletnim zapasem wspomnień, do których mógł się odwoływać, nawet jeżeli ostatnie z nich było do dupy. Zaś ja nie miałam nawet tego. Niczego nie miałam. Poczucie straty ciążyło mi na każdym kroku, gdy powstrzymując łzy, ruszyłam w stronę obu chłopaków; unikałam przy tym wzroku innych osób.

— Zamknij się, Scuttle. — Mój brat roześmiał się, gdy dotarłam do stołu, a z jego ust biła woń alkoholu.

Mrugnęłam jeszcze kilka razy, po czym w końcu podniosłam wzrok. Bum. Zobaczyłam przed sobą świetliście zielone oczy Rhetta.

— Miałbym stracić szansę na to, żeby osobiście droczyć się przez cały wieczór ze swoją siostrzyczką? Mało prawdopodobne. Daje mi na to zbyt mało okazji, więc muszę korzystać, kiedy trafia się szansa.

Był to kolejny przycinek dotyczący tego, jak rzadko zaglądam w rodzinne strony, ale go zignorowałam.

— Jak leci, Ari? — zapytał Rhett. Jego głos był tak samo dudniąco niski, jak go zapamiętałam.

— Tak mi przykro z powodu twojej straty. Nie zdążyłam ci tego powiedzieć wcześniej. Chciałam. Tyle że rozminęliśmy się na pogrzebie — wypaliłam, mając wreszcie okazję, by złożyć mu kondolencje.

Rhett spuścił wzrok i wbił oczy w swoją szklaneczkę whisky.

— Nie będziemy o tym dzisiaj rozmawiać. — Wychylił całą zawartość naczynia jednym łykiem.

Wcale nie przypatrywałam się jego jabłku Adama, gdy przełykał. OK, to kłamstwo.

— Zakonotowałam. — Moja odpowiedź zabrzmiała pogodnie i beztrosko, a przynajmniej do momentu, gdy zakrztusiłam się własną śliną i dwukrotnie zakaszlałam. Ależ ja wszystko partolę.

Heath podniósł rękę, żeby dać znać kelnerce.

— Potrzebujemy jeszcze jednej szklaneczki.

— Obecnie preferuję raczej bourbona niż whisky — wymamrotałam, udając, że przypatruję się rysunkom wyżłobionym na powierzchni stołu. Chwilunia, czy to aby nie nadnaturalnie ogromny penis i włochatamoszna? Zarzuciwszy udawanie, przechyliłam głowę, by móc w pełni podziwiać precyzyjny grawerunek. Imponujące.

— Chyba i tak będziesz się musiała z nami sponiewierać — odparł Rhett.

Popatrzyłam na niego i zobaczyłam, jak przenosi spojrzenie z moich bioder na moją twarz.

Czyżby Rhett Hennessy obmacywał mnie wzrokiem? Na pewno nie. Musiałam się mylić. Poczułam, jak w moim brzuchu wzbiera fala gorąca, które sięgnęło mojej piersi, a potem twarzy.

— Jaja — wypaliłam. O nie. Przecież nie mogłam tego powiedzieć.

Mój brat i Rhett obrzucili mnie uważnym spojrzeniem.

— Co? — zapytał Rhett, zapewne sądząc, że się przesłyszał.

Wskazałam na stół.

— Fiut i jaja. Solidna robota. Ładny kształt. Przydałoby się jeszcze kilka żył. — Słodki Jezu, niech ktoś mnie zaknebluje, zanim wybije werbalne szambo.

Po całym barze rozniósł się rechot Heatha.

Dlaczego mówię o penisach? Zerknęłam przelotnie na krocze Rhetta, po czym poczułam uderzenie gorąca w policzkach i szybko odwróciłam wzrok.

Świetnie, będę teraz równie czerwonajak moje włosy. Musiałam jakoś odciągnąć własną uwagę od tego kataklizmu. Chwyciłam szklaneczkę swojego brata i wychyliłam ją duszkiem.

O cholera, ale pali. Gdy tylko przełknęłam alkohol, zakaszlałam, choć próbowałam to ukryć, odchrząkując. Przynajmniej mam teraz preteksttłumaczący łzy w moich oczach.

— Dobre — rzuciłam, siląc się na nonszalancję, po czym postawiłam szklaneczkę na barowym grawerunku penisa.

Kącik ust Rhetta wygiął się do góry w czymś, co przypominało uśmiech.

Heath zaczął się krztusić, jakby rzęził z głębi płuc, próbując stłumić rechot, a jednocześnie palnął ręką o kontuar i o mało nie przewrócił butelki whisky.

— Cholera, moja siostra całkiem dorosła, a mnie prawie w ogóle przy tym nie było. — Złapał szklaneczkę i nalał do niej kolejną porcję trunku.

Połowiczny uśmiech majaczący na wargach Rhetta zniknął.

— Daję słowo — odezwał się do mnie Heath — że częściej mam okazję rozmawiać z twoimi asystentami niż z tobą. Jestem w dobrym kontakcie z Erikiem i z Esme.

Pomiędzy brwiami Rhetta pojawiły się głębokie zmarszczki.

— Masz dwójkę asystentów?

Mój brat uprzedził mnie, zanim zdążyłam odpowiedzieć.

— Owszem. Jakbyś nie wiedział, to moja siostra jest teraz grubą rybą. — Przedstawił Rhettowi pokrótce listę moich osiągnięć z ostatnich kilku lat, wprawiając mnie w zdumienie, że wiedział aż tyle o moim dorosłym życiu, mimo że nie odgrywał w nim zbyt wielkiej roli.

Twarz Rhetta przybrała nieodgadniony wyraz.

No pięknie. Teraz wyglądałam na maniaczkę komputerową, która jest dodatkowo pracoholiczką.

W tym momencie dałabym wszystko, nawet moją drogocenną kolekcję figurek Funko Pop!, by dowiedzieć się, co chodzi Rhettowi po głowie.

5

Rhett

Mała Ariel dorosła, choć nie potrzebowałem specjalnego powiadomienia, żeby to dostrzec. Wystarczyło tylko na nią spojrzeć. Kogo ja, do diabła, oszukiwałem? Zauważyłem to już podczas jej poprzednich odwiedzin w domu, gdy wysiadając z auta na podjeździe swojego ojca, wpadła na mnie tak, że aż usiadłem na tyłku.

Każdy wiedział o jej licealnym zauroczeniu, włącznie ze mną. Tak wtedy, jak i teraz nie mogłem nic z tym zrobić. Istnieją granice, których nie wolno przekraczać, a jedną z nich jest zakaz tykania młodszej siostry najlepszego przyjaciela. Te granice oznaczały, że ta dziewczyna była dla mnie całkowitym tabu.

W tamtych czasach była mózgowcem kiepsko odnajdującym się w sytuacjach towarzyskich i cały czas nosiła ze sobą stertę książek, które ważyły pewnie więcej niż ona sama. Ale to była już przeszłość. Obecnie miałem przed sobą pieprzoną panią prezes, która bez wątpienia mogłaby mnie kupić i sprzedać. A to czyniło ją w świetle moich zasad równie nietykalną. Jako popularny zawodnik drużyny byłem w okresie liceum poza jej zasięgiem, a teraz ona była poza moim zasięgiem jako dziana bizneswoman. Najwyraźniej gustowałem ostatnio w tego typu kobietach. Valentina Noble również należała do tej kategorii. Odrobiłem swoją lekcję i byłem cholernie szczęśliwy, że jej i Rixowi udało się stworzyć udany związek.

Ale nie miałem już obecnie żadnych wątpliwości — takie kobiety z wyższej półki nie były dla mnie.

Jednak gdy zobaczyłem, jak Ari obala szklaneczkę whisky niczym stary wyga oraz papla coś o fiucie i jajach, wydała mi się jakimś sposobem bardziej osiągalna. A może wynikało to ze świadomości, że przez tyle lat się we mnie durzyła? Sądząc po tym, jak przewracała oczami za każdym razem, gdy jej brat przywoływał jakieś fakty z przeszłości, należało zakładać, że zostawiła to wszystko za sobą, w tym mnie. Zamknęła tamten rozdział swojego życia.

Tak było pewnie lepiej. Całymi latami szlifowałem swój talent do udawania, że Ariel nie istnieje. Osiemnastolatek nie powinien rozmyślać o piętnastoletniej siostrze swojego kumpla w taki sposób, jak to się działo w moim przypadku. Więc z tym skończyłem. Postanowiłem udawać, że mam klapki na oczach, wymazując ze swojego życia wszystko, co dotyczyło tej dziewczyny. Inaczej Heath wykończyłby mnie służbową spluwą swojego ojca, a ja osobiście wręczyłbym mu naboje, żeby mógł tego dokonać.

Ale tego wieczoru te klapki opadły. Nie potrafiłem nie dostrzegać, jak seksownie wyglądała. Sukienka, którą miała na sobie podczas pogrzebu, opinała jej kształty, ale nie była to wcale jej najseksowniejsza cecha. Nie, chodziło o to, jak bardzo była autentyczna.

Nie urządzała przedstawienia. Nie mizdrzyła się. I zdecydowanie nie miała pojęcia, jaka jest fantastyczna.

Ari wparowała do tego baru, ignorując spojrzenia śledzące każdy jej krok, włącznie z moim własnym. Była to dla mnie odświeżająca odmiana i niech mnie szlag, jeśli nie wydawało mi się to seksowniejsze niż cała reszta. Chociaż… może nie. Była jeszcze ta dzika grzywa rudych włosów, które ujarzmiła w luźne fale, nogi, które w moich wspomnieniach nie były tak długie, oraz ten wielki mózg, który zawsze budził moją fascynację.

Krótki rzut oka po sali wystarczył, by stwierdzić, że oglądający się za nią goście nie zdążyli jeszcze oderwać od niej wzroku. Wielu z nich obserwowało, jak Ari przyjmuje od kelnerki szklaneczkę i nalewa sobie następną porcję alkoholu na grubość dwóch palców. Unosząc naczynie do ust, przytrzymała butelkę za szyjkę i przeczytała umieszczoną z tyłu nalepkę. Odkąd ją znałem, ta dziewczyna zawsze czytała wszystko, co tylko wpadło jej w ręce. Pewne rzeczy nigdy się nie zmieniają.

Najwyraźniej usatysfakcjonowana tym, czego się dowiedziała, odstawiła flaszkę na stół i rozejrzała się po sali, po czym popatrzyła na mnie i na swojego brata.

— Kto pierwszy chce zagrać w bilard? Stół jest wolny.

Jęknąłem w duchu. Nie byłem pewny, czy zdołam oderwać oczy od Ari, jeśli będę musiał obserwować, jak pręży się i wypina z kijem bilardowym.

— Rhett się z tobą zmierzy. Ja gram ze zwycięzcą. — Słowa Heatha dowodziły, że mój przyjaciel miewał fatalne pomysły.

Czyżby nie wiedział, że robię, co w mojej mocy, żeby trzymać łapy z dala od jego siostry?

— Nie, sam zagraj…

Ari zesztywniała.

— Jak wolisz. Jeśli nie chcesz ze mną zagrać, to jestem pewna, że w tym lokalu znajdzie się ktoś, kto zechce.

Zerwała się ze stołka i wygładziła sobie sukienkę na udach. Byłbym gotów przysiąc, że na cmentarzu wyglądała na dłuższą niż obecnie, gdy odsłaniała coraz wyraźniej jej zgrabne nogi. Ramiona i biust kiecki były uszyte z samej czarnej koronki, w możliwie najbardziej finezyjny sposób, ale w przyćmionym świetle knajpy koronka dawała bardziej seksowny efekt. Byłbym gotów iść o zakład, że ten lokal nie widział dotąd dziewczyny z taką klasą. A poza tym, do diabła, te szpilki naprawdę robiły robotę…

Oderwałem wzrok od tyłka dziewczyny, by skupić się na jej twarzy.

Zacisnęła wargi w nieustępliwie wyzywającym wyrazie, po czym przedefilowała w stronę stołu do bilarda. I owszem, powiedziałem przedefilowała, ponieważ nie da się inaczej opisać tego, jak poruszała się w tym momencie na tych obcasach, gdy miała ochotę pokazać pazurki.

Klienci baru odwracali głowy, śledząc jej wędrówkę, a dwóch kolesiów podniosło się ze swoich stołków i ruszyło w ślad za nią.

O nie, jeszcze czego. Nie macie szans, gnojki.

Zerwałem się ze swojego miejsca i skierowałem kroki w jej stronę. Ari stała odwrócona do mnie plecami, gdy zatrzymałem się za nią obok stojaka z kijami. Okręciła się na pięcie, nieświadoma mojej obecności, i wpadła prosto na moją pierś, tak że kij utknął między naszymi ciałami. Dziewczyna wciągnęła powietrze i gwałtownie podniosła głowę do góry.

— Przepraszam. Nie zdawałam sobie sprawy, że jesteś tak blisko.

Przed laty nigdy nie spuściłaby mnie z oka, gdybyśmy tylko znajdowali się w tym samym pomieszczeniu. Ta refleksja była ciosem dla mojego ego, choć wcale nie była niespodziewana. Nie figurowałem już na liście jej priorytetów i to bolało.

Zamiast się odsunąć i zrobić jej miejsce, sięgnąłem obok niej i zdjąłem kij ze stojaka, muskając ręką jej ramię.

Ach… a jednak. Wyraz jej twarzy pozostał bez zmian, ale zdradziło ją mimowolne drgnięcie. Może jednak nie do końca wypadłem z tej listy.

Nie wiedziałem, dlaczego to ważne, ale po kilku ostatnich brutalnych dniach potrzebowałem czegoś dobrego, co pomogłoby mi zapomnieć o bajzlu, w jaki zmieniło się moje życie. A nie miałem najmniejszych wątpliwości, że Ariel Sampson to samo dobro.

Dziewczyna wyprostowała plecy i przecisnęła się obok mnie, unikając dalszego kontaktu, a zamiast tego zajęła się zbieraniem kul i układaniem ich na stole.

— Chcesz rozbijać? — zapytała.

— Panie przodem.

Ari przewróciła oczami i sięgnęła po kredę. Gdy skończyła przygotowywać swój kij, pochyliła się nad krawędzią stołu, wypinając tyłek, a rąbek jej sukienki przesunął się do góry po jej udzie.

Boże… — jęknąłem w duchu. To była istna tortura.

Czy nie wycierpiałem już wystarczająco wiele? Zaadresowałem to pytanie w kierunku nieba, ale nie dostałem żadnego znaku, który świadczyłby o tym, że zostało wysłuchane.

Oderwałem wzrok od tyłka Ari i rozejrzałem się po barze. Błąd. Moje palce zacisnęły się na kiju bez udziału mojej świadomości, ale to nie oznaczało, że nie użyłbym go, by rozwalić łeb każdemu palantowi w tej knajpie, gdyby tylko zechciał czegoś próbować. Podwójne standardy? Jasne. Ale miałem to gdzieś.

Stanąłem o krok za dziewczyną, zasłaniając wszystkim facetom większą część widoku, po czym odwróciłem się, by zgromić ich wzrokiem. Uwagę Heatha absorbowała na szczęście kelnerka obsługująca nasz stolik. Widzowie urządzonego przez Ari spektaklu jeden po drugim pouciekali spojrzeniem gdzieś w bok, a ja odwróciłem się z powrotem w jej stronę, czując lekką satysfakcję, że dotarło do nich to, co starałem się im zasygnalizować. Nie dla psa kiełbasa, dupki.

Ari zaklęła i wyprostowała się znad stołu, po czym wsparła się lekko na swoim kiju.

— Cholera, już to miałam.

Popatrzyłem na stół i stwierdziłem, że brakuje na nim już połowy kul.

— Jezu, co ty wyprawiasz? Próbujesz wszystko sprzątnąć?

Dziewczyna zadarła głowę.

— Próbuję? Gdybym chciała wyczyścić ten stół, to byłby już wyczyszczony. To kwestia kąta.

— Jak zawsze jajogłowa.

Ari wzruszyła ramionami, ale dostrzegłem u niej cień uśmiechu.

— Jeszcze nie słyszałeś? Teraz jest wystrzałowo mieć hyzia na punkcie technologii.

Nie miałem wątpliwości że tam, gdzie mieszkała w Kalifornii, stanowiła uosobienie wystrzałowości. Cholera, przyciągała uwagę każdego faceta w tym barze.

— Dla mnie zawsze byłaś wystrzałowa, Marchewko. Moja kolej. — Miałem ochotę zaczekać na jej uśmiech, ale natarłem kij kredą i wbiłem dwie bile, po czym spudłowałem.

— Nieźle. — Nonszalancja słyszalna w jej głosie sprawiła, że wyszczerzyłem zęby.

— Staram się.

Ari w końcu spojrzała mi w oczy.

— A ja zwyciężam.

Do diabła. Dlaczego te słowa płynące z jej ust brzmiały tak cholernie seksownie?

Dziewczyna odepchnęła się kijem od podłogi i odwróciła się znowu w stronę stołu, a jej sukienka podjechała o kolejny centymetr do góry, gdy pochyliła się nad jego krawędzią.

Mój fiut zapulsował pod dżinsami.

Heath mnie zamorduje.

6

Ariel

Czułam jego wzrok na swoim tyłku. Wiem, że to niemożliwe, by naprawdę poczuć czyjeś spojrzenie, ale miałam to gdzieś, bo wiedziałam, że się na mnie gapi, podobnie jak wiedziałam, że po raz pierwszy w życiu Rhett Hennessy zaczął mnie dostrzegać. Wykonałam uderzenie, a potem następne, które specjalnie chybiłam, bo nie chciałam, żeby ta gra zbyt szybko dobiegła końca.

Okręciłam się na pięcie, szykując się do jakiegoś uszczypliwego komentarza, i znowu wpadłam prosto na solidny tors Rhetta, podobnie jak wtedy, gdy brałam kij. Nie mówię, że nie zrobiłam tego z premedytacją.

Łup, łup. Serce waliło mi wewnątrz klatki piersiowej, bo puls przyspieszył mi chyba o dwadzieścia uderzeń na minutę.

Ciepło i apetyczna leśno-cytrusowa woń emanująca z ciała tego faceta robiły mi zdecydowanie dobrze. Tak dobrze, że miałam ochotę być wobec niego bardzo niedobrą dziewczynką. Nie byłam już siedemnastoletnią dziewicą. Wiedziałam, jak obchodzić się z mężczyzną, ale musiałam przyznać, że hipsterzy z Kalifornii nie dorastali do pięt takiemu rdzennemu okazowi z Luizjany jak Rhett.

Gdy się odezwał, pochylił się tak mocno w moją stronę, że czułam jego oddech na swoim uchu.

— Specjalnie spudłowałaś.

Oderwałam spojrzenie od seksownego, jednodniowego zarostu pokrywającego jego szczękę i popatrzyłam w te jego przenikliwie zielone oczy.

— O… o czym ty mówisz? — Przeklęłam się w duchu za to, że znowu zaczęłam się jąkać, jak dawniej. No jasne, przecież musiał tak namnie podziałać.

— O tym zagraniu. Specjalnie spudłowałaś. Widziałem, jak zmieniasz kąt w ostatniej chwili. Dlaczego?

Przełknęłam napływającą mi do ust ślinę, po czym zdecydowałam się na najbezpieczniejsze wyjście z tej sytuacji. Kłamstwo.

— Kij mi się wyślizgnął.

Rhett zmrużył oczy.

— Kłamiesz i marnie ci to idzie, podobnie jak dawniej. — Podniósł rękę i dotknął kciukiem mojej lewej brwi. — Masz tu taki nerwowy tik.

O Boże. Rhett Hennessy mnie dotyka. A co więcej… zna mój charakterystycznytik. Zauważał mnie!

Ukryta gdzieś w głębi mojej duszy piętnastolatka wykonała niezdarną gwiazdę, by uczcić tę nowinę. OK, może raczej przewrót w przód. Zakończony upadkiem na trawnik. Obojętne.

Jednak w zewnętrznym świecie tkwiłam w potrzasku, przyszpilona spojrzeniem tych zielonych oczu, dopóki nie postanowił mnie uwolnić — a może dopóki nie odzyskałam trzeźwości myślenia.

Odchrząknęłam i odeszłam na bok.

— Niech ci będzie, mądralo. Muszę się jeszcze napić.

Skupiając uwagę na tym, by skoordynować ruchy czterocalowych obcasów i się nie wywalić, uciekłam do stolika i sięgnęłam po zostawioną tam szklaneczkę whisky, a przy okazji przerwałam swojemu bratu rozmowę z kelnerką. Obydwoje popatrzyli w moją stronę, gdy wlałam w siebie całą zawartość naczynia.

Zawsze zastanawiałam się, jakie to byłoby uczucie być w centrum uwagi Rhetta, a teraz już to wiedziałam. Podsumowując całą rzecz jednym słowem, było to… deprymujące.

— Jak wam idzie gra? — zapytał mój brat.

— W porządku. — Skracanie odpowiedzi do minimum oznaczało, że nie mógł poznać, kiedy kłamię. Hearth nie był równie spostrzegawczy jak Rhett.

— Wygrywasz?

Dziękując Bogu, że Heath najwyraźniej wcale się nam nie przyglądał, wzruszyłam ramionami.

— Chyba tak.

Mój brat zerknął na Rhetta, a potem z powrotem przeniósł spojrzenie na mnie.

— Siostra, którą znałem i kochałem, nie przegrywa w bilard. Nigdy. Nawet z Rhettem Hennessym.

Odstawiłam szklaneczkę na stół i wyprostowałam ramiona.

— Jak to mawiają, nic nie trwa wiecznie.

Heath zwolna pokiwał głową.

— To może być prawdziwe w odniesieniu do większości rzeczy, Fląderko. Ale jesteś mistrzynią bilardu i obydwoje o tym wiemy.

Zanim zdążyłam odpowiedzieć, mój brat znowu skupił uwagę na kelnerce. Odczekałam jeszcze dziesięć sekund, by wziąć się w garść, co w moim przypadku oznaczało agresywne picie, po czym ruszyłam w stronę stołu bilardowego, by stawić czoła mojej dawnej obsesji.

— Wszystko gra, Marchewko? — zapytał Rhett.

— Nie nazywaj mnie tak. I jestem w życiowej formie.

Mężczyzna zerknął w dół na moje stopy, po czym powiódł spojrzeniem po całym moim ciele.

— Zgadzam się z tym stwierdzeniem.

O rany. Kim jest ten facet bawiący się w podteksty? Jedno spojrzenie na jego pustą szklaneczkę whisky zdradziło mi, że on również ostro popijał. Czy to alkohol przez niego przemawiał? A może Rhett Hennessy nie tylko mnie zauważał, ale też zauważał?

Tak czy siak, musiałam zachować zimną krew. A przynajmniej udawać, że zachowuję zimną krew, bo wyglądało na to, że nawalę.

— Twoja kolej, mądralo. Lepiej nie spudłuj, bo następnym razem powbijam wszystkie bile — rzuciłam, ale moje wyzywające nastawienie miało się na mnie zemścić.

Rhett nie spudłował. Powbijał wszystkie kule, a na koniec czarną, kończąc grę niemal równie szybko, jak się zaczęła. Odstawił kij na stojak i odwrócił się w moją stronę. Wszelkie ślady bijącego od niego wcześniej żaru zniknęły, a jego twarz miała zobojętniały wyraz.

— I po grze.

Co tu się, do diabła, wydarzyło?

7

Rhett

Gdy igrasz z ogniem, możesz się sparzyć.

Znałem zasady i umiałem rozpoznać granicę. Nie zamierzałem ich łamać i nie zamierzałem jej przekraczać.

Ale niech mnie szlag, jeśli przez flirtowanie z Ari nie powiedziałem kilku rzeczy, o których nie powinienem był nawet myśleć. Ile razy miałem sobie powtarzać, że jest dla mnie zakazana, zanim dotrze to zarówno do mojej głowy, jak i do główki?

Gdy zostałem z erekcją przy bilardowym stole, obserwując, jak dziewczyna oddala się, by porozmawiać ze swoim bratem, moim najlepszym przyjacielem, rozjaśniło mi to umysł w krótszym czasie niż ten, którego potrzebowalibyście, żeby powiedzieć kiepski plan.

Wiedziałem, co muszę zrobić — zakończyć tę rozgrywkę i spieprzać z tego baru, zanim zrobię coś głupiego, na przykład znowu się do niej zbliżę i poczuję nutkę tej kokosowej woni, którą tchnęły jej włosy. A może raczej skóra. Nie wiedziałem, ale zły był już sam fakt, że miałemochotę przekonać się o tym bezpośrednio.

Jedynym wyjściem było zakończenie tego wszystkiego. Wbijając czarną bilę i widząc przygnębienie na twarzy Ari, poczułem ukłucie żalu. Przypomniało mi to, jak wyglądała, gdy dokuczał jej jakiś dzieciak z jej klasy, a ja musiałem stosować pogróżki, żeby się to więcej nie powtórzyło. Tyle że tym razem to ja byłem powodem tej miny.

Wyszedłem na palanta. Nic dziwnego, bo przecież właśnie w tym byłem obecnie dobry.

— Daj, odstawię twój kij. — Wyjąłem go z jej palców, uważając, by nie oddychać, dopóki się znowu nie cofnę.

Gdy wróciłem, zobaczyłem, jak Heath podaje Ari jej komórkę.

— Twój chłopak napisał ci esemesa. Może powiesz temu zasrańcowi, żeby wreszcie się odpieprzył na dobre?

Mo-men-cik-do-cho-le-ry. Ari ma chłopaka?

Dziewczyna spojrzała mi w oczy, a na jej twarzy odmalował się wyraz tłumionego poczucia winy. To mi wystarczyło za odpowiedź.

Gdyby nie fakt, że moja fujara i tak zdążyła już opaść, to na pewno zmiękłaby w tej chwili. Wiedziałem, że nigdy więcej nie popełnię takiego błędu jak zabieganie o kobietę, która jest związana z kimś innym.

Ari podeszła do Heatha, wyrwała mu telefon i odblokowała ekran, by odczytać wiadomość.