Klątwa żercy - Maciej Szymczak - ebook

Klątwa żercy ebook

Maciej Szymczak

4,2

Opis

Historyczne dark fantasy, którego akcja rozgrywa się na Pomorzu podczas misji chrystianizacyjnej Ottona. Apostoł Pomorza wspomagany przez oddziały Bolesława i Warcisława zdobywa Szczecin i przystępuje do niszczenia słynnej świątyni Trygława.

Czy kapłani Trygława zdołają ocalić idola?

Czy da się powstrzymać bezgłowego upiora, mszczącego się za obrazę majestatu Bogów?

Czy Otton zdoła utrzymać w swoich rękach Szczecin, a misja chrystianizacyjna Pomorza się powiedzie?

Odpowiedzi na te pytania znajdziecie w „Klątwie żercy” – książce pełnej zwrotów akcji i dramatycznej walki starej wiary z nową.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 183

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,2 (37 ocen)
20
7
7
3
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Weganka_i_Tajga

Nie oderwiesz się od lektury

może kiedyś stara wiara wróci 😉
10
Marzena_mania

Całkiem niezła

Liczyłam na coś lepszego, niestety przez większość czasu nie moglam "wejsc" w te historie. Plusem jest to że szybko się czyta.
00
DariaGreberska

Nie oderwiesz się od lektury

wciągające tajemnicze.
00
AmardonD

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo podobała mi się historia, wiara rodzima jest mi bliska i chętnie chłonę każdą pozycję z nią związaną. Historia jest krwawa, ale czyta się szybko. Ciężko się oderwać.
00
Atrament

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam.Choć zbyt krótka ;)
00

Popularność




Tytuł: Klątwa żercy

Copyright © by Maciej Szymczak, Poznań 2022

Wszelkie prawa zastrzeżone.

All rights reserved.

Redakcja i korekta: Anna Dzięgielewska

Projekt okładki i ilustracje:

Dawid Boldys – Shred Perspectives Works

Skład i łamanie: Krzysztof Biliński

Wydanie I

Wydawca: Planeta Czytelnika, Łódź 2022

planeta-czytelnika.pl

[email protected]

ISBN 978-83-67735-04-9

Prolog

Myślidar zbudził się w środku nocy z krzykiem na ustach. Oddychał szybko, rozglądając się dookoła rozbieganym wzrokiem. Przed oczami wciąż miał potworne wizje z koszmarnego snu. Był cały spocony, choć wieczór był rześki i chłodny. Chwilę trwało, zanim jego oczy przyzwyczaiły się do mroku nocy. Leżał pod świętym dębem, przez którego koronę prześwitywały miliardy gwiazd. Całe mrowie lśniących punkcików iskrzyło się na nieboskłonie, przykuwając uwagę pięknem swojego obrazu. Widok ten jednak nie ukoił serca starego żercy. To, co ujrzał we wróżebnym śnie, zwiastowało nadchodzącą klęskę i nieuchronne zmiany.

Poprzedniego dnia pościł wytrwale, przygotowując swoje ciało na doświadczenie wieszczego stanu. Tuż przed zmrokiem spożył sekretny napój żerców, a potem zasnął pod świętym dębem Peruna. Wizje, które naszły go tej nocy, należały do najkoszmarniejszych, jakich doświadczył w całym swoim życiu. Przepowiednia była katastrofalna, oznaczała czas wielkiego niepokoju dla mieszkańców Pomorza. W swych majakach ujrzał żerca Morową Dziewicę, która ciągnęła za sobą armię gnijących trupów. Sznur toczonych przez robale ożywieńców szturmował mury miasta, niczym wygłodniała szarańcza atakuje pole. Armia upiorów przerwała wały i wtargnęła do środka, niszcząc wszystko na swojej drodze. Rozpętała się prawdziwa zawierucha, która zapoczątkowała rzeź niewiniątek. Wtedy też słońce zgasło na niebie, a w czerwonej poświacie krwawiącego księżyca słychać już było tylko przeraźliwe krzyki błagających o litość ludzi.

Hordy nieumarłych zburzyły świątynię Trygława, bezczeszcząc posąg władcy trzech światów. Wszystkie drzewa w świętym gaju obumarły, las Bogów zmienił się w ponure cmentarzysko. Potem było już tylko gorzej. Żarłoczne robactwo wypełzło spod ziemi i obsiadło okoliczne pola. Złote łany zbóż sczerniały, owoce na drzewach zgniły, a żyzne lasy do tej pory pełne zwierza całkowicie opustoszały. Wygłodniałe myszy zaatakowały spichlerze, wyjadając resztki zapasów. Wszędzie zapanował głód, nędza i bezprawie. Mieszkańcy Szczecina zapadali kolejno na dziwaczną chorobę, po czym sami zamieniali się w upiory, zasilając szeregi Morowej Dziewicy i szalonego wiciędza, który objął władzę w regionie. Kniaź ten nosił na głowie koronę z ludzkich piszczeli, a zamiast berła dzierżył pozbawiony żeber kręgosłup zwieńczony trupią czaszką. Ów władca siedział na tronie obitym ludzką skórą i zajadał się czerwiami, spijając ze złotego kielicha krew zarżniętych na ofiarę dzieciątek.

Nastał nowy ład, który był odwróceniem starego porządku. I wtedy ziemia popękała, grunt zaczął się osuwać, a wraz z nim ostatni prawi mężowie. Myślidar także runął w głąb otchłani, zapadając się w wiekuistą ciemność. Tam przykuty do potężnej skały i skrępowany mosiężnym łańcuchem wiódł żywot podobny do bezpańskiego psa, który żałośnie wył o pokarm. Wizja skończyła się w chwili, kiedy on sam zamienił się w upiora.

Myślidar nie mógł zlekceważyć tej przepowiedni. Chwycił za kostur i podparł się na nim, wstając powoli z ziemi. Nie przyszło mu to wcale łatwo, gdyż coraz częściej łamało go w kościach. Jego sędziwy nad wyraz wiek dawał o sobie znać, nieustannie przypominając o tym, że lata świetności ma już dawno za sobą. Żerca coraz częściej się garbił, nie mogąc wyprostować pleców. Bolały go łokcie i kolana, a czasem nawet i pamięć płatała figle. Mimo tych wszystkich niedogodności wciąż był sprawny, czym nieraz zadziwiał młodszych kolegów. Myślidar spojrzał w górę, badawczo przyglądając się niebu. Oglądał poszczególne konstelacje, szukając znaku danego przez Bogów. Ale oni milczeli, odbierając mu resztki nadziei. Każdy żerca wiedział wszak, że sny pod świętym dębem Peruna są prorocze. Musi ostrzec mieszkańców Szczecina, powiadomić radę możnych i zwołać wiec. Trzeba próbować jakoś zaradzić na zbliżające się zło. A ono nadchodzi, nie miał ku temu żadnych wątpliwości.

Tylko czy rada miasta czerpiąca wielkie zyski z handlu zechce go w ogóle wysłuchać? Kupcy niejeden raz sprzeciwiali się kapłanom Trygława, ignorując ich ostrzeżenia. Ludzie ci dawno już zgnuśnieli, poluźnili więzy z tradycją ojców, pałając coraz większą miłością do błyszczących monet. Dla możnych liczyły się tylko ich własne interesy, toteż bogacili się w zastraszającym tempie, czyniąc Szczecin miastem otwartym na przybyszów. Razem z saskimi i duńskimi podróżnikami przybywali do Szczecina misjonarze, orędownicy nowej wiary, którzy nie budzili zaufania wśród kapłanów starych Bogów. Lecz włodarze miasta nie dostrzegali problemu w fanatycznych wyznawcach Chrystusa, mając ich za niegroźnych wariatów, posłanników dziwacznej, acz nieszkodliwej religii.

A oni coraz częściej zabierali głos na mównicy, próbując nawracać mieszkańców Szczecina. Zazwyczaj kończyło się na utarczkach słownych, choć bywało i tak, że dochodziło do publicznych linczów. Prosty lud coraz częściej wyrażał swoje niezadowolenie, chłopi nie chcieli słuchać kazań o obcym bogu. Włodarze głusi jednak byli na ich protesty. Korzystali z licznych bogactw napływających do miasta, zawierali nowe sojusze, sami wyprawiali się za morze ze swoimi towarami.

Po ostatnich udanych wyprawach handlowych rada kupiecka zorganizowała huczną zabawę dla mieszkańców miasta. Cały Szczecin zatracił się w pijaństwie i obżarstwie. I tak oto trwa ta niekończąca się uczta po dziś dzień. Jedynie kapłani Trygława i garstka świątynnych wojowników pozostała trzeźwa.

Stary żerca ruszył wolnym krokiem na wzgórze Trygława, będące najwyższym wzniesieniem w okolicy. Ufundowano tam wspaniałą świątynię, słynną w kraju Pomorzan wyrocznię. Myślidar zmierzał tam po poradę, jaką ofiarę winni czynić szczecinianie, aby straszna wizja ze snu się nie ziściła. Kapłan wspinał się po drewnianych stopniach wkopanych w ziemię, prowadzących ku bramie świątyni. Chram ten już z daleka rzucał się w oczy, przyciągając uwagę podróżnych. Trzy strzeliste wieże wyrastały z pokrytego gontem dachu, każda z nich wyższa od poprzedniej, a ich kopuły zdobione bursztynem i innymi drogocennymi kamieniami. Konstrukcja budynku była zmyślna i solidna, przywodząca na myśl twierdzę Bogów. Myślidar dotarł na szczyt wzgórza mocno zaniepokojony. Nagle ogarnęło go straszliwe przeczucie. Poczuł dreszcz grozy na całym ciele. Uczucie to było tak potężne, że aż znieruchomiał. Zamiast przekroczyć próg świątyni, udał się na taras widokowy po drugiej stronie góry. Niepokój rósł w nim z każdą kolejną chwilą. Tak jak starzec czuje w kościach nadchodzącą burzę, tak on czuł w swej duszy wielkie zagrożenie.

Żerca stanął na północnym stoku góry, wznoszącej się ponad potężne palisady murów obronnych. Ze wzgórza rozciągała się rozległa panorama na okoliczne lasy i Odrę. Myślidar wytężył wzrok, zauważając w oddali przemieszczające się kule ognia. Wiły się one jak robaczki świętojańskie, wędrując skrajem sąsiadującej z grodem puszczy. Nadciągały również z drugiej strony, sunąc bezgłośnie po rzece. To nie były żadne zbłąkane dusze ani inne widziadła. Myślidar od razu domyślił się, że do bram miasta zmierza wroga armia. Stary żerca poczuł, jak włosy jeżą mu się na karku. Gąsienica ludzkich pochodni nadciąga nieubłaganie drogą lądową i wodną, tworząc śmiertelne zagrożenie dla mieszkańców Szczecina. Myślidar omal nie zbielał ze strachu, gdy dostrzegł ogrom tych świateł. Najczarniejsza wizja z sennych majaków właśnie się spełniała. Chwycił za róg przypięty do pasa i zadął w niego ile sił w płucach. Dziwnym trafem miast potężnego dudnienia w powietrzu rozniósł się jeno żałosny turkot. To muszą być jakieś czary – pomyślał i spojrzał przerażony na swój instrument, a potem pokuśtykał w dół zbocza, najszybciej jak tylko mógł. Zmierzał w stronę wież strażniczych, desperacko nawołując wartowników. Gdy dotarł pod potężny wał, nikt nie wyszedł mu na spotkanie. Wdrapał się po drabinie na sam szczyt palisady, ale i tam nikogo nie mógł znaleźć. Z duszą na ramieniu krążył po murze, szukając tam jakiejkolwiek żywej duszy. Niestety panowała tu cisza jak makiem zasiał, żaden strażnik nie czuwał na swym posterunku.

Rzecz niesłychana! Myślidar chwycił się za bolącą pierś. Serce waliło mu jak szalone, pot spływał ciurkiem po czole. To przecież niemożliwe, aby nikt nie pełnił warty! Co tu się wyprawia? Stary żerca starał się uspokoić i myśleć jaśniej. Cała ta sytuacja była karygodna i nie powinna nigdy się wydarzyć. Musi się wziąć w garść. Wszystko w jego rękach, ma jeszcze czas, aby ostrzec mieszkańców Szczecina przed zbliżającym się niebezpieczeństwem.

Myślidar zbliżył się do drabiny i ostrożnie nastąpił na pierwszy stopień. W tym samym momencie jego stopa ześlizgnęła się, a on – uderzając podbródkiem o belkę – zaczął zsuwać się po szczeblach. W ostatniej chwili chwycił się belki, unikając w ten sposób śmierci bądź trwałego kalectwa. Poczuł bolesne rwanie w mięśniach, gdy zawisł paręnaście metrów nad ziemią. Czerwieniąc się z wysiłku, przywarł ciałem do drabiny i zaczął schodzić w dół po stopniach wyjątkowo szybko, zważywszy na jego sędziwy wiek.

Chałupa biesiadników! – pomyślał rozgorączkowany, kierując kroki do wielkiej drewnianej hali, w której ucztowali wojowie. Już z oddali dało się słyszeć rubaszne okrzyki dobywające się z męskich gardeł. Tak jak się spodziewał, wojacy siedzieli na długich ławach przy dębowym stole, wznosząc toasty bawolimi rogami po brzegi wypełnionymi miodem pitnym. Myślidar wpadł jak opętany do środka i zaczął dąć w róg. Przeklęty instrument znów nie wybrzmiał jak należy. Nikt nie zwrócił na niego uwagi. Pijani wojacy chwiali się na swych siedziskach, kołysząc w rytm granej przez gęślarza melodii. Niektórzy z nich posnęli już pod stołem.

– Mściwoj, gdzie jest Mściwoj?! – wydarł się na całe gardło. Nieliczne pijane gęby zwróciły na niego uwagę, inni klaskali i jazgotali bełkotliwymi głosami. Jakiś mąż kazał mu przestać trajkotać i przyłączyć się do zabawy. Myślidar rozgniewał się i rozbił laską dzban miodu na stole. To tylko spotęgowało wesołość u biesiadujących, którzy miast słów żercy wsłuchiwali się w piosnkę grajka.

– Gdzie jest Mściwoj, dlaczego nie ma załogi na murach miasta!? – krzyknął najgłośniej jak potrafił.

– Tutaj jestem, stary głupcze – usłyszał za plecami nieprzyjemny w barwie głos. Żerca obrócił się, dostrzegając rosłą sylwetkę kasztelana. Na jego twarzy malował się wyraz kpiny. Odpowiadał on za obronność Szczecina i zarządzał jego wojami. Był trzeźwy, czym wyróżniał się z reszty towarzystwa. Patrzył pewny siebie na zaskoczonego żercę, który na chwilę stracił głos. Szeroki w barach o potężnym brzuszysku rudzielec trzymał gliniany kufel w dłoni, lecz miast miodu wypełniony on był sokiem z brzozy.

– Co to ma znaczyć? – zapytał żerca, starając się mówić jak najgroźniej. – Dlaczego twoi ludzie nadal ucztują, wróg nadciąga, trzeba bić na alarm!

Mściwoj uśmiechnął się tajemniczo, przeczesując dłońmi kosmatą rudą brodę.

– Nadchodzą zmiany, i nic już na to nie poradzisz. Ci głupcy nie są w stanie dzisiaj walczyć. Ale nie zamartwiaj się, poddam gród po dobroci. Rano wszyscy obudzimy się w zupełnie nowym świecie. – Wyszczerzył się, ukazując pożółkłe zęby. Głęboko osadzone świńskie oczka kipiały pogardą.

– Ty… – Myślidar zaciął się, czując w piersiach gwałtowny skurcz. Ta zdrada była tak nieprawdopodobna, że trudno było ją opisać słowami.

– Została ci jeno garstka świątynnych gwardzistów, którzy niestety nie zależą ode mnie. Lepiej przygotujcie się do obrony. Chram Trygława, ten relikt przeszłości, zostanie zburzony.

– Odszczepieńcu… – zdołał wydusić z siebie Myślidar, krztusząc się własną śliną. – Rada starszych osądzi cię na wiecu, zostaniesz poćwiartowany, a twe zwłoki utopione w bagnach, ku wiecznemu pohańbieniu.

– Rada starców albo się podporządkuje, albo sama skończy na bagnach – odpowiedział niewzruszony kasztelan. – Zresztą tak jak i ty oraz wszyscy inni kapłani słowiańskich bogów. Książę Warcisław stoi po mojej stronie. Sam zainspirował ten przewrót, radząc z Bolesławem na zjeździe w Gryficach. Jak zamierzasz się temu przeciwstawić, stary durniu? – zapytał z nienawiścią w głosie, po czym chwycił żercę pod ramiona i wypchnął z biesiadnej chałupy.

– Historia dobrze mnie osądzi. Wkraczamy w nowy świat. Bywaj, stary bałwanie – rzucił na pożegnanie, zamykając przed nim wrota.

Myślidar potknął się i upadł na kolana. Wciąż dusiło go w klatce piersiowej. W jednej chwili cały posiniał. Zaczął walić desperacko pięścią w pierś, serce z trudem pompowało zgęstniałą ze wzburzenia krew. Po chwili poczuł ulgę, bolesny skurcz puścił, a kapłan odzyskał władzę nad ciałem. Podparł się na lasce i ruszył w kierunku gaju gwardzistów, który także znajdował się w granicach miasta. Tam zwyczajowo obozowali świątynni wojownicy, nieustannie ćwicząc i doskonaląc swe umiejętności bojowe. Zgłębiali tajniki wojny, wzmacniając swe ciała i umysły tajemniczymi rytuałami. Musi powiadomić Wojnara, aby zaczął przygotowywać się do obrony świątynnego wzgórza. Myślidar spojrzał zaniepokojony w niebo. Konstelacja gwiazd przybrała złowrogi układ. Bogowie dali mu wyraźny znak. Szczecin i jego mieszkańcy już są straceni.

* * *

Zaczęło świtać, gdy Myślidar radził z dowódcą gwardii zamknięty we wnętrzu chramu Trygława. Pozostali wojowie otoczyli budynek ciasnym kordonem, pilnując bożnicy przed najeźdźcami. Zdrajca Mściwoj poddał Szczecin bez walki, wpuszczając wrogie wojska na teren miasta. Biskup misyjny Otton z Bambergu wkroczył triumfalnie otoczony gwardzistami Bolesława Krzywoustego. Piastowie i Gryfici natychmiast zajęli mury obronne i obsadzili swą załogą zamek wzniesiony z drewna i kamienia. Mściwoj zmusił radę starszych do uznania go za namiestnika miasta. Ci, co się temu sprzeciwili, zapłacili za to głową. Mściwoj wraz z Ottonem szybko przystąpił do likwidowania pogańskich miejsc kultu, zaczynając od mniej znaczących świątyń. Nienawistny pochód zbliżał się nieubłaganie do chramu Trygława. Myślidar zdawał sobie sprawę, że obrońcy długo nie będą w stanie utrzymać świętego wzgórza.

– Szanse mamy marne, przybyło mnóstwo doborowych gwardzistów Bolesława, posiłkowanych przez wojów Warcisława. To kwestia najwyżej paru godzin, nim zdobędą wzgórze i spalą świątynię – powiedział Wojnar, marszcząc brwi. Był wysoki, silnej budowy i niezwykle dostojny. Miał szlachetne rysy twarzy, orli nos i szafirowe oczy, których przenikliwe spojrzenie przewiercało człowieka na wylot. Długie włosy opadały mu luźno na kark, bujne wąsisko przypominało kły dzika.

– Niedobrze, niedobrze. – Myślidar krążył zamroczony po świątyni, starając się znaleźć wyjście z tej sytuacji. Pozostali żercy milczeli, wsłuchując się w słowa mistrza.

– Może spróbujemy się opłacić i wtedy zostawią kącinę w spokoju? – zaproponował naiwnie Krzesimir, młody adept kultu Trygława.

Myślidar spojrzał na niego karcąco, nakazując milczenie. Po chwili sam zabrał głos:

– Silniejszy nigdy nie układa się ze słabszym. Po co ma przyjmować od nas okup, skoro sam siłą może zabrać wszystko? – Zawstydzony Krzesimir spuścił głowę. – Musimy stąd zbiec i to jak najprędzej. Nie możemy dopuścić, aby pohańbiono nam Trygława. To Bóg naszych praojców i pramatek, jego zniszczenie ściągnie na nas wszystkich nieszczęście. Trzeba ukryć posąg w lesie i przeczekać do lepszych dni. Świątynię można odbudować, ale starożytna rzeźba, której cześć składali nasi dziadowie, jest jedyna w swoim rodzaju. Nie ma drugiej takiej jak kraj długi i szeroki!

Myślidar spojrzał z uznaniem na trójgłowego olbrzyma. Wszystkie trzy głowy wyrastające z mosiężnego karku były wykonane ze srebra.

– Jak długo jesteście w stanie opierać się wrogim siłom?

– Być może uda się ich przetrzymać przez pół dnia… – zauważył Wojnar roztropnie. – Mamy dużo strzał, moi ludzie już zaczęli rozstawiać wokół góry zasieki. Jak Perun da, to dotrwamy do zmroku, ale na więcej nie licz.

– Dobrze – odparł zasmuconym głosem żerca. – Witosławie, jam słaby jest, w was jeszcze wigor siedzi. Będziecie musieli ponieść bożyszcza o własnych siłach.

– Jakże to mamy uczynić?! Nie damy przecież rady! Za ciężki on! – zaprotestował gwałtownie młody żerca.

– Ja wam pomogę – zawyrokował Wojnar, ucinając dyskusję. – Dołączę do was później w lesie. Musicie mieć jakąś ochronę.

– Pod świątynią jest tunel, którego wylot znajduje się za murami miasta. Nikt nie będzie się tam nas spodziewać. Przejdziemy ukrytą ścieżką między mokradłami i potem uciekniemy, zagłębiając się w puszczę – zadecydował Myślidar.

Żercy spojrzeli po sobie wystraszonym wzrokiem. Nie byli pewni tego, czy plan ma szansę się powieść.

– Nie traćmy zatem czasu, póki trwa zamieszanie póty mamy jakąś szansę – ponaglił współbraci stary żerca.

Główny kapłan zbliżył się do posągu i skłonił przed nim głęboko. Następnie kazał pozostałym mężczyznom obalić go na ziemię. Ci czerwieniąc się z wysiłku, wykonali zadanie. Olbrzymi idol zaległ na kamiennej posadzce świątyni. W miejscu gdzie uprzednio stał, znajdowało się ukryte wejście do tunelu. Myślidar otworzył drzwiczki, odsłaniając wykop w ziemi.

– Ciężko będzie się przecisnąć, ale musimy spróbować. Niech Bogi nas prowadzą – zawyrokował Myślidar. Żercy chwycili u podstawy posąg i z wielkim trudem unieśli go w górę. Zarzucili go sobie na barki, kurcząc się pod jego ciężarem. Sześciu młodych mężczyzn garbiąc się, weszło do tunelu. Posuwali się powoli, stękając z wysiłku. Myślidar uścisnął serdecznie dłoń gwardzisty, po czym sam zniknął w tunelu, zamykając za sobą ukryte wejście. Wojnar wyprostował mężnie pierś, chwycił za rękojeść miecza i wyszedł na zewnątrz do braci oręża.

* * *

– Oddajcie nam wzgórze, a zachowacie życie! – Grzmiał Mściwoj w stronę broniących wzgórza buntowników. – Złóżcie broń i pozwólcie biskupowi działać. Stojący obok Otton milczał, przyglądając się z wyższością protestującym mieszkańcom Szczecina. Zebrali się oni tutaj tłumnie, chcąc odgrodzić wzgórze od gwardzistów Bolesława. Uzbrojeni po zęby rycerze szybko się jednak z nimi rozprawili, rozpędzając wieśniaków we wszystkie strony świata.

– To wasza ostatnia szansa… – Mściwoj zaniemówił, gdy lecąca w powietrzu włócznia wbiła się w ziemię tuż obok jego stopy. Świeżo upieczony namiestnik zagotował się z gniewu.

– A więc takie buty, psie syny, niechaj będzie, jak chcecie! Wasza zguba! – wygrażał się, unosząc zaciśniętą pięść. – Daj znak swoim ludziom, Mszczuju, macie obrócić w perzynę to przeklęte miejsce! – zwrócił się do dowódcy wojsk piastowskich.

– Do broni! – ryknął rycerz z przepaską na oku. Cała jego twarz i łysa głowa posiekana była bliznami. – Na wroga!! – wydarł się, zdzierając sobie gardło.

Piesi wojownicy odpowiedzieli mu tym samym zwierzęcym rykiem, ruszając na wzgórze. Ciasno zwarci ze sobą tarczownicy zaczęli wspinać się na górę. Za nimi kroczyli uzbrojeni w topory i włócznie wojownicy. Ze szczytu wzgórza posypał się grad strzał. Niebo pociemniało na chwilę od ilości wystrzelonych pocisków. Pierwsze trupy staczały się po zboczu. Kolejna salwa uderzyła w nacierających rycerzy. Większość strzał utkwiła w podłużnych migdałowatych tarczach, lecz część z nich przedarła się przez nie, kładąc trupem idących w drugim szeregu mężczyzn. Nie wyhamowało to jednak ataku, gdyż miejsce poległych natychmiast zajmowali nowi wojownicy. Jednooki dowódca popędzał swych poddanych, wzgórze zgęstniało od mrowia walczących wojów.