Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
20 osób interesuje się tą książką
Seryjni mordercy od niepamiętnych czasów fascynowali czytelników. Zarówno publikacje naukowe, jak i beletrystyczne usiłowały odpowiedzieć na pytanie, jakie elementy ludzkiej psychiki sprawiają, że niewyróżniający się niczym osobnik nagle zaczyna zabijać. Niniejsza antologia przybliży postacie seryjnych morderców, których dokonania wstrząsnęły opinią publiczną na całym świecie:
Steven Tari, samozwańczy prorok dopuszczający się zbrodni w dzikich ostępach Papui-Nowej Gwinei. Vera Renczi, zabójcza piękność usiłująca zatrzymać siłą kolejnych kochanków. Jack Unterweger, Dusiciel z Wiednia. John List, wzorowy mąż i ojciec, który wymordował rodzinę. Jeffrey Dahmer, Kanibal z Milwaukee… Kim byli? Jakie siły zmusiły ich do popełnienia brutalnych przestępstw wykraczających poza ramy poznawcze mieszczącego się w granicach psychicznej normy człowieka?
Antologia składa się z dziesięciu opowiadań. Każde z nich przybliży postać zarówno agresora, jak i jego ofiar. W inspirowane rzeczywistymi zdarzeniami historie wpleciono wątki psychologiczne, co sprawia, że nie stanowią jedynie opisu zbrodni typowych dla true crime. Autor, przenikając psychikę zwyrodnialców, wzbudza dreszcz przerażenia u odbiorcy, odsłaniając mroczne światy seryjnych zabójców.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 324
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
MACIEJ SZYMCZAK
SIEWCY
OBŁĘDU
historie seryjnych morderców
Piotrków Trybunalski, 2024
Dla wszystkich, którzy padli ofiarą przemocy i okrucieństwa, oraz dla tych, którzy walczą o sprawiedliwość i pokój.
Niech ta książka będzie hołdem dla Waszej odwagi i siły.
Wasze historie nigdy nie zostaną zapomniane.
Jeffrey otworzył barek i wyjął butelkę szkockiej. Wrzucił po kilka kostek lodu do każdej ze szklanek. Nalał. Przygotowana dla gościa whisky zmętniała. Wsypane uprzednio środki nasenne uniosły się, tworząc mlecznobiały obłok. Mieszał drinka łyżeczką, by proszek dokładnie się rozpuścił. Odczekał dłuższą chwilę, po czym uniósł naczynia i pogwizdując ruszył do salonu.
John leżał na kanapie półnagi. Przed momentem uprawiał seks z przystojnym nieznajomym. Uczucie odprężenia powoli ustępowało błogiej senności. Włączywszy telewizor, wędrował od niechcenia po kanałach, czekając na drinki. Gospodarz wszedł do pokoju, pożądliwie zerkając na ciało nowego kochanka.
John był młodym, dobrze zbudowanym mężczyzną o fantastycznie wyrzeźbionym torsie i ramionach, na których rysowały się twarde muskuły. Był smukły, wysportowany, po prostu piękny. Brązowe loki, brzoskwiniowy kolor skóry oraz antyczny profil przywodziły na myśl greckiego bożka. Jeffrey potrzebował kogoś takiego na stałe u swojego boku, osoby, która sprostałaby jego wymaganiom, zaspokajając wiecznie nienasycony głód miłości. Mężczyzny, który byłby w stanie stopić lodowiec samotności skuwający jego serce.
Jeff był piętnowany za swą inność. Dotąd nie odnalazł bratniej duszy, przed którą mógłby otworzyć serce. Liczni kochankowie poznani w gejowskich klubach zawsze go porzucali. Mógł liczyć na przygodny seks, ale nigdy na prawdziwą bliskość. Czułość, wsparcie, choćby szczypta prawdziwego uczucia były dla niego wciąż nierealne. Jeffrey postanowił przejąć inicjatywę i wziąć siłą to, czego mu przez lata odmawiano. Wierzył, że tym razem mu się uda.
– Hej, stary! – John przestraszył się na widok stojącego tuż za jego plecami Dahmera, który przewiercał go błękitnym spojrzeniem. – Nie strasz, bo mi więcej nie stanie!
Głośny śmiech i puszczone zalotnie oko rozładowały napięcie. Jeffrey ocknął się z transu.
– Wybacz, zamyśliłem się. Napijesz się whisky?
– Jasne! Wypijemy, a potem spadam na chatę.
Dahmer poprawił okulary, nie kryjąc konsternacji.
– Nie zostaniesz na noc? – zapytał rozczarowany. – Przecież dziś jest sobota.
– Nie obraź się, stary, ale mam kogoś. Muszę wrócić do domu, bo Ronaldo urządzi mi piekło na ziemi. To był tylko jednorazowy wyskok, rozumiesz? Chociaż, muszę przyznać, czułem się bosko. – John uśmiechnął się figlarnie, gładząc loki. Widząc niewesołą minę kochanka, dodał: – Możemy jeszcze kiedyś się umówić. Poczekaj, jak się napiję, to obciągnę ci przed wyjściem, okay?
Odsunął się, robiąc gospodarzowi miejsce na kanapie. Jeffrey podał mu szklankę.
– Dzięki, na dziś mam już dość – odparł kwaśno. Otuchy dodała mu myśl, że drink dla przyjaciela został odrobinę wzbogacony. Miał nadzieję, że tym razem nie zostanie sam.
John upił nieco alkoholu, tępo wpatrując się w telewizor. Coraz bardziej zniecierpliwiony Dahmer również milczał, oczekując chwili, gdy lek zacznie działać. On sam tylko udawał, że pije. Musiał być w formie, aby prawidłowo wykonać zadanie.
Po kilku minutach John usiadł na łóżku.
– Dziwnie się czuję – wyznał. – Kręci mi się w głowie. Stary, czy ty czegoś nie dodałeś do tej szkockiej? Przecież mówiłem, że ci obciągnę. Po co mi to zrobiłeś? Jesteś zbokiem, czy co?
Zaczął się krztusić. Odruchy wymiotne pojawiły się zbyt późno, by oczyścić organizm z medykamentu. Pod powiekami ujrzał ciemność, a potem osunął się bezwładnie na kanapę. Jeffrey upewnił się, że gość jest nieprzytomny. Przeniósł jego ciało do sypialni i ułożył w fotelu, krępując kończyny ofiary specjalnymi pasami zamocowanymi do poręczy.
– To na wypadek, gdybyś obudził się za wcześnie – wyszeptał. – Mam nadzieję, że tym razem nam się uda. Masz taką piękną twarz…
Sięgnął po wiertarkę ukrytą w szafce, a następnie wybrał wiertło fi-dwanaście. Podłączył urządzenie do prądu. Czekało go niełatwe zadanie, musiał wwiercić się w czaszkę przez skroń w taki sposób, aby nie uszkodzić mózgu. Jego wybranek miał zamienić się w zombie, bezwolny twór, niewolnika. Jeff wiedział, że będzie musiał go karmić, być może nawet przewijać, ale był na to gotowy. Postanowił uczynić wszystko, aby zaspokoić jątrzący go głód bliskości. Żywy trup nigdy mu nie odmówi, poddając się każdej, najbardziej perwersyjnej pieszczocie. Będzie mógł wtulać się w jego ciało niczym dziecko w plusz ukochanej maskotki.
Jeffrey narysował markerem punkt na głowie kochanka, a następnie przyłożył wiertło do jego skroni. W tym samym momencie młody mężczyzna ocknął się.
– Cholera, za mało proszków dodałem do szkockiej – mruknął Dahmer, obawiając się, że i tym razem jego plan spali na panewce.
Niewiele myśląc, uruchomił urządzenie. Wiertło zagłębiło się w czaszkę ofiary z głośnym zgrzytem. Metal z łatwością przebił skórę, natrafiając na opór w postaci twardej kości. Krew trysnęła strumieniem, obryzgując brudny podkoszulek oprawcy. John krzyknął przeraźliwie, a Jeffrey przerwał borowanie. Włączył radiomagnetofon, podkręcając maksymalnie głośność. Melodia popularnego przeboju Boya George’a zalała pomieszczenie, zagłuszając ryk torturowanego człowieka.
Do you really want to love me,
Do you really want to hurt me,
Do you really want to make me crime…
Wiertło kruszyło kość skroniową, nie mogąc się przez nią przebić. Jeffrey coraz mocniej dociskał urządzenie do głowy kochanka. Wreszcie fragment czaszki pękł, a popychana stal zanurzyła się w galaretowatej strukturze mózgu. Ciałem Johna wstrząsnęły konwulsje.
Dahmer wyjął zakrwawione wiertło z głowy mężczyzny, chcąc ocenić efekty zabiegu. Ciało ofiary trzepotało się przez chwilę w przedśmiertnych drgawkach, po czym znieruchomiało. Jeffrey sprawdził puls, ale nie wyczuł go. Wyglądało na to, że młodzieniec zmarł, a tym samym kolejna próba stworzenia zombie zakończyła się klęską. Wściekły i zrozpaczony Dahmer rzucił wiertarką w sprzęt muzyczny. W mieszkaniu zapanowała nerwowa cisza.
***
Bliski rozpaczy Jeffrey chodził po pokoju, nie mogąc się uspokoić. Jego szansa na normalność przepadła, znów był sam, za towarzysza mając jedynie wewnętrzny ból, wyrzuty sumienia i trupa. Uczucie dogłębnego smutku graniczyło z wściekłością na świat i samego siebie.
W końcu usiadł na kanapie i schował głowę między kolana. Usłyszał kroki. Drzwi uchyliły się, przytrzymywane przez gruby łańcuch. To był Steven, który pojawiał się zawsze, gdy Dahmer odbierał komuś życie.
– Czego chcesz?! – krzyknął Jeffrey w stronę pustego korytarza. Po chwili zmaterializował się w nim młody człowiek. Jego blade ciało nosiło ślady niedawnych prób ćwiartowania. Długie włosy spływały kaskadą wokół białej jak kreda twarzy. W podkrążonych oczach czaił się wyrzut.
– Odejdź, Steven. Daj mi spokój! – Jeffrey zacisnął pięści. – Znikaj albo zrobię to jeszcze raz. Przysięgam, potnę cię jak wieprza. Wiesz, że jestem do tego zdolny. Tym razem nie zawaham się rozwalić twojego pieprzonego łba!
Poczuł zawroty głowy i słabość, widział niewyraźnie Stevena, który wciąż stał w progu. Był jak żywa kukła, którą tak pragnął stworzyć Dahmer. Jeffrey osunął się na sofę, wspominając pewien szczególny dzień, który miał zaważyć na reszcie jego podłego życia.
***
– Dobry towar – powiedział długowłosy wyrostek, zaciągając się blantem. – Niezła trawka. No i wspaniała miejscówka w twoim garażu. Chcesz trochę?
Młody, dobrze zbudowany blondyn w czerwonej, kraciastej koszuli i jasnych dżinsach stanowczo odmówił. Wydawał się nieśmiały, wycofany i poważny w nazbyt wielkich okularach.
– Dzięki, nie palę.
Dopił piwo, odstawił butelkę, otarł twarz rękawem i usadowił się obok swojego gościa.
– Mów mi Jeff.
Pogłośniwszy muzykę, zajął się włosami młodego hipisa. Nie znał tego chłopaka, zgarnął go z ulicy zaledwie dwie godziny wcześniej. Wiedział tylko, że ma na imię Steven i samotnie podróżuje po całym kraju. Jeffrey po raz pierwszy zabrał autostopowicza.
I took all of his money
And it was a pretty penny
I took all of his money…
– Thin Lizzy – rzekł z uznaniem długowłosy, zaciągając się trawką. – Spoko muza, serio.
Jeffrey poczynał sobie coraz śmielej. Gdy położył rękę na udzie Stevena, ten wybuchnął śmiechem.
– Co? – zapytał zmieszany Dahmer, rumieniąc się.
– Ściągnąłeś mnie do siebie nie na darmo, prawda? Zaproponowałeś nocleg, nakarmiłeś mnie, postawiłeś piwo, a teraz chcesz ruchać? – Steven nie przestawał się uśmiechać.
– Ja tylko…
– Wyluzuj, wszystko okay. – Steven dotknął jego krocza. – Po prostu zabierasz się do tego jak pies do jeża.
Jeffrey pochylił się i pocałował młodzieńca. Ten odepchnął go, grożąc mu palcem.
– Hola, hola, przyjemniaczku! – Hipis nie krył rozbawienia. – Nie zapytałeś, czy jesteś w moim typie, a tak się składa, że nie podobasz mi się. Nie będę z tobą się lizać. Jeśli chcesz, mogę ci obciągnąć za dwadzieścia dolarów, ale na nic więcej nie licz. Rano jadę dalej w trasę.
Ponownie zaciągnął się blantem. Wypuszczając kłęby dymu z ust, nie przestawał się uśmiechać. Skonsternowany Jeffrey natychmiast się odsunął. W jego głowie krążyły szalone myśli. W głębi duszy łudził się, że przystojny chłopak zamieszka z nim w garażu, choć pomysł był absurdalny. Odrzucony, czuł jednocześnie podniecenie, zażenowanie i chęć odwetu. Trawiła go dzika żądza, bo młodzieniec był dokładnie w jego typie. Potrzebował go wyłącznie dla siebie. Myśl, że Steven nazajutrz wyjedzie i utraci nad nim jakąkolwiek kontrolę, wywołała u Dahmera falę gniewu. Zdjął okulary i rozpiął ostatni guzik koszuli. Prowadził go dziki instynkt. Podniósł z podłogi niewielki ciężarek służący do codziennych ćwiczeń nad rzeźbą.
– I jak, zdecydowałeś się? Obciągnąć czy nie? – kpił Steven, szczerząc zęby w perłowym uśmiechu.
Jeffrey uderzył go, z ust chłopaka pociekła krew. Drugi cios spadł na tył głowy. Kości czaszki pękły, a ofiara natychmiast straciła przytomność, co bynajmniej nie powstrzymało napastnika. Jeffrey wpadł w szał. W furii masakrował Stevena, aż ścierpła mu ręka. Kiedy skończył, głowa autostopowicza przypominała zmiażdżony arbuz.
Makabryczny widok sprawił, że oprawca natychmiast stracił ochotę na seks. Siedział przy zwłokach przez jakiś czas, nie mogąc uwierzyć w prawdziwość zdarzeń sprzed kwadransa. Nie odczuwał strachu ani wyrzutów sumienia, a jedynie ulgę. Z ekscytacji zwymiotował na podwórzu. Wiedział, że przekroczył pewną granicę, wkraczając w świat, z którego nie było powrotu. Nie przejął się tym, czuł się zadziwiająco dobrze.
***
Dahmer spoglądał kątem oka w lustro nad umywalką. Zaschnięte smugi krwi Johna zmywały się pod wpływem ciepła i mydła. Intymne doświadczenie, gdy gorąca posoka ofiary oblepia jego ciało, było wspomnieniem. Po niedawnym gościu nie został ślad prócz poplamionego prześcieradła. Ciało poćwiartował, a głowę i rękę zamordowanego umieścił w zamrażarce. Pozostałe części wrzucił do wielkiego kufra w pomieszczeniu gospodarczym. Umył się, analizując, jaki tym razem popełnił błąd. Próby stworzenia seksualnego niewolnika kończyły się zawsze tak samo, dobierał niewłaściwe wiertła lub borował w niewłaściwym miejscu.
Najgorsze, że w rozmyślaniach nad szklanką alkoholu znów towarzyszył mu Steven, jego pierwsza ofiara. Przychodził, gdy ginęli kolejni ludzie. Duch, zjawa, wyrzut sumienia, a być może dowód szaleństwa, Steven był tym pierwszym i jedynym, owocem zabójczej inicjacji, którą zawsze będzie wspominał z drżeniem serca. Nie wiedział, dlaczego nie prześladują go zjawy innych zamordowanych, tylko Steven, głupi hipis, którego doskonale pamiętał pomimo upływu lat.
Poczuł głód, zmęczone ćwiartowaniem mięśnie domagały się dawki energii. Wszedł do kuchni i otworzył lodówkę. Na środkowej półce leżała zakrwawiona głowa Johna. Dahmer pomyślał, że zabierze się za nią później, gdy odpocznie. Zamierzał spreparować czaszkę jak inne. Tym razem nie miał ochoty na ludzkie mięso, pamiętając, że jego ostatnia uczta zakończyła się rozstrojem żołądka, który wykluczył go z funkcjonowania na kilka dni. Sięgnął po kawałek sernika i wrócił na kanapę. Sięgnął po atlas medyczny wypełniony jego własnymi notatkami. Zatrzymał wzrok na anatomicznym rysunku ludzkiej czaszki. Ołówkiem zaznaczył kolejny punkt, następnym razem wykona odwiert po przeciwnej stronie, odrobinę wyżej niż ostatnio. Dotąd zabiegi medyczne kończyły się śmiercią mózgu ofiary.
Dahmer odłożył atlas na półkę. Jego wzrok spoczął na szafce z trofeami, sięgnął po ostatnią zdobycz. Czaszkę starannie oczyścił z mięśni i skóry, pozostawało ją upiększyć. Prosta czynność rozprowadzania lakieru ochronnego po kościach zawsze go uspokajała. Przypominające modelarstwo hobby odrywało myśli od trosk dnia codziennego.
Gdy przedmiot lśnił, mężczyzna ziewnął szeroko. Dochodziła piąta, świtało. Przed kolejnym polowaniem musiał się wyspać. We śnie uprawiał seks ze wszystkimi ożywionymi ofiarami.
Copyright © Maciej Szymczak
Redakcja i korekta:
Joanna Kotala
Projekt okładki, ilustracje:
Dawid Blodek Boldys
(Shred Perspectives Works)
DTP i skład e-booka:
Michał Ferek, Joanna Kotala
Posłowie:
Copyright© Mikołaj Kołyszko
Wydawca:
Czarymary
Wydanie pierwsze
Piotrków Trybunalski, 2024
ISBN (druk) 978-83-972978-5-2
ISBN (e-book) 978-83-972978-6-9