Kocham Cię ponad życie - Josephine Lys - ebook + audiobook
BESTSELLER

Kocham Cię ponad życie ebook i audiobook

Josephine Lys

4,2

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Aili McGregor, córka naczelnika klanu McGregorów, skrywa sekret, którego ujawnienie może zszargać jej reputację i sprawić, że rodzina całkowicie się od niej odwróci. Wraz z upływem czasu tajemnica staje się coraz trudniejsza do ukrycia. Kobieta nie potrafi uspokoić skołatanych nerwów, co noc miewa koszmary.

Kiedy naczelnik klanu McAlisterów, i zarazem mąż jej młodszej siostry, wysyła swojego brata Andrew, aby zaprosił Aili na kilka dni do ich rezydencji, dziewczyna nie waha się ani chwili. Niestety, nawet zmiana otoczenia nie pomaga jej zaznać spokoju. Andrew zdaje się bezbłędnie odczytywać myśli i zamiary nowo przybyłej gościni. Mało tego – jest zdeterminowany, aby odkryć powód, dla którego w spojrzeniu Aili pojawia się dojmujący smutek. Choć zna ją od niedawna, nie potrafi zapomnieć jej oczu, czarującego uśmiechu i ujmującej łagodności dziewczyny…

„Kocham cię ponad życie” to druga część popularnej trylogii „Szkockie serce” autorstwa Josephine Lys.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 239

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 5 godz. 6 min

Lektor: Katarzyna Domalewska
Oceny
4,2 (203 oceny)
96
69
27
10
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Ruddaa
(edytowany)

Z braku laku…

Uwielbiam szkockie klimaty ale ta seria nie powala. Książka miała potencjał. Miała!!!! I to by było na tyle 🤷‍♀️ Jak widać nie każdy może być Dianą Gabaldon.
20
Kiingusxd
(edytowany)

Całkiem niezła

3.5/5 ⭐ Pierwsza część podobała mi się bardziej
20
aga1420

Dobrze spędzony czas

Pierwsza część podobała mi się bardziej ❤️
10
Nightwish2007

Z braku laku…

Typowe romansidło. Miłość od pierwszego wejrzenia, niezbyt skomplikowane przeciwności losu i szczęśliwe zakończenie. Dokładnie to czego się można spodziewać patrząc na okładkę.
00
Izabela_1977

Nie oderwiesz się od lektury

polecam
00

Popularność




Ty­tuł ory­gi­nału: No pu­edo evi­tar amarte

Prze­kład z ję­zyka hisz­pań­skiego: Ma­gnus Wiel­gus

Co­py­ri­ght © Jo­se­phine Lys, 2024

This edi­tion: © Ri­sky Ro­mance/Gyl­den­dal A/S, Co­pen­ha­gen 2024

Pro­jekt gra­ficzny okładki: Mar­cin Sło­ciń­ski

Re­dak­cja: Anna Po­inc-Chra­bąszcz

Ko­rekta: Anna No­wak

ISBN 978-91-8034-888-1

Kon­wer­sja i pro­duk­cja e-bo­oka: www.mo­ni­ka­imar­cin.com

Wszel­kie po­do­bień­stwo do osób i zda­rzeń jest przy­pad­kowe.

Word Au­dio Pu­bli­shing In­ter­na­tio­nal/Gyl­den­dal A/S

Kla­re­bo­derne 3 | DK-1115 Co­pen­ha­gen K

www.gyl­den­dal.dk

www.wor­dau­dio.se

Roz­dział 1

Szko­cja, bar­dzo dawno temu

Nie­prze­nik­niony mrok był tak gę­sty, że nie­mal na­ma­calny. Mo­dliła się, żeby ta ciem­ność ją chro­niła, żeby się nie roz­pły­nęła, a oto­cze­nie nie oka­zało się jesz­cze bar­dziej od­strę­cza­jące. Jej mo­dły jed­nak na nic się zdały. Zro­zu­miała to, kiedy roz­legł się śmiech – po­zba­wiony ży­cia, ale prze­peł­niony naj­gor­szym moż­li­wym złem – roz­orał mroczne wnę­trze, prze­są­czył się przez nie i za­brzmiał w jej uszach z całą mocą, a ona le­d­wie się mo­gła po­wstrzy­mać, by nie za­szlo­chać jak mała dziew­czynka.

Kiedy śmiech nie usta­wał, a wręcz przy­bie­rał na sile, w miarę jak się zbli­żał, wie­działa, co za­raz na­stąpi. Pró­bo­wała się ru­szyć, ze­rwać do biegu, coś ją jed­nak po­wstrzy­my­wało z taką mocą, że nie była w sta­nie na­wet odro­binę zmie­nić po­zy­cji. Le­żała na czymś zim­nym, a chłód prze­ni­kał ją do szpiku ko­ści.

Chciała krzy­czeć, wo­łać o po­moc, kiedy po­czuła na swoim ciele do­tyk. Do­tyk zim­nych, brud­nych i na­tar­czy­wych rąk, które su­nęły po jej no­gach w górę, chcąc do­trzeć do ud. Wy­rzą­dzały jej krzywdę. Ra­niły jej skórę z okru­cień­stwem i złą wolą, ko­rzy­sta­jąc z bru­tal­nej siły, wo­bec któ­rej ona nie mo­gła nic zro­bić.

W tym mo­men­cie za­częła się mo­dlić o śmierć. Nie była z na­tury tchórz­liwa, ale w obec­nej sy­tu­acji przy­ję­łaby śmierć jako bar­dzo po­żą­daną to­wa­rzyszkę po­dróży. Usły­szała dźwięk roz­dzie­ra­nego ma­te­riału, a za­raz po­tem wrzask.

Aili obu­dziła się zdy­szana i zlana po­tem. Serce tłu­kło jej się w piersi, jakby prze­bie­gła długą drogę, ręce trzę­sły się w od­ru­chu, nad któ­rym nie mo­gła za­pa­no­wać. Unio­sła jedną do ust, by stłu­mić wy­ry­wa­jący się z nich szloch, spo­wo­do­wany bez­gra­nicz­nym udrę­cze­niem. Kosz­mar, w ostat­nich ty­go­dniach na­wie­dza­jący ją w nocy co­raz czę­ściej, po­woli do­pro­wa­dzał ją do obłędu. Tylko Aili wie­działa, że ten zły sen nie jest owo­cem jej wy­ob­raźni, lecz ma ko­rze­nie w gwał­tow­nym, nie­spo­dzie­wa­nym za­cho­wa­niu jed­nego z człon­ków klanu McNa­il­lów. Wspo­mnie­nie tam­tego zda­rze­nia prze­śla­do­wało ją w dzień i w nocy – znie­kształ­cone i wy­pa­czone, nie chciało się od niej od­da­lić, a luka w pa­mięci, która po nim po­zo­sta­wała, drę­czyła ją jesz­cze bar­dziej.

Aili po­now­nie opa­dła na po­sła­nie i pró­bo­wała uspo­koić od­dech, te­raz już nie taki płytki i ury­wany jak przed chwilą. Serce zda­wało się od­zy­ski­wać swój nor­malny rytm, choć ucisk, który czuła w piersi, pra­wie wcale nie ze­lżał. Ode­tchnęła głę­boko i sta­rała się my­śleć o czymś in­nym. O czymś we­so­łym. Na­tych­miast wró­ciła pa­mię­cią do wia­do­mo­ści, którą do­stała za­le­d­wie kilka ty­go­dni temu od swo­jej sio­stry. Meg za­szła w ciążę! To były wspa­niałe wie­ści i za­raz wy­wo­łały na ustach Aili błogi uśmiech. Sio­strze­niec albo sio­strze­nica. Już so­bie wy­obra­żała, jak trzyma ma­leń­stwo w ra­mio­nach, jak biega z nim po ca­łym domu i roz­piesz­cza je, jakby od tego za­le­żało jej ży­cie. Ich oj­ciec, Dune McGre­gor, na­czel­nik klanu McGre­go­rów, przy­jął tę wia­do­mość ze słodko-kwa­śną miną. Bar­dzo się cie­szył ze szczę­ścia Meg i jej męża, Evana McA­li­stera, na­czel­nika klanu McA­li­ste­rów, ale też mar­twił się o młod­szą córkę i jej zdro­wie. Choć było pewne, że Meg jest silna, ich matka zmarła, kiedy były małe, pod­czas trud­nego po­rodu. Tamto bo­le­sne, gorz­kie wspo­mnie­nie do dziś za­głę­biało szpony w piersi Dune’a McGre­gora, spra­wia­jąc, że za­cho­wy­wał się ostroż­nie i nie­uf­nie, mimo po­wścią­gli­wej, choć szcze­rej ra­do­ści.

Ich brat, Lo­gan, wręcz prze­ciw­nie – uśmie­chał się, jak nie czy­nił tego od dawna. Na myśl o bra­cie czoło Aili prze­cięła mała zmarszczka. Zmie­nił się w ostat­nich mie­sią­cach. Cho­ciaż na po­zór był tym sa­mym cza­ru­ją­cym, dy­plo­ma­tycz­nym i zrów­no­wa­żo­nym mło­dym męż­czy­zną co za­wsze, Aili wie­działa, że jest coś, co spra­wia mu cier­pie­nie. Wi­działa to w jego oczach, gdy Lo­gan my­ślał, że nikt na niego nie pa­trzy. Wła­śnie wtedy dało się do­strzec oznaki bólu, który jej brat usi­ło­wał ukryć. Aili do­my­ślała, że to musi mieć coś wspól­nego z Edine.

Lo­gan był bar­dzo przy­stojny i to w po­łą­cze­niu z jego bły­sko­tli­wo­ścią i po­zy­cją na dwo­rze kró­lew­skim przy­cią­gało do niego spoj­rze­nia i pra­gnie­nia więk­szo­ści ob­ra­ca­ją­cych się w tam­tym kręgu dam. Aili miała świa­do­mość, że Lo­gan ro­man­so­wał z licz­nymi ko­bie­tami – tak wie­loma, z pew­no­ścią nie zdo­ła­łaby zli­czyć – za­wsze jed­nak sta­wiał sprawę ja­sno i otwar­cie, uwa­ża­jąc to za prze­lotne zna­jo­mo­ści. Nie­mniej od­kąd sio­stra się­gała pa­mię­cią, tylko raz wi­działa go na­prawdę za­ko­cha­nego: w Edine.

Swoją mi­łość utrzy­my­wali w ta­jem­nicy, ale gdy prze­by­wali bli­sko sie­bie, ich oczy wy­raź­nie zdra­dzały ich uczu­cie. Aili ni­gdy nie spo­tkała dwóch osób, które by­łyby dla sie­bie tak wy­raź­nie stwo­rzone jak Lo­gan i Edine. Jed­nak po pew­nej dłuż­szej nie­obec­no­ści Lo­gana, kiedy król Wil­helm po­wie­rzył mu ważną mi­sję, zwią­zek tych dwojga skoń­czył się rap­tow­nie – bez wy­ja­śnień i bez wi­docz­nych po­wo­dów. Edine na­gle znik­nęła, a Lo­gan otrzy­mał tylko list z za­le­d­wie kil­koma zda­niami, które miały ule­czyć jego roz­darte na strzępy serce. Lo­gan nie wspo­mniał o tym sio­strze, lecz nie mu­siał nic mó­wić. Aili zbyt do­brze go znała. Po­nadto brat był jej naj­lep­szym przy­ja­cie­lem i po­wier­ni­kiem.

Przez okno wpa­dły pierw­sze pro­mie­nie świa­tła sło­necz­nego i czę­ściowo oświe­tliły po­kój. Aili uświa­do­miła so­bie, że od­kąd obu­dził ją kosz­mar, le­żała i roz­my­ślała przez co naj­mniej dwie go­dziny, aż nie­po­strze­że­nie, milcz­kiem za­stał ją świt. Pro­mie­nie słońca prze­su­wały się po po­koju, by wresz­cie do­trzeć do łóżka i do niej sa­mej, uwo­dzi­ciel­sko ry­su­jąc kształty na jej skó­rze.

Od­kąd Aili się­gała pa­mię­cią, wsta­wała skoro świt, żeby nie tra­cić dnia. Wstała za­tem, do­ko­nała po­ran­nej to­a­lety i za­częła się ubie­rać w ja­sno­nie­bie­ską su­kienkę o pro­stym, ele­ganc­kim kroju. Ubra­nie było przede wszyst­kim wy­godne i po­zwa­lało jej wy­ko­ny­wać wszel­kie prace do­mowe, które mno­żyły się w ciągu dnia. W tym zamku ni­gdy nie bra­ko­wało nie­prze­wi­dzia­nych za­jęć.

Ktoś za­pu­kał do jej drzwi, spra­wia­jąc, że prze­rwała ukła­da­nie wło­sów, które miała już pra­wie ze­brane w pro­stą fry­zurę.

Otwo­rzyła drzwi. W progu stała Anna – ko­bieta z ich klanu pra­cu­jąca w zamku, od­kąd Aili była mała. Anna od­po­wia­dała za czy­stość i po­rzą­dek we wszyst­kich po­ko­jach, po­nadto była do­brą i wierną przy­ja­ciółką.

– Po­sła­niec konny wła­śnie przy­wiózł ten list z dworu. Może to od two­jego brata. Po­my­śla­łam, że ze­chcesz go do­stać jak naj­szyb­ciej.

Aili uśmiech­nęła się sze­roko do Anny, któ­rej twarz za­wsze ema­no­wała po­godną ra­do­ścią.

– Bar­dzo dzię­kuję, Anno. Za­raz do cie­bie przyjdę. Cho­ciaż moja sio­stra wy­szła za mąż już kilka mie­sięcy temu, jesz­cze nie za­brała od nas wszyst­kich swo­ich rze­czy. Je­żeli masz chwilę dzi­siaj rano, chcia­ła­bym, że­by­śmy je ra­zem przej­rzały i spa­ko­wały do ku­fra, aby je do niej wy­słać.

– Do­brze, jak so­bie ży­czysz. Tych pięk­nych su­kie­nek nie­długo już nie bę­dzie mo­gła no­sić. Le­piej, żeby ro­biła z nich uży­tek te­raz – po­wie­działa Anna ze szcze­rym uśmie­chem, któ­rego Aili nie mo­gła nie od­wza­jem­nić.

Wśród McGre­go­rów wia­do­mość o ciąży Meg stała się po­wo­dem do ra­do­ści. Była naj­wyż­sza pora na do­brą no­winę w tej ro­dzi­nie.

Anna po­szła, a Aili za­mknęła drzwi swo­jego po­koju. Wy­da­wało się dziwne, że Lo­gan wy­słał do niej ko­lejny list, mimo że po­przedni przy­szedł za­le­d­wie dwa dni temu i w kilku zda­niach oznaj­miał, że brat w naj­bliż­szych dniach wy­biera się do domu.

Uśmiech spełzł z jej twa­rzy, a żo­łą­dek skur­czył się jak po otrzy­ma­niu ciosu, gdy tylko ze­rwała pie­częć i prze­bie­gła wzro­kiem krótką wia­do­mość. Unio­sła rękę do piersi, sta­ra­jąc się za­pa­no­wać nad od­de­chem, który stał się płytki i wy­si­lony. Na­ka­zała so­bie w du­chu za­cho­wać spo­kój, choć w prak­tyce oka­zało się to pra­wie nie­moż­liwe.

Droga Aili!

Sprawy, które mnie za­trzy­mują na dwo­rze, wkrótce do­bie­gną końca. Za ja­kiś czas będę wolny i będę mógł wró­cić do domu. Są­dzę, że nie mu­szę Ci przy­po­mi­nać, że z mo­jej strony było to aż na­zbyt roz­ważne, by dać Ci czas, abyś oswo­iła się z my­ślą o tym, że bę­dziesz moją żoną i byś wzięła pod uwagę to, co nie­unik­nione po moim po­wro­cie, na­szych za­rę­czy­nach i ry­chłych za­ślu­bi­nach. Wiem, że choć po­cząt­kowo ze zde­ner­wo­wa­nia się opie­ra­łaś, te­raz bę­dziesz miała czas na roz­wa­że­nie swo­jej od­po­wie­dzi i doj­dziesz do wnio­sku, że nasz zwią­zek to naj­lep­sze, co może Ci się przy­tra­fić. Nie są­dzę, by trzeba Ci było po­wta­rzać, co się sta­nie, je­śli spró­bu­jesz mi od­mó­wić prawa do Two­jej ręki i urze­czy­wist­nie­nia mo­ich pra­gnień. W ten spo­sób spla­mi­ła­byś swoją re­pu­ta­cję i na­ra­zi­ła­byś sie­bie na wy­klu­cze­nie, a swo­ich bli­skich na udział w woj­nie, która za­bra­łaby z sobą nie­jedno dro­gie dla Cie­bie ży­cie, a to ostat­nie, czego bym chciał. Spo­dzie­wam się wkrótce cie­szyć Two­imi wzglę­dami – już jako mo­jej mał­żonki i moż­li­wej przy­szłej pani klanu McNa­il­lów.

Twój

Clave McNa­ill

Aili po­czuła, że ogar­niają ją mdło­ści. Jak on śmie w ogóle wy­ra­żać się w taki spo­sób o czymś, do czego za­mie­rza ją zmu­sić? Miała ochotę za­mknąć oczy i uda­wać, że to tylko zły sen, z któ­rego mo­głaby się obu­dzić. Nie­mniej, choć bar­dzo by chciała za­po­mnieć, choćby nie­ustan­nie my­ślała o tym, jak się wy­bu­dzić z tego kosz­maru i nie mu­sieć wy­cho­dzić za nie­chcia­nego męż­czy­znę, ani na chwilę nie umiała się uwol­nić od prze­ko­na­nia, że jej los jest przy­pie­czę­to­wany i że je­śli chce ochro­nić swo­ich uko­cha­nych bli­skich, nie ma in­nego wyj­ścia.

Z tym prze­ko­na­niem, cią­żą­cym jej na sercu ni­czym po­tężny odła­mek skały, który co­dzien­nie przy­gnia­tał ją i du­sił co­raz bar­dziej, wzięła się w garść, przy­wo­łała na usta uśmiech i wy­szła z po­koju. W ostat­nich mie­sią­cach stała się eks­per­tką od ukry­wa­nia wła­snych uczuć i re­ak­cji – ro­biła to jesz­cze sku­tecz­niej, niż się zda­wało moż­liwe. Po­sta­no­wiła, że musi ja­koś prze­trwać ten dzień. Na­za­jutrz bę­dzie mu­siała po­wie­dzieć so­bie to samo.

Roz­dział 2

An­drew McA­li­ster za­trzy­mał się kilka me­trów od gra­nicy ziem klanu McGre­go­rów. Po od­by­ciu wi­zyty w sie­dzi­bie Camp­bel­lów i roz­mo­wie z Ale­kiem, przy­ja­cie­lem oraz na­czel­ni­kiem tego klanu, o zbli­ża­ją­cym się zjeź­dzie, wra­cał już do domu, lecz po­sta­no­wił tro­chę nad­ło­żyć drogi, by się zo­ba­czyć z McGre­go­rami, ale przede wszyst­kim aby prze­ko­nać Aili do spę­dze­nia kilku dni w do­mo­stwie McA­li­ste­rów.

Z tym po­sta­no­wie­niem po­dą­żał drogą wraz z kil­koma swo­imi ludźmi, to­wa­rzy­szami broni i przy­ja­ciółmi, ta­kimi jak jego ku­zyn Ca­lum, któ­remu z ra­cji mło­dego wieku na­dal bra­ko­wało doj­rza­ło­ści.

– Pew­nie się cie­szysz, że w tak krót­kim cza­sie znów się zo­ba­czysz z McGre­go­rami. Szcze­rze mó­wiąc, na­dal nie ro­zu­miem, co tu­taj ro­bimy – ode­zwał się Ca­lum, pa­trząc na ku­zyna ze zmarsz­czo­nym czo­łem, nie­za­do­wo­lony z nad­kła­da­nia drogi i od­wle­ka­nia po­wrotu do domu.

An­drew po­pa­trzył na niego, za­nim od­po­wie­dział, lecz nie za­trzy­mał wierz­chowca.

– Już ci to wy­ja­śnia­łem. Meg bar­dzo źle znosi pierw­sze ty­go­dnie ciąży i Evan chciał wie­dzieć, czy Aili mo­głaby spę­dzić kilka dni ze swoją sio­strą, żeby udzie­lić jej wspar­cia. Evan są­dzi, że jej to­wa­rzy­stwo do­brze zrobi Meg, i ja też tak uwa­żam.

Evan McA­li­ster, na­czel­nik klanu McA­li­ste­rów i star­szy brat An­drew, kilka mie­sięcy temu oże­nił się z Meg McGre­gor (co po­prze­dziło pa­smo zmy­łek, drob­nych oszustw i nie­po­ro­zu­mień), spra­wia­jąc, że te dwa klany po wie­kach za­cie­kłej wro­go­ści zo­stały po­łą­czone wę­złem mał­żeń­skim i zjed­no­czone. Oże­nek ten po­cząt­kowo zor­ga­ni­zo­wano z na­kazu króla Szko­cji Wil­helma. Nikt nie wró­żył temu związ­kowi nic do­brego, jed­nak po wszyst­kim, co się wy­da­rzyło w ostat­nich mie­sią­cach, mał­żeń­stwo oka­zało się nie tylko przy­pie­czę­to­wane pod­pi­sami obu stron, lecz także po­parte od­wza­jem­nio­nym uczu­ciem Evana i Meg.

Trzeba przy­znać, że Meg była ob­da­rzona na­tu­ral­nym wi­go­rem. Taka mała, a taka silna. Po­dała się za ko­goś in­nego, by móc za­miesz­kać w zamku i dzięki temu po­znać Evana. Chciała się do­wie­dzieć, czy to, co o nim mó­wią, jest prawdą, a je­śli trzeba, ura­to­wać swoją star­szą Aili od nie­chcia­nego związku. Już pierw­szego wie­czoru o mało nie otruła ca­łego klanu, a po­tem, jedna za drugą, przy­da­rzały się jej ko­lejne wpadki. Mimo to zy­skała sym­pa­tię i sza­cu­nek ca­łego klanu, a kiedy wy­szła na jaw jej praw­dziwa toż­sa­mość, było już za późno, by kto­kol­wiek ją po­tę­pił: Evan zdą­żył się w niej za­ko­chać, resztę klanu miała zaś u swo­ich stóp.

Ca­lum da­lej je­chał ze zmarsz­czo­nym czo­łem. Nie wie­dział, dla­czego mu­szą za­da­wać so­bie tyle trudu. Dla­czego mie­liby prze­dłu­żać wy­prawę tylko ze względu na nie naj­lep­sze sa­mo­po­czu­cie Meg? Był zmę­czony i chciał wresz­cie wró­cić do domu.

Gdy przy­byli pod bramę zamku McGre­go­rów, An­drew zsiadł z ko­nia. Za­nim do­tarli na miej­sce, kil­koro lu­dzi śle­dziło z zamku ich prze­jazd. Choć zwią­zek za­warty po­mię­dzy ro­dami po­go­dził ich człon­ków, wciąż ist­niała po­mię­dzy nimi pewna nie­uf­ność. Tylu lat za­daw­nio­nej wro­go­ści nie dało się wy­ma­zać w ciągu za­le­d­wie kilku mie­sięcy. W rze­czy­wi­sto­ści nie­któ­rzy wciąż nie­na­wi­dzili człon­ków dru­giego klanu i choć nie oka­zy­wali tego otwar­cie, w głębi serca nie ak­cep­to­wali owego mał­żeń­stwa.

Brama zam­kowa się otwarła i wy­szedł przez nią je­den z za­ufa­nych lu­dzi Dune’a McGre­gora. An­drew pa­mię­tał, że to­wa­rzy­szył on na­czel­ni­kowi McGre­go­rów, kiedy tamci kilka mie­sięcy temu od­wie­dzili McA­li­ste­rów w ich sie­dzi­bie.

– McA­li­ster, za­pu­ści­łeś się dość da­leko od domu, nie uwa­żasz? – za­gad­nął An­gus McGre­gor. Za­trzy­mał się kilka me­trów od nich, sta­jąc z sze­roko roz­sta­wio­nymi no­gami i rę­kami skrzy­żo­wa­nymi na piersi.

– Nie wiesz, jak bar­dzo bym się ucie­szył, gdy­bym nie mu­siał w tej chwili oglą­dać two­jej pa­skud­nej gęby, ale obo­wią­zek na­ka­zał mi przy­je­chać tu­taj, żeby po­roz­ma­wiać z twoim na­czel­ni­kiem – od­parł An­drew ze swoim nie­od­łącz­nym uśmie­chem.

Na­pię­cie mię­dzy nimi wszyst­kimi było w tej chwili nie­mal na­ma­calne, aż An­gus prze­rwał je, wy­bu­cha­jąc śmie­chem i roz­luź­nia­jąc po­stawę.

– Zgoda, McA­li­ster. Mo­że­cie zo­sta­wić ko­nie, tam, na­prze­ciwko, są staj­nie. Za­cze­kam tu na was, a tym­cza­sem po­wia­do­mimy na­czel­nika.

– Chciał­bym się rów­nież przy­wi­tać z Aili – do­dał An­drew i nie umknęło mu, że uśmie­szek An­gusa McGre­gora po tych ostat­nich sło­wach znów stał się nie­ufny.

Za­nim ten zdą­żył mu od­po­wie­dzieć, zza rogu zamku wy­szła Aili. Nio­sła ko­szyk z kwia­tami i zio­łami. Za­ró­żo­wione po­liczki świad­czyły o wy­siłku, jaki wło­żyła w zbie­ra­nie ro­ślin. Wi­dać było, że miała za sobą sporą drogę, którą prze­szła w słońcu, za­nim wy­peł­niła ko­szyk po brzegi.

Na ich wi­dok na jej twa­rzy od­ma­lo­wało się za­sko­cze­nie i za­raz ustą­piło miej­sca peł­nemu nie­po­koju zmar­twie­niu. Aili po­sta­wiła kosz na ziemi i pod­bie­gła do nich.

– An­drew, co tu ro­bi­cie? Czy wszystko w po­rządku? Meg do­brze się miewa?

An­drew uśmiech­nął się, chcąc ją w ten spo­sób uspo­koić.

– Tak, tak, wszystko jest w po­rządku. Spę­dzi­li­śmy kilka dni w go­ści­nie u Camp­bel­lów i po­sta­no­wi­li­śmy nieco nad­ło­żyć drogi, żeby zo­ba­czyć się z tobą i twoim oj­cem, no i mamy wia­do­mo­ści o Meg.

Aili nie spusz­czała wzroku z jego oczu, sta­ra­jąc się do­ciec, czy mówi całą prawdę, czy może coś po­mija mil­cze­niem.

An­drew po­now­nie zdzi­wił się re­ak­cją swo­jego ciała, ca­łego swo­jego je­ste­stwa, na bli­ską obec­ność tej dziew­czyny. By­wał już z ko­bie­tami – tak wie­loma, że miał w tej dzie­dzi­nie bo­gate do­świad­cze­nia, lecz ni­gdy nie czuł wo­bec żad­nej nic ta­kiego.

Gdy się po­znali kilka mie­sięcy temu, wi­dy­wali się tylko przez kilka dni. Do tej pory pa­mię­tał, ja­kie zro­biła na nim wra­że­nie, kiedy uj­rzał ją po raz pierw­szy – to było jak tępy cios w brzuch. Jakby czy­jaś po­tężna pięść zgięła go wpół, po­zba­wia­jąc tchu. W ciągu tych kilku dni, które McGre­go­ro­wie spę­dzili pod da­chem McA­li­ste­rów, pró­bo­wał ja­koś ra­cjo­nal­nie wy­tłu­ma­czyć so­bie tę re­ak­cję, uspra­wie­dli­wić ją lub igno­ro­wać. A po­tem, gdy Evan oże­nił się z Meg i jej ro­dzina wresz­cie wy­je­chała, w jego ży­ciu za­pa­no­wała doj­mu­jąca, ośle­pia­jąca pustka, do­ku­cza­jąc mu bar­dziej, niż sam chciałby to przed sobą przy­znać.

To było sza­leń­stwo, bez­sen­sow­nie błędne po­dej­ście. Po­wta­rzał so­bie te słowa, aż w końcu przy­znał, że to, co czuje do Aili, jest ir­ra­cjo­na­lne, nie da się uspra­wie­dli­wić ani wy­ja­śnić, le­piej więc zo­sta­wić to na boku. Ła­twiej było po­wie­dzieć, niż zro­bić, te­raz, gdy znów miał ją przed sobą i w jej obec­no­ści po­now­nie do­świad­czał tego sa­mego.

– An­drew, nie ukry­waj ni­czego przede mną. Je­żeli coś stało się z Meg… – Aili na­dal pa­trzyła mu w oczy.

A one w tym świe­tle wy­da­wały się bar­dziej zie­lone niż kie­dy­kol­wiek przed­tem. Kasz­ta­no­wate plamki, roz­pro­szone na tę­czów­kach ni­czym śnie­żynki, nada­wały jego spoj­rze­niu in­ten­syw­ność, przed którą trudno by­łoby uciec. Wieczny uśmiech mło­dzieńca roz­ja­śniał jego twarz, tak że wy­glą­dała te­raz na bar­dziej roz­luź­nianą, co spra­wiło, że Aili wresz­cie wy­pu­ściła po­wie­trze, które wstrzy­my­wała w piersi, od­kąd uj­rzała go­ści w zam­ko­wej bra­mie.

– U Meg wszystko w po­rządku. Daję słowo – za­pew­nił An­drew i de­li­kat­nie zmarsz­czył czoło, po­nie­waż na­gle za­uwa­żył ciemne kręgi pod oczami dziew­czyny. Te mocno za­ry­so­wane cie­nie były wi­docz­nym ob­ja­wem cze­goś nie­do­brego. Braku snu, zmar­twie­nia, ja­kiejś cho­roby.

– A ty jak się mie­wasz? – za­py­tał, a palce aż go pa­liły, by do­tknąć jej po­liczka. Byłby to na­tu­ralny gest to­wa­rzy­szący jego sło­wom, gdyby mógł so­bie po­zwo­lić na in­stynk­towne za­cho­wa­nie.

Aili nie spo­dzie­wała się ta­kiego py­ta­nia. Do­strze­gła lek­kie za­nie­po­ko­je­nie w jego spoj­rze­niu, po czym An­drew za­raz przyj­rzał się jej uważ­nie, jakby się spo­dzie­wał zna­leźć od­po­wiedź w jej twa­rzy i za­cho­wa­niu, i to ją prze­stra­szyło.

Nikt w ostat­nich mie­sią­cach nie zwró­cił uwagi na jej pie­kło, nie miał po­ję­cia o jej kosz­ma­rach, a ona była prze­ko­nana, że po­trafi na­dal z ła­two­ścią ukry­wać swój pro­blem. Je­dyną osobą, która mo­głaby zdać so­bie sprawę z tego, że coś jest nie tak, był Lo­gan, lecz on z po­wodu prze­dłu­ża­ją­cego się po­bytu na dwo­rze nie miał oka­zji się jej przyj­rzeć.

Nie chciała, by ktoś się do­wie­dział o tym, co się dzieje, i fakt, że An­drew – który le­d­wie ją znał – spo­strzegł jej nie­po­kój, spra­wił, że zlo­do­wa­ciała.

– Mie­wam się do­sko­nale – od­parła z bla­dym uśmie­chem. – Ale jaka ze mnie nie­uprzejma go­spo­dyni! Za­cho­wuję się nie­wy­ba­czal­nie. Trzy­mam was tu przed bramą, pod­czas gdy wi­dać, że prze­by­li­ście długą drogę i je­ste­ście zmę­czeni. Pro­szę, wejdź­cie do środka. Roz­mowa musi za­cze­kać do ko­la­cji. Naj­pierw przy­go­tu­jemy dla was po­koje i cie­płą ką­piel, a po­tem za­pra­szam na wie­czorny po­si­łek z na­szym naj­lep­szym wi­nem.

– Brzmi cał­kiem nie­źle – mruk­nął Ca­lum, który nie­po­strze­że­nie zdą­żył zbli­żyć się do ku­zyna, by po­słu­chać roz­mowy.

– Cie­szę się, że znowu cię wi­dzę, Ca­lu­mie – zwró­ciła się do niego Aili.

A on uśmiech­nął się bez­wied­nie, od­no­to­wu­jąc, że choć le­d­wie się znali, za­pa­mię­tała jego imię.

An­drew pa­trzył, jak dziew­czyna od­wraca się i wcho­dzi po kilku stop­niach wio­dą­cych do głów­nego wej­ścia. On i Ca­lum ru­szyli za nią, pod­czas gdy po­zo­stali trzej McA­li­ste­ro­wie na chwilę odłą­czyli się od nich dwóch, by po­pro­wa­dzić ko­nie do stajni.

Mimo za­pew­nień Aili An­drew nie był prze­ko­nany. Je­śli to było je­dy­nie zmę­cze­nie, może… Lecz smu­tek i nie­po­kój, które przez chwilę wy­zie­rały z ko­bal­to­wego spoj­rze­nia Aili, spra­wiły, że zro­zu­miał, iż nie po­wie­działa mu ca­łej prawdy, a to mu się nie po­do­bało. Przy­siągł w du­chu, że do­wie się, o co cho­dzi.

Z tym moc­nym po­sta­no­wie­niem po­dą­żył za nią do zamku i na­gle za­pra­gnął wszyst­kiego, co im za­pro­po­no­wała: cie­płej ką­pieli i do­brej ko­la­cji.

Roz­dział 3

Ko­la­cja prze­bie­gła spo­koj­nie i za­spo­ko­iła wszel­kie ocze­ki­wa­nia. Aili nie była go­ło­słowna. Stół aż się ugi­nał od du­szo­nego mięsa, wa­rzyw i świeżo upie­czo­nego chleba, a także do­brego wina. Na de­ser po­dano pla­cek z jabł­kami, który upie­kła sama Aili, a który wszyst­kim bie­siad­ni­kom bar­dzo sma­ko­wał. Gdy to­wa­rzy­sze An­drew i człon­ko­wie klanu McGre­go­rów wstali od stołu i udali się na spo­czy­nek, zo­stali tylko pan domu, Aili i sam An­drew. Dune McGre­gor po­pa­trzył uważ­nie na go­ścia.

– Do­brze, McA­li­ster, po­wiesz w końcu, jaki jest praw­dziwy po­wód two­jej wi­zyty? Uwa­żam, że wy­ka­za­łem się wy­star­cza­jącą cier­pli­wo­ścią.

An­drew uśmiech­nął się sze­roko. Gdy tego wie­czoru na­czel­nik McGre­go­rów ugo­ścił ich pod swoim da­chem, An­drew do­strzegł w jego twa­rzy za­sko­cze­nie i za­nie­po­ko­je­nie. Nie­wąt­pli­wie na ich wi­dok w pierw­szym od­ru­chu po­my­ślał to samo co Aili: że z Meg dzieje się coś nie­do­brego. Nie­mniej, gdy An­drew uspo­koił go pod tym wzglę­dem, zmar­twie­nie McGre­gora ustą­piło miej­sca za­in­te­re­so­wa­niu.

– Ja­dąc od Camp­bel­lów, nie mia­łeś na­szej sie­dziby spe­cjal­nie po dro­dze, mu­sia­łeś sporo nad­ło­żyć, żeby do nas zaj­rzeć. Jaki jest za­tem po­wód two­jej obec­no­ści na mo­ich zie­miach? – na­ci­skał Dune McGre­gor.

An­drew, za­nim od­po­wie­dział, po­pa­trzył na ojca i córkę.

– Meg nie za do­brze znosi pierw­sze ty­go­dnie ciąży i…

– Wie­dzia­łam, wie­dzia­łam, że coś nie­do­brego dzieje się z Meg. Dla­czego po­wie­dzia­łeś, że wszystko z nią w po­rządku? Co się wła­ści­wie stało? – za­wo­łała Aili w wy­raź­nym stra­pie­niu.

– Zdro­wie mo­jej córki jest za­gro­żone? Bo je­żeli się do­wiem, że to dla­tego, że ten twój brat nie trak­tuje jej od­po­wied­nio, po­jadę tam i żyw­cem obe­drę go ze skóry. – McGre­gor wy­ce­dził tę groźbę przez za­ci­śnięte zęby.

– Prze­stań­cie oby­dwoje – rzekł An­drew, uno­sząc obie ręce. – Nie okła­ma­łem was. Meg cie­szy się do­sko­na­łym zdro­wiem, ale uciąż­li­wo­ści ty­powe dla po­cząt­ków jej stanu spra­wiają, że za­cho­wuje się, jakby nie była sobą, że tak to ujmę.

Dune McGre­gor roz­luź­nił się, w jego oczach bły­snęła iskierka roz­ba­wie­nia.

– In­nymi słowy, moja córka do­pro­wa­dza two­jego brata do szału.

– Sam nie wy­ra­ził­bym tego le­piej – od­rzekł An­drew, ki­wa­jąc głową.

Aili po­pa­trzyła na jed­nego i dru­giego jak na nie­wraż­li­wych gbu­rów.

– Pierw­sze mie­siące ciąży mogą być bar­dzo cięż­kie – po­wie­działa, spo­glą­da­jąc na nich z po­wagą. – Moja sio­stra jest bar­dzo silna, ale nie nie­zwy­cię­żona.

– Są­dzę, có­ruś, że na­szemu go­ściowi nie o to cho­dzi – za­opo­no­wał Dune z uśmiesz­kiem.

Aili zer­k­nęła na An­drew, ocze­ku­jąc wy­ja­śnie­nia.

– To prawda, że Meg źle znosi swój stan. Kate mówi, że nie­które ko­biety w pierw­szych ty­go­dniach ciąży cier­pią po­waż­niej­sze nie­przy­jem­no­ści. Meg zwraca pra­wie wszystko, co zje, jest zmę­czona i przy­sy­pia po ką­tach, ale wcale się nie uskarża. Nie to jest pro­ble­mem. Kło­pot w tym, że stała się bar­dzo wraż­liwa, co­kol­wiek ner­wowa, a je­żeli po­przed­nio zy­skała so­bie przy­do­mek Kla­no­bój­czyni, to te­raz nie­któ­rzy na­zy­wają ją wprost Pie­kiel­nicą.

Dune uniósł brew py­ta­jąco, pod­czas gdy Aili z obu­rzoną miną przy­jęła prze­zwi­ska nadane jej sio­strze.

– Evan w ciągu ostat­nich trzech ty­go­dni o mało nie wy­po­wie­dział wojny trzem róż­nym kla­nom i we wszyst­kich tych przy­pad­kach Meg była za­mie­szana w sprawę. Weźmy na przy­kład nie­po­ro­zu­mie­nie z McDo­nal­lami i psem ich na­czel­nika. Biedne psi­sko miało ranną łapę i po­ra­niło się jesz­cze bar­dziej po dro­dze, kiedy ich na­czel­nik z kil­koma swo­imi ludźmi od­wie­dzili Evana, żeby po­roz­ma­wiać o kra­dzie­żach by­dła, które się u nich zda­rzyły. Kiedy do­tarli na na­sze zie­mie, na­czel­nik McDo­nal­lów po­sta­wił skró­cić ży­cie psa. Do­wie­działa się jed­nak o tym Meg i sprze­ci­wiła się jego de­cy­zji. McDo­nall od­po­wie­dział jej, że to jego pies i że zrobi z nim, co tylko ze­chce, ale Meg po­sta­wiła mu się i wy­ty­ka­jąc go pal­cem w pierś, na­zwała osłem i gru­biań­skim głą­bem. Po­wie­działa, że nie ma po­trzeby za­bi­jać zwie­rzaka, po­nie­waż można go wy­le­czyć i tylko sa­mo­lubny, zły czło­wiek robi coś ta­kiego swo­jemu psu. Po czym wy­buch­nęła pła­czem, a na­czel­nik McDo­nal­lów stwier­dził, że jest obłą­kana. Kiedy Evan się o tym do­wie­dział, mało go nie za­bił za to, co mó­wił jego żo­nie.

– Ale że Meg się roz­pła­kała? – zdzi­wił się Dune McGre­gor. – Prze­cież nie pła­cze od dzie­ciń­stwa. – Trudno mu było ukryć uśmiech, który po­ja­wiał się na jego ustach, gdy za­po­mi­nał nad nim pa­no­wać.

– Tak, to ko­lejny sku­tek uboczny ciąży. Pew­nego wie­czoru Con­nor śpie­wał po ko­la­cji pio­senkę dla tych, któ­rzy sie­dzieli jesz­cze w sali, i Meg za­częła ża­ło­śnie pła­kać. Tak łkała, że aż do­stała czkawki. Evan oba­wiał się, że ni­gdy jej nie przej­dzie. Za­ka­zał śpie­wa­nia przy swo­jej żo­nie.

Te­raz Dune McGre­gor nie wy­trzy­mał i wy­buch­nął śmie­chem.

– Bawi cię, że Meg jest w ta­kim sta­nie? – za­py­tała go Aili z obu­rze­niem.

Oj­ciec przy­brał po­waż­niej­szą minę i spoj­rzał na córkę.

– Nie o to cho­dzi, có­ruś. Los cza­sami przy­nosi nam ra­dość, a McA­li­ster wła­śnie do­staje to, na co za­słu­żył.

– Jak mo­żesz tak mó­wić, tato? – ode­zwała się Aili z wy­raź­nym wy­rzu­tem.

– Po­nie­waż ja to samo prze­cho­dzi­łem z wa­szą matką. Była spo­koj­niej­sza niż Meg, ale gdy no­siła pod ser­cem Lo­gana, ba­łem się, że przez nią osza­leję. Ni­komu bym tego nie ży­czył, No, może McA­li­ste­rowi.

– Oj­cze! – wy­krzyk­nęła córka ze wzbu­rze­niem.

An­drew też się ro­ze­śmiał, wi­dząc, że McGre­gora wy­raź­nie cie­szy utra­pie­nie Evana.

– Ty też? Ale prze­cież je­steś jego bra­tem! – za­wo­łała Aili, nie wie­rząc w to, co sły­szy.

An­drew po­ha­mo­wał śmiech, lecz w jego fi­glar­nych oczach na­dal błysz­czała iskra roz­ba­wie­nia. Nie mógł ani przede wszyst­kim nie chciał ukry­wać sze­ro­kiego uśmie­chu, który wciąż go­ścił na jego ustach.

– Bar­dzo ko­cham Evana, ale to za­bawne wi­dzieć go w ta­kiej sy­tu­acji – wy­ja­śnił.

– No nie do wiary! Meg za­pewne miała ra­cję, ale nie tylko co do McDo­nalla. Wy­cho­dzi na to, że w tej ro­dzi­nie jest wię­cej niż je­den osioł.

Słowa Aili nie tylko ich nie ob­ra­ziły, ale wręcz wy­wo­łały jesz­cze więk­szą we­so­łość i za­równo Dune McGre­gor, jak i An­drew te­raz już po­kła­dali się ze śmie­chu.

– To nie do znie­sie­nia. Idę do kuchni po coś do pi­cia. Może przez ten czas mi­nie wam ten atak we­so­ło­ści.

Gdy wy­rze­ka­jąc w du­chu, wy­szła z sali, w ko­ry­ta­rzu go­niły ją jesz­cze do­no­śniej­sze salwy śmie­chu.

Kiedy dwaj męż­czyźni po kilku mi­nu­tach prze­stali się śmiać, An­drew spoj­rzał na Dune’a McGre­gora.

– Evan prosi, żeby za­py­tać, czy Aili by­łaby go­towa po­je­chać z nami i przez kilka dni zo­stać z Meg. Są­dzi, że to by ją uspo­ko­iło. Szcze­rze mó­wiąc, mar­twi się nie tyle jej ob­ja­wami czy na­pa­dami pła­czu, ile ra­czej tym, że jest bar­dzo ner­wowa i nie sy­pia do­brze. Evan oba­wia się, że je­śli po­trwa to dłu­żej, może się od­bić na jej zdro­wiu. Uważa, że w obec­no­ści sio­stry Meg mo­głaby się po­czuć le­piej.

Dune McGre­gor spo­waż­niał, choć nie po­rzu­cił uśmie­chu.

– Gdy tylko po­wiesz o tym Aili, za­cznie pa­ko­wać swoje rze­czy i za­pyta, o któ­rej wy­jeż­dża­cie.

– A pan co o tym są­dzi? Zga­dza się pan? – spy­tał An­drew. Wziął swój kie­lich i do­pił resztę wina, która zo­stała na dnie.

Aili nie wró­ciła jesz­cze z kuchni. Miał na­dzieję, że przy­nie­sie im tro­chę wody. Je­śli mieli wy­ru­szyć za kilka go­dzin, wo­lał za­cho­wać trzeźwą głowę.

– Zga­dzam się na wszystko, co do­bre dla mo­ich có­rek. Będę tę­sk­nił za Aili. Jest du­szą tego domu, ale Meg po­trze­buje jej te­raz bar­dziej niż my.

– My? – spy­tał An­drew, od­sta­wia­jąc kie­lich na stół.

– Wi­dzisz, chłop­cze, Meg za­wsze była bun­tow­niczką, do­pro­wa­dzała nas do szału, ale też na­peł­niała te ściany ży­ciem i śmie­chem. Aili zaś jest siłą. Tą, która trzyma nas ra­zem, nie tylko ro­dzinę, lecz także cały klan. Nie ma dnia, żeby ktoś nie zwra­cał się do niej z ja­kimś pro­ble­mem, nie miał po­trzeby jej o czymś opo­wie­dzieć albo po­pro­sić ją o po­moc. I Aili ni­gdy nie od­ma­wia. Ni­gdy.

An­drew ski­nął głową, do­sko­nale ro­zu­mie­jąc, o czym mówi McGre­gor. U McA­li­ste­rów do­kład­nie taką samą rolę w ro­dzi­nie i kla­nie od­gry­wał jego brat Kerr, za­nim umarł.

– Za­dbamy o nią do­brze, kiedy bę­dzie z nami – za­pew­nił An­drew z więk­szą po­wagą niż za­zwy­czaj.

– Choć z tru­dem to przy­znaję, wiem o tym – rzekł Dune McGre­gor. – Ni­gdy nie zo­sta­wił­bym Meg w rę­kach two­jego brata, gdy­bym nie miał pew­no­ści, że bę­dzie ją chro­nił z na­ra­że­niem wła­snego ży­cia.

– On i cały nasz klan. Meg za­skar­biła so­bie sym­pa­tię i sza­cu­nek nas wszyst­kich. Mu­siałby pan wi­dzieć, jak w tych ostat­nich ty­go­dniach lu­dzie do­słow­nie o każ­dej po­rze dnia do­kła­dają sta­rań, by jej po­ma­gać i uła­twiać ten trudny czas. Kiedy McDo­nall na­zwał ją sza­loną, pra­wie usta­wili się w ko­lejce, żeby go roz­szar­pać.

An­drew mó­wił po­waż­nie, kiedy za­pew­niał, że cały klan był bar­dziej niż go­tów od­dać ży­cie za Meg. On sam ni­gdy wcze­śniej by nie przy­pusz­czał, że zdoła tak się przy­wią­zać do bra­to­wej. Meg miała szó­sty zmysł, któ­rym wy­czu­wała, co An­drew skrywa pod swoim wiecz­nym uśmie­chem, pod tym nie­ustan­nym do­brym hu­mo­rem i iro­nicz­nymi ri­po­stami. I za­miast wy­py­ty­wać, po­zwa­lała mu prze­ży­wać wszystko w skry­to­ści du­cha, jed­nak za­wsze da­wała mu znać, że gdyby jej po­trze­bo­wał, może się do niej zwró­cić. Do dzi­siaj pa­mię­tał, jak kilka dni po ślu­bie ktoś ją za­py­tał w roz­mo­wie, ilu ma braci. Od­po­wie­działa bez na­my­słu, bez wa­ha­nia, że dwóch: Lo­gana i An­drew. I od tam­tej pory tak było. Cały czas za­cho­wy­wała się jak jego sio­stra. Ufała mu ślepo i An­drew ce­nił to znacz­nie bar­dziej, niż był w sta­nie wy­ra­zić, a na­wet bar­dziej, niż po­tra­fił przy­znać.

W tym mo­men­cie we­szła Aili z dzban­kiem wody i ko­lejną por­cją cia­sta.

– Wi­dzę, że atak śmie­chu już wam prze­szedł. Na wszelki wy­pa­dek przy­nio­słam wodę i jesz­cze coś do prze­ką­sze­nia.

– Wodę? – ode­zwał się Dune McGre­gor z wy­raź­nym nie­sma­kiem.

– Wy dwaj chyba już nie po­trze­bu­je­cie nic na roz­we­se­le­nie – od­mruk­nęła pod no­sem, spo­glą­da­jąc na nich oby­dwu.

– Có­ruś, An­drew ma dla cie­bie pro­po­zy­cję.

An­drew przed­sta­wił jej cel swo­jej wi­zyty i za­py­tał, czy Aili by­łaby chętna po­je­chać z nimi do McA­li­ste­rów, żeby spę­dzić kilka dni z sio­strą.

– Kiedy wy­ru­szamy? – od­po­wie­działa py­ta­niem i od razu wstała, by się skie­ro­wać do swo­jego po­koju i przy­go­to­wać wszystko, co po­trzebne w po­dróży.

Dune McGre­gor, sły­sząc od­po­wiedź córki, pu­ścił oko do go­ścia, na co An­drew uśmiech­nął się jesz­cze sze­rzej na znak uzna­nia. Nie ule­gało wąt­pli­wo­ści, że na­czel­nik klanu McGre­go­rów bar­dzo do­brze zna swoje dzieci.

Roz­dział 4

Po po­nad­pół­go­dzin­nym spie­ra­niu się Dune McGre­gor po­zwo­lił, żeby Aili po­je­chała z An­drew i po­zo­sta­łymi McA­li­ste­rami bez eskorty McGre­go­rów, którą chciał im przy­dzie­lić aż do gra­nicy swo­ich ziem.

Mieli przed sobą kilka dni drogi i co naj­mniej dwa noc­legi na te­re­nach nie­na­le­żą­cych do żad­nego z dwóch kla­nów. Gdyby po­dró­żo­wali sami męż­czyźni, roz­bi­ja­liby obóz pod go­łym nie­bem, ale skoro to­wa­rzy­szyła im młoda ko­bieta, An­drew za­mie­rzał spę­dzić choć jedną z tych dwóch nocy w któ­rymś z do­mów albo go­spód za­przy­jaź­nio­nego są­sied­niego klanu.

Aili oka­zała się do­świad­czoną ama­zonką. Je­chali już przez kilka go­dzin, kiedy An­drew zrów­nał swo­jego ko­nia z jej wierz­chow­cem.

– Wy­gląda na to, że do­brze zno­sisz drogę. Mu­szę przy­znać, że tro­chę mnie to za­ska­kuje.

Zer­k­nęła na niego z lek­kim uśmie­chem.

– My­śla­łeś, że nie umiem jeź­dzić konno?

An­drew uśmiech­nął się na to py­ta­nie.

– Nie o to mi cho­dzi. Kiedy Meg mówi o to­bie… no, dość po­wie­dzieć, że wy­obra­ża­łem so­bie, że je­steś do­bra w in­nych rze­czach. Gdy się po­zna­li­śmy, nie mia­łem czasu do­wie­dzieć się, jaka je­steś na­prawdę.

Te­raz to ona się roz­pro­mie­niła.

– Kiedy umarła moja mama, a mia­łam wtedy dwa­na­ście lat, chcąc nie chcąc, mu­sia­łam się za­jąć do­mem, choć mi tego nie pro­po­no­wano. Meg jest ode mnie o dwa lata młod­sza, a Lo­gan miał wtedy czter­na­ście lat i nie­ustan­nie tre­no­wał. Z nim wszystko szło gładko, ale Meg była bar­dzo nie­po­słuszna

– Na­prawdę? A to ci nie­spo­dzianka! – rzu­cił An­drew iro­nicz­nie i w za­mian do­stał od niej pełne wy­rzutu spoj­rze­nie, cho­ciaż jej uśmiech, jesz­cze szer­szy po jego uwa­dze, świad­czył o tym, że ją roz­ba­wiła.

Za­nim Aili pod­jęła opo­wieść, ostrze­gaw­czo wy­tknęła An­drew pal­cem. Je­żeli chce słu­chać, co ma mu do po­wie­dze­nia, nie po­wi­nien się od­zy­wać.

– Meg bar­dzo się bun­to­wała i ucie­kała. Szu­ka­łam jej na­wet pod łóż­kiem, aż za­częło do mnie do­cie­rać, że za­wsze znajdę ją w tym sa­mym miej­scu: ćwi­czyła strze­la­nie z łuku. Tre­no­wała ca­łymi go­dzi­nami. Po­tem za­ży­czyła so­bie, żeby Lo­gan na­uczył ją wal­czyć mie­czem. Póź­niej przy­szła ko­lej na po­lo­wa­nia. Na­stęp­nie po­ma­gała uzdro­wi­cielce na­szego klanu i ro­biła mnó­stwo in­nych rze­czy, lecz żadna z nich nie miała nic wspól­nego z tym, czym zaj­mo­wała się za ży­cia na­sza matka. Są­dzę, że wła­śnie w ten spo­sób ra­dziła so­bie z bó­lem: od­da­la­jąc się od co­dzien­nych spraw, które ko­ja­rzyły się z matką, i sku­pia­jąc na prak­ty­ko­wa­niu in­nych dys­cy­plin. Dla­tego to mnie przy­pa­dło za­rzą­dza­nie do­mo­stwem i wszystko, co się z tym wią­zało. Poza tym tak było spra­wie­dli­wie. To ja by­łam star­sza. Na­uczy­łam się pro­wa­dzić ra­chunki i wspie­rać każ­dego, kto miał ja­kiś pro­blem i chciał, żeby go wy­słu­chać. Jed­na­kże mia­łam jedną rzecz, która była tylko moja i choć nie mo­głam ro­bić tego zbyt czę­sto, na szczę­ście wy­star­czyło, żeby utrzy­mać mnie przy zdro­wych zmy­słach w tam­tym okre­sie ża­łoby.

An­drew pa­trzył na nią uważ­nie, sta­ra­jąc się nie uro­nić ani słowa. Nie wie­dział czemu, ale spo­sób, w jaki Aili mó­wiła, w jaki re­la­cjo­no­wała wy­da­rze­nia, uka­zy­wała fakty, a na­wet opo­wia­dała hi­sto­rię, wy­da­wał mu się szcze­gólny. Jej spo­kojny, gładko pły­nący głos, forma wy­po­wie­dzi, to­wa­rzy­szący sło­wom lekki ruch głowy – wszystko to po­chła­niało go bez reszty.

– To była jazda konna, prawda? – wtrą­cił, od­ga­du­jąc, co było tą je­dyną rze­czą, która spra­wiała dziew­czy­nie tyle przy­jem­no­ści.

Aili uśmiech­nęła się sze­roko, a An­drew po­czuł, że po­wie­trze wo­kół nich gęst­nieje.

– Tak, w rze­czy sa­mej – od­po­wie­działa ze wzro­kiem za­gu­bio­nym we wspo­mnie­niach. – Przed Cie­niem – cią­gnęła, do­ty­ka­jąc lekko szyi swo­jego wierz­chowca – mia­łam ko­nia imie­niem Grzmot. Wu­jek An­gus po­da­ro­wał go mo­jemu ojcu. Ogier był pra­wie dziki i bar­dzo piękny. I na­ro­wi­sty, okrop­nie na­ro­wi­sty. Wie­czo­rami wy­my­ka­łam się do stajni. Tam znaj­do­wa­łam spo­kój. W ja­kiś nie­zwy­kły spo­sób na­wią­za­łam kon­takt z Grzmo­tem. Wkrótce tylko ja mo­głam się do niego zbli­żyć i po­dać mu je­dze­nie. Z cza­sem udało mi się go do­siąść i po­pę­dzi­łam na nim ga­lo­pem. Kiedy mój ociec się o tym do­wie­dział, o mało nie sta­nęło mu serce. Po­wie­dział, że wy­star­cza mu zmar­twień z Meg. Że je­żeli chcia­łam go za­bić i też wy­słać na tam­ten świat, to mi się pra­wie udało.

An­drew lekko par­sk­nął śmie­chem, wy­obra­ziw­szy so­bie Dune’a McGre­gora, jak musi so­bie ra­dzić ze swa­wo­lami Meg i Aili na do­kładkę.

– I za­ka­zał ci jeź­dzić konno? – spy­tał, są­dząc, że na­czel­nik klanu za­pewne pod­jął dra­styczne środki.

Aili zer­k­nęła na niego i z za­wa­diac­kim uśmie­chem po­krę­ciła głową.

– Nie po­zwo­li­łam na to. Wciąż wy­my­ka­łam się do stajni, wie­czo­rem albo bla­dym świ­tem, i do­sia­da­łam Grzmota. Oj­ciec dał za wy­graną, kiedy zo­ba­czył, jak jeż­dżę, a także gdy się prze­ko­nał, jaką upar­ciu­chą jest jego star­sza córka.

– Ro­zu­miem – rzekł An­drew z pół­u­śmie­chem. – Będę miał tę ce­chę na uwa­dze. Upar­ciu­cha. Ni­gdy bym nie uwie­rzył.

Aili ro­ze­śmiała się otwar­cie, a on z za­sko­cze­niem od­krył, co ten me­lo­dyjny, pe­łen roz­ba­wie­nia dźwięk wy­wo­łał w jego piersi.

Kilka go­dzin póź­niej słońce koń­czyło swoją ca­ło­dzienna piel­grzymkę, skła­nia­jąc się ku ho­ry­zon­towi, aby nie­śmiało za nim znik­nąć. An­drew za­rzą­dził nocny po­stój. Do tej pory za­trzy­mali się tylko na po­si­łek, ale mimo to nie do­tarli jesz­cze do oko­licy, w któ­rej mo­gliby bez­piecz­nie prze­no­co­wać.

– Za­mie­rzam za­trzy­mać się ju­tro na noc­leg u Flory i Gor­dona McAr­thu­rów – ode­zwał się An­drew. – To sprzy­mie­rzeńcy McA­li­ste­rów, a Flora jest na­szą ku­zynką. Mam na­dzieję, że nie prze­szka­dza ci, że dzi­siej­szą noc spę­dzimy pod go­łym nie­bem, w le­sie.

Aili, która wy­jęła już parę rze­czy z sa­kwy, którą miała przy­tro­czoną do sio­dła, spoj­rzała na niego z uśmie­chem.

– Nie przej­muj się mną tak bar­dzo. Nic mi nie bę­dzie. Nie­raz pod­czas po­dróży sy­pia­łam z bra­tem i sio­strą pod gwiaz­dami, gdy nie było w po­bliżu schro­nie­nia. I szcze­rze mó­wiąc, za­wsze mi się po­do­bało.

An­drew uniósł brew i na jego ustach za­wi­tał nieco szel­mow­ski uśmiech.

– Le­śne ka­mie­nie uwie­rają w ciało pod­czas snu, zimne nocne po­wie­trze prze­nika do szpiku ko­ści, pro­wiant jest lo­do­waty i le­d­wie strawny dla żo­łądka… Tak, ro­zu­miem, że wi­dzisz w tym ma­gię – rzekł, pusz­cza­jąc do niej oko.

Aili par­sk­nęła śmie­chem.

– Mó­wię po­waż­nie i wiem, że to­bie też się to po­doba. Jesz­cze nie spo­tka­łam Szkota z gór, który wo­lałby spać pod da­chem za­miast przy­kryty ko­cem pod gwiaz­dami.

– Zga­dza się. W ta­kim ra­zie mu­szę wziąć cię za słowo, że nie masz nic prze­ciwko noc­le­gowi w tym miej­scu – od­parł An­drew, ge­stem ręki wska­zu­jąc po­lanę.

Aili kiw­nęła głową, pa­trząc, jak po­zo­stali McA­li­ste­ro­wie, łącz­nie czte­rech, za­czy­nają się krzą­tać po po­la­nie, przy­wią­zu­jąc ko­nie na jed­nym jej krańcu i roz­kła­da­jąc rze­czy po­środku.

– Nie­da­leko stąd pły­nie stru­myk. Gdy­byś chciała się tam wy­brać, daj mi znać – po­wie­dział An­drew i spo­strzegł, że Aili za­ru­mie­niła się lekko.

– Prawda jest taka, że chcia­ła­bym się umyć i… mieć tro­chę pry­wat­no­ści.

Wie­dział, o co jej cho­dzi. Mieli za sobą cały dzień po­dróży, a za­trzy­mali się tylko raz.

– Nie ma po­wodu, żeby spo­dzie­wać się ja­kie­goś za­gro­że­nia, ale nie chciał­bym też, że­byś się od­da­lała sama. Je­żeli nie masz nic prze­ciwko temu, pójdę z tobą. Przy­się­gam, że za­trzy­mam się na tyle da­leko, żeby nie wie­dzieć, co tam ro­bisz, ale wy­star­cza­jąco bli­sko, aby cię sły­szeć w ra­zie nie­bez­pie­czeń­stwa – do­dał po­śpiesz­nie, gdy zo­ba­czył minę, z jaką za­re­ago­wała na pro­po­zy­cję to­wa­rzy­sze­nia jej nad stru­myk. – Gdyby coś ci się przy­da­rzyło, twój oj­ciec, Lo­gan, Meg, a na­wet Evan usta­wi­liby się w ko­lejce, żeby mnie żyw­cem obe­drzeć ze skóry. To coś, czego nie mam ochoty pró­bo­wać. Zli­tuj się więc nade mną i oszczędź mi moż­li­wych mę­czarni.

Aili znowu się uśmiech­nęła. Od mie­sięcy nie czuła się tak uspo­ko­jona i jed­no­cze­śnie ra­do­sna jak tego wie­czoru. Ku wła­snemu zdzi­wie­niu czę­sto bez­wied­nie śmiała się po ja­kiejś uwa­dze czy ge­ście An­drew McA­li­stera. Fakt, że na kilka mi­nut była w sta­nie za­po­mnieć o tym, co ją gnę­biło na co dzień, na­peł­niał ją nie­wy­po­wie­dzianą wdzięcz­no­ścią.

An­drew zmarsz­czył brwi, kiedy za­uwa­żył, że ra­dość, jesz­cze przed chwilą ma­lu­jąca się na twa­rzy dziew­czyny, przy­ga­sła, ustę­pu­jąc miej­sca lek­kiemu stra­pie­niu, które Aili usi­ło­wała ukryć.

– W po­rządku. Ufam ci – za­pew­niła, pa­trząc mu w oczy.

Nie wie­dział zbyt do­brze dla­czego, ale ten gest, te jej pro­ste słowa spra­wiły, że przy­śpie­szył mu od­dech. Po­czuł się tak, jakby otrzy­mał cenny pre­zent. Nie miał po­ję­cia czemu, lecz są­dząc ze spo­sobu, w jaki to po­wie­działa, mógłby pra­wie przy­siąc, że nie przy­wy­kła ufać ni­komu spoza swo­jej ro­dziny. A to zu­peł­nie go za­sko­czyło.

– W ta­kim ra­zie le­piej, że­bym cię nie za­wiódł – rzekł i zo­ba­czył, że na tę od­po­wiedź jej twarz, a na­wet jej po­stawa wy­raź­nie się roz­luź­niają.

Speł­nił swoją obiet­nicę i to­wa­rzy­szył jej w dro­dze nad stru­myk, ale za­cze­kał na nią w spo­rej od­le­gło­ści. A gdy się umyła, wró­cili ra­zem do roz­bi­tego na­prędce obozu.

Na ko­la­cję Aili wy­jęła ze swo­ich sakw tro­chę je­dze­nia, które za­brała na drogę z zamku. Męż­czyźni uśmiech­nęli się ra­do­śnie, wi­dząc ser, chleb, zimną pie­czeń i ka­wa­łek placka z jabł­kami. W po­rów­na­niu z ich wła­snym pro­wian­tem, bar­dziej trwa­łym, lecz nie tak smacz­nym, była to praw­dziwa uczta.

Aili po­si­lała się w mil­cze­niu, słu­cha­jąc roz­mowy męż­czyzn. Uświa­do­miła so­bie, że się sta­rają – choć nie za­wsze z suk­ce­sem – nie po­ru­szać pew­nych te­ma­tów, które uwa­żali za nie­od­po­wied­nie dla damy. Przede wszyst­kim Ca­lum z ra­cji swo­jego mło­dego wieku cza­sem za­po­mi­nał o jej obec­no­ści i mó­wił coś, od czego na jej po­liczki wstę­po­wał ru­mie­niec: wy­ry­wał mu się ja­kiś nie­przy­zwo­ity żart lub wy­ra­że­nie na­wią­zu­jące wprost do cie­le­snej mi­ło­ści. Aili bez­wied­nie się uśmie­chała, wi­dząc miny po­zo­sta­łych to­wa­rzy­szy, gdy za późno so­bie o niej przy­po­mniaw­szy, rzu­cali coś nie­sto­sow­nego, a Ca­lum za­ro­bił dwa sztur­chańce od jed­nego ze star­szych męż­czyzn za żarty, które nie uszłyby za od­po­wied­nie na­wet w bur­delu.

– Wy­bacz Ca­lu­mowi. Nie jest przy­zwy­cza­jony do po­dró­żo­wa­nia z da­mami – prze­pro­sił za niego An­drew, gdy Aili zbie­rała po­zo­stałe z ko­la­cji ka­wałki sera, mięsa i cia­sta.

– Nie przej­muj się. Mam brata i ku­zy­nów. Nie ru­mie­nię się aż tak ła­two.

An­drew przyj­rzał się jej po­now­nie. Taka miła i wy­ro­zu­miała… Uła­twiała wszystko, co nie było czę­ste.

Aili scho­wała resztę pro­wiantu do sa­kwy na na­stępny dzień i wy­jęła koc, by go roz­ło­żyć na ziemi.

– Gdy­byś po­trze­bo­wała do­dat­ko­wego okry­cia, daj znać. Mogę ci od­stą­pić swój tar­tan.

Głę­boko za­czerp­nęła po­wie­trza i spoj­rzała na niego oskar­ży­ciel­sko.

– Mia­ła­bym spać pod bar­wami McA­li­ste­rów? Gdyby mój ociec się o tym do­wie­dział, spa­liłby pół Szko­cji.

Te­raz to An­drew ro­ze­śmiał się gło­śno, zwłasz­cza na wi­dok miny, jaką zro­biła na końcu.

– Żar­to­wa­łem. Mam za­pa­sowy koc – wy­ja­śnił roz­ba­wiony.

– Bar­dzo ci dzię­kuję, ale my­ślę, że nie będę go po­trze­bo­wać. Noc nie jest aż taka zimna.

Kilka mi­nut póź­niej Aili ży­czyła to­wa­rzy­szom do­brej nocy i od­da­liw­szy się o kilka me­trów, żeby mieć tro­chę pry­wat­no­ści, po­ło­żyła się na jed­nym końcu koca, a przy­kryła dru­gim.

An­drew zo­stał z męż­czy­znami, nie mógł jed­nak na­dą­żyć za roz­mową. Całą uwagę kie­ro­wał na ko­bietę le­żącą parę kro­ków od niego. Wi­dział, że po­wier­ciła się tro­chę, za­nim naj­wy­raź­niej za­pa­dła w sen. Nie wie­dział dla­czego, ale w tym mo­men­cie wy­da­wało mu się nie­zwy­kle ważne, by za­dbać o jej wy­godę, do­pil­no­wać, żeby jej było cie­pło pod ko­cem i żeby nie prze­szka­dzały jej w za­śnię­ciu głosy wciąż roz­ma­wia­ją­cych męż­czyzn. Te sprawy, daw­niej zu­peł­nie dla niego nie­ważne, nie da­wały mu spo­koju ni­czym uprzy­krzone, nie­da­jące się za­ła­go­dzić swę­dze­nie. Pró­bo­wał ode­przeć od sie­bie te my­śli, sta­rał się sku­pić na żar­tach Ca­luma, który – są­dząc, że Aili już śpi – roz­ocho­cił się w nich jesz­cze bar­dziej. Go­dzinę póź­niej obóz po­grą­żył się w cał­ko­wi­tym spo­koju i ci­szy, Męż­czyźni spali po­środku, a An­drew nieco da­lej od nich, bli­żej Aili.

W noc­nej ci­szy na­gle roz­legł się szloch. Po­cząt­kowo był tak słaby, że le­d­wie sły­szalny, lecz stop­niowo na­bie­rał mocy, aż łka­nie prze­szło w udrę­czony, mro­żący krew w ży­łach krzyk. An­drew obu­dził się, ma­jąc w uszach ten prze­szy­wa­jący dźwięk. W se­kun­dzie ze­rwał się z miej­sca i po­biegł w jego stronę. Krzy­czała Aili.

An­drew przy­klęk­nął przy niej, rzu­ca­ją­cej się w sen­nym kosz­ma­rze. Na wi­dok udręki ma­lu­ją­cej się na jej twa­rzy po­czuł, że w jego piersi za­wią­zuje się wę­zeł. Aili, wy­raź­nie ogar­nięta bó­lem, mio­tała się go­rącz­kowo na po­sła­niu.

– Aili, obudź się – po­wie­dział, chwy­ta­jąc ją ła­god­nie za ra­miona.

Za­łkała i po jej po­liczku po­to­czyły się łzy, co go zu­peł­nie zdru­zgo­tało. Miał ogromną ochotę ze­trzeć je z jej pięk­nej twa­rzy, a z jej my­śli ode­gnać to, co spra­wiało jej tyle cier­pie­nia, a pra­gnie­nie to było w nim tak silne, że aż mu za­drżały ręce.

– Aili, pro­szę, obudź się – po­wtó­rzył, tym ra­zem mu­ska­jąc dło­nią jej po­li­czek. Ten czuły, de­li­katny gest naj­wy­raź­niej wy­rwał ją ze szpo­nów kosz­maru.

Otwo­rzyła oczy, lecz kiedy uj­rzała nad sobą po­chy­lo­nego męż­czy­znę, znowu za­częła krzy­czeć i tym ra­zem w jej oczach błysz­czał strach.

– Ciii, nie bój się, to ja, An­drew – po­wta­rzał, pró­bu­jąc ją uspo­koić. Ge­stem ręki za­trzy­mał swo­ich lu­dzi, któ­rzy zbli­żali się, żeby spraw­dzić, czy coś im nie grozi. – To tylko nocny kosz­mar – cią­gnął An­drew, zwra­ca­jąc się nie tylko do dziew­czyny, lecz także do męż­czyzn, któ­rzy prze­ko­naw­szy się, że nie ma nie­bez­pie­czeń­stwa, uło­żyli się z po­wro­tem do snu.

Aili roz­bu­dziła się zu­peł­nie, wy­cho­dząc z czer­wo­nej mgły bólu, w któ­rej przed chwilą była po­grą­żona. Po­dob­nie jak w ostat­nich ty­go­dniach sen był tak żywy, tak wy­ra­zi­sty, że choć wie­działa, iż w tej chwili jest bez­pieczna, nie mo­gła się otrzą­snąć ze stra­chu, który ją ogar­niał za każ­dym ra­zem, kiedy so­bie przy­po­mi­nała wy­da­rze­nia tam­tego fa­tal­nego dnia. Gdy zo­ba­czyła An­drew i uświa­do­miła so­bie jego obec­ność, za­czer­wie­niła się ze wstydu i lęku.

– Prze… prze­pra­szam – zdo­łała wy­krztu­sić z tru­dem, bo na­gle za­schło jej w ustach.

An­drew jesz­cze bar­dziej zmarsz­czył brwi. Oprócz śla­dów kosz­maru wi­dział te­raz w jej twa­rzy lęk i stra­pie­nie, które go bar­dzo zmar­twiły i utwier­dziły w prze­ko­na­niu, że się nie po­my­lił, gdy ją zo­ba­czył dwa dni temu przed zam­kiem: z Aili działo się coś nie­do­brego.

– Już do­brze. Zły sen? – za­py­tał, nie od­ry­wa­jąc od niej wzroku.

Aili, za­nim od­po­wie­działa, spró­bo­wała się roz­luź­nić i za­pa­no­wać nad drże­niem ciała. Miała świa­do­mość, że on pa­trzy na nią z tro­ską. Po tym, co jej po­wie­dział wczo­raj, wie­działa, że po­trafi ją przej­rzeć, do­strzec jej stan du­cha, a nie chciała dać mu po­wodu do za­da­wa­nia ko­lej­nych py­tań.

– Tak, kosz­mar, ale już mi­nął. Nic mi nie jest i bar­dzo mi przy­kro, że was obu­dzi­łam – po­wie­działa, prze­su­wa­jąc so­bie dło­nią po czole, żeby od­su­nąć włosy, które jej opa­dły na twarz.

Za­nim skoń­czyła je od­gar­niać, po­czuła na po­liczku mu­śnię­cie jego ręki. Chciał jej w tym po­móc. Nie spo­dzie­wała się ta­kiego ge­stu ani tego, że jego do­tyk po­zbawi ją tchu. Wła­sna re­ak­cja za­sko­czyła ją i prze­stra­szyła. Spoj­rzała na niego, a on cof­nął rękę, zo­sta­wia­jąc Aili z wra­że­niem straty, które spra­wiło jej przy­krość, choć nie miało to sensu. Co to, u dia­bła, było?

– Chcesz mi opo­wie­dzieć, co ci się śniło? To cza­sami po­maga – za­gad­nął ła­god­nie.

Jego obec­ność dzia­łała na nią ko­jąco, da­wała po­czu­cie bez­pie­czeń­stwa jak nic od dłu­giego czasu. Ja­kaś od­le­gła cząstka jej umy­słu chciała mu się zwie­rzyć z kosz­maru, lecz inna część – ra­cjo­na­lna i roz­sądna – wie­działa, że to nie­moż­liwe. Ten sen wy­ni­kał ze stra­chu, który bę­dzie mu­siała cho­wać w so­bie przez całą resztę ży­cia. Dla wła­snego do­bra, a przede wszyst­kim – co na­pa­wało ją więk­szym lę­kiem – dla do­bra in­nych.

Po­krę­ciła prze­cząco głową, po czym znów spoj­rzała na An­drew, który przy­glą­dał się jej uważ­nie. Miał ten sam wy­raz twa­rzy co za­wsze, ale spod jego wiecz­nego uśmie­chu przez kilka se­kund wy­zie­rało praw­dziwe za­tro­ska­nie. To ją po­krze­piło, spra­wiło, że w tej chwili nie czuła się osa­mot­niona.

– Zgoda – rzekł. – My­ślisz, że uda ci się z po­wro­tem za­snąć? Mamy przed sobą ciężki dzień, po­win­naś wy­po­cząć. – Zer­k­nął na swo­ich lu­dzi, po czym znowu skie­ro­wał wzrok na nią. – Prze­sunę tro­chę swoje rze­czy i po­łożę się pod tam­tym drze­wem, do­brze? Będę dość bli­sko, w ra­zie gdy­byś mnie po­trze­bo­wała. I nic się nie bój, je­steś z grupą do­świad­czo­nych w boju McA­li­ste­rów. Zro­zu­miał­bym, gdyby to byli McGre­go­ro­wie, naj­gorsi wo­jow­nicy w Szko­cji, ale…

Te słowa spra­wiły, że na znak pro­te­stu pac­nęła go lekko w pierś, a na jej ustach po­ja­wił się słaby uśmiech.

– Bę­dziemy mu­sieli kie­dyś w końcu po­roz­ma­wiać o two­jej skłon­no­ści do cze­pia­nia się McGre­go­rów – po­wie­działa, ro­zu­mie­jąc, że An­drew stara się ode­rwać jej my­śli od kosz­maru. – Dzię­kuję – do­dała, znów pa­trząc mu w oczy.

Pod­trzy­mał kon­takt wzro­kowy przez kilka se­kund.

– Nie wiem, o czym mó­wisz – od­parł w końcu z uśmie­chem, pusz­cza­jąc do niej oko.

Aili uło­żyła się po­now­nie do snu, a on z naj­więk­szą tro­ską i de­li­kat­no­ścią otu­lił ją ko­cem.

Ostat­nia jej myśl, za­nim za­mknęła oczy i znów za­pa­dła w sen, do­ty­czyła in­ten­syw­nego spoj­rze­nia w ko­lo­rze zie­leni, mu­śnię­cia ręki na jej po­liczku i pra­gnie­nia, by to znowu się po­wtó­rzyło.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki