Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Aili McGregor, córka naczelnika klanu McGregorów, skrywa sekret, którego ujawnienie może zszargać jej reputację i sprawić, że rodzina całkowicie się od niej odwróci. Wraz z upływem czasu tajemnica staje się coraz trudniejsza do ukrycia. Kobieta nie potrafi uspokoić skołatanych nerwów, co noc miewa koszmary.
Kiedy naczelnik klanu McAlisterów, i zarazem mąż jej młodszej siostry, wysyła swojego brata Andrew, aby zaprosił Aili na kilka dni do ich rezydencji, dziewczyna nie waha się ani chwili. Niestety, nawet zmiana otoczenia nie pomaga jej zaznać spokoju. Andrew zdaje się bezbłędnie odczytywać myśli i zamiary nowo przybyłej gościni. Mało tego – jest zdeterminowany, aby odkryć powód, dla którego w spojrzeniu Aili pojawia się dojmujący smutek. Choć zna ją od niedawna, nie potrafi zapomnieć jej oczu, czarującego uśmiechu i ujmującej łagodności dziewczyny…
„Kocham cię ponad życie” to druga część popularnej trylogii „Szkockie serce” autorstwa Josephine Lys.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 239
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł oryginału: No puedo evitar amarte
Przekład z języka hiszpańskiego: Magnus Wielgus
Copyright © Josephine Lys, 2024
This edition: © Risky Romance/Gyldendal A/S, Copenhagen 2024
Projekt graficzny okładki: Marcin Słociński
Redakcja: Anna Poinc-Chrabąszcz
Korekta: Anna Nowak
ISBN 978-91-8034-888-1
Konwersja i produkcja e-booka: www.monikaimarcin.com
Wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń jest przypadkowe.
Word Audio Publishing International/Gyldendal A/S
Klareboderne 3 | DK-1115 Copenhagen K
www.gyldendal.dk
www.wordaudio.se
Rozdział 1
Szkocja, bardzo dawno temu
Nieprzenikniony mrok był tak gęsty, że niemal namacalny. Modliła się, żeby ta ciemność ją chroniła, żeby się nie rozpłynęła, a otoczenie nie okazało się jeszcze bardziej odstręczające. Jej modły jednak na nic się zdały. Zrozumiała to, kiedy rozległ się śmiech – pozbawiony życia, ale przepełniony najgorszym możliwym złem – rozorał mroczne wnętrze, przesączył się przez nie i zabrzmiał w jej uszach z całą mocą, a ona ledwie się mogła powstrzymać, by nie zaszlochać jak mała dziewczynka.
Kiedy śmiech nie ustawał, a wręcz przybierał na sile, w miarę jak się zbliżał, wiedziała, co zaraz nastąpi. Próbowała się ruszyć, zerwać do biegu, coś ją jednak powstrzymywało z taką mocą, że nie była w stanie nawet odrobinę zmienić pozycji. Leżała na czymś zimnym, a chłód przenikał ją do szpiku kości.
Chciała krzyczeć, wołać o pomoc, kiedy poczuła na swoim ciele dotyk. Dotyk zimnych, brudnych i natarczywych rąk, które sunęły po jej nogach w górę, chcąc dotrzeć do ud. Wyrządzały jej krzywdę. Raniły jej skórę z okrucieństwem i złą wolą, korzystając z brutalnej siły, wobec której ona nie mogła nic zrobić.
W tym momencie zaczęła się modlić o śmierć. Nie była z natury tchórzliwa, ale w obecnej sytuacji przyjęłaby śmierć jako bardzo pożądaną towarzyszkę podróży. Usłyszała dźwięk rozdzieranego materiału, a zaraz potem wrzask.
Aili obudziła się zdyszana i zlana potem. Serce tłukło jej się w piersi, jakby przebiegła długą drogę, ręce trzęsły się w odruchu, nad którym nie mogła zapanować. Uniosła jedną do ust, by stłumić wyrywający się z nich szloch, spowodowany bezgranicznym udręczeniem. Koszmar, w ostatnich tygodniach nawiedzający ją w nocy coraz częściej, powoli doprowadzał ją do obłędu. Tylko Aili wiedziała, że ten zły sen nie jest owocem jej wyobraźni, lecz ma korzenie w gwałtownym, niespodziewanym zachowaniu jednego z członków klanu McNaillów. Wspomnienie tamtego zdarzenia prześladowało ją w dzień i w nocy – zniekształcone i wypaczone, nie chciało się od niej oddalić, a luka w pamięci, która po nim pozostawała, dręczyła ją jeszcze bardziej.
Aili ponownie opadła na posłanie i próbowała uspokoić oddech, teraz już nie taki płytki i urywany jak przed chwilą. Serce zdawało się odzyskiwać swój normalny rytm, choć ucisk, który czuła w piersi, prawie wcale nie zelżał. Odetchnęła głęboko i starała się myśleć o czymś innym. O czymś wesołym. Natychmiast wróciła pamięcią do wiadomości, którą dostała zaledwie kilka tygodni temu od swojej siostry. Meg zaszła w ciążę! To były wspaniałe wieści i zaraz wywołały na ustach Aili błogi uśmiech. Siostrzeniec albo siostrzenica. Już sobie wyobrażała, jak trzyma maleństwo w ramionach, jak biega z nim po całym domu i rozpieszcza je, jakby od tego zależało jej życie. Ich ojciec, Dune McGregor, naczelnik klanu McGregorów, przyjął tę wiadomość ze słodko-kwaśną miną. Bardzo się cieszył ze szczęścia Meg i jej męża, Evana McAlistera, naczelnika klanu McAlisterów, ale też martwił się o młodszą córkę i jej zdrowie. Choć było pewne, że Meg jest silna, ich matka zmarła, kiedy były małe, podczas trudnego porodu. Tamto bolesne, gorzkie wspomnienie do dziś zagłębiało szpony w piersi Dune’a McGregora, sprawiając, że zachowywał się ostrożnie i nieufnie, mimo powściągliwej, choć szczerej radości.
Ich brat, Logan, wręcz przeciwnie – uśmiechał się, jak nie czynił tego od dawna. Na myśl o bracie czoło Aili przecięła mała zmarszczka. Zmienił się w ostatnich miesiącach. Chociaż na pozór był tym samym czarującym, dyplomatycznym i zrównoważonym młodym mężczyzną co zawsze, Aili wiedziała, że jest coś, co sprawia mu cierpienie. Widziała to w jego oczach, gdy Logan myślał, że nikt na niego nie patrzy. Właśnie wtedy dało się dostrzec oznaki bólu, który jej brat usiłował ukryć. Aili domyślała, że to musi mieć coś wspólnego z Edine.
Logan był bardzo przystojny i to w połączeniu z jego błyskotliwością i pozycją na dworze królewskim przyciągało do niego spojrzenia i pragnienia większości obracających się w tamtym kręgu dam. Aili miała świadomość, że Logan romansował z licznymi kobietami – tak wieloma, z pewnością nie zdołałaby zliczyć – zawsze jednak stawiał sprawę jasno i otwarcie, uważając to za przelotne znajomości. Niemniej odkąd siostra sięgała pamięcią, tylko raz widziała go naprawdę zakochanego: w Edine.
Swoją miłość utrzymywali w tajemnicy, ale gdy przebywali blisko siebie, ich oczy wyraźnie zdradzały ich uczucie. Aili nigdy nie spotkała dwóch osób, które byłyby dla siebie tak wyraźnie stworzone jak Logan i Edine. Jednak po pewnej dłuższej nieobecności Logana, kiedy król Wilhelm powierzył mu ważną misję, związek tych dwojga skończył się raptownie – bez wyjaśnień i bez widocznych powodów. Edine nagle zniknęła, a Logan otrzymał tylko list z zaledwie kilkoma zdaniami, które miały uleczyć jego rozdarte na strzępy serce. Logan nie wspomniał o tym siostrze, lecz nie musiał nic mówić. Aili zbyt dobrze go znała. Ponadto brat był jej najlepszym przyjacielem i powiernikiem.
Przez okno wpadły pierwsze promienie światła słonecznego i częściowo oświetliły pokój. Aili uświadomiła sobie, że odkąd obudził ją koszmar, leżała i rozmyślała przez co najmniej dwie godziny, aż niepostrzeżenie, milczkiem zastał ją świt. Promienie słońca przesuwały się po pokoju, by wreszcie dotrzeć do łóżka i do niej samej, uwodzicielsko rysując kształty na jej skórze.
Odkąd Aili sięgała pamięcią, wstawała skoro świt, żeby nie tracić dnia. Wstała zatem, dokonała porannej toalety i zaczęła się ubierać w jasnoniebieską sukienkę o prostym, eleganckim kroju. Ubranie było przede wszystkim wygodne i pozwalało jej wykonywać wszelkie prace domowe, które mnożyły się w ciągu dnia. W tym zamku nigdy nie brakowało nieprzewidzianych zajęć.
Ktoś zapukał do jej drzwi, sprawiając, że przerwała układanie włosów, które miała już prawie zebrane w prostą fryzurę.
Otworzyła drzwi. W progu stała Anna – kobieta z ich klanu pracująca w zamku, odkąd Aili była mała. Anna odpowiadała za czystość i porządek we wszystkich pokojach, ponadto była dobrą i wierną przyjaciółką.
– Posłaniec konny właśnie przywiózł ten list z dworu. Może to od twojego brata. Pomyślałam, że zechcesz go dostać jak najszybciej.
Aili uśmiechnęła się szeroko do Anny, której twarz zawsze emanowała pogodną radością.
– Bardzo dziękuję, Anno. Zaraz do ciebie przyjdę. Chociaż moja siostra wyszła za mąż już kilka miesięcy temu, jeszcze nie zabrała od nas wszystkich swoich rzeczy. Jeżeli masz chwilę dzisiaj rano, chciałabym, żebyśmy je razem przejrzały i spakowały do kufra, aby je do niej wysłać.
– Dobrze, jak sobie życzysz. Tych pięknych sukienek niedługo już nie będzie mogła nosić. Lepiej, żeby robiła z nich użytek teraz – powiedziała Anna ze szczerym uśmiechem, którego Aili nie mogła nie odwzajemnić.
Wśród McGregorów wiadomość o ciąży Meg stała się powodem do radości. Była najwyższa pora na dobrą nowinę w tej rodzinie.
Anna poszła, a Aili zamknęła drzwi swojego pokoju. Wydawało się dziwne, że Logan wysłał do niej kolejny list, mimo że poprzedni przyszedł zaledwie dwa dni temu i w kilku zdaniach oznajmiał, że brat w najbliższych dniach wybiera się do domu.
Uśmiech spełzł z jej twarzy, a żołądek skurczył się jak po otrzymaniu ciosu, gdy tylko zerwała pieczęć i przebiegła wzrokiem krótką wiadomość. Uniosła rękę do piersi, starając się zapanować nad oddechem, który stał się płytki i wysilony. Nakazała sobie w duchu zachować spokój, choć w praktyce okazało się to prawie niemożliwe.
Droga Aili!
Sprawy, które mnie zatrzymują na dworze, wkrótce dobiegną końca. Za jakiś czas będę wolny i będę mógł wrócić do domu. Sądzę, że nie muszę Ci przypominać, że z mojej strony było to aż nazbyt rozważne, by dać Ci czas, abyś oswoiła się z myślą o tym, że będziesz moją żoną i byś wzięła pod uwagę to, co nieuniknione po moim powrocie, naszych zaręczynach i rychłych zaślubinach. Wiem, że choć początkowo ze zdenerwowania się opierałaś, teraz będziesz miała czas na rozważenie swojej odpowiedzi i dojdziesz do wniosku, że nasz związek to najlepsze, co może Ci się przytrafić. Nie sądzę, by trzeba Ci było powtarzać, co się stanie, jeśli spróbujesz mi odmówić prawa do Twojej ręki i urzeczywistnienia moich pragnień. W ten sposób splamiłabyś swoją reputację i naraziłabyś siebie na wykluczenie, a swoich bliskich na udział w wojnie, która zabrałaby z sobą niejedno drogie dla Ciebie życie, a to ostatnie, czego bym chciał. Spodziewam się wkrótce cieszyć Twoimi względami – już jako mojej małżonki i możliwej przyszłej pani klanu McNaillów.
Twój
Clave McNaill
Aili poczuła, że ogarniają ją mdłości. Jak on śmie w ogóle wyrażać się w taki sposób o czymś, do czego zamierza ją zmusić? Miała ochotę zamknąć oczy i udawać, że to tylko zły sen, z którego mogłaby się obudzić. Niemniej, choć bardzo by chciała zapomnieć, choćby nieustannie myślała o tym, jak się wybudzić z tego koszmaru i nie musieć wychodzić za niechcianego mężczyznę, ani na chwilę nie umiała się uwolnić od przekonania, że jej los jest przypieczętowany i że jeśli chce ochronić swoich ukochanych bliskich, nie ma innego wyjścia.
Z tym przekonaniem, ciążącym jej na sercu niczym potężny odłamek skały, który codziennie przygniatał ją i dusił coraz bardziej, wzięła się w garść, przywołała na usta uśmiech i wyszła z pokoju. W ostatnich miesiącach stała się ekspertką od ukrywania własnych uczuć i reakcji – robiła to jeszcze skuteczniej, niż się zdawało możliwe. Postanowiła, że musi jakoś przetrwać ten dzień. Nazajutrz będzie musiała powiedzieć sobie to samo.
Rozdział 2
Andrew McAlister zatrzymał się kilka metrów od granicy ziem klanu McGregorów. Po odbyciu wizyty w siedzibie Campbellów i rozmowie z Alekiem, przyjacielem oraz naczelnikiem tego klanu, o zbliżającym się zjeździe, wracał już do domu, lecz postanowił trochę nadłożyć drogi, by się zobaczyć z McGregorami, ale przede wszystkim aby przekonać Aili do spędzenia kilku dni w domostwie McAlisterów.
Z tym postanowieniem podążał drogą wraz z kilkoma swoimi ludźmi, towarzyszami broni i przyjaciółmi, takimi jak jego kuzyn Calum, któremu z racji młodego wieku nadal brakowało dojrzałości.
– Pewnie się cieszysz, że w tak krótkim czasie znów się zobaczysz z McGregorami. Szczerze mówiąc, nadal nie rozumiem, co tutaj robimy – odezwał się Calum, patrząc na kuzyna ze zmarszczonym czołem, niezadowolony z nadkładania drogi i odwlekania powrotu do domu.
Andrew popatrzył na niego, zanim odpowiedział, lecz nie zatrzymał wierzchowca.
– Już ci to wyjaśniałem. Meg bardzo źle znosi pierwsze tygodnie ciąży i Evan chciał wiedzieć, czy Aili mogłaby spędzić kilka dni ze swoją siostrą, żeby udzielić jej wsparcia. Evan sądzi, że jej towarzystwo dobrze zrobi Meg, i ja też tak uważam.
Evan McAlister, naczelnik klanu McAlisterów i starszy brat Andrew, kilka miesięcy temu ożenił się z Meg McGregor (co poprzedziło pasmo zmyłek, drobnych oszustw i nieporozumień), sprawiając, że te dwa klany po wiekach zaciekłej wrogości zostały połączone węzłem małżeńskim i zjednoczone. Ożenek ten początkowo zorganizowano z nakazu króla Szkocji Wilhelma. Nikt nie wróżył temu związkowi nic dobrego, jednak po wszystkim, co się wydarzyło w ostatnich miesiącach, małżeństwo okazało się nie tylko przypieczętowane podpisami obu stron, lecz także poparte odwzajemnionym uczuciem Evana i Meg.
Trzeba przyznać, że Meg była obdarzona naturalnym wigorem. Taka mała, a taka silna. Podała się za kogoś innego, by móc zamieszkać w zamku i dzięki temu poznać Evana. Chciała się dowiedzieć, czy to, co o nim mówią, jest prawdą, a jeśli trzeba, uratować swoją starszą Aili od niechcianego związku. Już pierwszego wieczoru o mało nie otruła całego klanu, a potem, jedna za drugą, przydarzały się jej kolejne wpadki. Mimo to zyskała sympatię i szacunek całego klanu, a kiedy wyszła na jaw jej prawdziwa tożsamość, było już za późno, by ktokolwiek ją potępił: Evan zdążył się w niej zakochać, resztę klanu miała zaś u swoich stóp.
Calum dalej jechał ze zmarszczonym czołem. Nie wiedział, dlaczego muszą zadawać sobie tyle trudu. Dlaczego mieliby przedłużać wyprawę tylko ze względu na nie najlepsze samopoczucie Meg? Był zmęczony i chciał wreszcie wrócić do domu.
Gdy przybyli pod bramę zamku McGregorów, Andrew zsiadł z konia. Zanim dotarli na miejsce, kilkoro ludzi śledziło z zamku ich przejazd. Choć związek zawarty pomiędzy rodami pogodził ich członków, wciąż istniała pomiędzy nimi pewna nieufność. Tylu lat zadawnionej wrogości nie dało się wymazać w ciągu zaledwie kilku miesięcy. W rzeczywistości niektórzy wciąż nienawidzili członków drugiego klanu i choć nie okazywali tego otwarcie, w głębi serca nie akceptowali owego małżeństwa.
Brama zamkowa się otwarła i wyszedł przez nią jeden z zaufanych ludzi Dune’a McGregora. Andrew pamiętał, że towarzyszył on naczelnikowi McGregorów, kiedy tamci kilka miesięcy temu odwiedzili McAlisterów w ich siedzibie.
– McAlister, zapuściłeś się dość daleko od domu, nie uważasz? – zagadnął Angus McGregor. Zatrzymał się kilka metrów od nich, stając z szeroko rozstawionymi nogami i rękami skrzyżowanymi na piersi.
– Nie wiesz, jak bardzo bym się ucieszył, gdybym nie musiał w tej chwili oglądać twojej paskudnej gęby, ale obowiązek nakazał mi przyjechać tutaj, żeby porozmawiać z twoim naczelnikiem – odparł Andrew ze swoim nieodłącznym uśmiechem.
Napięcie między nimi wszystkimi było w tej chwili niemal namacalne, aż Angus przerwał je, wybuchając śmiechem i rozluźniając postawę.
– Zgoda, McAlister. Możecie zostawić konie, tam, naprzeciwko, są stajnie. Zaczekam tu na was, a tymczasem powiadomimy naczelnika.
– Chciałbym się również przywitać z Aili – dodał Andrew i nie umknęło mu, że uśmieszek Angusa McGregora po tych ostatnich słowach znów stał się nieufny.
Zanim ten zdążył mu odpowiedzieć, zza rogu zamku wyszła Aili. Niosła koszyk z kwiatami i ziołami. Zaróżowione policzki świadczyły o wysiłku, jaki włożyła w zbieranie roślin. Widać było, że miała za sobą sporą drogę, którą przeszła w słońcu, zanim wypełniła koszyk po brzegi.
Na ich widok na jej twarzy odmalowało się zaskoczenie i zaraz ustąpiło miejsca pełnemu niepokoju zmartwieniu. Aili postawiła kosz na ziemi i podbiegła do nich.
– Andrew, co tu robicie? Czy wszystko w porządku? Meg dobrze się miewa?
Andrew uśmiechnął się, chcąc ją w ten sposób uspokoić.
– Tak, tak, wszystko jest w porządku. Spędziliśmy kilka dni w gościnie u Campbellów i postanowiliśmy nieco nadłożyć drogi, żeby zobaczyć się z tobą i twoim ojcem, no i mamy wiadomości o Meg.
Aili nie spuszczała wzroku z jego oczu, starając się dociec, czy mówi całą prawdę, czy może coś pomija milczeniem.
Andrew ponownie zdziwił się reakcją swojego ciała, całego swojego jestestwa, na bliską obecność tej dziewczyny. Bywał już z kobietami – tak wieloma, że miał w tej dziedzinie bogate doświadczenia, lecz nigdy nie czuł wobec żadnej nic takiego.
Gdy się poznali kilka miesięcy temu, widywali się tylko przez kilka dni. Do tej pory pamiętał, jakie zrobiła na nim wrażenie, kiedy ujrzał ją po raz pierwszy – to było jak tępy cios w brzuch. Jakby czyjaś potężna pięść zgięła go wpół, pozbawiając tchu. W ciągu tych kilku dni, które McGregorowie spędzili pod dachem McAlisterów, próbował jakoś racjonalnie wytłumaczyć sobie tę reakcję, usprawiedliwić ją lub ignorować. A potem, gdy Evan ożenił się z Meg i jej rodzina wreszcie wyjechała, w jego życiu zapanowała dojmująca, oślepiająca pustka, dokuczając mu bardziej, niż sam chciałby to przed sobą przyznać.
To było szaleństwo, bezsensownie błędne podejście. Powtarzał sobie te słowa, aż w końcu przyznał, że to, co czuje do Aili, jest irracjonalne, nie da się usprawiedliwić ani wyjaśnić, lepiej więc zostawić to na boku. Łatwiej było powiedzieć, niż zrobić, teraz, gdy znów miał ją przed sobą i w jej obecności ponownie doświadczał tego samego.
– Andrew, nie ukrywaj niczego przede mną. Jeżeli coś stało się z Meg… – Aili nadal patrzyła mu w oczy.
A one w tym świetle wydawały się bardziej zielone niż kiedykolwiek przedtem. Kasztanowate plamki, rozproszone na tęczówkach niczym śnieżynki, nadawały jego spojrzeniu intensywność, przed którą trudno byłoby uciec. Wieczny uśmiech młodzieńca rozjaśniał jego twarz, tak że wyglądała teraz na bardziej rozluźnianą, co sprawiło, że Aili wreszcie wypuściła powietrze, które wstrzymywała w piersi, odkąd ujrzała gości w zamkowej bramie.
– U Meg wszystko w porządku. Daję słowo – zapewnił Andrew i delikatnie zmarszczył czoło, ponieważ nagle zauważył ciemne kręgi pod oczami dziewczyny. Te mocno zarysowane cienie były widocznym objawem czegoś niedobrego. Braku snu, zmartwienia, jakiejś choroby.
– A ty jak się miewasz? – zapytał, a palce aż go paliły, by dotknąć jej policzka. Byłby to naturalny gest towarzyszący jego słowom, gdyby mógł sobie pozwolić na instynktowne zachowanie.
Aili nie spodziewała się takiego pytania. Dostrzegła lekkie zaniepokojenie w jego spojrzeniu, po czym Andrew zaraz przyjrzał się jej uważnie, jakby się spodziewał znaleźć odpowiedź w jej twarzy i zachowaniu, i to ją przestraszyło.
Nikt w ostatnich miesiącach nie zwrócił uwagi na jej piekło, nie miał pojęcia o jej koszmarach, a ona była przekonana, że potrafi nadal z łatwością ukrywać swój problem. Jedyną osobą, która mogłaby zdać sobie sprawę z tego, że coś jest nie tak, był Logan, lecz on z powodu przedłużającego się pobytu na dworze nie miał okazji się jej przyjrzeć.
Nie chciała, by ktoś się dowiedział o tym, co się dzieje, i fakt, że Andrew – który ledwie ją znał – spostrzegł jej niepokój, sprawił, że zlodowaciała.
– Miewam się doskonale – odparła z bladym uśmiechem. – Ale jaka ze mnie nieuprzejma gospodyni! Zachowuję się niewybaczalnie. Trzymam was tu przed bramą, podczas gdy widać, że przebyliście długą drogę i jesteście zmęczeni. Proszę, wejdźcie do środka. Rozmowa musi zaczekać do kolacji. Najpierw przygotujemy dla was pokoje i ciepłą kąpiel, a potem zapraszam na wieczorny posiłek z naszym najlepszym winem.
– Brzmi całkiem nieźle – mruknął Calum, który niepostrzeżenie zdążył zbliżyć się do kuzyna, by posłuchać rozmowy.
– Cieszę się, że znowu cię widzę, Calumie – zwróciła się do niego Aili.
A on uśmiechnął się bezwiednie, odnotowując, że choć ledwie się znali, zapamiętała jego imię.
Andrew patrzył, jak dziewczyna odwraca się i wchodzi po kilku stopniach wiodących do głównego wejścia. On i Calum ruszyli za nią, podczas gdy pozostali trzej McAlisterowie na chwilę odłączyli się od nich dwóch, by poprowadzić konie do stajni.
Mimo zapewnień Aili Andrew nie był przekonany. Jeśli to było jedynie zmęczenie, może… Lecz smutek i niepokój, które przez chwilę wyzierały z kobaltowego spojrzenia Aili, sprawiły, że zrozumiał, iż nie powiedziała mu całej prawdy, a to mu się nie podobało. Przysiągł w duchu, że dowie się, o co chodzi.
Z tym mocnym postanowieniem podążył za nią do zamku i nagle zapragnął wszystkiego, co im zaproponowała: ciepłej kąpieli i dobrej kolacji.
Rozdział 3
Kolacja przebiegła spokojnie i zaspokoiła wszelkie oczekiwania. Aili nie była gołosłowna. Stół aż się uginał od duszonego mięsa, warzyw i świeżo upieczonego chleba, a także dobrego wina. Na deser podano placek z jabłkami, który upiekła sama Aili, a który wszystkim biesiadnikom bardzo smakował. Gdy towarzysze Andrew i członkowie klanu McGregorów wstali od stołu i udali się na spoczynek, zostali tylko pan domu, Aili i sam Andrew. Dune McGregor popatrzył uważnie na gościa.
– Dobrze, McAlister, powiesz w końcu, jaki jest prawdziwy powód twojej wizyty? Uważam, że wykazałem się wystarczającą cierpliwością.
Andrew uśmiechnął się szeroko. Gdy tego wieczoru naczelnik McGregorów ugościł ich pod swoim dachem, Andrew dostrzegł w jego twarzy zaskoczenie i zaniepokojenie. Niewątpliwie na ich widok w pierwszym odruchu pomyślał to samo co Aili: że z Meg dzieje się coś niedobrego. Niemniej, gdy Andrew uspokoił go pod tym względem, zmartwienie McGregora ustąpiło miejsca zainteresowaniu.
– Jadąc od Campbellów, nie miałeś naszej siedziby specjalnie po drodze, musiałeś sporo nadłożyć, żeby do nas zajrzeć. Jaki jest zatem powód twojej obecności na moich ziemiach? – naciskał Dune McGregor.
Andrew, zanim odpowiedział, popatrzył na ojca i córkę.
– Meg nie za dobrze znosi pierwsze tygodnie ciąży i…
– Wiedziałam, wiedziałam, że coś niedobrego dzieje się z Meg. Dlaczego powiedziałeś, że wszystko z nią w porządku? Co się właściwie stało? – zawołała Aili w wyraźnym strapieniu.
– Zdrowie mojej córki jest zagrożone? Bo jeżeli się dowiem, że to dlatego, że ten twój brat nie traktuje jej odpowiednio, pojadę tam i żywcem obedrę go ze skóry. – McGregor wycedził tę groźbę przez zaciśnięte zęby.
– Przestańcie obydwoje – rzekł Andrew, unosząc obie ręce. – Nie okłamałem was. Meg cieszy się doskonałym zdrowiem, ale uciążliwości typowe dla początków jej stanu sprawiają, że zachowuje się, jakby nie była sobą, że tak to ujmę.
Dune McGregor rozluźnił się, w jego oczach błysnęła iskierka rozbawienia.
– Innymi słowy, moja córka doprowadza twojego brata do szału.
– Sam nie wyraziłbym tego lepiej – odrzekł Andrew, kiwając głową.
Aili popatrzyła na jednego i drugiego jak na niewrażliwych gburów.
– Pierwsze miesiące ciąży mogą być bardzo ciężkie – powiedziała, spoglądając na nich z powagą. – Moja siostra jest bardzo silna, ale nie niezwyciężona.
– Sądzę, córuś, że naszemu gościowi nie o to chodzi – zaoponował Dune z uśmieszkiem.
Aili zerknęła na Andrew, oczekując wyjaśnienia.
– To prawda, że Meg źle znosi swój stan. Kate mówi, że niektóre kobiety w pierwszych tygodniach ciąży cierpią poważniejsze nieprzyjemności. Meg zwraca prawie wszystko, co zje, jest zmęczona i przysypia po kątach, ale wcale się nie uskarża. Nie to jest problemem. Kłopot w tym, że stała się bardzo wrażliwa, cokolwiek nerwowa, a jeżeli poprzednio zyskała sobie przydomek Klanobójczyni, to teraz niektórzy nazywają ją wprost Piekielnicą.
Dune uniósł brew pytająco, podczas gdy Aili z oburzoną miną przyjęła przezwiska nadane jej siostrze.
– Evan w ciągu ostatnich trzech tygodni o mało nie wypowiedział wojny trzem różnym klanom i we wszystkich tych przypadkach Meg była zamieszana w sprawę. Weźmy na przykład nieporozumienie z McDonallami i psem ich naczelnika. Biedne psisko miało ranną łapę i poraniło się jeszcze bardziej po drodze, kiedy ich naczelnik z kilkoma swoimi ludźmi odwiedzili Evana, żeby porozmawiać o kradzieżach bydła, które się u nich zdarzyły. Kiedy dotarli na nasze ziemie, naczelnik McDonallów postawił skrócić życie psa. Dowiedziała się jednak o tym Meg i sprzeciwiła się jego decyzji. McDonall odpowiedział jej, że to jego pies i że zrobi z nim, co tylko zechce, ale Meg postawiła mu się i wytykając go palcem w pierś, nazwała osłem i grubiańskim głąbem. Powiedziała, że nie ma potrzeby zabijać zwierzaka, ponieważ można go wyleczyć i tylko samolubny, zły człowiek robi coś takiego swojemu psu. Po czym wybuchnęła płaczem, a naczelnik McDonallów stwierdził, że jest obłąkana. Kiedy Evan się o tym dowiedział, mało go nie zabił za to, co mówił jego żonie.
– Ale że Meg się rozpłakała? – zdziwił się Dune McGregor. – Przecież nie płacze od dzieciństwa. – Trudno mu było ukryć uśmiech, który pojawiał się na jego ustach, gdy zapominał nad nim panować.
– Tak, to kolejny skutek uboczny ciąży. Pewnego wieczoru Connor śpiewał po kolacji piosenkę dla tych, którzy siedzieli jeszcze w sali, i Meg zaczęła żałośnie płakać. Tak łkała, że aż dostała czkawki. Evan obawiał się, że nigdy jej nie przejdzie. Zakazał śpiewania przy swojej żonie.
Teraz Dune McGregor nie wytrzymał i wybuchnął śmiechem.
– Bawi cię, że Meg jest w takim stanie? – zapytała go Aili z oburzeniem.
Ojciec przybrał poważniejszą minę i spojrzał na córkę.
– Nie o to chodzi, córuś. Los czasami przynosi nam radość, a McAlister właśnie dostaje to, na co zasłużył.
– Jak możesz tak mówić, tato? – odezwała się Aili z wyraźnym wyrzutem.
– Ponieważ ja to samo przechodziłem z waszą matką. Była spokojniejsza niż Meg, ale gdy nosiła pod sercem Logana, bałem się, że przez nią oszaleję. Nikomu bym tego nie życzył, No, może McAlisterowi.
– Ojcze! – wykrzyknęła córka ze wzburzeniem.
Andrew też się roześmiał, widząc, że McGregora wyraźnie cieszy utrapienie Evana.
– Ty też? Ale przecież jesteś jego bratem! – zawołała Aili, nie wierząc w to, co słyszy.
Andrew pohamował śmiech, lecz w jego figlarnych oczach nadal błyszczała iskra rozbawienia. Nie mógł ani przede wszystkim nie chciał ukrywać szerokiego uśmiechu, który wciąż gościł na jego ustach.
– Bardzo kocham Evana, ale to zabawne widzieć go w takiej sytuacji – wyjaśnił.
– No nie do wiary! Meg zapewne miała rację, ale nie tylko co do McDonalla. Wychodzi na to, że w tej rodzinie jest więcej niż jeden osioł.
Słowa Aili nie tylko ich nie obraziły, ale wręcz wywołały jeszcze większą wesołość i zarówno Dune McGregor, jak i Andrew teraz już pokładali się ze śmiechu.
– To nie do zniesienia. Idę do kuchni po coś do picia. Może przez ten czas minie wam ten atak wesołości.
Gdy wyrzekając w duchu, wyszła z sali, w korytarzu goniły ją jeszcze donośniejsze salwy śmiechu.
Kiedy dwaj mężczyźni po kilku minutach przestali się śmiać, Andrew spojrzał na Dune’a McGregora.
– Evan prosi, żeby zapytać, czy Aili byłaby gotowa pojechać z nami i przez kilka dni zostać z Meg. Sądzi, że to by ją uspokoiło. Szczerze mówiąc, martwi się nie tyle jej objawami czy napadami płaczu, ile raczej tym, że jest bardzo nerwowa i nie sypia dobrze. Evan obawia się, że jeśli potrwa to dłużej, może się odbić na jej zdrowiu. Uważa, że w obecności siostry Meg mogłaby się poczuć lepiej.
Dune McGregor spoważniał, choć nie porzucił uśmiechu.
– Gdy tylko powiesz o tym Aili, zacznie pakować swoje rzeczy i zapyta, o której wyjeżdżacie.
– A pan co o tym sądzi? Zgadza się pan? – spytał Andrew. Wziął swój kielich i dopił resztę wina, która została na dnie.
Aili nie wróciła jeszcze z kuchni. Miał nadzieję, że przyniesie im trochę wody. Jeśli mieli wyruszyć za kilka godzin, wolał zachować trzeźwą głowę.
– Zgadzam się na wszystko, co dobre dla moich córek. Będę tęsknił za Aili. Jest duszą tego domu, ale Meg potrzebuje jej teraz bardziej niż my.
– My? – spytał Andrew, odstawiając kielich na stół.
– Widzisz, chłopcze, Meg zawsze była buntowniczką, doprowadzała nas do szału, ale też napełniała te ściany życiem i śmiechem. Aili zaś jest siłą. Tą, która trzyma nas razem, nie tylko rodzinę, lecz także cały klan. Nie ma dnia, żeby ktoś nie zwracał się do niej z jakimś problemem, nie miał potrzeby jej o czymś opowiedzieć albo poprosić ją o pomoc. I Aili nigdy nie odmawia. Nigdy.
Andrew skinął głową, doskonale rozumiejąc, o czym mówi McGregor. U McAlisterów dokładnie taką samą rolę w rodzinie i klanie odgrywał jego brat Kerr, zanim umarł.
– Zadbamy o nią dobrze, kiedy będzie z nami – zapewnił Andrew z większą powagą niż zazwyczaj.
– Choć z trudem to przyznaję, wiem o tym – rzekł Dune McGregor. – Nigdy nie zostawiłbym Meg w rękach twojego brata, gdybym nie miał pewności, że będzie ją chronił z narażeniem własnego życia.
– On i cały nasz klan. Meg zaskarbiła sobie sympatię i szacunek nas wszystkich. Musiałby pan widzieć, jak w tych ostatnich tygodniach ludzie dosłownie o każdej porze dnia dokładają starań, by jej pomagać i ułatwiać ten trudny czas. Kiedy McDonall nazwał ją szaloną, prawie ustawili się w kolejce, żeby go rozszarpać.
Andrew mówił poważnie, kiedy zapewniał, że cały klan był bardziej niż gotów oddać życie za Meg. On sam nigdy wcześniej by nie przypuszczał, że zdoła tak się przywiązać do bratowej. Meg miała szósty zmysł, którym wyczuwała, co Andrew skrywa pod swoim wiecznym uśmiechem, pod tym nieustannym dobrym humorem i ironicznymi ripostami. I zamiast wypytywać, pozwalała mu przeżywać wszystko w skrytości ducha, jednak zawsze dawała mu znać, że gdyby jej potrzebował, może się do niej zwrócić. Do dzisiaj pamiętał, jak kilka dni po ślubie ktoś ją zapytał w rozmowie, ilu ma braci. Odpowiedziała bez namysłu, bez wahania, że dwóch: Logana i Andrew. I od tamtej pory tak było. Cały czas zachowywała się jak jego siostra. Ufała mu ślepo i Andrew cenił to znacznie bardziej, niż był w stanie wyrazić, a nawet bardziej, niż potrafił przyznać.
W tym momencie weszła Aili z dzbankiem wody i kolejną porcją ciasta.
– Widzę, że atak śmiechu już wam przeszedł. Na wszelki wypadek przyniosłam wodę i jeszcze coś do przekąszenia.
– Wodę? – odezwał się Dune McGregor z wyraźnym niesmakiem.
– Wy dwaj chyba już nie potrzebujecie nic na rozweselenie – odmruknęła pod nosem, spoglądając na nich obydwu.
– Córuś, Andrew ma dla ciebie propozycję.
Andrew przedstawił jej cel swojej wizyty i zapytał, czy Aili byłaby chętna pojechać z nimi do McAlisterów, żeby spędzić kilka dni z siostrą.
– Kiedy wyruszamy? – odpowiedziała pytaniem i od razu wstała, by się skierować do swojego pokoju i przygotować wszystko, co potrzebne w podróży.
Dune McGregor, słysząc odpowiedź córki, puścił oko do gościa, na co Andrew uśmiechnął się jeszcze szerzej na znak uznania. Nie ulegało wątpliwości, że naczelnik klanu McGregorów bardzo dobrze zna swoje dzieci.
Rozdział 4
Po ponadpółgodzinnym spieraniu się Dune McGregor pozwolił, żeby Aili pojechała z Andrew i pozostałymi McAlisterami bez eskorty McGregorów, którą chciał im przydzielić aż do granicy swoich ziem.
Mieli przed sobą kilka dni drogi i co najmniej dwa noclegi na terenach nienależących do żadnego z dwóch klanów. Gdyby podróżowali sami mężczyźni, rozbijaliby obóz pod gołym niebem, ale skoro towarzyszyła im młoda kobieta, Andrew zamierzał spędzić choć jedną z tych dwóch nocy w którymś z domów albo gospód zaprzyjaźnionego sąsiedniego klanu.
Aili okazała się doświadczoną amazonką. Jechali już przez kilka godzin, kiedy Andrew zrównał swojego konia z jej wierzchowcem.
– Wygląda na to, że dobrze znosisz drogę. Muszę przyznać, że trochę mnie to zaskakuje.
Zerknęła na niego z lekkim uśmiechem.
– Myślałeś, że nie umiem jeździć konno?
Andrew uśmiechnął się na to pytanie.
– Nie o to mi chodzi. Kiedy Meg mówi o tobie… no, dość powiedzieć, że wyobrażałem sobie, że jesteś dobra w innych rzeczach. Gdy się poznaliśmy, nie miałem czasu dowiedzieć się, jaka jesteś naprawdę.
Teraz to ona się rozpromieniła.
– Kiedy umarła moja mama, a miałam wtedy dwanaście lat, chcąc nie chcąc, musiałam się zająć domem, choć mi tego nie proponowano. Meg jest ode mnie o dwa lata młodsza, a Logan miał wtedy czternaście lat i nieustannie trenował. Z nim wszystko szło gładko, ale Meg była bardzo nieposłuszna
– Naprawdę? A to ci niespodzianka! – rzucił Andrew ironicznie i w zamian dostał od niej pełne wyrzutu spojrzenie, chociaż jej uśmiech, jeszcze szerszy po jego uwadze, świadczył o tym, że ją rozbawiła.
Zanim Aili podjęła opowieść, ostrzegawczo wytknęła Andrew palcem. Jeżeli chce słuchać, co ma mu do powiedzenia, nie powinien się odzywać.
– Meg bardzo się buntowała i uciekała. Szukałam jej nawet pod łóżkiem, aż zaczęło do mnie docierać, że zawsze znajdę ją w tym samym miejscu: ćwiczyła strzelanie z łuku. Trenowała całymi godzinami. Potem zażyczyła sobie, żeby Logan nauczył ją walczyć mieczem. Później przyszła kolej na polowania. Następnie pomagała uzdrowicielce naszego klanu i robiła mnóstwo innych rzeczy, lecz żadna z nich nie miała nic wspólnego z tym, czym zajmowała się za życia nasza matka. Sądzę, że właśnie w ten sposób radziła sobie z bólem: oddalając się od codziennych spraw, które kojarzyły się z matką, i skupiając na praktykowaniu innych dyscyplin. Dlatego to mnie przypadło zarządzanie domostwem i wszystko, co się z tym wiązało. Poza tym tak było sprawiedliwie. To ja byłam starsza. Nauczyłam się prowadzić rachunki i wspierać każdego, kto miał jakiś problem i chciał, żeby go wysłuchać. Jednakże miałam jedną rzecz, która była tylko moja i choć nie mogłam robić tego zbyt często, na szczęście wystarczyło, żeby utrzymać mnie przy zdrowych zmysłach w tamtym okresie żałoby.
Andrew patrzył na nią uważnie, starając się nie uronić ani słowa. Nie wiedział czemu, ale sposób, w jaki Aili mówiła, w jaki relacjonowała wydarzenia, ukazywała fakty, a nawet opowiadała historię, wydawał mu się szczególny. Jej spokojny, gładko płynący głos, forma wypowiedzi, towarzyszący słowom lekki ruch głowy – wszystko to pochłaniało go bez reszty.
– To była jazda konna, prawda? – wtrącił, odgadując, co było tą jedyną rzeczą, która sprawiała dziewczynie tyle przyjemności.
Aili uśmiechnęła się szeroko, a Andrew poczuł, że powietrze wokół nich gęstnieje.
– Tak, w rzeczy samej – odpowiedziała ze wzrokiem zagubionym we wspomnieniach. – Przed Cieniem – ciągnęła, dotykając lekko szyi swojego wierzchowca – miałam konia imieniem Grzmot. Wujek Angus podarował go mojemu ojcu. Ogier był prawie dziki i bardzo piękny. I narowisty, okropnie narowisty. Wieczorami wymykałam się do stajni. Tam znajdowałam spokój. W jakiś niezwykły sposób nawiązałam kontakt z Grzmotem. Wkrótce tylko ja mogłam się do niego zbliżyć i podać mu jedzenie. Z czasem udało mi się go dosiąść i popędziłam na nim galopem. Kiedy mój ociec się o tym dowiedział, o mało nie stanęło mu serce. Powiedział, że wystarcza mu zmartwień z Meg. Że jeżeli chciałam go zabić i też wysłać na tamten świat, to mi się prawie udało.
Andrew lekko parsknął śmiechem, wyobraziwszy sobie Dune’a McGregora, jak musi sobie radzić ze swawolami Meg i Aili na dokładkę.
– I zakazał ci jeździć konno? – spytał, sądząc, że naczelnik klanu zapewne podjął drastyczne środki.
Aili zerknęła na niego i z zawadiackim uśmiechem pokręciła głową.
– Nie pozwoliłam na to. Wciąż wymykałam się do stajni, wieczorem albo bladym świtem, i dosiadałam Grzmota. Ojciec dał za wygraną, kiedy zobaczył, jak jeżdżę, a także gdy się przekonał, jaką uparciuchą jest jego starsza córka.
– Rozumiem – rzekł Andrew z półuśmiechem. – Będę miał tę cechę na uwadze. Uparciucha. Nigdy bym nie uwierzył.
Aili roześmiała się otwarcie, a on z zaskoczeniem odkrył, co ten melodyjny, pełen rozbawienia dźwięk wywołał w jego piersi.
Kilka godzin później słońce kończyło swoją całodzienna pielgrzymkę, skłaniając się ku horyzontowi, aby nieśmiało za nim zniknąć. Andrew zarządził nocny postój. Do tej pory zatrzymali się tylko na posiłek, ale mimo to nie dotarli jeszcze do okolicy, w której mogliby bezpiecznie przenocować.
– Zamierzam zatrzymać się jutro na nocleg u Flory i Gordona McArthurów – odezwał się Andrew. – To sprzymierzeńcy McAlisterów, a Flora jest naszą kuzynką. Mam nadzieję, że nie przeszkadza ci, że dzisiejszą noc spędzimy pod gołym niebem, w lesie.
Aili, która wyjęła już parę rzeczy z sakwy, którą miała przytroczoną do siodła, spojrzała na niego z uśmiechem.
– Nie przejmuj się mną tak bardzo. Nic mi nie będzie. Nieraz podczas podróży sypiałam z bratem i siostrą pod gwiazdami, gdy nie było w pobliżu schronienia. I szczerze mówiąc, zawsze mi się podobało.
Andrew uniósł brew i na jego ustach zawitał nieco szelmowski uśmiech.
– Leśne kamienie uwierają w ciało podczas snu, zimne nocne powietrze przenika do szpiku kości, prowiant jest lodowaty i ledwie strawny dla żołądka… Tak, rozumiem, że widzisz w tym magię – rzekł, puszczając do niej oko.
Aili parsknęła śmiechem.
– Mówię poważnie i wiem, że tobie też się to podoba. Jeszcze nie spotkałam Szkota z gór, który wolałby spać pod dachem zamiast przykryty kocem pod gwiazdami.
– Zgadza się. W takim razie muszę wziąć cię za słowo, że nie masz nic przeciwko noclegowi w tym miejscu – odparł Andrew, gestem ręki wskazując polanę.
Aili kiwnęła głową, patrząc, jak pozostali McAlisterowie, łącznie czterech, zaczynają się krzątać po polanie, przywiązując konie na jednym jej krańcu i rozkładając rzeczy pośrodku.
– Niedaleko stąd płynie strumyk. Gdybyś chciała się tam wybrać, daj mi znać – powiedział Andrew i spostrzegł, że Aili zarumieniła się lekko.
– Prawda jest taka, że chciałabym się umyć i… mieć trochę prywatności.
Wiedział, o co jej chodzi. Mieli za sobą cały dzień podróży, a zatrzymali się tylko raz.
– Nie ma powodu, żeby spodziewać się jakiegoś zagrożenia, ale nie chciałbym też, żebyś się oddalała sama. Jeżeli nie masz nic przeciwko temu, pójdę z tobą. Przysięgam, że zatrzymam się na tyle daleko, żeby nie wiedzieć, co tam robisz, ale wystarczająco blisko, aby cię słyszeć w razie niebezpieczeństwa – dodał pośpiesznie, gdy zobaczył minę, z jaką zareagowała na propozycję towarzyszenia jej nad strumyk. – Gdyby coś ci się przydarzyło, twój ojciec, Logan, Meg, a nawet Evan ustawiliby się w kolejce, żeby mnie żywcem obedrzeć ze skóry. To coś, czego nie mam ochoty próbować. Zlituj się więc nade mną i oszczędź mi możliwych męczarni.
Aili znowu się uśmiechnęła. Od miesięcy nie czuła się tak uspokojona i jednocześnie radosna jak tego wieczoru. Ku własnemu zdziwieniu często bezwiednie śmiała się po jakiejś uwadze czy geście Andrew McAlistera. Fakt, że na kilka minut była w stanie zapomnieć o tym, co ją gnębiło na co dzień, napełniał ją niewypowiedzianą wdzięcznością.
Andrew zmarszczył brwi, kiedy zauważył, że radość, jeszcze przed chwilą malująca się na twarzy dziewczyny, przygasła, ustępując miejsca lekkiemu strapieniu, które Aili usiłowała ukryć.
– W porządku. Ufam ci – zapewniła, patrząc mu w oczy.
Nie wiedział zbyt dobrze dlaczego, ale ten gest, te jej proste słowa sprawiły, że przyśpieszył mu oddech. Poczuł się tak, jakby otrzymał cenny prezent. Nie miał pojęcia czemu, lecz sądząc ze sposobu, w jaki to powiedziała, mógłby prawie przysiąc, że nie przywykła ufać nikomu spoza swojej rodziny. A to zupełnie go zaskoczyło.
– W takim razie lepiej, żebym cię nie zawiódł – rzekł i zobaczył, że na tę odpowiedź jej twarz, a nawet jej postawa wyraźnie się rozluźniają.
Spełnił swoją obietnicę i towarzyszył jej w drodze nad strumyk, ale zaczekał na nią w sporej odległości. A gdy się umyła, wrócili razem do rozbitego naprędce obozu.
Na kolację Aili wyjęła ze swoich sakw trochę jedzenia, które zabrała na drogę z zamku. Mężczyźni uśmiechnęli się radośnie, widząc ser, chleb, zimną pieczeń i kawałek placka z jabłkami. W porównaniu z ich własnym prowiantem, bardziej trwałym, lecz nie tak smacznym, była to prawdziwa uczta.
Aili posilała się w milczeniu, słuchając rozmowy mężczyzn. Uświadomiła sobie, że się starają – choć nie zawsze z sukcesem – nie poruszać pewnych tematów, które uważali za nieodpowiednie dla damy. Przede wszystkim Calum z racji swojego młodego wieku czasem zapominał o jej obecności i mówił coś, od czego na jej policzki wstępował rumieniec: wyrywał mu się jakiś nieprzyzwoity żart lub wyrażenie nawiązujące wprost do cielesnej miłości. Aili bezwiednie się uśmiechała, widząc miny pozostałych towarzyszy, gdy za późno sobie o niej przypomniawszy, rzucali coś niestosownego, a Calum zarobił dwa szturchańce od jednego ze starszych mężczyzn za żarty, które nie uszłyby za odpowiednie nawet w burdelu.
– Wybacz Calumowi. Nie jest przyzwyczajony do podróżowania z damami – przeprosił za niego Andrew, gdy Aili zbierała pozostałe z kolacji kawałki sera, mięsa i ciasta.
– Nie przejmuj się. Mam brata i kuzynów. Nie rumienię się aż tak łatwo.
Andrew przyjrzał się jej ponownie. Taka miła i wyrozumiała… Ułatwiała wszystko, co nie było częste.
Aili schowała resztę prowiantu do sakwy na następny dzień i wyjęła koc, by go rozłożyć na ziemi.
– Gdybyś potrzebowała dodatkowego okrycia, daj znać. Mogę ci odstąpić swój tartan.
Głęboko zaczerpnęła powietrza i spojrzała na niego oskarżycielsko.
– Miałabym spać pod barwami McAlisterów? Gdyby mój ociec się o tym dowiedział, spaliłby pół Szkocji.
Teraz to Andrew roześmiał się głośno, zwłaszcza na widok miny, jaką zrobiła na końcu.
– Żartowałem. Mam zapasowy koc – wyjaśnił rozbawiony.
– Bardzo ci dziękuję, ale myślę, że nie będę go potrzebować. Noc nie jest aż taka zimna.
Kilka minut później Aili życzyła towarzyszom dobrej nocy i oddaliwszy się o kilka metrów, żeby mieć trochę prywatności, położyła się na jednym końcu koca, a przykryła drugim.
Andrew został z mężczyznami, nie mógł jednak nadążyć za rozmową. Całą uwagę kierował na kobietę leżącą parę kroków od niego. Widział, że powierciła się trochę, zanim najwyraźniej zapadła w sen. Nie wiedział dlaczego, ale w tym momencie wydawało mu się niezwykle ważne, by zadbać o jej wygodę, dopilnować, żeby jej było ciepło pod kocem i żeby nie przeszkadzały jej w zaśnięciu głosy wciąż rozmawiających mężczyzn. Te sprawy, dawniej zupełnie dla niego nieważne, nie dawały mu spokoju niczym uprzykrzone, niedające się załagodzić swędzenie. Próbował odeprzeć od siebie te myśli, starał się skupić na żartach Caluma, który – sądząc, że Aili już śpi – rozochocił się w nich jeszcze bardziej. Godzinę później obóz pogrążył się w całkowitym spokoju i ciszy, Mężczyźni spali pośrodku, a Andrew nieco dalej od nich, bliżej Aili.
W nocnej ciszy nagle rozległ się szloch. Początkowo był tak słaby, że ledwie słyszalny, lecz stopniowo nabierał mocy, aż łkanie przeszło w udręczony, mrożący krew w żyłach krzyk. Andrew obudził się, mając w uszach ten przeszywający dźwięk. W sekundzie zerwał się z miejsca i pobiegł w jego stronę. Krzyczała Aili.
Andrew przyklęknął przy niej, rzucającej się w sennym koszmarze. Na widok udręki malującej się na jej twarzy poczuł, że w jego piersi zawiązuje się węzeł. Aili, wyraźnie ogarnięta bólem, miotała się gorączkowo na posłaniu.
– Aili, obudź się – powiedział, chwytając ją łagodnie za ramiona.
Załkała i po jej policzku potoczyły się łzy, co go zupełnie zdruzgotało. Miał ogromną ochotę zetrzeć je z jej pięknej twarzy, a z jej myśli odegnać to, co sprawiało jej tyle cierpienia, a pragnienie to było w nim tak silne, że aż mu zadrżały ręce.
– Aili, proszę, obudź się – powtórzył, tym razem muskając dłonią jej policzek. Ten czuły, delikatny gest najwyraźniej wyrwał ją ze szponów koszmaru.
Otworzyła oczy, lecz kiedy ujrzała nad sobą pochylonego mężczyznę, znowu zaczęła krzyczeć i tym razem w jej oczach błyszczał strach.
– Ciii, nie bój się, to ja, Andrew – powtarzał, próbując ją uspokoić. Gestem ręki zatrzymał swoich ludzi, którzy zbliżali się, żeby sprawdzić, czy coś im nie grozi. – To tylko nocny koszmar – ciągnął Andrew, zwracając się nie tylko do dziewczyny, lecz także do mężczyzn, którzy przekonawszy się, że nie ma niebezpieczeństwa, ułożyli się z powrotem do snu.
Aili rozbudziła się zupełnie, wychodząc z czerwonej mgły bólu, w której przed chwilą była pogrążona. Podobnie jak w ostatnich tygodniach sen był tak żywy, tak wyrazisty, że choć wiedziała, iż w tej chwili jest bezpieczna, nie mogła się otrząsnąć ze strachu, który ją ogarniał za każdym razem, kiedy sobie przypominała wydarzenia tamtego fatalnego dnia. Gdy zobaczyła Andrew i uświadomiła sobie jego obecność, zaczerwieniła się ze wstydu i lęku.
– Prze… przepraszam – zdołała wykrztusić z trudem, bo nagle zaschło jej w ustach.
Andrew jeszcze bardziej zmarszczył brwi. Oprócz śladów koszmaru widział teraz w jej twarzy lęk i strapienie, które go bardzo zmartwiły i utwierdziły w przekonaniu, że się nie pomylił, gdy ją zobaczył dwa dni temu przed zamkiem: z Aili działo się coś niedobrego.
– Już dobrze. Zły sen? – zapytał, nie odrywając od niej wzroku.
Aili, zanim odpowiedziała, spróbowała się rozluźnić i zapanować nad drżeniem ciała. Miała świadomość, że on patrzy na nią z troską. Po tym, co jej powiedział wczoraj, wiedziała, że potrafi ją przejrzeć, dostrzec jej stan ducha, a nie chciała dać mu powodu do zadawania kolejnych pytań.
– Tak, koszmar, ale już minął. Nic mi nie jest i bardzo mi przykro, że was obudziłam – powiedziała, przesuwając sobie dłonią po czole, żeby odsunąć włosy, które jej opadły na twarz.
Zanim skończyła je odgarniać, poczuła na policzku muśnięcie jego ręki. Chciał jej w tym pomóc. Nie spodziewała się takiego gestu ani tego, że jego dotyk pozbawi ją tchu. Własna reakcja zaskoczyła ją i przestraszyła. Spojrzała na niego, a on cofnął rękę, zostawiając Aili z wrażeniem straty, które sprawiło jej przykrość, choć nie miało to sensu. Co to, u diabła, było?
– Chcesz mi opowiedzieć, co ci się śniło? To czasami pomaga – zagadnął łagodnie.
Jego obecność działała na nią kojąco, dawała poczucie bezpieczeństwa jak nic od długiego czasu. Jakaś odległa cząstka jej umysłu chciała mu się zwierzyć z koszmaru, lecz inna część – racjonalna i rozsądna – wiedziała, że to niemożliwe. Ten sen wynikał ze strachu, który będzie musiała chować w sobie przez całą resztę życia. Dla własnego dobra, a przede wszystkim – co napawało ją większym lękiem – dla dobra innych.
Pokręciła przecząco głową, po czym znów spojrzała na Andrew, który przyglądał się jej uważnie. Miał ten sam wyraz twarzy co zawsze, ale spod jego wiecznego uśmiechu przez kilka sekund wyzierało prawdziwe zatroskanie. To ją pokrzepiło, sprawiło, że w tej chwili nie czuła się osamotniona.
– Zgoda – rzekł. – Myślisz, że uda ci się z powrotem zasnąć? Mamy przed sobą ciężki dzień, powinnaś wypocząć. – Zerknął na swoich ludzi, po czym znowu skierował wzrok na nią. – Przesunę trochę swoje rzeczy i położę się pod tamtym drzewem, dobrze? Będę dość blisko, w razie gdybyś mnie potrzebowała. I nic się nie bój, jesteś z grupą doświadczonych w boju McAlisterów. Zrozumiałbym, gdyby to byli McGregorowie, najgorsi wojownicy w Szkocji, ale…
Te słowa sprawiły, że na znak protestu pacnęła go lekko w pierś, a na jej ustach pojawił się słaby uśmiech.
– Będziemy musieli kiedyś w końcu porozmawiać o twojej skłonności do czepiania się McGregorów – powiedziała, rozumiejąc, że Andrew stara się oderwać jej myśli od koszmaru. – Dziękuję – dodała, znów patrząc mu w oczy.
Podtrzymał kontakt wzrokowy przez kilka sekund.
– Nie wiem, o czym mówisz – odparł w końcu z uśmiechem, puszczając do niej oko.
Aili ułożyła się ponownie do snu, a on z największą troską i delikatnością otulił ją kocem.
Ostatnia jej myśl, zanim zamknęła oczy i znów zapadła w sen, dotyczyła intensywnego spojrzenia w kolorze zieleni, muśnięcia ręki na jej policzku i pragnienia, by to znowu się powtórzyło.