Wyszeptaj moje imię - Josephine Lys - ebook + audiobook
BESTSELLER

Wyszeptaj moje imię ebook i audiobook

Josephine Lys

4,3

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Edine MacLeod próbuje ułożyć sobie życie jako szwagierka naczelnika klanu MacLeodów. Jej sytuacja się jednak komplikuje, kiedy przychodzi królewskie zaproszenie na niezwykły zjazd. Mają na niego przybyć z zamiarem zawarcia małżeństw damy i głowy klanów. Wszystko po to, aby rody mogły się między sobą złączyć sojuszem.

Owdowiała Edine, pewna już, że jej życie zależy wreszcie od niej samej, nagle musi się podporządkować woli króla. Nie ma pojęcia, że u MacLarenów spotka jedynego człowieka, którego w życiu kochała.

Logan McGregor przybywa do MacLarenów w imieniu króla Wilhelma, aby wraz z gospodarzem, swoim przyjacielem Grantem MacLarenem, czuwać nad pokojowym przebiegiem zjazdu. Jemu władca także gorąco doradza ożenek.

Kiedy podczas zgromadzenia Logan spotyka Edine, kobietę, z którą cztery lata temu zaręczył się w tajemnicy i która go porzuciła, okazuje się, że nienawiść, jaką do niej kiedyś żywił, zamieniła się w coś znacznie bardziej niebezpiecznego. Uczucia mężczyzny mogą teraz zniszczyć cały jego świat.

„Wyszeptaj moje imię” to trzeci tom popularnej trylogii „Szkockie serce” autorstwa Josephine Lys.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 240

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 5 godz. 2 min

Lektor: Katarzyna Domalewska
Oceny
4,3 (141 ocen)
79
35
23
4
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
LidiaDarty

Nie oderwiesz się od lektury

Typowy romans przewidywalny ale można przy czytaniu.odpoczac
00
majorka123

Nie oderwiesz się od lektury

Kolejna świetna pozycja tej autorki. Dobrze napisana, przyjemnie się czyta.
00
Izabela_1977

Nie oderwiesz się od lektury

polecam
00
juzynianka

Dobrze spędzony czas

Miło się czytało 😊
00
Alexa12035

Dobrze spędzony czas

🙃
00

Popularność




Ty­tuł ory­gi­nału: Su­súr­rale mi nom­bre al viento

Prze­kład z ję­zyka hisz­pań­skiego: Ma­gnus Wiel­gus

Co­py­ri­ght © Jo­se­phine Lys, 2024

This edi­tion: © Ri­sky Ro­mance/Gyl­den­dal A/S, Co­pen­ha­gen 2024

Pro­jekt gra­ficzny okładki: Mar­cin Sło­ciń­ski

Re­dak­cja: Anna Po­inc-Chra­bąszcz

Ko­rekta: Anna No­wak

ISBN 978-91-8034-890-4

Kon­wer­sja i pro­duk­cja e-bo­oka: www.mo­ni­ka­imar­cin.com

Wszel­kie po­do­bień­stwo do osób i zda­rzeń jest przy­pad­kowe.

Word Au­dio Pu­bli­shing In­ter­na­tio­nal/Gyl­den­dal A/S

Kla­re­bo­derne 3 | DK-1115 Co­pen­ha­gen K

www.gyl­den­dal.dk

www.wor­dau­dio.se

Roz­dział 1

Szko­cja, bar­dzo dawno temu

Ne­rys Mac­Leod spoj­rzała na swo­jego męża, na­czel­nika klanu. Wie­działa z do­świad­cze­nia, że kiedy Thane Mac­Leod mil­czy tak długo z za­gu­bio­nym spoj­rze­niem, twardo za­ci­śnię­tymi ustami i co­raz bar­dziej wzbu­rzo­nym od­de­chem, ozna­cza to, że coś go mar­twi tak bar­dzo, że wzbu­dza w nim gniew. Nie dało się za­prze­czyć, że w tej chwili Thane wy­glą­dał, jakby miał za­raz wy­buch­nąć.

Pró­bo­wała cier­pli­wie po­cze­kać do czasu, aż jej po­wie, w czym rzecz, do­szło jed­nak do tego, że ocze­ki­wa­nie wręcz ją za­bi­jało, a nie była w tej chwili w naj­lep­szym na­stroju.

– Thane, ko­cha­nie, mo­żesz mi po­wie­dzieć, co cię drę­czy? Boję się o cie­bie.

Ne­rys miała pew­ność, że te słowa wy­cią­gną jej męża z otę­pie­nia, w któ­rym się po­grą­żył. Wie­działa, że za nic w świe­cie nie chciałby jej nie­po­koić, dla­tego choć nie była dumna z ta­kiego za­ga­je­nia, uznała, że ma­leń­kie wspar­cie nie za­wa­dzi. A prawda była też taka, że miała dość ja­ło­wego cze­ka­nia.

Thane po­pa­trzył na żonę. Była tak samo piękna jak wtedy, kiedy ją po­znał i się z nią oże­nił, choć mi­nęło już osiem­na­ście lat. Ja­sne włosy, zło­ci­ście lśniące, się­gały jej do pasa, zwią­zane na ple­cach. Spra­wiały, że miał ochotę za­to­pić w nie palce i gła­dzić ich mięk­kość jak wtedy, gdy się ko­chali i oboje spo­wi­jało cie­pło. Pełne wy­razu nie­bie­skie oczy spo­glą­dały na niego py­ta­jąco, z nie­po­ko­jem. Za nic w świe­cie nie chciałby jej zmar­twić. Po tym, jak uro­dziła się ich córka Iso­bel, zda­rzyło się kilka sa­mo­ist­nych po­ro­nień, przez co nie są­dzili, że będą jesz­cze kie­dyś mieć dzieci. Jego żona po­stra­dała wszelką na­dzieję. Te­raz jed­nak była w ciąży, i to w pią­tym mie­siącu. Pierw­szych kil­ka­na­ście ty­go­dni mi­nęło wśród obaw, po­nie­waż po­przed­nie ciąże stra­ciła nie­spo­dzie­wa­nie wła­śnie na wcze­snym eta­pie. Nie­mniej świa­do­mość, że to nowe ży­cie może zo­stać prze­rwane, wy­wo­ły­wała u nich nad­mierną ostroż­ność i lęki. Thane nie mógł się nie cie­szyć z moż­li­wo­ści po­sia­da­nia jesz­cze jed­nego po­tomka i nie ukry­wał, że spra­wi­łoby mu prze­ogromną ra­dość, gdyby to był chło­piec. Przede wszyst­kim jed­nak pra­gnął, aby ta ciąża po­myśl­nie do­bie­gła końca ze względu na szczę­ście Ne­rys, którą ko­chał nad ży­cie. Bał się o zdro­wie żony, a ta wia­do­mość, ten per­ga­min z pie­czę­cią króla Wil­helma, za­pewne za­nie­po­koi ją tak samo, jak za­nie­po­koił jego sa­mego.

– To nic ta­kiego, Ne­rys, po pro­stu za­sko­czyła mnie wia­do­mość od króla Wil­helma.

Ne­rys nie dała się zwieść. Zbyt do­brze znała męża, by nie mieć wąt­pli­wo­ści, że taka wście­kłość, ści­ska­jąca go że­la­zną ręką, nie może być drob­nostką. Dla­tego po­de­szła do niego i de­li­kat­nie do­tknęła jego po­liczka. Thane spoj­rzał na nią z ża­ło­snym pół­u­śmie­chem.

– Nie oszu­kam cię, prawda?

Ne­rys uśmiech­nęła się sze­roko, wi­dząc, że ten wspa­niały, silny wo­jow­nik stara się ją chro­nić, na próżno pró­bu­jąc ukry­wać przed nią tro­ski.

– Nie – od­po­wie­działa ła­god­nie, pra­wie szep­tem.

Po­chy­liła się ku ustom męża i zło­żyła na nich de­li­katny, ku­szący po­ca­łu­nek, któ­rego Thane nie po­zo­sta­wił bez od­po­wie­dzi. Po­sa­dził so­bie żonę na ko­la­nach, oparł ją o sie­bie, oto­czył ra­mio­nami i po­ca­ło­wał żar­li­wie, po­nie­waż miękki do­tyk jej ust za­ra­zem za­spo­koił i za­ognił jego po­żą­da­nie, jak za­wsze, kiedy żona go do­ty­kała. Ne­rys z ci­chym ję­kiem prze­rwała po­ca­łu­nek, gdy przy­brał zbyt na­miętne tony.

– A te­raz po­wiesz mi w końcu, co się dzieje? Wiem, że je­steś wście­kły i że coś cię wy­jąt­kowo mocno gnębi. Wi­dzę to w two­ich oczach – po­wie­działa, do­ty­ka­jąc opusz­kami pal­ców miej­sca po­mię­dzy brwiami męża.

Thane lekko marsz­czył brwi pod wpły­wem na­pię­cia, które go ogar­nęło, gdy główne miej­sce w jego my­ślach znów za­jęło kró­lew­skie po­wia­do­mie­nie.

– Tak, ale mu­sisz mi obie­cać, że się nie zde­ner­wu­jesz ani nie bę­dziesz się mar­twić. Nie zniósł­bym, gdyby coś ci się przy­da­rzyło. Przy­się­gnij.

Moc, jaką za­warł w swych ostat­nich sło­wach, spra­wiła, że serce Ne­rys za­biło szyb­ciej. Za­drżała pod wpły­wem go­rąca, które za­lało jej pierś ze zmar­twie­nia wy­wo­ła­nego in­ten­syw­no­ścią uczuć męża. Choć byli ze sobą pra­wie od dwu­dzie­stu lat, Thane ko­chał ją tak jak pierw­szego dnia.

– Nie mogę ci tego obie­cać, naj­droż­szy, ale zro­bię, co w mo­jej mocy. A te­raz po­wiedz, co za­wiera ten nie­szczę­sny list, za­nim go cał­kiem po­rwiesz na ka­wałki – po­pro­siła Ne­rys, uno­sząc brew.

Thane spoj­rzał na per­ga­min, który wciąż ści­skał w dłoni. Ani je­den jego ka­wa­łek nie ostał się nie­na­ru­szony. Ca­łość była zmięta, star­gana, po­nadry­wana.

– Ech, i tak naj­le­piej bę­dzie, je­śli ci go stresz­czę. Naj­wy­raź­niej król po­sta­no­wił two­rzyć więzi po­mię­dzy kla­nami. Po tym, co się stało w ostat­nich mie­sią­cach w związku z kra­dzie­żami by­dła, przez które zgi­nęło kilku lu­dzi, Wil­helm oba­wia się, że choć wszystko roz­wią­zano i wśród kla­nów za­pa­no­wał po­kój, pew­nie nie­na­wi­ści ży­wione od tam­tego czasu nie wy­ga­sły i doj­dzie znowu do spo­rów i za­mie­szek. Dla­tego wy­my­ślił so­bie, że naj­lep­szym spo­so­bem za­pro­wa­dze­nia trwa­łego po­koju bę­dzie stwo­rze­nie so­ju­szy mał­żeń­skich mię­dzy po­szcze­gól­nymi kla­nami, tym bar­dziej że zwią­zek McA­li­ste­rów z McGre­go­rami udał się bar­dzo do­brze.

Wszyst­kim była znana za­daw­niona nie­na­wiść roz­wi­ja­jąca się mię­dzy tymi dwoma kla­nami od po­nad stu lat. Król, ma­jąc dość po­wta­rza­ją­cych się na­pa­ści McA­li­ste­rów na McGre­go­rów i od­wrot­nie, wy­dał de­kret na­ka­zu­jący na­czel­ni­kowi McA­li­ste­rów po­ślu­bić któ­rąś z có­rek na­czel­nika McGre­go­rów. A te­raz wy­glą­dało na to, że dzięki temu mał­żeń­stwu oba klany za­osz­czę­dziły so­bie wielu spo­rów, tym bar­dziej że za­le­d­wie kilka mie­sięcy póź­niej brat na­czel­nika McA­li­ste­rów oże­nił się z drugą McGre­go­równą.

– A co to ma z nami wspól­nego? Nasz klan nie ma pro­ble­mów ani z kra­dzie­żami, ani z na­pa­ściami. Miesz­kamy zbyt da­leko na pół­noc.

– My dwoje o tym wiemy i król też, ale ogar­nęła go go­rączka i na­ci­ska na mał­żeń­stwa po­mię­dzy kla­nami.

Ne­rys na­gle zro­zu­miała, do czego to wszystko zmie­rza.

– Iso­bel? – za­py­tała, czu­jąc ucisk w piersi.

Ich naj­droż­sza córka miała sie­dem­na­ście lat, była więc w od­po­wied­nim wieku do za­mąż­pój­ścia.

Thane, za­nim od­po­wie­dział, po­pa­trzył żo­nie w oczy, a ona w jego spoj­rze­niu uj­rzała od­po­wiedź.

– Tak, choć nie jest to de­kret kró­lew­ski. Nie roz­ka­zano, żeby wy­szła za ko­goś kon­kret­nego, lecz uprzej­mie za­chę­cono, aby spę­dziła kilka ty­go­dni na te­ry­to­rium Mac­La­re­nów. Ich na­czel­nik, Grant Mac­La­ren, ma przez ten czas go­ścić u sie­bie człon­ków róż­nych kla­nów po to, aby za­po­znali się z okre­ślo­nymi mło­dymi ko­bie­tami z in­nych ro­dów i po­my­śleli o moż­li­wo­ści ożenku. Jedną z tych ko­biet jest Iso­bel.

Ne­rys wie­działa, że kie­dyś na­dej­dzie ten dzień, lecz na­gle ogar­nął ją strach. Chciała dla swo­jej córki jak naj­le­piej. Była ko­bietą ży­wego uspo­so­bie­nia i czu­łego serca. Po­sta­no­wiła, że nie bę­dzie zmu­szała Iso­bel do za­mąż­pój­ścia wbrew jej woli i za żadne skarby nie zła­ma­łaby tego po­sta­no­wie­nia. Wie­działa, jak to jest wbrew wła­snym pra­gnie­niom być zmu­szoną do po­ślu­bie­nia ko­goś nie­zna­jo­mego. I cho­ciaż w jej przy­padku mał­żeń­stwo oka­zało się czymś naj­lep­szym, co ją spo­tkało w ży­ciu, miała świa­do­mość, że za­zwy­czaj tego ro­dzaju związki pro­wa­dzą do ży­cia peł­nego go­ry­czy i żalu.

– Wiesz, że nie po­zwolę, aby ktoś zmu­sił Iso­bel do cze­goś, czego ona nie chce – oznaj­miła twardo Ne­rys.

Thane uśmiech­nął się lekko. Oto cała jego nie­po­korna mał­żonka. Do dziś pa­mię­tał, jak ją po­znał. Onie­miał, gdy we­szła do du­żej sali w tym domu. Tak piękna, taka pro­wo­ku­jąca. Z za­dar­tym pod­bród­kiem, z peł­nym mocy, pew­nym sie­bie spoj­rze­niem i we­wnętrzną siłą, która spra­wiała, że pod jej wzro­kiem za­drżałby na­wet naj­bar­dziej sta­now­czy męż­czy­zna.

– Wiem. I ja też na to nie po­zwolę, ale nie mo­żemy nie przy­jąć tego za­pro­sze­nia. To pra­wie jak kró­lew­ski roz­kaz. Po­zwólmy jej po­je­chać, a je­żeli nie znaj­dzie ni­kogo, kto jej się spodoba, nikt i nic jej nie zmusi, żeby trak­to­wała za­lot­nika jako po­ten­cjal­nego mał­żonka. Po pro­stu wróci do domu. A zna­jąc twoją córkę, za­pewne wła­śnie tak bę­dzie.

Ne­rys po raz pierw­szy w tej roz­mo­wie po­zwo­liła so­bie na słaby uśmiech. Iso­bel bar­dzo wiele wy­ma­gała sama od sie­bie, ale także od in­nych i przy­się­gała już nie­raz, że ni­gdy nie wyj­dzie za żad­nego z tę­pa­ków, od któ­rych się roi wśród szkoc­kich gó­rali. Ne­rys wie­działa, że to nic pew­nego, ale w wieku Iso­bel nie­wiele można zro­bić, póki nie na­bę­dzie się wła­snych do­świad­czeń.

Thane znów spo­waż­niał. Żona po­pa­trzyła na niego uważ­nie, po czym za­py­tała:

– To nie wszystko, prawda?

Na­czel­nik Mac­Le­odów, za­nim od­po­wie­dział, ski­nął głową tak ener­gicz­nie, że po­ru­szyły się jego się­ga­jące do ra­mion kasz­ta­no­wate włosy.

– Kró­lew­ski list wspo­mina o kimś jesz­cze. De­li­kat­nie za­zna­cza, że po za­koń­cze­niu ża­łoby, która trwa już dłuż­szej, niż na­leży, w owym spo­tka­niu ma rów­nież wziąć udział twoja bra­ta­nica. Jest ważną człon­ki­nią na­szej ro­dziny, po­nadto, po­nie­waż wy­wo­dzi się z McE­we­nów, ją także za­in­te­re­suje moż­liwy przy­szły zwią­zek.

– Czy nie dość się wy­cier­piała? Dla­czego jej nie zo­sta­wią w spo­koju? – obu­rzyła się Ne­rys, za­ci­ska­jąc pię­ści w re­ak­cji na nie­spra­wie­dli­wość ży­ciową.

– Jak twoim zda­niem ona to przyj­mie? – za­py­tał Thane, pa­trząc na żonę, która zda­wała się zbyt wzbu­rzona. By­naj­mniej mu się to nie po­do­bało.

– Nie od­stę­puje Iso­bel na krok, więc za­pewne po­je­dzie z nią na to spo­tka­nie, choć bę­dzie wie­działa, co ono za sobą po­cią­gnie. Nikt jej w tym nie prze­szko­dzi. Ko­cha ją i chroni, jakby była jej star­szą sio­strą. Można być jed­nak pew­nym, że nie przyj­mie tego ra­do­śnie.

Ne­rys po­my­ślała o swej bra­ta­nicy. Mi­nęły cztery lata, od­kąd do nich przy­była, le­d­wie żywa. Ne­rys nie chciała my­śleć o tym, przez co prze­szła ta młoda ko­bieta, po­nie­waż za każ­dym ra­zem, gdy so­bie przy­po­mi­nała, co jej brat zro­bił wła­snej córce, na­cho­dziła ją po­tężna chęć, by go za­mor­do­wać. Edine miała za sobą praw­dziwą drogę przez mękę. Po­cząt­kowo Ne­rys bała się o jej ży­cie, ale bra­ta­nica wy­ka­zała się ol­brzy­mią we­wnętrzną siłą. Od tam­tej pory stop­niowo zo­sta­wiała za sobą okropną prze­szłość i za­mie­niała się w nie­zwy­kłą ko­bietę, jaką była te­raz. Ne­rys za­wsze bar­dzo po­ru­szały jej przy­ja­zne uspo­so­bie­nie, em­pa­tia i mi­łość do Iso­bel tak bez­wa­run­kowa, jakby ta była jej sio­strą. Nie było ni­kogo lep­szego, kto mógłby to­wa­rzy­szyć Iso­bel, bo cho­ciaż Edine miała za­le­d­wie pięć lat wię­cej niż ona, do­świad­cze­nia ży­ciowe ją na­zna­czyły, spra­wia­jąc, że przed­wcze­śnie doj­rzała.

– Tak czy ina­czej, niech je­dzie z Iso­bel. Ty w swoim sta­nie nie mo­żesz się wy­brać w tak długą po­dróż – orzekł Thane.

– Wiem, ale nie chcia­ła­bym się zna­leźć na twoim miej­scu, skoro mu­sisz jej po­wie­dzieć, że tym ra­zem nie tylko bę­dzie to­wa­rzy­szyć Iso­bel, lecz także sta­nie się moż­liwą kan­dy­datką na żonę.

– Ja mam jej to po­wie­dzieć? – Thane na znak zdzi­wie­nia uniósł brew. – Szcze­rze mó­wiąc, mia­łem na­dzieję, że ty to zro­bisz. Na­prawdę uwa­żam, że le­piej przyj­mie wia­do­mość, je­śli usły­szy ją od cie­bie.

Na ustach Ne­rys po­ja­wił się trium­falny uśmiech – za­równo uwiel­biany, jak i znie­na­wi­dzony przez męża, po­nie­waż ozna­czał, że żona za­mie­rza za­dać mu osta­teczny cios, któ­rym roz­łoży go na ło­patki.

– Żar­tu­jesz so­bie chyba. Prze­cież oboje wiemy, że wia­do­mość tej wagi po­wi­nien prze­ka­zać na­czel­nik klanu, a tak się szczę­śli­wie składa, że jest nim szwa­gier mo­jej bra­ta­nicy. Nie za­po­mi­naj, że była żoną two­jego brata Briana.

Przez oczy Thane’a prze­mknął cień smutku. Ne­rys wie­działa, że choć mi­nęły już trzy lata, jej mąż opła­kuje stratę Briana tak samo jak pierw­szego dnia. Brian był wy­jąt­ko­wym czło­wie­kiem. Ko­chała go jak wła­snego brata. Taki męż­czy­zna jak on, wy­kształ­cony, mą­dry i szczo­dry, nie za­słu­gi­wał na tak dłu­gie cier­pie­nie ani na taki ko­niec. Oże­nił się z Edine już zło­żony po­ważną cho­robą. Kiedy do nich przy­je­chała, on od mie­sięcy nie wsta­wał z łóżka, za je­dyne to­wa­rzy­stwo ma­jąc swoje książki. Jej bra­ta­nica za­fa­scy­no­wała go i urze­kła i choć nie mo­gli zo­stać mał­żeń­stwem w peł­nym sen­sie tego słowa, Brian, po­znaw­szy jej hi­sto­rię i jej sy­tu­ację, po­pro­sił ją o rękę. Chciał ją chro­nić swoim na­zwi­skiem, aby jej wła­sna ro­dzina nie ośmie­liła się ni­gdy o nią upo­mi­nać. Ne­rys była pewna, że to dało jej szwa­growi mo­ty­wa­cję, by po­żyć odro­binę dłu­żej, i dało mu cel przed śmier­cią.

– W ta­kim ra­zie za­po­mi­namy, że ty mo­gła­byś jej to po­wie­dzieć, tak? – spy­tał z po­wąt­pie­wa­niem Thane.

– Gdy­bym nie wie­działa, że je­steś naj­dziel­niej­szym wo­jow­ni­kiem, ja­kiego znam, mo­gła­bym po­my­śleć, że tchó­rzysz.

Spoj­rze­nie na­czel­nika Mac­Le­odów stward­niało, jakby te słowa za­brzmiały dla niego ni­czym naj­gor­sza ob­raza.

– Jak mo­żesz in­sy­nu­ować coś po­dob­nego? Sta­ram się tylko nie zra­nić jej de­li­kat­nych uczuć. Za­wsze to le­piej, je­śli nie­przy­jemne wia­do­mo­ści prze­ka­zuje nam naj­bliż­sza osoba, a dla niej je­steś nią ty, jej cio­cia. Czego niby miał­bym się bać? No czego…?! Na­wet nie za­mie­rzam po­wie­dzieć jej na głos tego, co my­ślę. Chyba nie uwa­żasz, żono, że na­leży jej to prze­ka­zać w ten spo­sób?

Ne­rys wpa­try­wała się w niego in­ten­syw­nie i Thane po­czuł cię­żar jej py­ta­ją­cego, peł­nego in­tu­icji spoj­rze­nia, któ­rym wy­ra­żała, że zna go na wy­lot, le­piej niż on sam sie­bie.

– Do dia­ska! Zgoda, nie chcę jej tego po­wie­dzieć, lecz nie dla­tego, że się jej boję, tylko przez to, że twoja bra­ta­nica ma ogni­ste uspo­so­bie­nie i kiedy się ze­zło­ści, wy­cho­dzi z niej ty­siąc dia­błów. Wszy­scy McE­we­no­wie tacy są. Nie­dawno Lane rzu­cił w jej stronę uwagę w złym gu­ście i do dziś nie może się po­zbie­rać z prze­stra­chu. Twoja bra­ta­nica, na­wet nie pod­no­sząc głosu, tak mu na­kła­dła do głowy, że zmy­kał, jakby go go­nił sam dia­beł. My­ślę, że nie­szczę­śnik do tej pory ucieka. Po­waż­nie są­dzę, żeby po­pro­sić Edine, aby pod­szko­liła młod­sze dziew­częta w tak­ty­kach za­stra­sza­nia.

Ne­rys par­sk­nęła śmie­chem.

– A może zro­bimy to ra­zem? – za­pro­po­no­wała wciąż z uśmie­chem na ustach.

Thane wie­dział, że nie może li­czyć na nic lep­szego.

– W po­rządku, moja piękna. Niech tak bę­dzie. Wiesz co? Ty mar­twisz się o na­szą córkę i Edine, a mnie jest żal po­ten­cjal­nych kon­ku­ren­tów. One we dwie będą jak praw­dziwa plaga.

Ne­rys na jego ostat­nie słowa ro­ze­śmiała się jesz­cze gło­śniej. Te­raz czuła się bar­dziej roz­luź­niona, a to w ja­kiś spo­sób spra­wiło, że znik­nął cię­żar, który przy­gnia­tał jej pierś po wy­słu­cha­niu wia­do­mo­ści od męża. Wie­działa, że Thane prze­sa­dza, ale za­ra­zem, że w tym, co mówi, jest tro­chę prawdy. Za­równo Iso­bel, jak i Edine – każda na swój spo­sób – były ener­giczne i re­zo­lutne. Przy­szli pre­ten­denci do ich ręki będą mu­sieli uwa­żać na swoje słowa i za­cho­wa­nie, w prze­ciw­nym ra­zie po­ża­łują. To ją zde­cy­do­wa­nie uspo­ko­iło. Bez wąt­pie­nia będą to in­te­re­su­jące ty­go­dnie i Ne­rys ża­ło­wała, że nie może w tym cza­sie to­wa­rzy­szyć córce, choć także – czemu by tego nie przy­znać – ża­ło­wała, że nie bę­dzie świad­ki­nią wy­trwa­ło­ści i siły Mac­Le­odów.

Roz­dział 2

Edine pod­nio­sła wzrok, sły­sząc po­śpieszne kroki. Nie mu­siała pa­trzeć, by wie­dzieć, kto się zbliża. Na jej ustach za­wi­tał uśmiech, za­nim tamta osoba się po­ja­wiła,

– Dzień do­bry. Za­mie­rza­łaś się dziś wy­mknąć na prze­jażdżkę beze mnie? – za­py­tała Iso­bel, uda­jąc, że się zło­ści.

Edine znała ją wy­star­cza­jąco do­brze, by wie­dzieć, że ta obu­rzona mina nie jest praw­dziwa. Zdra­dzał to błysk w oczach ku­zynki i uśmie­szek, który sta­rała się ukryć.

– Ja­sne! – za­wo­łała z po­wagą. – Na­prawdę my­śla­łam, że dziś mi się to uda. Za­wsze, gdy jeż­dżę z tobą, zo­sta­jesz w tyle i opóź­niasz mnie, a dziś rano na­szła mnie ochota, żeby po­pę­dzić szyb­ciej niż wiatr.

Iso­bel wy­buch­nęła śmie­chem, a Edine jej za­wtó­ro­wała.

„Pę­dzić szyb­ciej niż wiatr” to był żart znany tylko im dwóm. Cztery lata temu, kiedy Edine przy­była do krew­nych, Iso­bel miała trzy­na­ście lat. Gdy po raz pierw­szy wy­brały się na wspólną prze­jażdżkę i młod­sza ku­zynka zo­ba­czyła, jak star­sza świet­nie so­bie ra­dzi w sio­dle i jak szybko po­trafi ga­lo­po­wać, z wy­stra­szoną miną oświad­czyła, że umie pę­dzić szyb­ciej niż wiatr. Edine bar­dzo się tym uba­wiła i od tam­tej pory, kiedy miała ochotę po­ga­lo­po­wać na grzbie­cie Psot­nika, przy­po­mi­nała so­bie tamte słowa ku­zynki.

– Ależ nie martw się, mo­żesz spo­koj­nie pę­dzić, aż się bę­dzie ku­rzyło. Ja po­jadę twoim śla­dem i będę wdy­chała ten kurz – od­po­wie­działa Iso­bel z kwa­śną miną.

Edine znowu się ro­ze­śmiała. W tym mo­men­cie wspo­mniany Psot­nik trą­cił ją py­skiem w ra­mię. Wie­dział, że o nim mowa, i chciał zwró­cić na sie­bie uwagę.

– No jak, przy­stoj­niaku? Po­ga­lo­pu­jemy so­bie i spra­wimy, że Iso­bel i Plamka zo­ba­czą tylko twój za­dek? – za­gad­nęła go Edine, lekko gła­dząc szyję wierz­chowca, który stale szu­kał z nią kon­taktu.

– Ech…! Że też mu­sisz tak prze­sa­dzać. Plamka wcale nie jest taka po­wolna, a ze mnie zro­biła się do­sko­nała ama­zonka.

– I taka skromna – do­dała Edine, pusz­cza­jąc do niej oko.

– Je­steś okropna – oświad­czyła Iso­bel i po­ka­zała jej ję­zyk.

Edine ro­ze­śmiała się ser­decz­nie, po czym do­rzu­ciła:

– Bar­dzo doj­rzała.

– Taka wła­śnie je­stem. Wzór naj­szla­chet­niej­szych cnót.

Edine mu­siała przy­znać, że jej ku­zynka jest bli­ska tej de­fi­ni­cji. Edine ko­chała ją jak wła­sną sio­strę – sio­strę, którą co prawda kie­dyś miała, lecz ją stra­ciła z po­wodu za­zdro­ści i za­wi­ści. Iso­bel była dla niej kimś, kim Lesi ni­gdy już nie bę­dzie. Kiedy o tym my­ślała, w jej piersi nieco bar­dziej za­głę­biał się szty­let, który no­siła tam wbity od lat, od­kąd zdrada jej sio­stry od­biła się na niej tak samo bo­le­śnie jak to, czego do­znała ze strony wła­snego ojca i klanu.

Z roz­my­ślań wy­rwał ją Iain, który wszedł do stajni.

– Wi­taj, Ia­inie, czy ta dwójka przy­spa­rza ci ostat­nio kło­po­tów? – za­py­tała Edine, wska­zu­jąc Psot­nika i Plamkę.

– Dzień do­bry! – przy­wi­tała się jak zwy­kle ra­do­śnie Iso­bel.

Iain był u Mac­Le­odów sta­jen­nym. Choć sporo po­su­nięty w la­tach, cie­szył się godną po­zaz­drosz­cze­nia ży­wot­no­ścią. Bli­zna bie­gnąca na jego twa­rzy od gór­nej wargi przez po­li­czek oraz brak dwóch pal­ców u le­wej ręki świad­czyły o tym, że kie­dyś był za­wo­ła­nym wo­jow­ni­kiem.

– Prze­pra­szam, że pa­nien­kom prze­szka­dzam – od­po­wie­dział z uśmie­chem. – Nie mam żad­nych skarg na swo­ich pod­opiecz­nych.

Edine uśmiech­nęła się, gła­dząc Psot­nika z więk­szą uwagą.

– Przy­sze­dłem, by pa­nien­kom prze­ka­zać, że ma­cie się jak naj­szyb­ciej sta­wić w wiel­kiej sali.

– Oj­ciec chce mnie wi­dzieć? Nie przy­po­mi­nam so­bie, że­bym na­bro­iła – po­wie­działa Iso­bel, szu­ka­jąc w pa­mięci ja­kichś psot.

– Pa­nienki oj­ciec, to pewne, ale kiedy mi to po­wie­dział, była też tam pa­nienki matka.

– W ta­kim ra­zie to coś po­waż­nego – orze­kła Iso­bel, wciąż nie ma­jąc po­ję­cia, co mo­gło spo­wo­do­wać tak na­głe we­zwa­nie. Wtem coś jej przy­szło do głowy, twarz jej po­ja­śniała. – Cze­kaj! Może tym ra­zem nie cho­dzi o mnie, tylko o cie­bie – wy­ra­ziła przy­pusz­cze­nie, z chy­trą minką spo­glą­da­jąc na ku­zynkę.

Edine znów mo­gła się tylko na to uśmiech­nąć.

– Do­bra li­nia obrony, ale słaba, bar­dzo słaba. Wiesz, że je­żeli ja coś zbroję, ni­gdy mnie nie przy­ła­pią. A cie­bie wręcz prze­ciw­nie: je­steś młoda, nie­do­świad­czona, roz­trze­pana…

– Do­brze, do­brze, ro­zu­miem. To pew­nie moja sprawka, nie ma rady. Ale chcia­ła­bym przy­naj­mniej wie­dzieć, co ta­kiego zro­bi­łam, głów­nie po to, żeby so­bie przy­go­to­wać ja­kąś obronę.

Edine wzięła ją pod ra­mię.

– Nie martw się. Po­mogę ci.

– Zro­bi­ła­byś to dla mnie? – za­py­tała z re­ze­rwą Iso­bel, uno­sząc brew.

– Wła­ści­wie to… nie. Ale li­czą się do­bre in­ten­cje.

Iso­bel ro­ze­śmiała się ser­decz­nie, wi­dząc minę ku­zynki. Wie­działa, że Edine po­mo­głaby jej w po­trze­bie. Od­kąd do nich przy­je­chała, za­wsze trwała u jej boku, na­wet gdy była tak słaba, że nie mo­gła wstać z łóżka.

***

Thane Mac­Leod pa­trzył na dwie młode ko­biety, które miał przed sobą. Tak różne, a jed­no­cze­śnie tak bar­dzo do sie­bie po­do­bne.

Iso­bel miała dłu­gie, pro­ste włosy jak jej matka – gę­ste, ja­sne, się­ga­jące do bio­der. Nie­bie­skie oczy o kry­sta­licz­nie czy­stym spoj­rze­niu upo­dab­niały ją do de­li­kat­nego kwiatu. Wzrost nieco niż­szy od prze­cięt­nego i szczu­pła syl­we­tka skła­dały się na chłodny, aniel­ski wi­ze­ru­nek. Nic bar­dziej sprzecz­nego z jej cha­rak­te­rem.

Edine miała włosy ogni­ste: rude, krę­cone, się­ga­jące pasa. Do tego zie­lone oczy z brą­zo­wymi plam­kami, duże i pełne wy­razu, o in­te­li­gent­nym, czu­pur­nym wej­rze­niu. Wy­soka i smu­kła, nie była jed­nak po­zba­wiona krą­gło­ści. Od­zna­czała się ży­wym uspo­so­bie­niem i za­dzie­rzy­stą oso­bo­wo­ścią, którą na­uczyła się trzy­mać na wo­dzy że­la­zną ręką, dzięki czemu spra­wiała wra­że­nie osoby spo­koj­nej i uprzej­mej. Thane wie­dział jed­nak, że w środku kryje się wo­jow­ni­cza ko­bieta, która do­pro­wa­dzona do osta­tecz­no­ści, sprawi, że zie­mia za­drży.

– Oj­cze, dla­czego ka­za­łeś nas we­zwać?

Na­czel­nik Mac­Le­odów pró­bo­wał zna­leźć od­po­wied­nie słowa, by roz­po­cząć roz­mowę, co do któ­rej był pe­wien, że nie okaże się ła­twa i może wy­wo­łać wzbu­rze­nie.

– Do­brze by­łoby się tego do­wie­dzieć, nim dzień się skoń­czy.

Thane spoj­rzał smęt­nie na Edine. Uśmiech, który za­wi­tał na ustach szwa­gierki, kiedy wy­po­wie­działa te słowa, odej­mo­wał im zgryź­li­wość czy cy­nizm, ja­kich można by się w nich do­szu­ki­wać.

– To nie po­maga – bąk­nął Thane, uno­sząc brew.

Edine pu­ściła do niego oko, co spra­wiło, że on też mimo wszystko się uśmiech­nął, po­dob­nie jak Ne­rys, pa­trząca na bra­ta­nicę z czu­ło­ścią.

– Ale skoro tak wam śpieszno, by się do­wie­dzieć… Otóż we­zwa­łem was, żeby po­roz­ma­wiać o wia­do­mo­ści, która przy­szła od króla Wil­helma.

Usły­szaw­szy to, Edine za­marła. Szybko spoj­rzała na cio­cię i choć ta nie ode­zwała się ani sło­wem, w jej oczach aż nadto wy­mow­nie ma­lo­wały się nie­po­kój i zde­ner­wo­wa­nie. Co­kol­wiek Thane miał za­miar im oświad­czyć, nie za­po­wia­dało się na nic do­brego.

Iso­bel zer­k­nęła na nią z szel­mow­skim bły­skiem w oku, oka­zu­jąc ra­dość z tego, że omi­nęło ją ro­dzi­ciel­skie ka­za­nie. Ale gdy zo­ba­czyła po­ważną minę ku­zynki, za­częła po­dej­rze­wać, że może to, co za­mie­rza im po­wie­dzieć jej oj­ciec, bę­dzie gor­sze od spo­dzie­wa­nej re­pry­mendy.

– Wie­cie co, naj­le­piej, je­śli po­wiem to pro­sto z mo­stu. Zo­sta­ły­ście za­pro­szone, żeby spę­dzić kilka ty­go­dni w zamku La­irda Mac­La­rena. Król chce na dro­dze mał­żeństw za­wie­ra­nych mię­dzy człon­kami kla­nów za­pro­wa­dzić jed­ność i spo­kój w kraju.

– Oj­cze, co chcesz przez to po­wie­dzieć? – za­py­tała Iso­bel, jakby nie ro­zu­miała zbyt do­brze, do­kąd zmie­rza to ob­wiesz­cze­nie.

– Twój oj­ciec chce po­wie­dzieć, że za­pro­szono nas na ten za­mek w cha­rak­te­rze kart prze­tar­go­wych – wy­ja­śniła Edine. – Król oba­wia się na­wrotu wro­go­ści po­mię­dzy kla­nami i ko­lej­nych wo­jen. To za­kłóca po­kój w kraju i może cza­sami do­pro­wa­dzić do braku lo­jal­no­ści lub na­wet do prze­wro­tów. Aby tego unik­nąć, po­sta­no­wił za­chę­cić do za­wie­ra­nia mał­żeństw po­mię­dzy kla­nami. W związku z tym masz tam po­je­chać jako kan­dy­datka na żonę któ­re­goś z na­czel­ni­ków albo syna na­czel­nika jed­nego z kla­nów, które sta­wią się na we­zwa­nie króla. Mam ra­cję?

Thane za­ci­snął usta po zwię­złym stresz­cze­niu, któ­rego udzie­liła jego szwa­gierka. Ski­nął głową, przy­zna­jąc, że jest bar­dzo in­te­li­gentna.

– Oj­cze! – wy­krzyk­nęła Iso­bel, po czym z za­sko­czoną miną i zmarsz­czo­nym czo­łem skie­ro­wała spoj­rze­nie na matkę.

Ne­rys po­śpiesz­nie po­de­szła do córki i wzięła ją za ręce.

– Nie mu­sisz ro­bić nic, czego nie ze­chcesz – rze­kła. – Nikt cię nie zmusi do wyj­ścia za mąż za któ­re­goś z tych męż­czyzn. To tylko za­pro­sze­nie, nie ma mocy kró­lew­skiego na­kazu.

– A co za róż­nica? – wtrą­ciła Edine z przy­gnę­bioną miną. – Su­ge­stia, życz­liwe za­pro­sze­nie ze strony króla jest rów­no­znaczne z roz­ka­zem. Po­py­cha lu­dzi do oł­ta­rza dla do­bra cze­goś, co władca lub jego do­radcy uznali za ko­nie­czne. Kogo ob­cho­dzą uczu­cia lub ży­cie wplą­ta­nych w to osób? Oczy­wi­ście ni­kogo.

– Edine, pro­szę – ode­zwała się Ne­rys, pa­trząc na nią bła­gal­nie. – Po­wie­dzia­łam to jak naj­bar­dziej po­waż­nie. Nikt was nie zmusi do za­mąż­pój­ścia wbrew wa­szej woli.

Thane i Ne­rys do­kład­nie wie­dzieli, w któ­rej chwili jej słowa wy­wo­łały od­dźwięk w Edine. Oczy mło­dej ko­biety stały się zimne jak lód, a w jej spoj­rze­niu za­kłę­biły się pie­kielne hordy.

– Nas? – za­py­tała Edine spo­koj­nym, prze­szy­wa­ją­cym to­nem.

Ne­rys wie­działa, że to nie­moż­liwe, bo w prze­ciw­nym ra­zie przy­się­głaby, że jej mąż lekko pod­sko­czył, sły­sząc to py­ta­nie. Po­sta­no­wiła wziąć sprawy w swoje ręce. Nie chciała, by tego dnia po­lała się krew.

– Thane, po­daj mi, z ła­ski swo­jej, ten per­ga­min – po­pro­siła Ne­rys męża. Kiedy do­stała kró­lew­ski list, po­de­szła do Edirne i prze­ka­zała go jej. – Może le­piej prze­czy­taj sama – po­wie­działa, pa­trząc na bra­ta­nicę z całą mi­ło­ścią, jaką do niej czuła.

Wie­działa, że dla Edine bę­dzie to bar­dzo trudne. Po wszyst­kim, przez co prze­szła, po mał­żeń­stwie z Bria­nem, który udzie­lił jej swo­jego na­zwi­ska dla bez­pie­czeń­stwa, aby jako wdowa nie mu­siała się na­gi­nać do ni­czy­jej woli, te­raz, z na­dej­ściem kró­lew­skiego pi­sma, bez­pie­czeń­stwo to ulat­niało się ni­czym siwy dym. Ne­rys wie­działa, że Edine nie chce po­now­nie wy­cho­dzić za mąż. Wła­ści­wie na­wet za pierw­szym ra­zem trzeba ją było prze­ko­ny­wać i do zmiany zda­nia skło­nił ją do­piero Brian dzięki swo­jej do­brej woli i nie­skoń­czo­nej cier­pli­wo­ści.

Ne­rys nie zdo­łała nic wy­czy­tać w twa­rzy bra­ta­nicy, pod­czas gdy ta czy­tała li­nijki za­pi­sane na per­ga­mi­nie, który za sprawą ner­wo­wo­ści Thane’a za­mie­nił się w ka­wa­łek zwie­rzę­cej skóry, zmię­tej i pra­wie zu­peł­nie po­dar­tej. Ale kiedy Edine skoń­czyła czy­tać i pod­nio­sła wzrok, by po­pa­trzeć na nią i na po­zo­sta­łych, Ne­rys nie była przy­go­to­wana na uśmiech, który u niej uj­rzeli. Mu­sia­łaby znać ją le­piej, by wie­dzieć, że uśmiech ten skrywa wiele rze­czy. Spoj­rze­nie bra­ta­nicy, w któ­rym wi­dać było jej nie­stru­dzony umysł, nie­pod­da­jący się zmien­nym ko­le­jom losu, po raz pierw­szy na­tchnęło ją my­ślą, że wszystko ob­róci się na do­bre i że nie ma się czego oba­wiać.

– Je­żeli król Wil­helm uznał za sto­sowne, by nas za­pro­sić, bez wąt­pie­nia nie mo­żemy się od tego uchy­lić. Bę­dzie miał swoje dwie kan­dy­datki do za­mąż­pój­ścia pod­czas zjazdu kla­nów u Mac­La­re­nów, a my po­pi­szemy się do­sko­na­łymi ma­nie­rami god­nymi klanu Mac­Le­odów. Niech Bóg ma ich w swo­jej opiece.

Thane’a na­szła ochota, by po­mo­dlić się za du­sze uczest­ni­ków owego zjazdu, tak samo zresztą jak za wła­sną. Miał wy­słać swoją córkę i szwa­gierkę, aby za­gwa­ran­to­wać po­kój, któ­rego za wszelką cenę pra­gnął Wil­helm. Czego jed­nak władca nie prze­wi­dział, to moż­li­wość, że ten opa­trzony kró­lew­ską pie­czę­cią do­ku­ment sta­nie się za­rze­wiem krwa­wej wojny.

Roz­dział 3

Lo­gan usły­szał śmiech swo­jej sio­stry Aili i to go wy­rwało z roz­my­ślań – spra­wiło, że znów sku­pił się na roz­mo­wie.

Z uwagą po­pa­trzył na osoby sie­dzące wraz z nim przy stole. Ko­la­cja skoń­czyła się już ja­kiś czas temu i bie­siad­nicy je­den po dru­gim wsta­wali od stołu, aż zo­stało ich tylko sze­ścioro. Jego sio­stry, Meg i Aili, wraz z mę­żami, Eva­nem i An­drew McA­li­ste­rami, oraz ku­zyn tych ostat­nich, Ca­lum McA­li­ster, który w tej chwili że­gnał się z nimi do na­stęp­nego dnia.

– Mam na­dzieję, że szybko się zo­ba­czymy po­now­nie – po­wie­dział Ca­lum do Lo­gana, prze­cho­dząc koło niego i do­ty­ka­jąc lekko jego ra­mie­nia.

– Tego mo­żesz być pe­wien – wtrą­cił z po­nurą miną Evan, na­czel­nik klanu McA­li­ste­rów. – Od­kąd je­ste­śmy ro­dziną, nie mo­żemy się go po­zbyć z domu. Tę­sk­nię za tam­tymi cza­sami, kiedy McA­li­ste­ro­wie i McGre­go­ro­wie nie mo­gli się na­wet wi­dy­wać.

Jego żona Meg i jego szwa­gierka Aili zmarsz­czyły czoła, na co reszta gruch­nęła śmie­chem.

Ca­lum też się ro­ze­śmiał, za­nim wy­szedł.

– Wiem, że w głębi du­szy mnie ce­nisz, McA­li­ster – rzekł Lo­gan, pa­trząc po­waż­nie na męża swo­jej młod­szej sio­stry.

Evan za­krztu­sił się wi­nem, które do­pi­jał ze swo­jego kie­li­cha.

Za­le­d­wie kilka mie­sięcy temu taka scena by­łaby nie do po­my­śle­nia. Uzna­liby się za sza­leń­ców za samą myśl o ta­kim spo­tka­niu, po­nie­waż klany McA­li­ste­rów i McGre­go­rów od kilku wie­ków dzie­liła za­ja­dła nie­na­wiść. Do tego stop­nia, że król Wil­helm, ma­jąc dość krwa­wych spo­rów, na­ka­zał de­kre­tem, aby na­czel­nik McA­li­ste­rów oże­nił się z jedną z có­rek na­czel­nika McGre­go­rów. Osta­tecz­nie Evan po­jął za żonę młod­szą z dwóch sióstr McGre­gor, Meg. Nikt nie prze­wi­działby, że kilka mie­sięcy póź­niej star­sza McGre­go­równa, Aili, w ta­jem­nicy wyj­dzie za młod­szego McA­li­stera. A te­raz, kilka ty­go­dni po tam­tym dru­gim ślu­bie, Lo­gan prze­by­wał w to­wa­rzy­stwie swo­ich dwóch sióstr i ich mę­żów w sie­dzi­bie klanu McA­li­ste­rów. Miał z nimi do­sko­nałe re­la­cje, choć do­piero się po­zna­wali.

– Na pewno chcesz je­chać już ju­tro rano? – za­py­tała Meg, spo­glą­da­jąc na brata peł­nymi uwiel­bia­nia, wiel­kimi bursz­ty­no­wymi oczami, które zda­wały się roz­świe­tlać po­kój.

Meg no­siła pod ser­cem swoje pierw­sze dziecko i stan bło­go­sła­wiony mocno od­bi­jał się na jej emo­cjach. Naj­młod­sza z ro­dzeń­stwa, wiecz­nie zbun­to­wana i nie­po­słuszna, wa­leczna. Od­kąd zo­sta­wiła za sobą dzie­ciń­stwo, nie wi­dział, żeby pła­kała, ale ostat­nio czę­sto wy­glą­dała na bli­ską łez, co do­pro­wa­dzało Evana do szału, po­nie­waż cho­ciaż był McA­li­ste­rem, ko­chał ją do sza­leń­stwa. Lo­gan nie mu­siał na­wet wi­dzieć, jak ten czło­wiek pa­trzy na jego sio­strę, by wie­dzieć, że jest w niej bez pa­mięci za­ko­chany, tak samo jak drugi z braci, An­drew, jest za­ko­chany w Aili.

W swo­jej star­szej sio­strze, Aili, Lo­gan miał przy­ja­ciółkę i po­wier­niczkę. Były mię­dzy nimi tylko dwa lata róż­nicy i kiedy ich matka przed­wcze­śnie zmarła, zjed­no­czyli siły dla Meg, dla swo­jego ojca i dla ca­łego klanu. Aili i Lo­gan byli do sie­bie bar­dzo po­do­bni fi­zycz­nie. Ciem­no­włosi, o nie­bie­skich oczach, róż­nili się mocno od Meg, która miała ru­do­brą­zowe włosy i kasz­ta­no­wate oczy o zło­ci­stym po­ły­sku.

– Na pewno – od­parł Lo­gan, śmie­jąc się w du­chu na wi­dok drżą­cej dol­nej wargi Meg, po­nie­waż sio­stra ro­biła taką minę, kiedy była mała i chciała w ten spo­sób coś osią­gnąć. – Gdyby to za­le­żało ode mnie, zo­stał­bym jesz­cze kilka dni – cią­gnął, tym ra­zem uśmie­cha­jąc się, po­nie­waż McA­li­ste­ro­wie jęk­nęli na tę de­kla­ra­cję. – Ale nie po­dró­żuję dla przy­jem­no­ści. Król Wil­helm chce, że­bym był obecny na zjeź­dzie, który ma się od­być u Mac­La­re­nów.

– A cóż to za zjazd? – za­in­te­re­so­wał się An­drew, uno­sząc brew.

Lo­gan nie mógł nie spoj­rzeć na młod­szego McA­li­stera z nie­ja­kim uzna­niem. An­drew, ze swoim wiecz­nym uśmie­chem i co­kol­wiek iro­nicz­nymi uwa­gami, był bar­dzo prze­ni­kliwy.

Lo­gan nie chciał wspo­mi­nać o swo­jej mi­sji, po­nie­waż wie­dział, że sio­stry za­sy­pią go py­ta­niami, ale był też prze­ko­nany, że i tak prę­dzej czy póź­niej o tym usły­szą, le­piej więc, żeby do­wie­działy się od niego.

– Naj­wy­raź­niej król pod­eks­cy­to­wał się do­brym wy­ni­kiem swo­jego de­kretu i wa­szych związ­ków, bo stwier­dził, że skoro za­dzia­łało dwa razy, to czemu nie mia­łoby za­dzia­łać jesz­cze raz i jesz­cze?

– Kró­lew­ski de­kret do­ty­czył tylko Evana. Co to ma wspól­nego z na­szym ślu­bem? – za­py­tała Aili, uno­sząc brew.

– Cho­dzi o to, że gdyby nie jego de­kret, nie po­zna­li­by­ście się wcale i nie za­war­li­by­ście mał­żeń­stwa, prawda? Wil­helm do­szedł do wnio­sku, że po­bra­li­ście się dzięki niemu, i dla­tego uważa to za swój oso­bi­sty suk­ces – wy­ja­śnił Evan, pa­trząc Lo­ga­nowi pro­sto w oczy.

– Wła­śnie tak – po­twier­dził Lo­gan, nie chcąc wcho­dzić w dal­sze szcze­góły.

– No i…? – do­py­tała Meg z za­in­te­re­so­wa­niem.

Lo­gan za­czerp­nął po­wie­trza, za­nim ob­wie­ścił:

– Wil­helm chce po­że­nić na­czel­ni­ków kla­nów albo sy­nów na­czel­ni­ków z cór­kami lub naj­bliż­szymi krew­nymi na­czel­ni­ków in­nych kla­nów, tak by po­wstały so­ju­sze, a moż­liwe ist­nie­jące ani­mo­zje wy­ga­sły.

Dwie pary oczu sku­piły się na nim z za­sko­cze­niem i za­nie­po­ko­je­niem, a dwie po­zo­stałe z roz­ba­wie­niem.

– Król oba­wia się, że spo­tka­nie pod jed­nym da­chem osób z tylu róż­nych kla­nów wy­woła na­pię­cia, zwłasz­cza że nie­któ­rych z nich po­dej­rzewa o udzie­la­nie wspar­cia McNa­il­lowi.

Kilka mie­sięcy temu Clave McNa­ill, wąt­pli­wymi spo­so­bami wy­brany na­czel­ni­kiem klanu, spi­sko­wał pod bo­kiem władcy. Wy­sy­łał na­jem­ni­ków, żeby kra­dli by­dło róż­nym kla­nom i mor­do­wali ich człon­ków, tak aby wina spa­dała na są­sied­nie klany. Sta­rał się je wza­jem­nie skłó­cić, wy­wo­łać nie­po­koje, kon­flikty i walki. Gdyby spi­sku nie od­kryto w porę, mógł do­pro­wa­dzić do wojny po­mię­dzy kla­nami. Lo­gan nie­na­wi­dził tego czło­wieka całą du­szą, nie tylko za knu­cie, ale głów­nie za to, że tam­ten pró­bo­wał zgwał­cić Aili, i gro­żąc, że zrobi krzywdę wszyst­kim jej bli­skim, zmu­sić ją do mał­żeń­stwa.

– Wil­helm po­pro­sił mnie, że­bym tam po­je­chał i po­mógł Mac­La­re­nowi w utrzy­my­wa­niu po­koju na jego ziemi pod­czas zjazdu.

– W ta­kim ra­zie nie bę­dziesz je­dy­nym z moż­li­wych kan­dy­da­tów do ożenku? – za­py­tała Meg, znów spo­glą­da­jąc na niego z nie­po­ko­jem.

Lo­gan po­pa­trzył na nią, czu­jąc, że Aili też nie spusz­cza z niego wzroku.

– W za­sa­dzie nie – od­rzekł z nie­prze­nik­nioną miną.

Lo­gan był wiel­kim wo­jow­ni­kiem, ale też do­sko­na­łym dy­plo­matą. Nikt nie mógł z jego twa­rzy od­czy­tać żad­nej emo­cji, je­żeli on sam tego nie chciał. Zna­ko­mi­cie ukry­wał wszel­kie swoje re­ak­cje czy uczu­cia i tylko jedna z obec­nych tu osób, w do­datku wciąż na niego pa­trząca, pró­bo­wała do­ciec, czy Lo­gan mówi prawdę, czy kła­mie. Aili spu­ściła wzrok, on jed­nak wie­dział, że za­pyta go póź­niej.

– A ja my­śla­łem, że się tro­chę po­śmie­jemy – ode­zwał się Evan, spo­glą­da­jąc na An­drew. Ten uśmiech­nął się, zer­ka­jąc na Lo­gana. – Tak czy ina­czej kilka dni czy wręcz ty­go­dni spę­dzo­nych tam, pod jed­nym da­chem, z moż­li­wymi kan­dy­dat­kami na żonę, mogą spra­wić, że na­wet ty się oży­wisz, prawda, Lo­gan?

Lo­gan, za­nim od­po­wie­dział, zdo­był się na słaby uśmiech.

– Cza­sami, gdy na coś wiele po­sta­wisz i prze­grasz, zo­sta­jesz sam i ni­gdy nie mo­żesz się po tym po­dźwi­gnąć. Mi­łość nie jest dla mnie.

Aili po­pa­trzyła na brata. Znała zna­cze­nie tych słów. Lo­gan po­sta­wił wszystko na mi­łość do jed­nej ko­biety. Wło­żył w to całe serce i du­szę. I prze­grał w naj­gor­szy spo­sób. Edine McE­wen ode­brała mu wszystko z dnia na dzień, zo­sta­wia­jąc je­dy­nie kilka li­ni­jek li­stu. Zro­biła to, mimo że byli już za­rę­czeni, a za­rę­czyli się w se­kre­cie, po­nie­waż ich kla­nów nie łą­czył ża­den so­jusz. Kil­koma ską­pymi li­nij­kami tek­stu zbyła Lo­gana, by zro­bić, co naj­lep­sze dla jej klanu, to zna­czy opu­ścić ro­dzinny dom i wyjść za in­nego – męż­czy­znę z kla­nów pół­noc­nych. Nie po­dała Lo­ga­nowi ani na­zwi­ska, ani żad­nych na­mia­rów. Kiedy wró­cił po jed­nej z pierw­szych kró­lew­skich mi­sji, trwa­ją­cej kilka mie­sięcy, od­krył, że Edine znik­nęła ze swo­jego domu, po­zo­sta­wia­jąc tylko tych kilka li­ni­jek jako je­dyną od­po­wiedź na jego py­ta­nia. Lo­gan o mało nie osza­lał. Szu­kał dal­szych od­po­wie­dzi, a te, które otrzy­mał w roz­mo­wie z sio­strą Edine, spra­wiły, że wró­cił do domu z ser­cem roz­dar­tym na strzępy. Aili ni­gdy wię­cej nie wi­działa brata w ta­kim sta­nie jak wtedy. Jego że­la­zna de­ter­mi­na­cja, po­wścią­gli­wość i hart du­cha – wszystko to w jed­nej chwili się roz­chwiało. Lo­gan, któ­rego znała, omal się nie za­ła­mał, cho­ciaż pró­bo­wał to ukry­wać przed wszyst­kimi, na­wet przed sa­mym sobą. Głę­boki ból po­zo­stał, a rana za­dana po­rzu­ce­niem jesz­cze się nie za­go­iła i Aili wąt­piła, czy kie­dy­kol­wiek się za­goi.

Od tam­tej pory jej brat ni­gdy już nie był taki sam jak daw­niej. Róż­nice były nie­wiel­kie, lecz dało się je za­uwa­żyć w jego uśmie­chu, który te­raz nie obej­mo­wał oczu, oraz w spo­so­bie, w jaki Lo­gan wy­ra­żał swoje uczu­cia lub zmar­twie­nia. Te­raz stał się ni­czym ka­mienny mur pra­wie nie­moż­liwy do sfor­so­wa­nia i Aili mu­siała wręcz wa­lić pię­ściami w ten mur, żeby brat jej co­kol­wiek po­wie­dział.

– My też tak my­śle­li­śmy i zo­bacz, do czego to do­pro­wa­dziło – rzekł An­drew, co Evan skwi­to­wał wy­bu­chem śmie­chu, a obie młode żony – na­dą­sa­nymi spoj­rze­niami.

Lo­gan uśmiech­nął się lekko, lecz Aili wie­działa, że jego do­świad­cze­nia są zu­peł­nie inne niż u braci Ma­cA­li­ste­rów. Ani Evan, ani An­drew nie stra­cili na­gle mi­ło­ści swo­jego ży­cia, nie po­czuli się przez nią oszu­kani czy wręcz zdra­dzeni.

– Przy­je­dziesz, kiedy wy­peł­nisz tam swoje za­da­nia? – za­py­tała Meg zbyt słod­kim to­nem jak na małą ro­dzinną bun­tow­niczkę.

Lo­gan do­strzegł w jej wzroku nie­jaką kru­chość i za­nie­po­ko­je­nie.

– Oczy­wi­ście, ślicz­notko – od­parł, pusz­cza­jąc do niej oko.

Ulga, jaką zo­ba­czył w jej wiel­kich oczach, za­lała go falą czu­ło­ści – w tych wy­mow­nych źre­ni­cach za­wsze od­bi­jały się serce i du­sza jego młod­szej sio­stry.

– Co za męka – bąk­nął pod no­sem Evan.

An­drew par­sk­nął śmie­chem, a Meg lekko do­tknęła swo­jego męża w nogę, po czym wstała. Lo­gan za­uwa­żył, że ten ruch kosz­to­wał ją sporo wy­siłku. W za­awan­so­wa­nej ciąży i po dłu­gim dniu zmę­cze­nie naj­wy­raź­niej dra­stycz­nie po­zba­wiło ją ty­po­wej dla niej ener­gii.

– Idę do łóżka – oznaj­miła, mru­żąc senne oczy. – Obie­ca­łeś, że przy­je­dziesz, za­tem ocze­kuję cię za kilka ty­go­dni – do­dała, po czym po­ca­ło­wała brata w po­li­czek i wcią­gnęła w niedź­wie­dzi uścisk, który Lo­gan od­wza­jem­nił z ogromną czu­ło­ścią.

Evan uści­snął szwa­growi rękę, pod­czas gdy Meg z unie­sioną brwią stu­kała stopą w pod­łogę, aby za­zna­czyć swoje znie­cier­pli­wie­nie.

– Skoro nie ma in­nej rady… – stęk­nął na­czel­nik McA­li­ste­rów z prze­sa­dzoną nie­chę­cią.

Żona spoj­rzała na niego, na­gle sze­roko otwie­ra­jąc oczy.

– Eva­nie McA­li­ster, jak mo­żesz mó­wić w ten spo­sób do mo­jego…?

Nie zdo­łała do­koń­czyć zda­nia, po­nie­waż prze­szko­dziły jej usta Evana. To było tylko mu­śnię­cie, lecz wy­star­czyło, żeby wes­tchnęła po za­koń­cze­niu po­ca­łunku.

– Uwiel­biam, kiedy sta­jesz się taka wład­cza – po­wie­dział jej mąż do ucha, po czym po­now­nie zwró­cił się do szwa­gra: – Cie­szymy się z two­ich od­wie­dzin, przy­jeż­dżaj, kiedy ze­chcesz. To rów­nież twój dom – rzekł z uśmie­chem.

Lo­gan nie spo­dzie­wał się tego, ale w oczach Evana do­strzegł szcze­rość, więc od­po­wie­dział, rów­nież się uśmie­cha­jąc.

– Je­steś pe­wien tego, co po­wie­dzia­łeś, McA­li­ster? Bo mogę być bar­dzo uciąż­liwy, kiedy…

Evan prze­wró­cił oczami, wziął żonę pod ra­mię i wy­szedł z nią z sali, nie cze­ka­jąc, aż gość do­koń­czy zda­nie.

An­drew i Lo­gan spoj­rzeli po so­bie i obaj wy­buch­nęli śmie­chem.

– Ła­two go ura­zić – stwier­dził An­drew, też wy­cią­ga­jąc rękę do szwa­gra.

Lo­gan wcze­śniej za­po­wie­dział im, że woli się po­że­gnać wie­czo­rem, po­nie­waż za­mie­rza wy­je­chać o świ­cie.

– Spo­dzie­wamy się wkrótce cię zo­ba­czyć, po­wo­dze­nia na zjeź­dzie – do­dał An­drew i po­pa­trzył na żonę z obiet­nicą w oczach. Obiet­nicą, którą ro­zu­mieli tylko oni dwoje.

– Cze­kam na cie­bie na gó­rze.

Aili uśmiech­nęła się do męża. Nie umiała opi­sać wszyst­kiego, co do niego czuje. Była w nim za­ko­chana do sza­leń­stwa, a naj­bar­dziej nie­zwy­kłe i cu­do­wne w tym wszyst­kim było to, że on też ją ko­chał. Te­raz to wie­działa. An­drew oka­zy­wał jej mi­łość sło­wami, za­cho­wa­niem, ustami, rę­kami i ca­łym cia­łem. Czuła to każ­dym ka­wa­łecz­kiem skóry, a fakt, że on po­znał ją tak do­brze w ciągu za­le­d­wie kilku ty­go­dni, tylko po­świad­czał, że mi­łość, którą od niego do­stała, była cenna i nie­ła­twa do zna­le­zie­nia. Aili bez słów po­dzię­ko­wała mę­żowi za to, że ten ro­zu­mie jej po­trzebę i daje jej moż­li­wość po­roz­ma­wia­nia i po­że­gna­nia się z bra­tem sam na sam.

Lo­gan spoj­rzał na nią, po czym usiadł po­now­nie i Aili uśmiech­nęła się, zaj­mu­jąc miej­sce na­prze­ciw niego.

– Da­waj – za­chę­cił ją z pół­u­śmie­chem. Znał ją do­sko­nale.

– Nie po­wie­dzia­łeś nam wszyst­kiego, prawda? – za­gad­nęła, pa­trząc mu ba­daw­czo w oczy. Brat ni­gdy nie uni­kał jej spoj­rze­nia. – Lo­gan, wi­dzę w twoim wzroku ból, mnie nie okła­miesz. Mo­żesz oszu­kać wszyst­kich do­okoła, ale nie mnie. Po­wiedz mi, pro­szę – na­le­gała gło­sem peł­nym tro­ski.

Lo­gan ujął w ręce jej dłoń.

– Nikt by cię nie oszu­kał, co, ma­leńka?

Aili się uśmiech­nęła.

– Ma­leńka jest Me­gan – od­po­wie­działa z na­dą­saną miną.

– Je­stem naj­star­szy, więc ty dla mnie też je­steś ma­leńka – od­parł, pusz­cza­jąc do niej oko. – I bar­dzo by­stra, w do­datku znasz mnie aż za do­brze – cią­gnął, pa­trząc na nią z dumą.

Aili wy­pu­ściła od­dech, który wstrzy­my­wała.

– Co się dzieje, Lo­gan? Co z tobą? Ta­kie spoj­rze­nie mie­wa­łeś tylko wtedy, kiedy cho­dziło o coś zwią­za­nego z Edine. – Ostat­nie słowa wy­po­wie­działa po­woli, przy­ci­szo­nym gło­sem. – Mój Boże, Lo­gan! Czy to do­ty­czy Edine? – za­nie­po­ko­iła się, wi­dząc nie­wielką zmianę w jego twa­rzy. Ko­muś in­nemu za­pewne by to umknęło, ale nie jej. – Wiesz coś o niej? – za­py­tała nie­cier­pli­wie.

– Za­wsze coś o niej wie­dzia­łem, Aili – od­parł zwięźle twar­dym to­nem.

– Ale… wi­dzia­łeś ją? Skon­tak­to­wa­łeś się z nią?

Lo­gan po­krę­cił głową, za­nim od­po­wie­dział.

– Nie, jed­nak już od dawna wiem, gdzie prze­bywa. Do­wie­dzia­łem się, że wy­szła za brata na­czel­nika klanu Mac­Le­odów, a kilka mie­sięcy po tym owdo­wiała.

Aili spoj­rzała mu pro­sto w oczy, za­da­jąc py­ta­nie bez słów.

– Skoro wiesz o tym już od dawna, dla­czego nie­po­ko­isz się te­raz?

Spoj­rzał na nią, za­nim od­po­wie­dział.

– Zjazd, na który się udaję, bę­dzie u Mac­La­re­nów.

– No i? – po­na­gliła go Aili, po­nie­waż za­milkł na dłuż­szą chwilę.

– Wiem, kto ma się na nim sta­wić. Król po­dał mi spis za­pro­szo­nych osób, że­bym się przy­go­to­wał do pil­no­wa­nia po­rządku i unik­nął tarć mię­dzy skłó­co­nymi kla­nami. Wśród go­ści jest córka na­czel­nika Mac­Le­odów.

Aili za­czy­nała poj­mo­wać, do czego zmie­rza jej brat.

– I są­dzisz, że Edine przy­je­dzie tam z nią? – do­py­tała, po czę­ści bo­jąc się od­po­wie­dzi Lo­gana.

– Wła­ści­wie wiem, że tam bę­dzie. Ją też wcią­gnięto na li­stę moż­li­wych kan­dy­da­tek do za­mąż­pój­ścia. Jako wdowa i szwa­gierka na­czel­nika Mac­Le­odów, po­nadto córka na­czel­nika McE­we­nów ide­al­nie się na­daje do kró­lew­skiego planu.

– Mój Boże, Lo­gan! – wy­krzyk­nęła Aili, moc­niej ści­ska­jąc dłoń brata.

Lo­gan zdo­był się na uśmiech.

– Nic ci nie mó­wi­łem, bo do­kład­nie wie­dzia­łem, jak za­re­agu­jesz, a nie ma się o co mar­twić. Edine ode­szła z mo­jego ży­cia kilka lat temu.

Aili zro­biła taką minę i spoj­rzała w taki spo­sób, że Lo­gan ro­ze­śmiał się mimo woli.

– Mów so­bie, co chcesz. Wiem, że je­steś naj­sil­niej­szym męż­czy­zną, ja­kiego znam, ale to nie ozna­cza, że nic cię nie ru­szy albo nic nie uczyni ci krzywdy. Je­steś czło­wie­kiem, Lo­gan, a ona była mi­ło­ścią two­jego ży­cia – po­wie­działa Aili z tro­ską.

Spoj­rze­nie Lo­gana stało się tak zimne, że zmro­ziło po­kój.

– Czło­wiek doj­rzewa i pa­trzy na różne rze­czy z per­spek­tywy. Edine była pierw­szą ko­bietą, w któ­rej się za­ko­cha­łem, ale poza tym nic już dla mnie nie zna­czy. Je­śli kie­dyś ży­wi­łem wzglę­dem nie ja­kieś uczu­cia, dawno są już mar­twe i po­grze­bane.

Aili za­ci­snęła zęby, by nie wy­pu­ścić słów, które miała na końcu ję­zyka.

Edina była pierw­szą i je­dyną ko­bietą, w któ­rej za­ko­chał się jej brat, i cho­ciaż Lo­gan pra­gnął wi­dzieć to ina­czej, ona do­brze wie­działa, że była to mi­łość jego ży­cia i że część tej mi­ło­ści wciąż tkwi w jego sercu ni­czym szty­let, a gdy się po­ru­szy na wi­dok Edine, serce Lo­gana znów za­cznie krwa­wić. Tego była pewna.

Nie­stety, znała też wy­trwa­łość i de­ter­mi­na­cję brata. Wie­działa, że skoro wy­gnał Edine ze swego ży­cia, bez wąt­pie­nia nie było już dla niej po­wrotu. Lo­gan po­tra­fił być bar­dzo twardy wo­bec tych, na któ­rych się za­wiódł, nie wspo­mi­na­jąc o ko­bie­cie, do któ­rej mi­łość rzu­ciła go na ko­lana.

– Zgoda – rze­kła Aili, pa­trząc na niego ciem­no­nie­bie­skimi oczami, tak po­dob­nymi do jego oczu, lecz tym ra­zem o jakże in­nym wy­ra­zie. Duże oczy sio­stry spo­glą­dały ła­god­nie, pod­czas gdy mig­da­ło­wate oczy brata mru­żyły się z groź­nym, za­gad­ko­wym bły­skiem, który mógłby spa­ra­li­żo­wać, nie­uchron­nie przy­cią­gać do niego roz­mówcę. – Obie­caj mi, że za­cho­wasz ostroż­ność.

Spoj­rzał na nią z unie­sioną brwią i py­ta­jącą miną.

– Przed czym twoim zda­niem miał­bym się strzec?

Aili od­po­wie­działa spoj­rze­niem, któ­rym wy­ra­ziła, że sam do­sko­nale wie, o co cho­dzi, ale po­nie­waż Lo­gan naj­wy­raź­niej nie zwró­cił na to uwagi, po­wie­działa z całą szcze­ro­ścią:

– Uda­jesz się na zjazd, na któ­rym mają się sta­wić ko­biety i męż­czyźni z róż­nych kla­nów w celu za­war­cia związ­ków mał­żeń­skich, i mó­wisz mi, że bę­dzie tam Edine, po­nadto jako jedna z kan­dy­da­tek do za­mąż­pój­ścia. To zna­czy, że nie tylko bę­dziesz mu­siał znów zo­ba­czyć się z ko­bietą, którą ko­cha­łeś i która zła­mała ci serce… i nie mów mi, że nie, Lo­gan – za­strze­gła, gdy naj­wy­raź­niej chciał za­opo­no­wać – lecz także bę­dziesz mu­siał pa­trzeć, jak ko­kie­tuje in­nych męż­czyzn lub in­te­re­suje się nimi albo co gor­sza, jak któ­ryś z tych męż­czyzn za­leca się do niej. A ty chcesz, że­bym uwie­rzyła, że to cię w ogóle nie ru­szy. Wy­bacz, ale za­wsze są­dzi­łam, że sza­nu­jesz moją in­te­li­gen­cję.

Trudno było do­pro­wa­dzić Aili do gniewu, jed­nak tym ra­zem wy­da­wała się go bar­dzo bli­ska. Lo­gan uśmiech­nął się sze­roko.

– Bar­dzo sza­nuję in­te­li­gen­cję mo­ich sióstr. Ni­gdy nie po­peł­nił­bym tego błędu, żeby jej nie usza­no­wać. Nie tylko ją sza­nuję, lecz także po­dzi­wiam. W tym du­chu mam na­dzieję, że ty usza­nu­jesz moją. Wiesz, że dam so­bie radę.

Aili wie­działa, że jej brat jest bar­dzo in­te­li­gentny, o tym nie trzeba było jej prze­ko­ny­wać, jed­nak in­te­li­gen­cja i mi­łość rzadko mają ze sobą po dro­dze.

– Dasz so­bie radę – po­twier­dziła, pró­bu­jąc się zdo­być na uśmiech.

– Ni­gdy nie wi­dzia­łem bar­dziej fał­szy­wego uśmie­chu, choć sta­rasz się jak mo­żesz – rzekł Lo­gan z szel­mow­skim bły­skiem w oku.

Aili ro­ze­śmiała się ser­decz­nie.

– Tak le­piej – cią­gnął brat, pa­trząc na wciąż za­tro­skaną twarz sio­stry. – Daję ci słowo, że nie masz się czym mar­twić, zgoda?

Kiw­nęła głową bar­dziej prze­ko­nana, tym­cza­sem jed­nak Lo­gan prze­mil­czał pewną ważną in­for­ma­cję.

Udział w zjeź­dzie nie tylko był dla niego mi­sją po­wie­rzoną mu przez króla. Wil­helm mia­no­wi­cie za­su­ge­ro­wał Lo­ga­nowi, że oprócz czu­wa­nia nad spo­koj­nym prze­bie­giem spo­tka­nia po­wi­nien sam po­waż­nie roz­wa­żyć że­niaczkę i wresz­cie się z kimś zwią­zać.

Lo­gan ob­jął sio­strę i na po­że­gna­nie po­ca­ło­wał ją w po­li­czek. Le­piej, żeby roz­mowa za­koń­czyła się w tym miej­scu – nie chciał, żeby Aili za­uwa­żyła to, co przez cały wie­czór przed nią ukry­wał, po­nie­waż cho­ciaż wie­dział, że Edine opu­ściła jego ży­cie na za­wsze, po czę­ści wciąż ją ko­chał, po czę­ści zaś jej nie­na­wi­dził.

Roz­dział 4

Edine roz­grzała się nieco, gdy we­szła do zamku Mac­La­re­nów. Bu­dy­nek spra­wiał wra­że­nie twier­dzy. Wy­so­kie mury obronne i don­żon zda­wały się rzu­cać wy­zwa­nie ży­wio­łom. Je­żeli po wy­glą­dzie miej­sca na­le­ża­łoby oce­niać za­miesz­ku­ją­cych je lu­dzi, byli oni silni, pewni sie­bie i za­mknięci w so­bie.

Deszcz, któ­rym im to­wa­rzy­szył przez kilka ostat­nich dni po­dróży, spra­wił, że prze­mar­zła do szpiku ko­ści, aż całe jej ciało ję­czało w mil­cze­niu. Edine kich­nęła kilka razy i choć nie chciała o tym my­śleć z po­wodu nie­for­tun­nej sy­tu­acji, była wręcz pewna, że się prze­zię­biła.

Skie­ro­wała spoj­rze­nie na Iso­bel, która z ko­lei z uwagą roz­glą­dała się po oto­cze­niu, jakby ni­gdy nie mo­gła za­spo­koić cie­ka­wo­ści. Wie­działa, że ona też jest nie w hu­mo­rze – mina ku­zynki nie po­zo­sta­wiała co do tego wąt­pli­wo­ści.

Ja­kaś nie­wy­soka, sym­pa­tycz­nie wy­glą­da­jąca ko­bieta po­pro­wa­dziła je do wiel­kiej sali. Edine, wi­dząc nad ko­min­kiem go­be­lin przed­sta­wia­jący herb i za­wo­ła­nie klanu Mac­La­re­nów, do­my­śliła się, że to naj­waż­niej­sze miej­sce w zamku.

Po­miesz­cze­nie było ogromne, pra­wie kwa­dra­towe, je­śli nie li­czyć lek­kiego wy­dłu­że­nia z jed­nej strony. Po chwili we­szło trzech na­le­żą­cych do klanu Mac­Le­odów męż­czyzn, któ­rzy to­wa­rzy­szyli ko­bie­tom w po­dróży, a za­ba­wili chwilę na ze­wnątrz, zo­sta­wia­jąc ko­nie pod do­brą opieką w staj­niach Mac­La­re­nów. Naj­wyż­szy z nich, po­stawny, za­ufany czło­wiek Thane’a, usta­wił się po pra­wej stro­nie Edine, gdy do po­koju wkro­czył nie­znany im męż­czy­zna i skie­ro­wał się w ich stronę. Barwy jego ubra­nia wska­zy­wały na przy­na­leż­ność do Mac­La­re­nów, a na bro­szy spi­na­ją­cej na ra­mie­niu kra­cia­sty strój, fe­ile­adh mor wid­niał herb tego klanu, co ozna­czało, że mają przed sobą na­czel­nika klanu i za­ra­zem go­spo­da­rza zjazdu. Edine po­pa­trzyła na niego z więk­szym za­in­te­re­so­wa­niem. Był młody i im­po­nu­jący, wy­soki, bar­czy­sty, mu­sku­larny, o prze­ni­kli­wym spoj­rze­niu oraz mę­skich i atrak­cyj­nych ry­sach twa­rzy. Miał włosy w ko­lo­rze miodu i sza­ro­nie­bie­skie oczy, a gdy się uśmiech­nął, Edine mu­siała przy­znać, że dla pa­nien szu­ka­ją­cych męża bę­dzie to je­den z naj­lep­szych kan­dy­da­tów. Spoj­rzała na ku­zynkę i siłą stłu­miła uśmiech.

– Za­mknij bu­zię – szep­nęła, tak żeby nikt nie usły­szał.

Iso­bel utkwiła wzrok w tym męż­czyź­nie i Edine mu­siała ją lekko szturch­nąć łok­ciem, żeby ku­zynka za­re­ago­wała.

Grant Mac­La­ren sta­nął jak wryty, gdy uj­rzał dwie ko­biety, któ­rym szedł na­prze­ciw. W ostat­nich dniach do jego domu na­pły­nęło sporo róż­nych za­pro­szo­nych osób. Nie­które z dam gosz­czą­cych już pod jego da­chem na­prawdę były atrak­cyjne i piękne, ale na wi­dok tej drob­nej dziew­czyny o wiel­kich oczach i zło­ci­stych wło­sach po­czuł w piersi cios, jakby na chwilę zga­sło dla niego słońce. Nie był przy­zwy­cza­jony do ta­kich re­ak­cji wła­snego ciała – coś ta­kiego ni­gdy mu się nie przy­tra­fiło – i stwier­dził, że winę za­pewne po­nosi ciężka noc, którą miał za sobą. Za­czy­nały się na nim od­bi­jać zmę­cze­nie na­ra­sta­jące w ciągu ostat­nich dni i od­po­wie­dzial­ność za zjazd, z roz­kazu króla od­by­wa­jący się na jego zie­miach oraz w jego domu.

Grant pod­szedł do przy­by­łych ko­biet, te­raz zwra­ca­jąc uwagę rów­nież na drugą z nich. Od­zna­czała się nad­zwy­czajną urodą – bar­dziej ziem­ską niż u anioła, który stał u jej boku, ale spoj­rze­niem mo­gła zmro­zić pie­kło albo roz­pa­lić tam pło­mie­nie. Świad­czyło o tym coś w jej po­sta­wie i oczach.

– Wi­taj­cie. Je­stem Grant Mac­La­ren, na­czel­nik klanu Mac­La­re­nów i go­spo­darz tego zjazdu.

Edine uśmiech­nęła się i od­po­wie­działa:

– Je­stem Edine Mac­Leod, szwa­gierka na­czel­nika klanu Mac­Leod. A to moja ku­zynka Iso­bel, jego córka. I Thorne Mac­Leod, za­ufany czło­wiek na­szego La­irda – do­dała, wska­zu­jąc męż­czy­znę po swo­jej pra­wej stro­nie.

Grant spoj­rzał na Mac­Le­oda, któ­rego mu wska­zała Edine. To był praw­dziwy chłop jak dąb. Szramy na ra­mio­nach oraz po pra­wej stro­nie twa­rzy nada­wały mu wy­gląd za­cie­kłego, sko­rego do bitki wo­jow­nika. Kiedy Edine mó­wiła, na jego ustach za­go­ścił lekki uśmiech, a przez jego oczy prze­mknął błysk dumy, gdy prze­ma­wiała pew­nym sie­bie, bez­po­śred­nim to­nem. To wszystko po­twier­dziło po­dej­rze­nia go­spo­da­rza: z tą damą na­le­żało się li­czyć. Grant przy­wi­tał Thorne’a krót­kim ski­nie­niem głowy, na co tam­ten od­po­wie­dział tym sa­mym. Po­zo­stali dwaj to­wa­rzy­sze ko­biet stali za nimi w mil­cze­niu na­wet po tym, kiedy Edine wy­mie­niła ich imiona.

– Z góry dzię­ku­jemy za wa­szą go­ścin­ność – cią­gnęła Edine z całą szcze­ro­ścią.

Grant uśmiech­nął się sze­roko na te słowa.

– Mam tylko na­dzieję, że miło spę­dzi­cie czas na mo­jej ziemi. Je­śli bę­dzie­cie cze­goś po­trze­bo­wać, je­stem do wa­szej dys­po­zy­cji – rzekł, pa­trząc na obie damy.

Z ust Iso­bel wy­rwało się par­sk­nię­cie, ja­kie ra­czej nie ucho­dzi da­mie, na co Grant uniósł brew.

– Bio­rąc pod uwagę cel tego zjazdu, tylko męż­czy­zna mógłby po­wie­dzieć coś ta­kiego – rzu­ciła dziew­czyna o aniel­skiej uro­dzie. – Nie je­stem tu z wła­snej woli, dla­tego nie są­dzę, że­bym się miała do­brze ba­wić, tym bar­dziej w to­wa­rzy­stwie nie­okrze­sa­nych tę­pa­ków…

– Iso­bel! – wy­krzyk­nęła Edine, wy­raź­nie zdra­dza­jąc to­nem obu­rze­nie wo­bec braku taktu i do­brego wy­cho­wa­nia u ku­zynki.

Wie­działa, że Iso­bel mimo swej za­pal­czy­wo­ści nie jest taka. Była młoda i po­ryw­cza pod róż­nymi wzglę­dami, lecz za­wsze pa­no­wała nad sobą i miała nie­na­ganne ma­niery. Ow­szem, wy­gła­szała swoje opi­nie oraz prze­my­śle­nia. Ku­zynce po­do­bała się ta jej ce­cha i wszy­scy po­pie­rali jej swo­bodę wy­ra­ża­nia wła­snych uczuć w każ­dej chwili, ale tu za­szło coś, czego Edine się nie spo­dzie­wała. To prawda, że pod­czas kil­ku­dnio­wej po­dróży ob­ser­wo­wała, jak Iso­bel wy­co­fuje się i gubi w prze­my­śle­niach, co nie było dla niej nor­malne. Edine przy­pi­sy­wała to fak­towi, że ku­zynka po­woli uświa­da­mia so­bie, co ta wy­prawa ozna­cza, i że trudno jej się z tym po­go­dzić. Ni­gdy jed­nak nie ocze­ki­wa­łaby ta­kiego wy­bu­chu. Kiedy pójdą do przy­dzie­lo­nej im kwa­tery i zo­staną we dwie, po­roz­ma­wia z nią. Iso­bel za­cho­wała się nie­współ­mier­nie za­pal­czy­wie w sto­sunku do sy­tu­acji, a jej sło­wom wy­raź­nie to­wa­rzy­szyła gwał­towna emo­cja po­do­bna do gniewu czy nie­na­wi­ści. Ani jedno, ani dru­gie nie było ty­powe dla Iso­bel.

– Pro­szę o wy­ba­cze­nie, La­ir­dzie Mac­La­ren. To było nie­grzeczne z mo­jej strony. Nie mam nic na swoje uspra­wie­dli­wie­nie – po­wie­działa po­śpiesz­nie Iso­bel. Ale choć wy­glą­dała na pełną skru­chy, jej oczy wy­ra­żały cał­kiem co in­nego.

Grant mil­czał przez kilka se­kund, za­nim się ode­zwał. Iso­bel prze­łknęła ślinę, wi­dząc, jak ten męż­czy­zna in­ten­syw­nie na nią pa­trzy. Przez całą tę kil­ku­dniową po­dróż nie­ustan­nie roz­my­ślała o tym, co ten zjazd wła­ści­wie ozna­cza i jak nie­wiele warte jest jej oso­bi­ste szczę­ście w rę­kach ob­cych. Po raz pierw­szy w ży­ciu przy­szło jej się mie­rzyć z rze­czy­wi­sto­ścią i uświa­do­miła so­bie, że cho­ciaż ro­dzice i klan do tej pory ota­czali ją ochroną i da­wali jej wię­cej swo­body, niż zwy­kle miały inne młode osoby, zwy­kły kró­lew­ski list może spra­wić, że jej wola, pra­gnie­nia i po­trzeby ob­rócą się w po­piół. To ją pchnęło na skraj prze­pa­ści. Po­czu­cie nie­spra­wie­dli­wo­ści i wła­sna bez­sil­ność wo­bec za­ist­nia­łej sy­tu­acji spra­wiły, że owład­nęło nią coś na po­do­bień­stwo gniewu. I kiedy tylko zo­ba­czyła tego męż­czy­znę, ich go­spo­da­rza, wez­brały w niej wszyst­kie urazy, znaj­du­jąc uj­ście w po­staci ostrych słów. Było jej przy­kro, po­nie­waż na­czel­nik Mac­La­re­nów w ni­czym nie za­wi­nił, sta­no­wił jed­nak część tego oszu­kań­czego przed­się­wzię­cia.

Co ją naj­bar­dziej za­bo­lało, to spoj­rze­nie ku­zynki, jakby ta się na niej za­wio­dła. I Iso­bel ją ro­zu­miała. Sama się na so­bie za­wio­dła. Po­zwo­liła so­bie na wy­buch, nie miar­ku­jąc wła­snych słów i nie ba­cząc na kon­se­kwen­cje. Pod tym wzglę­dem za­wsze po­dzi­wiała ku­zynkę. Edine prze­szła w ży­ciu wię­cej, niż Iso­bel zdo­ła­łaby znieść – na­cier­piała się tyle, że można by tym cier­pie­niem ob­dzie­lić nie­jedno ży­cie, a oto stała tu, u jej boku, z uśmie­chem i trzy­mała wła­sne uczu­cia na wo­dzy że­la­zną ręką. Iso­bel po­winna się od niej uczyć.

Grant spo­glą­dał na młodą ko­bietę, którą po­cząt­kowo wziął za anioła. Za­pewne wy­glą­dała aniel­sko, ale kiedy otwo­rzyła usta, po­pły­nęły z nich słowa pie­kiel­nego gniewu. Okre­śle­nie „nie­okrze­sane tę­paki” wciąż pie­kło ży­wym ogniem, choć w głębi du­szy roz­ba­wiło go tak, że mu­siał siłą woli po­wstrzy­my­wać ci­snący mu się na usta uśmiech. Ta ko­bieta miała od­wagę i bar­dzo mocno wy­ro­bione po­glądy – mu­siał to przy­znać, choć czuł, że tro­chę ra­nią jego dumę.

– Pro­szę się nie mar­twić. Znana mi jest nad­mierna im­pul­syw­ność mło­do­ści. Zna­ko­mite wy­kształ­ce­nie, ja­kie pani naj­wy­raź­niej ode­brała, sta­wia pa­nią po­nad wszyst­kimi moż­li­wymi uczest­ni­kami zjazdu. Upra­szam pa­nią za­tem o cier­pli­wość i wy­ro­zu­mia­łość dla nas, ze­bra­nych tu nie­okrze­sa­nych tę­pa­ków. Ra­czy nam pani wy­ba­czyć na­szą ogra­ni­czoną in­te­li­gen­cję i wie­dzę. Zro­bię wszystko, co w mo­jej mocy, aby nie mu­siała pani zbyt długo zno­sić mo­jego nie­okrze­sa­nia. A te­raz Anne za­pro­wa­dzi pa­nie do po­koju. Po­my­śle­li­śmy rów­nież o za­kwa­te­ro­wa­niu dla to­wa­rzy­szą­cych pa­niom męż­czyzn. I znów mam na­dzieję, że po­byt pań w na­szym zamku okaże się moż­li­wie zno­śny. Pa­nie wy­ba­czą… – Grant skło­nił głowę na znak sza­cunku i wy­szedł z sali.

Iso­bel stała z pię­ściami za­ci­śnię­tymi po bo­kach ciała. Za­słu­gi­wała na każde z jego słów, nie spo­dzie­wała się jed­nak, że ją tak mocno za­bolą.

***

Edine po­roz­ma­wiała z to­wa­rzy­szą­cymi im Mac­Le­odami. Mieli się za­trzy­mać do na­stęp­nego dnia, a po­tem od­je­chać z wy­jąt­kiem jed­nego, który miał zo­stać z nimi dwiema do końca ich wi­zyty.

Kiedy Edine po­że­gnała się z nimi, ru­szyły za Anne do po­koju, który dla nich przy­go­to­wano. Ich prze­wod­niczka pa­plała ra­do­śnie, z oży­wie­niem. Po­wie­działa im, że ko­la­cja bę­dzie za kilka go­dzin i że ogromna więk­szość za­pro­szo­nych go­ści już jest na miej­scu.

Wspięły się po scho­dach, prze­szły ko­ry­ta­rzem z kil­koma oknami wy­cho­dzą­cymi na ze­wnątrz i do­tarły do swo­jego po­koju. Był pro­sty, ale miał wszystko, co po­trzebne: dwa łóżka, stół i dwa krze­sła.

W no­gach oby­dwu łó­żek stały już ich ku­fry. Iso­bel na­wet nie zdała so­bie sprawy z tego, kiedy je przy­nie­siono. Za­pewne wtedy, kiedy roz­ma­wiały z Gran­tem Mac­La­re­nem.

Na wspo­mnie­nie tego męż­czy­zny po­czuła ucisk w żo­łądku.

Gdy drzwi się za­mknęły i ku­zynki zo­stały we dwie, Iso­bel po­pa­trzyła na swoją to­wa­rzyszkę, a ta jed­no­cze­śnie zwró­ciła wzrok na nią. Iso­bel my­ślała, że w oczach Edine do­strzeże gniew, lecz na jej twa­rzy ma­lo­wała się szczera tro­ska.

– Co się stało?

Edine w oczach ku­zynki zo­ba­czyła skru­chę. Z ust Iso­bel wy­mknęło się lek­kie wes­tchnie­nie, za­nim od­po­wie­działa:

– To, co wy­pa­li­łam… Wiem, że to coś nie­wy­ba­czal­nego. Nie mam po­ję­cia, co mnie na­pa­dło. Ostat­nie, czego bym chciała, to cię za­wieść.

Edine w każ­dym z jej słów usły­szała ból. Po­de­szła do niej i ob­jęła ją.

– Wiem, że ci trudno. Nie spo­dzie­wa­łaś się, że czeka cię coś ta­kiego, ale daję słowo, że wszystko do­brze się skoń­czy. Nie po­zwolę, aby kto­kol­wiek cię do cze­goś zmu­sił. To tylko zjazd. Nie masz obo­wiązku za­wrzeć tu umowy mał­żeń­skiej. I cho­ciaż tamto, co po­wie­dzia­łaś, na­prawdę jest nie­wy­ba­czalne, po­ło­ży­łaś pod­wa­liny pod to, jak cię będą po­strze­gać. Do­wie­dzieli się, że twój aniel­ski wy­gląd to tylko fa­sada skry­wa­jąca roz­pusz­czoną pan­nicę.

Iso­bel od­su­nęła się od ku­zynki i po­pa­trzyła na nią ze zmarsz­czo­nym czo­łem i gnie­wem tań­czą­cym w oczach.

– Nie je­stem roz­pusz­czona i do­brze o tym wiesz – oświad­czyła z na­dą­saną miną, po czym po­my­ślała dwie se­kundy, wes­tchnęła i do­koń­czyła z nie­ja­kim ża­lem: – No, może tro­chę.

To ostat­nie wy­po­wie­działa to­nem re­zy­gna­cji, aż Edine ści­snęło się serce i spoj­rzała na nią z czu­ło­ścią.

– Może masz jedną czy dwie wady – po­wie­działa na po­cie­sze­nie i dwoma pal­cami po­ka­zała, jak małe są te przy­wary, je­śli w ogóle ist­nieją. – Ale pod żad­nym wzglę­dem nie je­steś roz­pusz­czona.

– La­ird Mac­La­ren nie za­słu­gi­wał na to, co mu na­wy­my­śla­łam – rze­kła Iso­bel, a jej głos tchnął szcze­rym ża­lem.

Edine spoj­rzała na nią z dziw­nym bły­skiem w oku.

– W rze­czy sa­mej – po­twier­dziła. – Jest bar­dzo przy­stojny, prawda? – za­gad­nęła.

Ku­zynka skwi­to­wała to zdu­mioną miną.

– Prawda jest taka, że nie za­uwa­ży­łam. A je­śli już, nie wiem, co by to miało do rze­czy! – za­wo­łała, bez po­wo­dze­nia si­ląc się na obo­jęt­ność.

Edine par­sk­nęła ci­chym śmie­chem.

– Roz­ma­wiasz ze mną, nie z ja­kąś nie­zna­jomą. Wi­dzia­łam, jak ci opa­dła szczęka na jego wi­dok. Gdy­bym cię nie szturch­nęła ukrad­kiem, pew­nie da­lej byś tam stała, śli­niąc się do tego nie­okrze­sa­nego tę­paka z gór, jak­byś zo­ba­czyła wy­jąt­kowo wy­śmie­nity ką­sek. Cho­ciaż z od­po­wie­dzi, ja­kiej ci udzie­lił, wno­szę, że dla niego zro­bi­ła­byś wy­ją­tek od re­guły, nie są­dzisz? – za­py­tała Edine z roz­ba­wie­niem. Wie­działa, że jej ku­zynka zdaje so­bie sprawę ze swo­jej nie do końca traf­nej oceny. Grant Mac­La­ren wcale nie oka­zał się nie­okrze­sa­nym tę­pa­kiem, za ja­kiego uznała go Iso­bel, za­kła­da­jąc, że bę­dzie taki sam jak więk­szość jego go­ści.

Isa­bel za­trzy­mała się na sło­wach „śli­niąc się” oraz „wy­jąt­kowo wy­śmie­nity ką­sek”. Po­czuła, że się czer­wieni po uszy.

– Edine! – wy­krzyk­nęła ci­cho, jakby ją ktoś miał usły­szeć.

– Cooo? – od­po­wie­działa Edine jesz­cze ci­szej, z szel­mow­ską miną, co spra­wiło, że Iso­bel mu­siała so­bie przy­gryźć wargę, żeby nie wy­buch­nąć śmie­chem.

Iso­bel po­krę­ciła głową na znak, że się pod­daje. Edine już taka była, a ona ko­chała ją za to jesz­cze bar­dziej. Za­bawna, szczera, praw­do­mówna, nie owi­jała w ba­wełnę. Za­wsze na­tu­ralna we wszyst­kich aspek­tach ży­cia, na­wet tych in­tym­nych. I od­po­wia­dała na jej wszyst­kie py­ta­nia ze szcze­ro­ścią, za którą ku­zynka była wdzięczna.

Edine po­czuła się tro­chę winna, wi­dząc za­ró­żo­wione po­liczki swo­jej to­wa­rzyszki, ale mu­siała się prze­ko­nać, czy prawdą jest to, co pod­po­wie­działa jej in­tu­icja, gdy Iso­bel po raz pierw­szy zo­ba­czyła Granta Mac­La­rena. A obecna re­ak­cja ku­zynki nie po­zo­sta­wiała wąt­pli­wo­ści.

– W po­rządku, nic już wię­cej nie po­wiem – obie­cała Edine i za­raz spo­waż­niała. – Ro­zu­miem, że to, co się stało tam, w sali… że na­prawdę taka nie je­steś. Nie za­wio­dłam się, ale też nie spo­dzie­wa­łam się tego. Po­win­nam była się do­my­ślić, na co się za­nosi, po­nie­waż wiem, jak się czu­jesz. Sama to już prze­ży­łam i te­raz od­czu­wam na nowo w związku z tym, że inni mogą de­cy­do­wać o moim ży­ciu, mo­jej przy­szło­ści i moim szczę­ściu, a ja nie mam prawa na­wet się ode­zwać. I wiesz co? Je­stem zła, wła­ści­wie wręcz wście­kła, ale na­uczy­łam się na wła­snych błę­dach, że to uczu­cie tylko za­ciem­nia nam umysł. Po­win­naś wy­bie­rać wojny, w któ­rych mu­sisz wal­czyć, a to nie był wła­ściwy wy­bór, Iso­bel.

– Wiem – przy­znała z ża­lem ku­zynka.

Edine znowu się uśmiech­nęła.

– Je­steś znacz­nie in­te­li­gent­niej­sza. Nie po­zwól, żeby wła­sne emo­cje za­kłó­cały ci zdrowy osąd. Twoi ro­dzice i ja je­ste­śmy z cie­bie bar­dzo dumni, ty mała ję­dzo – za­koń­czyła Edine i pu­ściła do ku­zynki oko, żeby tro­chę roz­luź­nić na­strój. Ro­ze­śmiała się, wi­dząc, że Iso­bel ma za­miar zła­pać ją i od­pła­cić jej za to, że ją na­zwała ję­dzą. Tak, ła­sko­ta­nie bę­dzie od­po­wied­nią karą.

Roz­dział 5

Lo­gan i Grant Mac­La­ren uści­snęli so­bie przed­ra­miona na znak po­wi­ta­nia. Wielka sala w zamku Mac­La­re­nów pre­zen­to­wała się im­po­nu­jąco. Na ca­łej jej dłu­go­ści usta­wiono kilka du­żych sto­łów, które w tej chwili naj­wy­raź­niej były za­sta­wione do zbli­ża­ją­cej się ko­la­cji.

– Już my­śla­łem, że nie przy­je­dziesz – po­wie­dział Grant, pa­trząc na przy­ja­ciela ze szcze­rym uśmie­chem.

Po­znali się na kró­lew­skim dwo­rze dawno temu, gdy byli bar­dzo mło­dzi, ner­wowi i pełni ocze­ki­wań. Szybko się za­przy­jaź­nili. Oby­dwaj mieli silne cha­rak­tery i Grant, mimo po­cząt­ko­wej nie­uf­no­ści, ze swoim po­zy­tyw­nym i szla­chet­nym na­sta­wie­niem do świata, do­brze się do­ga­dy­wał z Lo­ga­nem, któ­rego ce­cho­wały lo­gika my­śle­nia, po­wścią­gli­wość i cy­nizm.

In­nym punk­tem przy­jaźni stała się in­te­li­gen­cja jed­nego i dru­giego. Obaj byli wy­kształ­ceni i od­zna­czali się cię­tym dow­ci­pem, a cho­ciaż Lo­gan nie­wąt­pli­wie wy­prze­dzał Granta na polu wni­kli­wo­ści i stra­te­gii pla­no­wa­nia, nic nie umniej­szało zdol­no­ściom jed­nego w po­rów­na­niu z dru­gim.

Ży­cie po­pro­wa­dziło ich róż­nymi dro­gami. Pod­czas gdy Lo­gan na­dal dość re­gu­lar­nie od­wie­dzał dwór kró­lew­ski, przy­zy­wany sza­cun­kiem i za­ufa­niem, któ­rymi da­rzył go władca, Grant mu­siał się za­jąć wła­snym kla­nem, po­nie­waż jego oj­ciec zmarł rok po tym, jak dwaj mło­dzieńcy się po­znali.

– Nie mia­łem in­nego wyj­ścia – rzekł Lo­gan ze zre­zy­gno­waną miną, którą Grant znał aż nadto do­brze.

– Spójrz na to z dru­giej strony: ja mam go­rzej niż ty. Zo­sta­łem go­spo­da­rzem zjazdu, któ­rego na­wet nie umiem na­zwać. Jak Wil­hel­mowi mo­gło przyjść do głowy coś ta­kiego? I czemu, u dia­bła, nie po­wie­dzia­łeś mu, że to po­ro­niony po­mysł? – za­py­tał Grant z unie­sioną brwią.

Lo­gan uśmiech­nął się na to ostat­nie py­ta­nie.

– Tak mó­wisz, jak­bym miał ja­kiś wpływ na de­cy­zje króla. Nic po­dob­nego. Wil­helm ma swo­ich do­rad­ców i swoją prawą rękę od ta­kich rze­czy. Mnie pro­sił, że­bym ci po­mógł i uwa­żał na ewen­tu­alne kon­flikty, gdyby się wciąż tliły.

Grant po­pa­trzył na niego uważ­nie.

– Po­wie­dzia­łeś mu, prawda? Że ten cały zjazd to po­ro­niony po­mysł. Lo­gan, któ­rego znam, nie prze­mil­czałby tego.

McGre­gor od­wza­jem­nił spoj­rze­nie. Młody Mac­La­ren za­wsze był pie­kiel­nie do­bry w ana­li­zo­wa­niu ludz­kich za­cho­wań.

– I co ci od­po­wie­dział? – spy­tał Grant, za­kła­da­jąc, że po­przed­nie py­ta­nie spo­tkało się z po­twier­dze­niem.

Lo­gan po­krę­cił głową, choć wie­dział, że przy­ja­ciel nie da za wy­graną.

– No, da­waj – za­chę­cił Grant i szturch­nął go lekko w ra­mię.

Lo­gan spoj­rzał na niego, za­nim od­po­wie­dział. Miał świa­do­mość, co się za­raz sta­nie, wie­dział, że Grant ubawi się jego kosz­tem, ale do dia­ska, co mu po­zo­sta­wało? Ta­kie rze­czy ni­gdy nie miały dla niego zna­cze­nia, je­śli cho­dziło o przy­ja­ciół czy wła­sną ro­dzinę.

– Po­wie­dział, że skoro już tu będę, mógł­bym też zna­leźć so­bie żonę.

Grant wy­buch­nął śmie­chem i Lo­gan chcąc nie chcąc, mu­siał mu za­wtó­ro­wać.

– Ciesz się moim nie­szczę­ściem. Nie krę­puj się – po­wie­dział z uśmie­chem, pod­czas gdy Grant wciąż pę­kał ze śmie­chu.

– Pa­mię­taj, że je­stem w tej sa­mej sy­tu­acji – rzekł, kiedy już prze­stał się śmiać i mógł nor­mal­nie mó­wić.

– Czy nie jest to po­etyc­kie i cu­do­wne? – za­gad­nął Lo­gan, znowu z po­ważną miną, wi­dząc, że w sali za­czy­nają się scho­dzić za­pro­szeni go­ście.

Grant za­śmiał się jesz­cze moc­niej.

– Śmiej się, ale to nie jest za­bawne – po­wie­dział Lo­gan z uśmie­chem.

Grant usi­ło­wał spo­waż­nieć, lecz bez więk­szego suk­cesu. Stę­sk­nił się za Lo­ga­nem. Był to bez wąt­pie­nia naj­lep­szy czło­wiek i naj­groź­niej­szy wo­jow­nik, ja­kiego znał. Do dziś pa­mię­tał tamtą chwilę, gdy się spo­tkali po raz pierw­szy.

– Mac­La­ren, prawda?

Grant spoj­rzał na nie­zna­jo­mego, który pa­trzył na niego tak, jakby wi­dział jego skry­waną ner­wo­wość.

Wil­helm za­we­zwał go na dwór, a jego oj­ciec nie miał in­nego wyj­ścia, jak wy­słać syna zgod­nie z kró­lew­skim roz­ka­zem. Gor­don Mac­La­ren nie był pro­stym czło­wie­kiem, nie miał też po­ko­jo­wego na­sta­wie­nia. Nie po­do­bało mu się, kiedy ktoś mó­wił mu, co ma ro­bić, a tym bar­dziej nie ucie­szył się, gdy roz­po­rzą­dzano ży­ciem jego je­dy­nego syna. Od­kąd Grant przy­był na miej­sce, wi­dział, jak re­agują lu­dzie, kiedy po­znają jego na­zwi­sko. Dla­tego te­raz gotów był wy­słu­chać ko­lej­nej znie­wagi.

– Ja­kiś pro­blem? – za­py­tał twar­dym, nie­ugię­tym to­nem.

Był przy­go­to­wany na wszystko, tylko nie na słaby uśmiech tego nie­zna­jo­mego.

– Nie, je­śli dla cie­bie nie sta­nowi pro­blemu, że je­stem McGre­go­rem – od­parł tam­ten nie­wzru­sze­nie, z nie­zmą­co­nym spo­ko­jem i spoj­rze­niem wy­ra­ża­ją­cym cha­rak­ter, oso­bo­wość i moc tego czło­wieka.

Grant też się uśmiech­nął i przy­jął przed­ra­mię wo­jow­nika z klanu McGre­go­rów, ści­ska­jąc je na po­wi­ta­nie.

– Nowy na dwo­rze? – spy­tał Lo­gan, sta­jąc obok niego i roz­glą­da­jąc się po sali zam­ko­wej peł­nej człon­ków róż­nych kla­nów i za­gra­nicz­nych dy­gni­ta­rzy, któ­rzy tego dnia mieli au­dien­cję u króla.

Grant przy­tak­nął.

– Lo­gan McGre­gor. Ja też je­stem tu po raz pierw­szy – przed­sta­wił się nowy zna­jomy. A po­nie­waż Grant mil­czał, cią­gnął: – Nie wiem jak ty, ale ja, choć je­stem tu krótko, już mam dość tego ca­łego osą­dza­nia i wy­ko­ny­wa­nia wy­ro­ków. Nie za­szko­dzi­łoby mieć przy­ja­ciela.

Grant zer­k­nął na jego pro­fil. Mło­dzie­niec był wyż­szy od niego o kilka cen­ty­me­trów i pew­nie mniej wię­cej w jego wieku, jed­nak swoją po­stawą i pew­no­ścią sie­bie spra­wiał wra­że­nie kilka lat star­szego.