37,60 zł
Święta to nie zawsze kolorowe światełka, dzwoneczki, renifery i cudowna, rodzinna atmosfera. Są osoby, które nie znoszą tego corocznego „cyrku” i z pewnością należy do nich Monika. Niestety, przewrotny los czasem kieruje nas w stronę miejsca, do którego pasujemy jak przysłowiowy „kwiatek do kożucha”...
Po spektakularnej porażce w wokalnym talent-show Monika postanawia pomóc swojej przyjaciółce w całorocznej kawiarni świątecznej, którą ta z ogromnym sukcesem otworzyła niedawno w Warszawie. Pewnego dnia zjawia się w niej mała dziewczynka i prosi ją o przekazanie listu do św. Mikołaja. Ku zaskoczeniu Moniki, jej ojcem okazuje się być facet, z którym kilka lat temu połączyła ją namiętność. Patryk niebawem będzie miał dla niej propozycję, która może odmienić zarówno jej, jak i jego życie...
Czy trudna przeszłość determinuje to, co możemy osiągnąć?
Czy przebaczenie sobie i innym, może okazać się kluczem do tego, by wreszcie odnaleźć szczęście?
I co tak naprawdę daje nam w życiu satysfakcję?
Zanurz się w tej pachnącej cynamonem i czekoladą, wzruszającej opowieści o prawdziwej przyjaźni, bólu, stracie, miłości i marzeniach, które „wystarczy spełnić”, by okazało się, że prawdziwa magia dzieje się nie tylko w święta...
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 275
Copyright © M.B. Morgan, 2024
Projekt okładki
Agnieszka Zawadka
Zdjęcia na okładce
Olena Bohovyk; Freestock
Redaktorka prowadząca
Marta Burzyńska
Redakcja
Alicja Matyjas
Korekta
Magdalena Białek
Agnieszka Dudek
ISBN 978-83-8391-597-5
Warszawa 2024
Wydawca
Wydawnictwo Najlepsze
Prószyński Media Sp. z o.o.
ul. Rzymowskiego 28, 02-697 Warszawa
1.
24 dni do świąt
Kochany Święty Mikołaju,
bardzo Cię proszę o lalkę, taką udającą dzidziusia. Wszystkie dziewczynki w przedszkolu już takie mają, tylko nie ja. Mama mówi, że nie mamy pieniążków, ale Ty ponoć je masz, więc bardzo Cię o nią proszę. Pod spodem narysuję Ci, o jaką dokładnie mi chodzi.
Byłam grzeczna i obiecuję, że w przyszłym roku też będę.
Monika
* * *
162 dni do świąt
Życie niektórych ludzi to pasmo sukcesów. Czego się nie dotkną, to od razu zamienia się w złoto. Idealnym tego przykładem jest moja przyjaciółka z czasów szkolnych. Piękna, z dobrego domu, inteligentna… Totalne przeciwieństwo mnie.Od zawsze zastanawiało mnie, jak to się stało, że ona w ogóle się ze mną zakumplowała. Przeprowadziłyśmy się tu z mamą z Gdańska, gdy byłam w drugiej klasie liceum. To był czas zbyt mocnego makijażu, tlenionych włosów i… no cóż – facetów. Bardziej lub mniej udanych. W moim przypadku zwykle bardziej nieudanych.
Patrycja zagadała do mnie na przerwie po jednej z lekcji, dokładnie wtedy, kiedy miałam ochotę wsiąść w pierwszy lepszy pociąg i wrócić na Wybrzeże. Zaprosiła mnie do siebie na kawę i ciastka. Wyśmiałam ją. Ale po chwili dotarło do mnie, że to było na poważnie. Ona naprawdę zaprosiła mnie na cholerne ciastka… „No nic, może tak się bawi młodzież w stolicy…” – pomyślałam. Zgodziłam się, bo przecież nic nie mogłam stracić. Nie miałam tu znajomych, a matka całymi popołudniami migdaliła się z nowym gachem w naszym pięćdziesięciometrowym mieszkaniu, więc byłabym głupia, gdybym nie skorzystała. Oniemiałam, gdy zobaczyłam jej chatę. Podobne rzeczy widywałam do tej pory głównie w serialach o amerykańskich nastolatkach. A już totalnie szczęka mi opadła, gdy Patka założyła fioletowy fartuszek i zaczęła przygotowywać ciasteczka cynamonowe. Ona naprawdę zaprosiła mnie na popołudniowe spotkanie w stylu brytyjskich arystokratek…
Pasowałam do jej domu jak kwiatek do kożucha, ale uznałam, że pewnie drugi raz taki cyrk mnie nie spotka, więc brnęłam w to z uroczym uśmiechem zażenowania na twarzy. Mimo mojej niechęci z każdą chwilą rozmowa coraz bardziej nam się kleiła.
Patrycja opowiedziała mi szybko, na kogo mam uważać w szkole, zdradziła też parę plotek… Zaczynałyśmy łapać wspólny język. Może jednak nie była wcale taka nudna, jak się wydawało na pierwszy rzut oka?
A jak w końcu wylądowałyśmy u niej w pokoju i zaproponowała, żebyśmy zapaliły trawę, to już wiedziałam, że jestem „w domu”. Co jak co, ale tego się nie spodziewałam, widać nie warto oceniać ludzi zbyt pochopnie, nawet jeśli mają na sobie obciachowy fartuszek. Okazało się, że marihuana świetnie łączy się z ciasteczkami i kakao… Kto by pomyślał… W mojej gdańskiej dzielnicy raczej nikt tego wszystkiego wspólnie nie serwował. Różniło nas dosłownie wszystko. Ale jakoś tak wyszło, że ona z jakiegoś powodu potrzebowała chyba trochę mojego „mroku”, a mnie dobrze robiła odrobina jej „światła”. Szybko się bowiem okazało, że nie jest taka święta, jak mi się wydawało, a ja też nie byłam znów takim diabłem wcielonym. Miałam swoje na sumieniu, ale kto by nie miał, wywodząc się z takiego domu jak ja…
Jednak tym, co najbardziej nas dzieliło, była umiejętność realizowania swoich celów. Jak możecie się domyślić, ona zawsze kończyła to, co zaczynała. A ja? No cóż, zwykle ponosiłam porażki albo szybko rezygnowałam i obwiniałam cały świat o to, że mi w życiu „nie idzie”. Wkurzała mnie tym swoim perfekcjonizmem, ale kochałam ją całym sercem. Wiedziałam, że zawsze mogę na nią liczyć. I ona na mnie też mogła. Tak mi się przynajmniej wydawało…
* * *
– Kurwa, ona jest niesamowita… – wymsknęło mi się, gdy stanęłam przed mieniącą się kolorowymi światełkami witryną.
Rozejrzałam się dookoła. Tak, wciąż był lipiec, ale to, co miałam przed oczami, zupełnie na to nie wskazywało.
Mówiłam już, że każdy, nawet z pozoru najgłupszy pomysł Patrycji, był gwarantowanym sukcesem? Bo właśnie do tego typu idei szybko zaliczyłam bożonarodzeniową knajpę, którą postanowiła otworzyć w centrum Warszawy jakiś czas temu. Całoroczną bożonarodzeniową knajpę pod szyldem „Magia Świąt”. O zgrozo…
Przez cały rok leciało w niej Last Christmas i inne tego typu szlagiery. Do tego codziennie można się było tam napić gorącej czekolady z piankami, grzanego wina, kakao, a to wszystko oczywiście w entourage’u migających lampek, choinek, wszechobecnych mikołajów i reniferów… All year long…
Wyśmiałam ją, gdy mi o tym powiedziała przez telefon. Byłam wtedy w Gdańsku, z tym kretynem… Wzdrygnęłam się na myśl o mojej ostatniej relacji. Dałam się zrobić frajerowi jak dziecko. Obiecywał złote góry, miał zostawić żonę… Patka mówiła, że pakuję się w kłopoty, i jak zawsze, niestety, miała rację.
To był dziwny czas w naszej relacji. Prawie przez cztery lata się do mnie nie odzywała. Nie miałam pojęcia czemu. Poza kilkoma wiadomościami ograniczającymi się do życzeń na święta czy urodziny kompletnie się ode mnie odcięła. Próbowałam się z nią kontaktować, ale nie odbierała albo mnie zbywała. Nigdy nie sądziłam, że kiedykolwiek stracimy kontakt, ale widać czasem tak bywa, że nawet przyjaciółki potrzebują od siebie odpocząć. Na szczęście w końcu zadzwoniła, jak gdyby nigdy nic…
Była taka podekscytowana, opowiadając mi o tym pomyśle. Mówiła, że ma dość bycia adwokatem… Że nie chce rozwodzić ludzi. Że chce dawać ludziom radość. A radość to święta. To cholerna czekolada z piankami i pieprzone lampeczki!
Od zawsze miała obsesję na punkcie świąt, ale w tamtym momencie pomyślałam, że chyba postradała zmysły. Była najlepsza na roku na swoich studiach. Miała szansę zrobić ogromną karierę. Od kilku lat pracowała w kancelarii ojca, a ja byłam przekonana, że niebawem pójdzie na swoje. Wiedziałam, że rozwody i praca ze starym nie są spełnieniem jej marzeń, jednak były przecież furtką do wspaniałego, wygodnego życia. Ona jednak z jakiegoś powodu była coraz bardziej sfrustrowana i powtarzała, że ma tego dość. Ja tam chętnie bym się z nią zamieniła… ale ja to ja.
No i postanowiła otworzyć ten swój baro-sklepik. Kocham ją nad życie, ale byłam przekonana, że po dwóch miesiącach wróci do ojca z podkulonym ogonem. Jakież było moje zaskoczenie, gdy jak zwykle okazało się, że nie miałam racji. Z dnia na dzień w jej knajpie zaczęli bywać celebryci. Artykuł na temat kawiarni pojawił się nawet w „Vogue’u”! Turyści walili tam drzwiami i oknami, a i warszawiacy polubili to nowe i dość specyficzne miejsce na mapie ich miasta.
Weszłam do środka i rozejrzałam się dookoła. „Boże, jakie to Patkowe…” – roześmiałam się. Miejsce było niezwykle przytulne. Wyścielone kocykami kanapy mieniły się w kolorach złota, czerwieni i ciemnej zieleni. Regały wypełnione książkami świątecznymi, ozdobami, zabawkami, a nad ladą wielki kalendarz, odliczający dni do kolejnych świąt. Po bokach kilka przyozdobionych choinek, lampki, bar pełen świątecznych smakołyków i ten zapach… Mak, cynamon, skórka pomarańczowa…
Przymknęłam oczy i poczułam się jak w bajce. Jak w bajce o wymarzonych świętach, których nigdy nie przeżyłam. I kto wie, gdyby nie to, że miałam na stopach sandały, a wcześniej spociłam się jak świnka w jednym ze stołecznych autobusów, to może mogłabym w nią nawet uwierzyć!
– Nie wierzę! Monika! – Usłyszałam znajomy głos. – Co ty tu robisz?! – Moja przyjaciółka wyskoczyła zza baru ubrana w czerwony, mikołajkowy komplecik w wersji letniej, z krótkimi rękawami i minispódniczką, lekko zdzirowatą jak na nią. Na głowie miała opaskę ze złotymi gwiazdkami, a na twarzy mnóstwo brokatu.
– Jezu, jak ty wyglądasz! – Roześmiałam się, wyswobadzając się z jej objęć. – No już, puść mnie, masz na sobie tyle tego świecącego gówna, że jak stąd wyjdę, to mnie wezmą za wariatkę.
– A niech biorą. Przecież wiele się nie pomylą… – skwitowała w swoim stylu.
– Bardzo zabawne… – Pokręciłam głową, udając, że mnie to uraziło. – Kurde, pokaż się! Jakie masz króciutkie włosy! To do ciebie niepodobne. Pięknie wyglądasz!
– Dzięki – odparła, lekko zakłopotana, i poprawiła kosmyki odstające przy szyi. – Zjesz coś? – zaproponowała.
– A wiesz, że chętnie? Masz te swoje ciasteczka cynamonowe?
– Pewnie, że mam! Chodź! Napijemy się czegoś dobrego. Negroni świąteczne może być?
– Boże… sprofanowałaś nawet mojego ulubionego drinka?
– Nie sprofanowałam. Ulepszyłam. Zobaczysz! Dobra, siadaj na tej kanapie w rogu, zaraz wszystko przyniosę i pogadamy. – Ścisnęła moją dłoń i poleciała na zaplecze.
Jak ja jej zazdrościłam tego entuzjazmu. Była chyba jedyną osobą, która za każdym razem cieszyła się na mój widok. Ale wiecie, tak szczerze, bez udawania. Jej oczy błyszczały niczym lampki na choince, nie tylko przy mnie, ale zawsze, gdy prowadziła z kimś dialog. Miała ten wyjątkowy dar słuchania, potrafiła całkowicie skupić się na osobie, z którą rozmawiała, dzięki czemu ludzie tak bardzo do niej lgnęli i uwielbiali spędzać czas w jej towarzystwie.
Usiadłam na wskazanym miejscu i wyjrzałam przez okno. Przedziwnie było wrócić do Warszawy po tylu latach. I jeszcze siedzieć w tym śmiesznym miejscu… Miałam cichą nadzieję, że to będzie koniec mojej tułaczki. Że tym razem zostanę tu na dłużej… Kto wie, może na zawsze…
– Dobra, opowiadaj, co tu robisz. – Patka zdjęła opaskę, przeczesała włosy dłonią i skubnęła kawałek drożdżowego ciasta, które wzięła dla siebie.
– Tomek…
– Nie… Błagam, nie żartuj tak nawet, przecież wiesz, że on… – Skrzywiła się niemiłosiernie.
– Wiem, wiem, ja to wszystko wiem, ale stara miłość…
– Miłość?! – Przerwała mi. – Co ty opowiadasz?! Przed chwilą kochałaś tamtego… Jak mu tam było?
– Jacek.
– No właśnie. Jacek. Mało ci kłopotów? Moni, nie mamy już po piętnaście lat, może czas zacząć wyciągać wnioski zamiast ciągle pakować się w tę samą kabałę?
Wiedziałam, że moja przyjaciółka nie akceptowała mojej ostatniej relacji i że ją nią rozczarowałam. Ale co ja poradzę, że im większe bagno, tym bardziej lecę tam jak mucha do gówna? Taka już moja natura…
– Ale to nie tak. Ja właśnie wyciągnęłam wnioski. Wiesz, że kocham Warszawę. A Tomek… Po tym wszystkim, co przeszłam, zrozumiałam, że on był kimś wyjątkowym.
– Wyjątkowym oszustem? Dziwkarzem? Patologicznym kłamcą? Mam wymieniać dalej?
– Pati, każdy popełnia błędy. – Powoli zaczynałam się irytować. – Okej, może nie ty, nie każdy jest taki perfekcyjny, ale on… może się zmienił? Minęło wiele lat… Wszyscy przecież się zmieniamy.
– Naprawdę w to wierzysz? – Spojrzała na mnie z politowaniem.
– Chcę w to wierzyć. Napisał do mnie jakiś czas temu. Byłam jeszcze z Jackiem… Z czasem te jego wiadomości były coraz częstsze… Wiesz, że takiej chemii jak z nim, to…
– Wiem, wiem, nie miałaś z nikim innym – powtórzyła od niechcenia zdanie, które wypowiadałam za każdym razem, gdy Tomek wracał do mojego życia. – No i co?
– No i to, że zaprosił mnie tu do siebie na tydzień.
– Więc rzuciłaś wszystko i przyjechałaś na tydzień? Tak po prostu?
– Nie. Rzuciłam wszystko i zostaję tu. Z nim.
– I rozumiem, że on o tym jeszcze nie wie?
– Jeszcze nie… Ale się dowie. Kurde, Patka, ja naprawdę czuję, że tym razem to jest to. Zresztą… Nie tylko o to chodzi…
– Dzięki Bogu… Więc jest jeszcze dla ciebie nadzieja… – Przeżegnała się ostentacyjnie.
– Za kilka dni jest casting do tego programu, wiesz, tego, o którym marzyłam. Mówię ci, czuję, że się uda. Czuję, że po tym całym gównie w końcu i do mnie uśmiechnie się szczęście, nie wiem dlaczego, ale czuję, że zbliża się jakiś przełom…
– Monika, skarbie, wiesz, że życzę ci jak najlepiej, ale poczekaj z dalekosiężnymi planami, dobrze? – Chwyciła mnie za dłonie i spojrzała mi głęboko w oczy. – Okej, chcesz spędzić z nim czas, to to zrób, ale nie angażuj się od razu, obserwuj, sprawdź, czy naprawdę się zmienił. A program… Wiesz, jak tam ciężko się dostać. Oczywiście będę ci kibicować, pójdę tam z tobą, będę cię wspierać, ale błagam, podejdź do tego na spokojnie, nie chcę, żebyś się rozczarowała…
– Bo co? Bo ja nie mam prawa być szczęśliwa? Bo to pierdolone szczęście tylko tobie się może ciągle przydarzać? A może ja też bym chciała chociaż kropelkę? Ale co?! Nie zasługuję, bo jestem z gównianego domu?! To chcesz powiedzieć?! Ja nie mogę zrobić kariery? Nie mogę być w szczęśliwym związku?!
– Monika, to nie tak… Przecież wiesz, że kocham cię całym serduchem i zawsze będę przy tobie…
– Zawsze?! A może tylko wtedy, jak mi się nie układa? Bo tak ci łatwiej czuć się lepszą ode mnie? Mam tego dość. Gratuluję kolejnego sukcesu, „przyjaciółko”! – Łyknęłam na szybko to, co zostało w szklance, rzuciłam dwie dychy na stół i wyszłam, udając, że nie słyszę Patki błagającej, żebym wróciła.
CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ WERSJI