Kolce róży - Wilson Rosalie - ebook + książka

Kolce róży ebook

Wilson Rosalie

4,4

Opis

Po ślubie z Wiktorem Maria liczyła na bezpieczeństwo i spokój. Owszem, uratowała swoich bliskich, jednak sama znalazła się w śmiertelnym niebezpieczeństwie i bardzo szybko się o tym przekonała.

 

Ból głowy – to było pierwsze, co poczuła, kiedy obudziła się w głębokim dole. Zdezorientowana i przerażona nie miała żadnej możliwości ucieczki. Dół był okrągły i głęboki jak studnia, a jego dno zamieszkiwały szczury. Na domiar złego obok Marii było coś jeszcze – zwłoki. A raczej to, co z nich pozostało.

 

Zdrada bolała. Zwłaszcza kiedy dokonała jej osoba, po której się tego nie spodziewaliśmy. Wiktor nie sądził, że Maria cokolwiek znaczyła w jego życiu. Miał prosty plan, który chciał zrealizować. Jednak plany lubiły się zmieniać a gdzieś w pobliżu czaiło się prawdziwe zło. Bestia o wiele gorsza niż ta, która mieszkała w Ogrodach.

 

W mrocznej posiadłości, wśród ogromu tajemnic, dwoje ludzi próbowało odnaleźć siebie. Ona miała być ratunkiem dla jego czarnej duszy. On jej wybawieniem od przeznaczenia. Tymczasem oboje znajdowali się pośrodku czegoś, co zakrawało na ironię losu i niosło za sobą tylko zniszczenie i śmierć.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 350

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (75 ocen)
50
13
5
5
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Anastazia

Całkiem niezła

Ta książka wywołuje nie małe emocje... najpierw chciałam ją wyrzucić z półki bo jakoś mnie nudziła, potem pojawiło się wiele różnych ciekawych wątków ale do końca są one nierozwiązane a teraz skończyła się tak że czekam z niecierpliwością na część III
10
mater0pocztaonetpl

Dobrze spędzony czas

Coraz lepiej
00
Gusia79

Całkiem niezła

Historia nawet ciekawa ale główna bohaterka jest strasznie irytująca. Niedojrzała. Czytam dalej głównie ze względu na głównego bohatera.
00
BreakingGlass

Z braku laku…

Dałam tej historii drugą szansę, ale niestety jest to samo co w pierwszym tomie. Same ogólniki, niepotrzebne wrzutki i bohaterowie, którzy nic nie wnoszą do wymyślonej opowieści. Nie polecam, ale pewnie przeczytam kolejny tom.
00
Izabela_1977

Nie oderwiesz się od lektury

świetna cześć, cudownie poprowadzone budowanie napięcia emocjonalnego. rewelacja bardzo poruszająca
00

Popularność




Wszystkim tym, których usta milczą, natomiast dusza krzyczy z rozpaczy.

PROLOG

Jedno z większych miast w Polsce

Dwa lata wcześniej

Niemal w każdym mieście znajduje się dzielnica, której lepiej unikać nocami. Są to ulice, na których mieszkają patologie i bezdomni, a wizyty policji są częstsze niż odwiedziny kurierów lub listonoszy. Mówi się również, że najciemniej pod latarnią, dlatego w takich miejscach najczęściej tworzy się tak zwane dziuple, w których wytwarzane są narkotyki lub inne substancje odurzające.

W jednym z większych polskich miast, na samych obrzeżach stał opuszczony, częściowo zawalony młyn. Niegdyś był wizytówką miasta. Zbudowany niemal przed dwustu laty, był miejscem pracy kilkuset osób. Młyn przetrwał wojnę i chociaż został częściowo zrujnowany, niektóre jego partie nadal nadawały się do użytku.

W ciągu dnia wokół budynku było zupełnie pusto. Zamknięta brama z tabliczką, na której widniał napis: „ZAKAZ WSTĘPU”, skutecznie odstraszała ciekawskich, których i tak było niewielu. Całego terenu pilnowały również dwa amstaffy, które dokarmiał specjalnie wynajęty i opłacony człowiek.

Przed laty pewien dziennikarz śledczy zainteresował się młynem, ponieważ był przekonany, że kryje on w sobie mroczne tajemnice. Wszczął prywatne śledztwo i próbował wyjaśnić, dlaczego posesji pilnują psy oraz w jakim celu urząd miasta w ogóle wynajmuje kogoś do pilnowania ruin. Przecież to kompletnie nie trzymało się kupy, nie mówiąc już o tym, że pieniądze podatników – według owego dziennikarza – były wyrzucane w błoto.

Nie dowiedział się niczego konkretnego. Miasto wymigało się wyjaśnieniem, że młyn i budynki do niego przynależące stanowiły zabytek i w późniejszym czasie wszystko zostanie przekształcone na muzeum.

Dziennikarz w to nie uwierzył.

Na stronach gazety, w której pracował, co rusz pojawiały się spekulacje, jakoby młyn stanowił centrum przemytu narkotyków oraz handlu ludźmi. Jako dowody załączył zdjęcia zrobione z ukrycia, na których doskonale było widać, że nocami wokół budynku kręciła się grupa mężczyzn, a wśród nich kilka skąpo ubranych kobiet.

Zrobiło się nieprzyjemnie. Młynem zaczęła się interesować policja kryminalna i dziennikarz był przekonany, że wpadł na trop mafii, która lada dzień zakończy swoją działalność. Był świadkiem, jak burmistrz wraz z kryminalnymi otwierają bramę, wchodzą na teren, a później przeszukują wszystko, włącznie z zawalonymi częściami. Oprócz jednego pomieszczenia, w którym przesiadywał stróż, w budynku nie znaleziono nic, co mogłoby świadczyć o jakiejkolwiek nielegalnej działalności. Nocna eskapada grupy ludzi została wyjaśniona jako impreza, którą urządził ów pan stróżujący, a sprawę zamknięto i wrzucono do szuflady policyjnego biurka.

Kilka dni po wejściu policji na teren młyna dziennikarz zginął w wypadku samochodowym. Śledztwo wykazało, że mężczyzna poruszał się autem z przetartymi klockami hamulcowymi, a że nie zwykł jeździć ostrożnie, wylądował na jednym z przydrożnych drzew. Pochowano go na większym cmentarzu, gdzieś między jego babką a matką, a całemu zdarzeniu przypięto łatkę nieszczęśliwego wypadku.

Nikt nie powiązał tej tragedii ze śledztwem, które prowadził tuż przed śmiercią. Nikomu nie przyszło też do głowy, by dokładnie sprawdzić sytuację prawną młyna, bo jak się okazuje, nie należał on do miasta. Dziennikarz odkrył to w przeddzień swojej śmierci.

* * *

Wysoki, szczupły mężczyzna wysiadł z samochodu i rozejrzał się dookoła. Noc była cicha i zachmurzona, ale deszcz nie spadł z ciemnego nieba. Okolica była zupełnie pusta i oprócz światła palącego się na piętrze budynku próżno było szukać śladu żywej duszy. Drzwi do młyna były otwarte, a w ich progu siedział biały, tłusty kot. Leniwie mył przednią łapę, a gdy przybysz ruszył w jego stronę, zamiauczał, wstał i się przeciągnął.

Mężczyzna wszedł do sporego, ciemnego korytarza, z którego drzwi na prawo prowadziły na wielką, pustą halę. Nawet tam nie zaglądał, bo wiedział, że nikogo tam nie zastanie. Jedynie dwa duże amstaffy, o czarnej niczym smoła sierści, wystawiły głowy spod schodów i zamruczały przyjaźnie.

Znały jego zapach, chód i dźwięki, które wydawał podczas chodzenia. Zostały tak wyszkolone, że już z daleka potrafiły zidentyfikować, kto podjeżdża pod budynek, dlatego wiedziały, kiedy powinny ruszyć do ataku, a kiedy pozostać na miejscu. W tym momencie wyszły tylko po to, by ich pan pogłaskał je pieszczotliwie po głowach.

– Jak tam, chłopcy? – zapytał i kucnął przed psami. – Spokojnie?

Oba psy zamerdały wesoło ogonami, a jeden nawet zdołał polizać mężczyznę po policzku. Biały kot minął całe zamieszanie bez żadnego zainteresowania. Przeszedł pod psami, otarł się o jedną z masywnych łap i pomknął schodami na górę, do światła i ciepła.

Z góry dobiegło szuranie i po sekundzie na szczycie schodów stanął równie wysoki, jasnowłosy człowiek. Miał na sobie ciemne jeansy i bluzę z kapturem, a przy lewym biodrze ewidentnie odznaczała się broń.

– Te bydlaki puszczą mnie z torbami – powiedział. – To nie są psy, to są słonie. Wiesz, ile potrafią zjeść?!

– Nie marudź – odpowiedział ten pierwszy i wstał. Psy posłusznie wróciły na swoje miejsce. – Ja płacę za karmę, ty jedynie podajesz.

– I sram pod siebie ze strachu – burknął. – Nie mogłeś kupić jakiegoś owczarka?

– Mówiłem ci już, że marudzisz jak baba? – zapytał właściciel młyna i wszedł po schodach.

Blondyn przewrócił oczami i się odsunął, by jego towarzysz mógł wejść na piętro. Było tam spore pomieszczenie, 

z betonem zamiast podłóg, obdrapanymi ścianami i oknami, które nie chroniły przed zimnem. Po prawej stronie stało biurko z monitorem, na którym widać było wszystkie pomieszczenia oraz okolicę wokół budynku. Przed biurkiem stało krzesło, teraz niedbale odsunięte, a obok lampa, która oświetlała część pomieszczenia. Dookoła walały się puste puszki po napojach gazowanych, pudła po pizzy i innych fast foodach oraz kilka butelek po piwie.

– Nie patrz z takim obrzydzeniem – burknął blondyn. – Jakoś muszę tu żyć, co nie?

– Tomek, kurwa – odrzekł brunet. – Mamusia cię nie nauczyła, że śmieci wyrzucamy do kosza?

Blondyn zaśmiał się cicho.

– Nie mam kosza. – Rozłożył ręce w geście bezradności.

Mężczyzna pokręcił głową i spojrzał w najdalszy, nieco zaciemniony kąt pomieszczenia. Pod ścianą siedziało sześć skąpo ubranych dziewczyn, które trzęsły się z zimna. Każda z nich miała owinięte liną ręce oraz nogi, a usta zaklejone szarą, szeroką taśmą. Były przerażone, ich makijaże rozmazane od płaczu, a oczy wielkie niczym talerze satelitarne.

Tomek bez słowa podał mężczyźnie dowody osobiste kobiet, które wcześniej im zabrał.

– Wioleta, Katarzyna, Ramona… – czytał na głos i zerkał na zdjęcia w dowodach oraz twarze kobiet.

Siedziały ściśnięte i przytulały się jedna do drugiej. Jednak uwagę bruneta przykuła jedna, ewidentnie wyróżniająca się dziewczyna.

– Afroamerykanka? – zdziwił się.

Tomek uśmiechnął się przebiegle.

– Jasmina – przedstawił kobietę.

Podszedł do niej, chwycił ją za ramię i stanowczym szarpnięciem zmusił, by wstała. Nie mogła chodzić ze związanymi nogami, dlatego chwycił ją w pół i przeniósł w stronę rozmówcy, do lepszego światła. Dziewczyna zaczęła płakać.

– Mówi po polsku? – zapytał brunet.

– Oczywiście. – Tomek pogładził Jasminę po głowie niczym małe dziecko. – Mówi w kilku językach. To zdolna dziewczynka.

Brunet delikatnie ściągnął taśmę z ust dziewczyny. Spojrzała na niego z niemym zaskoczeniem w ciemnych, dużych oczach.

– Wiesz, dlaczego tu jesteś? – zapytał.

Pokręciła przecząco głową, a on westchnął ze zrezygnowaniem, uniósł dłoń i powoli pogładził jej ciemny policzek.

– Irytuje mnie, że takie piękne dziewczyny jak ty umawiają się z takimi świniami.

Zrobiła duże oczy, bo nic nie rozumiała.

– Twój chłoptaś cię sprzedał, moja droga – wyjaśnił. – Od dzisiaj pracujesz dla mnie.

Ponownie pokręciła przecząco głową i się rozpłakała.

– Proszę – wyjąkała. – Proszę, nie rób mi krzywdy.

Z zewnątrz dobiegł dźwięk jadącego samochodu, a chwilę później na schodach pojawiło się trzech dobrze zbudowanych mężczyzn. Brunet nie zwrócił na nich uwagi.

– Skarbie – powiedział do Jasminy – nie zamierzam cię krzywdzić. Nawet cię nie dotknę, obiecuję ci to.

Dziewczyna spojrzała ponad jego ramieniem na przybyłych gości.

– Błagam – wydusiła. – Błagam…

Zignorował ją.

– Isidro – zwrócił się do jednego z przybyłych mężczyzn. – Tamte – wskazał głową kąt pomieszczenia – rozrzucamy po kraju. Jasmina pojedzie na Berlin. Tam lubią takie egzotyczne panny.

– Oczywiście, szefie.

Krzyk Jasminy było słychać na całym terenie młyna.

„Przyjdź i przypomnij mi, że jeszcze żyję”. 

 – Paullina Simons, 

Jeździec miedziany

ROZDZIAŁ 1

Maria

Zewsząd otaczała mnie cisza i była ona niczym kat znęcający się nad swoją ofiarą. Zawsze sądziłam, że taki spokój jest zbawienny, jednak w tamtym momencie pragnęłam się znaleźć w totalnym chaosie. Potrzebowałam dźwięku, potrzebowałam rozmów, a przede wszystkim potrzebowałam obecności.

Puste mieszkanie wpędzało mnie w jeszcze podlejszy nastrój. Myśli, które próbowałam odganiać niczym namolne muchy, wracały jak bumerang i katowały moją głowę wspomnieniami. Im dłużej to trwało, tym bardziej się poddawałam, aż w końcu zrezygnowana padłam na łóżko. Patrzyłam w sufit i się zastanawiałam, kiedy to wszystko się zaczęło. Kiedy rozpoczął się mój koniec? W dniu ślubu z Wiktorem? A może znacznie później? Może wtedy, gdy wpuściłam Mateusza do swojego życia, a następnie do sypialni?

ROZDZIAŁ 2

Maria

Kilka tygodni wcześniej

Było mi strasznie zimno, a całe moje ciało pokryła gęsia skórka. Rozejrzałam się dookoła. Chciałam mieć absolutną pewność, że na korytarzu byłam całkowicie sama. Wyjęłam z kieszeni spodni telefon i zerknęłam na godzinę. Dochodziła trzecia nad ranem, a ja, zamiast leżeć w ciepłym, wygodnym łóżku, czekałam jak idiotka na Mateusza. Sama już nie wiedziałam, które z nas było większym debilem – ja, ponieważ zgodziłam się z nim spotkać, czy on, bo postanowił wejść do posiadłości o tak później porze.

Dźwięk dzwoniącego telefonu obudził mnie jakąś godzinę wcześniej. Z początku nie mogłam rozpoznać głosu chłopaka, byłam kompletnie zaspana i zdezorientowana. Dopiero po dość długich namowach stajennego i jego zapewnieniach, że nic się nie wydarzy, że chce tylko porozmawiać, wyraziłam zgodę na krótką wizytę w zamku. Ubrałam się szybko w byle jakie ciuchy i zbiegłam na dół. Stanęłam pod schodami i czekałam na chłopaka. Czułam, że moje obawy rosną z minuty na minutę.

Moja rozmowa z Wiktorem nie przebiegła tak, jak bym sobie tego życzyła. Po słowach mężczyzny sama już nie wiedziałam, co było prawdą, a co plotką wymyśloną przez ludzi z wioski. Mój mąż otwarcie przyznał, że był winny śmierci swojej narzeczonej, ale sposób, w jaki to zrobił, wydał mi się… dziwny. Przerażający, aczkolwiek dziwny. Wyglądało to tak, jakby chciał mi na siłę wmówić, że zamordował Zuzannę. Zresztą nie tylko mnie chciał to wpoić, ale również całemu światu i tego kompletnie nie pojmowałam. Przecież jeżeli ktoś był niewinny, to starał się to udowodnić i odpychał od siebie wszelkie ataki oraz oskarżenia. Natomiast Wiktor przyjął wszystko, co o nim mówiono, i wcale nie zamierzał wyjaśnić całej sytuacji. Wolał stanąć przede mną i powiedzieć wprost: „Tak, to ja zamordowałem Zuzę, a następnie zamurowałem ją w ścianie”.

Mętlik w mojej głowie powiększył się jeszcze bardziej. Odkąd opuściłam jadalnię, towarzyszyło mi uporczywe uczucie strachu. Nie mogłam nawet stwierdzić, co było tego przyczyną – pojawienie się Michaliny czy wyznanie męża. Zaczynałam być zmęczona tym wszystkim i po długim płaczu usnęłam jak dziecko. Jednak nie dane mi było się wyspać, bo już po kilku godzinach byłam zmuszona wrócić z tej jakże pięknej krainy Morfeusza i odebrać telefon od stajennego.

Im dłużej stałam w korytarzu, tym bardziej pragnęłam wrócić do sypialni. Nie byłam pewna, czy Wiktor już spał, czy nadal przebywał w gabinecie. Brakowało mi odwagi, by pójść to sprawdzić. Nie wiedziałam, co miałabym mu powiedzieć, gdybym się na niego natknęła. Cały budynek był skąpany w ciemności i ten fakt skutecznie potęgował moje obawy. Po moich plecach przebiegły nieprzyjemne dreszcze i zrobiło się jeszcze chłodniej. Zaczęłam nerwowo przestępować z nogi na nogę. Przecież nie mogłam stać pod schodami w nieskończoność!

W końcu, kiedy już straciłam wszelkie nadzieje, drzwi wejściowe się uchyliły i do środka wślizgnęła się jakaś postać.

– Majka – mówił szeptem, jednak jego głos odbijał się echem od kamiennych ścian. – Jesteś tutaj?

Od razu rozpoznałam stajennego i wyszłam ze swojej kryjówki. Z początku mnie nie widział i skierował się w stronę gabinetu Wiktora. Syknęłam cicho.

– Oszalałeś?! – szepnęłam, chwyciłam go za ramię i wciągnęłam pod schody. – Kompletnie zwariowałeś?! Wiesz, co będzie, jak ktoś nas przyłapie?!

– Cholera, nic nie widzę – mruknął, a ja szybko zasłoniłam mu usta dłonią.

Wydawało mi się, że jego głos był niczym krzyk w tych murach.

– Bądź cicho i chodź. – Chwyciłam go za dłoń.

Wyszliśmy z ukrycia i najciszej, jak potrafiliśmy, weszliśmy na górę. Zaprowadziłam Mateusza do mojej sypialni, a gdy zamknęłam za nami drzwi, miałam ochotę przyłożyć dwudziestolatkowi czymś ciężkim.

– Wiesz, że to jest niebezpieczne? – zapytałam już normalnym głosem.

Stanął na środku pokoju i uważnie zmierzył mnie wzrokiem. Dopiero teraz mogłam zobaczyć, że miał na sobie czarne spodnie dresowe i równie ciemną bluzę z kapturem.

– Przepraszam – powiedział po chwili. – Martwiłem się.

– Martwiłeś? – Nie docierały do mnie jego słowa. – O czym ty…

Moją wypowiedź przerwało pukanie do drzwi. Mateusz spojrzał na mnie przerażony i szybko rozejrzał się po pokoju.

– Kto tam? – zapytałam niepewnie.

– Wiktor.

Zrobiło mi się słabo. Patrzyłam na stajennego i kompletnie nie wiedziałam, co zrobić. Za drzwiami miałam męża, w pokoju chłopaka, z którym się całowałam i… i nie mogło z tego wyniknąć nic dobrego.

– Zaczekaj chwilę, jestem naga! – wymyśliłam na poczekaniu.

Podbiegłam szybko do szafy, otworzyłam ją i wskazałam Mateuszowi, że ma się w niej schować.

– Chyba zwariowałaś – rzekł. Patrzył na mnie jak na kompletną idiotkę.

– Nie, nie zwariowałam. – Czułam, że niedługo się rozpłaczę. – Mateusz, do jasnej cholery, błagam cię.

– Czy ja ci wyglądam na kochasia, który chowa się przed zazdrosnym mężem w szafie? – zapytał i nadal nie ruszył się z miejsca.

Nie miałam czasu z nim dyskutować. Nie zakluczyłam drzwi, Wiktor mógł wejść w każdej chwili, a stajenny nie chciał ze mną w żaden sposób współpracować.

– Szczerze? – warknęłam. Podeszłam do niego i zaczęłam go pchać w stronę szafy. – Właśnie tak wyglądasz. A teraz się schowaj i nie oddychaj, jasne? – Wcisnęłam go do środka i zamknęłam drzwi, zanim zdążył cokolwiek odpowiedzieć.

– Aua! – usłyszałam syk dwudziestolatka. – Moje palce!

Znów rozległo się pukanie.

– Mario, ja czekam – powiedział hrabia.

– Kurwa, już! – zawołałam.

Szybko zmierzwiłam sobie włosy, podeszłam do drzwi i otworzyłam je na oścież. Mój mąż wyglądał na zirytowanego. Opierał się ramieniem o framugę i patrzył na mnie srogo, a w lewej dłoni trzymał jakąś teczkę. Był w kompletnym ubraniu, więc albo się jeszcze nie kładł, albo już wstał.

– Słucham? – powiedziałam najbardziej naturalnie, jak tylko potrafiłam.

Zmierzył mnie spojrzeniem.

– Włożyłaś spodnie na koszulę nocną? – zapytał.

Zerknęłam w dół. Rzeczywiście nie miałam na sobie nic oprócz cienkiej koszuli nocnej i jeansów, które wcisnęłam na siebie przed wyjściem z pokoju.

– Bo mnie zaskoczyłeś – mruknęłam i odeszłam od drzwi.

Burknął coś w odpowiedzi, ale jasne było, że mi nie uwierzył. Wszedł do sypialni, po czym rzucił teczkę na łóżko.

– Kopia dokumentów dla ciebie – powiedział. – Z kim rozmawiałaś?

Po moim ciele przebiegł nieprzyjemny dreszcz.

– Ja? – Zerknęłam w stronę szafy. – Z nikim. Skąd pomysł, że z kimś rozmawiałam?

– Wydawało mi się, że słyszałem twój głos. – Patrzył na mnie podejrzliwie. – Jesteś sama?

Oczywiście, że tak, jeśli nie liczyć stajennego w szafie.

– Tak – odpowiedziałam szybko. – Ja po prostu tak mam, że czasami mówię sama do siebie. – Czułam, jak dłonie mi się pocą.

Wiktor powoli podszedł do drzwi łazienki.

– Sama do siebie… – powtórzył cicho. – A w jakim celu?

Wzruszyłam ramionami.

– A bo ja wiem – odpowiedziałam i patrzyłam, jak zagląda do pomieszczenia. – Po prostu fajnie tak pogadać ze sobą. Myśli swoje możesz poznać i w ogóle…

Mężczyzna zerknął na mnie przez ramię.

– Dlaczego się denerwujesz, Mario?

Pogrążałam się coraz bardziej. On doskonale widział, że coś nie gra, i było kwestią czasu, jak odkryje całą prawdę. Niepewnie podeszłam do łóżka i usiadłam na nim.

– Wydaje ci się – odpowiedziałam. – Po prostu nie spodziewałam się ciebie o takiej porze.

Zamknął drzwi od łazienki i zbliżył się do łóżka.

– Jesteśmy małżeństwem – rzekł. – Powinnaś się mnie spodziewać o każdej porze dnia i nocy. – Nagle się schylił i zerknął pod mebel, jakby czegoś szukał.

Serce waliło mi jak oszalałe. Hrabia się domyślił, że go okłamuję, i celowo przeszukiwał sypialnię. Zamknęłam na chwilę oczy i wzięłam kilka głębszych oddechów. Musiałam jakoś się go pozbyć.

– Wiktor, chciałabym pójść spać – powiedziałam. – Porozmawiamy rano.

Wyprostował się, po czym spojrzał na mnie. Jego wzrok był nieodgadniony i jak zwykle zimny niczym lód.

– Na pewno wszystko w porządku? – Nadal był podejrzliwy. – Jesteś dziwnie zdenerwowana.

– A dziwisz mi się? – mruknęłam. – Po twoim wyznaniu człowiek nie może być spokojny.

Mężczyzna ukrył dłonie w kieszeniach spodni.

– A mnie się wydaje, że to nie o moje wyznanie chodzi – odpowiedział chłodno. – Ale skoro już do tego nawiązałaś, to może powiesz mi, skąd wiesz o tej całej sytuacji?

Przełknęłam ślinę. Nie zamierzałam mówić, kto powiedział mi o tej historii, ale nie mogłam być pewna, że Wiktor nie znał tożsamości moich „informatorów”. Był podejrzliwy, a ostatnia awantura spowodowana moim spotkaniem z Mateuszem dowodziła tylko tego, że kiedy o coś pytał, to z pewnością znał już prawdę.

– Twoi pracownicy – odpowiedziałam w końcu wymijająco. – Kręci się tutaj mnóstwo osób, a wyciągnięcie informacji na twój temat nie jest wcale takie trudne.

Wiktor zmarszczył lekko czoło i podrapał się po podbródku. Nie spuszczał ze mnie wzroku, ale po chwili odwrócił się w stronę szafy i ku mojemu przerażeniu zaczął się do niej zbliżać.

– Doprawdy? – mruknął takim tonem, jakby mi nie dowierzał.

Zaparło mi dech, gdy wyciągnął rękę, aby otworzyć drzwi szafy. W uszach zaczęło mi dzwonić i musiałam szybko coś zrobić, by powstrzymać go przed zajrzeniem do wnętrza. Wzięłam w garść cały mój strach, podeszłam szybko do męża i stanęłam między nim a szafą.

– Naprawdę chciałabym położyć się spać – powiedziałam i oparłam się plecami o mebel. – Jestem zmęczona.

Opuścił dłoń.

– Wiesz, Mario… – zaczął i pochylił się nieco nade mną. – Dotychczas odnosiłem wrażenie, że nie bardzo interesuje cię moja przeszłość. To bardzo dziwne, że nagle postanowiłaś wypytywać o mnie służbę. Wiedz jednak, że od osób postronnych nigdy nie dowiesz się całej prawdy.

– Od ciebie też nie dowiem się prawdy – zauważyłam.

Uśmiechnął się pod nosem, a zapach jego perfum przyprawił mnie o zawrót głowy.

– Już ci mówiłem – powiedział wprost do mojego ucha. Jedną dłoń oparł o szafę, a drugą pozostawił w kieszeni spodni. – Jeżeli będziesz grała na moich zasadach, to dowiesz się więcej, niżbyś chciała. Musisz być tylko grzeczna.

Jego oddech uderzał o moją skórę i mimowolnie przymknęłam oczy. Czułam, jak serce waliło mi w piersi, a całe ciało przeszywały nieprzyjemne dreszcze. Rodzina była dla mnie najważniejsza, ale nie byłam pewna, czy dam radę żyć z kimś takim jak hrabia.

– Proszę, odejdź – wyszeptałam ledwo słyszalnie. – Zostaw mnie.

Wiktor się odsunął, chociaż nie miałam wątpliwości, że nie zrobił tego ze względu na moją prośbę. Kiedy otworzyłam oczy, zbliżał się do wyjścia z sypialni.

– Chciałbym, abyś zaprzyjaźniła się z Michaliną – rzekł i stanął w progu. Odwrócił się w moją stronę i posłał mi spojrzenie pełne pewności siebie, chłodu i wyższości. – Masz się nią zająć, pomóc jej zapomnieć o koszmarze, który przeżyła.

Otworzyłam usta ze zdumienia.

– Ale ja… – zaczęłam. Przecież ta dziewczyna była chora! Potrzebowała profesjonalnej opieki, a nie mojego towarzystwa!

– Bez dyskusji, Mario. I nie przeklinaj, hrabinie to nie przystoi – mruknął, po czym wyszedł z pokoju i cicho zamknął za sobą drzwi.

Powoli podeszłam do łóżka i usiadłam na nim, całkowicie oszołomiona. Wiktor wiedział, że coś ukrywałam, z pewnością zauważył, że ponownie go okłamywałam. Ponadto nakazał mi spędzać czas z Michaliną, a przecież kompletnie nie wiedziałam, jak postępować z takimi osobami. Nigdy nie miałam styczności z ludźmi chorymi umysłowo, nie miałam pojęcia, jak i o czym mogłabym rozmawiać z przyjaciółką męża. Poza tym bałam się jej.

Mateusz wyłonił się z szafy z dziwną miną.

– Jezu, ale z niego skurwiel – powiedział cicho. Podszedł do mnie i niepewnie usiadł obok. – Wszystko w porządku?

W jego głosie słyszałam troskę, ale nie potrafiłam tego docenić. Coraz bardziej przekonywałam się o tym, że gdy zgodziłam się wyjść za Wiktora, skazałam siebie na zagubienie, cierpienie i płacz. Oczy zaczęły mnie piec i po mojej twarzy ponownie potoczyły się łzy.

– Hej – rzekł delikatnie stajenny, po czym objął mnie ramieniem. – Nie płacz, to wszystko jakoś się ułoży.

Pokręciłam przecząco głową.

– Czasami myślę, że to jest niesprawiedliwe – odezwałam się po chwili. – Mam dopiero dwadzieścia lat, wszyscy moi rówieśnicy cieszą się życiem, a ja? Ja utknęłam tutaj z mężem, którego się boję, w miejscu, które mnie przeraża, i z rodziną, która wiecznie się awanturuje. Jestem kompletnie sama, Mateusz. – Spojrzałam na niego. – Całkowicie sama, rozumiesz? Nie mam wsparcia nawet we własnych rodzicach. Grożono mi bronią, grożono gwałtem i dyktuje mi się jakieś warunki. Jestem więźniem, cholerną lalką zamkniętą w tej pieprzonej klatce. Może nie powinnam była aż tak się poświęcać. Może powinnam była pozwolić Najmanowiczowi zabić nas wszystkich. Wtedy nie czułabym tego wszystkiego, nie bolałoby tak bardzo. – Osunęłam się z posłania na podłogę.

Mateusz ukląkł przede mną i chwycił moją twarz w dłonie.

– Majka, nie mów tak – powiedział czule. – Przecież tak nie myślisz. Wykazałaś się ogromną odwagą, bo wzięłaś na siebie całą swoją rodzinę. Twoi bliscy powinni cię na rękach nosić za to, co dla nich zrobiłaś, ale ja wiem, że sobie poradzisz. – Uśmiechnął się lekko. – Poradzisz sobie, bo jesteś silna i potrafisz znieść więcej, niż myślisz.

Jego słowa brzmiały niedorzecznie.

– Przestań – powiedziałam niemal ze złością. – Nie znasz mnie.

– Nie muszę cię znać. – Zabrał dłonie z mojej twarzy i chwycił mnie za ręce. – Wyszłaś za Wiktora, a to już wiele o tobie mówi. Poza tym oboje dobrze wiemy, że nigdy nie pozwoliłabyś, aby Najmanowicz zrobił krzywdę komukolwiek z twojej rodziny. Gdyby ktoś cofnął czas, postąpiłabyś identycznie i ponownie wyszłabyś za Husarzewskiego, gdyby od tego miało zależeć bezpieczeństwo twoich bliskich.

Spojrzałam w oczy stajennego. Byłam zaskoczona, bo pomimo że zbyt dobrze mnie nie znał, potrafił uświadamiać mi takie rzeczy. Miał rację. Nawet jeżeli czułam się samotna i zagubiona, to nie cofnęłabym czasu i nie rozegrała wszystkiego inaczej. Małżeństwo z Wiktorem było ceną, którą musiałam płacić za wolność rodziny i gdyby taka sytuacja się powtórzyła, wyszłabym za hrabiego ponownie, byleby zapewnić bezpieczeństwo rodzicom oraz siostrze. Nigdy nie dbałam o siebie, o moje uczucia i pragnienia. Ważniejsi byli bliscy i to było moją zgubą.

Czułam się okropnie, ale obecność Mateusza dała mi niewielką nutkę nadziei na to, że mogę odnaleźć coś pozytywnego w całej sytuacji. Przytuliłam się do chłopaka i pozwoliłam, by zamknął mnie w ciasnym, mocnym uścisku. Czułam zapach męskich perfum oraz słyszałam spokojne, miarowe bicie jego serca. Powoli przestawałam płakać i uspokajałam emocje. Byłam naiwna, bo wierzyłam, że życie z mężem nabierze równowagi. Byłam głupia, zaślepiona tylko i wyłącznie dobrem rodziny, ale mimo wszystko byłam gotowa ponieść tego konsekwencje. Mogłam przynajmniej spróbować zamienić negatywne cechy tej sytuacji w pozytywne lub ograniczyć je do możliwie jak najmniejszego rozmiaru. Nie odnajdę spokoju, jeżeli będę się załamywała, rozpaczała i tęskniła za wolnością. Nie odnajdę spokoju, jeśli będę się przejmowała mężem oraz jego stylem bycia.

– Wiesz… – powiedział po pewnym czasie stajenny. Opierał się plecami o łóżko i nadal przytulał mnie do swojej klatki piersiowej. – Moja mama zawsze mówi, że najgorzej jest wtedy, kiedy pozwalamy, by strach nami zawładnął. Jej zdaniem człowiek jest zdolny dokonać niemożliwego, wystarczy tylko mieć odwagę.

– Co chcesz przez to powiedzieć? – zapytałam. Uniosłam głowę i spojrzałam mu w oczy.

Założył kosmyk włosów za moje ucho, po czym przejechał szorstkim palcem po moim policzku. Poczułam, jak przeszył mnie delikatny, przyjemny dreszcz.

– Chcę powiedzieć, że jesteś zdolna do wszystkiego. Po prostu uwierz w siebie. – Uśmiechnął się.

– Twoja mama musi cię bardzo wspierać – zauważyłam.

Wzruszył lekko ramieniem, ale żadne z nas nie spuszczało wzroku.

– W tej chwili nie myślę o matce – odpowiedział grubym głosem.

Zmarszczyłam lekko brwi.

– A o czym?

Otworzył usta, jednak przez dłuższą chwilę nic nie mówił. Dokładnie obserwował moją twarz, lustrował spojrzeniem każdą, nawet najmniejszą rysę.

– Nawet taka zapłakana jesteś niesamowicie piękna – wyszeptał w końcu.

Poczułam, jak policzki zaczynają mnie palić. Chciałam odwrócić wzrok, ale z jakiegoś powodu nie mogłam tego zrobić. Ciemne oczy Mateusza skutecznie mnie zahipnotyzowały i nie pozwalały zerwać kontaktu wzrokowego. Coraz wyraźniej czułam jego oddech na swoich ustach, a gdy jego wargi delikatnie dotknęły moich, serce na moment mi zamarło. Początkowo pocałunek był niewinny, niepewny, ledwo wyczuwalny. Dopiero po chwili stał się odważniejszy, zapierający dech, pałający namiętnością.

Straciłam kontrolę nad własnym ciałem i objęłam stajennego za kark. Nasze usta poznawały siebie nawzajem, a języki wirowały. Jego ciało zaczęło na mnie napierać i wkrótce poczułam pod plecami twardą podłogę. Mateusz znalazł się na mnie i błądził rękami po mojej talii. Jego usta stawały się coraz zachłanniejsze, a tlen nie dostawał się do płuc. Czułam, że jego pocałunki zaczynają się zmieniać. Ciepła dłoń bruneta znalazła się na moim dekolcie.

– Majka – wydyszał mi w usta.

Dotychczas miałam zamknięte oczy, ale otworzyłam je, gdy usłyszałam jego szept. Całował moje policzki, brodę, a gdy dotknął ustami szyi, jęknęłam cicho. Odwróciłam głowę w bok i zamarłam.

– Mateusz, spójrz – powiedziałam i zepchnęłam go z siebie.

Zdezorientowany uniósł głowę.

– Boże, jak pięknie. – Wstałam z podłogi i podeszłam do oszklonej ściany.

Wstawał nowy dzień i znad lasu wyłaniało się piękne, pomarańczowe słońce. Całe niebo nad drzewami zaczynało się mienić delikatną żółcią oraz niebieskością. Białe obłoki powoli sunęły w tylko sobie znanym kierunku.

– Widzisz? – zapytał stajenny i podszedł do mnie. Stanął tuż za moimi plecami i delikatnie objął mnie w pasie. – Nawet przyroda mówi, że wszystko będzie dobrze.

Nie odpowiedziałam. Całkowicie zauroczona wpatrywałam się w piękną zapowiedź nadchodzącego życia.