Skrzydła róży - Wilson Rosalie - ebook + książka
NOWOŚĆ

Skrzydła róży ebook

Wilson Rosalie

4,2

39 osób interesuje się tą książką

Opis

Życie Marii i Wiktora sypie się jak domek z kart. Po traumatycznych wydarzeniach tylko prawda jest w stanie ocalić to małżeństwo i na nowo poskładać je w całość. Dwa złamane serca mogą uleczyć się nawzajem, ale pod jednym warunkiem – kurtyna kłamstw i tajemnic musi opaść.

 

Maria pogrąża się w rozpaczy. Przeżycia ostatnich tygodni mocno odbiły się na jej psychice, a prawda wyjawiona przez męża wcale nie poprawia sytuacji. Gdy podczas jednej z awantur kobieta rzuca się z rękoma na własną siostrę, Wiktor postanawia zabrać żonę w miejsce, które pozwoli jej odetchnąć.

 

To miało być kilka przyjemnych dni w domku letniskowym. Ratunek dla umierającego małżeństwa i plaster na krwawiące rany przeszłości. Niestety bardzo szybko się okazało, że życie ma zupełnie inne plany.

 

Niebezpieczeństwo pojawia się znikąd. Pozbawiony broni i ochrony Wiktor ma w głowie tylko jedno – ocalić żonę. Właśnie dlatego dobrowolnie oddaje się w ręce napastników i pozwala, by go uprowadzono. Od tego momentu jego dalsze losy zależą już tylko od Marii oraz od tego, jak szybko odnajdzie ona kluczowe dokumenty, których żądają porywacze.

 

Problem polega jednak na tym, że kobieta kompletnie nie wie, gdzie powinna ich szukać. Walcząc z czasem i strachem, jest gotowa zrobić wszystko, aby odzyskać ukochanego. Nawet jeżeli to oznacza wejście w sam środek mafijnej wojny.

 

Nie spodziewa się, że najgorsze dopiero przed nią.

 

Bo Bestia ma całkiem przyjazne oblicze.

 

A swoją prawdziwą twarz pokazuje tylko wtedy, kiedy nikt nie patrzy.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 328

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,2 (13 ocen)
8
1
3
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
melchoria

Całkiem niezła

Eskalacja sytuacji i dziwny koniec. Niedosyt.
10
Mariola1971

Nie polecam

Było bardzo interesująco, ale koniec beznadziejny. Kompletnie nielogiczny. Popsuł wszystko. Czytanie tej trylogii to strata czasu Autorka za bardzo silila się na oryginalność i przedobrzyla
10
Ewciam11

Nie oderwiesz się od lektury

Pytanie, czy będzie kontynuacja historii Marii i Wiktora? Seria bardzo mi się podoba.
10
mater0pocztaonetpl

Dobrze spędzony czas

Ciężko się czyta
00
fakirek13

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna ❤️
00

Popularność




Copyright © Rosalie Wilson

Copyright © Wydawnictwo ReWizja

Wydanie I 

Wilkszyn 2024

ISBN 978-83-67520-12-6

Wszelkie prawa zastrzeżone. Rozpowszechnianie i kopiowanie całości lub części publikacji w jakiejkolwiek postaci zabronione bez wcześniejszej pisemnej zgody autora oraz wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pomocą nośników elektronicznych.

Projekt okładki: Katarzyna Grdeń @kaskakreator

Zdjęcie na okładce: stock.chroma.pl

Redakcja: Detektyw Słowny Roma Wośkowiak

Korekta I: Katarzyna Chmielecka

Skład i łamanie: D.B. Foryś www.dbforys.pl

Korekta II: D.B. Foryś www.dbforys.pl

Wydawnictwo ReWizja

Książka dostępna również w formie książki drukowanej.

Wszystkim tym, którzy nigdy nie usłyszeli „kocham cię”.

I tym, którzy to powiedzieli, ale nigdy nie otrzymali odpowiedzi.

PROLOG

Gdzieś w głębi gęstego lasu

Miesiąc przed ślubem

Tajemnice. Każdy je ma. I każdy skrywa je gdzieś głęboko. Czasami są to błahostki: sekretny zakup bez wiedzy rodzica lub małżonka albo niewinny flirt z sąsiadką. Zdarzają się jednak tajemnice, które mrożą krew w żyłach. I nie chodzi tutaj o morderców, bo ich chęć milczenia jest całkowicie zrozumiała, ale bywa, że usta zamykają osoby, które mogłyby zdestabilizować życie nie tylko swoje, ale również innych osób.

Okazuje się, że w każdym kraju jest ktoś, kto ma informacje mogące doprowadzić do przykrych wydarzeń. Takie sekrety zazwyczaj balansują na granicy stabilizacji danego państwa, a ich ujawnienie mogłoby przyczynić się do upadku rządu, gospodarki i społeczeństwa.

Zdarza się też tak, że ktoś niepowołany, kogo w ogóle w danym miejscu nie powinno być, wchodzi w posiadanie takowych informacji. I w jednej sekundzie staje się nie tylko najniebezpieczniejszym człowiekiem w kraju, ale również najbardziej pożądaną głową, którą chcą zdobyć pracownicy Biura Ochrony Rządu.

Jakby tego było mało, na danego człowieka poluje nie tylko rząd, lecz także inne, pośrednie grupy, które są związane z polityką. A to oznacza wybuch podziemnej wojny, o której zwykli obywatele nie mają pojęcia. Niemożliwe jest bowiem, aby o wojnach mafijno-politycznych wiedział zwykły Kowalski z blokowiska. Trudno też, by ten sam Kowalski zdawał sobie sprawę z tego, że człowiek, z którym tak miło gawędził, stojąc w kolejce do kasy, jest płatnym zabójcą.

Tajemnice.

Tak bardzo pożądane i tak dobrze chronione.

* * *

Pięć ciemnych aut zatrzymało się na wjeździe do lasu. Wszystkie przyjechały bez świateł i zatrzymały się przodem do wyjazdu, jakby kierowcy chcieli mieć pewność, że w razie komplikacji będą mogli szybko odjechać. Zaparkowano na poboczu, aby w żaden sposób nie utrudniać przejazdu. Zawsze istniało ryzyko, że owa droga jest skrótem do jakiejś mniejszej miejscowości i ktoś mógłby zechcieć tędy przejechać. Oczywiście, żeby nikt się nie dziwił albo, nie daj Boże, nie wezwał policji, na miejscu pozostali kierowcy, którzy w razie potrzeby mieli ustaloną wersję.

Z każdego samochodu wysiadło czterech zamaskowanych mężczyzn. Każdy z nich uzbrojony po zęby w broń, noże oraz kastety. Dziewiętnaście tajemniczych postaci ustawiło się w rzędzie, natomiast ostatni, wysoki i szczupły, rozłożył mapę na masce najbliższego samochodu.

– Spójrzcie – powiedział cicho, ale wyraźnie.

Wszyscy otoczyli ewidentnego przywódcę i spojrzeli na palec, który wyznaczał konkretny punkt.

– Stąd mamy półtora kilometra, jeżeli pójdziemy w tamtym kierunku. – Wskazał ciemne drzewa. – Isidro, pójdziesz przodem. Ja w środku, Tomek, ty chronisz tyły.

– Wiemy, ilu ludzi możemy się spodziewać? Jakieś psy? – zapytał jeden z zamaskowanych mężczyzn.

– Piętnastu – odparł Isidro, zerkając w telefon, żeby odczytać informacje. – Żadnych zwierząt, ale nie tracimy czujności.

– Najpierw Isidro rozpyla dym, potem wchodzimy – powiedział przywódca. Wyciągnął spod mapy plan budynku i wskazał konkretne wejście. – Mamy dwie możliwości dostania się do środka, oba wejścia są pilnowane. Dookoła monitoring, który uszkodzimy na sześćdziesiąt sekund przed akcją. Ci, którzy zostają, czekają dziesięć minut i wypuszczają psy.

– Który pokój nas interesuje? – zapytał ktoś inny.

– Ten. – Wskazał jedno z pomieszczeń na piętrze. – Tam wchodzę ja. Wy neutralizujecie całą ochronę. W budynku mogą być kobiety i dzieci, dlatego wy dwaj – wskazał na dwóch najbliższych mężczyzn – zaganiacie je do piwnicy. Nie są naszym celem.

– Ogólnie nie zależy nam na zabiciu kogokolwiek – odezwał się Isidro, rozglądając się po wszystkich towarzyszach. – Zabieramy papiery i zjeżdżamy, ale jeżeli zrobi się gorąco, likwidujemy ewentualnych świadków lub agresorów.

– W sąsiedztwie nie ma żadnych budynków – powiedział Tomek. – Same drzewa, za domem trzysta metrów łąki i potem rzeka. Pilnujemy, żeby nikt tam nie spierdolił. Nie chcemy się dzisiaj taplać w wodzie, jasne?

– Zrozumiano! – odpowiedzieli chórem.

– Panowie – dodał jeszcze przywódca, zanim ruszyli w kierunku celu. – Za czterdzieści minut chcę was widzieć w takim składzie jak teraz. Żadnych strat w naszej brygadzie.

Ponownie potwierdzili chórem.

Dom, wybudowany w samym centrum gęstego lasu, był sporą willą otoczoną wysokim, żeliwnym płotem. Od automatycznej bramy do samego wejścia prowadził chodnik z kostki brukowej, a cały teren został oświetlony ogromnymi reflektorami.

Dwaj dobrze zbudowani mężczyźni spacerowali przy wejściu, dyskutując ze sobą luźno. Co chwilę wybuchali śmiechem i przekomarzali się jak starzy dobrzy kumple. Nie spodziewali się ataku, stracili czujność.

Wiktor, wraz z pięcioma towarzyszami, czekał pod jednym z drzew. W dłoni mocno trzymał broń i rozglądał się, próbując dostrzec resztę, ale w ciemności było to utrudnione. W jego uchu tkwiła słuchawka, dzięki której cały czas miał kontakt z Isidrem oraz Tomaszem.

Dwaj ochroniarze zatrzymali się i odpalili po papierosie. Jeden drugiemu pokazał coś na ekranie telefonu i zarechotali niczym stare, ledwo zipiące ropuchy.

A potem zrobiło się całkowicie ciemno.

W jednej sekundzie zgasły wszystkie reflektory oraz światła w domu. Niemal natychmiast rozległy się krzyki ochroniarzy, którzy próbowali ustalić, co się wydarzyło. Wiktor z ludźmi, nie czekając na reakcję w domu, natychmiast ruszyli w kierunku ogrodzenia. Przeskoczyli przez płot i dobiegli do wejścia. Dwaj ochroniarze, którzy znajdowali się tam wcześniej, zniknęli we wnętrzu budynku.

Mężczyźni przylgnęli do ściany i czekali na znak. W środku panowała panika, ochroniarze przekrzykiwali się wzajemnie, gdzieś na górze zapłakało niemowlę. Rozległ się trzask, a po sekundzie z otwartych szeroko drzwi wyleciał dym. Wiktor wiedział, że to samo dzieje się po drugiej stronie domu. Dał znak swoim ludziom, by na kominiarki założyli maski przeciwgazowe. Sam takową założył i ruszyli do środka.

Gdzieś w sąsiednich pomieszczeniach było słychać odgłosy walki. Trzech ludzi Isidra trzymało na celowniku kilku ochroniarzy klęczących przed nimi. Do hrabiego dołączył Isidro i pokazał kciuk w górę. Oznaczało to, że cała ochrona została sparaliżowana.

Obaj wbiegli po drewnianych schodach i ruszyli w stronę sypialni. Stanęli za drzwiami, a następnie Isidro uniósł dłoń i w milczeniu odliczał od trzech. Kiedy to robił, powoli zginał palce, aby Wiktor doskonale zrozumiał, co ma na myśli.

Na dany sygnał otworzył drzwi i wpadli do pokoju, gdzie niemal od razu rzucił się w ich stronę ogromny pies. W tym wszystkim Wiktor nie był w stanie rozpoznać rasy. Zanim zwierzę dosięgnęło jego gardła, wycelował i strzelił, a martwy czworonóg padł tuż przy jego nogach. Chciał się rozejrzeć, ale nie zdążył. Coś ciężkiego uderzyło go w plecy i w konsekwencji pchnęło w przód. Niemal upadł, zaskoczony atakiem. Ktoś oddał kolejny strzał, a gdy Wiktor się odwrócił, ujrzał Isidra stojącego nad ciałem mężczyzny, którego bardzo dobrze znał.

– Kurwa – zaklął. – Wiedziałem, że ten gnojek weźmie jakieś bydlę.

Isidro trącił nogą psa, ale ten się nie poruszył. Był martwy, tak samo jak jego właściciel.

Z rogu pokoju dobiegł ich cichy płacz i Wiktor zaświecił latarką w tamtym kierunku. Na podłodze, skulona i trzęsąca się ze strachu, siedziała zapłakana brunetka. Do piersi przyciskała kilkumiesięczne dziecko. Hrabia uniósł rękę, dając kobiecie znak, że nie zamierza jej krzywdzić.

– Wiesz, czego chcę – rzekł.

Pokiwała głową na znak potwierdzenia, a następnie wskazała szafę stojącą koło łóżka.

– Z…zza… za płytą – wydusiła.

Isidro zajrzał w wyznaczone przez kobietę miejsce i wyciągnął teczkę. Zerknął do niej szybko, a potem ponownie uniósł kciuk.

* * *

Podczas drogi powrotnej do Isidra zadzwonił Tomasz. Przez chwilę o czymś rozmawiali, a gdy zakończyli połączenie, Isidro wydawał się nieswój.

– Mów wprost. Wiesz, że nie lubię kręcenia.

Mężczyzna podrapał się po nosie.

– Chłopcy znaleźli wyciągi bankowe.

– I?

– I okazuje się, że przychodziły z jakiegoś konta widma.

Wiktor mocniej zacisnął dłonie na kierownicy.

– Więc jesteśmy teraz w niebezpieczeństwie. Ten człowiek widmo będzie chciał odzyskać papiery.

– Ale nie ujawni się osobiście. Nawet oni tutaj nie wiedzieli, kim był darczyńca.

– Chyba że znajdziemy przynętę – odpowiedział hrabia. – Mówiłeś ostatnio, że nic tak nie kusi jak kobieta, prawda?

Isidro uśmiechnął się, rozumiejąc, co jego szef miał na myśli.

– Znajdę jakąś laleczkę – rzekł.

Wiktor jednak pokręcił głową. To nie było konieczne.

– Mam kandydatkę. Tylko muszę delikatnie podsunąć Albertowi pomysł, że owa panna może potrzebować mojej pomocy.

To również Isidro zrozumiał.

– Blondyneczka – mruknął i zaśmiał się cicho.

ROZDZIAŁ 1

Wiktor

Złote Ogrody

Trzy tygodnie wcześniej

Cisza bywa głośna. Nieznośna. Męcząca.

Cisza bywa torturą i katem.

Cisza to milcząca kochanka pustki.

Im dłużej nie słyszałem niczego, tym bardziej się miotałem. Miałem ochotę rozwalić ten przeklęty zamek, pozabijać ludzi, którzy kręcili mi się pod nogami, walić gołymi pięściami w mury. Ta głuchota doprowadzała mnie do szału. Powoli i boleśnie zabijała. Sekunda po sekundzie wyrywała ze mnie resztki mrocznej, zepsutej duszy. Trwała wokół mnie i ze skrupulatną dokładnością wbijała długie szpony w moje ciało. Sięgała głęboko, głębiej niż to było konieczne, i rwała, rwała, rwała.

To było gorsze niż przypalanie rozżarzonym żelastwem. Wolałbym każdego dnia na nowo łamać sobie kości, niż słyszeć tę ciszę, niż czuć totalną pustkę. Dookoła otaczały mnie różne dźwięki: stłumione głosy pracowników, szum maszyn w pobliskim tartaku, śpiew ptaków za oknem, lecz dla mnie było głucho. Szukałem wśród tej próżni jej głosu. Wydawało mi się, że rozmawia za ścianą. Śmieje się z czegoś, co powiedział Albert. Woła Lusię.

Ale to były tylko wyimaginowane pragnienia. Jej tutaj nie było. Zostało po niej puste łóżko. Zapach delikatnych perfum w sypialni. Kilka jasnych włosów na szczotce w łazience. Ona zniknęła, a wraz z nią wszystko dookoła stało się martwe.

Ja również umarłem.

Ciche pukanie sprawiło, że odwróciłem wzrok od krajobrazu za oknem. Spojrzałem na kobietę, która stała w progu mojego gabinetu, i westchnąłem cicho.

– Podobno wyjechałaś – powiedziałem ostro, na co lekko się skrzywiła.

– Poniekąd – przyznała. – Musiałam najpierw ogarnąć parę spraw. Chciałam porozmawiać.

Z powrotem spojrzałem w stronę okna. „Rozmowy nic nie dają” – pomyślałem. Wszystkie składały się z głupich słów, które nie znaczyły kompletnie nic. Przecież obietnice też składały się z rozmów, a nikt ich nie dotrzymywał.

– Będziesz się tak gapić? – warknąłem, kiedy Marcelina nie wypowiedziała ani słowa. Znowu spiorunowałem ją wzrokiem, na co nieznacznie drgnęła.

– Przykro mi z powodu twojej teściowej – powiedziała cicho. – Jak się trzyma twoja… – Urwała. – Jak Maria się trzyma?

Zacisnąłem zęby. Marcelina była ostatnią osobą, z którą chciałbym rozmawiać na temat mojej żony.

– A jak sądzisz?

Spuściła głowę, a jej ciemne włosy zasłoniły zaróżowione policzki. Widziałem, jak ze stresu wygina palce u rąk i przygryza dolną wargę. Potem powoli, niczym skrzywdzone zwierzę, zbliżyła się do mnie. Podchodziła, chociaż wiedziała, że mogę ją zranić.

– Nie chciałam cię skrzywdzić – wyszeptała, spoglądając mi w oczy.

Jej zapach uderzył w moje nozdrza niczym powiew wiatru. To był ostry, mocny smród czegoś, co zapewne kupiła w najtańszej drogerii. Nie podobało mi się to. Ten zapach nie pasował do mojego gabinetu, do mojego zamku.

– Ale skrzywdziłaś – odparłem. – Wszystko, co zrobiłem, było konsekwencją twoich gierek.

Pokręciła głową, a w jej oczach zalśniły łzy.

– Zmanipulował mnie – wyrzuciła z siebie. – Gdybyś tylko dał mi szansę…

– Byłaś tu kilka miesięcy! – syknąłem przez zaciśnięte zęby. – Podałaś się za kogoś, kim nie jesteś! Chodziłaś po moim domu, dotykałaś moich rzeczy i miałaś tyle szans, żeby cokolwiek wyjaśnić, że nie jestem w stanie tego zliczyć.

– Bałam się! – zawołała z rozpaczą. – Kiedy wróciłam i zobaczyłam, jak żyjesz, jak bardzo cierpisz…

– Cierpię?! – Zrobiłem krok w jej stronę. – Ja nie cierpię! Najpierw trzeba coś czuć. A ja nie czuję nic.

Zadrżała, gdy stanąłem tuż przed nią.

– Więc dlaczego się z nią ożeniłeś? – zapytała, pozwalając, by kilka łez spłynęło po jej twarzy. – Czemu poślubiłeś kogoś, kogo nigdy nie pokochasz?

Zacisnąłem usta. Nie powinienem na ten temat rozmawiać. Moje małżeństwo już nie istniało.

– Odejdź – warknąłem. – I nigdy więcej nie pokazuj mi się na oczy.

Marcelina powoli pokiwała głową.

– Mówisz, że nic nie czujesz, ale twoje oczy wszystko zdradzają – wydusiła. – Możesz udawać, Wiktor, jednak wiem, że tam głęboko w twoim sercu nadal jestem ja. Darzyłeś mnie prawdziwą miłością. Tego nie da się wyrzec ot tak.

Zaskoczyła mnie jej upartość. Byłem pewien, że po tym, jak Maria niemal ją udusiła, Marcelina opuści Ogrody bez słowa. Ona tymczasem, owszem, wyniosła się z mojego zamku, ale nadal przebywała w pobliżu. Jakby nagle obudziła się w niej nadzieja, że naprawi przeszłość i z bestii stworzy ratlerka.

– Jesteś idiotką. Zjeżdżaj stąd, zanim znowu zaangażuję Isidra.

Marcelina poczerwieniała. Zmrużyła lekko oczy, jakby rosła w niej wściekłość, a potem zadrżała.

– Może i jestem – sapnęła. – Ale przynajmniej walczę do końca.

Nie za bardzo rozumiałem, co miała na myśli, lecz nawet nie zdążyłem się nad tym zastanowić. Kobieta doskoczyła do mnie niczym sarna, mocno chwyciła moją twarz w dłonie i złączyła nasze usta w pocałunku. Zamknęła oczy i wbiła się we mnie wargami, jakby miała do tego jakiekolwiek prawo.

Zamarłem zaskoczony. Patrzyłem na jej twarz przyklejoną do mojej, czułem jej język, który próbował pobudzić do tańca mój, i dziwiłem się, jak wiele miała w sobie odwagi. Kompletnie się mnie nie bała, była gotowa przyjąć wszystkie ciosy, jakie mógłbym jej teraz zadać. Przesunęła ręce z moich policzków na kark, a potem na ramiona. Jedną ręką odszukała moją zdrową dłoń i położyła ją sobie na piersi.

– Mogę… dać… ci… wszystko… – wydusiła między pocałunkami. Zacisnęła moje palce na swojej piersi. – Mogę… ci… wynagrodzić…

Zmarszczyłem czoło. Wynagrodzić? Nie wiedziała, o czym mówiła. Zorientowała się jednak, że pozostałem bierny na jej zaloty, i odsunęła się lekko ze zdziwioną miną. Była przekonana, że upadnę przed nią niczym przed moją panią. Tak bardzo wierzyła w swoją rzeczywistość, że nie dostrzegała, iż byłem na nią zamknięty.

– Wiktor – wyszeptała z oczami wielkimi jak pięć złotych. – Przecież ty…

Oblizałem wargi. Wnikałem w swoje wnętrze, szukałem czegoś, co chociaż minimalnie zadrżało od bliskości Marceliny, ale nic nie znalazłem. Nie poczułem nawet mrowienia. Równie dobrze mógłbym pocałować ścianę.

A potem wyobraziłem sobie kogoś innego. Ciemne włosy Marceliny zniknęły zastąpione przez jasne, gęste kosmyki. Duże piersi i kształtne biodra zmieniły się w drobną, niepozorną sylwetkę. Oczy zalała intensywna zieleń, która błyszczała za każdym razem, kiedy ta kobieta na mnie spoglądała.

I coś drgnęło. Moje serce zabiło szybciej. Coś zatrzepotało w żołądku. Lodowaty prąd uderzył w kark. Powoli wyswobodziłem rękę z uścisku Marceliny i cofnąłem się o kilka kroków.

– Nie jesteś nią – powiedziałem. – I nigdy nie będziesz.

ROZDZIAŁ 2

Wiktor

Barchlice, dom rodzinny Marii

Obecnie

Stałem na środku pokoju w mieszkaniu Wojtka i nie dowierzałem temu, co słyszałem. Maria, moja żona, stała naprzeciwko mnie i patrzyła tak, jakby świat się dla niej kończył.

Przyjechałem, bo mnie o to poprosiła. Przyjechałem, bo po miesiącu milczenia jej głos był niczym plaster na ranę. Nie spodziewałem się jednak, że mogła dostrzec we mnie coś więcej. Zasłużyłem sobie na moją reputację. Przez ostatnie lata konsekwentnie sprowadzałem na siebie złość i nienawiść. Budziłem strach.

– Czego ty chcesz, Mario? – zapytałem szybko. – Uczuć? Ode mnie? Pragniesz miłości? Czułości? Namiętności? Nie widzisz, kogo masz przed sobą? Nie widzisz, jak wyglądam?

To był jakiś absurd. Po tym, ile wycierpiała, co przeżyła i co ja jej zrobiłem, oczekiwała czegoś, czego nigdy nie będę umiał jej dać.

– Widzę – odparła. – Widzę w tobie znacznie więcej, niż ty widzisz we mnie. Dostrzegam, jak wzdrygasz się na mój widok, jak się spinasz, gdy przechodzę obok ciebie lub niechcący dotknę twojej ręki. Czuję, jak sztywniejesz podczas bliższego kontaktu. Widzę, jak siedzisz zamyślony, katujesz się tajemnicami i wspomnieniami. Dostrzegam nawet to, że wpędzasz się w alkoholizm tylko po to, by przestać czuć i myśleć. Nie lubisz ludzi, a mnie nienawidzisz najbardziej. Chciałbyś, bym zniknęła z twojego życia, ale gdyby tak się stało, nie mógłbyś już zadręczać ani siebie, ani mnie.

Nie odpowiedziałem. Patrzyłem na Marię i zacisnąłem dłonie w pięści. Jakim cudem to wszystko się tak bardzo skomplikowało? Miałem prosty, jasny plan, a teraz staliśmy tutaj, w tym małym mieszkaniu, i wszystko we mnie krzyczało. Dosłownie wrzeszczało, bo moja żona kompletnie nic nie rozumiała. Przez dłuższą chwilę się wahałem, a potem powoli do niej podszedłem i stanąłem blisko. Bliżej, niż to było konieczne, lecz nie mogłem się powstrzymać.

– Widzisz, ale nie to, co powinnaś – mruknąłem. Jej zapach mnie otumanił. – Powinnaś się mnie bać, uważać mnie za odrażającego, tymczasem mam wrażenie, że próbujesz mnie zbawić. Dlaczego chcesz mi udowodnić, że nie jestem złym człowiekiem? – To było niepojęte. Nie potrafiłem tego zaakceptować.

– Bo nie jesteś! – wyrzuciła to z siebie, jakby strzelała z karabinu. Z dużą mocą, absolutną pewnością.

– Na litość boską, Mario! – syknąłem i chwyciłem jej brodę w dwa palce. – Jestem mordercą i gwałcicielem!

Nie spodziewałem się tego, jak wielkie wrażenie wywrze na mnie kontakt z jej skórą. Poczułem, jakbym nagle wsadził ręce w rozżarzone węgle, które ktoś natychmiast polał lodowatą wodą. Palce paliły i ziębiły jednocześnie. Piekły i swędziały. A ponad wszystko pragnęły sunąć dalej, na smukłą szyję, delikatne ramiona, blade dłonie.

– Gdybyś nim był, Zuza by nie żyła.

– Nie mieszaj jej w to – rzekłem i mocniej zacisnąłem palce. – To zupełnie inna historia i nie ma nic wspólnego z nami.

Nie chciałem rozmawiać o Marcelinie. Ona stanowiła element mojego życia, do którego nigdy nie chciałem wracać. Pragnąłem wyrwać ją sobie z głowy i wyrzucić gdzieś na dno oceanu. Nic dla mnie nie znaczyła. Nie miała prawa wnikać w nasz związek. O ile on jeszcze istniał.

Maria spojrzała mi w oczy, a następnie drżącą dłonią chwyciła rękę, którą ściskałem jej brodę. Przez moje ciało przeszedł lodowaty dreszcz. Zacisnąłem zęby, aby powstrzymać się przed mocniejszym ściśnięciem jej skóry.

– Cała twoja przeszłość wpływa na nasze życie, Wiktor – powiedziała cicho. Jej głos wnikał w najdalsze zakamarki mojej duszy. – Nie wiem, co się wydarzyło, ale widzę, jak to na nas działa.

Wzięła głębszy oddech. Zamilkła na chwilę, a z jej miny wywnioskowałem, że szykowała się, by powiedzieć coś jeszcze. Zbierała w sobie odwagę.

– Zależy mi na tobie – wyrzuciła. – Chcę być z tobą i cię wspierać, niestety nie mogę tego robić, kiedy wszystko przede mną ukrywasz.

Moje serce zamarło. Poczułem, jak gula rośnie mi w gardle, ale przełknąłem ją i powiedziałem ledwo słyszalnie:

– Jesteś bezpieczniejsza, gdy mniej wiesz.

Pokręciła głową.

– Nie zależy mi na bezpieczeństwie. Jeżeli coś mi grozi, chcę o tym wiedzieć. Jeżeli coś grozi tobie, chcę o tym wiedzieć jeszcze bardziej.

Przesunąłem kciukiem po jej dolnej wardze. Patrzyłem, jak mój palec wędruje od jednego kącika do drugiego. Kobieta zadrżała.

– Po co ci ta wiedza, Mario? W czym ci ona pomoże?

– W zrozumieniu, dlaczego jesteś, jaki jesteś. Wyjaśni mi, dlaczego nie możesz mnie do siebie dopuścić. – Mocniej zacisnęła dłoń na moim nadgarstku.

Nie potrafiłem przestać badać jej ust. Powoli sunąłem kciukiem po miękkich wargach, a w mojej głowie szalała istna burza. Nie spodziewałem się, jak wiele rzeczy moja żona zrozumiała opacznie. Nie dostrzegała oczywistych rzeczy.

– Mario, już dawno zabrałaś mi część mojego życia, której nigdy nie chciałem ci oddać. Wzięłaś ją sobie, jakby od zawsze należała do ciebie, i uwięziłaś w miejscu, do którego nigdy nie będę miał dostępu. Każde spojrzenie na ciebie przypomina mi, jak wielką władzę masz nade mną, i w ogóle mi się to nie podoba. Nie mogę być z tobą, jednak nie mogę też być bez ciebie. Torturujesz mnie, katujesz jak najgorszy kat, znęcasz się nade mną i nawet o tym nie wiesz.

Maria nie wiedziała, że miniony miesiąc był dla mnie torturą. Bez niej wszystko traciło barwę. Życie z nią było trudne. Ale to bez niej każdego dnia mnie zabijało.

Zabrała palce z mojej ręki i chwyciła za bluzę. W jej oczach tkwiła nadzieja tak wielka, że niemal zalała cały pokój.

– Nie chcę cię ranić – wyjąkała, a na jej policzki spłynęły łzy. – Nigdy nie chciałam, rozumiesz?

Westchnąłem, po czym oparłem czoło o czoło Marii. Miała rację. Nie mogliśmy tak żyć. Trwanie w tych wszystkich niedopowiedzeniach, tajemnicach i sekretach sprawiało, że każdego dnia wyniszczaliśmy się nawzajem. Ta kobieta poruszyła moje serce, zmusiła je do szybszej pracy, obudziła emocje, które od wielu lat tkwiły w zamknięciu gdzieś na dnie mojego mroku. Wydobyła je na wierzch, wzięła w swoje delikatne ręce i chciała je pielęgnować niczym chory kwiat. A ja nie mogłem dalej jej odsuwać. Nie zasługiwała na to.

– Dobrze, Mario – odezwałem się cicho. – Zdradzę ci swoją przeszłość. Kolejny raz ugnę się przed tobą i dam ci to, o co prosisz.

Jej dłonie powędrowały z mojej klatki piersiowej na ramiona, a później na kark. Bliskość jej ciała działała na mnie kojąco. Huragan myśli zaczynał się uspokajać. Cisza, która jeszcze kilka godzin temu mnie torturowała, teraz stała się przyjemna, niemal błoga.

– A co będzie potem? – zapytała szeptem.

Jej usta były tak blisko. Tuż-tuż. Powstrzymałem westchnienie i odsunąłem głowę. Uśmiechnąłem się, chociaż na pewno nie był to przyjemny widok.

– Potem? – Uniosłem brew. – Potem świat się skończy.

Maria nie odpowiedziała. Być może sądziła, że przesadzam, ale nawet nie podejrzewała, co skrywało się w mojej przeszłości i… we mnie.

Na naszym horyzoncie pojawiła się nicość. Zdawało się jednak, że tylko ja ją dostrzegam.

ROZDZIAŁ 3

Maria

Wiktor poszedł wziąć prysznic, ja natomiast zabrałam się za przygotowywanie kawy oraz śniadania. Serce waliło mi jak potłuczone, a radość mieszała się z panicznym strachem. Chciałam znać przeszłość męża, naprawdę chciałam wiedzieć, co go spotkało, jednak bałam się, że to wszystko, ta cała historia za bardzo mnie przytłoczy. Dodatkowo ja także skrywałam tajemnicę, której chyba nigdy nie będę w stanie mu wyjawić.

Zalałam kawę wrzątkiem, po czym zaczęłam smarować masłem kawałek chleba. W mojej głowie toczyła się istna bitwa myśli. Nadal nie byłam pewna, czy dobrze zrobiłam, zmuszając Wiktora do przyjazdu. Powiedziałam mu, że mi zależy, i to była prawda. Czy jednak była jeszcze szansa na to, by stworzyć coś w miarę normalnego i trwałego? Czy mogliśmy żyć razem, w zgodzie, bez krzywdzenia siebie nawzajem? I czy Wiktor potrafiłby poczuć do mnie coś, co byłoby chociaż namiastką miłości, jaką darzy Zuzannę?

Naprawdę się bałam. Z każdą mijającą minutą moje serce ogarniał przeogromny strach. Nie miałam żadnej pewności, że gdy w końcu poznam przeszłość hrabiego, zrozumiem, iż on nigdy mnie nie pokocha, bo swoje serce oddał byłej narzeczonej. Jeżeli moje obawy się sprawdzą, będę zdana na życie u boku faceta, który nigdy nie spojrzy na mnie jak na swoją żonę.

Dłonie mi się zatrzęsły tak bardzo, że prawie upuściłam talerze. Brzdęk odstawianych w pośpiechu naczyń rozniósł się po całym mieszkaniu, a ja zmuszona byłam oprzeć wyprostowane ręce o blat, by jakoś uspokoić skołatane nerwy.

– Zostaw to, Mario – usłyszałam za plecami i drgnęłam nerwowo.

Zerknęłam do tyłu. Wiktor, wykąpany, odświeżony i przebrany, stał w progu kuchni, obserwując mnie badawczo. Spojrzał znacząco na talerze, potem znów na mnie, a z jego miny wywnioskowałam, że stał tam znacznie dłużej, niż przypuszczałam.

– Powinieneś coś zjeść – odpowiedziałam, chwytając w dłoń nóż. – Przebyłeś długą drogę.

Nie musiałam zerkać za siebie, by wiedzieć, że się do mnie zbliżył. Najpierw poczułam zapach żelu pod prysznic, wymieszany z wonią perfum, a następnie jego dłoń delikatnie wyjęła mi z ręki nóż. Odłożył go na blat i odsunął deskę do krojenia, na której nadal spoczywały trzy kromki chleba.

– Chodź – powiedział, pociągając mnie lekko za łokieć.

– Dokąd idziemy? – zapytałam, gdy zaciągnął mnie do przedpokoju i rzucił w moją stronę kurtkę.

– Gdzieś, gdzie nie ma ścian – mruknął. – Ściany mają uszy.

Zrozumiałam. Nie chodziło o żadne ściany, tylko o Lusię, która mogła w każdej chwili wyjść z pokoju i usłyszeć, o czym rozmawiamy. Wiktor nadal nie chciał, by jego przeszłość ujrzała światło dzienne, jednak mimo to zdecydował się mi o niej opowiedzieć. Czy to mogło oznaczać, że on również pragnął czegoś na kształt normalności? Czy gdybym była mu całkowicie obojętna, wychodzilibyśmy z bloku na chłodny poranek i szukalibyśmy odpowiedniego miejsca do porozmawiania? Nie znałam odpowiedzi na te pytania. Wiedziałam jedynie, że jeżeli naprawdę usłyszę zaraz historię hrabiego, cała nasza relacja zmieni się już na zawsze. Nie byłam jedynie pewna tego, czy nasze kontakty zaczną biec dobrymi torami, czy wręcz przeciwnie, zniszczą nas doszczętnie.

Chłodny wiatr uderzył w nasze twarze, gdy tylko wyszliśmy z klatki. Dochodziła godzina szósta i całe miasto budziło się do życia. Ludzie wychodzili z domów, wsiadali do aut i jechali do pracy lub po świeże pieczywo. Nieliczni spacerowali ze swoimi pupilami, szczelnie opatuleni płaszczami, kurtkami oraz szalami, a niektóre matki szybko pędziły do swoich samochodów, z dziećmi na rękach, by jak najszybciej zawieźć pociechy do niani lub do przedszkola.

Wiktor szedł obok mnie, z rękoma ukrytymi w kieszeniach czarnej bluzy, i rozglądał się z obojętnością. Minęliśmy parking oraz samochód mojego męża, przeszliśmy przez ulicę, a następnie skręciliśmy w lewo, w drogę prowadzącą nad pobliskie jezioro. O tej porze dnia oraz roku nad wodą bywało niewielu ludzi. Od czasu do czasu mijały nas jakieś osoby, które poranki uwielbiają spędzać na joggingu, raz minęliśmy staruszkę z dużym owczarkiem niemieckim na smyczy, a później jakiś bezpański kot prychnął złowrogo zza krzaków. Im dalej szliśmy, tym mniej spotykaliśmy osób, aż w końcu zostaliśmy tylko my dwoje, wąska leśna dróżka, drzewa i zapach jeziora znajdującego się nieopodal.

– Co chciałabyś wiedzieć? – odezwał się Wiktor.

Nadal szedł, zapatrzony przed siebie, jakby w głowie układał sobie wszystko, co zaraz powinno wypłynąć z jego ust.

– Wszystko – odpowiedziałam cicho.

Wziął głębszy oddech. Milczał przez chwilę, widocznie zastanawiając się, jak ubrać swoją historię w słowa, a potem powiedział:

– Zuzanna i ja mieliśmy się pobrać latem. Moja mama była podekscytowana, ojciec również wyglądał na zadowolonego.

Zacisnęłam dłonie w pięści i ukryłam je w kieszeniach kurtki. Nie sądziłam, że zacznie opowieść akurat od Zuzanny, ale przecież kiedyś i tak musiałam poznać tę historię.

– Do ślubu nie doszło, prawda? – odważyłam się zapytać, a potem spojrzałam na Wiktora.

Wydawał się przygnębiony. Wspominanie tamtych chwil było trudne, a opowiadanie o tym jeszcze cięższe. Milczał tyle lat, tyle długich dni dusił w sobie cały ból, że teraz, wygłaszając to wszystko na głos, ranił siebie do żywego.

– Na kilka tygodni przed ślubem Zuza powiedziała, że ma innego. Wyznała mi, że nigdy nie chciała ślubu, nie zamierzała ze mną zostać. Byłem czymś na kształt niezobowiązującej zabawy. Rzuciła mi pierścionek pod nogi i po prostu odeszła. Do niego.

Poczułam łzy w oczach, jednak nie pozwoliłam im wypłynąć. Nigdy nie sądziłam, że Zuza mogła zranić Wiktora. Wszelkie wersje, jakie słyszałam, mówiły o ich wzajemnej miłości.

– Poszedłem wtedy za nią – kontynuował. – Nie mogłem sobie na to pozwolić, kochałem ją, a ona potraktowała mnie jak śmiecia. Chciałem z nią porozmawiać, przekonać, że jakoś możemy to ułożyć.

– I coś poszło nie tak – dopowiedziałam sama sobie. – Wasza rozmowa nie potoczyła się tak, jak tego oczekiwałeś?

Pokręcił głową. Zatrzymał się pod jednym z większych drzew i oparł się o nie plecami. Spojrzał na ziemię, jakby szukał tam jakiegoś wsparcia, a na jego twarzy widoczne było udręczenie.

– Nie rozmawiałem z nią. Nie poszła do domu, spotkała się z nim w lesie. Kiedy dotarłem na miejsce, kłócili się i to naprawdę ostro. W tamtej chwili tak bardzo jej nienawidziłem, że nawet nie zareagowałem, gdy ten skurwiel zaczął się do niej dobierać.

Przeszył mnie nieprzyjemny prąd.

– Co?!

Wiktor podniósł głowę i spojrzał wprost w moje oczy.

– Zuza miała jedną zasadę, chciała utrzymać dziewictwo do ślubu. A ja znałem jej kochanka, bardzo dobrze go znałem. Wiedziałem, że się nie powstrzyma, i widziałem, co z nią robi, jak ją gwałci. Nic z tym nie zrobiłem. Chciałem, by cierpiała tak bardzo jak ja, by zrozumiała, co mi zrobiła.

Cofnęłam się o krok z sercem bijącym jak oszalałe. Patrzyłam przerażona na Wiktora i modliłam się w duchu, żeby powiedział, że wymyślił tę historię, by mnie przerazić.

– Boże, Wiktor – jęknęłam. – Jak mogłeś?

– Jestem potworem, Mario. Bestią. Tak mnie nazywają, zapomniałaś?

– Przecież ją kochałeś! – zawołałam. – Jak mogłeś na to patrzeć?! Jak mogłeś nie zareagować?!

Nie odpowiedział, jednak z jego twarzy wyczytałam, że do dziś Wiktor wyrzyguje sobie swoją bierność. Nie mógł się pogodzić z tym, że przed laty nie zareagował, nie pomógł Zuzie i nie wyciągnął jej z rąk oprawcy.

– Po wszystkim on odszedł, a ja zaniosłem ją nieprzytomną do domu. Kiedy się ocknęła, oskarżyła o wszystko mnie. Jej miłość do tego sukinsyna była tak wielka, że była w stanie mu wybaczyć gwałt. On został z czystą kartą, mnie przypięto łatkę gwałciciela i sadysty.

Zasłoniłam uszy rękoma, nie mogąc znieść tej okrutnej prawdy. Z moich oczu płynęły łzy, a ścisk w żołądku był tak duży, że żółć podeszła mi do gardła. Miałam ochotę zwymiotować i to wprost pod nogi Wiktora.

– Nie mogę tego słuchać! – zawołałam. – Przestań! Przestań cokolwiek mówić!

Wiktor z prędkością światła znalazł się przy mnie i stanowczo chwycił moje nadgarstki. Odciągnął dłonie od moich uszu, a następnie chwycił twarz w ręce i zmusił, bym patrzyła wprost w jego przepełnione bólem oczy.

– Chciałaś prawdy, Mario – rzekł ostro. – Więc wysłuchasz mnie do końca.

– Nie chcę, rozumiesz?! Nie chcę!

Potrząsnął mną delikatnie.

– Czyżbyś się przeraziła, droga żono? – zapytał z dość upiornym uśmiechem. – Wysłuchasz mnie do końca, a potem mi powiesz, czy nadal chcesz ode mnie czułości.

– Zostaw mnie!

Spróbowałam się wyrwać, jednak trzymał mnie zbyt mocno. Przeniósł dłonie na moje ramiona i ścisnął boleśnie.

– Słuchaj mnie! – zagrzmiał. – Zuza miała siostrę bliźniaczkę, która mieszkała z jej matką za granicą. Nigdy jej nie widziałem. Mama Zuzy po narodzinach córek zabrała jedną z nich i uciekła do kochanka. Nie miałem o tym pojęcia, Zuza nigdy mi o tym nie wspominała. O wszystkim dowiedziałem się później, gdy dziewczyna przyszła do mnie.

Zamrugałam kilka razy. W oczach Wiktora pojawiły się łzy i dopiero teraz zrozumiałam, że najgorsze jeszcze przede mną. Ponownie spróbowałam się wyrwać, jednak mąż mi nie pozwolił. Kurczowo ściskał moje ramiona, żądając tym samym, bym wysłuchała tych potworności do końca.

– Kobieta, z którą miałem wziąć ślub, tak naprawdę nazywała się Marlena Pękaw. Od urodzenia mieszkała z ojcem, a gdy zacząłem się nią interesować, podała się za swoją siostrę, bo nigdy nie zamierzała traktować mnie poważnie. Miałem być przygodą i tyle. Marlena sądziła, że Zuza nigdy nie wróci do ojca, ale dziewczyna się pojawiła na kilka tygodni przed naszym ślubem. Była idealną kopią siostry, nie było między nimi żadnych różnic. Dlatego ani ja, ani kochanek Marleny nie rozpoznaliśmy, że dziewczyna w lesie nie jest tą, z którą obaj się spotykaliśmy.

Stałam nieruchomo, czując zimny pot na plecach. W mojej głowie samoistnie tworzyły się przeróżne okropne obrazy, a każdy kolejny był jeszcze gorszy od poprzedniego. Chciałam krzyczeć i wymiotować jednocześnie. Miałam ochotę odsunąć się od Wiktora tak daleko, jak to tylko możliwe.

– W lesie zgwałcono prawdziwą Zuzannę Pękaw. Siostrę bliźniaczkę mojej narzeczonej.

Z oczu Wiktora spłynęły łzy. Zwolnił uścisk, a następnie kucnął u moich stóp. Wsunął sobie palce we włosy, a szloch, jaki wydarł się z jego gardła, był jak najgorsze zło świata.

– Zuzanna przyszła do mnie i wszystko mi opowiedziała. O Marlenie i jej ojcu, który razem z nią odgrywał szopkę. Opowiedziała o lesie, o gwałcie oraz o tym, że widziała, jak się temu przyglądałem. Powiedziała, że zniszczyłem jej życie, wyrwałem serce i duszę. Wykrzyczała mi to wszystko prosto w twarz, a potem wyciągnęła broń i strzeliła sobie w głowę. W moim domu, na moich oczach. Popełniła samobójstwo.

Upadłam na kolana. Płakałam tak głośno, że nie słyszałam nawet śpiewu ptaków. Nie mogłam oddychać, a wymiociny dosłownie dusiły moje gardło. Ta historia była tak straszna, tak obrzydliwa, że nie mogłam tego znieść. Patrzyłam na męża, który płakał jak małe dziecko, i dopiero teraz zrozumiałam, jak bardzo musiał cierpieć przez te wszystkie lata. Trzymał w sobie tak straszną tajemnicę, tyle bólu, nienawiści, poczucia winy. Dźwigał to wszystko zupełnie sam, osamotniony i pozostawiony na pastwę własnych wyrzutów sumienia. Popadł w alkoholizm, stał się sadystą, tyranem i bezuczuciową Bestią. Dokonał strasznego czynu, pozwolił, by niewinna dziewczyna zapłaciła za grzechy zupełnie innej osoby. Dopuścił się bestialstwa na tak wielką skalę, że ludzie musieli go nazwać Bestią.

Wiktor usiadł na zimnej ziemi i po raz pierwszy od wielu lat pozwalał sobie na płacz w obecności innej osoby. Jego dłonie bezwładnie opadły na uda. Dawał upust wszystkim negatywnym emocjom, jakie siedziały w nim od lat. Wyrzucił z siebie demony, pozwolił, by opuściły jego ciało.

Trzęsłam się tak bardzo, że moje zęby głośno zgrzytały.

– Jesteś po-potworem – wyjąkałam przez płacz. – Potworem.

– Jestem – potwierdził. – Nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego, jak wielkim.

Zakręciło mi się w głowie. Chaos, jaki panował w moich myślach, był wręcz nie do opisania. Chciałam nienawidzić Wiktora, chciałam czuć, że wszystko, co go spotkało, spotkało go zasłużenie. Pragnęłam czuć do niego odrazę, obrzydzenie. Chciałam, by był jak robak, jak karaluch, którego brzydziłabym się na każdym kroku i w każdej sekundzie mojego życia. Zamiast tego nienawidziłam siebie.

Nienawidziłam siebie, bo mu współczułam.

Nie mogłam pojąć, dlaczego ja, zgwałcona kobieta, nie potrafię czuć odrazy do tego człowieka. Dlaczego nie mogę go nienawidzić, wyrzygać mu jego okropności prosto w twarz, dlaczego nie potrafię zażądać, by odszedł, by zniknął, by przestał istnieć? Żałowałam Zuzanny, byłam przerażona tym, co usłyszałam, ale mimo wszystko nie potrafiłam powiedzieć, że nie współczuję Wiktorowi. Dotychczas sądziłam, że jego sposób bycia wynika z samotności. Teraz wiem, że przez cały czas obwiniał się za to, co zrobił, a raczej czego nie zrobił. Nie pomógł Zuzannie, nie zareagował, stając się współwinnym gwałtu. Doprowadził do zniszczenia biednej dziewczyny, odebrał jej życie, zamordował, mimo tego, że to nie on pociągnął za spust. Był najgorszym z najgorszych, Bestią w ludzkiej skórze, a mimo to nie potrafiłam go nienawidzić.

Patrzyłam na męża, a on pierwszy raz unikał mojego wzroku. Nie mógł na mnie spojrzeć, pewnie bał się tego, co dostrzeże na mojej twarzy. Był sam tyle lat, tak długo trzymał to wszystko w sobie, że teraz, kiedy w końcu pozwolił sobie na zwierzenia, ogarnął go strach, że straci jedyną osobę, która mu pozostała. Bo nie miał już nikogo. Nie miał rodziców, nie miał przyjaciół, nie miał rodziny. Ja byłam ostatnią osobą, która jeszcze coś znaczyła w jego życiu. Niewiele, ale jednak.

Powoli przesunęłam się na kolanach w stronę Wiktora, a on nieznacznie drgnął. Tak bardzo chciałam go nienawidzić. Tak ogromnie. Ale nie umiałam. Drżącą ręką dotknęłam dłoni mężczyzny, lecz w ogóle nie zareagował. Po jego policzkach nadal płynęły łzy, a spojrzenie utkwił w ziemi, targany niewyobrażalnymi wyrzutami sumienia.

– Wiktor, spójrz na mnie – poprosiłam zachrypniętym głosem.

Nie zareagował. Przysunęłam się jeszcze bliżej i chwyciłam jego twarz w dłonie. Tym razem to ja zmusiłam męża, by patrzył mi prosto w oczy. Jego spojrzenie wypełnione bólem było jak noże wbijane w sam środek mojego serca. Przez chwilę wpatrywałam się w jego twarz, która wyrażała miliony uczuć jednocześnie, a potem wzięłam głębszy oddech.

– Wybaczam ci, Wiktorze – powiedziałam w końcu. – Wybaczam ci wszystko, co zrobiłeś lub czego nie zrobiłeś dla tej biednej dziewczyny. Uwalniam cię od tego bólu i tej tajemnicy, pozwalam ci wyrzucić to wszystko w przeszłość.

Pokręcił głową.

– Nie możesz – rzekł. – Nie możesz, rozumiesz? Muszę za to pokutować.

– Nie musisz. Już odpokutowałeś. Koniec z tym. Jesteś Bestią, Wiktor. Bestią, która mimo wszystko ma serce. Możesz zaprzeczać, możesz się ze mną spierać, ale nie pozwolę, byś zatracił siebie i zniszczył nasze małżeństwo.

Przesunęłam dłonie z twarzy męża na jego szyję, a następnie na kark. Mężczyzna patrzył na mnie wyraźnie zaskoczony. W niebieskich oczach czaiło się tyle strachu, że choćby nie wiem, jak się starał, nie byłby w stanie ukryć go za maską obojętności.

– Spróbuj mi zaufać, Wiktor – szepnęłam, przysuwając się tak blisko, jak to tylko było możliwe. Siedziałam teraz okrakiem na udach męża, a on niepewnie położył dłonie na moich biodrach. – Nie zostawię cię dlatego, że masz tak straszną przeszłość.

– Czasami się zastanawiam, czy jesteś aż tak odważna, czy aż tak głupia – odpowiedział prosto w moje usta. – Nie potrafię cię rozgryźć. Powinnaś uciekać.

– Nie chcę uciekać.

– Więc czego chcesz, Mario?

Patrzyłam w jego oczy pełne dziwnego zagubienia oraz czegoś, czego nie mogłam do końca określić. Łzy już nie płynęły ani z moich oczu, ani z Wiktora.

– Chcę ciebie – odparłam. – Tylko ciebie.