Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Kiedy masz dwadzieścia lat i lufę broni przystawioną do głowy, pragniesz tylko wyjść z tego cało. I nie ma znaczenia, czy musisz zapłacić masę pieniędzy, oddać swoje ciało, czy poderżnąć komuś gardło. Zrobisz wszystko, by uratować siebie i swoich bliskich.
Maria jest przerażona. Nie dość, że jej ojciec wpakował się w ogromne tarapaty, to jeszcze uzbrojeni mężczyźni grożą jej rodzinie śmiercią. Dziewczyna nie ma wyboru.
Musi błagać o pomoc przyjaciela rodziny – wuja Alberta, który od wielu lat pracuje w posiadłości słynnego hrabiego.
Wiktor Husarzewski jest samotny, mieszka w zamku odziedziczonym po rodzicach, a na jego twarzy widnieje sporych rozmiarów, brzydka blizna. Ukrywający się za ciemnymi murami tajemniczy mężczyzna postanawia wziąć pod swoje skrzydła rodzinę Borowskich,
ale daje jeden bardzo ważny warunek… Maria musi zostać jego żoną.
Co zrobi młoda dziewczyna? Jak zachowa się w obliczu takiego wyzwania? I najważniejsze – czy będzie potrafiła żyć z człowiekiem, którego wszyscy nazywają bestią?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 328
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Mojemu mężowi, który jest i zawsze był największą, jedyną i najprawdziwszą miłością mojego życia.
PROLOG
Do naszego małego mieszkania nagle wpadło czterech wielkich mężczyzn i bez powodu zaczęli okładać nas pięściami. Tata chciał nas bronić, próbował się sprzeciwić, ale jedyne, co osiągnął, to wycelowaną we mnie broń. Z jego oczu leciały łzy, kiedy jeden z nich – szatyn o zaskakująco przystojnej twarzy – podciął mi kopniakiem nogi, a następnie przyłożył pistolet do głowy.
Zimna lufa mocno wbijała się w moją skroń. Kolana bolały od upadku i cała się trzęsłam z przerażenia. Ojciec stał w kącie pokoju trzymany przez dwóch osiłków. Patrzył na mnie ze łzami w oczach, bo doskonale wiedział, co za chwilę nastąpi. Ja również to wiedziałam. Tak bardzo nie bałam się jeszcze nigdy.
– Wojtuś, Wojtuś, Wojtuś – zacmokał mężczyzna. – Chyba nie tak się umawialiśmy?
– Błagam, Darek – jęknął tata i padł na kolana. – Oddam co do grosza, daj mi tylko trochę czasu.
– Czas? – prychnął. – Dostałeś go już wystarczająco dużo.
Gdzieś za plecami usłyszałam kobiecy jęk i wiedziałam, że to mama zdusiła płacz. Jeden z goryli mafiosa trzymał ją mocno, zasłaniając ręką usta. Mieszkaliśmy w bloku i każdy hałas mógł wzbudzić niepotrzebne zainteresowanie sąsiadów.
– Błagam – powtórzył ojciec. – Zostaw moją córkę i żonę. One nie mają z tym nic wspólnego.
– Nie? – Dariusz udał zdziwionego. – A mi się wydaje, że tak. W końcu one również żyły za moje pieniądze, prawda? – Odsunął się, jednak nie przestawał we mnie celować.
Dariusz Najmanowicz, szef jednej z największych mafii w okolicy, usiadł na kanapie. Jego szare oczy dokładnie zlustrowały mnie od góry do dołu, a ja miałam wrażenie, jakby prześwietlały ubranie i badały nagie ciało. W tym spojrzeniu było coś, co sprawiło, że zapragnęłam stać się niewidzialna.
– Błagam – odezwał się ponownie tata.
– Ja pierdolę, Wojtek, brzmisz jak zacięta płyta – rzekł spokojnie szatyn. – Zrobimy tak, ja wezmę sobie twoją córunię, a ty w tym czasie pozbierasz forsę.
Moje serce stanęło na sekundę i nagle zaczęło bić ze zdwojoną siłą. Dostałam zawrotów głowy, ale nie ruszyłam się nawet o cal.
– Nie! – krzyknął. – Tylko nie Majka! Uzbieram kasę, obiecuję!
– Już to słyszałem.
Przełknęłam ślinę. Wiedziałam o jego długach, bo kilka dni wcześniej opowiedział mi wszystko. Pragnął tylko rozwinąć własny biznes, ale nie przewidział takiego obrotu spraw. Nie miał pojęcia, że wspólnik go wystawi i ucieknie z pieniędzmi.
– Nie możesz jej zabrać! – wołał dalej i szarpał rękoma. – Nie możesz!
Najmanowicz zmierzył mnie ponownie.
– Zacznie odrabiać twoje długi w burdelu – powiedział, jakby oznajmiał, że w dzień jest widno.
Nie mogłam złapać tchu. Sama wizja tego, o czym mówił ten człowiek, sprawiała, że pragnęłam umrzeć. Nie przeżyłabym w miejscu, gdzie tysiące rąk dotykałoby mojego ciała!
Mama znowu jęknęła i tym razem załkała bardzo głośno. Moje oczy również zaszły łzami. To nie mogła być prawda. Spojrzałam błagalnie na ojca, ale w jego oczach widziałam tylko przerażenie. Nie miał pojęcia, co robić.
– Daj nam czas – odezwałam się trzęsącym głosem. – Kilka dni.
Mafioso podrapał się leniwie po brodzie, nie spuszczając ze mnie wzroku.
– Dlaczego miałbym to zrobić, złotko? – zapytał. – Dość długo już czekam.
No właśnie. Dlaczego miałby dalej czekać? Było jasne, że skoro tata nie załatwił pieniędzy do tej pory, nie załatwi ich również w ciągu najbliższych dni. Zaczęłam intensywnie myśleć.
– Mamy krewnego – wyrzuciłam z siebie. – Jest w stanie nam pomóc. Dzisiaj miał dać znać.
Dariusz zmarszczył czoło.
– Doprawdy? – Uśmiechnął się kpiąco.
– Proszę – wyjąkałam. – Kilka dni.
Szatyn westchnął, po czym wstał z kanapy. Podszedł do mnie bardzo powolnym krokiem i kucnął, by zrównać się ze mną wzrostem. Bił od niego ostry zapach markowych perfum.
– Mała piękność – rzekł.
Uniósł dłoń i długimi, bladymi palcami dotknął mojego policzka. Odwróciłam głowę, bo jego dotyk niemal palił. Zbierało mi się na wymioty, serce waliło w piersi jak zwariowane i robiłam, co mogłam, by nie krzyknąć.
– Kilka dni – powiedział. – Jeżeli nie załatwisz pieniędzy, twoi rodzice skończą pod ziemią, a ty będziesz moją dziwką. Twoja siostrunia także. Rozumiesz?
Skinęłam twierdząco głową. Najmanowicz patrzył na mnie jeszcze przez chwilę, a potem wstał, kiwnął na swoich goryli i wyszli z naszego mieszkania.
Dopadłam do bladej jak ściana mamy, która siedziała na podłodze. Z jej oczu płynęły łzy.
– Mamo, mamusiu. – Przytuliłam ją do siebie. – Już dobrze, już poszli.
Tata nadal klęczał w tym samym miejscu z przerażeniem wypisanym na twarzy. Wiedziałam, o czym myśli, i pokręciłam przecząco głową. Ucieczka nie wchodziła w grę. Dariusz znalazłby nas nawet na drugim końcu świata. Spojrzałam na mamę i chwyciłam jej twarz w dłonie.
– Musimy się wziąć w garść, dobrze? – rzekłam cicho. – Zaraz wróci Lusia, musimy jej wszystko wyjaśnić.
Pomogłam rodzicielce wstać, a ojciec jakoś sam się pozbierał.
– Co teraz zrobimy? – zapytał.
Nie odpowiedziałam. Wyciągnęłam z kieszeni komórkę i wybrałam numer wujka. Chodziłam nerwowo po pokoju, czekając, aż mężczyzna odbierze.
– Cześć, Majka, co tam słychać?
Niemal podskoczyłam, słysząc jego głos.
– Wujku, potrzebuję natychmiast grubej gotówki. Chcą nas zabić.
Po drugiej stronie zapadła cisza. Był to ułamek sekundy, jednak dłużył się w nieskończoność.
– Pogadam z szefem – odpowiedział. – Jutro przyjadę z informacjami.
Rozłączył się, zanim zdążyłam odpowiedzieć.
Piękna dziewczyna Bestię poślubiła,
Nie wie jednak, że błąd popełniła.
Ocalić bowiem nikogo nie zdoła,
Bo Potwór wciąż czyha, czeka i woła.
ROZDZIAŁ 1
Maria
Niekiedy młodym ludziom, zwłaszcza nastolatkom, ciężko jest przyjąć pewne sprawy. Zaprzeczają czemuś, co i tak będzie trwało, lub buntują się, jakby cokolwiek mogli tym zdziałać. Idealnym tego przykładem mogła być moja młodsza siostra.
Lucyna Borowska, pieszczotliwie nazywana przez nas Lusią, była szesnastoletnią licealistką o dość wybuchowym temperamencie. Jej uroda powalała na kolana niezliczoną rzeszę chłopców, natomiast charakter… zabijał ich, zanim zdążyli się przedstawić. Okrągła twarz, duże, piwne oczy kusiły błyskiem, a niewielki, prosty nosek był ozdobą pełnych, różowych ust. Miała piękne, gęste, jasne włosy opadające do połowy pleców, jędrne, krągłe piersi, płaski brzuch oraz okrągły tyłek. Uwielbiała podkreślać swoją idealną figurę, dlatego bardzo często nosiła wyzywające, przylegające ubrania, wykonywała perfekcyjny makijaż oraz uważnie dobierała biżuterię.
Była moim całkowitym przeciwieństwem, a czasami nie pojmowałam, jakim cudem łączyły nas jakiekolwiek więzy krwi. Lusia zawsze lekkomyślnie podchodziła do życia, interesowała ją tylko zabawa, celebryci oraz wszelaka rozrywka. Wiecznie gdzieś biegała, zawsze kręciły się wokół niej tłumy i kompletnie wyparła ze swojego słownika słowa: szkoła, nauka, obowiązek. W dużej mierze winę za takie zachowanie ponosiliśmy my – ja i rodzice. Jako najmłodsza członkini naszej rodziny potrzebowała swego rodzaju kierunkowskazów, które pokazałyby jej, jakie ma możliwości. My zostawiliśmy ją samą sobie, bo byliśmy zbyt zajęci długami, które rosły w zastraszającym tempie. Efektem tego wszystkiego nie było nic innego jak bunt.
Wiecznie darła z nami koty, a zwłaszcza z ojcem. Oboje mieli takie same charaktery, więc kompletnie nie potrafili dojść do porozumienia. Niemal każda ich rozmowa kończyła się krzykiem, trzaskaniem drzwiami lub szlabanami, które otrzymywała moja siostra. Oczywiście, jak można było się spodziewać, wszystkie kary miała głęboko w nosie. Robiła, co chciała, chodziła, gdzie chciała, i przede wszystkim – mówiła, co jej ślina na język przyniosła.
Między innymi dlatego się nie zdziwiłam, kiedy w naszym mieszkaniu ponownie wybuchła awantura. Lusia za żadne skarby świata nie chciała pozwolić tacie, by jej to wszystko wyjaśnił. Nie słuchała nawet wujka Alberta, którego uwielbiała ponad wszystko i uważała go za swojego mentora. Sądziłam, że jego przybycie jakoś załagodzi całą sytuację.
Myliłam się.
Lucyna stała przy kanapie w salonie i patrzyła na każde z nas po kolei. Z piwnych oczu biła wściekłość.
– Wy jesteście pojebani! – krzyknęła.
Ojciec poderwał się z fotela, poczerwieniał ze złości i wycelował palcem w córkę.
– Jak ty się wyrażasz, gówniaro?! Co ty sobie wyobrażasz?!
– Ja?! A co ty sobie myślałeś, łażąc do mafii?! Normalny jesteś?!
Wojciech Borowski, główna przyczyna całego zamieszania, był niskim, łysiejącym mężczyzną, z lekką nadwagą, okrągłą twarzą, zwisającymi policzkami, szerokim nosem oraz wąskimi, piwnymi oczami. Od pewnego czasu na jego skórze widoczne były popękane naczynka. Zmarszczki, które zazwyczaj są oznaką wieku, pogłębiły się oraz rozciągnęły od nadmiaru zmartwień. Był przemęczony, zestresowany i załamany.
Przycisnęłam palce do skroni. Siedziałam na krześle, które wcześniej przyniosłam z kuchni, i kompletnie nie wierzyłam w to, co się działo. Moja rodzina była w niebezpieczeństwie, a każda minuta przybliżała nas do nieuchronnej katastrofy.
– Uspokójcie się – powiedziałam błagalnie. – To nie jest czas…
– Weź się zamknij! – wrzasnęła Lusia w moją stronę. – Czy ty nie widzisz, co on nam zrobił?! – Wskazała ojca. – Rujnuje nam życie!
– Lucyna! – zawołał ostrzegawczo tata.
– Usiądź, pogadajmy na spokojnie – spróbowałam jeszcze raz. – Można to jakoś odkręcić.
– A niby, kurwa, jak?! Ty masz coś z głową czy co?!
Westchnęłam. Nie miałam siły kłócić się z nią, nie miałam nawet siły myśleć. Mieliśmy tylko kilka dni na to, by skombinować niewyobrażalną sumę pieniędzy. Ale skąd mielibyśmy je wziąć? Żadne z nas nie miało zdolności kredytowej, ojciec aktualnie nie pracował, mama od niedawna otrzymywała rentę, która ledwo starczała na pokrycie rachunków, moja wypłata ekspedientki była zbyt niska, a Lusia… była jeszcze dzieckiem.
Podniosłam głowę i napotkałam niebieskie oczy Alberta. Był wysoki i szczupły, a jasne blond włosy zwykle zaczesywał do tyłu. Jego owalna twarz miała lekko wystające kości policzkowe i kilka zmarszczek wokół okrągłych oczu, prosty nos, który sprawiał wrażenie zbyt długiego, oraz wąskie usta otoczone kilkudniowym, jasnym zarostem. Od wielu lat pracował w posiadłości znanego hrabiego. Z reguły nosił garnitury – takiego uniformu wymagała jego posada – jednak tego dnia pojawił się ubrany w zwykłe czarne dresy oraz brązową bluzę z kapturem. W takim nieformalnym stroju wydał mi się kilka lat młodszy.
Ojciec i Albert poznali się jakieś dziesięć lat temu, kiedy oboje pracowali na budowie. Wujek był młodszy od taty i miał większe ambicje niż murowanie kolejnych pustaków, więc nie wytrzymał w firmie zbyt długo. Wystarczyło jednak, by nawiązali nić porozumienia, która potem zaowocowała głęboką przyjaźnią. Tata miał pięćdziesiąt osiem lat, wuj dwadzieścia mniej, ale ta spora różnica wieku nigdy im nie przeszkadzała. Polubiliśmy go na tyle, że w pewnym momencie przestał być kolegą z pracy ojca, a stał się członkiem rodziny, którego pokochaliśmy.
Albert podrapał się po czole, a z jego miny nie mogłam nic wyczytać. Był naszą ostatnią deską ratunku.
– Nie kłóćcie się – powiedział z lekkim westchnieniem. Siedział na pufie, a łokcie oparł o szeroko rozstawione uda. – Mam pewien pomysł, ale najpierw muszę się dowiedzieć, jak się w to wpakowaliście.
Lusia zlustrowała tatę spojrzeniem, a w jej oczach błysnęło coś złowrogiego.
– To jego wina! – krzyknęła.
Otworzył usta, jednak wujek uniósł rękę, by go powstrzymać przed powiedzeniem czegokolwiek.
– To znaczy? – zapytał. – Jaśniej, Lusia, jaśniej.
Do pokoju wkroczyła mama. Trzymała w rękach tacę, na której stały trzy kubki z parującą kawą.
– Daj, wezmę to – powiedziałam, zrywając się z miejsca. Kubki postawiłam na stole, a tacę położyłam na półeczce pod nim.
Alicja Borowska, moja biedna, kochana mama. Od wielu lat cierpiała na dokuczliwy reumatyzm, który przekształcił się w pierwsze oznaki gośćca. Miała blond włosy do ramion, szczupłą twarz z zapadniętymi policzkami oraz podkrążone oczy. Zielone tęczówki patrzyły na wszystko ze strachem i zmęczeniem, a pełne usta zwiesiły się od nadmiaru problemów. W ciągu kilku dni ewidentnie schudła, zmizerniała i przybyło jej zmarszczek. Nie była tą samą wesołą Alicją, którą znałam i kochałam ponad wszystko. Chodziła zamyślona, płakała, kiedy sądziła, że nikt nie widzi, a nocami siedziała przy maszynie, szyjąc ubranka dla dzieci oraz sukienki dla sąsiadek.
Bywały takie dni, kiedy ból oraz odrętwienie stawów były tak silne, że nie była w stanie wyjść z łóżka. Z tego powodu nie mogła podjąć stałej pracy, więc dorabiała, szyjąc ubrania. Nie było z tego kokosów, ale w przypływie zleceń zarabiała na większy rachunek lub lekarstwa. Niestety ostatnio miała bardzo mało zamówień i udało jej się sprzedać zaledwie kilka rzeczy, które poszły za naprawdę marne grosze.
Mama przysiadła na sofie i strzepnęła niewidzialny paproch ze spódnicy.
– Wojtek chciał otworzyć swój biznes – powiedziała, spoglądając w stronę Alberta. – Potrzebne były pieniądze, a bank odmówił udzielenia kredytu.
– Chodzi o tę piekarnię, o której wspominaliście?
Skinęła twierdząco głową. Tata przetarł dłonią twarz i opadł obok mamy. Wyglądał na wykończonego. Podałam wujowi kubek kawy, a kolejny wzięłam dla siebie i usiadłam z powrotem na krześle.
– Nie wiedziałem, że Darek to mafia – odezwał się w końcu ojciec. – Firma budowlana splajtowała, a ostatnie zlecenie wykonywaliśmy właśnie dla niego. Zawsze był miły, więc pomyślałem, że skoro ma tyle pieniędzy… – urwał, jakby nie mógł dokończyć.
Lusia prychnęła.
– Rozumiem, że poprosiłeś o pożyczkę, a on się zgodził – kontynuował Albert. – Na jakich warunkach zawarliście umowę?
Tata przełknął ślinę.
– Mieliśmy go spłacać, ale po tym, jak wspólnik uciekł z pieniędzmi, zaproponował mi, bym je odpracował – rzekł w końcu. – To były zwykłe prace gospodarcze. Pomalowanie pokoju, skoszenie trawnika, odnowienie czegoś. Totalne bzdury. Nieraz naprawiałem coś, co moim zdaniem naprawy nie potrzebowało, ale kazał, płacił, więc robiłem.
Wujek upił łyk kawy, uważnie patrząc na ojca. Myślał o czymś. Rozpoznałam to po lekko zmarszczonym czole.
– No dalej, dalej – ponaglił, gdy zapadła cisza. – Co było dalej?
Lusia zaczęła chodzić w tę i z powrotem, a tata spuścił głowę. Nie był w stanie kontynuować, więc odezwałam się ja:
– Wziął tatę na swojego kierowcę. Miał go wozić na bankiety, imprezy, spotkania. Nic szczególnego. Ale z czasem zaczęło się robić dziwnie. Z szofera stał się kurierem, który dostarczał paczki pod naprawdę dziwne adresy. Potem woził jakieś ciężkie skrzynie do magazynów, które wyglądały jak przemytnicze dziuple.
Tym razem prychnął Albert. Wyprostował się z ironicznym uśmiechem, który mógł świadczyć tylko o tym, że nie dowierzał w całą sytuację.
– Nie zaniepokoiło cię to? Kurwa, Wojtek!
– A co miałem zrobić?! – zawołał nagle ojciec. – Wspólnik zwiał z pieniędzmi, Najmanowicz upomniał się o pierwszą ratę, a ja nie miałem z czego spłacić! Zacisnąłem zęby i dalej robiłem, co chciał!
Zapadła cisza. Mama ścisnęła dłoń w pięść tak mocno, że zbielały jej kostki. Lusia natomiast stanęła przy oknie i patrzyła na coś w zamyśleniu.
– Chciał więcej pieniędzy – odezwałam się. – Zaczął mu przydzielać okropne zadania. Wujku… – Spojrzałam na mężczyznę. – Tata woził w bagażniku ludzi, których porywała ta mafia. Dostarczał ich pod wskazany adres, a potem wracał do domu i czekał na telefon.
Albert przymknął na chwilę oczy.
– Jeżeli mi powiesz, że brałeś udział w morderstwie… – zaczął, ale urwał.
– Nikogo nie zabiłem – odpowiedział zrezygnowanym głosem. – Ale kopałem groby. Jego ludzie grozili mi bronią, musiałem to robić. Kiedy się postawiłem, zaczął mówić o mojej rodzinie. Wszystko o mnie wiedział, rozumiesz? WSZYSTKO!
– A czego się spodziewałeś?! – warknęła Lusia przez zaciśnięte zęby. – Mafia zawsze wszystko wie. Wystarczy posłuchać wiadomości.
Niestety moja młodsza siostra miała rację. Niejednokrotnie mówiono w telewizji, że udało się rozbić jakąś szajkę, która mordowała całe rodziny. Na samą myśl o tym człowieka przechodziły dreszcze, a teraz sami znajdowaliśmy się w centrum czegoś takiego.
Spojrzałam na swoją kawę, ale jakoś nie byłam w stanie wziąć ani łyka. Odstawiłam kubek na stół.
– Wiedziałaś o tym? – zapytał Albert mamę, a ta pokręciła przecząco głową.
– Wojtek wszystko zrobił za moimi plecami. Nie wiedziałam, skąd miał pieniądze na rozruch piekarni. Dopiero później się przyznał – wyznała.
Blondyn spojrzał z niezrozumieniem najpierw na mnie, a potem na rodziców. Nie pojmował, jakim cudem ojciec się w to wpakował.
– On nie odpuści – powiedział. – Mafia nigdy nie odpuszcza. Jeżeli wam groził, zrobi wszystko, co mówił.
Tym razem to ja przełknęłam ślinę, a moje serce ścisnęło się boleśnie. Bałam się tego, co mogą przynieść najbliższe dni. Najmanowicz niby dał nam czas, ale nie mieliśmy pewności, czy ponownie nas nie odwiedzi ze swoją świtą bandziorów.
– Musimy uciekać – powiedział tata. – Nie ma wyboru.
Mama poruszyła się niespokojnie.
– Niby dokąd chcesz uciec, co? – zapytał wujek. – I tak was dopadnie. Odwleczecie tylko to, co nieuniknione. Uciekając, narobisz sobie jeszcze większych kłopotów.
– Już większych chyba nie można narobić – powiedziała ostro Lusia. – Trzeba być skończonym debilem, żeby narażać swoją rodzinę na takie rzeczy.
Ojciec poczerwieniał na twarzy. Albert wstał, podszedł do nastolatki i zmierzwił jej włosy, a ta burknęła w jego stronę, by się odczepił.
– Mój szef – powiedział w końcu. – Mówiłem mu trochę o tym, co powiedzieliście przez telefon.
– Pięknie – syknęła Lucyna. – Jeszcze rozpowiadajcie po ludziach. Niech wiedzą.
– Daj mi skończyć. – Oparł się plecami o ścianę obok okna. – Czekam na wiadomość od niego. Ma się zastanowić i może będzie w stanie wam pomóc.
– Da nam ochronę? – zapytała mama. – Nie wiem, czy to coś pomoże…
Albert wcisnął ręce do kieszeni dresów.
– Da pieniądze – wyjaśnił. – Ustali z wami jasne warunki, spłaci wasze długi, a wy jakoś to odpracujecie. Może zatrudni Wojtka w posiadłości.
– Powtórka z rozrywki? – zironizowała Lusia.
– Nie – odpowiedział, spoglądając w jej stronę. – U hrabiego praca jest legalna, z comiesięcznym wynagrodzeniem. Sam tam pracuję, zapomniałaś?
– A niby dlaczego miałby nam pomóc, co?! – krzyknęła. – Jesteśmy obcymi ludźmi!
– Ja nie jestem obcy – odrzekł cierpliwie. – Jeżeli wam pomoże, to tylko dlatego, że przez wiele lat byłem wobec niego lojalny. Słuchajcie. – Spojrzał w stronę rodziców. – Wiktor jest gburem, ale szanuje ludzi, którzy szanują jego. Nie wiem, czy zgodzi się pomóc, ale skoro obiecał, że pomyśli, musimy mieć nadzieję.
Rozbolała mnie głowa. Potarłam palcami skronie, chociaż wiedziałam, że na nic się to zda. Wszystko zależało od decyzji zupełnie obcego nam człowieka. O szefie Alberta wiedziałam niewiele. Był podobno jedynym w całym kraju hrabią, który nadal posługiwał się tym tytułem, mieszkał w posiadłości i stronił od ludzi. Angażował się w życie polityczne, ale robił to zza tak zwanych pleców – wystawiał swoich przedstawicieli, którzy czynnie brali udział za niego we wszystkich przedsięwzięciach. Z opisu wuja wynikało, że był samotny, gburowaty i bardzo wymagający. Jeżeli ten człowiek miał być naszym wybawieniem, wiedziałam, że nie będzie łatwo spłacić dług nie tylko pieniężny, ale i wdzięczności.
W pokoju rozbrzmiał dźwięk dzwoniącego telefonu i Albert wyciągnął z kieszeni swoją komórkę. Zerknął na wyświetlacz, a jego twarz pojaśniała.
– O wilku mowa – powiedział, po czym odebrał. – Tak, szefie… Tak, jestem u nich… Tak, tak… Rozumiem… Czy coś panu wysłać…? Och, dobrze… W porządku… Tak, wrócę dzisiaj… Do widzenia. – Rozłączył się i z powrotem schował telefon do kieszeni.
Wszyscy wpatrywaliśmy się w niego z nadzieją. Moje serce biło tak szybko, że żebra ledwo utrzymywały je na miejscu. Mama pobladła z przerażenia, a ojciec chyba przestał oddychać.
– Wszyscy macie się stawić u Wiktora. Najpóźniej jutro – odezwał się w końcu.
Otworzyłam usta w niemym zdumieniu. Stawić się? U hrabiego?
– Co to znaczy? – zapytała cicho mama. W jej oczach ukazały się łzy.
– To znaczy – Albert się uśmiechnął – że hrabia wam pomoże.
Zaczęło mi dzwonić w uszach. Nie miałam pojęcia, czy powinniśmy się cieszyć, czy popaść w czarną rozpacz.
* * *
Kilka godzin później, kiedy wujek opuścił nasze mieszkanie, siedziałam w pokoju i śledziłam w laptopie trasę z Barchlic do Złotych Ogrodów. To właśnie tam mieściła się posiadłość Wiktora. Patrzyłam na drogę, która ciągnęła się przez kilkaset kilometrów, i wiedziałam, że czeka nas kilkugodzinna jazda. Zamknęłam komputer, po czym przeczesałam dłonią włosy. Czy rzeczywiście Wiktor nam pomoże? A co, jeżeli na miejscu się okaże, że mężczyzna nie kiwnie palcem w tej sprawie?
Jęknęłam cicho, opadając na oparcie sofy. Nie było większego wyboru. Musieliśmy się chwytać jakiegokolwiek ratunku, nawet jeśli oznaczałoby to wyjazd na niemal drugi koniec Polski. Byliśmy rodziną, kochaliśmy się, zwłaszcza ja kochałam moich bliskich, i chyba bym umarła, gdyby coś im się stało. Nie mogliśmy zaprzepaścić takiej szansy. Miałam nadzieję, że jeżeli hrabia spłaci nasze długi, z resztą jakoś sobie poradzimy. Tylko żeby zechciał nam pomóc.
W progu pokoju stanęła Lusia.
– Majka, a co, jeśli… – urwała na chwilę – …on nam nie pomoże?
Nawet nie chciałam o tym myśleć.
– Nie myśl tak, będzie dobrze – pocieszyłam ją.
Szesnastolatka westchnęła ciężko i oparła się ramieniem o framugę drzwi.
– Nie boisz się?
Spojrzałam na siostrę.
– Nie – bąknęłam.
– Naprawdę? – zapytała z nadzieją.
Żołądek podszedł mi do gardła.
– Tak naprawdę to jestem przerażona.
Lusia nic więcej nie powiedziała. Ona też się bała, ale nie chciała tego przyznać. Była silna, znacznie silniejsza niż ja. A przynajmniej takie sprawiała wrażenie.
ROZDZIAŁ 2
Maria
Nasze mieszkanie znajdowało się w jednym z bloków niedaleko centrum miasta. Mieściło dwa pokoje – jeden większy, drugi mniejszy, ciasny przedpokój, kuchnię oraz łazienkę. Nie było w nim zbyt wiele miejsca, jednak tutaj przeżyłam najlepsze chwile swojego dzieciństwa i nie wyobrażałam sobie mieszkać gdzieś indziej.
Stałam na środku większego pokoju i rozglądałam się dookoła. Białe ściany kontrastowały z ciemną wykładziną w beżowe mazaje. Pod ścianą stała kanapa, którą mama zawsze przykrywała czerwonym kocem w czarną kratę, a przed nią drewniany, jasny stolik. Obok stał fotel, dalej puf, a po przeciwnej stronie niewielka meblościanka, na której stały zdjęcia, kilka książek oraz telewizor. Na ścianie obok okna powieszony był kwietnik z dość sporą paprotką, a nad kanapą wisiał obraz przedstawiający Jezusa. Nie mieliśmy luksusów, jednak w zupełności nam to wystarczało. Wszyscy byliśmy związani z tym miejscem i rzadko je opuszczaliśmy na dłużej niż jeden dzień.
W progu pokoju stały zapakowane torby. Tata zniósł już dwie do samochodu, a następne czekały na swoją kolej. Mama krążyła po domu, sprawdzając, czy wszystko odłączyła oraz zabezpieczyła. Miała na sobie materiałowe, beżowe spodnie, prasowane w kant, białą bluzkę z krótkim rękawkiem, a na to zarzuciła rozpiętą, czarną marynarkę. Była gotowa do wyjazdu, a na jej twarzy malowało się zdenerwowanie.
– Zostaw to, mamo – poprosiłam, gdy ta mocniej domknęła okno. – Wszystko jest dobrze.
– Wolę się upewnić – odpowiedziała.
Westchnęłam cicho, po czym przysiadłam na pufie. Na klatce było słychać kroki ojca, a do pokoju przecisnęła się Lusia. Zmierzyłam młodszą siostrę od stóp do głów. Miała na sobie obcisłą, bardzo skąpą sukienkę w jasnoniebieskim kolorze. Dekolt w kształcie litery V jak na mój gust zbyt wiele odsłaniał. Zresztą podobnie było niżej, bo materiał ledwie zakrywał tyłek nastolatki. Na nogi włożyła wysokie, czarne czółenka. Włosy lekko zakręciła, wykonała dość wyrazisty make-up, a w rękę chwyciła niewielką, czarną torebeczkę. Wychwyciła moje spojrzenie i w odwecie przesunęła wzrokiem po mojej sylwetce.
– Jedziesz tak? – zapytała, unosząc jedną brew.
– A ty tak? – odpowiedziałam pytaniem.
Odrzuciła włosy na plecy i uśmiechnęła się kpiąco.
– Chyba jakoś musimy gościa przekonać, nie?
Nie odpowiedziałam. Spojrzałam na swoje ubranie, ale jakoś nie widziałam w nim nic złego. Włożyłam czarne, jeansowe rurki, balerinki oraz białą koszulę zapinaną na guziki. Włosy zostawiłam rozpuszczone i zrobiłam najdelikatniejszy makijaż, jaki tylko potrafiłam. Przy Lusi wyglądałam jak uczennica z podstawówki.
Mama rzuciła okiem na strój szesnastolatki i pokręciła przecząco głową.
– Przebierz się – rzuciła bez entuzjazmu. – Wyjeżdżamy za pięć minut.
– Ani mi się śni – powiedziała dziewczyna, zakładając ręce na piersi. – Jadę tak.
Do domu wszedł tata i od razu chwycił pozostałe dwie torby. Chciał już wychodzić, ale jego spojrzenie padło na moją młodszą siostrę. Na twarz wypłynął mu złowrogi czerwony odcień.
– Jak ty wyglądasz?! – rzucił nerwowo. – Ubierz się!
– Jestem ubrana! – krzyknęła Lusia.
– Jesteś goła! UBIERAJ SIĘ!
W oczach Lucyny błysnęło coś dzikiego i nastolatka podeszła bliżej ojca. Wycelowała w niego palcem, a następnie wycedziła przez zaciśnięte zęby:
– Jesteś ostatnią osobą, która może mi mówić, jak mam się ubierać. Nie umiesz nawet rodziny utrzymać, więc się zamknij i przestań rozkazywać.
Mama jęknęła cicho, a ja przymknęłam na chwilę oczy. Kolejna awantura, a przecież nie mieliśmy na to czasu. Tata zamrugał nerwowo, jakby sam nie wiedział, czy dobrze słyszał, ale potem wychwycił moje błagalne spojrzenie. Zacisnął mocniej zęby, chwycił torby, po czym bez słowa wyszedł z mieszkania. Po raz pierwszy od wielu dni nie kontynuował kłótni z młodszą córką.
* * *
Nasza podróż była długa, męcząca i bardzo… cicha. Nikt się nie odzywał. Ojciec prowadził. Lusia grała na telefonie lub odpisywała na wiadomości znajomych. Mama siedziała na przednim siedzeniu. W odbiciu bocznego lusterka widziałam, jak mocno zaciskała usta. Ja natomiast próbowałam czytać książkę, którą pożyczyłam od mojej przyjaciółki Dagi. Niestety nie byłam w stanie się skupić.
W mojej głowie cały czas krążyły myśli o Dariuszu oraz naszym położeniu. Bałam się, że pomimo niewielkiego światełka w tunelu i tak skończymy w grobie – co chyba byłoby najlepszym rozwiązaniem dla mnie i Lucyny. Sama wizja przebywania blisko gangstera budziła we mnie odrazę oraz przerażenie, a gdybym została porwana i umieszczona w burdelu, chyba odebrałabym sobie życie. A była jeszcze Lusia. Nie mogliśmy pozwolić na to, by coś jej się stało. Była zbuntowana i nieznośna, ale to moja siostra, którą kochałam ponad wszystko. Nie przeżyłabym, gdyby ktoś ją skrzywdził.
Zamknęłam z trzaskiem powieść i westchnęłam ciężko. Musisz być optymistką, myślałam w duchu. Przecież nigdy nie jest tak źle, żeby nie mogło być gorzej, prawda?
– Prawda – szepnął złośliwy głosik w mojej głowie. – Gorzej będzie tylko wtedy, kiedy twoi rodzice zginą, a ty zostaniesz dziwką mafiosa. O twojej siostrze chyba nie muszę wspominać?
Zadrżałam z przerażenia. Nic jeszcze nie było przesądzone. Nadal istniała szansa. Mała, ale jednak.
W odbiciu lusterka wstecznego napotkałam ciemne spojrzenie ojca. Nie trwało to długo, jednak wystarczyło, bym ujrzała duże poczucie winy. W końcu to decyzje, które podjął, postawiły nas w takiej, a nie innej sytuacji. Bał się jak my wszyscy i również pokładał nadzieje w Wiktorze Husarzewskim.
Przeczesałam dłonią włosy. Będzie dobrze, powtarzałam w duchu, wszystko będzie w porządku.
Auto zwolniło, a ja zerknęłam przez okno. Powoli toczyliśmy się przez niewielką miejscowość. Wszędzie było widać mniejsze lub większe domy, minęliśmy mały sklep, a w centrum wioski stał równie mały kościół. Mieszkańcy kręcili się po swoich posesjach, dzieci jeździły na rowerach, a przed kościołem jakiś mężczyzna w kapeluszu kosił trawę. Wszystko wyglądało tak spokojnie, tak zwyczajnie, że zapragnęłam być jednym z tych ludzi, którzy o nic się nie martwili.
A potem zobaczyłam coś innego.
Na pobliskim wzgórzu stał spory budynek z czarnej cegły. Budził respekt i przywodził na myśl barokowe zamki. Półokrągłe, białe okna, strzelisty dach – który burzył koncepcję barokową – a na środku ogromne, ciemnobrązowe drzwi. Do wejścia prowadziły szerokie, kamienne schody z równie kamiennymi poręczami w szarym kolorze. Ściany pokrywały gęste, liściaste pnącza, dzięki czemu budynek wydawał się jeszcze bardziej mroczny i z dołu wyglądał jak ogromne, tajemnicze zamczysko, w którym nocą straszy niezliczona rzesza duchów. Spojrzałam na Lusię, która przyklejona do szyby, również podziwiała budowlę.
– Nie gadajcie, że to tutaj – powiedziała zdumiona.
– Na to wskazuje nawigacja – odpowiedział jej tata, a moje serce zamarło.
Do zamku prowadziła szeroka ścieżka usłana malutkimi, białymi kamyczkami. Przed budynkiem, na samym środku, stała równie biała fontanna. Wbiłam w nią wzrok, nie mogąc uwierzyć, że ktoś w ogóle wykonał tak piękne dzieło. W półokrągłej misie stał posąg półnagiego mężczyzny. Z jego oczu powoli sączyła się woda i wyglądało to tak, jakby figura płakała. Na jego rękach leżała naga, nieprzytomna kobieta. Woda wesoło tryskała z bezwładnych dłoni oraz stóp. Dookoła fontanny rosły krwistoczerwone, ogromne róże. Ojciec zatrzymał samochód, a ja z wrażenia nie mogłam się ruszyć. Nie spodziewałam się, że ktoś może mieszkać w takim miejscu. Przerażającym, ale niewątpliwie pięknym.
Pierwsza wyskoczyła Lusia, a za nią mama. Obie rozglądały się dookoła, jakby nie wierzyły własnym oczom. Doskonale je rozumiałam, miałam dokładnie takie same odczucia. Powoli otworzyłam drzwi i wysiadłam. Białe kamyki chrzęściły pod moimi nogami, a letni wiatr przywiał zapach lasu oraz wody. Gdzieś w oddali zarżał koń, dobiegały do nas również odgłosy śmiechów.
– No jesteście!
Wujek Albert schodził po schodach z szerokim uśmiechem na ustach. Miał na sobie czarny garnitur, a pod nim widać było czarną kamizelkę oraz białą koszulę z krawatem. Wyglądał elegancko, męsko i gustownie. Podszedł do nas i każdą uściskał. Lusię nawet lekko podniósł, gdy zarzuciła mu ręce na kark.
– Niezła chata – powiedziała. – Ile ma pokoi?
– Sporo – odpowiedział, obejmując nastolatkę w pasie. – Zmęczeni? Głodni? Za pół godziny podamy obiad. Chodźcie, pokażę wam pokoje.
Tata obszedł samochód i otworzył bagażnik. Jego twarz wyrażała nieludzkie zmęczenie i zrobiło mi się go żal.
– Zostaw to, Wojtek – rzekł Albert. – Służba to zabierze.
– Jest tutaj służba? – zachwyciła się Lusia, kiedy blondyn zaczął ją prowadzić do środka.
Szli przodem i zawzięcie dyskutowali, ja z rodzicami kroczyliśmy z tyłu, dużo mniej optymistyczni. Kiedy wchodziliśmy po schodach, moją uwagę przykuły poręcze, których szczeble miały kształty powykręcanych, diabelskich twarzy. Zwolniłam nieco, patrząc na każdą z nich, i nieprzyjemny dreszcz przebiegł mi po plecach. To tylko figurki, powtarzałam sobie w myślach. Nic nadzwyczajnego.
Weszłam do budynku i pierwsze, co we mnie uderzyło, to chłód oraz mrok. Na dworze panowało przyjemne ciepło, tutaj zaś zimno wydobywało się niemal z każdej strony. Hol był dość spory. Szare ściany współgrały z ciemnym parkietem. Na środku leżał okrągły, czerwony dywan w jasne wzory, po prawej stronie znajdowały się drzwi do jakiegoś pomieszczenia, po lewej korytarz. Na wprost w górę pięły się drewniane, szerokie schody, które lekko skręcały w lewą stronę i kolorem pasowały do ciemnej, niemal czarnej podłogi. Z sufitu zwisał ogromny, kryształowy żyrandol. Nie dostrzegłam żadnej ozdoby. Brakowało obrazów, kwiatów czy chociażby małego stoliczka. Wszystko wyglądało pusto, zimno, a nawet smutno.
Ojciec skrzywił się nieco, a mama jakby bardziej przysunęła się do wuja Alberta.
– Strasznie tu… – Lusia urwała na chwilę, jakby szukała odpowiedniego słowa – …bezgustownie – dokończyła.
– To bardzo stare mury, nie oczekuj pięciogwiazdkowego hotelu – wyjaśnił Albert. – Pokaże wam pokoje, muszę wracać do pracy.
– Jak to? – zdziwiła się szesnastolatka. – A hrabia nas nie przywita?
– Przywita podczas obiadu. Chwilowo jest zajęty.
Rodzice spojrzeli po sobie, jednak żadne z nich nic nie powiedziało.
– Maniery jak chuj – skwitowała Lucyna.
– Jak ty się wyrażasz?! – zawołał tata.
Ostatnio każda odzywka Lusi budziła w nim wściekłość. Dziewczyna odrzuciła włosy do tyłu i ruszyła w stronę schodów. Całkowicie go zignorowała.
– Mam nadzieję, że mój pokój jest duży – rzekła. – Nie zamierzam spać w małej klitce.
Wujek zerknął na mnie z rezygnacją i posłał lekki uśmiech, jakby chciał dodać mi tym odwagi.
– Jest piękny – odezwał się i ruszył za nastolatką. – Będziesz zachwycona.
* * *
Nie wiem, jak pokój mojej siostry, ale mój robił naprawdę duże wrażenie. Mieścił się na drugim piętrze i był chyba większy niż całe nasze mieszkanie. Ściany w jasnoszarym kolorze idealnie pasowały do beżowej podłogi. Na środku stało ogromne białe łóżko, a po obu jego stronach równie białe stoliki nocne. Pościel także była biała w kolorowe tulipany, a na niej leżała krwistoczerwona róża. Po lewej stronie duża szafa z lustrami, a w centralnym punkcie pokoju puchaty, pudrowy dywan. Po prawej stronie znajdowały się białe drzwi – prawdopodobnie do łazienki – a zaraz obok stało białe biurko oraz krzesło w takim samym kolorze jak dywan. Zarówno nad łóżkiem, jak i nad biurkiem wisiały obrazy przedstawiające motywy kwiatowe. Najbardziej jednak zachwyciła mnie oszklona ściana z wyjściem na spory taras, ozdobiona pudrowymi, cienkimi zasłonami. Z okna rozciągał się widok na ogromną łąkę, rzekę oraz las. W pokoju było przytulnie, dziewczęco i zaskakująco ciepło. Panowała w nim przyjemna jasność, biorąc pod uwagę fakt całkowicie ciemnych korytarzy.
Stałam na środku skołowana i niepewna. Sypialnia była piękna, jednak czy po jednym pomieszczeniu mogłam odgadnąć charakter pana domu? Byliśmy gośćmi, więc zapewne chciał dla nas jak najlepiej, ale nie mogło to świadczyć o jego decyzji. Nadal byliśmy… ja byłam niepewna przyszłości i stresowało mnie to coraz bardziej. Strach przed tym, że hrabia zmieni zdanie, nagle wzrósł. Dopiero stojąc tutaj, uświadomiłam sobie, jak wiele zależy od jednego słowa tego człowieka. Jedno, maleńkie słóweczko, które ma niesamowicie wielką moc.
Podskoczyłam, gdy rozległo się pukanie do drzwi. Do środka zajrzała niska, szczupła brunetka, z długim warkoczem i pięknymi niebieskimi oczami. Miała na sobie białą bluzkę oraz czarne legginsy. Posłała w moją stronę lekki uśmiech.
– Dzień dobry – powiedziała uprzejmie. – Przepraszam, że przeszkadzam, ale obiad jest gotowy. Hrabia zaprasza panią na posiłek.
– Och – wyjąkałam. – O-oczywiście. A moja rodzina?
– Już czeka w jadalni. Zaprowadzę panią.
Otworzyła szerzej drzwi, dając mi znać, że powinnam wyjść. Przez chwilę stałam jak wryta, ale potem zmusiłam ciało do ruchu. Zbliżała się sądna chwila. Nie miałam wątpliwości, iż hrabia podczas obiadu ogłosi swój werdykt, i na samą myśl coś ścisnęło moje wnętrzności. Szłam za przemiłą pokojówką pełna obaw, a każdy krok był niemal nadludzkim wyczynem.
– Gdyby pani czegoś potrzebowała, mam na imię Kaśka – powiedziała, kiedy mijałyśmy hol.
Wprowadziła mnie w ciemny korytarz, który wcześniej widziałam.
– Miło mi – odpowiedziałam cicho. – Jestem Majka.
Brunetka zerknęła przez ramię, uśmiechnęła się, zaprowadziła na sam koniec korytarza i wskazała lewą stronę. Wkroczyłam do sporego, nieco przyciemnionego pomieszczenia. Wszystko wyglądało tak, jak w całym zamku – szare ściany, ciemna podłoga, żadnych ozdób. Na środku stał prostokątny stół, przy którym mogłoby usiąść piętnaście osób, z sufitu zwisał żyrandol podobny do tego w holu, a okna zostały zasłonięte czarną, grubą kotarą. Naprzeciwko wejścia znajdowała się ciemna wnęka, do której weszła Kasia. Po chwili wróciła, niosąc półmiski z mięsem, więc musiało tam być jakieś przejście do kuchni. Moja rodzina siedziała już przy stole. Rodzice po jednej stronie, Lusia naprzeciwko nich, więc zajęłam miejsce obok niej. Albert krążył po jadalni, uśmiechając się do nas życzliwie.
– Jedzcie śmiało – powiedział. – Smacznego.
– A twój szef? – zapytała cicho mama. – Nie zje z nami?
– Zje. Nie martw się – odpowiedział, po czym zniknął we wnęce.
Przeszył mnie zimny dreszcz i przez ułamek sekundy wydawało mi się, że ujrzałam tam jakiś ruch. Zmrużyłam oczy, jednak oprócz czerni nie widziałam nic więcej.
– Co tak się gapisz? – zainteresowała się Lusia, również patrząc w tamtą stronę.
– Nie, nic – odparłam. – Coś mi się przewidziało.
Szesnastolatka uniosła jedną brew, ale nic nie powiedziała. Odkroiła kawałek mięsa, które miała na talerzu, i zaczęła jeść.
Wuj wrócił z pustym talerzem w dłoni. W dziwnym skupieniu nałożył trochę ziemniaków, mięsa oraz surówkę, a potem znowu zniknął w ciemności.
Ponownie przeszył mnie zimny dreszcz i nachyliłam się w kierunku siostry.
– Może poczekaj na hrabiego? – zaproponowałam. – To nieładnie tak zaczynać jeść.
– W dupie to mam – powiedziała i wepchnęła sobie kolejny kawał mięsa do ust. – On nie przyszedł mnie przywitać, a ja jestem głodna.
– Tak, ale…
– Oj, Majka, odwal się – burknęła.
Westchnęłam cicho. Rozejrzałam się po stole, na którym stały przeróżne sałatki, mięsa, zupy i masa innych dań, i zdecydowałam się na niewielkiego schabowego oraz sałatkę. Żołądek miałam tak ściśnięty, że nawet nie czułam głodu. W jadalni panowała cisza, przerywana jedynie odgłosem sztućców uderzających o talerze. Służba krążyła w tę i z powrotem, również w kompletnej ciszy. Wuj Albert kolejny raz wszedł do jadalni z mniejszym pustym talerzykiem. Nałożył na niego jedną z sałatek.
– Jezu, usiądź z nami i zjedz jak człowiek – warknęła Lusia. – Latasz jak mrówka ze sraczką.
Blondyn odchrząknął znacząco.
– Jedz – powiedział tylko i odszedł.
Coś stuknęło we wnęce, a potem wuj zapytał:
– Czy podać coś jeszcze?
Wszyscy spojrzeliśmy w stronę mroku. Nikogo nie było widać, ale bez wątpienia ktoś tam był.
– Dziękuję, Albercie – odpowiedział cichy, lekko zachrypnięty głos.
Zjeżyły mi się włoski na karku. Mama dziwnie pobladła, tata zszokowany otworzył usta, a Lusia zamarła z widelcem w powietrzu.
– Co, do diabła?! – zawołała.
Nieświadomie ścisnęłam ramię siostry. ON TAM BYŁ! Hrabia cały czas był w jadalni! Tylko dlaczego się ukrywał? Dlaczego nie usiadł z nami przy stole?
– To są jakieś jaja, tak? – zapytała na głos Lucyna. – Taki żarcik?
Zapadła cisza. Przez moment nie działo się zupełnie nic, a potem rozległy się powolne kroki.
– Cieszę się, że dojechaliście bezpiecznie. – Znów ten głos. Cichy, zachrypnięty, budzący we mnie jakieś dziwne dreszcze.
Mama spojrzała na mnie przerażona i przełknęła ślinę.
– To… – chrząknął ojciec. – To my się cieszymy, że zgodził się pan…
– Jeszcze na nic się nie zgodziłem – przerwał mu Wiktor. – Jeszcze niczego nie potwierdziłem.
Lusia prychnęła.
– A nie mówiłam? – powiedziała. – Gówno nam da.
Mocniej ścisnęłam jej ramię. Serce waliło mi w piersi, a na plecach pojawił się pot. Ponownie rozbrzmiały kroki i w mroku dostrzegłam zarys męskiej sylwetki. Tata spuścił na chwilę głowę niczym zbity pies. Jego twarz poczerwieniała i wydawało mi się, że walczył ze łzami.
– Jestem w stanie wam pomóc – rzekł po chwili hrabia. – Ale nie ma nic za darmo.
Zadrżałam. Czyżby mężczyzna miał obawy? Przecież Albert za nas ręczył, nie oszukalibyśmy go.
– Oddamy wszystko! – zawołałam, zanim zdążyłam pomyśleć.
Dosłownie CZUŁAM, jak Wiktor przewiercał mnie spojrzeniem na wylot.
– Nie chcę pieniędzy – odpowiedział jeszcze ciszej. – Mam jednak inną propozycję. – Rozległ się odgłos kroków, zarys sylwetki zniknął z pola widzenia, a po chwili wrócił na nowo.
– Ach, taki haczyk, tak? – zapytała z ironią Lusia.
– W rzeczy samej. Spłacę wasze długi.
– W zamian za co? – Po raz pierwszy odezwała się mama.
– Za ślub – odrzekł spokojnie. – Maria zostanie moją żoną.
Zadzwoniło mi w uszach i nieświadomie wstałam z krzesła. Patrzyłam w miejsce, gdzie stał hrabia, i nie wierzyłam. Żoną?! Ja?! Wiktor Husarzewski żądał ode mnie małżeństwa w zamian za spłatę długów? Moje serce stanęło na sekundę, po czym zaczęło bić ze zdwojoną siłą. Z cienia wysunęła się dłoń o długich palcach. Dłoń hrabiego, w której trzymał różę.
Spojrzałam na kwiat, a potem na rodzinę.
Jeżeli wezmę różę – ocalę ich.
Jeżeli odmówię – skażę nas wszystkich na straszny los.
Przełknęłam ślinę i powoli podeszłam do wnęki.
– Co ty robisz?! – syknęła Lusia.
– Ratuję nam życie – odpowiedziałam ze ściśniętym gardłem.
Wzięłam kwiat i spojrzałam w stronę hrabiego. Jego sylwetka zaczęła wyłaniać się z cienia, a kiedy stanął przede mną w pełnym świetle, świat zawirował.
Poczułam, że za moment zemdleję.
Copyright © Rosalie Wilson
Copyright © Wydawnictwo ReWizja
Wydanie I
Wilkszyn 2023
ISBN 978-83-67520-19-5
Wszelkie prawa zastrzeżone. Rozpowszechnianie i kopiowanie całości lub części publikacji w jakiejkolwiek postaci zabronione bez wcześniejszej pisemnej zgody autora oraz wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pomocą nośników elektronicznych.
Projekt okładki: Katarzyna Mordal
Zdjęcie na okładce: stock.chroma.pl/MICENIN
Redakcja: Detektyw Słowny Roma Wośkowiak
Korekta: Bogusława Brzezińska
Skład i łamanie: D.B. Foryś www.dbforys.pl
Wydawnictwo ReWizja
Kiedy nic nie wiesz o własnym mężu, twoja codzienność to jedna wielka niewiadoma. Bo nie jesteś w stanie przewidzieć, jaka będzie jego reakcja, kiedy dowie się, że bierzesz udział w wiejskiej zabawie zorganizowanej przez pracowników posiadłości. Z drugiej strony – nie chcesz wiecznie siedzieć w zamknięciu, zdana jedynie na kontakt z przyjaciółką i młodszą siostrą. Dlatego, mimo obaw, bierzesz udział w potańcówce i pozwalasz sobie na chwilę zapomnienia.
Kiedy Maria świetnie się bawi w towarzystwie mieszkańców wioski, pewne małżeństwo zgłasza zaginięcie swojego syna. Chłopiec przepada bez śladu, a ostatni trop prowadzi do posiadłości hrabiego. Wszystko wskazuje na to, że mężczyzna może mieć coś wspólnego ze zniknięciem ośmiolatka, zwłaszcza, że od kilku miesięcy był w konflikcie z jego rodzicami.
Co zrobi Maria w obliczu tych wydarzeń? Czy uwierzy w oskarżenia rzucane w jej męża? I czy będzie potrafiła znaleźć dowody świadczące o jego niewinności?
Zuzanna to młoda kobieta, architekt, a przede wszystkim samotna matka. Można by powiedzieć, że w chwili, gdy partner opuszcza ją na wieść o niespodziewanej ciąży, jej świat się wali. Jednak tak naprawdę los dopiero zaczyna rzucać kłody pod jej nogi.
Igor to dojrzały mężczyzna, głowa rosyjskiej mafii rządzącej w Krakowie. Całe życie szuka rozwiązania na swój problem. Sen z powiek spędza mu bezdzietność, która w klanie rodziny Kolosov jest nie do przyjęcia.
Oboje stanowią kontrast dla siebie nawzajem. Ona wygadana, pyskata i waleczna. On twardy, nieugięty i władczy. Za to obydwoje trzymają się minimalizmu, jednocześnie nadając najwyższy priorytet jednemu – dobru dziecka. Uparci, zawzięci, honorowi, a gdy przychodzi chwila zwątpienia, stawiają wszystko na jedną kartę. I kiedy myślą, że są dla siebie jedynym wyzwaniem, niespodziewanie pojawia się ktoś trzeci – wróg.
„Prawo ojca” to historia o posiadaniu, władzy, oddaniu, strachu i nienawiści. Na próżno szukać tu kopciuszka czy księcia albo romantycznej miłości.
Maja Nowicka to ambitna pani oficer policji, dla której praca jest najważniejsza. Artur Konop to gangster przez duże G, mający w kieszeni władnych tego kraju. Pewnego dnia ich drogi przecinają się na skutek zwykłego przypadku. Ale czy na pewno?
Łączy ich wiele, a dzieli jeszcze więcej. Od pierwszego spotkania los zrzuca na nich wiele sprzeczności, co powoduje, że zaczynają robić rzeczy, których wcześniej w życiu by nie zrobili. Mają podobne priorytety, a jednak zupełnie inne, za to obydwoje wierzą w jedną z cnót – prawdę. Można by powiedzieć, że z tej mąki chleba nie będzie, jednakże nadejdzie moment, w którym Maja i Artur będą musieli połączyć siły, aby skutecznie walczyć z wrogiem – ze sobą nawzajem.
„Rtęć” jest inwokacją serii Paradoks Cnót – historii kryminalnej o zabarwieniu erotycznym, osadzonej w realiach polskiej gangsterki.
Farion i Gostyński to duet, który łączy dwa kompletnie przeciwstawne światy, pokazując, że nie wszystko jest takie, na jakie się kreuje. Wzburza, stawiając szalę gdzieś na granicy prawa, zdrowego rozsądku i uczuć. Chwyta za serce, pokazując, że nie ma właściwego podziału na dobrych i złych, by później rozpalić czytelnika do czerwoności niegasnącym pożądaniem.