Konrad Wallenrod - Adam Mickiewicz - darmowy ebook + książka

Konrad Wallenrod ebook

Adam Mickiewicz

3,0

Opis

Powieść poetycka, której tytułowym bohaterem jest krzyzacki dostojnik, będący wychowanym na dworze mistrza Winrycha von Kniprode Litwinem, którego rodzina została zamordowana przez wojska zakonne. Pnie się w hierarchii, jednocześnie coraz bardziej wzmacniając swą narodową tożsamość...

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 77

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,0 (217 ocen)
35
43
59
45
35
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
viv_e0

Z braku laku…

mickiewicz co ty brałeś
30
deva358

Nie oderwiesz się od lektury

Pozycja nie dla każdego.
30
stefek01

Dobrze spędzony czas

Jak w przypadku wielu klasyków fabuła jest ciekawa ale tekst mało zrozumiały.
00
agnieszkastostosio

Nie polecam

Nic nie rozumiem
00
NatkaS

Z braku laku…

I ktoś nadal mi mówi, że Mickiewicz jest wieszczem narodowym polaków gdy on tylko do Litwy tęskni.
00

Popularność




Adam Mickiewicz

Konrad Wallenrod

Powieść historyczna

Z dziejów litewskich i pruskich

Konrad Wallenrod

Powieść historyczna

Z dziejów litewskich i pruskich

Dovete adunque sapere come sono due generazioni da combattere..... bisogna essere volpe e leone.[1]

Machiavelli

Bonawenturze i Joannie Zaleskim na pamiątkę lata tysiąc ośmset dwudziestego siódmego poświęca Autor.

Wstęp

Sto lat mijało, jak zakon krzyżowy

We krwi pogaństwa północnego brodził;

Już Prusak szyję uchylił w okowy

Lub ziemię oddał, a z duszą uchodził;

Niemiec za zbiegiem rozpuścił gonitwy,

Więził, mordował, aż do granic Litwy.

Niemen rozdziela Litwinów od wrogów:

Po jednej stronie błyszczą świątyń szczyty

I szumią lasy, pomieszkania bogów;

Po drugiej stronie, na pagórku wbity

Krzyż, godło Niemców, czoło kryje w niebie,

Groźne ku Litwie wyciąga ramiona,

Jak gdyby wszystkie ziemie Palemona[2]

Chciał z góry objąć i garnąć pod siebie.

Z tej strony tłumy litewskiej młodzieży,

W kołpakach rysich[3], w niedźwiedziej odzieży,

Z łukiem na plecach, z dłonią pełną grotów,

Snują się, śledząc niemieckich obrotów[4].

Po drugiej stronie, w szyszaku i zbroi,

Niemiec na koniu nieruchomy stoi;

Oczy utkwiwszy w nieprzyjaciół szaniec,

Nabija strzelbę i liczy różaniec.

I ci, i owi pilnują przeprawy.

Tak Niemen, dawniej sławny z gościnności,

Łączący bratnich narodów dzierżawy,

Już teraz dla nich był progiem wieczności;

I nikt, bez straty życia lub swobody,

Nie mógł przestąpić zakazanej wody.

Tylko gałązka litewskiego chmielu,

Wdziękami pruskiej topoli nęcona,

Pnąc się po wierzbach i po wodnym zielu,

Śmiałe, jak dawniej, wyciąga ramiona

I rzekę kraśnym[5] przeskakując wiankiem,

Na obcym brzegu łączy się z kochankiem.

Tylko słowiki kowieńskiej dąbrowy[6],

Z bracią swoimi zapuszczańskiej góry,

Wiodą, jak dawniej, litewskie rozmowy,

Lub, swobodnymi wymknąwszy się pióry[7],

Latają w gości na spólne[8] ostrowy[9].

A ludzie? – ludzi rozdzieliły boje!

Dawna Prusaków i Litwy zażyłość

Poszła w niepamięć: tylko czasem miłość

I ludzi zbliża… Znałem ludzi dwoje.

O Niemnie! Wkrótce runą do twych brodów

Śmierć i pożogę niosące szeregi;

I twoje dotąd szanowane brzegi

Topor z zielonych ogołoci wianków,

Huk dział wystraszy słowiki z ogrodów;

Co przyrodzenia[10] związał łańcuch złoty,

Wszystko rozerwie nienawiść narodów;

Wszystko rozerwie… Lecz serca kochanków

Złączą się znowu w pieśniach wajdeloty[11].

I

Obiór[12]

Z Maryjenburskiej[13] wieży zadzwoniono,

Działa zagrzmiały, w bębny uderzono:

Dzień uroczysty w Krzyżowym Zakonie.

Zewsząd komtury[14] do stolicy śpieszą.

Kędy zebrani w kapituły gronie,

Wezwawszy Ducha Świętego uradzą,

Na czyich piersiach wielki krzyż zawieszą

I w czyje ręce wielki miecz[15] oddadzą.

Na radach spłynął dzień jeden i drugi,

Bo wielu mężów staje do zawodu;

A wszyscy równie wysokiego rodu,

I wszystkich równe w Zakonie zasługi;

Dotąd powszechna między bracią zgoda

Nad wszystkich wyżej stawi Wallenroda.

On cudzoziemiec, w Prusach nieznajomy,

Sławą napełnił zagraniczne domy[16]:

Czy Maurów ścigał na kastylskich górach,

Czy Ottomana przez morskie odmęty,

W bitwach na czele, pierwszy był na murach,

Pierwszy zahaczał pohańców okręty;

I na turniejach, skoro wstąpił w szranki,

Jeżeli raczył przyłbicę odsłonić,

Nikt się nie ważył na ostre z nim gonić[17],

Pierwsze mu zgodnie ustępując wianki.

Nie tylko między krzyżowymi roty[18]

Wsławił orężem młodociane lata,

Zdobią go wielkie chrześcijańskie cnoty:

Ubóstwo, skromność i pogarda świata.

Konrad nie słynął w przydwornym nacisku

Gładkością mowy, składnością ukłonów;

Ani swej broni dla podłego zysku

Nie przedał w służbę niezgodnych baronów.

Klasztornym murom wiek poświęcił młody;

Wzgardził oklaski i górne urzędy[19];

Nawet zacniejsze i słodsze nagrody,

Minstrelów hymny i piękności względy

Nie przemawiały do zimnego ducha.

Wallenrod pochwał obojętnie słucha,

Na kraśne lica pogląda[20] z daleka,

Od czarującej rozmowy ucieka.

Czy był nieczułym, dumnym z przyrodzenia,

Czy stał się z wiekiem – bo choć jeszcze młody,

Już włos miał siwy i zwiędłe jagody,

Napiętnowane starością cierpienia -

Trudno odgadnąć. Zdarzały się chwile,

W których zabawy młodzieży podzielał,

Nawet niewieścich gwarów słuchał mile,

Na żarty dworzan żartami odstrzelał

I sypał damom grzecznych słówek krocie,

Z zimnym uśmiechem, jak dzieciom łakocie:

Były to rzadkie chwile zapomnienia…

I wkrótce lada słówko obojętne,

Które dla drugich nie miało znaczenia,

W nim obudzało wzruszenia namiętne;

Słowa: ojczyzna, powinność, kochanka,

O krucyjatach i o Litwie wzmianka,

Nagle wesołość Wallenroda truły;

Słysząc je, znowu odwracał oblicze,

Znowu na wszystko stawał się nieczuły

I pogrążał się w dumy tajemnicze.

Może, wspomniawszy świętość powołania,

Sam sobie ziemskich słodyczy zabrania.

Jedne znał tylko przyjaźni słodycze,

Jednego tylko wybrał przyjaciela,

Świętego cnotą i pobożnym stanem:

Był to mnich siwy, zwano go Halbanem.

On Wallenroda samotność podziela;

On był i duszy jego spowiednikiem,

On był i serca jego powiernikiem.

Szczęśliwa przyjaźń! Świętym jest na ziemi,

Kto umiał przyjaźń zabrać ze świętemi.

Tak naczelnicy zakonnej obrady

Rozpamiętują Konrada przymioty.

Ale miał wadę – bo któż jest bez wady?

Konrad światowej nie lubił pustoty,

Konrad pijanej nie dzielił biesiady.

Wszakże, zamknięty w samotnym pokoju,

Gdy go dręczyły nudy lub zgryzoty,

Szukał pociechy w gorącym napoju;

I wtenczas zdał się wdziewać postać nową,

Wtenczas twarz jego, bladą i surową,

Jakiś rumieniec chorowity krasił:

I wielkie, niegdyś błękitne źrenice,

Które czas nieco skaził i przygasił,

Ciskały dawnych ogniów błyskawice.

Z piersi żałosne westchnienie ucieka

I łzą perłową nabrzmiewa powieka,

Dłoń lutni szuka, usta pieśni leją,

Pieśni nucone cudzoziemską mową,

Lecz je słuchaczów serca rozumieją:

Dosyć usłyszeć muzykę grobową,

Dosyć uważać na śpiewaka postać.

W licach pamięci widać natężenie,

Brwi podniesione, pochyłe wejrzenie

Chcące z głębiny ziemnej coś wydostać:

Jakiż być może pieśni jego wątek?

Zapewne myślą w obłędnych pogoniach,

Ściga swą młodość na przeszłości toniach…

Gdzież dusza jego? – W krainie pamiątek.

Lecz nigdy ręka, w muzycznym zapędzie,

Z lutni weselszych tonów nie dobędzie;

I lica jego niewinnych uśmiechów

Zdają się lękać, jak śmiertelnych grzechów.

Wszystkie uderza struny po kolei,

Prócz jednej struny – prócz struny wesela.

Wszystkie uczucia słuchacz z nim podziela,

Oprócz jednego uczucia – nadziei.

Nieraz go bracia zeszli[21] niespodzianie

I nadzwyczajnej dziwili się zmianie:

Konrad, zbudzony, zżymał się[22] i gniewał,

Porzucał lutnię i pieśni nie śpiewał;

Wymawiał głośno bezbożne wyrazy,

Coś Halbanowi szeptał po kryjomu,

Krzyczał na wojska, wydawał rozkazy,

Straszliwie groził, nie wiadomo komu.

Trwożą się bracia… Stary Halban siada

I wzrok zatapia w oblicze Konrada,

Wzrok przenikliwy, chłodny i surowy,

Pełen jakowejś tajemnej wymowy.

Czy coś wspomina, czyli coś doradza,

Czy trwogę w sercu Wallenroda budzi:

Zaraz mu chmurne czoło wypogadza,

Oczy przygaszą i oblicze studzi.

Tak na igrzysku, kiedy lwów dozorca,

Sprosiwszy pany, damy, i rycerze,

Rozłamie kratę żelaznego dworca,

Da hasło trąbą: wtem królewskie zwierzę

Grzmi z głębi piersi, strach na widzów pada;

Jeden dozorca kroku nie poruszy,

Spokojnie ręce na piersiach zakłada,

I lwa potężnie uderzy – oczyma;

Tym nieśmiertelnej talizmanem duszy

Moc bezrozumną na uwięzi trzyma[23].

II

Z Maryjenburskiej wieży zadzwoniono.

Z obradnej sali idą do kaplicy:

Najpierwszy komtur, wielcy urzędnicy,

Kapłani, bracia i rycerzy grono.

Nieszpornych modłów[24] kapituła słucha

I śpiewa hymny do Świętego Ducha.

Hymn

Duchu, Światło Boże!

Gołąbko Syjonu!

Dziś chrześcijański świat, ziemne podnoże

Twojego tronu,

Widomą[25] oświeć postacią

I roztocz skrzydła nad syjońską bracią.

Spod twych skrzydeł niech wystrzeli

Słonecznymi promień blaski,

I kto najświętszej godniejszy łaski,

Temu niech złotym wieńcem skronie rozweseli;

A padniem na twarz syny człowieka,

Temu, nad kim spoczywa twych skrzydeł opieka.

Synu Zbawicielu!

Skinieniem wszechmocnej ręki

Naznacz, kto z wielu

Najgodniejszy słynąć

Świętym znakiem twojej męki,

Piotra mieczem hetmanić żołnierstwu twej wiary

I przed oczyma pogaństwa rozwinąć

Królestwa twego sztandary;

A syn ziemi niech czoło i serce uniża

Przed tym, na czyich piersiach błyśnie gwiazda krzyża.

*

Po modłach wyszli. Arcykomtur[26] zlecił,

Spocząwszy nieco, powracać do choru

I znowu błagać, aby Bóg oświecił

Kapłanów, braci i mężów obioru.

Wyszli nocnymi orzeźwić się chłody:

Jedni zasiedli zamkowy krużganek,

Drudzy przechodzą gaje i ogrody.

Noc była cicha, majowej pogody;

Z dala niepewny wyglądał poranek;

Księżyc, obiegłszy błonie szafirowe,

Z odmiennym licem, z różnym blaskiem w oku,

Drzemiąc to w ciemnym, to w srebrnym obłoku,

Zniżał swą cichą i samotną głowę;

Jak dumający w pustyni kochanek,

Obiegłszy myślą całe życia koło,

Wszystkie nadzieje, słodycze, cierpienia,

To łzy wylewa, to spojrzy wesoło,

Wreszcie ku piersiom zmordowane czoło

Skłania – i wpada w letarg zamyślenia.

Przechadzką inni bawią się rycerze.

Lecz arcykomtur chwil darmo nie traci:

Zaraz Halbana i celniejszych braci

Wzywa do siebie i na stronę bierze,

Aby z daleka od ciekawej rzeszy

Zasięgnąć rady, udzielić przestrogi.

Wychodzi z zamku, na równinę spieszy.

Tak rozmawiając, nie pilnując drogi,

Błądzili kilka godzin w okolicy,

Blisko spokojnych jeziora wybrzeży.

Już ranek: pora wracać do stolicy;

Stają… głos jakiś… skąd… z narożnej wieży:

Słuchają pilnie – to głos pustelnicy.

W tej wieży dawno, przed laty dziesięciu,

Jakaś nieznana pobożna niewiasta,

Z dala przybywszy do Maryi miasta -

Czy ją natchnęło niebo w przedsięwzięciu,

Czy skażonego sumienia wyrzuty

Pragnąc ukoić balsamem pokuty -

Pustelniczego szukała ukrycia

I tu znalazła grobowiec za życia[27].

Długo nie chcieli zezwalać kapłani,

Wreszcie, stałością prośby przełamani,

Dali jej w wieży samotne schronienie.

Ledwie stanęła za święconym progiem,

Na próg zwalono cegły i kamienie:

Została sama z myślami i Bogiem;

I bramę, co ją od żyjących dzieli,

Chyba w dzień sądny odemkną anieli.

U góry małe okienko i krata,

Kędy pobożny lud słał pożywienie,

A niebo wietrzyk i dzienne promienie.

Biedna grzesznico! Czyż nienawiść świata

Do tyla[28] umysł skołatała młody,

Że się obawiasz słońca i pogody?

Zaledwie w swoim zamknęła się grobie,

Nikt jej nie widział przy okienku wieży

Przyjmować w usta wiatru oddech świeży,

Oglądać niebo w pogodnej ozdobie

I miłe kwiaty na ziemnym[29] obszarze,

I stokroć milsze swoich bliźnich twarze.

Wiedziano tylko, że jest dotąd w życiu:

Bo nieraz jeszcze świętego pielgrzyma,

Gdy nocą przy jej błąka się ukryciu,

Jakiś dźwięk miły na chwilę zatrzyma;

Dźwięk to zapewne pobożnej piosenki.

I z pruskich wiosek, gdy zebrane dzieci

Igrają w wieczór u bliskiej dąbrowy,

Natenczas z okna coś białego świeci,

Jak gdyby promyk wschodzącej jutrzenki:

Czy to jej włosa pukiel bursztynowy,

Czyli to połysk drobnej śnieżnej ręki,

Błogosławiącej niewiniątek głowy…

Komtur, tamtędy obróciwszy kroki,

Słyszy, gdy wieżę narożną pomijał[30]:

«Tyś Konrad!… Przebóg, spełnione wyroki!

Ty masz być mistrzem, abyś ich zabijał!…

Czyż nie poznają?… Ukrywasz daremnie…

Chociażbyś jak wąż inne przybrał ciało:

Jeszcze by w twojej duszy pozostało

Wiele dawnego – wszak zostało we mnie!

Chociażbyś wrócił po twoim pogrzebie,

Jeszcze Krzyżacy poznaliby ciebie…»

Słucha rycerstwo: to głos pustelnicy!

Spojrzą na kratę: zda się pochylona,

Zda się ku ziemi wyciągać ramiona -

Do kogóż?… Pusto w całej okolicy.

Z daleka tylko jakiś blask uderza,

Na kształt płomyka stalowej przyłbicy,

I cień na ziemi… czy to płaszcz rycerza?

Już znikło… Pewnie złudzenie źrenicy,

Pewnie jutrzenki błysnął wzrok rumiany,

Po ziemi ranne przemknęły tumany[31].

«Bracia! – rzekł Halban – dziękujmy niebiosom,

Pewnie wyroki niebios nas przywiodły:

Ufajmy wieszczym pustelnicy głosom.

Czy słyszeliście? Wieszczba o Konradzie:

Konrad dzielnego imię Wallenroda!

Stójmy, brat bratu niechaj rękę poda;

Słowo rycerskie: na jutrzejszej radzie,

On mistrzem naszym!…»[32]«Zgoda – krzykną – zgoda!»

I poszli krzycząc. Długo po dolinie

Odgłos tryumfu i radości bije:

«Konrad niech żyje, wielki mistrz niech żyje!

Niech żyje Zakon, niech pogaństwo zginie!»

Halban pozostał mocno zamyślony;

Na wołających okiem wzgardy rzucił,

Spojrzał ku wieży i cichymi tony

Taką piosenkę odchodząc zanucił.

Pieśń

Wilija, naszych strumieni rodzica[33],

Dno ma złociste i niebieskie lica:

Piękna Litwinka, co jej czerpa[34] wody,

Czystsze ma serce, śliczniejsze jagody.

Wilija w miłej kowieńskiej dolinie,

Śród tulipanów i narcyzów płynie:

U nóg Litwinki kwiat naszych młodzianów,

Od róż kraśniejszy i od tulipanów.

Wilija gardzi doliny kwiatami,

Bo szuka Niemna, swego oblubieńca:

Litwince nudno między Litwinami,

Bo ukochała cudzego młodzieńca.

Niemen w gwałtowne pochwyci ramiona,

Niesie na skały i dzikie przestworza,

Tuli kochankę do zimnego łona,

I giną razem w głębokościach morza…

I ciebie równie przychodzień oddali

Z ojczystych dolin, o Litwinko biedna!

I ty utoniesz w zapomnienia fali,

Ale smutniejsza, ale sama jedna…

Serce i potok ostrzegać daremnie!

Dziewica kocha i Wilija bieży:

Wilija znikła w ukochanym Niemnie,

Dziewica płacze w pustelniczej wieży…

III

Gdy Mistrz praw świętych ucałował księgi,

Skończył modlitwę i wziął od komtura

Miecz i krzyż wielki, znamiona potęgi:

Wzniósł dumne czoło. Chociaż troski chmura

Ciężyła nad nim, wkoło okiem strzelił,

W którym się radość na pół z gniewem żarzy,

I, niewidziany gość na jego twarzy,

Uśmiech przeleciał, słaby i znikomy:

Jak blask, co chmurę poranną rozdzielił,

Zwiastując razem wschód słońca i gromy.

Ten zapał Mistrza, to groźne oblicze

Napełnia serca otuchą, nadzieją:

Widzą przed sobą bitwy i zdobycze,

I hojnie w myśli krew pogańską leją.

Takiemu władcy któż dostoi kroku?

Któż się nie zlęknie jego szabli, wzroku?

Drżyjcie, Litwini! Już się chwila zbliża,

Gdy z murów Wilna błyśnie znamię krzyża.

Nadzieje próżne. Cieką dni, tygodnie,

Upłynął cały długi rok w pokoju,

Litwa zagraża. Wallenrod niegodnie

Ani sam walczy, ani śle do boju;

A gdy się zbudzi i coś działać zacznie,

Stary porządek wywraca opacznie.

Woła, że Zakon z świętych wyszedł karbów,

Że bracia gwałcą przysiężone śluby;

Módlmy się, woła, wyrzeczmy się skarbów,

Szukajmy w cnotach i pokoju chluby.

Narzuca posty, pokuty, ciężary,

Uciech, wygody niewinnej zaprzecza,

Lada grzech ściga najsroższymi kary

Podziemnych lochów, wygnania i miecza.

Tymczasem Litwin, co przed laty z dala

Omijał bramy zakonnej stolicy,

Teraz dokoła wsi co noc podpala

I lud bezbronny chwyta z okolicy;

Pod samym zamkiem dumnie się przechwala,

Że idzie na mszę do mistrza kaplicy…

Pierwszy raz dzieci z rodziców swych progu

Drżały na straszny dźwięk żmudzkiego rogu.

Kiedyż być może czas lepszy do wojny!

Litwa szarpana wewnętrzną niezgodą;

stąd dzielny Rusin, stąd Lach niespokojny,

stąd krymskie chany lud potężny wiodą.

Witołd, zepchnięty od Jagiełły z tronu,

Przyjechał szukać opieki Zakonu,

W nagrodę skarby i ziemie przyrzeka

I wsparcia dotąd nadaremnie czeka.

Szemrają bracia, gromadzi się rada:

Mistrza nie widać. Halban stary bieży;

W zamku, w kaplicy nie znalazł Konrada.

Gdzież on? Zapewne u narożnej wieży.

Śledzili bracia nocne jego kroki;

Wszystkim wiadomo: każdego wieczora,

Gdy ziemię grubsze osłaniają mroki,

On idzie błądzić po brzegach jeziora;

Albo klęczący, przyparty do muru,

Okryty płaszczem, aż do białej zorzy

Świeci z daleka, jak posąg z marmuru,

I przez noc całą senność go nie zmorzy.

Często na cichy odgłos pustelnicy

Wstaje i ciche daje odpowiedzi;

Brzmienia ich z dala ucho nie dośledzi:

Lecz widać z blasku wstrząśnionej przyłbicy,

Rąk niespokojnych, podniesionej głowy,

Że jakieś ważne toczą się rozmowy.