Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Gratka dla fanów Krainy Lodu! Anna i Elsa w towarzystwie przyjaciół wyruszają w niebezpieczną podróż do Zaczarowanego Lasu, by zrozumieć przeszłość, dzięki której będą mogły uratować królestwo Arendelle.
Kraina Lodu II. Biblioteczka przygody to coś więcej niż opowieść na podstawie filmu z 2019 r. Powieść zawiera także sceny, które zostały usunięte ze scenariusza i nie pojawiły się w animacji. Idealna dla czytelników w wieku 8-12 lat.
Kraina Lodu, pierwsza część przygód o Annie i Elsie, ukazała się w 2013 r. i od razu porwała widzów ze wszystkich zakątków świata. Ogromny sukces animacji – film otrzymał w 2014 r. dwa Oscary – trwa nieprzerwanie od dziesięciu lat. W 2019 r. ukazała się druga pełnometrażowa animacja o królowej Arendelle, w której siostry muszą zmierzyć się z przeszłością rodziców i historią królestwa.
Biblioteczka Przygody to seria powieści dla dzieci i młodzieży inspirowanych największymi hitami kinowymi. Można je czytać niezależnie od filmów lub jako uzupełnienie obejrzanej historii. Każda z książek zawiera jako dodatek kolorową wkładkę z kadrami z filmów.
W serii ukazały się następujące tytuły: „Kraina Lodu”, „Kot w Butach”, „Dziwny świat”, „Nasze magiczne Encanto”, „To nie wypanda”, „Toy Story 4”, „Buzz Astral”, „Luca” oraz „Vaiana”.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 523
Prolog
Na dalekiej Północy, tak dalekiej, że żaden człowiek z Południa tam nie trafił, rosła Zaklęta Puszcza. Granic tego cudownego miejsca strzegły potężne duchy żywiołów: Duch Powietrza, Duch Ognia, Duch Wody i Duch Ziemi. A w niezbadanych leśnych ostępach żył tajemniczy lud zwany Northuldrami. Byli to wędrowcy bez ziemi, podążający za stadami reniferów. A ponieważ żyli w zgodzie i harmonii z naturą, wieść głosiła, że byli obdarzeni magicznymi mocami.
Nadszedł jednak dzień, kiedy do fiordu na południe od granic Zaklętej Puszczy wpłynęły statki. Były to drewniane łodzie pełne ludzi, którzy pragnęli właśnie w tym miejscu, blisko wody, osiedlić się i zadomowić. Z biegiem lat wyrosło tam królestwo Arendelle z majestatycznym zamkiem – siedzibą króla.
Nowych przybyszów powitał władca Northuldrów, który spotkał się z ich królem na klifie o zachodzie słońca. Uścisnęli sobie mocno dłonie, choć pozostali widzieli tylko ich zamglone sylwetki, rzucające na ziemię długi, szary cień.
W dowód przyjaźni i dobrej woli Arendelczycy wybudowali w Zaklętej Puszczy potężną tamę na rzece, która miała ujście w fiordzie Aren. Nad majestatycznymi, błękitnymi wodami fiordu wznosił się zamek Arendelle. Tama niczym klamra łączyła rozległe ziemie po obu brzegach rzeki i ułatwiała Northuldrom oraz stadom reniferów ich coroczne wędrówki. Król Runeard, władca Arendelle, ofiarował ją sąsiadom jako symbol pokoju i współpracy między ich narodami.
Gdy budowa została ukończona, Arendelczycy wyprawili wielkie przyjęcie. Northuldrowie z daleka i bliska zebrali się u stóp tamy, by bratać się i ucztować wspólnie z mieszkańcami Arendelle. Młody książę Agnarr, syn króla Runearda, po raz pierwszy był tak daleko od domu. Obserwował wszystko z ogromną ciekawością i ekscytacją… póki nie zwróciło to uwagi jego ojca.
Król Runeard chwycił syna pod brodę i zgromił go wzrokiem. Książę dobrze wiedział, że lepiej nie prowokować ojca, który kazał mu stać prosto i z godnością, i zachowywać się jak na przyszłego monarchę przystało.
– Pamiętaj, Agnarze, reprezentujesz Arendelle – oznajmił i doradził mu jeszcze: – Trzymaj się porucznika Mattiasa.
Młody człowiek w mundurze stanął na baczność, kiedy król przeszedł przed nim wraz ze swoją strażą. Porucznik dostrzegł cień rozczarowania w spojrzeniu Agnarra. I nie było to tylko rozżalenie, że ojciec kazał mu się zachowywać po królewsku, jak przystało na prawdziwego dyplomatę, a nie rozkapryszonego chłopca. Był to również żal, że znów go odsunął na boczny tor z dala od rozmów ze starszyzną i wodzem Northuldrów.
Mattias wiedział, co należy uczynić.
– Robisz się coraz wyższy, no, no – mruknął, stanąwszy za Agnarrem. – Może już przestań. – Wesoło szturchnął księcia łokciem. Agnarr uśmiechnął się i oddał mu kuksańca. – Żartowałem. Chodź, przejdziemy się.
Razem powędrowali w stronę zastawionych stołów, przepychając się w przyjacielskich zapasach.
A tymczasem Arendelczycy i Northuldrowie na dobre już zbratani, jedli, pili, śmiali się wspólnie i gawędzili, jakby znali się od zawsze.
Gospodarze dali nawet pokaz akrobatyki na grzbietach reniferów.
Nagle uwagę Agnarra przykuło coś ukrytego w głębi mrocznego lasu. Było to tak cudowne, że chyba nie mogło być prawdziwe. Wydawało mu się, że dostrzega sylwetkę dziewczyny w swoim wieku, wirującej w powietrzu, niczym niesione wiatrem liście. Nie huśtała się na gałęzi drzewa ani nie bujała na pnączach, po prostu unosiła się, jakby ważyła tyle co nic.
Zapatrzony Agnarr postąpił kilka kroków w jej kierunku. Chwilę później usłyszał szczęk oręża, trzask zderzających się tarcz i otrząsnął się z transu. Odwrócił się i zobaczył, że jego ludzie są atakowani! Przychylność Northuldrów była tylko sprytnym wybiegiem. Agnarr rzucił ostatnie spojrzenie na dziewczynę, lecz tajemnicza istota zniknęła. O ile w ogóle kiedykolwiek istniała.
Strzała ze świstem przeleciała tuż obok jego twarzy, więc zamarł w panice. Nigdy dotąd nie otarł się tak blisko o śmierć.
– Stań za mną! – zawołał Mattias i zdążył odciągnąć księcia na bok, zanim kolejna strzała przeszyła miejsce, w którym sekundę wcześniej znajdowała się jego głowa.
Agnarr trwał w odrętwieniu i mógł tylko przyglądać się brutalnej walce, która toczyła się tuż przed nim, śledzić wzrokiem latające we wszystkie strony strzały i słuchać szczęku broni. Zadrżał, widząc, jak jego ojciec z mieczem w ręku stawia czoło władcy Northuldrów. Mattias trzymał Agnarra ze wszystkich sił, kiedy książę krzyczał w desperacji. Pragnął pobiec ojcu na pomoc, lecz jego słowa utonęły w bitewnym zgiełku.
Książę w końcu zdołał się oswobodzić, lecz w tym momencie król i władca Northuldrów zniknęli za krawędzią klifu.
– Ojcze! – ryknął Agnarr i pognał przez pole bitwy, by jak najszybciej dopaść skraju przepaści i szukać króla. Nagle buchnęły przed nim płomienie. Potężny wybuch przetoczył się przez puszczę. Northuldrowie i Arendelczycy uciekali co sił w nogach, kiedy w tamę, grzmiąc jak burza, uderzyła masa spienionej wody. Zerwał się wicher, a z nieba runęły głazy niby gigantyczny grad. Jeden spadł tuż obok Agnarra. Siła uderzenia wyrzuciła chłopca w powietrze, po czym cisnęła o ziemię. Książę uderzył głową w skałę. Zanim stracił przytomność, z żalem zobaczył, że całe magiczne piękno Magicznej Puszczy uległo zniszczeniu.
Wtedy posłyszał nieznany głos, jakby przesiąknięty smutkiem wieków. Agnarr zastygł wsłuchany w żałosną pieśń. Przypomniał sobie, że Northuldrowie wspominali o duchach zamieszkujących tamę, jej budowniczych. „Czy to głos ducha? Czy on jest zły?”, zastanawiał się książę.
Niewidzialna siła uniosła Agnarra ponad lasem, ponad toczącą się na ziemi bitwą. A później ogłuszający jęk ustał, jakby wściekłe duchy przerwały zawodzenie. Puszczę spowiły cisza i nieprzenikniona jak skała gęsta mgła, która rozdzieliła ludzi. Jednych zamknęła wewnątrz, a innych zostawiła na zewnątrz…
Rozdział 1
Tamtej nocy wróciłem do domu jako władca Arendelle – zakończył Agnarr.
Płomień świecy, którą trzymał, rzucał na jego twarz chybotliwe cienie, kiedy król opowiadał tę historię swoim córkom na dobranoc. Obie dziewczynki leżały na łóżku Elsy ciasno przytulone do matki, królowej Iduny, i z szeroko otwartymi oczami i buziami chłonęły każde słowo ojca. Matka przytuliła je do siebie, a one czuły się bezpiecznie, schowane pod jej bordowym szalem.
– Ojejku, tato, to było nieziemskie – westchnęła Anna, wyobrażając sobie wszystkie te wydarzenia, jakby osobiście w nich uczestniczyła. – Kimkolwiek był ten, kto cię ocalił, to ja bardzo go kocham.
Król uśmiechnął się do swojej małej córeczki.
– I ja chciałbym wiedzieć, kto to był.
– A czy Northuldrowie naprawdę byli magiczni? – zastanawiała się Elsa. Nie chciała wcale być taka jak oni. Nie wyobrażała sobie, że mogłaby skrzywdzić swojego przyjaciela. – Tak jak ja?
– Nie – zapewnił ją król Agnarr. – Nie byli magiczni. Po prostu korzystali z magii lasu.
– A co się stało z duchami? I co się dzieje teraz w tamtym lesie? – Elsa była ciekawa, czy ktokolwiek w ogóle się tym zainteresował po tym, gdy duchy wpadły we wściekłość i obróciły się przeciwko wszystkim.
– Nie wiem – przyznał król. – W Zaklętej Puszczy wciąż unosi się mgła. Nikt nie może tam wejść. Nikomu też od tamtego czasu nie udało się stamtąd wyjść.
Królowa Iduna popatrzyła na męża znacząco, prosząc go wzrokiem, by uważał na słowa. Nie chciała, by przestraszył dziewczynki.
– A zatem jesteśmy bezpieczni – powiedziała stanowczo.
– Tak – zgodził się król Agnarr. – Lecz pewnego dnia Zaklęta Puszcza może się obudzić, a my musimy być przygotowani na każde płynące z niej niebezpieczeństwo.
Królowa Iduna dostrzegła niepokój na twarzy Elsy.
– Nadszedł czas, by powiedzieć tatusiowi dobranoc – rzekła. Obie dziewczynki były o wiele za młode, by myśleć o jakiejkolwiek walce, zwłaszcza przed snem.
Król Agnarr wstał i skruszony spojrzał na żonę.
– O niee… A ja mam jeszcze tyle pytań – jęknęła Anna. Z nachmurzoną miną patrzyła, jak ojciec całuje Elsę w czoło na dobranoc.
– Zachowaj je na inny dzień, Anno – poprosił król.
– Uch! – westchnęła. – Dobrze wiesz, że nie jestem taka cierpliwa.
Zerknęła na Elsę, która tylko pokiwała głową, przyznając siostrze rację. Anna zacisnęła usta i zmarszczyła brwi. Ojciec wiedział, że bardzo stara się być cierpliwa. Czule pocałował ją w czoło, a potem wyszedł z komnaty. Kiedy zamknęły się za nim drzwi, Anna zarzuciła mamę pytaniami:
– A tak właściwie to dlaczego Northuldrowie nas zaatakowali? Jeśli ktoś ci daje prezenty, to raczej go bardzo lubisz!
– Czy myślisz, że las naprawdę kiedyś się obudzi? I co duchy sądzą o mojej magii? – wtórowała jej Elsa, zerkając niepewnie na matkę.
Spojrzenie Iduny zasnuła mgła, kiedy wspomniała własną przeszłość.
– Chciałabym to wiedzieć – przyznała po chwili. – Niestety, odpowiedź zna tylko Ahtohallan.
– A-to… co?! – zawołała Anna.
Królowa zaśmiała się i pogłaskała twarzyczkę młodszej córki.
– W dzieciństwie mama śpiewała mi piosenkę o niezwykłej rzece Ahtohallan. która ponoć kryje odpowiedzi na wszystkie zagadki przeszłości, zna całe nasze dzieje – wyjaśniła. – Na zagadki świata, którego jesteśmy częścią.
Zaintrygowane siostry spojrzały po sobie, a potem dwie pary dużych błękitnych oczu wpatrzyły się w twarz królowej.
– Mamo, zaśpiewaj nam! – poprosiły chórem Anna i Elsa.
Iduna zerknęła w stronę drzwi, niepewna, czy spełnić prośbę córek. Wreszcie doszła do wniosku, że nie ma nic złego w tym, by dziewczynki usłyszały starą kołysankę i skinęła głową.
– No dobrze. Chodźcie, ale najpierw wtulanko i przytulasy – powiedziała, przygarniając do siebie Annę i Elsę i starannie okrywając je szalem.
Głos królowej był niski i ciepły. Słowa kołysanki śpiewanej niegdyś przez jej matkę popłynęły kojącym strumieniem. W uszach dziewczynek brzmiały jak dźwięki najczystszej miłości. Anna zasnęła, jeszcze zanim pieśń dobiegła końca. Królowa wzięła ją na ręce i, lekko kołysząc w ramionach, zaniosła w głąb komnaty do drugiego łóżeczka. Delikatnie ułożyła córeczkę i troskliwie otuliła kołdrą. Potem wróciła do Elsy wraz z ostatnimi słowami pieśni.
– A teraz śpij, moja mała śnieżynko – powiedziała i ucałowała obie dłonie córki.
Poprawiła jej poduszki, pogładziła długie włosy i zabrała ze stolika przy łóżku migoczącą świecę.
– Mamo? – odezwała się Elsa, kiedy Iduna już sięgała klamki.
– Czy myślisz, że rzeka Ahtohallan wie, skąd wzięła się moja moc?
Królowa z namysłem szukała właściwych słów.
– Sądzę, że Ahtohallan zna odpowiedź na to i na wiele innych pytań – przyznała po chwili.
Elsa z westchnieniem opadła na poduszki.
– Ktoś powinien ją odnaleźć – oświadczyła.
Uśmiech na twarzy królowej Iduny był słodko-gorzki, kiedy wyszła na korytarz i zamknęła za sobą drzwi sypialni córek.
Z echem pieśni śpiewanej przez matkę Elsa odpłynęła do krainy snów. Śniła o odnalezieniu Ahtohallan, a także o poznaniu odpowiedzi na wszystkie pytania, które kiedykolwiek ją nurtowały… oraz na kilka pytań siostry.
Całe Arendelle spowijała cisza, noc była spokojna – nawet na zamku – gdy Anna na paluszkach przebiegła po rozłożonych na podłodze dywanach. Trochę trwało, zanim pięcioletni szkrab wgramolił się na wysokie łóżko starszej siostry. Kiedy wreszcie jej się udało, podpełzła bliżej Elsy i potrząsnęła ją za ramię.
– Elsa! – powiedziała głosem, który w zamierzeniu miał być szeptem, lecz teraz zabrzmiał jak odgłos trąby. – Psst! Elsa, obudź się! Obudź się! Obudź się!
Elsa nie lubiła, kiedy ktoś wyrywał ją ze snu. Wpadała wtedy w bardzo zły humor.
– Anno! – burknęła, odwróciła się do siostry plecami i nakryła kołdrą po uszy. – Wracaj do łóżka.
– Nie mogę – poskarżyła się Anna i rzuciła się na pościel jak rozkapryszone dziecko… które nie zamierza ustąpić. – Niebo nie śpi. Ja też bardzo nie śpię. Chodź, pobawimy się!
Zapatrzyła się w okno, za którym rozgrywał się przepiękny spektakl tańczącej zielononiebieskiej zorzy polarnej. Jej blask rozpromieniał całe niebo. Potem zerknęła na zakopaną pod okryciami siostrę. Postukała palcem w jej plecy. Potem szturchnęła mocniej. A na koniec zabrała się do zdzierania z niej kołdry.
– Jeśli pobawię się z tobą przez chwilę, to pozwolisz mi potem spać, ile zapragnę?! – Spod sterty koców dobiegł stłumiony głos.
– Tak! – zawołała Anna i z zapałem pokiwała głową.
Mimo tej szczerej obietnicy Elsa wlokła się niechętnie, kiedy Anna ciągnęła ją w stronę Wielkiej Sali. A potem obudziła się jej lodowa moc, która odmieniła życie obu dziewcząt.
Rozdział 2
Wiele lat później, kiedy siostry były już dorosłe, ich rodzicie zginęli na morzu, a Elsa została królową Arendelle, słońce świeciło wesoło ponad stromymi brzegami fiordu Aren. Elsa wyszła na balkon, czekając na spotkanie z zagranicznymi dygnitarzami, których miała pożegnać przed ich podróżą powrotną do domu. Wcześniej rozmawiała z nimi o handlu i eksporcie, a także o mieszkańcach Arendelle oraz ich potrzebach. Anna zwykła mawiać, że jej siostra była pełna godności i mądrości ponad swój wiek.
– Wasza Wysokość, goście czekają.
Elsa aż podskoczyła na dźwięk głosu Kaja, jednego ze swoich najbardziej zaufanych doradców. Kaj znał Elsę od dnia jej narodzin. Widział wyraźnie, że jest zdenerwowana, ale dyskretnie zachował tę obserwację dla siebie. Królowa trzymała się balustrady, a jej nerwowy ruch w jednej chwili zmienił poręcz w lód. Pokryła zmieszanie śmiechem.
– Och, wybacz, już idę – powiedziała.
Przywróciła balustradzie zwykły wygląd i ruszyła za Kajem do zamku, kiedy nagle zatrzymał ją w miejscu śpiewny głos, nawołujący z oddali. Był piękny, a jednocześnie przepojony bezbrzeżnym smutkiem. Odwróciła się w stronę horyzontu.
– Słyszałeś to? – spytała Kaja.
– Co takiego? – zdziwił się Kaj.
– Ten głos – wyjaśniła Elsa.
Kaj zmarszczył brwi.
– Nic nie słyszę…
Głos umilkł równie nagle, jak wcześniej się pojawił. Elsa obróciła się i dostrzegła niepokój na twarzy swojego doradcy. Uśmiechnęła się do niego, próbując otrząsnąć z nieprzyjemnego uczucia, które nią owładnęło.
– Nieważne – bąknęła i udała się do zamku. W sali audiencyjnej Kristoff właśnie pokazywał gościom sztuczki ze Svenem. Wcześniej podzielił się z nimi kilkoma ciekawostkami na temat reniferów, które mogły pomóc im w wydajniejszej uprawie zbóż i sprawniejszym przemieszczaniu się po Arendelle. Kiedy Kristoff skończył, Elsa wyszła na środek sali, by oficjalnie pożegnać delegację.
„Wszystko idzie świetnie”, myślała, powoli odzyskując równowagę i spokój, choć wciąż czuła napięcie i silną potrzebę uwolnienia swojej magii.
– Jeszcze raz dziękuję za wizytę – żegnała się z każdym delegatem po kolei. – To było owocne spotkanie.
Po spełnieniu tego obowiązku czym prędzej opuściła salę, przemierzyła korytarze i wyszła z zamku przez główną bramę. W drodze nad brzeg fiordu pozdrawiała mieszkańców miasta i przyjezdnych. Minęła łódki i ogromne statki zacumowane w porcie, wędrowała wzdłuż brzegu, póki nie znalazła się zupełnie sama, bez otaczających ją ludzi. To tutaj zwykle przychodziła, kiedy dopadała ją potrzeba wyrzucenia z siebie nadmiaru magicznej mocy. Kimkolwiek lub czymkolwiek był głos, który przemawiał do niej melodią bez słów, wypełnił ją energią potężniejszą niż wszystko, co dotychczas czuła.
Elsa wyciągnęła przed siebie ramiona i pozwoliła magii z pełną mocą wystrzelić z dłoni. Lód i śnieg wypełniły powietrze, a potem opadły na wody fiordu, rozbryzgując fale. Elsa odwróciła się i osłoniła twarz, chichocząc radośnie, kiedy woda rozpryskiwała się wszędzie dookoła niej.
Rozdział 3
Anna spacerowała skrajem miasteczka. Pełną piersią oddychała rześkim jesiennym powietrzem. Tuż obok niej przeleciał niesiony wiatrem jaskrawoczerwony liść. To był idealny dzień na znalezienie idealnej dyni. Nagle ujrzała swojego przyjaciela i szeroki uśmiech rozjaśnił jej twarz.
– Cieszysz się swoim małym prywatnym zlodowaceniem, Olafie? – zapytała bałwanka, który właśnie opalał się w ogródku pomiędzy dyniami, zadowolony i zrelaksowany.
– To jest jak cudowny sen, Anno – powiedział i złapał tańczący jaskrawoczerwony liść. – Bardzo bym chciał, żeby to trwało wiecznie.
Anna zamknęła na chwilę oczy i wystawiła twarz w stronę ciepłych promieni słońca.
– Mhmm – zamruczała. A potem przypomniała sobie o swoim celu i zaczęła się rozglądać za najlepszą dynią. Taką bez żadnych dziur i wgnieceń. I żeby miała ładną zieloną łodyżkę. No i żeby nie była krzywa ani koślawa. Pochyliła się i postukała w jedną kostkami palców. Dynia wydała głuchy dźwięk. Anna nie pamiętała, czy to znaczy, że dynia jest dobra, ale uważała, że to naprawdę nie ma najmniejszego znaczenia, skoro i tak nie zamierzali jej jeść. Na razie więc kontynuowała poszukiwania.
– A jednak zmiana zwodzi nas złudnym pięknem… – odezwał się Olaf.
– Co? – zaśmiała się Anna, która wciąż uważnie oglądała każdą mijaną dynię. Jedna miała otworek po robaku. A kolejnej zdecydowanie brakowało idealnego pomarańczowego koloru.
– Wybacz. Dojrzałem i stałem się poetyczny – zadumał się Olaf. – Powiedz mi, w końcu jesteś starsza i wszystko już wiesz, czy nie martwi cię czasami to całe przemijanie?
– Nie, jakoś nie – odparła Anna, słuchając jednym uchem.
Idealna dynia okazała się bardzo trudna do znalezienia.
– Naprawdę? – upewnił się bałwanek. – Raaany, chciałbym być już taki sędziwy jak ty i nie martwić się, co będzie…
Anna przerwała poszukiwania i skupiła się na rozmowie z Olafem.
– Nie o to mi chodziło – wyjaśniła. – Nie martwię się, bo no… bo mam ciebie i Elsę, i Kristoffa, i Svena, a bramy zamku są znów szeroko otwarte i już nie jestem sama… – Położyła się obok bałwanka, oparła wygodnie głowę na ramionach i zapatrzyła się w czyste błękitne niebo. Zastanawiała się, jak wytłumaczyć Olafowi, co miała na myśli. Wpadła na pomysł, usiadła i wskazała gnijącą dynię. – Pewnego dnia użyźni ziemię i pomoże rosnąć innym dyniom, a więc tak całkiem nie przemijamy.
Anna złapała Olafa za rękę i pomogła mu wstać. Wyszli z ogródka i tuż przy furtce natknęli się na idealną dynię. Anna chwyciła ją pod pachę, po czym ruszyła z bałwankiem w kierunku miasta. Idąc, próbowała mu wyjaśnić, że jedne rzeczy się zmieniają, podczas kiedy inne pozostają niezmienne. Tak już po prostu jest.
Z ulgą położyła swoją dynię na wózku ciągniętym przez siwego konia i powożonym przez białowłosego woźnicę. Pomachała im wesoło, kiedy odjeżdżali w stronę rynku.
Jakaś duża rodzina – dziadkowie, rodzice, maluchy i starsze dzieci – pozdrowiła Annę i Olafa. Bałwanek chciał podzielić się spostrzeżeniem, że ludzie w tej rodzinie także podlegali zmianom – niektórzy już się zestarzeli i narodziły się nowe dzieci – ale zanim się odezwał, Anna pociągnęła go do właśnie remontowanego budynku.
– Podoba ci się ten kolor? – zapytała. I podczas gdy ona wypytywała malarza o nazwę tego odcienia błękitu, Olaf chciał powiedzieć, że dom był kiedyś biały, a teraz będzie niebieski, więc także podlega zmianom.
Anna nie słuchała.
– Widzisz, Olafie?! – zawołała z uśmiechem. – Niektóre rzeczy wcale się nie zmieniają.
Rozdział 4
Jaskrawoczerwony liść wydostał się w końcu z uścisku Olafa i poszybował dalej, by znaleźć się w pobliżu Kristoffa i jego renifera Svena. Chłopak właśnie pokazywał mu pudełeczko z pierścionkiem.
– A więc jesteś pewien, że nadszedł czas, by zadać jej to ważne pytanie? – zapytał głosem Svena.
– Tak – odpowiedział swoim głosem, jakby renifer naprawdę zapytał. – Chciałbym, żeby było romantycznie i idealnie…
– To może ja zadbam o szczegóły – zaproponował teraz głosem Svena.
Kristoff był pewien, że to właśnie z Anną chce spędzić resztę życia, więc ufał, że właściwe słowa same się znajdą, kiedy nastanie odpowiednia chwila.
Nagle zobaczył ją nadchodzącą uliczką z Olafem u boku. Oboje wpatrywali się w wystawy sklepowe. Na ten widok Kristoff przylgnął do Svena, żeby opanować emocje. Może jednak wcale nie był taki pewny siebie, jak mu się wydawało.
Wciągnął przyjaciela do sklepu z elegancką odzieżą. Musiał znaleźć wytworną ozdobę, która dodałaby mu szyku. Rozglądał się bezradnie wśród krawatów i fularów. Jedne były w prążki, inne w kropki, ale jakoś żaden nie przypadł mu do gustu. Wreszcie Sven wypatrzył fular z rzucikiem w marchewki i popchnął przyjaciela w jego stronę.
– Idealny! – ucieszył się Kristoff.
Czerwony liść wciąż wirował w powietrzu, aż wiatr poniósł go w stronę zamku i silnym podmuchem wepchnął przez otwarte okno biblioteki. Dokumenty, nad którymi pracowała Elsa, sfrunęły z biura i rozsypały się po komnacie.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki