Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Daj się porwać mrocznej i zmysłowej przygodzie inspirowanej „Alicją w Krainie Czarów”.
Klara i Fin wyruszają do Dworu Zgrozy z niebezpieczną misją. Drosselmeyer błaga ich o uratowanie jego służącej Alicji, która została porwana przez Białego Królika – naukowca o podejrzanej reputacji. Dziewczyna ma księgę zaklęć Fae, która w złych rękach może spowodować zniszczenie całego królestwa.
Podczas swojej podróży Klara i Fin odkrywają, że królestwo Unseelie stało się niebezpieczniejsze, niż ktokolwiek zdawał sobie sprawę. Na tronie zasiada nowa bezlitosna władczyni, a armia bezdusznych, pozbawionych serc istot terroryzuje krainę i stanowi zagrożenie dla całego królestwa Faerie.
Tymczasem Alicja jest przetrzymywana przez Białego Królika i Kota z Cheshire, którzy nie mają wobec niej przyjaznych zamiarów, ale jednocześnie pociąga ich jej ciekawość świata i niewinny urok.
Czy Klara i Fin uratują Alicję? Czy Alicja uratuje samą siebie? Czy Królowa Serc zostanie pokonana? A może podporządkuje sobie całe królestwo Faerie z pomocą swojej niezłomnej, stale rosnącej armii?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 396
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Maren Morris – The Bones
Jefferson Airplane– White Rabbit
Taylor Swift– Wonderland
Bea Miller– Playground
No/Me– Pass the Knife
Within Temptation– Mad World
AViVA– Twisted
Melanie Martinez– Mad Hatter
The Struts– Fallin’ With Me
Elle Lexxa– Liquorice
Royal & the Serpent– I’m Not Sorry
DNCE– Unsweet
Nia Hendricks– Tightrope
Boy Epic– Trust
Chase Holfelder– Animal
Burn The Ballroom– Change My Ways
Karmina– Walk You Home
OSTRZEŻENIA
Zabójstwo, drastyczna przemoc, okrucieństwo
Lekki bondage, primal play
Seks w miejscach publicznych, zagrożenie o charakterze seksualnym
Wzmianki o wcześniejszym wykorzystywaniu seksualnym
Medical play, size play
Kanibalizm, zażywanie narkotyków
Mały Fae, którego usiłuję namalować, nie może usiedzieć w miejscu.
Podfruwa w przód i w tył, nieustannie łopocąc motylimi skrzydełkami. W jego pyzatych policzkach pojawiają się dołeczki, a wytrzeszczone oczka wpatrują się w szerokie sklepione przejście do tej części sklepu, w której urzęduje Fin.
Jego matka, płowa, szlachetnie urodzona Fae, nieustannie łapie go w pętlę z wyczarowanych pnączy i przyciąga z powrotem na krzesło. Chłopczyk za każdym razem zaczyna chichotać, jakby brał udział w zabawie, w której ucieszy go każdy wynik – zarówno dotarcie do błyszczących słodkości w sklepie Fina, jak i wirowanie w powietrzu, by po chwili wrócić na miejsce.
W końcu rezygnuję z prób namalowania tradycyjnego portretu i postanawiam uchwycić prawdziwą naturę tego uroczego, ruchliwego, świetlistego malca. Fin mówił mi, że dzieci są w Faerie rzadkością traktowaną jak skarb. Ze względu na swą długowieczność Fae nieczęsto się rozmnażają i bywają płodni jedynie raz na kilkadziesiąt lat.
Mój model wygląda jak dwuletnie ludzkie dziecko. Nie dążę do uzyskania idealnego, statycznego obrazu – koncentruję się na uchwyceniu jego żywotnej i radosnej natury. Kiedy prace nad portretem są już zaawansowane, wypuszczam jego i matkę do ogrodu na tyłach budynku, by mógł dać upust swej energii, a sama maluję dalej.
Staram się jak najwierniej odtworzyć utrwaloną w moich myślach pogodną twarzyczkę, ale korpus, kończyny i skrzydełka oddaję bardziej impresjonistycznie niż precyzyjnie – mają z grubsza właściwe kształty, ale wtapiają się w rozedrgane, tęczowe wiry. Tło również wypełniają plamy koloru.
Gdy wreszcie jestem zadowolona z efektu, wstaję z taboretu, rozciągam zesztywniałe nogi i kręcę głową, podchodząc do tylnego wejścia.
– Zapraszam do środka! – krzyczę.
Matka małego Fae nie posiada skrzydeł i z tego, co mi mówiła, jest ich pozbawiony również jej mąż. Ich syn urodził się w czwartym miesiącu Roku Wiatru, po wielkiej burzy, gdy na niebie lśniła tęcza. Fin tłumaczył mi kiedyś, że uzdolnienia i moce Fae zależą od czasu i miejsca ich narodzin. Wciąż nie mogę się temu nadziwić. Najwyraźniej dzieci ulegają magicznej przemianie, opuszczając łono matki.
Klientka stanowczo przytrzymuje malca, którego usadziła sobie na biodrze. Prowadzę ją do obrazu, ale gdy go widzi, jej piękna twarz nawet nie drga.
W ciągu ostatnich kilku miesięcy, odkąd Fin i Lir powrócili z wyprawy mającej przywrócić porządek i stabilność w królestwie, przekonałam się, że Seelie ze stolicy cechują się rozwagą, elegancją i powściągliwością. Mieszkańcy innych części królestwa bywają bardziej żywiołowi, figlarni i nieokiełznani w wyrażaniu swoich emocji; ale Fae rezydujący w królewskim mieście Beannú cenią sobie doskonałość, wykształcenie i umiarkowanie. Są wyniośli, dumni i zadufani w sobie, podobnie jak Lir. Odkryłam też jednak, że podobnie jak on mają w sobie głębię. Ukrywanie emocji nie oznacza ich braku.
Niestety, z tego powodu trudno się zorientować, czy dworskim Fae coś się podoba, czy nie. A na mnie ciąży przekleństwo wszystkich twórców – jestem bardzo wyczulona na reakcje odbiorców moich dzieł.
Malec chichocze i wyciąga rączki do płótna, ale jego matka milczy i tkwi bez ruchu. Zbieram się na odwagę i proponuję:
– Jeśli ten się pani nie podoba, mogę spróbować ponownie.
Odwraca do mnie głowę w sposób typowy dla Fae – tak nienaturalnie nagły, że na chwilę zatrzymuje mi się serce.
– Nie będzie pani próbować ponownie.
– Aha… Hmm… a zatem…
– Ludzki talent jest zadziwiający – stwierdza, a oczy jej błyszczą. – Patrząc na to płótno, czuję go, słyszę jego śmiech, widzę, jak fruwa.
– Czyli się pani podoba. – Oddycham z ulgą. – To świetnie. Musi wyschnąć, potem każę je oprawić, zapakować i dostarczyć do pani.
– Dziękuję, Klaro. I możesz mi mówić Saiorse.
Zdradziła mi swoje imię.
Mieszkając w mieście i bywając na dworze, słyszałam wykrzykiwane lub wspominane w rozmowie imiona rozmaitych Fae – ale przedstawienie się śmiertelniczce nadal stanowi oznakę zaufania i przyjaźni. Przykładam dłoń do serca i powtarzam słowa, których Lir nauczył mnie i Luizę.
– Dziękuję za dar twego imienia, Saiorse.
Łzy napływają mi do oczu, a moja rozmówczyni, choć twarz ma zupełnie spokojną, bardzo szybko mruga.
– Na boskie gwiazdy – rozbrzmiewa z przejścia przeciągły męski głos. – Dwie piękne kobiety płaczą w taki pogodny dzień? Toż to skandal. Wybacz, Saiorse, ale kiedy moja luba płacze, muszę scałować łzy z jej twarzy.
Finias odpycha się od framugi, podchodzi do mnie i chwyta moją twarz w dłonie. Pierścienie na jego smukłych palcach chłodzą moje zarumienione policzki. Choć swobodnie zagaił rozmowę, w jego złotych oczach widać troskę.
– To łzy radości, Fin – zapewniam go. – Obraz bardzo się spodobał.
Zerka na płótno i szerzej otwiera oczy.
– Nic dziwnego. To arcydzieło. Pięknie go uchwyciłaś. – Fin szeroko uśmiecha się do chłopca, a kiedy ten wyciąga pulchne rączki, porywa go do góry i obraca w powietrzu.
– Mogę go poczęstować łakociami, Saiorse?
– Proszę bardzo. – Klientka kiwa głową, uśmiechając się lekko.
Fin niesie malca do sklepu ze słodyczami, a ja rozliczam się z Saiorse. Kiedy zaczęłam przyjmować zlecenia, nie byłam pewna, czy powinnam przyjmować zapłatę za swoje obrazy, ale Fin przekonał mnie, że muszę nauczyć się doceniać własną wartość i jej bronić.
To dla mnie spełnienie marzeń. Nie sądziłam, że będzie mi dane wieść takie życie. Czasem żałuję, że nie mogę znów zobaczyć się z Tatusiem – tylko po to, by pokazać mu, że zarabiam na życie, tworząc sztukę, którą gardził. A później czuję się winna, że chciałabym się z nim spotkać tylko po to, by okazać mściwość.
Nie mogę niestety powiedzieć, że tęsknię za ojcem. Ale jak mogłoby mi go brakować, skoro moje życie z Finem jest tak pełne i przynosi mi tyle satysfakcji? Z Luizą widuję się prawie codziennie – o ile nie podróżuje z Lirem, który stał się dla mnie jak starszy brat.
Mam króla Faerie za brata. A moja siostra jest jego Wybranką. Jego królową.
Po Ceremonii Wybrańców, która odbyła się w zeszłym miesiącu, wyruszyli w podróż po królestwie Seelie. Takie wspólne wystąpienia są istotne, bo nie wszyscy Fae cieszą się, że ich królową została śmiertelniczka. Nie wątpię jednak, że Luiza oczaruje ich swoim dowcipem, pięknem i siłą.
Nieobecność Lira i Luizy ma również inny powód. Kiedy Drosselmeyer odesłał swych jeńców przez portal z powrotem do Faerie, poza Seelie wróciło również wielu Unseelie. Zostali aresztowani przez gwardię Lira i osadzeni w więzieniu na południu kraju do czasu, aż sytuacja w królestwie się ustabilizuje. Do zadań króla będzie należało spotkanie się z każdym z więźniów i podjęcie decyzji, czy odesłać ich do królestwa Unseelie. Gdyby to ode mnie zależało, od razu pozwoliłabym wszystkim wrócić do domu, ale Lir zapewne ma swoje powody, by ich przetrzymywać.
Ja nie pragnę długich podróży do dzikich zakątków Faerie. Czuję się szczęśliwa, mieszkając tu spokojnie z Finem, malując, uczestnicząc w wydarzeniach na dworze i od czasu do czasu odwiedzając pobliskie atrakcje, jak Szepcące Ogrody czy Gaj Jasnych Cierni. Jak do tej pory Bezkresne Jezioro to najdalsze miejsce, do którego się razem wybraliśmy – chciałam zobaczyć je na własne oczy, a Fin zaczerpnął kilka próbek wody do obłożonych specjalnym urokiem beczułek. Jezioro jest teraz pilnie strzeżone, a Lir pozbawił Unseelie swobodnego dostępu do niego.
Ta podróż dostarczyła mi dość wrażeń. Wystarczy mi już przygód. Niebezpieczeństwa, których posmakowałam podczas naszych starć z Królem Myszy, zaspokoiły mój głód z nawiązką.
Jestem spokojna, stateczna i spełniona. Nie wadzą mi pozycja, którą zyskała Luiza, skupiana na niej uwaga ani fakt, że dla większości Fae jestem jedynie „siostrą królowej śmiertelniczki” – o ile w ogóle mnie znają.
Nie ma we mnie zazdrości ani zniecierpliwienia.
Ani. Trochę.
Buteleczki z farbą brzękają o siebie, gdy zbyt gwałtownie wkładam je z powrotem do szkatułki. Ostatnio przybyło mi siły dzięki szkoleniu bojowemu z krzepką Fae imieniem Zarai, które odbywam wczesnymi rankami.
Podnoszę wzrok i znów widzę w przejściu Fina – ręce ma skrzyżowane na piersi, jego różowe włosy lśnią w promieniach popołudniowego słońca wpadających przez tylne drzwi. Ma na sobie rozpiętą pod szyją bladolawendową koszulę z przejrzystego jedwabiu i czarne spodnie z wysokim stanem, które opinają jego długie nogi. Z jego uszu zwisają, dyndając, kolczyki w kształcie żelek, a na ich krawędziach, aż do spiczastych końców, lśnią maleńkie drogie kamienie.
Przygląda mi się spod zmrużonych powiek.
– Coś nie tak, cukiereczku?
– Bynajmniej. Zachwyciła się obrazem i zdradziła mi swoje imię. Było wspaniale, jestem bardzo zadowolona. – Posyłam mu promienny uśmiech, a on odchyla głowę i chichocze cicho.
– Najsłodsza. Kiedy wreszcie zrozumiesz, że nie da się mnie zwieść?
– Wydaje ci się, że tak dobrze mnie znasz? – Wyniośle marszczę brwi, ale on w odpowiedzi wybucha jedynie głośniejszym śmiechem.
– Cóż za spojrzenie – rzuca, kręcąc głową. – Obie z siostrą robicie taką minę, ale wolę oglądać ją u ciebie. – Podchodzi do mnie bliżej. W jego oczach widzę ciepło i zachwyt. – Patrzysz z taką dumą i poczuciem wyższości. Jakbyś była taka niesamowicie odważna i niezależna.
Zaczyna brakować mi tchu, gdy powoli spycha mnie do tyłu, aż przyciska mnie do ściany, obok otwartych tylnych drzwi.
– Taka wyniosła – mruczy śpiewnie, nawijając sobie na palec kosmyk moich włosów. – Taka obojętna, całkowicie niewzruszona mną, marnym Fae.
Promieniujące od niego ciepło rozlewa się po całym moim ciele. Powietrze wokół nas gęstnieje od napięcia, jak niebo przed burzą.
Fin pochyla głowę, muskając moje wargi ciepłym oddechem.
– Powiedz, dzielna dziewczyno, co cię trapi? Rozwiążę każdy problem, zapewnię wszystko, czego może ci brakować do absolutnego szczęścia.
– Dbanie o moje szczęście nie jest twoim obowiązkiem – szepcę.
– Owszem, jest.
– Nie traktuj mnie jak jedno ze swoich zwierzątek. Nie jestem uroczą istotką, którą trzeba głaskać, karmić i oczarowywać.
Dostrzegam w jego spojrzeniu błysk rozdrażnienia.
– To nie w porządku, Klaro. Czy kiedykolwiek tak się do ciebie odnosiłem?
– Może robiłeś to nieświadomie. Starałeś się mnie skłonić, bym nie opuszczała miasta, z wyjątkiem kilku krótkich wycieczek.
Z westchnieniem odsuwa się ode mnie.
– Masz rację. Martwiłem się o ciebie. Sytuacja w królestwie nadal nie jest stabilna, a nawet w najspokojniejszych czasach ludziom może tu grozić niebezpieczeństwo. Jeśli jednak wolałabyś żyć bardziej jak moje łasikoty, przychodzić i odchodzić, kiedy zechcesz, bez obstawy… – krzywi się, jakby ta myśl sprawiała mu potworny ból – …koniecznie prowadź właśnie takie życie. Nie jesteś moją zakładniczką, lecz partnerką. Rób, co zechcesz, ukochana. Chodź, gdzie chcesz. Ale nie miej do mnie żalu, jeśli będę skradał się za tobą lub unosił nad tobą, by upewnić się, że jesteś bezpieczna.
– A jeśli sobie tego nie życzę?
Przygryza wargę ostrymi zębami.
– Fin – rzucam surowo.
– Nie możesz wałęsać się sama po Faerie.
– Ale jeśli zechcę, pozwolisz mi na to.
Z jękiem odchyla głowę, ze wzburzenia trzepocąc przejrzystymi skrzydłami.
– Jesteś panią samej siebie i wierzę, że masz dość rozumu, by się nie narażać.
Z zadowoleniem przykładam dłonie do jego piersi. Czuję ich ciepło przez cienką koszulę.
– Grzeczny chłopiec.
– O kurwa – syczy, a w jego oczach rozpala się ogień. – Powtórz to.
– Grzeczny chłopiec, Finias. – Przysuwam się do niego i przyciskam całym ciałem. Uśmiecham się, gdy wyczuwam, jaki jest twardy pod ciemnymi spodniami.
– Minęło tyle miesięcy, a ty wciąż pragniesz mnie równie mocno.
– Oczywiście. Mówiłem ci, cukiereczku. Tylko ty. Jedyna. Na zawsze.
Na sto sposobów wyznaje mi uwielbienie, nazywa mnie „ukochaną”, ale nigdy nie wypowiedział tych dwóch słów: „Kocham cię”. Nie pytałam go dlaczego. Być może boję się to zrobić, mimo że w oczywisty sposób pragnie zbudować ze mną wspólne życie, mimo pożądania, które do mnie czuje, troski, jaką codziennie mnie otacza, i najbardziej poruszającego gestu oddania: przybycia mi na ratunek do nory Króla Myszy.
Powtarzam sobie, że wiem, co do mnie czuje, choć nie ubiera tego w te konkretne słowa.
– Mam dla ciebie niespodziankę – szepce i całuje mnie w czoło.
– Lubię niespodzianki. – Wyciągam ręce w stronę jego paska, ale Fin cofa się o krok, z szerokim uśmiechem na twarzy i znaczącym spojrzeniem.
– Zamknij oczy.
Już mam wykonać polecenie, gdy z pomieszczenia należącego do Fina dobiega dźwięk dzwoneczków, co oznacza przybycie klienta.
– Szlag – mruczy i z wściekle promiennym uśmiechem kieruje się do przejścia. – Sklep zamknięty. Proszę wrócić jutro – oznajmia.
Ruszam za nim, a gdy wchodzimy do sklepu ze słodyczami, ze zdziwieniem dostrzegam, że odwiedził nas Darragh, Główny Zarządca i Koordynator Wiadomości w Pałacu. To niepospolicie wysoki Fae o oliwkowej cerze i wiecznie skwaszonej, pełnej dezaprobaty minie. Czarne włosy, które nosi założone za uszy, spływają mu aż do pasa. Ma na sobie proste szare szaty, których jedyną ozdobą jest przypięte do ramienia królewskie godło: srebrny smok.
– Obawiam się, że to nie może zaczekać do jutra – stwierdza nasz gość. – Sprawa jest pilna, a ty pod nieobecność Jego Wysokości jesteś Pełniącym Obowiązki Pana na Dworze, zatem…
– Myślałem, że to tylko tytuł – stwierdza z ziewnięciem Finias i opiera pośladki o ladę. – Nie sądziłem, że będę musiał naprawdę coś robić. Cóż za rozczarowanie.
– Owszem, dla nas wszystkich – odpowiada oschle Główny Zarządca. – Pozwól ze mną.
– W dodatku muszę dokądś iść? Na dawnych bogów, te obowiązki mnie wykończą.
– Ty również, pani. – Darragh kiwa głową w moją stronę. – Wiadomość dotyczy także ciebie.
Nie chce zdradzić nam nic więcej, choć dwukrotnie próbuję go złamać w drodze do pałacu.
– Musicie sami to zobaczyć i usłyszeć – stwierdza.
Pałac położony w centrum Beannú, pośród krętych uliczek, wielobarwnych dachów i brukowanych placów, lśni niczym błyszczący, złoty kawałek filigranu. Iglice na szczytach jego wież są wykonane z czystego, przejrzystego kryształu, który chwyta każdy promień słońca, gwiazd lub księżyca i rzuca na miasto tęcze lub mroźne iskierki. Namalowałam go już trzy razy i wciąż nie zdołałam uchwycić jego nieustannie zmieniającego się piękna.
Główny Zarządca prowadzi nas przez dziedzińce, mijamy fontanny i nisze, przechodzimy przez ogrody pełne posągów i sale balowe, aż docieramy do długiej komnaty z oknami na całej ścianie. Znajduje się tam kilkoro Fae. Wydają się niezwykle poruszeni, stoją zbici w grupki i szepcą między sobą, obserwując, jak ja, Darragh i Fin przechodzimy przez pomieszczenie.
– W tej części pałacu otrzymujemy rozmaite wiadomości – wyjaśnia Zarządca. – Za drzwiami znajduje się ptaszarnia, gdzie są przyjmowane i wypuszczane ptaki pocztowe. Tutaj nadajemy i odbieramy wiadomości o charakterze magicznym.
– No proszę, są tu i moje dzieła. – Fin wskazuje na duży słój wypełniony fioletowymi cukierkami. – Gdy rozpuścisz jeden z nich na języku, myśląc o konkretnej osobie, wymówione przez ciebie słowa błyskawicznie zaczną rozbrzmiewać echem w jej myślach, o ile tylko znajduje się w granicach królestwa. To wyjątkowa partia, nie zdołam stworzyć kolejnej, bo składniki są bardzo rzadkie.
– Zapewniam, że korzystamy z nich oszczędnie – stwierdza Darragh. – Przeważnie posługujemy się tradycyjnymi metodami, jak wiadomości spisywane zaklętym atramentem, komunikacja pomiędzy zwierciadłami, przenoszenie przez muzykę czy zaklinanie wiatru.
– Fascynujące – szepcę.
– Dla śmiertelników zapewne tak. Przed kilkoma minutami otrzymaliśmy bardzo dziwną wiadomość poprzez starożytny przyrząd. – Wskazuje na stolik w rogu, w głębi sali, na którym piętrzą się w nieładzie rozmaite przedmioty: książki w spękanych skórzanych oprawach, przerdzewiałe sekstansy oraz emaliowany zegar z księżycami i oczami w miejscach, w których powinny znajdować się liczby.
Pośrodku stołu, na stojaku w kształcie pazura, leży okrągła hebanowa geoda. Jej kamienna powierzchnia jest rozcięta, jakby coś odgryzło z niej potężny kęs. Wewnątrz znajdują się maleńkie, osadzone blisko siebie błyszczące czarne kryształy.
– To Kula Śmiertelnych – stwierdza Finias, marszcząc brwi. – Myślałem, że wszystkie zaginęły lub zostały zniszczone.
– To stara forma komunikacji, ale poprzedni król, twój znakomity wuj, nalegał, by zachować jedną w pałacu, wyłącznie z uwagi na jej wartość historyczną – wyjaśnia Darragh. – Niestety, nie została należycie zabezpieczona i kilka chwil temu doszło do jej aktywacji. Przemówił przez nią wielki wróg Fae, łowca Drosselmeyer.
Przez komnatę przebiegają pełne niepokoju szepty.
Drosselmeyer, nasz ojciec chrzestny, którego się z Luizą wyrzekłyśmy, przez dziesiątki lat polował na Fae. Jest mistrzem czarnoksięstwa i choć może jedynie rzucać klątwy, potrafi wykorzystywać je w niezwykle wszechstronny sposób – od zabezpieczania drzwi poprzez śledzenie mnie i mojej siostry po przemianę Fae w przerażające automaty.
– Drosselmeyer zawarł z nami pokój – przypomina Fin, na tyle głośno, by usłyszeli to wszyscy zgromadzeni. – Uwolnił wszystkich więźniów i odesłał ich do ojczyzny.
– Owszem, wszystkich ocalałych więźniów – ucina chłodno Główny Zarządca. – Niektórzy twierdzą, że zrobił to z konieczności, nie z przekonania. Ale ty, panie, wiesz najlepiej. W końcu masz doświadczenie ze wszelkimi rodzajami istot.
W jego tonie pobrzmiewają potępienie i pogarda. Nie pierwszy raz wyczuwam, że Fae z Beannú wciąż lekceważąco traktują Cukrowego Wróżka. Choć minęło wiele lat, odkąd jego wuj wygnał go z Dworu Zachwytu, wielu szlachciców nadal widzi w nim poplecznika Unseelie o wątpliwych zasadach moralnych i potwornych nawykach, zbyt dzikiego i wyuzdanego jak na to miasto.
– Co powiedział Drosselmeyer? – pyta Fin.
– Zażądał rozmowy z królem Lirannonem i królową Luizą – wyjaśnia Darragh. – Oboje są nieobecni, więc zapieczętowałem Kulę Śmiertelnych i udałem się po ciebie osobiście. Od dziesiątków lat nikt z naszej krainy nie komunikował się ze światem śmiertelników za pomocą kul. – Chowa dłonie w długich szerokich rękawach szaty. – Nie jestem pewien, czy powinniśmy wyświadczać łowcy Fae taką uprzejmość.
– Ale to nie ty o tym decydujesz, prawda? – Finias wyszczerza ostre zęby w uśmiechu. – Skoro Drosselmeyer zadał sobie trud, by się z nami skontaktować, musi mieć coś interesującego do powiedzenia, nie sądzisz, skarbie? – Zerka w moją stronę.
Wciąż czuję się nieco oszołomiona faktem, że ojciec chrzestny się odezwał – nie sądziłam, że jeszcze kiedykolwiek przyjdzie mi z nim rozmawiać.
– Nie chciałby z nami mówić, gdyby to nie było pilne – przytakuję. – Powinniśmy go wysłuchać.
– Otóż to. – Fin robi krok do przodu i podkłada dłonie pod pękniętą geodę. – Aha, zapieczętowałeś ją za pomocą zaklęcia korka. Trochę niezdarnie, ale chyba dość skutecznie. – Przez chwilę zaciska palce na kuli, a po jej powierzchni przebiega zmarszczka tęczowego światła, połyskując na krawędziach czarnych kryształów znajdujących się wewnątrz. – Kule Śmiertelnych i ich odpowiedniki, Kule Nieumarłych, powstają, gdy w krainie ludzi i w krainie Fae równocześnie dochodzi do zaćmienia – wyjaśnia. – Mówiłem ci, że te dwa światy są jak dwie strony tej samej monety, mają te same ciała niebieskie i czas płynie w nich w ten sam sposób. Posiadamy Kulę Śmiertelnych z twojego świata, a Drosselmeyer Kulę Nieumarłych z Faerie. Pozwalają one na krótką komunikację pomiędzy wymiarami.
Odkłada kulę z powrotem na stojak. Po chwili pojawiają się cieniutkie strużki czarnego światła, które zbiegają się do wewnątrz, od maleńkich kryształów ku centrum otwartej przestrzeni wewnątrz geody. Stykają się i rozszerzają, tworząc niewielki trójwymiarowy obraz głowy Drosselmeyera, narysowany drżącymi liniami czarnego światła, które trzeszczą i syczą. Wynalazca wygląda, jakby ktoś naszkicował go węglem. I jest taki, jakim go zapamiętałam – ma szczupłą, poważną twarz, kozią bródkę i okulary.
– Widzi nas? – szepcę.
– Owszem. Słyszysz nas, Drosselmeyer? – pyta Fin.
Z geody dochodzi głos wynalazcy, słaby i trzeszczący, ale wyraźny.
– Słyszę. Witaj, Klaro.
– Chciałeś mówić z Lirem i Luizą, ale w tej chwili ich nie ma – stwierdzam sucho. – Możesz przekazać to, co masz do powiedzenia, mnie i Finiasowi.
Czuję na sobie wzrok Fina, ale nie patrzę na niego. Nie mam ochoty na wymianę uprzejmości z ojcem chrzestnym. Należy do mojego dawnego życia, a jego widok gorzko przypomina mi o świecie ludzi, moim ojcu i dawnej mnie.
– Niech będzie – stwierdza Drosselmeyer. – Nie zamierzam się długo rozwodzić, bo nie wiem, ile wytrzyma moja kula. Nieumarła, też coś – wzdycha. – Od naszego ostatniego spotkania pracowałem nad nowym rodzajem magii, bardziej dobroczynnej niż klątwy, którymi posługiwałem się wcześniej. Korzystałem w tym celu z kamienia z berła Króla Myszy. Zniszczyłem niemal wszystko, co pozostało mi z Faerie, z wyjątkiem kilku najcenniejszych przedmiotów. Koncentrowałem się na tym, jak uczynić mój świat lepszym.
– Niezmiernie cieszy nas twój rozwój moralny i emocjonalny – kwituje oschle Fin.
– Do rzeczy. Odkąd uwolniłem swoje automaty, musiałem nająć służących. Okropnie wiele z tym zachodu. Trudno o dobrą pomoc. Jedna z dziewcząt, które zatrudniłem… Właściwie to kobieta, ma chyba ze dwadzieścia lat…
– Przejdź do sedna – przerywam.
– Ta pokojówka okazała się wyjątkowo ciekawska. Kilka dni temu przyłapałem ją, jak myszkowała w mojej pracowni. Twierdziła, że tylko ściera kurze. Powinienem był od razu ją odprawić, ale dałem jej jeszcze jedną szansę. A dziś rano usłyszałem, jak mówi innej służącej, że widziała przy żywopłocie człowieka z króliczymi uszami.
– Króliczymi? – odzywa się zaskakująco ostrym tonem Fin. – Jak wyglądał?
– Zaraz do tego dojdę. Chciałem sprawdzić, co widziała, ale wszystko potoczyło się szybciej, niż oczekiwałem. Dwie godziny temu wyczułem w powietrzu zakłócenie: drgnienie magii Fae, które wzbudziło we mnie grozę. Wiedziony przeczuciem, poszedłem do ogrodu. Przy korzeniach rosnących tam starych dębów pojawił się olbrzymi czarny otwór. Stał przed nim wysoki ciemnoskóry mężczyzna w białym garniturze i brązowej masce królika z tamtą wścibską pokojówką przy boku. Krzyknąłem, by ją ostrzec, ale zamaskowany przybysz zerknął na mnie, wepchnął ją do nory i wskoczył za nią.
– Kurwa mać – syczy Fin. – Bogowie by to… – Oddala się o kilka kroków i przesuwa dłonią po szczęce.
– Domyślam się, że wiesz kto to – stwierdza Drosselmeyer. Fin wzdycha, odchyla głowę i zamyka oczy.
– Owszem. Biały Królik.
– Zgadza się. Wiele lat temu schwytałem jego brata. Był jedną z moich pierwszych zdobyczy, jeszcze z czasów, gdy zamieniałem je w kamień. Pokojówka jest młoda i bezbronna. Być może porwanie jej to chybiony akt zemsty na mnie. Nie chciałbym, żeby cierpiała i zginęła za moje dawne grzechy. Ale wasz król zakazał mi wstępu do Faerie. Muszę dotrzymać umowy, więc nie mogę sam podążyć jej śladem.
– Nie. Nie możesz. – Fin podchodzi bliżej do kuli. – Wiesz, dokąd się przenieśli?
– Użyłem berła Króla Myszy, by rzucić zaklęcie lokalizacyjne, posłużyłem się śladami magii w miejscu zamknięcia portalu. Wygląda na to, że prowadził w głąb terytorium Unseelie, do Mallaithe lub w jego okolice.
– Mallaithe? – pytam.
– Miasto Unseelie, w którym mieści się Dwór Zgrozy – wyjaśnia Fin. – Niektórzy nazywają je Miastem Krzyków lub Miastem Udręki.
– Żądasz niemożliwego, Drosselmeyer – przerywa Główny Zarządca. – Próba uratowania istoty ludzkiej ze stolicy Unseelie to szaleństwo. Zwłaszcza jeśli prawdą są wieści krążące o nowej królowej i jej potwornych zwyczajach. I o jej ofiarach, które niepilnowane krążą po lasach…
– Nie martwię się tylko o dziewczynę – wyjaśnia wynalazca. – Podczas incydentu w ogrodzie zauważyłem, że pokojówka trzyma w ręce książkę. Dokładnie sprawdziłem półki w pracowni i odkryłem, czego brakuje. To Tama Olc.
– No, no. Coraz lepiej. – Fin przyciska pięść do czoła. – Czemu, na wszystkich dawnych bogów, ta księga była w twoich zbiorach?
– Brat Białego Królika miał ją przy sobie, gdy go schwytałem – wyjaśnia Drosselmeyer. – Zatrzymałem ją, rzecz jasna. Zmusiłem go, by zrzekł się kontroli nad nią, nim zamieniłem go w kamień. Książka pomogła mi w opracowywaniu klątw transformacyjnych.
Zerkam na Fina.
– Czym jest Tama Olc?
– To kompendium magii generatywnej. Zawiera najpotężniejsze zaklęcia stwórcze znane Fae. Niektórzy z nas od zawsze posiadali cechy lub części ciała rozmaitych zwierząt, ale to przez Tama Olc powstali Unseelie. Pierwsi z nich byli przerażającymi krzyżówkami ciał Fae i dzikich zwierząt, stworzonymi celowo, w potworny sposób i często bez zgody przedmiotów eksperymentu. W ten sposób powstali Król Myszy i inne istoty, które widziałaś w jego norze. Ta księga może stanowić straszliwą broń, jeśli dostanie się w niepowołane ręce.
Obraz Drosselmeyera w geodzie zaczyna mrugać i się zniekształcać. Linie czarnego światła wykrzywiają się lub znikają.
– Czy byłeś uprzejmy pominąć coś jeszcze w swojej tragicznej opowieści o bezmyślności i głupocie? – pyta mojego ojca chrzestnego Fin.
– Tylko to, jak ma na imię pokojówka. Alicja.
Przysiągłem sobie, że nie wrócę.
Po tym, co stało się trzy lata temu w Królestwie Unseelie, po tym, co zrobiłem i co mnie zrobiono, nie mogę znów się tam zjawić.
Ale nie mogę też pozwolić, by dwudziestoletnia śmiertelniczka, jeszcze niemal dziecko, padła ofiarą Białego Królika. Wiem, co on robi ludziom. I wiem, dokąd ją zabierze. Dlatego, do kurwy nędzy, nie mam wyboru. Muszę się tam udać, bo tylko ja mogę ją ocalić.
Choć nie mogę przecież zostawić Klary. Co, jeśli zginę w krainie Unseelie? To okrucieństwo obiecywać jej długie, szczęśliwe wspólne życie, a później odbierać jej to marzenie.
Klara jest jednak silna. Gdyby mnie zabrakło, smuciłaby się przez jakiś czas, ale zdołałaby żyć dalej beze mnie, szczęśliwa i spełniona. Istoty ludzkie są odporne.
Ale ja… kurewski ze mnie egoista. Nie mogę znieść myśli o tym, że mając w zasięgu ręki tak błogie życie, będę zmuszony je porzucić przez wzgląd na głupią śmiertelniczkę, której nawet nie znam.
„Odporne istoty ludzkie… głupia śmiertelniczka”… na boskie gwiazdy, brzmię jak mój kuzyn.
Drobne palce Klary przesuwają się po moich ramionach, jedwabna koszula szeleści pod ich dotykiem. Stoję w oknie naszej sypialni, wpatrując się w noc.
Chwytam dłoń swej lubej i odwracam się z radosnym uśmiechem.
– Chodźmy do łóżka. Powinniśmy odpocząć.
– Nie musisz tego robić.
– Czego?
– Zamykać się przede mną. – Klara marszczy brwi, unosi rękę i przesuwa palcem po mojej skroni i szczęce. – Nie odzywasz się, a to mnie martwi, bo zwykle mówisz bez przerwy.
Próbuję coś powiedzieć, ale słowa więzną mi w gardle, zapuszczają w nim korzenie i nie mogą wyrwać się z rozchylonych ust.
– Postaraj się wyjawić mi swoje myśli – prosi. – Wiem, że to trudne, ale powinniśmy móc o nich porozmawiać.
Odsuwam się od niej, moje szpony wysuwają się, drgając. Przyparła mnie do muru, a moja dzika strona nie znosi niewoli i nacisku. Chcę od niej uciec.
– Finias. – Kładzie mi dłoń na brodzie i przesuwa moją głowę tak, bym patrzył jej w oczy. – Wiem, że masz przyjaciół wśród Unseelie. Może mogliby nam pomóc odnaleźć Alicję?
Przywołuję w pamięci oblicza i imiona wszystkich osób poznanych podczas pobytu w królestwie Unseelie po tym, jak wuj wygnał mnie ze swego dworu. Kilka z tych twarzy wiąże się z najgorszymi chwilami z mojej przeszłości.
Niektóre wspomnienia starałem się przyjąć swobodnie, złośliwie i niedbale, ścierając wyrzuty sumienia na proch pod stopami. Inne próbowałem wymazać z pamięci. Na bogów, jak rozpaczliwie próbowałem.
Unoszę wargi, odsłaniając kły. Zmarszczka pomiędzy brwiami Klary się pogłębia.
– Nie chcesz rozmawiać ze znajomymi Unseelie – stwierdza. – Nie chcesz prosić ich o pomoc.
– Większość by jej odmówiła – cedzę przez zaciśnięte zęby. – Gdyby znaleźli śmiertelniczkę, zatrzymaliby ją dla siebie.
– Dlatego to my musimy ją stamtąd wydostać – mówi powoli Klara. – Dlatego się boisz. Nie chcesz tam wracać.
Lęk przebija moje serce jak nóż, przecinając też więzy, które pętały mój język.
– My?! – wykrzykuję. – Klaro, tu nie ma mowy o żadnym „my”. Do rozstrzygnięcia jest tylko, czy ja sam ruszę na poszukiwanie dziewczyny. Jeśli spróbuję ją odnaleźć, nie będziesz mi towarzyszyć. To zbyt niebezpieczne.
– A o czym dopiero co rozmawialiśmy dziś po południu? Miałeś pozwolić mi samej się o siebie zatroszczyć i dać mi wybór.
– W granicach tego królestwa, nie w pieprzonym Unseelie! Na dawnych bogów, nie pozwolę ci się zbliżyć do granicy. Przysięgam na gwiazdy, że…
– Nie! – Gwałtownie zatyka mi dłonią usta. – Żadnych przysiąg. Myślisz, że pozwolę ci samotnie wybrać się w jakiekolwiek niebezpieczne miejsce, uroczy głupcze?
– Walczyłem bez ciebie, gdy oczyszczaliśmy królestwo z potworów – mruczę w jej dłoń.
– Wtedy miałeś przy sobie Lira i całą armię – ripostuje.
– Zawadzałabyś mi tylko. Spowalniałabyś mnie.
– Wcale nie – mówi stanowczo. – Wprawiłam się w walce.
– Owszem, bardzo przykładasz się do treningów z Zarai. Chociaż nie rozumiem, dlaczego nie zgadzasz się, żebym to ja uczył cię sztuk walki.
Klara unosi brwi.
– Wiesz dlaczego. Każda lekcja kończyłaby się w łóżku. Nie mogłabym się skupić i niczego bym się nie nauczyła.
– Ale byłoby tak przyjemnie. – Silę się na uśmiech i przesuwam dłonią po jej talii.
– Finias, nie dam ci się rozproszyć – stwierdza surowo. – Nie możemy zostawić niewinnej śmiertelniczki na pastwę losu. Nie puszczę cię samego. Czyli wyruszamy razem. To ostateczna decyzja.
– Nie. – Serce wali mi jak młotem, zalewają mnie fale wściekłości i lęku. – Nie zgadzam się, żebyś poszła ze mną.
– Ale…
– Nie ustąpię. Nie w tej sprawie, Klaro. Nie wiesz, jacy są Unseelie.
– Owszem, wiem, do cholery. – Wpatruje się we mnie rozpłomienionym wzrokiem. – Byłam w norze Króla Myszy. Widziałam orgię. Słyszałam rozmowy.
– To był zaledwie przedsmak tego, na co ich stać.
– To ty nieustannie upominasz innych mieszkańców tego królestwa, żeby pozbyli się uprzedzeń wobec Unseelie i przestali ich osądzać.
– Nie wszyscy Unseelie są tacy sami, podobnie jak Seelie i ludzie. Ale wokół Mallaithe i aktualnie tam panującej plugawej kreatury skupiają się przede wszystkim ci niegodziwi i okrutni. Ci życzliwsi i przyjaźniejsi trzymają się z dala od Dworu Zgrozy. Nie pomogą nam w poszukiwaniach Alicji, bo porwał ją Biały Królik, a on… – Przerywam. Nie chcę wypowiadać tych słów na głos.
– Mów dalej – nalega Klara. – Mów, Finias. Nie musisz chronić mnie przed prawdą.
– Prowadzi badania na ludziach. Dokonuje na nich najpotworniejszych eksperymentów. Para się naukowym aspektem magii, a Unseelie wykorzystują rozmaite ludzkie płyny ustrojowe i części ciała do tworzenia zaklęć.
– A ty go znasz? – Jej spojrzenie przeszywa mnie na wskroś, odsłaniając moje okrutne serce do żywego. – Skąd?
– Przez krótki czas terminowałem u niego. Chciałem nauczyć się nowych formuł i metod konstruowania złożonych zaklęć. Nie brałem udziału w badaniach na ludziach, ale… byłem w pobliżu.
Nienawidzę siebie za to, że powiedziałem paskudną prawdę, patrząc prosto w jej piękne brązowe oczy. Jestem pewien, że czułość, którą w nich widziałem, będzie teraz wymieszana z obrzydzeniem.
Mógłbym powiedzieć jej, że nie byłem wtedy przy zdrowych zmysłach. Mógłbym wyjaśnić sytuację. Ale milczę, obserwując jej reakcję.
Klara odwraca wzrok i robi głęboki wdech.
– Cóż, skoro utrzymywałeś z nim kontakty, wiesz, gdzie go szukać, i znasz jego sposób myślenia. To powinno nam pomóc w poszukiwaniach.
Znów patrzy mi w oczy, a jej spojrzenie jest pełne ufności i akceptacji.
Jej niewzruszona miłość pozbawia mnie sił, wysysa ze mnie wściekłość, unicestwia mój opór.
Czym sobie na nią zasłużyłem?
– Zastosujemy kamuflaż – stwierdza. – Możesz zmienić kształt moich uszu za pomocą uroku i zamaskować mój zapach, tak jak zrobiłeś z Luizą, kiedy szliście do karczmy. Władasz potężną magią, a ja już całkiem nieźle posługuję się bronią. Mam swój bicz i noże. Przygotujemy się. Weźmiemy wszystkie zaklęcia, jakie masz do dyspozycji. Powinniśmy wyruszyć jak najszybciej. Kto wie, jak długo pozostawi dziewczynę przy życiu.
– Nie lubi się spieszyć – mówię ochrypłym głosem. – Bada swoje obiekty przez wiele dni. Nie marnuje ani kropli płynów ustrojowych, ani skrawka skóry.
– To dobrze. – Klara głośno przełyka ślinę i kiwa głową. – To oznacza, że mamy trochę czasu. Nie jestem równie dobrą strateżką jak Luiza, ale ty potrafisz wszystko zaplanować, Fin.
Moje skrzydła zwisają bezwładnie za plecami, a całe ciało wydaje się nieznośnie ciężkie. Osuwam się na podłogę, prostuję jedną nogę i opieram łokieć na kolanie.
Klara siada obok mnie.
– To nie wszystko, prawda? Coś cię spotkało podczas pobytu w tamtym królestwie.
Odwracam wzrok.
– Jeśli to zbyt bolesne, nie musisz mi mówić – dodaje cicho. – Podejrzewam, że to ma coś wspólnego z twoim darem. Z tym, jak smakujesz. Mówiłeś, że inni cię wykorzystywali, bez krzty troski czy szacunku. Może nie słuchali, kiedy próbowałeś odmówić.
– Tak, działo się i to. Ale zaszły też gorsze rzeczy. Nie potrafię ci o nich opowiedzieć. Nie teraz. Fizycznie nie jestem w stanie się do tego zmusić.
– W takim razie nie rób tego. – Klara klęka i obejmuje mnie. – Zapomnij o wszystkim. Jeśli dziewczyna zginie, to niech tak będzie. Nie pozwolę ci tam wrócić. Wiem, że to brzmi okropnie, ale nie znam jej, a ciebie owszem. Jesteś znacznie ważniejszy. Proszę, Fin, porzuć myśl o ratowaniu jej.
– A co z Tama Olc? Jeśli pozostanie przez dłuższy czas w rękach Unseelie, zaczną siać spustoszenie, korzystając z zawartych w niej zaklęć.
– Nie masz obowiązku sprzątać po Drosselmeyerze. Dość już zrobiliśmy w tej kwestii.
Powoli wypuszczam powietrze. Razem z nim uchodzi ze mnie część napięcia.
To dziwne, ale chyba czekałem, aż zgodzi się, bym tam nie wyruszył. Aż da mi wybór: zrobić co należy lub pozwolić dziewczynie umrzeć. I pewność, że nie przestanie mnie kochać niezależnie od mojej decyzji.
Cierpienia, których zaznałem w królestwie Unseelie, odcisnęły piętno na mojej duszy. Wciąż w jakimś stopniu pętają ją i rzucają na nią cień, ale Klara jak zawsze dodaje mi sił i w moim sercu pojawia się promyk nadziei. Może jednak sprostam temu zadaniu.
– Wiesz, to bardzo podłe z twojej strony. – Gładzę ją po wierzchu dłoni, a potem po ramieniu. – Posłałabyś innych na śmierć, by oszczędzić mi bólu.
– Tak. – Leciutko całuje mnie w czubek ucha. To bardzo wrażliwe miejsce i przez moje ciało przepływa fala przyjemności.
– A ja chcę oszczędzić bólu tobie – mruczę. – Ale upierasz się, by wyruszyć ze mną.
– Bo chcę być przy tobie. Dla mnie w pojedynkę wdarłeś się do nory Króla Myszy, a to było wielkie poświęcenie. Nie wiedzieć czemu czuję, że gdybyś wyruszył sam, to by cię zniszczyło. Musisz zabrać mnie ze sobą. A cokolwiek czeka nas dalej, cierpienie czy niebezpieczeństwo, śmierć czy zniszczenie, stawimy temu czoła razem.
Chyba że będą cię torturować, kochanie, i zmuszą mnie, bym się temu przyglądał, myślę z goryczą.
Spycham te ponure rozważania na dno umysłu. Pod wpływem słów Klary nabieram pewności siebie.
– Niech będzie – stwierdzam. – Nie możemy zabrać ze sobą żołnierzy, to oznaczałoby wypowiedzenie wojny, a powrót Tama Olc do Faerie nie stanowi aż takiego zagrożenia, by uzasadniać zbrojną interwencję na szeroką skalę. Jeszcze nie. Jak sama stwierdziłaś, musimy się zakamuflować. Jedno z moich znajomych mieszka blisko granicy, może się z nami spotkać, towarzyszyć nam przez część drogi i przekazać informacje o aktualnej sytuacji w Mallaithe i na Dworze Zgrozy. Dalej będziemy zdani na siebie. Jutro możemy przygotować się do drogi. Ale myślę, cukiereczku, że dziś obojgu nam przyda się odrobina rozrywki.
Klara się rozpromienia.
– Czas na moją niespodziankę?
– Owszem. – Wstaję, cofam się o dwa kroki i zdejmuję koszulę przez głowę. Nie chcę jej znikać, bo ją lubię. Nie jest wyczarowana, lecz uszyta na miarę.
Stoję nagi od pasa w górę i czekam, aż Klara zauważy zmianę.
Po chwili wytrzeszcza oczy. Uśmiecham się szeroko.
Oto i on. Rumieniec zaskoczenia, który tak lubię.
Przez oba różowe sutki Fina przechodzą złote pręciki zakończone kulkami.
– Prze…kłułeś sobie sutki – wykrztuszam.
– Miałem je już kiedyś przekłute – wyjaśnia. – Dawno temu. Pomyślałem, że miło będzie to powtórzyć.
– Nie boli?
– Nie. Przeciwnie, dzięki nim moje sutki stały się jeszcze wrażliwsze. To rozkoszne. A wiesz, co jeszcze dziś przekłułem, Klaro?
Ściska mi się żołądek.
– Bogowie – szepcę. – Coś ty narobił?
– To dla nas obojga. – Rozpina spodnie. – Ale przede wszystkim dla ciebie, cukiereczku. Zobaczysz, jakie to uczucie.
Bogowie. Kurwa mać… Chyba tego nie przeżyję.
Fin zsuwa spodnie i uwalnia się z nich jego kutas – długi, gruby i odrobinę zakrzywiony ku górze. Jest ogromny i cudowny. Ale moją uwagę zwraca przede wszystkim niewielka biało-czerwona kulka tuż pod główką.
– Ten nie jest na stałe. Spróbuj go, a rozpuści się pod twoim językiem. – Zalotnie opuszcza ciemne rzęsy, osłaniając złote oczy. – Ale te… – unosi fiuta, bym mogła przyjrzeć mu się pod spodem – …te zostaną na miejscu tak długo, jak zechcę. Jeśli je wyjmę, dziurki od razu się zagoją.
Wpatruję się w rząd ośmiu maleńkich, szorstko zakończonych złotych pręcików, rozmieszczonych w równych odstępach na całej długości. Finias przygląda mi się, przechylając głowę.
– Jeśli to dla ciebie zbyt wiele, mogę je wyjąć. Nie chcę cię zdenerwować ani przestraszyć.
– Żartujesz? – chichoczę. Zaczyna mi brakować tchu, gdy wyobrażam sobie, jak się poczuję, gdy te śliczne złote kuleczki zaczną ocierać się, falując, o moje miękkie wnętrze. – Chcę poczuć je w środku. I to zaraz.
– Grzeczna dziewczynka – stwierdza i wybucha śmiechem, gdy pospiesznie, niezdarnie zdzieram z siebie ubrania, potykając się przy zdejmowaniu pończoch i bielizny. Jego głos nie brzmi jednak drwiąco – jest pełen ciepła i czułości. Po chwili stoję przed nim naga. Przyciąga mnie do siebie, a ja przywieram do jego rozgrzanej skóry.
– Mogę ich dotknąć? – pytam szeptem.
– Oczywiście, Klaro. Możesz mnie dotykać zawsze.
Jęczy i odrzuca głowę do tyłu, gdy delikatnie przekręcam kolczyk w jednym z sutków.
– Ożeż kurwa, zapomniałem, jakie to przyjemne.
Pstrykam palcem w pręcik w drugim sutku, a kutas Fina pulsuje, napierając na mój brzuch. Czuję się oczarowana nowymi zabawkami i cichym jękiem rozkosznej męki, który wyrywa się z jego gardła.
– Czy ja też mogę coś przekłuć?
– Oczywiście.
Otacza palcami mój podbródek i zaczyna mnie całować. Jego oddech pachnie świeżym śniegiem i czekoladą. To teraz moja ulubiona woń. Otwieram się przed nim szeroko, muskam językiem jego język i przesuwam palcami po twardym, muskularnym brzuchu, aż do podstawy trzonu fiuta. Moje opuszki tańczą po jego spodniej stronie, delikatnie przekręcając kolejne kolczyki.
Gdy docieram do ostatniego, mój Cukrowy Wróżek jest bliski płaczu. Wydaje mi się, że jęczy z rozkoszy, nie z cierpienia, ale na wszelki wypadek pytam:
– Boli?
– Na bogów, nie patrz tak na mnie, bo się spuszczę – dyszy. – Tak mi dobrze.
Nie mam nic przeciwko temu, żeby doszedł pierwszy. Może pozostać twardy przez wiele godzin i wielokrotnie szczytować w tym czasie, choć – jak twierdzi – po kilku pierwszych orgazmach przyjemność stopniowo słabnie.
Nawet jeśli teraz doprowadzę go na szczyt, pozostanie mu jeszcze wiele energii, by o mnie zadbać.
Osuwam się przed nim na kolana. Jego wzwód jest gruby, rozpalony i zaczerwieniony, z boku widać żyłkę.
Fin dyszy, jego zarumieniona twarz ma kolor prawie taki sam jak jego włosy. Nachylam się i przyglądam małemu pasiastemu cukierkowi znajdującemu się tuż pod główką. Smakuję go. Jest pysznie miętowy.
– O kurwa, Klaro… – Ma zamknięte oczy, wije się i sapie gorączkowo, zaciskając jedną rękę na kolumience podtrzymującej baldachim łóżka. – Na kości bogów…
– Spójrz na mnie, Fin.
Wypełnia polecenie, a ja unoszę wzrok, by popatrzeć mu w oczy. Bardzo powoli, bardzo ostrożnie znów wysuwam język i koniuszkiem trącam miętowy kolczyk.
Fin krzyczy, szarpie się i oblewa mój język, usta i piersi lśniącym białym płynem. Tym razem smakuje jak lukier. Oblizuję wargi i ścieram resztę palcami. Po kolei wsuwam je do ust, rozkoszując się jego smakiem.
Cofa się chwiejnym krokiem i dysząc, opada na łóżko.
– Na Pękniętą Gwiazdę i Jezioro pod Spodem, to było boskie. Będę musiał chwilę odpocząć, nim ci się odwdzięczę, skarbie.
– Mogę zaczekać.
– Doprawdy? – Lekko pociąga nosem, a gdy osłaniam dłońmi krocze, wyszczerza zęby w uśmiechu. – Nie ukryjesz przede mną swego zmysłowego zapachu. Jesteś przemoczona, najsłodsza.
– Tak na mnie działa widok twojego orgazmu – przyznaję, wślizgując się do łóżka.
Naszego łóżka. Bezpiecznego miejsca, w którym możemy się bawić, rozmawiać i odpoczywać.
Nagle ściska mnie w gardle, gdy uświadamiam sobie, że nie wiadomo, kiedy znów spędzimy w nim razem noc. Może za jakiś czas, a może już nigdy. Nasze mieszkanko nad sklepem będzie stało puste pod naszą nieobecność – jeśli nie liczyć łasikotów, które przychodzą i odchodzą, kiedy chcą.
Finias unosi się do pozycji siedzącej i zamyka mnie w uścisku pachnącym lukrem, czekoladą i szronem.
– Nie mogę znieść, gdy wyglądasz tak smutno. Moja Klaro, mój ptysiu, mój żelku, moja malutka babeczko z cukrem… – Kładzie mnie na łóżku, wtula twarz w moją klatkę piersiową i obsypuje moje piersi, szyję i brzuch pocałunkami, przeplatając je zabawnymi, pieszczotliwymi przezwiskami, aż mimowolnie zaczynam się śmiać.
Schodzi wargami niżej, coraz bliżej miejsca rozpalonego naglącą potrzebą. Nieruchomieję, ale wewnątrz czuję dreszczyk oczekiwania.
– Nie przekłułem dziś języka – rzuca Fin. – Ale kiedyś to zrobię.
Moja łechtaczka zaczyna pulsować, gdy wyobrażam sobie związane z tym doznania.
– Po powrocie – szepcę. – Będziemy mieli na co czekać.
– Otóż to. – Cukrowy Wróżek leciutko ssie łechtaczkę, aż wyrywa mi się przenikliwy, zmysłowy krzyk. On jednak kręci głową. – Jeszcze nie, skarbie. Masz dojść, dopiero kiedy ci na to pozwolę. – Przeciąga językiem wzdłuż mojej szparki i wzdycha z zadowoleniem. – Czekałem na to cały dzień.
Starannie myje mnie językiem, a w mojej cipce i podbrzuszu wzbiera przyjemność tak wielka, że mój umysł roztapia się na słodką jak miód paćkę i jestem w stanie już tylko skamleć. Potem prostuje się, unosi moje nogi i wsuwa się we mnie aż po nasadę.
Zaczynam wrzeszczeć.
Jego cudowne wtargnięcie zalewa mnie falą czystej, obezwładniającej ekstazy. Przechodzi mnie gwałtowny dreszcz. Byłabym gotowa znieść sto rodzajów tortur, by móc kiedyś jeszcze raz poczuć po raz pierwszy, jak we mnie wzbiera, a nowy wspaniały dotyk rozpala moje ciało.
Byłam przekonana, że kutas Finiasa nie może być lepszy. Myliłam się. Kolczyki jeszcze bardziej go udoskonaliły.
Jęczy drżącym głosem, wysuwa się lekko, a później znów cały się we mnie zanurza.
Pobudza jednocześnie wszystkie zakończenia nerwowe w moim wnętrzu. To cudowne. I nie do zniesienia.
– Finias… Finias… mogę dojść? – Z oczu płyną mi łzy oślepiającej, rozżarzonej rozkoszy. – Proszę, Finias… – łkam, a on nachyla się nade mną, nie przestając zadawać kolejnych pchnięć, i wsparty na jednej ręce, ujmuje w drugą moją twarz.
– Tak, kochanie – szepce. – Dojdź dla mnie, najdroższa.
Przywykłam powstrzymywać orgazm, aż mi na niego pozwoli. Uwielbiam to. Przyjemność jest znacznie intensywniejsza, kiedy odwlekam ją i pozwalam jej narastać. Trzymam na uwięzi, torturując się nią, aż… och… aż docieram do krawędzi i eksploduję… Chwytam ciało mojego Fae. Jego ramiona, barki, wszystko, co tylko mam pod ręką, a on zagłębia się we mnie i prowadzi, gdy cały świat dokoła rozpada się na kawałki.
– O kurwa – kwilę. – Na pieprzone boskie gwiazdy…
Moje ciało, pokryte cienką warstewką potu, powoli się rozluźnia, a ekstaza zmienia się w rozkoszne ciepło.
Finias nadal mnie pieprzy, wydając przy tym urocze, urywane, delikatne jęki, które tak uwielbiam. Przyglądam mu się, gdy góruje nade mną – jego wąskie biodra napierają rytmicznie, wyrzeźbione mięśnie brzucha są napięte, wyraźnie odznaczają się żyły na szyi. Zaciska mocno zarysowaną szczękę i rozchyla wargi, odsłaniając ostre zęby, gdy w końcu spuszcza się z gwałtownym jękiem. Uwielbiam jego rzęsy, połyskujące lekko, jakby były obsypane cukrem, piegi, którymi upstrzone są jego kości policzkowe, zawadiacki nos i różowe włosy, miękkie jak wata cukrowa.
Gdy otwiera oczy, mój świat nabiera koloru głębokiego, miodowego złota. Żaden mrok Unseelie nie jest w stanie zgasić tego blasku.
Odnajduje moje wargi i składa na nich długi, zniewalający pocałunek, jakby czerpał ze mnie coś, czego potrzebuje.
Później przetacza się na bok, a ja, jak zwykle, sięgam sobie między nogi, by nabrać na palce nieco wypływającego spomiędzy nich nasienia i nakładam je na język.
– Brzoskwinie – szepcę, nabieram kolejną porcję i rozsmarowuję na języku.
– Daj spróbować. – Finias nachyla się i całuje mnie, muskając mój język swoim. – Niech to, ale jestem pyszny.
– Za każdym razem. – Wtulam się w niego, ale moją błogość przyćmiewa myśl o tym, gdzie wkrótce przyjdzie nam wyruszyć. – Powiemy Lirowi o naszych planach?
– W życiu – prycha Fin. – Zakazałby nam jechać. A może nawet postawiłby przy nas straże, by zatrzymać nas w Beannú. Nie. Wyznaczę kogoś, by zastąpił mnie pod naszą nieobecność.
– Głównego Zarządcę?
– Tego nadętego nudziarza? – śmieje się Fin. – Nie. Andil i jej żona znacznie lepiej zajmą się królestwem.
– O tak! To świetny wybór.
– Cieszę się, że tak uważasz. – Całuje mnie w czubek głowy i przykrywa nas kołdrą. Maleńkie magiczne kule oświetlające naszą sypialnię przygasają, choć nie wypowiedział ani słowa. Wiem, że kontroluje je myślami. – Gdybyś nie mogła zasnąć, obudź mnie. Dam ci cukierek, który sprowadzi sen.
Przyglądam mu się, mrużąc oczy.
– Obiecujesz, że nie uśpisz mnie głęboko i nie wyjedziesz beze mnie?
Fin poważnieje. Na jego twarzy nie ma śladu uśmiechu.
– Myślisz, że byłbym do tego zdolny?
– Mam nadzieję, że nie. Ale w końcu jesteś Fae.
– Każdej innej osobie zrobiłbym coś takiego bez mrugnięcia okiem. Ale nie tobie. Nie zawiódłbym twojego zaufania, cukiereczku. – Wzdycha i układa się obok mnie, otaczając mnie ramieniem. – Szlag by to, chyba masz rację… Bez ciebie mógłbym temu nie podołać.
Lekko przyciskam dłoń do jego nagiej piersi, rozkoszując się miarowym biciem serca, które czuję pod palcami.
– Będę przy tobie na każdym kroku.
Czasem, w natłoku codziennych spraw, zdarza mi się zapominać, jak wielką mocą włada. Być może on też o tym nie pamięta.
Może to właśnie istota miłości: przypominanie drugiej osobie, jak bardzo jest wspaniała i silna. Ukazywanie jej potencjału, który w niej dostrzegamy. Wspieranie jego realizacji.
Zastanawiam się, czy ta dziewczyna, Alicja, ma kogoś bliskiego, czy ktokolwiek poza jej pracodawcą dostrzegł, że wymknęła się ze świata śmiertelników i podążyła w głąb niebezpiecznej nory z niegodziwym Białym Królikiem.
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
TYTUŁ ORYGINAŁU:A Court of Hearts and Hunger
Redaktorka prowadząca: Ewelina Czajkowska Wydawczyni: Maria Mazurowska Redakcja: Marta Stochmiałek Korekta: Anna Jasińska Projekt okładki: Łukasz Werpachowski Ilustracje na okładce: © annamei; © Rudsaphon / Stock.Adobe.com
Copyright © 2023 by Rebecca F. Kenney
Copyright © 2024 for the Polish edition by Niegrzeczne Książki an imprint of Wydawnictwo Kobiece Agnieszka Stankiewicz-Kierus sp.k.
Copyright © for the Polish translation by Marta Komorowska, 2024
Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.
Wydanie elektroniczne
Białystok 2024
ISBN 978-83-8371-074-7
Grupa Wydawnictwo Kobiece | www.WydawnictwoKobiece.pl
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Katarzyna Ossowska