Krwawy obowiązek. Anton - Amelia Sowińska - ebook + audiobook

Krwawy obowiązek. Anton ebook i audiobook

Amelia Sowińska

4,7

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

19 osób interesuje się tą książką

Opis

„Wpatrywałem się bezlitosnym wzrokiem w klęczącą przede mną dziewczynę. Prosiła, błagała, jak wszyscy, którzy kiedykolwiek robili interesy z Bratwą”.
Molly Billie Brown, przyjaciółka Poliny i Sophii, od lat czekała na randkę z Gustavem Callaro – bratem Sophii. I kiedy jest na to szansa, mężczyzna nie przychodzi na spotkanie.
Załamana kobieta ląduje w obskurnym barze, planując zatopić smutki w alkoholu. To właśnie tam pijaną Molly znajduje nie kto inny jak gangster Anton Durov, brat Siergieja. Mężczyzna postanawia pomóc dziewczynie, pomimo że kusi go, aby wykorzystać sytuację i zabrać ją do łóżka.
Anton, chociaż nie ma tego w zwyczaju, zaczyna coraz intensywniej myśleć o kobiecie z baru, która ma w sobie coś, co go przyciąga. Jednak Anton nie wie, że Molly ma złamane serce i pakowanie się w jakiekolwiek relacje, szczególnie z gangsterami, w ogóle jej nie interesuje.                                                                                                  Opis pochodzi od wydawcy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 403

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 11 godz. 9 min

Lektor: Amelia Sowinska
Oceny
4,7 (1341 ocen)
1027
216
76
21
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
cara87

Z braku laku…

Najgorsza część z serii. naiwna dziewczyna, zakochana w tox psychopacie. Molly mdła i wzbudzająca tylko litość, Anton za to odrzucający. Ledwo dobrnelam do końca książki.
80
mlena1

Z braku laku…

Chaos. Ta książka to jeden wielki chaos, zlepek wątków i dziwnych wydarzeń, które nie trzymają się kupy. Autorka chyba na sile pisała tę część. Molly boleśnie naiwna i Anton, którego dwubiegunowość aż raziła w oczy. Naprawdę dziwna część serii, poprzedni tom był o wiele lepszy.
ana174

Całkiem niezła

Chaos. To pierwsze skojarzenie dla tej książki. Od samego początku miałam wrażenie, że wszystko jest tak poplątane i chaotyczne, że czytelnik może sam się zgubić i przestać odczuwać przyjemność z przygody z tą książką, co nastąpiło w moim przypadku. Niezdecydowanie bohaterów i gra typu zły/dobry była zbyt długa jak dla mnie. Do tego fakt, że najpierw Molly darzy uczuciem jednego faceta, o którym myśli od lat, aż nagle nic nie czuje, bo orientuje się, że chce czegoś innego. Potem przygody Antona w których w momencie potrafił się zapalić i obrażać (ukochaną kobietę), żeby na drugi dzień udawać, że nic się nie stało. Toksyczny związek, toksyczna relacja i jak dla mnie ogólny chaos wydarzeniowy.
30
TAnna

Nie oderwiesz się od lektury

Są książki, serie, które powodują, że wszystko rzucam w kąt i czytam. Teraz też tak było, jak tylko zobaczyłam, że jest dostępna nic innego nie istniało. Zapewne się powtórzę - uwielbiam serię "Krwawe obowiązki". Pełno emocji i nie raz czy dwa uroniłam łzę, i nie raz czy dwa miałam ochotę komuś przyłożyć. Och działo się... Co mogę napisać czytajcie, czytajcie, czytajcie. Polecam, naprawdę świetna pozycja.
31
mkordecka

Całkiem niezła

Jak dla mnie najgorsza cześć jak do tej pory. Nie mogłam jej skoczyć. Na szczęście lektorka która to czyta robi dobra robotę.
20

Popularność




Copyright ©

Amelia Sowińska

Wydawnictwo NieZwykłe

Oświęcim 2022

Wszelkie Prawa Zastrzeżone

All rights reserved

Redakcja:

Katarzyna Moch

Korekta:

Joanna Błakita

Edyta Giersz

Redakcja techniczna:

Paulina Romanek

Projekt okładki:

Paulina Klimek

www.wydawnictwoniezwykle.pl

Numer ISBN: 978-83-8320-230-3

Rozdział 1

Daniel Powter – Bad Day

Molly

Pomalowałam usta jagodową szminką i, cholera, musiałam to przyznać: Molly Brown wyglądała naprawdę nieźle w dopasowanej, czarnej sukience w białe kropki, spiętych w luźny kok włosach i makijażu rodem z lat sześćdziesiątych. Audrey Hepburn byłaby ze mnie dumna, patrząc na dopracowane, czarne kreski, które optycznie powiększały mi oczy.

Nigdy nie byłam zwolenniczką przesadnie eleganckiego stylu, ale cóż, taka noc jak dziś zdarza się tylko raz. Mogłam na rzecz tego wyjątkowego wieczoru porzucić dobrze mi znane sukienki boho, dresy i dżinsy, w których czułam się komfortowo i pewnie.

Nowe wydanie? Można było śmiało nazwać to przebraniem, ale ja tylko pragnęłam za wszelką cenę urzeczywistnić swoje marzenia.

Polina zaśmiałaby mi się prosto w twarz, kręcąc głową, a Sophia westchnęłaby ze wzruszenia, kibicując mi ze wszystkich sił. Na szczęście tego wieczoru postanowiłam zachować wszystko w sekrecie, nie chwaląc się nikomu przedwcześnie sukcesem.

Bo po Gustavie Callaro nie można było się spodziewać absolutnie niczego, co byłoby możliwe do przewidzenia.

Był jak iluzja, która zjawiała się na chwilę, przesłaniała rzeczywistość i znikała bezlitośnie szybko. Przyspieszał puls, powodował drżenie rąk, ale nigdy nie składał obietnic i propozycji, które mogłabym odebrać jako jawne zaproszenie.

Aż do zeszłego poniedziałku, gdy z ekscytacją odebrałam od niego telefon. Przyjeżdżał do Nowego Jorku i chciał się spotkać, wyskoczyć na miasto, napić się i zjeść coś dobrego.

To zdecydowanie randka. A w mojej niepoprawnie romantycznej głowie – droga do małżeństwa i domku na przedmieściach.

Z uśmiechem na ustach przemierzałam ulice Brooklynu, kierując się do małej, ale klimatycznej włoskiej knajpy. Z Soph często bywałyśmy w niej w weekendy, doskonaląc naszą znajomość win, a tak naprawdę upijając się i korzystając z ostatnich uroków studenckiego życia.

Ale jak wszystko, co dobre, tak i teraz nadszedł koniec naszych eskapad, mieszkania razem i tworzenia siostrzanego z wyboru duetu. Nie byłam jednak zawiedziona czy rozczarowana. Doskonale zdawałam sobie sprawę, gdzie tak naprawdę jest miejsce Sophii. U boku Siergieja, pośród rodzinnego ciepła, nawet za cenę oddalenia tysiącami mil ode mnie.

Przełknęłam gorycz nostalgii i przypomniałam sobie szybko, że przecież każdy medal miał dwie strony. I wraz z odejściem Sophii Bóg zesłał mi na ziemię prawdziwą diablicę, Polinę Durov. Powierniczkę moich sekretów i głos rozsądku, gdy zapominałam twardo stąpać po ziemi.

Dlaczego więc ukryłam przed moimi przyjaciółkami randkę z Gustavem?

Może instynktownie czułam, że moje fatalne zauroczenie skończy się fiaskiem, ale tak czy inaczej zamierzałam postawić wszystko na jedną kartę i spróbować zdobyć serce tego mężczyzny.

Dotarłam na miejsce chwilę przed dwudziestą i nerwowo wytarłam ręce o materiał sukienki. Denerwowałam się jak nowicjuszka, a przecież miałam doświadczenie z mężczyznami. Zdarzały mi się niewinne pocałunki, randki, czy krótkotrwałe związki, ale wszystko i tak kończyło się katastrofą. Nie potrafiłam odciąć uczuć i emocjonalnej strony, gdy w grę wchodziła intymność.

Tym jednak razem zamierzałam cierpliwie poczekać na ruch Gusa i to, co przyniesie przyszłość.

– Czy jest pani gotowa złożyć zamówienie? Na początek poleciłabym…

– Jeszcze na kogoś czekam – przerwałam prędko kelnerce, czerwieniąc się cała na twarzy. – Przepraszam, niedługo powinien dotrzeć mój towarzysz.

Dziewczyna spojrzała na mnie ze współczuciem w oczach i pokiwała głową, odchodząc bez słowa. Oczywiście, pewnie nieraz była świadkiem wystawienia jakiejś głupiej, naiwnej laski przez niewartego jej faceta. Ale nie tego wieczoru, moja droga kelnerko.

Dzisiaj będziesz świadkiem najdoskonalszej randki na świecie, zakończonej prawdopodobnie świetnym, gorącym seksem.

Nic nie mogło zepsuć mojego dobrego nastawienia. W głowie wyobrażałam sobie różne scenariusze, które mogłyby mieć miejsce, jak opuścimy restaurację. Może Gustavo przyjechał na kilka dni? A może nawet na tydzień? Jeśli tylko udałoby mi się go przekonać, że warto rozważyć życie w Nowym Jorku, umarłabym chyba ze szczęścia.

Pogrążona w myślach całkowicie zignorowałam fakt, że minęła dwudziesta, a ja dalej siedziałam sama przy stoliku. Zdenerwowana spojrzałam wymownie na zegarek.

Dwadzieścia minut spóźnienia.

Ale tak się czasem zdarza, prawda? Jest weekend, są korki, może zablokowana stacja metra? Milion różnych rzeczy może spowodować opóźnienie.

Uśmiechnęłam się słabo do kelnerki, która ewidentnie obgadywała mnie z koleżankami. Wygląda na to, że jednak miała rację.

Nagle, niczym wybawienie, poczułam wibracje telefonu i szybko nacisnęłam zieloną słuchawkę.

– Gustavo – wysapałam z ulgą. – Jezu, jak dobrze cię słyszeć.

Szczęście i endorfiny znowu buzowały mi we krwi, a mała część mnie chciała pokazać kelnerkom środkowy palec i krzyczeć wniebogłosy.

Widzicie, suki? Mój prawie-facet nigdy by o mnie nie zapomniał.

– Molly… – Nerwowe chrząknięcie rozbrzmiało po drugiej stronie słuchawki. – Wybacz mi, proszę, ale kompletnie zapomniałem o spotkaniu z tobą, dopiero teraz zobaczyłem przypomnienie w kalendarzu.

Przerwał, czekając na moją odpowiedź, ale zszokowana potrafiłam tylko niemo ruszać ustami, nie wydając z siebie głosu.

– Molls, jesteś tam? – spytał niepewnie i prawie słyszałam, jak bardzo czuje się winny.

Ale w końcu nic takiego się nie stało, prawda? Każdemu zdarza się zapomnieć o spotkaniu, tym bardziej, jak ma się tyle rzeczy na głowie.

– Oczywiście – wychrypiałam, przełykając łzy. – Nic się nie stało i jasne, że ci wybaczam. – Roześmiałam się nerwowo, chcąc wyjść na wyluzowaną i kompletnie niezranioną.

Mężczyzna wypuścił długi świst powietrza i również krótko się zaśmiał. Najwyraźniej wszystko było między nami w porządku i mieliśmy w nosie małe nieporozumienie z umówioną randką. Nie mogłam przecież wyjść na psychopatkę, która od rana szykowała się na to spotkanie. Absolutnie.

– Wynagrodzę ci to następnym razem, gdy będę w mieście – powiedział słodkim, nieco zachrypniętym głosem. – A tak w ogóle to mam nadzieję, że zdążyłem cię uprzedzić. Bo zdążyłem, prawda? Jeszcze nie wyszłaś z domu?

– Pewnie – rzuciłam za szybko i zbyt wysokim tonem. Gustavo na pewno wyczuł kłamstwo, ale nie zamierzałam dalej się kompromitować i przyznawać, że od ponad czterdziestu minut czekałam na niego jak skończona frajerka. – Prawdę mówiąc, ja też zapomniałam. Totalnie, siedzę na kanapie i popijam wino, przeglądając maile do redakcji. Tyle tego wszystkiego, że nasza ran… – Zamilkłam, orientując się, co właśnie chciałam powiedzieć, i szybko się poprawiłam: – Że nasze spotkanie wyleciało mi z głowy. Miło jednak, że zadzwoniłeś. Jak tylko będziesz w Nowym Jorku, wpadaj prosto do mnie. Adres znasz.

Brawo, Molly, brawo. Właśnie zabrzmiałaś jak szczeniak skomlący o adopcję przez potencjalnego, nowego właściciela.

Niestety, gdy w grę wchodziły emocje, mój rozsądek szedł w cholerę, a ja zmieniałam się w tykającą bombę, która w każdej chwili mogła wybuchnąć.

Zauroczenia. Paskudne, jak przewlekła choroba, na którą nie ma lekarstwa.

– To świetnie, bo naprawdę poczułem się jak skończony dupek, ale miałem nadzieję, że moja przyjaciółka wybaczy mi ten straszliwy błąd – powiedział przepełnionym ulgą głosem. – Nie będę ci dłużej przeszkadzał, wracaj do pracy, skrzacie, i uważaj na siebie. Jesteśmy w kontakcie.

Rozłączył się, zanim zdążyłam przegryźć utratę godności i cios nazywający mnie „przyjaciółką”.

Cholera, naprawdę?

Przyjaciółka.

Pokręciłam głową z zażenowaniem i wstałam od stolika, posyłając kelnerce wymuszony uśmiech.

– Przepraszam, ale mój mąż utknął w paskudnych korkach, więc musimy odwołać rezerwację. Sama pani rozumie, dziwnie bym się czuła bez jego towarzystwa. – Wzruszyłam ramionami, udając nonszalancję, kiedy tak naprawdę w środku spalałam się ze wstydu. – Dziękuję za obsługę i życzę spokojnego wieczoru.

Chociaż raz Bóg oszczędził mi dalszych kompromitacji. Kelnerka milczała jak grób i nie skomentowała mojego małego przedstawienia. Głodna, zbyt trzeźwa i biedniejsza o sto dolarów, które wydałam na sukienkę, udałam się w kierunku metra.

Nie chciałam wracać do domu, odbijać się od pustych ścian i zagłuszać samotności maratonem seriali. Kolejny piątek, kolejna noc spędzona we własnym towarzystwie.

Zawsze reagowałam na problemy i nieszczęścia obcych osób, podczas gdy sama desperacko potrzebowałam pomocy: pocieszenia, zrozumienia i kompana do dzielenia nieszczęścia.

Gdyby tylko wino potrafiło mówić, miałabym od groma przyjaciół.

Z posępną miną wyszłam z pociągu stację wcześniej, by przejść się i przemyśleć jeszcze raz sytuację.

Przecież nic takiego się nie stało. Może przyjaźń to wstęp do gorącego, pełnego namiętności romansu? Może nie powinnam wybrzydzać, tylko cierpliwie czekać na powrót Gusa i ponownie umówić się na randkę?

Randkę, która i tak nie byłaby randką.

Pokręciłam głową i przystanęłam na chwilę, by poprawić niewiarygodnie niewygodne obuwie. Cholera, nawet buty włożyłam specjalnie dla niego, chociaż nigdy wcześniej nie chodziłam w szpilkach. Ale jak wyglądałyby trampki do sukienki?

Spojrzałam na swoje odbicie w witrynie zamkniętego już sklepu. Nie byłam brzydka, ale też nie wyjątkowo ładna.

Można było śmiało stwierdzić, że byłam przeciętna. Zwyczajna, normalna, wręcz statystycznie idealna. Leżąca pośrodku krzywej Gaussa. Jedynie dwukolorowe oczy wyróżniały mnie z tłumu nowojorczyków. Reszta, czyli rudawobrązowe włosy i niski wzrost nie były niczym specjalnym.

Ale pasowało mi to. Zawsze zaliczałam siebie do grona obserwatorów, a nie gwiazd scenicznych. Mimo że lubię siebie, dlaczego czuję, że czegoś mi brakuje?

Cokolwiek to było, musiałam to odkryć i w końcu dać sobie spokój z gonieniem za cieniem Callaro. Raz na zawsze przestać fantazjować o niebieskookim motocykliście i poznać porządnego faceta.

Księgowego, może prawnika albo przedstawiciela nieruchomości. W ostateczności pastora. Kogoś, kto zapewniłby mi biały, amerykański płotek i budę dla psa.

Ale bar był tak blisko, stopy tak cholernie mnie bolały, a gardło paliło suchością.

Jedna lampka wina nie zaszkodzi, prawda? Przynajmniej podsłucham parę ciekawych rozmów i poszukam inspiracji do odpisywania czytelnikom.

Nie zastanawiając się dłużej, weszłam pewnym krokiem do taniego baru na Brooklynie, dosłownie przecznicę od mojego mieszkania. Tłum ludzi, głośna, rockowa muzyka i ja w eleganckiej sukience w groszki.

Cholera, nie pasuję ani tu, ani do restauracji godnych Callaro.

Tracąc chwilowy przypływ odwagi, podeszłam do baru i znalazłam jedno jedyne wolne miejsce. Szybko je zajęłam i cierpliwie czekałam na pojawienie się w zasięgu wzroku kelnera. Na gwałt potrzebowałam alkoholu, może kieliszek lub trzy wódki, a następnie wino.

Cokolwiek, byleby nie żałować, że nie wróciłam prosto do domu.

– Co dla ciebie? – zapytał mężczyzna naprzeciwko. Nawet nie wiem, kiedy wyrósł przede mną, patrząc na mnie wyczekująco.

– Trzy shoty wódki z cytryną i lampka wina. Białe, półsłodkie – odparłam, nerwowo rozglądając się po lokalu.

Nie mam pojęcia, dlaczego nie wyszłam stąd zaraz po przekroczeniu progu. Wyglądało na to, że weszłam prosto do jaskini niegrzecznych chłopców, ubranych w ciężkie, motocyklowe spodnie i skórzane kurtki.

Może instynktownie ciągnie mnie do kogoś, kto byłby zastępstwem za Gustava?

Cokolwiek to było, musiałam opanować swoje niebezpieczne zapędy, dopić alkohol i uciekać stąd jak najdalej. Prosto do ciepłego, bezpiecznego mieszkania, książek i samotności, która była przynajmniej jedynym pewniakiem w moim życiu.

– Proszę, ślicznotko. – Przede mną pojawiły się trzy kieliszki, ćwiartki cytryny i wino. – Na zdrowie i mam nadzieję, że ci się u nas spodoba. Chyba jesteś tu pierwszy raz, co nie?

Pokiwałam głową, nie chcąc tracić czasu na zbędne rozmowy. Gadka szmatka z barmanem nie była w tej chwili moim priorytetem.

Szybko wypiłam wódkę, krzywiąc się przy tym, a potem sięgnęłam po dobre, słodkie, niestety marnej jakości wino. Chciałam zapłacić i zapomnieć o tym koszmarnym wieczorze. 

Wyszłam na kretynkę, która złudnie liczyła nie wiadomo na co. W końcu byłam tylko byłą współlokatorką jego siostry, nikim więcej. Dziewczyną do pogadania, do szybkiego telefonu i sprawdzenia, co się dzieje, gdy Sophia nie odbierała. W mojej głowie jednak właśnie wybieraliśmy już imię dla psa.

Kurwa.

– Poproszę jeszcze raz to samo – powiedziałam do barmana, który rzucił mi pełen uznania uśmieszek.

– Już się robi. – Puścił do mnie oczko, ale ja dalej zatapiałam się we własnych myślach.

Głupi Gustavo.

Słodki Gustavo.

– Dziękuję – powiedziałam, chwytając za czwarty kieliszek wódki.

Paliła przyjemnie w przełyku i pozwalała zapomnieć o troskach. Dzięki niej dzisiejsza sytuacja wydawała się o wiele zabawniejsza. Dzięki niej miałam ochotę się śmiać, choćby z własnej głupoty.

Zabawa w barze stawała się coraz głośniejsza, a na parkiecie zaczęły pojawiać się pierwsze pary.

Głupie, beznadziejnie i żałośnie szczęśliwe pary.

Zmarszczyłam nos, widząc dwójkę tańczących zakochanych i ponownie wypiłam na raz kieliszek wódki.

Pierdolić miłość. I tak, tylko ja wiem, jak nieszczęśliwa jest większość mieszkańców Nowego Jorku.

I pierdolić Gusa, i naszego psa, który byłby rasy golden retriever. Idealny dla dzieci, przyjazny stróż domu.

– Idealne imię dla psa to Milo – mruknęłam do siebie pod nosem, czując jak alkohol coraz szybciej krążył mi w żyłach, a usta układały się w mimowolnym uśmiechu. – Milo, do nogi, piesku.

Cudownie, zaczynałam wariować i mówić sama do siebie.

– Idealne imię dla psa to Ruslan.

Usłyszałam za sobą niski, ale dźwięczny i przyjemny dla ucha baryton. Cholera, czyżby ktoś próbował mnie poderwać?

Niepewnie, ale szybko odwróciłam się do tyłu i ujrzałam przed sobą przystojnego, prawie dwumetrowego bruneta.

Zmarszczyłam brwi, mrużąc oczy albo od nadmiaru wódki, albo przez to, że skądś znałam tę przystojną twarz.

– Chyba cię znam – powiedziałam trochę niewyraźnie, oblizując spierzchnięte usta.

– Da1. Chyba też cię znam.

Na ustach mężczyzny pojawił się mały, arogancki uśmieszek.

Cholera, no cóż, przynajmniej nie upiję się dziś w samotności.

Rozdział 2

One Direction – One Way Or Another (Teenage Kicks)

Molly

Jaki jest przepis na totalną katastrofę, zwieńczoną bólem głowy i tym cichutkim, podłym głosikiem szepczącym prosto do ucha, że nieźle nabroiłaś?

Znałam odpowiedź na to odwieczne pytanie zadawane głównie w kręgach studenckich. I choć już od dawna nie byłam członkinią bractwa na UYU, doskonale pamiętałam skutki zakrapianych alkoholem imprez.

Wódka, wino i duża ilość cytryny plus mężczyzna, którego twarz przewijała się w moim życiu od prawie dwóch lat. Jak to możliwe, że gdy zobaczyłam Antona wczoraj w barze, zupełnie go nie rozpoznałam?

Gustavo sprawił, że całkowicie oślepłam na innych facetów. Byli dla mnie niewidzialni, a jedyne, co widziałam, to ciemne, blond włosy i niebieskie, krystaliczne oczy.

Które i tak były poza moim zasięgiem, ale to już zdążyłam sobie uświadomić.

Po około ósmym kieliszku dotarło do mnie, jak wielkim złudzeniem żyłam. Kochałam iluzję, a nie prawdziwą osobę.

Westchnęłam głośno, nadal nie otwierając oczu. Nie chciałam się budzić i mierzyć z konsekwencjami w postaci kaca. Cholera, tak naprawdę nie chciałam się budzić, by mierzyć się z faktem, że dałam się totalnie wkręcić we własne fantazje.

Ale niestety, od prawdziwego życia nie było ucieczki, a stos e-maili zalegał w mojej skrzynce odbiorczej. Od tej roboty nie było przerwy, gdyż co chwilę ktoś potrzebował pocieszenia, wysłuchania i złotej rady na wszystko. Najczęściej na złamane serce, które mi samej obecnie doskwierało.

Potarłam twarz i niepewnie otworzyłam oko. Ku mojemu zaskoczeniu leżałam nago w pościeli. Cóż, nie całkowicie nago, ale w samych koronkowych majtkach, kupionych na specjalną okazję.

– Kawa czy herbata? – Donośny, męski głos zadźwięczał w moich uszach.

Cholera, chyba mam halucynacje. Jednak łączenie różnych alkoholi nie wróży nic dobrego.

– Wstawaj i przyciągnij tutaj swój tyłeczek, kiska2. Staram się być miłym gościem, który właśnie robi ci śniadanie.

Zadrżałam, zastanawiając się, czy na pewno zdążyłam się już obudzić, czy też moje fantazje erotyczne zaczynały wymykać się spod kontroli.

Niepewnie podniosłam się z łóżka, zarzuciłam na siebie koszulkę i udałam się w kierunku kuchni. Na szczęście znajdowałam się we własnym mieszkaniu, chociaż wciąż musiałam poznać odpowiedzi na nurtujące mnie pytania.

Jak?

Jakim cudem? Kiedy, gdzie? Co się działo?

I najważniejsze:

Czy my to zrobiliśmy?

Przełknęłam głośno ślinę i stanęłam w progu kuchni, bacznie obserwując krzątającego się po niej mężczyznę.

Anton Durov, brat Poliny i Siergieja, którego miałam okazję spotkać wiele razy, ale nigdy z nim porozmawiać. Nieraz dostarczał prezenty od Siergieja, gdy jeszcze mieszkałam z Sophią. Często odbierał Polinę z naszych damskich wypadów, a ostatni raz widziałam go, gdy pomagał dopilnować przeprowadzki Sophii do Moskwy.

Cholera, dlaczego więc czuję się, jakbym widziała go pierwszy raz w życiu?

Mężczyzna odwrócił głowę w moim kierunku i posłał mi zawadiacki uśmieszek. Nic dziwnego, że miał opinię kobieciarza, o którego cały czas trzeba było się martwić. Swoim wyglądem mógł namieszać w głowie niejednej kobiecie, a zielone, charakterystyczne oczy tylko dodawały mu zabójczego uroku.

Tak cholernie różny od Siergieja. Elegancki, nienaganny i umięśniony, ale niezbyt przesadnie. Z modnie ułożonymi, niemal czarnymi włosami, dłuższymi na czubku głowy i zgolonymi po bokach. Odruchowo oblizałam usta, śledząc jego ciemny, kilkudniowy zarost, a następnie przesunęłam wzrok na nagą klatkę piersiową i brzuch. W przeciwieństwie do brata on nie miał żadnych tatuaży.

– Co tutaj robisz? – wymamrotałam zmieszana, nadal nie pamiętając, co się wydarzyło.

Niestety, w moim mózgu panowała gęsta mgła, a zapach wódki był niepodważalnym dowodem wczorajszego szaleństwa.

Anton zignorował pytanie i wrócił do krojenia pieczywa. Jego obojętność zaczynała mnie cholernie irytować.

– Nie wiedziałem, co wolisz, więc zdecydowałem się na herbatę. – Postawił kubek na stoliku, a dłonią wskazał krzesło obok. – Siadaj, za chwilę będzie gotowe śniadanie.

Co tu się odpierdala?

Śledziłam każdy jego ruch, ale grzecznie usiadłam przy stoliku i pociągnęłam łyk herbaty. Cudowne ciepło rozeszło się po moim zziębniętym ciele.

– Odpowiesz mi w końcu, co robisz w moim domu?

Ponownie zaczęłam się denerwować, pocierając dłońmi o ciepły kubek. Nie miałam dużego doświadczenia z mężczyznami, tym bardziej takimi, którzy przypominali gości z katalogów o modzie.

Opanowanie zdawało się ze mnie ulatywać.

– Naprawdę nic nie pamiętasz? – zapytał rozbawionym głosem, strojąc sobie ze mnie żarty. – Żałuj, Molly, żałuj. Ja na pewno nie zapomnę tej nocy. Twoja strata, solnyshko3.

Cholera.

Czyli jednak.

Spałam z nim.

– My… – Odchrząknęłam delikatnie, oczyszczając gardło. – My chyba nie...?

Przerwał przygotowywanie posiłku i ponownie posłał mi arogancki, ale pełen uroku uśmiech. Przemilczał moje pytanie, wracając do krojenia, a gdy w końcu skończył, usiadł naprzeciwko, nie odrywając ode mnie rozbawionego wzroku. Iskierki w jego zielonych oczach działały mi na nerwy, ale musiałam przyznać to sama przed sobą. Anton Durov był przystojnym i przebiegłym mężczyzną. Łowcą, który doskonale wiedział, jak wzbudzić zainteresowanie u płci przeciwnej. Całe szczęście, że miałam nosa do takich cwaniaczków i z góry wyłapywałam zagrożenie.

Oczywiście, każda kobieta mająca zdrowy wzrok zauważy od razu jego przystojną twarz, ciemne, gęste włosy i pełne, kształtne usta. Nie zobaczy w nim gracza czy uwodziciela, który złamie jej serce. Przede wszystkim Durov był cholernie atrakcyjnym facetem, wręcz zbyt idealnym na bycie prawdziwym.

Ja jednak od zawsze unikałam takich typów. Eleganckich, wyglądających jak sam diabeł w garniturze od Armaniego. A na moje nieszczęście diabeł siedzący przede mną zdążył pozbyć się marynarki i koszuli, ale zostawił spodnie od kompletu.

Mimo to nadal sprawiał wrażenie niebezpiecznego, jakby testował moją cierpliwość. A miałam jej coraz mniej, przypominając sobie powód mojego rozczarowania.

Gorzki smak porażki i wystawienia wciąż palił mnie żywym ogniem.

Głupi Gustavo.

– A jak myślisz? – Z zamyślenia wyrwał mnie niski, seksowny baryton.

Wzruszyłam ramionami, próbując zachować spokój.

– Biorąc pod uwagę fakt, że obudziłam się nago, a ty nie masz koszuli i przecież gdzieś musiałeś spać, zakładam, że my… – Urwałam, czując, jak rumieniec oblewa moje policzki.

Nigdy nie należałam do specjalnie wyzwolonych i wygadanych kobiet. Nic dziwnego, że tak łatwo dawałam się zawstydzić.

– Że my co, solnyshko? – zapytał prowokująco, ciesząc się z mojego skrępowania.

Dupek, świetnie się bawi, podczas gdy ja przechodzę katusze.

– Seks? – wychrypiałam pytająco zamiast twierdząco, ale nie byłam w stanie opanować drżenia w głosie.

– Czy uprawialiśmy seks, Molly Billie Brown? Pytasz czy stwierdzasz?

– Stwierdzam – rzuciłam szybko, a dopiero potem dotarło do mnie, że za cholerę nie byłam pewna. – Pytam. Jednak pytam. Pytam więc, czy uprawialiśmy seks. I w ogóle chcę wiedzieć, co się wczoraj wydarzyło. I wystarczy samo Molly, bez Billie.

W końcu udało mi się zabrzmieć pewnie i zdecydowanie, nie patrząc na jego roziskrzone, zielone tęczówki. Gdybym tylko spojrzała na jego arogancką twarz, znowu poczułabym się jak zagubiona nastolatka. A nie chciałam wyjść na przestraszoną dziewczynkę, która przesadziła z alkoholem.

– Dobrze – powiedział rozbawionym głosem.  – Cokolwiek rozkażesz, kiska. Z chęcią opowiem ci naszą własną wersję serii niefortunnych zdarzeń.

Zadrżałam, czując na całym ciele dreszcze. Nie mam pojęcia dlaczego, ale coś w jego głosie sprawiło, że malutka, ledwie widoczna fala ekscytacji i podniecenia przepłynęła przez moje żyły.

Jeśli skończyłam z nim w łóżku, to, cóż, prawdopodobnie zapiszę ten dzień w pamiętniku jako dokonanie niemożliwego.

Do tej pory spotykałam na swojej drodze facetów mało wymagających. Alternatywnych muzyków bez stałej pracy i grosza w kieszeni, pisarzy, który zapatrzeni w siebie ciągle liczyli na zgarnięcie Pulitzera czy malarzy wierzących, że zostaną docenieni dopiero po śmierci. Nietuzinkowe grono adoratorów, a tak naprawdę chłopców w ciele mężczyzn, którzy zamiast dziewczyny szukali fanki i kogoś, kto potrzyma im lustro.

I każda taka relacja kończyła się fiaskiem, dużą ilością wina i lodów. A teraz? Teraz miałam przed sobą mężczyznę, na którego nigdy bym nie odważyła się spojrzeć. Mrocznego, przystojnego, niebezpiecznego.

Musiało mi całkowicie odbić, że wpuściłam go do swojego mieszkania. Ale cokolwiek się wydarzyło, zasługiwałam na prawdę. Nawet jeśli wbrew zdrowemu rozsądkowi uprawiałam z nim seks, powinnam o tym wiedzieć.

– Opowiedz mi. Proszę – wyszeptałam, podnosząc głowę i patrząc mu prosto w oczy.

Anton

Nienawidziłem i kochałem to miasto jednocześnie, sam nie do końca wiedząc, co tak naprawdę powodowało moją niechęć.

Wspomnienia sprzed lat? Cokolwiek to było, musiałem pozbyć się syfu w mojej pieprzonej głowie i skupić się na naprawieniu bajzlu z Tołstojem. Sprawy bratwy nie mogły dłużej czekać, a ślub Poliny i Franca zbliżał się wielkimi krokami. Tym razem lepiej, żeby Callaro dotrzymał, kurwa, danego słowa. W innym wypadku zrobię wszystko, by rozkurwić unię z famiglią.

Zgasiłem papierosa i kolejny raz przebrnąłem przez listę kontaktów. Miałem wódkę, koks i brakowało mi tylko chętnej kobiety, która odciągnęłaby mnie chociaż na chwilę od problemów.

Niestety, jak na złość żadna moja stała panienka nie była dostępna i nie pozostało mi nic innego, jak samemu poszukać chętnej cipki na dzisiejszą noc. A potrzebowałem relaksu, alkoholu i dobrego, szybkiego obciągania.

Dopiłem drinka i wyszedłem do klubu słynącego z elitarnych i wysoko postawionych gości. Chyba oszalałem, licząc na to, że znajdę tam kogoś wartego uwagi i gotowego na jednorazowe pieprzenie. Musiałem zmienić lokal, najlepiej na tani bar, w którym każdy mógł być anonimowy.

Kurwa.

Zakląłem, wchodząc do miejscówki bikerów i miłośników rocka. Nie były to moje klimaty, ale nie zamierzałem wybrzydzać. Liczyło się jedynie znalezienie chętnej panny i wypicie tyle, ile zdołam.

Zamówiłem Jacka i sączyłem go w kącie, czekając, aż na horyzoncie pojawi się ktoś godny uwagi. Najlepiej blondynka, bo do tych najczęściej miałem słabość, a Amerykanki chętnie wikłały się w niezobowiązujące układy. Wiedziałem jednak, że to kwestia pieprzonego czasu, zanim Siergiej wymusi na mnie aranżowane, polityczne małżeństwo.

Nie ma, kurwa, mowy, bym zgodził się na takie cyrki.

Byłem panem swojego życia, człowiekiem, który niczego nie brał na poważnie, ale również i nowym pakhanem nowojorskiej bratwy. Części oddziału z Moskwy, którym miałem dowodzić. Doskonale zdawałem sobie sprawę, że nie byłem najlepszym wyborem na bossa, ale miałem odpowiednie nazwisko. To pieprzone nazwisko, Durov, prześladowało mnie od najmłodszych lat. Nienawidziłem tego, kim byłem. Rodziny i rzeczy, do których byłem zobowiązany.

Ale dziedzictwo było czymś świętym. Niemożliwym do przeskoczenia elementem całości, składającej się na bratwę.

– Cześć, samotniku. Może potrzebujesz towarzystwa?

Usłyszałem za sobą wysoki i nieco piskliwy głos. Nie musiałem długo czekać, aż zostanę zauważony przez chętną do pieprzenia dziewczynę. Wyróżniałem się pośród motocyklowych kurtek i ciężkich butów. Jako jedyny w tym barze miałem garnitur i wystarczającą ilość gotówki, by wykupić cały ten podupadły bar.

– To zależy – mruknąłem, obserwując kątem oka, jak seksowna blondynka siada obok mnie i kokieteryjnie oblizuje usta.

– Od czego?

Uśmiechnąłem się z kpiną i dokładnie przyjrzałem swojej nowej towarzyszce. Była dokładnie taka, jakiej potrzebowałem. Ładna, wysoka, szczupła, z dużym, obfitym biustem i nogami do nieba. Niezbyt bystra, zachłanna i łasa na kasę, którą można było u mnie zauważyć na pierwszy rzut oka. Prosty wybór bez komplikacji, idealny na jednorazowe, dzikie pieprzenie.

Mógłbym się założyć, że zgodziłaby się w łóżku na wszystko. Cóż, zamierzałem to właśnie sprawdzić.

– Od tego, jak szybko jesteś w stanie stąd wyjść i pójść prosto do mnie, by pozwolić mi zrobić dużo bardzo brzydkich rzeczy – powiedziałem stanowczo, wykładając karty na stół. Nie bawiłem się w gierki. Była to strata czasu, bo i tak wszystko prowadziło do jednego.

Dziewczyna zachłysnęła się drinkiem. I zmarszczyła w zaskoczeniu wytatuowane brwi.

– Wow, nie owijasz w bawełnę. Konkretny i pewny siebie, tak jak lubię. – Ponownie oblizała usta i pieprzyła mnie wzrokiem, doskonale wiedząc, że dzisiejszej nocy uczynię z niej prawdziwą kurwę.

– To zbieraj swój mały tyłeczek i wychodzimy stąd.

Wstałem z miejsca, poprawiając mankiety koszuli. Niestety, moja nowa koleżanka miała nieco wolniejsze ruchy.

– Nie zapytasz nawet, jak mam na imię?

– Nie – odpowiedziałem krótko, dalej poprawiając złośliwie wygięte mankiety. – Jak chcesz rozmawiać, to powinnaś zmienić stolik. Nie przyszedłem tutaj na pogaduszki, tylko żeby kogoś porządnie zerżnąć.

Milczała przez chwilę, zszokowana moją bezczelnością, ale nie miałem zamiaru udawać kogoś, kim nie byłem. Owszem, często czarowałem kobiety, które uwodziłem, ale dzisiaj chodziło o coś innego. Odkąd miałem masę syfu na głowie, szukałem kogoś na łatwy i szybki seks. Nic więcej.

– Decyzja? – zapytałem, powracając wzrokiem do blondynki. – Zostajesz czy idziemy, Jane?

– Nie nazywam się Jane – wymamrotała pod nosem, zmieniając się nagle z pewnej siebie seksbomby w zmieszaną dziewczynkę. – Ale tak, pójdę z tobą. Pozwól mi tylko dokończyć drinka.

Niezadowolony pokręciłem głową, przystając jednak na jej prośbę. Usiadłem w boksie, przywołując ręką kelnerkę. Skoro już miałem spędzić tu kolejne niepotrzebne minuty, to zamierzałem uzupełnić alkohol w moich żyłach.

– Nie jesteś zbyt rozmowny.

Zirytowany milczałem, ignorując piskliwy głos blondynki, coraz bardziej działający mi na nerwy. Szybko wychyliłem szklankę wódki i rozejrzałem się po barze. Może jednak zmienię swoją dzisiejszą zdobycz na nieco mniej wygadaną partnerkę.

– O mój Boże. – Jane trajkotała, jakby właśnie popijała drinka ze swoją najlepszą przyjaciółką. – Co za totalna ofiara losu. Ta sukienka i obcasy, tragedia. Kto w Nowym Jorku się tak ubiera? Grochy są passé od co najmniej 2008. Czy ta dziewczyna nie ma lustra w domu?

Więc hobby mojej Jane Doe było naśmiewanie się z przypadkowych ludzi. Parszywy i wredny charakter pasował do jej napompowanych ust, ale tak długo, jak będzie trzymała je owinięte wokół mojego fiuta, nie będzie mi przeszkadzała jej płytka natura.

Mimowolnie, spojrzawszy na wielki, kpiący uśmiech blondynki, odwróciłem głowę w kierunku jej obiektu zainteresowania.

Cholera.

Zamarłem, czując, jak całe moje ciało oblewa gorąco, a kutas sztywnieje w spodniach.

Nawet tutaj musiałem na nią trafić. Ostatnie miejsce na ziemi, w którym spodziewałbym się grzecznej, lekko stukniętej dziennikareczki.

I choć chciałem przestać się w nią wpatrywać, tylko zaciągnąć blondynkę do domu i wyżyć się na jej chętnym ciele, to nie mogłem nic na to poradzić i wbrew sobie podniosłem się z miejsca.

– Ej, zaraz, gdzie idziesz, przystojniaku? Obiecałeś mi coś! – warknęła Jane, ale i tak jej nie słuchałem.

Nic nie mogło mnie powstrzymać, gdy przemierzałem bar w kierunku samotnej, dziwnej i nieco ekscentrycznej dziewczyny.

Oczywiście, mogłem się spodziewać, że Molly Billie Brown zaskoczy mnie czymś niespodziewanym. Gadała do siebie, popijając kolejne kieliszki wódki i zagryzając je cytryną. Mocna dziewczyna z hardym charakterem i solidną głową. Niejedna Rosjanka mogłaby się od niej uczyć, jak pić alkohol.

Kurwa.

Zostać czy spierdalać do domu, zanim zdążę się do reszty skompromitować?

I chociaż chciałem, kurwa, obrócić się na pięcie, wziąć blondynkę i pieprzyć ją całą noc, to nie mogłem oddalić się od Molls choćby na centymetr.

– Idealne imię dla psa to Milo – wybełkotała do siebie, uśmiechając się słodko pod nosem. – Milo, piesku, do nogi.

Parsknąłem, kręcąc głową z niedowierzaniem. Tylko ona, jedyna spośród spotkanych kiedykolwiek dziewczyn, doprowadzała mnie do szczerego, niekontrolowanego śmiechu.

Nim zdążyłem się powstrzymać, z moich ust padło:

– Idealne imię dla psa to Ruslan.

Molly zmarszczyła nosek i odwróciła się w moją stronę, mrużąc przenikliwe, dwukolorowe oczy.

Cholera, to chyba przez te pieprzone oczy stałem w miejscu, czekając na reakcję dziewczyny.

– Chyba cię znam.

– Da. Chyba też cię znam.

Była kompletnie zalana, uroczo nieporadna i niezaprzeczalnie potrzebująca pomocy. Pijana, ładna dziewczyna w barze tego typu to prezent gwiazdkowy dla kolesia szukającego okazji do wykorzystania. Nie, nie mogłem na to pozwolić.

Kiwnąłem na barmana i położyłem mu na blacie sto dolarów.

– Za tą panią – mruknąłem, chwytając rozchichotaną Molls pod ramię.

Wyrwanie jej kolejnego kieliszka wódki graniczyło z cudem, ale w końcu udało mi się wziąć ją na ręce i wynieść z baru. Oczywiście, nim dotarłem do drzwi, wściekła blondynka posłała mi mordercze spojrzenie.

Uśmiechnąłem się czarująco i puściłem jej oczko, na co zassała głośno powietrze.

– Wybacz, Jane, ale wygląda na to, że nic mnie nie kręci tak bardzo jak styl z lat dwutysięcznych.

Wyszedłem szybko, zanim oberwałoby mi się po głowie szklanką. Cholera, co jednak miałem zrobić z rudowłosą kobietą wierzgającą w moich ramionach?

– Postaw mnie. Już. Natychmiast – rozkazała pijackim głosem, ale spełniłem jej życzenie.

Lekko zachwiała się i wiedząc, że za chwilę runie na ziemię, oparła się rękami o moją klatkę piersiową.

Kurwa, z tak bliskiej odległości była jeszcze bardziej zachwycająca. Rudobrązowe, kręcone włosy. Piegi i lekko zadarty nos oraz usta pomalowane na fioletowy kolor.

Przełknąłem głośno ślinę, by chociaż raz w życiu zachować się jak pieprzony dżentelmen. Gdybym wykorzystał Molly, Polina urwałaby mi jaja, a byłem do nich jednak mocno przywiązany.

– Stójmy tak – powiedziała cicho, zamykając oczy i oddychając ciężko przez rozchylone usta. – Idealnie.

Zaniepokojony potarłem jej chłodne ramiona.

– Dobrze się czujesz?

Westchnęła głośno i niespodziewanie z całej siły wtuliła twarz w moją szyję.

Kurwa, spodziewałem się wszystkiego, łącznie z wymiotowaniem, ale nie przytulenia.

– Molly? – zapytałem, coraz bardziej obawiając się o jej stan.

Czyżby ktoś dorzucił jej coś do drinka?

– Cicho – mruknęła, mocniej wtulając nos w zgięcie mojej szyi. – Nigdy nie wąchałam kogoś tak ładnego.

Zacisnąłem usta w wąską kreskę, próbując powstrzymać śmiech. Cholera, ta dziewczyna i jej niewyparzony język. Jakby mówiła wszystko to, co przyjdzie jej do głowy, nie zważając na konsekwencje.

– Uważasz, że jestem ładny? – Kurwa. Musiałem wiedzieć, czy w ogóle zdawała sobie sprawę z mojego istnienia. – Wolałbym określenie przystojny, ale ładny też może być.

Nigdy nie byłem typem, który przejmowałby się komplementami. Moja arogancja i pewność siebie miały gdzieś cudze opinie, ale tym razem zależało mi na jej zdaniu.

– Prawie tak ładny jak on – wybełkotała, zaciągając się moim zapachem. – Inaczej pachniesz. Jak drzewo i ziemia i jeszcze czymś ostrym.

O kim, do cholery, mówi? Ogarnęły mnie złość i zazdrość, przez co mocniej przycisnąłem Molly do siebie.

Nie podobała mi się myśl, że w jej życiu mógłby być jakiś mężczyzna. Ale kimkolwiek był, szybko zrozumie, że nie należy się kręcić przy czymś, co należy do mnie. Albo będzie należeć. Wkrótce.

– Zabiorę cię do domu – powiedziałem łagodnym tonem, z powrotem biorąc ją na ręce.

Nie musiałem pytać o adres. Doskonale go znałem, bo często doglądałem Sophii i odbierałem Polinę od przyjaciółki. Cholera, musiałem dopilnować, by dziewczyna znalazła się bezpiecznie w swoim domu.

Nim dojechaliśmy do jej mieszkania, Molly zasnęła w najlepsze, delikatnie pochrapując. Odnalazłem w jej torebce klucze i szybko, ale delikatnie położyłem ją do łóżka, zastanawiając się, czy powinienem ją przebrać.

Kurwa, bądź lepszym człowiekiem, Antonie. Nie myśl o seksie. Nie myśl o seksie, skarciłem siebie w myślach i już miałem wyjść z mieszkania, gdy nagle telefon dziewczyny zaczął nieprzerwanie wibrować.

Niepoprawna część mnie wygrała. Nie mogąc powstrzymać pieprzonej ciekawości, chwyciłem za telefon, by ją zaspokoić.

Jedno nieodebrane połączenie i wiadomość:

„Przepraszam, że nie udało nam się spotkać. Naprawdę strasznie mi głupio, Molls, ale wynagrodzę Ci wszystko. Pozwól mi zabrać Cię na cudowną kolację w przyszłym tygodniu. Gwarantuję pyszne jedzenie i swoje towarzystwo, o ile jeszcze masz ochotę mnie widzieć. Daj znać, czy się zgadzasz.

Przepraszam i stęskniłem się za Tobą, Molls.

Gus”.

Pierdolony Gustavo Callaro.

Nie zastanawiając się ani chwili dłużej, usunąłem wiadomość i połączenie, a następnie odłożyłem telefon dziewczyny na miejsce.

Szybko pozbyłem się marynarki i koszuli, zostając w samych spodniach. Na śpiącą nieprzytomnie Molls wsunąłem dużą, leżącą w kącie koszulkę, a dopiero później zsunąłem z niej sukienkę, zostawiając jednak bieliznę.

Pierdol się, Gustavo, pomyślałem i położyłem się obok wygiętej w dziwnej pozie dziewczyny, która spała jak dziecko niczego nieświadoma.

Odruchowo odgarnąłem z jej twarzy zbłąkany kosmyk i uśmiechnąłem się, patrząc, jak nawet przez sen marszy swój mały, zadarty nosek.

Wygląda na to, że zostaję na noc.

Rozdział 3

The Turtles (1967) – Happy Together

Molly

Przez całe życie podążałam ścieżkami, które były jasno wytyczone. Przez ojca, do pewnego czasu przez matkę, a teraz i w końcu przeze mnie. Studiowałam upragnione dziennikarstwo, pasjonowałam się literaturą, ale tak naprawdę zawsze ciągnęło mnie do grzebania w cudzych sprawach. Nie było w tym nic złego, o ile zawsze robiłam to na wyraźne zaproszenie. I ponoć wychodziło mi to z zaskakująco dobrym skutkiem.

Gdyby nie Sophia i jej niesamowita historia, nigdy nie wpadłabym na pomysł założenia redakcji. To właśnie ona była moją główną inspiracją, a Polina pchnęła mnie do dalszych kroków wymagających prawnych znajomości. I nim zdążyłam zaznajomić się z myślą, co właściwie wyprawiam, zostałam samozwańczym kącikiem porad Nowego Jorku.

Ci, którzy śledzili maile nadesłane do redakcji, wiedzieli, że odpowiadałam na dosłownie każdą wiadomość. Czasem publicznie, czasem prywatnie, gdy rozmówca tego wymagał, ale zawsze. Każdy los, każda osoba i historia znaczyły dla mnie coś więcej niż randomowi ludzie potrzebujący pomocy. Wczuwałam się i stawałam się na chwilę bohaterem listów, co pozwalało mi uciec od rzeczywistości. A jeśli przy okazji okazywało się, że komuś pomogłam, cieszyłam się jeszcze bardziej.

Ale w Molly’s Tales nie tylko ja grałam główne skrzypce. Często to Sophia pomagała mi sklecić odpowiedzi, znajdowała rozwiązywania tam, gdzie moja wyobraźnia spotykała się z murem. Również Billy szczególnie chętnie wypowiadał się na męskie tematy, nieraz pocieszając moje czytelniczki i dając im nadzieję, że gdzieś na świecie mogą jeszcze spotkać dobrego gościa. Ja natomiast szalałam na punkcie listów miłosnych, złamanych serc i wzdychania za ukochanym, który nawet nie wie, że istniejesz. Zabawne, prawda?

I może dzięki tym wszystkim mailom, na które odpowiedziałam i z których również czerpałam cenne lekcje, nauczyłam się jednej złotej zasady.

Nigdy nie ufaj facetom w markowych garniturach.

Co zamierzałam wykorzystać w praktyce, mrużąc podejrzliwie oczy na rozgadanego mężczyznę.

Słuchałam o wczorajszym przebiegu wydarzeń i nadal nie mogłam uwierzyć, że Anton Durov spędził ze mną noc. To znaczy, technicznie rzecz biorąc, do niczego nie doszło, ale jednak. Gościłam w swoim łóżku niebezpiecznego, przystojnego jak cholera i słynącego z dziwkarskiej reputacji brata mojej przyjaciółki.

Cholera, musiałam naprawdę nieźle się upić.

Potarłam dłonią zmęczone oczy i wiedziałam, że muszę jak najszybciej pozbyć się intruza ze swojego mieszkania. Jego obecność nie działała na mnie dobrze. Czułam na sobie jego baczny, rozpraszający wzrok, a uśmiech igrający na jego pełnych ustach doprowadzał mnie do całkowitej dekoncentracji.

Może to nadal była kwestia kaca, ale Anton Durov nie wzbudzał mojego zaufania ani za grosz.

Niepewnie podniosłam się z krzesła, zapominając, że mam na sobie tylko przydługą koszulkę i bieliznę. Przełknęłam wstyd i uśmiechnęłam się wymuszająco, by nie wyjść na wredną i  niewdzięczną.

– Dziękuję za pomoc. – Przerwałam na chwilę, by ostentacyjnie ziewnąć i przeciągnąć się, jakbym naprawdę miała paść ze zmęczenia. – Ale nadal słabo się czuję. – Kaszlnęłam, by jeszcze bardziej uwiarygodnić swoje przedstawienie. – Powinnam się położyć. Chyba łapie mnie jakieś paskudne przeziębienie.

Mężczyzna przyglądał mi się z zaciekawieniem, jakby próbował rozgryźć mój blef albo znaleźć oznaki zachorowania. Cholera, powinnam bardziej się postarać, ale byłam zbyt zdesperowana, by pozbyć się go ze swojego świętego miejsca. Bezczelnie naruszonego przez przytłaczającą obecność przystojnego cwaniaka mierzącego prawie dwa metry. Faceta, który nadal nie włożył koszuli, a każdy wypracowany na siłowni mięsień na jego brzuchu kpił ze mnie, gdy zjeżdżałam wzrokiem coraz niżej.

A nie mówiłam? Ten facet jest jak model zrobiony w photoshopie na potrzeby reklamy męskiej bielizny.

– Czerwienisz się, solnyshko – stwierdził rozbawiony. – Chyba rzeczywiście jesteś rozpalona. Pozwól, że się tym zajmę.

Niespodziewanie, bez żadnego ostrzeżenia, wstał i w kilku szybkich ruchach znalazł się blisko mnie. Przyłożył dłoń do mojego czoła, a następnie sunął nią wzdłuż twarzy prosto do szyi.

Zamarłam, nie wiedząc, jak się zachować.

Nie pamiętałam już, kiedy ostatni raz ktoś dotykał mnie z taką czułością. A raczej w ogóle dotykał.

– Co robisz? – zapytałam łamiącym się, nieco piskliwym głosem.

Zahipnotyzowana wpatrywałam się w jego intensywnie zielone oczy.

– Sprawdzam, czy masz gorączkę, solnyshko.

Brnięcie dalej w kłamstwo kompletnie nie miało sensu, ale suchość w gardle i dreszcz niepokoju nie pozwalały mi się odsunąć.

– I? Mam gorączkę? – Rozchyliłam usta, by zwilżyć spierzchnięte wargi. – Jestem pewna, że to jakaś chwilowa infekcja. Bardzo zaraźliwa, a ja nie chciałabym cię zarazić.

Anton delikatnie pokręcił głową, ale w dalszym ciągu nie odrywał ode mnie ręki i wzroku. Sytuacja z sekundy na sekundy robiła się coraz bardziej niekomfortowa, a mój urywany oddech był tego dowodem.

Nie miałam zbyt dużego doświadczenia z mężczyznami, a i tak wszystko to, co dotychczas wiedziałam o facetach, nie mogło wystarczyć w przypadku Antona Durova. Całkowicie odstawał od chłopaków z Uniwersytetu i, cholera, nawet Gustavo wydawał się przy nim bardziej ludzki, przyziemny. Bezpieczniejszy, a nie jak ktoś, kto samym swoim spojrzeniem może sprawić ból i wrażenie, jakby włożyło się rękę do ognia.

– Zimno ci? Drżysz, kiska. – Podniósł pytająco ciemną brew. – Powinniśmy wrócić do łóżka i zadbać, byś szybko się rozgrzała.

Czar prysł, a prowokacyjny i arogancki uśmieszek na jego ustach szybko sprowadził mnie na ziemię. Cholera, byłam naiwną dziewczynką, która prawie uległa urokowi samego diabła. Co prawda, diabła ubierającego się jak z kampanii Armaniego i mającego bezczelnie przystojną twarz, ale jednak.

Nie zważając na zdezorientowanie na twarzy Antona, zrobiłam duży krok do tyłu i podeszłam do drzwi wyjściowych, by jak najszybciej zostać sam na sam z moimi myślami. Dekoncentracja nie leżała w mojej naturze, a prowadzenie małej redakcji wymagało ode mnie pełnego skupienia. Nic ani nikt nie mógł mi stanąć na drodze, tym bardziej Durov, który nie cieszył się najlepszą opinią.

– Wychodzisz. Teraz – oznajmiłam stanowczo. – Dziękuję za uratowanie mi tyłka wczorajszej nocy, ale twoja wizyta właśnie dobiegła końca.

Zaskoczenie i niedowierzanie błysnęło w oczach mężczyzny, ale nie dyskutował ze mną, nie silił się na zbędne komentarze. Jeżeli miał chociaż trochę zdrowego rozsądku, wiedział, że lepiej mnie nie drażnić. Mimo łagodnego usposobienia potrafiłam pokazać pazurki, a Franco i Siergiej mogli to poświadczyć, ponieważ na zmianę próbowali namówić Sophię do przedwczesnej przeprowadzki.

Na szczęście Anton boleśnie powoli zgarnął koszulę i włożył ją na szerokie barki, zapinając guziki jeden po drugim. Cały czas obserwował mnie spod przymrużonych powiek.

Miał tupet, to pewne, ale znałam takich gości jak on. Władczych, egoistycznych, patrzących na świat, jakby należał do nich. Nie pasowałam do ich życia, a oni nie pasowali do mnie.

– Solnyshko. – Zatrzymał się, chwytając za klamkę. – Gdybyś jednak czegoś potrzebowała, zapisałem w twoim telefonie swój numer. Zadzwoń, jeśli będę mógł ci w czymś pomóc, ale i tak odnoszę wrażenie, że niedługo znowu się spotkamy.

Jego niski, aksamitny głos rozniósł się po mieszkaniu, a nieprzyjemny dreszcz kolejny raz przeszedł moje ciało. Wszystkie znaki na niebie i ziemi mówiły mi wprost, by trzymać się jak najdalej od tego podejrzanego mężczyzny, nawet jeśli był bratem Poliny.

Kiwnęłam delikatnie głową i skrzyżowałam ręce na piersiach, by podkreślić swoją stanowczość. Tym bardziej, że musiałam teraz skupić się na zapomnieniu Gustava, pogrzebaniu moich fantazji i uzupełnieniu zapasów lodów na złamane serce.

– Do zobaczenia, Molls. – Nim zdążyłam się odsunąć, Anton nachylił się i złożył na moim policzku krótki, ale niemal parzący pocałunek.

Ma tupet, gnojek, naprawdę ma tupet.

Zamknęłam drzwi, a odgłos schodzących kroków rozniósł się echem po klatce.

Czas ruszyć naprzód, Molly, i definitywnie usunąć facetów z twojego życia.

1Da – (z ros.) tak (przyp. aut.).

2Kiska – (z ros.) kiciuś (przyp. aut.).

3Solnyshko – (z ros.) słoneczko (przyp. aut.).