Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Seria motocyklowa autorki „Krwawych obowiązków”!
Brutalny, krwawy świat motocyklistów, w którym kobiety są traktowane przedmiotowo.
Dwudziestotrzyletnia Sonia Lebowski była zmuszona zrezygnować z wyjazdu na studia i zostać w miasteczku Savannah. Zaciągnięte przez jej matkę długi oraz zaginięcie siostry zmusiły dziewczynę do podjęcia pracy w miejscowej księgarni.
Codziennie obserwowała przez okno przejeżdżające po ulicy motocykle i za każdym razem czuła wściekłość. Nie rozumiała, dlaczego ci kryminaliści panoszą się w mieście, siejąc postrach. Nikt nie miał odwagi im się przeciwstawić.
Sonia nie spodziewała się, że niedługo pozna ich świat lepiej niż przez okno księgarni. Gdy jej przyjaciółka Amy nagle oznajmiła, że ma pieniądze na swoje studia, w głowie Sonii zapaliło się czerwone światło. Przecież Amy nie było stać na kontynuację edukacji.
Wkrótce okaże się, że przyjaciółka wiele przed nią ukrywała. Od jakiegoś czasu Amy należała do pełnego rozpusty świata bikerów. Dodatkowo jeden z motocyklistów, wyjątkowo niebezpieczny Shade, już od dawna miał Sonię na oku.
Opis pochodzi od Wydawcy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 382
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright ©
Amelia Sowińska
Wydawnictwo NieZwykłe
Oświęcim 2022
Wszelkie Prawa Zastrzeżone
All rights reserved
Redakcja:
Alicja Chybińska
Korekta:
Kinga Jaźwińska- Szczepaniak
Edyta Giersz
Redakcja techniczna:
Mateusz Bartel
Projekt okładki:
Paulina Klimek
www.wydawnictwoniezwykle.pl
Numer ISBN: 978-83-8178-949-3
Sonia
Szarpnęłam rękoma, które wciąż pozostawały boleśnie uniesione i związane liną. Strach rozchodził się po moim ciele jak najgorsza trucizna. Znałam dobrze to uczucie. Od lat przyzwyczajałam się do myśli, że pewnego dnia przyjdzie mi zapłacić za swój cięty język i nieokrzesany charakter. Za błędy, które w normalnym świecie zostałyby przeoczone. Niestety, w rzeczywistości, w którą zostałam przypadkowo wplątana, nie istniały wyjścia awaryjne i drogi ucieczki możliwe do wykorzystania. Tym bardziej gdy przyszło mi się zmierzyć z samym diabłem, ubranym w skórzaną kurtkę i ciężkie motocyklowe buty.
Jęknęłam głośno z frustracji, ponownie poruszając więzami. Jeśli siła woli mogła faktycznie zdziałać cuda, w końcu uda mi się wydostać.
– Wypuścisz mnie kiedyś? – szepnęłam, doskonale wiedząc, że obserwował każdy mój ruch.
Nawet gdy wydawało mi się, że jestem sama, nigdy nie pozostawałam bez nadzoru. Shade już na zawsze miał stać o krok za mną, gotowy, by uwięzić mnie w swoich silnych ramionach. Tych samych, które wcześniej wydawały mi się pozornie bezpieczne.
– Nie.
Krótka, zwięzła odpowiedź rozbrzmiała z ciemnego kąta. Jego ulubionego miejsca do obserwowania swoich laleczek. Kolekcji, która, jak zakładałam, znajdowała się obecnie metry pod ziemią.
Lęk ponownie ścisnął mi klatkę piersiową na myśl, że przede mną znajdowały się tu inne dziewczyny. Tak samo naiwne, tak samo nieostrożne, które przeszacowały swoje szanse na ucieczkę. A ta wydawała się graniczyć z cudem.
Milczałam, zaciskając wargi w wąską linię. Rozjuszanie bestii leżało w mojej naturze, ale cichy głosik w głowie podpowiadał mi, bym w końcu zamknęła usta. Bym chociaż raz nie odzywała się bez przemyślenia, czy na pewno chcę drażnić swojego oprawcę.
Jeśli jednak nie mogłam odzyskać swojego poprzedniego życia siłą, może rozwiązaniem okazałaby się pozorna współpraca? Gra aktorska prowadzona na potrzeby zmanipulowania i uśpienia jego czujności.
Wciągnęłam głośno powietrze, rozważając swój szalony plan. Co miałam do stracenia? Wszystkie drogi ucieczki zostały zablokowane, a desperacja zaczynała sięgać zenitu.
– To kara, prawda? – zaczęłam łagodnym tonem, wiedząc, że moja potulna strona wzbudzi jego ciekawość.
Jeśli Shade miał kiedykolwiek jakąś słabość, to była nią niezdrowa obsesja na moim punkcie. Jedyna karta przetargowa, która została mi do wykorzystania.
Ciche mruknięcie wyrwało się z jego ust. Chciałabym go chociaż zobaczyć, odczytać z jego twarzy wskazówki do dalszych kroków. Niestety, ta uparta bestia ukrywała się jak ostatni tchórz, zawsze unikając mojego wzroku.
– To nie jest kara, Bee – wymruczał łagodnie, niemalże z czułością. – To lekcja pokory.
Stara ja już dawno kazałaby mu się pierdolić. Nowa ja musiała zagryźć wargi i robić maślane oczy, udając niewiniątko. Potulną, grzeczną dziewczynkę.
– To nie kara? A jak nazwiesz sytuację, w której właśnie się znalazłam? Przywiązałeś mnie jak psa i pastwisz się nade mną, chory psycholu.
Brawo, Soniu. Kolejny raz udowodniłaś, że marna z ciebie aktorka. Mój język nie współpracował z mózgiem, podrzucając mi co rusz gorsze określenia, którymi mogłabym go nazwać.
Psychopata, wariat, szaleniec, morderca i porywacz. Popierdolony, samolubny skurwiel.
Mogłabym bez mrugnięcia okiem znaleźć sto słów, by opisać Shade’a. Jaka szkoda, że nie brał sobie mojego zdania do serca i nie zwracał uwagi na moje nędzne próby negocjacji.
Mimo wszechstronnego wykształcenia nie posiadałam umiejętności mediacji z pieprzonymi terrorystami.
Ciche, prawie bezszelestne kroki wyrwały mnie z zamyślenia i przerwały przypływ odwagi. Skuliłam się instynktownie, widząc przed oczami jego czarne buty. Bałam się podnieść głowę i zmierzyć z tym, co kiedyś może i można było nazwać człowiekiem. Teraz jednak mężczyzna przede mną był tylko cieniem. Drapieżnikiem bez skrupułów i litości.
– Spójrz na mnie, kochanie.
Nie prośba, lecz rozkaz. Tak jak wszystko w jego zamkniętym, hermetycznym świecie. Polecenie za poleceniem, pozostałość po zniszczonej w służbie psychice.
– Spójrz. Na. Mnie – wychrypiał nieznoszącym sprzeciwu tonem, sprawiając, że zadrżałam ze strachu.
Bałam się. Skłamałabym, mówiąc, że było inaczej. I wbrew swojej woli podniosłam podbródek, by jeszcze raz spojrzeć w jego puste czarne oczy. Pozbawione wyrazu, żalu i emocji.
Czy jest coś bardziej przerażającego niż świadomość, że ktoś nie dostrzega w tobie osoby? Że jest się tylko małą, kruchą zabawką w rękach człowieka zdolnego do najgorszych rzeczy?
– Nie krzywdź mnie – wyjąkałam, czując, jak dławi mnie płacz.
Zmarszczył brwi w zastanowieniu, analizując moje słowa. Zupełnie tak, jakby nie rozumiał, co mówię. Jakby nie zdawał sobie sprawy z mojego lęku. Z uczuć, które we mnie wzbudzał.
– Nie chcę cię krzywdzić – powiedział, krzywiąc się przy tym lekko. – Ale jak inaczej miałbym cię nauczyć dyscypliny? Skąd mam mieć pewność, że więcej nie uciekniesz?
Nie znałam odpowiedzi na to pytanie. A przynajmniej nie takiej, której ode mnie oczekiwał.
Ten chory skurwiel poznał mnie na tyle dobrze, że wiedział wszystko o moim charakterze. O niepokornej, zduszonej części, która już zawsze będzie próbowała uciec. Która zawsze będzie walczyć, szukać sposobu, by opuścić to przeklęte miasto.
Przełknęłam głośno ślinę i wypuściłam długi, opanowany oddech.
Graj, Soniu. Graj, nawet jeśli ma cię to złamać.
– Postaram się bardziej – odparłam zduszonym głosem. – Zaufaj mi, naprawdę…
– Nie ufam.
Uciął, nim zdążyłam dokończyć, tym samym pozbawiając mnie nadziei. Rezygnacja paliła mnie żywym ogniem, a wizja spędzenia ostatnich chwil życia u jego boku przyprawiała mnie o mdłości. Może samobójstwo okazałoby się rozwiązaniem, ale wiedziałam, że nigdy nie pozwoli na to, bym zrobiła sobie krzywdę.
Jego obsesja nie znała granic. Nie miała umiaru i nigdy nie była zaspokojona. Każdy mój ruch, każdy oddech, każdy gest pozostawał pod jego ścisłą obserwacją.
Prywatność? Przestawałam rozumieć znaczenie tego słowa. Żegnałam się po cichu z wolnością, opłakując po kątach najgorszą rzecz, która nadchodziła nieuchronnie.
Poddanie. Uległość i bezsilność, gdy serce wciąż pragnęło walczyć. Kopać i gryźć do żywego, gdy ciało traciło siły.
– Zabijesz mnie – podsumowałam w końcu, mówiąc to, co chciał usłyszeć. – Znudzisz się i zabijesz jak moje poprzedniczki.
– Nigdy. – Zaskoczył mnie, chwytając moją twarz w swoje silne, szorstkie dłonie. – Nigdy cię nie zabiję, pszczółko. Ale też nigdy nie pozwolę ci odejść. Pewnego dnia sama zechcesz tu zostać.
Uśmiechnęłam się, a łzy rozlały się na moje chłodne policzki. Niezadowolenie błysnęło w jego ciemnych oczach. Nienawidził, gdy płakałam. Dostawał pieprzonego szału, słysząc mój płacz, ale nawet wtedy nie odstępował mnie na krok.
– Nie płacz – mruknął kolejny raz, przywołując mnie do porządku.
– Naprawdę w to wierzysz? W to, że będę chciała z tobą zostać? Z własnej, nieprzymuszonej woli?
Kiwnął głową.
– To jesteś bardziej popierdolony, niż myślałam, Shade. – Zaśmiałam się smutno, pociągając nosem. – Istnieją pewne scenariusze, które mogą się wydarzyć. Ale z całkowitą pewnością żaden nie obejmuje mojej zgody na takie traktowanie. Na godzenie się na to cholerne szaleństwo. – Przerwałam, by wziąć głęboki wdech. Bliskość między nami nie pomagała mi w mówieniu, ale jednocześnie dodawała siły. Chociaż raz to ja chciałam mieć nad nim władzę. Sprawić, że poczuje się źle. – Chcesz wiedzieć, jak to się skończy? Pewnego pięknego dnia wbiję nóż prosto w serce. Pewnego dnia wyjdę stąd i znowu zacznę cieszyć się życiem. I Bóg mi świadkiem, będę wtedy płakać ze szczęścia. Gdy już cię zabiję, znowu zacznę się uśmiechać.
Cień bólu przemknął po jego nieznośnie przystojnej twarzy, a ostre zarysy szczęki wydawały się jeszcze wyraźniejsze.
Bez ostrzeżenia podniósł mnie z kolan i rozwiązał supeł ściskający moje poranione ręce. Przez chwilę przeszło mi przez myśl, że dotarłam do niego. Że moje słowa zabolały go tak bardzo, że postanowił mnie uwolnić. Że zdał sobie sprawę z niedorzeczności swoich działań.
– Co robisz? – sapnęłam, czując, jak mnie unosi. Nie miałam siły walczyć. Nogi odmawiały mi posłuszeństwa, a spięte, zastałe mięśnie paliły przy każdy ruchu. – Dokąd idziemy?
Milczał, wychodząc z piwnicy i kierując się po schodach do nieznanego mi dotąd miejsca.
Czy to naprawdę koniec? Czy właśnie zafundowałam sobie bilet na drugą stronę? Czy jego cierpliwość na moje odzywki została całkowicie wyczerpana?
– Zabijesz mnie, prawda? Doszedłeś do wniosku, że i tak będę stawiać ci opór i się nie poddam?
Byłam o krok od błagania go o litość. Od poniżenia się, schowania dumy do kieszeni i proszenia, by jednak tego nie robił.
I gdy już otworzyłam usta, by przekonać go, że nie musi mnie zabijać, zatrzymał się przed eleganckimi drewnianymi drzwiami.
– Nie, Bee. Powiedziałem już, że nigdy cię nie zabiję. Udowodnię ci, że się mylisz.
Cokolwiek miało to znaczyć, miałam przekonać się na własnej skórze, co Shade dla mnie szykował.
Sonia
Bloody Blades Riders.
Każdy w Savannah doskonale znał tę nazwę i podobnie jak w historii z Harrym Potterem bał się wymówić zakazane słowa na głos. Sama również unikałam ich jak ognia piekielnego, ale nie dlatego, że budziło we mnie tylko strach. Wręcz przeciwnie, drżałam z fascynacji za każdym razem, gdy przez szybę księgarni widziałam sznur przejeżdżających motocyklistów.
Ale życie w naszym małym miasteczku nie należało do najłatwiejszych. Marzenia o studiowaniu na Uniwersytecie z Ligii Bluszczowej odeszły w niepamięć, a zaginięcie siostry i długi zaciągnięte przez matkę zmusiły mnie do pozostania w Georgii i podjęcia pracy. Jakiejkolwiek dającej możliwość zarobienia.
Nim się zorientowałam, stałam się dwudziestotrzylatką chowającą się za ladą zakurzonej księgarni, która pękała w szwach od książek. Uwielbiałam to miejsce, traktowałam je jako bezpieczne schronienie i ucieczkę od brutalności codziennego świata. Ucieczkę przed matką i jej licznymi romansami, chociaż oficjalnie związała się z Gabe’em – moim byłym nauczycielem chemii. Ale wbrew swojej małej, kruchej posturze nie byłam słaba.
Przeszłam w życiu zbyt wiele i zbyt wiele widziałam na oczy, by nie móc poradzić sobie z trudnościami. Zahartowałam się, zmieniłam w czujną, obserwującą wszystko dookoła bestię. I czasem tylko cichy szelest wiatru przypominał mi o tym, jakim naprawdę miastem było Savannah. Miejscem, w którym od kilku lat raz w roku ginęła jedna dziewczyna z mojego starego liceum. Miejscem dzikim, niebezpiecznym, otoczonym przez znajdujący się na obrzeżach klub motocyklowy.
Mężczyźni z Bloody Blades pojawiali się raz na kilka dni w centrum miasta, głównie w weekendy, siejąc zamęt i rozróby. Przykuwając uwagę i roszcząc sobie prawo do wszystkiego, co ma piersi i długie nogi.
Odetchnęłam z ulgą, obrzucając wzrokiem moje okryte jeansami nogi. Krótkie i bezpieczne, całkowicie nieprzyciągające uwagi groźnych motocyklistów.
Byłam bezpieczna, a przynajmniej na tyle, na ile mogłam być w tym chorym, przesiąkniętym złem mieście.
– Sonia!
Radosny pisk mojej jedynej przyjaciółki wyrwał mnie z moich mrocznych przemyśleń. Szybko poderwałam się zza lady i wychyliłam, by spojrzeć na uśmiechniętą od ucha do ucha Amy.
Chodziłyśmy razem do tego samego liceum, z tą jednak różnicą, że Amy była obiecującą cheerleaderką, a ja dziewczyną, która siedziała na trybunach. Ona brylowała na imprezach, pijąc alkohol z czerwonych kubeczków, a ja wtapiałam się w tło, analizując zachowanie rozwydrzonej młodzieży Richmond Hill High School. Ale nie przeszkadzał mi mój charakter. Lubiłam siebie, ekscentryczną wersję małomiejskiego dziwaka. Przynajmniej potrafiłam się wyróżnić.
– Coś się stało? – burknęłam, odkładając na bok kolejny kryminał Agathy Christie. To podobno przez nie wszędzie dopatrywałam się drugiego dna i ukrytych motywów.
– Tak! – pisnęła ponownie, odrzucając olśniewające blond włosy na bok. – Jutrzejszy wieczór. Ty, ja, morze martini i innego, dobrego na naszą kieszeń alkoholu. Świętujemy. – Poruszyła sugestywnie brwiami, jeszcze szerzej się uśmiechając. – Przygotuj się i nie, nie znoszę odmowy.
Co, do cholery?
Amy wiedziała, że nie pisałam się na żadne szalone imprezy, tym bardziej że w sobotę również otwierałam księgarnię. Nie mogłam zignorować swoich obowiązków, nawet jeśli prosiła mnie o to przyjaciółka.
– Nie… – Przerwałam, szukając w głowie odpowiedniej wymówki. – Nie możemy po prostu wyjść do kina, skoczyć do Louis na naleśniki…
– Wyjeżdżam na studia jesienią – wyrzuciła z siebie jednym tchem, przymykając oczy, jakby bała się mojej reakcji.
Szok na chwilę odebrał mi mowę, ale szybko odzyskałam panowanie nad sobą.
– Nie wiedziałam, że złożyłaś papiery do college’u.
– Nie mówiłam ci – odbiła piłeczkę jak profesjonalistka, przygryzając nerwowo wargę.
Rozczarowanie rozeszło się po całym moim ciele, a w oczach zalśniły łzy. Cholera, nie byłam zazdrosna. To nie zazdrość była problemem, a zawód, że Amy zataiła przede mną tak ważną rzecz.
– Dlaczego? – zapytałam zduszonym z emocji głosem. – Przecież mogłaś… mogłaś mi powiedzieć. Cieszyłabym się twoim sukcesem, Amy.
Blondynka z winą wymalowaną na twarzy podeszła do lady i nerwowo wpatrywała się w rozłożone na niej książki.
– Nie chciałam, żeby zrobiło ci się przykro, Bee – szepnęła, używając mojej ksywki. – Wiem, że to twoje marzenie. Wyrwać się z tej cholernej dziury jak inni, a ja nigdy nie śniłam nawet o tym, żeby wyjechać. – Wzruszyła delikatnie ramionami. – Po prostu stało się. Złożyłam aplikację do Columbus State University, nie spodziewając się nawet, że się dostanę.
– A pieniądze? – wychrypiałam, widząc, że nic nie składa się w całość. Zbyt wiele przychylnych zbiegów okoliczności jak na jeden dzień. – To kupa forsy, Amy.
Martwiłam się. Teraz naprawdę zaczynałam się martwić, dostrzegając jej zmieszanie i nieudolne wymyślanie kłamstwa. Byłam jednak zbyt czujna, by zignorować jej dziwne zachowanie.
– Mam pieniądze, nie musisz się o to martwić.
Zacisnęła usta w wąską linię, a lazurowym wzrokiem prosiła, bym nie zadawała więcej pytań. Niestety, uległość nie leżała w mojej naturze, a potrzeba, by ochronić przyjaciółkę stawała się wręcz nie do zniesienia.
– Dobra. – Poprawiłam okulary na nosie i wciągnęłam znoszone trampki na stopy. W pracy ściągałam buty przy każdej możliwej okazji, a minimalny ruch w księgarni pozwalał mi na godziny siedzenia i czytania. – Dosyć żartów, mów, co się wyprawia. Skąd masz forsę i dlaczego mi nie powiedziałaś wcześniej? Nie mamy przed sobą żadnych tajemnic, odkąd zabiłaś mojego Feliksa i pogrzebałaś go w ogródku.
Amy przewróciła oczami i wydęła markotnie dolną wargę.
– To było w podstawówce i tłumaczyłam ci to już, ten szczur był jakiś rąbnięty. Na bank miał wściekliznę albo inną chorobę. Odruchowo przygniotłam go…
– Amy – powiedziałam ostrzegawczo. – Nie zmieniaj tematu. Wiem, że twoja matka nie ma takiej kasy, a ty nie wyciągasz z pracy kelnerki więcej niż kilkaset dolców miesięcznie. Mów. Prawdę. Teraz.
– Tak jakby spotykam się z kimś – mruknęła, przeciągając palcem po zakurzonych okładkach i unikając mojego wzroku za wszelką cenę. – To dobry facet, sam zaproponował, że opłaci mi studia. Mówił, że powinnam się rozwijać i rzucić pracę kelnerki w cholerę. Że stać mnie na więcej. Wiesz, Bee, on naprawdę, naprawdę we mnie uwierzył.
Pokiwałam głową w zamyśleniu, analizując słowa Amy. Oczywiście, facet miał rację. Pytanie tylko, skąd miał kilkadziesiąt tysięcy na cholerne czesne.
– Ideał, a na dodatek śmierdzący groszem – zauważyłam, podciągając rękawy kraciastej koszuli. – A teraz bez ściemniania. Co to za jeden? I dlaczego, dlaczego, do cholery, dowiaduję się o wszystkim dopiero teraz?
Nie chciałam czuć złości. Nie chciałam być zła i zawiedziona, ale skłamałabym, mówiąc, że serce nie pęka mi w piersi. Zawsze z Amy stanowiłyśmy świetnie uzupełniający się zespół. Ona dbała o nasze życie towarzyskie, a ja o bezpieczeństwo i unikanie ryzyka. Teraz, gdy wiedziałam, że zamierzała wyjechać, traciłam ochotę na zostanie w mieście. Dla zaginionego cienia własnej siostry miałabym tu tkwić i czekać, aż moje ciało przekroczy najlepsze lata swojego życia.
Westchnęłam głośno, widząc jej zdenerwowaną minę.
– To Oscar Cruz – wyjąkała, przerzucając stary egzemplarz Jane Eyre. – Porządny facet, zaufaj mi.
Przewinęłam w myślach wszystkich mieszkańców Savannah, ale żaden Cruz nie zaświtał mi w głowie. Czyżby ktoś nowy?
– Nie znam nikogo takiego.
– Poznasz go jutro. Przed wyjazdem chciałabym was zapoznać – zaczęła, przełykając nerwowo ślinę. – Jesteście najbliższymi mi osobami. Nie wyobrażam sobie, żebyście się nie dogadali.
Pokiwałam głową, wiedząc, że czas odpuścić. Nie chciałam stracić przyjaciółki, a iskierki podniecenia w jej oczach jasno dawały mi do zrozumienia, że wpadła po uszy. Zakochała się, nie dostrzegając realnego zagrożenia.
Wygląda na to, że czas na małe dochodzenie w stylu starej i niezawodnej Nancy Drew.
Sonia
Wpatrywałam się w trzy rozłożone na łóżku sukienki i żadna, przysięgam żadna, nie nadawała się na wieczorne wyjście. Pierwsza z nich, kupiona milion lat temu w sklepie z używaną odzieżą, przypominała natiulowaną balerinę. Druga pamiętała zamierzchłe czasy liceum, gdy szykowałam się na bal zimowy. Zaproszona przez Noaha Cartera, dużo starszego sąsiada, pękałam z dumy, gdy mama kupiła mi błękitną, króciutką sukienkę. Trzecia natomiast, klasyczna mała czarna, na którą pewnego lata wydałam ostatnie oszczędności, była piękna, ale zbyt elegancka jak na wyjście do baru. Zasługiwała na specjalne okazje i miejsca, w których chociaż raz w życiu mogłabym poczuć się jak ktoś wyjątkowy.
Jęknęłam z frustracji i opadłam na materac, wiedząc, że dzisiejsze wyjście zakończy się porażką. Amy wypije zbyt dużo, ja zbyt mało i wrócę do pokoju, plując sobie w brodę, że kolejny raz zachowałam się jak tchórz. Od zawsze odmawiałam sobie wszystkiego, co byłoby związane z zabawą, ryzykiem i nutką adrenaliny.
Niestety, bardziej niż zostać w domu, potrzebowałam zebrać informacje o niejakim Oscarze Cruzie. Czy był porządnym facetem? Czy ciągnęło go do nielegalnych interesów i, przede wszystkim, skąd miał forsę na opłacenie czesnego swojej dziewczyny?
Ha, bingo! Świeży związek nie równa się zaangażowaniu i oddaniu. Tym bardziej inwestowanie poważnej sumy pieniędzy.
Zadowolona z siebie zapisałam swoją pierwszą wskazówkę w kolorowym, malutkim notatniku. Pozostawało dokończyć moje małe dochodzenie i wbrew woli wyjść do baru.
Przebieranki nie były priorytetem. Postawiłam odrzucić sukienki i wybrać niezawodne, znoszone, ale podobno podkreślające tyłek, levisy. Do tego czarna koszulka Stonesów, skórzana kurtka i trampki. Włosy zostawiłam w spokoju, nie udziwniając ich na siłę. I tak żyły własnym życiem, falując się na wszystkie strony, a ich nijaki miodowy kolor komponował się z ciemnozielonymi oczami.
Zwyczajna dziewczyna w zwyczajnym lokalnym barze.
***
Przed dwudziestą zaparkowałam z tyłu Gringo’s bar, czekając, aż zbiorę się w sobie, by wykonać krok naprzód. Musiałam zachować czujność, skupić się na wyłapaniu jak największej ilości podejrzanych zachowań i gestów Cruza.
Był celem, a ja profesjonalistką.
Niespodziewanie planowanie idealnego śledztwa przerwało mi głośne puknięcie w szybę. Podskoczyłam nerwowo, przypadkiem wbijając łokieć w klakson samochodu.
– Kurwa – jęknęłam, obniżając szybę, by spojrzeć na intruza. – Co, do cholery?
Dostrzegłam rozpromienioną twarz Amy, która chwyciła za klamkę i niemal siłą wyciągnęła mnie z auta.
– Poważnie, Soniu? – Wyraz dezaprobaty nie pasował do jej umalowanych, niebieskich oczu. – Jeansy i stara koszulka? Proszę cię, jesteś taka ładna i kompletnie tego nie pokazujesz. Wręcz przeciwnie. – Pociągnęła za materiał znoszonej kurtki. – Chowasz się za workami o dwa rozmiary za dużymi.
– Nieprawda – mruknęłam urażona, czując, jak na moje policzki wstępuje rumieniec zażenowania. – Po prostu nie mam ochoty świecić piersiami i tyłkiem. Od tego jesteś ty.
– Zdecydowanie. – Zachichotała, biorąc mnie pod ramię. – A teraz chodź, panno Cast away: Poza światem, poznasz mojego faceta. Proszę cię tylko o jedno, Bee. Obiecaj mi coś.
Zatrzymałam się, mrugając zdezorientowana. Obietnice? Przed wejściem do baru? Nie wróżyło to nic dobrego, ale dobrze, musiałam jej zaufać. Skoro miałam znaleźć na niego haki i pogrzebać w jego śmietniku życia, musiałam przecież wejść między wrony.
Uśmiechnęłam się na tyle, na ile potrafiłam, i pokiwałam grzecznie głową.
– Jasne, mów, o co chodzi.
Gdyby głos mógł zabijać, Amy właśnie zmarłaby na cukrzycę. Brzmiałam jak balsam na rany.
– Nie oceniaj go zbyt pochopnie, okej? Może… może wydawać się nie tym, kogo się spodziewałaś. – Mordercą? Psychopatą? Gangsterem lubiącym topić małe kotki? – Ale to dobry człowiek. Chyba… chyba go…
– Tylko nie mów, że go kochasz – przerwałam jej, nim zdołała przekreślić moje niecne plany. – Znacie się chwilę, dopiero go poznałaś. Co o nim wiesz? Historia rodzinna, choroby minimum trzy pokolenia wstecz? Nie wiem, czy wiesz, ale niektóre choroby psychiczne są dziedziczone, pomyślałaś o tym?
– Przestań – pisnęła, tracąc do mnie cierpliwość. – Musisz wszystko psuć? Nie możesz po prostu cieszyć się moim szczęściem? Jak normalna, zwyczajna przyjaciółka?
Błaganie w jej oczach przywołało mnie do porządku, a wyrzuty sumienia ścisnęły boleśnie żołądek. Cholera, miała rację. Nie mogłam przecież zachowywać się jak przewrażliwiona psychopatka, a przynajmniej nie musiałam mówić tego głośno.
– Dobrze, wybacz. – Podniosłam wysoko ręce w pokojowym geście. – Już będę grzeczna, obiecuję. Dam mu szansę i tak dalej. Jeśli jesteś z nim szczęśliwa, będę się cieszyć razem z wami.
Brzmiałam na tyle przekonująco, że Amy uwierzyła w moje zapewnienia. Kiwnęła głową w kierunku baru i ruszyłyśmy, nie rozmawiając ze sobą więcej. Wygląda na to, że kryzys został zażegnany.
Zanim jednak weszłyśmy do środka, moją uwagę zwrócił rzucający się w oczy, jak cholera, rząd lśniących czarno-srebrnych motocykli. Jeszcze tego brakowało. Pijanych bikerów, gdy będę musiała się w stu procentach skupić.
– Panoszą się, jakby byli u siebie – mruknęłam pod nosem, a z ust Amy wyrwał się nerwowy chichot. – Brakuje nam szeryfa, który miałby dość duże jaja, by położyć kres tej samowolce. Co to jest? Żyjemy w pieprzonym Gotham czy co?
Ku mojemu zaskoczeniu dziewczyna milczała jak zaklęta, nie komentując moich spostrzeżeń. Zazwyczaj przyznawała mi rację i sama omijała Bloody Blades szerokim łukiem. Teraz jednak unikała mojego wzroku, wlepiając spojrzenie w coś, a raczej kogoś za szybą.
– Trochę cię okłamałam – szepnęła, otwierając drzwi do baru i wpychając mnie do środka. – A raczej nie okłamałam, tylko zataiłam prawdę. Wiedziałam, że będziesz świrować.
Nie rozumiałam, co ma na myśli, ale szybko zorientowałam się, co takiego przede mną ukrywała.
Nie ma, kurwa, mowy.
Otworzyłam szeroko oczy, mierząc wzrokiem facetów spoglądających w naszą stronę z uśmiechami na twarzach. Siedmiu groźnych, olbrzymich jak drzewa gości, ubranych w skórzane katany z naszywkami.
– Chyba sobie żartujesz – wysapałam, robiąc automatycznie krok do tyłu. – Oszalałaś. Cholera, Amy, straciłaś pieprzony rozum? – Nie szczędziłam słów, a wizja martwych nas w rzece zamazała mi zdolność logicznego myślenia. – To nie jest mężczyzna dla ciebie, wariatko! Musimy stąd uciekać. Najlepiej jak najdalej i jeszcze dziś.
Blondynka pokręciła głową z niedowierzaniem i złapała mnie za ramiona, próbując uspokoić. Jakby to było w ogóle możliwe. Oddychałam płytko, co chwile spoglądając na Ridersów. Jeden z nich, brunet z wygolonym bokiem głowy, szczególnie budził mój niepokój, a jego ciemny, niemal czarny wzrok aktywował we mnie tryb walki-ucieczki. Do ucieczki, rzecz jasna, a nie walki.
Niestety, stałam przyciśnięta do drzwi, a wesoła twarz Amy próbowała odzyskać moją uwagę.
– Spokojnie, Bee – zaczęła łagodnym tonem. – Oni nie gryzą, naprawdę. Wiem, co okoliczne plotki o nich mówią, ale obiecuję ci. Nie zrobią ci krzywdy, masz moje słowo. Opowiedziałam im nieco o tobie i twojej paranoicznej stronie. Miałam cię zapewnić, że nie musisz się niczego obawiać. Soniu… – Wzięła głęboki wdech, a następnie odwróciła się na chwilę w kierunku jednego z motocyklistów. – Ja go kocham, a jego bracia są dla mnie jak rodzina. Przyrzekam, że również ich pokochasz.
– Nie wydaje mi się – wybąkałam, rozmyślając nad taktyką obezwładnienia tych genetycznych mutantów.
Jak, do cholery, można mieć tyle mięśni i wzrostu?
– Jedno spotkanie – poprosiła, robiąc wielkie oczy szczeniaczka. – Daj im szansę, proszę. Jedno spotkanie, a jeśli ich nie polubisz, nie będę cię więcej próbowała wprowadzać.
Nie wymagała dużo, a jednak dreszcz rozchodzący się po moim ciele przypominał mi brutalnie o wszystkich obawach. Odczuwałam nie tylko strach i niepewność, ale też coś na tyle magnetycznego, że nie potrafiłam oderwać oczu od tych postawnych mężczyzn.
Jasne, z bliska byli jeszcze bardziej pociągający niż obserwowani z bezpiecznej odległości w księgarni. Ale ja? Kim byłam, żeby spoufalać się z Bloody Blades Riders? Może nie lubiłam swojego życia, ale lubiłam oddychać. Pełną piersią, bez ostrza w moich żebrach za sprowokowanie motocyklisty.
Jednak Amy.
Cholerna Amy i jej okropny gust miłosny. Zawsze wzdychała do typów mających coś na sumieniu, ale wcześniej nie robiła niczego za moimi plecami. Może faktycznie bała się mojej oceny, jednak nie dawało jej to przyzwolenia na kłamstwo.
Czy naprawdę byłam taka straszna i uprzedzona?
Troska o innych zajmowała cały mój czas, a własne pragnienia już dawno zostały głęboko wyparte.
– Nie myśl tyle – szepnęła z uśmiechem Amy, poprawiając mi niesforny lok. – Siądź, napij się, zagraj w bilard i baw się dobrze. Spróbuj chociaż, Bee.
Kiwnęłam łagodnie głową, ale moja natura nie dawała mi ze sobą wygrać. Rozejrzałam się po barze, szukając wszystkich możliwych dróg ucieczki. Pięć okien i szerokie poczwórne wyjście na taras. Plus łazienka, w której na pewno znajdował się lufcik.
– Godzina. – Nerwowo przeczesałam włosy. – I ani minuty dłużej. I chcę poznać tego Cruza, nie resztę.
– Jesteś najlepsza! – Rzuciła się na mnie jak rozpędzone tornado, całując moje biedne policzki. – Pokochasz ich, zobaczysz! A oni pokochają ciebie.
Oczywiście. A potem odjedziemy wszyscy w kierunku zachodzącego słońca.
Niedorzeczne. Jedyny chłopak, który zdobyłby moje szczere zainteresowanie, to student prawa albo innego, porządnego kierunku. Ktoś z przyszłością, której ja nie miałam.
Nie odezwałam się więcej, ale pozwoliłam prowadzić się w kierunku wielkiej loży. Na całe szczęście moje pierwsze obliczenia okazały się błędne. Zamiast siedmiu chłopa miałam przed sobą sześciu. Niektórzy najwidoczniej byli tak wielcy, że zaczynałam widzieć podwójnie.
Zmrużyłam oczy, budując w swojej głowie niewidzialny mur.
– Chłopcy – zaczęła entuzjastycznie Amy – poznajcie Sonię, moją najlepszą, jedyną i najcudowniejszą przyjaciółkę. Jest troszeczkę nieśmiała…
Co, do cholery? Nie nazwałabym tego nieśmiałością, skądże. Raczej czujna. Jestem troszeczkę czujna.
– Ale jestem pewna, że szybko się polubicie – dokończyła, podchodząc do starszego o dobre dziesięć lat brodatego faceta.
Kiwnęłam wszystkim na przywitanie, dalej stojąc w bezpiecznej odległości. Wzrokiem jednak wróciłam do rzekomego Oscara, gościa latynoskiego pochodzenia, który swoją oliwkową skórą mógłby reklamować produkty do opalania.
Nie mogłam dziwić się Amy. Był przystojny, to pewne. Umięśniony jak cholera, ciemnowłosy i całkowicie zapatrzony w moją przyjaciółkę.
– Soniu. – Wstał, wyciągając do mnie rękę. – Jestem Fury. Witaj w rodzinie. Skoro Amy traktuje cię jak siostrę, my również będziemy. – Uścisnęłam jego dłoń, nadal mierząc go niepewnie wzrokiem. – Poznaj moich braci. Od lewej, Axel, Doc, Manic, Poker i Shade.
Przesuwałam oczami kolejno po mężczyznach, nie tracąc więcej niż sekundę, by im się przyjrzeć. Nie chciałam pamiętać ich twarzy. Nie, kiedy ryzyko poznania ich bliżej groziło śmiercią. Jednak gdy dotarłam do ostatniego z nich, Shade’a, mężczyzny ze zgolonym bokiem i ciemnymi jak noc oczami, wciągnęłam głośno powietrze.
Jako jedyny patrzył na mnie, jakbym była intruzem. Wrogiem, nie gościem, a jego przeszywający wzrok lustrował całą moją sylwetkę.
Sutki stanęły mi jak na rozkaz i Bogu, kurwa, dzięki, że miałam na sobie kurtkę. Inaczej spaliłabym się ze wstydu, gdyby ktokolwiek zobaczył moją reakcję.
Przełknęłam głośno ślinę i milczałam, ignorując palące spojrzenie Shade’a. Nie polubił mnie, to pewne. Był podejrzliwy, był czujny jak ja i być może wyczuł również moje nastawienie. Mimo wszystko, by choć na chwilę odwrócić jego uwagę, posłałam wszystkim krzywy, niezbyt szczery uśmiech.
– Sonia Lebowski – powiedziałam zachrypniętym ze stresu głosem. – Miło mi.
– Siadaj, laska. – Axel, jak zapamiętałam, odsunął się na bok, robiąc mi miejsce. Tak, bo jedyne, o czym marzyłam, to usiąść blisko wielkiego, strasznego motocyklisty. – No, śmiało, laska. Nie wstydź się. Nie gryziemy. Jeszcze.
Jego rechot rozniósł się po całym barze, a moje policzki zapłonęły ogniem. Jeszcze tego brakowało. Skretyniałego, przerośniętego dzieciaka i zero kogoś, kto wyglądałby jak sojusznik. Oprócz Amy, która aktualnie usadowiła się na kolanach swojego Cruza aka Fury’ego.
Przewróciłam mimowolnie oczami i wzięłam stojące obok innego stolika puste krzesło.
– Panna niezależna – mruknął Axel, brunet o niebieskich oczach. – Podobasz mi się, Soniu. – Nachylił się, przekraczając moją przestrzeń osobistą. – Co ty na to, żebyśmy…
– Axel! – warknął Fury, prezes klubu, jak obstawiałam. – Zachowuj się, do kurwy nędzy, i trzymaj pieprzony język za zębami.
Ach, więc rzucanie mięsem było tu na porządku dziennym. Cudownie. Naprawdę fantastyczne towarzystwo.
– Nie szkodzi – mruknęłam, kolejny raz odnosząc wrażenie, że jeden z mężczyzn wpatruje się we mnie jak zaklęty.
– I tak, Shade, obciąłby mi pieprzone jaja – wycedził Axel, opadając z entuzjazmu. – Musiałem jednak spróbować. Może za którymś razem wybierze mnie taka twarda sztuka.
Nie chciałam się nawet zastanawiać, co miał na myśli, wspominając imię swojego mrocznego, przerażającego jak cholera kolegi. Cokolwiek jednak sugerował, lepiej, żeby zatrzymał to dla siebie. Miałam dość zszargane nerwy, a kwestią czasu było to, aż zacznę przeciskać się przez okno w łazience.
– Piwo? – zapytał inny facet, Doc. Reszta ignorowała moją osobę, zaangażowana w rozmowę między sobą.
– Tak, poproszę. – Sięgnęłam po butelkę i bez zastanowienia wzięłam duży haust alkoholu. Potrzebowałam odprężenia. Czegoś, co zwolniłoby mój przyspieszony puls.
Shade.
Nietypowe przezwisko wytatuowanego, ciemnowłosego motocyklisty drażniło moje uszy, powodując kolejną falę podniecenia. Podniecenia, którego oczywiście nie chciałam czuć, a myśl, że moje ciało nie współpracowało z głową, doprowadzała mnie do szału.
Zapowiadała się cholernie długa noc.
Sonia
Przez czterdzieści pięć minut udawało mi się ignorować palące spojrzenie mężczyzny o ciemnych oczach.
Przez ostatnie trzy minuty przegrywałam sama ze sobą, coraz szybciej mieszając piwo słomką. Gdybym tylko mogła, zsunęłabym się po krześle i uciekłabym pod stołem prosto do drzwi. Do miejsca, gdzie dostałabym trochę tlenu, który najwidoczniej w tym tanim barze był produktem deficytowym.
Niestety, pech chciał, że Amy oczekiwała ode mnie znacznie więcej, niż zdołała powiedzieć wcześniej. Usilnie włączała mnie do rozmowy, serwując co chwilę zabawne historyjki z naszego życia. Przedstawiała mnie w samych superlatywach, jak psa wystawionego na sprzedaż.
– Sonia dwa lata temu dostała się na uniwersytet – rzuciła dumnym tonem, wprawiając wszystkich w niemałe osłupienie. – Miała najlepsze wyniki i dostała stypendium.
Poker podniósł wysoko brew, a Axel gwizdnął z uznaniem. Bycie w centrum cholernej uwagi nie było moim priorytetem, tym bardziej że jeden z motocyklistów wciąż mierzył mnie wzrokiem jak intruza.
– Studia, ślicznotko? – mruknął Poker, poprawiając nienagannie ułożoną fryzurę i okulary. Jako jedyny z szóstki motocyklistów wyglądał jak biznesmen, a nie miłośnik harleya. – To co, do cholery, jeszcze tutaj robisz? Ruszaj w świat, mała. Korzystać z życia, zamiast gnić w tej dziurze.
Pomruk niezadowolenia wyrwał się z ust mężczyzny w kącie, siedzącego ze spuszczoną głową i zaciśniętymi w wąską linię ustami. Nie rozumiałam jego dziwnej reakcji, jednak nie to było najważniejsze. Musiałam zwrócić zainteresowanie zebranych na Amy i Oscara, gwiazd dzisiejszego wieczoru.
– Stara, nieważna i zapomniana historia. Wydział chemii. – Machnęłam ręką, uśmiechając się do Pokera. – Teraz to Amy jest świeżą studentką i jej sukces powinniśmy świętować.
Błysk ostrożności mignął w oczach Fury’ego, a blondynka złożyła na jego ustach słodki, krótki pocałunek. Dalej zaczęła wspominać liceum, które zapamiętała jako wir szalonych zabaw, a ja jako szkołę przetrwania i wyciskarkę traumatycznych przeżyć.
Nie mogę powiedzieć, że byłam dręczona czy inne tego typu gówno. Absolutnie, po prostu stroniłam od towarzystwa, tolerując niewielką liczbę osób w kręgu swoich znajomych. Nie przeszkadzało mi to ani trochę, ale wiele razy Amy próbowała namówić mnie do kroku naprzód. Do przeskoczenia pewnych blokad, które wydawały się zakorzenione w moje upartej głowie.
Nie żebym nigdy nie próbowała się zmienić. Odważyć, wyjść naprzeciw i chociaż przez chwilę udawać kogoś innego. Kogoś, kto…
– I wtedy w końcu przekonałam Bee, by ściągnęła majtki pierwszy raz w życiu i straciła swój wianuszek z gorącym kolesiem. Starszym, seksownym jak cholera sąsiadem.
Zamarłam, wracając na ziemię, coraz bardziej przerażona pijackim bełkotem Amy. Nie miałam pojęcia, o czym gadała, ale musiałam za wszelką cenę odwrócić ich uwagę od siebie.
Kurwa.
Zażenowana osunęłam się niżej na krześle, coraz poważniej rozważając próbę ucieczki. Naprawdę niewiele brakowało, bym wskoczyła pod stół, byleby dostać się do drzwi.
– Jezu, Amy – jęknęłam, zakrywając twarz dłońmi. – Może zmienimy temat na ciebie, co? Mogę znaleźć całkiem zawstydzające historie, jeśli w końcu się nie zamkniesz.
Blondynka podniosła wysoko ręce w geście poddania i uśmiechnęła się do Fury’ego. Cholera, uczucie w jej oczach biło blaskiem tak jasnym, że musiałam zmrużyć wzrok, by nie oślepnąć. Amy nie blefowała, przyznając się do swojego fatalnego zauroczenia. Mogłam jedynie liczyć na to, że pewnego dnia przejrzy na pieprzone oczy i przestanie zadawać się z kryminalistą.
I chociaż chłopcy, a raczej banda na oko starszych o dziesięć lat facetów, wydawali się sympatyczni, nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że jest to tylko gra, mająca uśpić naszą czujność, iluzja, która w przypadku Amy działała jak na zawołanie.
Przemknęłam wzrokiem po prawie wszystkich członkach Bloody Blades, skrupulatnie omijając bruneta. Musiałam zebrać o nich jak najwięcej informacji, nawet jeśli oznaczało to dalsze siedzenie w barze.
– Oscar – zaczęłam niepewnym tonem, specjalnie posługując się jego prawdziwym imieniem. – Może opowiesz mi, jak poznaliście się z Amy?
Niezadowolenie na jego twarzy było widoczne gołym okiem. Kusiłam los, prowokując prezydenta klubu. A przynajmniej tak obstawiałam, sądząc po napisie na tyle jego katany.
– To nie jest przesadnie ciekawa historia – wtrąciła się moja przyjaciółka, nerwowo przygryzają wargę. – Opowiem ci o tym przy okazji.
Ciekawość wzięła nade mną górę, a rozbawienie przemknęło po twarzach innych członków klubu.
– Znasz mnie, Amy. – Wzruszyłam ramionami, sięgając po kolejne piwo. – Cierpliwość nie jest moją mocną stroną. Nie każ mi czekać i zdradź mi szczegóły tej uroczej, miłosnej historii.
Czy byłam kiepską przyjaciółką? Absolutnie nie, ale chęć mordu w oczach blondynki mówiła coś zupełnie innego.
Ciężką atmosferę przerwał gromki śmiech Axela, który jako jedyny wydawał się żywo zainteresowany naszą rozmową. Pomijając oczywiście milczka przypatrującego mi się spode łba.
– No, Sunny, pochwal się swojej koleżance, jak dostałaś członkostwo – rzucił rozbawionym głosem Axel, a ciche warknięcie Fury’ego sprawiło, że zadrżałam.
Co, do cholery, miał na myśli?
– Przestań – syknęła zawstydzona Amy, poprawiając materiał króciutkiej sukienki. – Sonia nie chce o tym słuchać.
– Wręcz przeciwnie – mruknęłam zachęcająco, uśmiechając się do Axela. – Może opowiesz mi za tych dwoje? Skoro nie są chętni do mówienia, z chęcią wysłucham twojej wersji wydarzeń. Kto wie, może sama rozważę dostanie się do klubu…
– Nie ma, kurwa, mowy.
Poderwałam wzrok znad Axela, zaskoczona odezwaniem się cichego, najbardziej podejrzanego mężczyzny, jakiego kiedykolwiek wdziałam.
Shade.
Jego imię rozbłysło mi w głowie niczym błyskawica, wprawiając moje ciało w drżenie. Podniecenie? Strach? Ekscytacja? Wybuchowa mieszanka uczuć, które skrywałam głęboko pod skórą.
Ale czy nie skłamałabym, mówiąc, że nie dostrzegam jego wyglądu? Ciemnobrązowych, przydługich włosów, wygolonego modnie boku głowy oraz zarostu pokrywającego znaczną część jego szczęki.
Cholera, ciągnęło mnie do niego jak ćmę do światła, a może to mój autodestrukcyjny pęd przybliżał mnie do tego mężczyzny. Chęć sparzenia się, włożenia ręki do ognia i przekonania się, jak smakuje prawdziwy grzech, była nie do odparcia.
– Cudownie, kolejna pierdolona komplikacja – westchnął zirytowany Manic, bawiąc się kolczykiem w swoim języku. – A wy dalej twierdzicie, że to ja jestem najbardziej popierdolony?
– Manic – powiedział ostrzegawczym tonem prezes. – Jeszcze jedno, kurwa, słowo… Nie chcemy wystraszyć naszej nowej przyjaciółki, prawda?
Prychnęłam pod nosem, nerwowo stukając butem o podłogę. Coś mi nie pasowało w ich zachowaniu. Jakby coś starali się przede mną ukryć.
– Amy? – zwróciłam się bezpośrednio do przyjaciółki. – Przestań kręcić i powiedz mi prawdę. Namówiłaś mnie na to przedstawienie, więc miej w sobie na tyle odwagi, by wyznać mi, co się, do cholery, stało.
Gdyby wzrok mógł zabić, już dawno leżałabym zamordowana przez Fury’ego. To oczywiste, starał się chronić swoją nową dziewczynę. Pytanie tylko, dlaczego akurat przede mną.
– Powiedzmy, pszczółko, że twoja koleżanka miała wysokie aspiracje na stanie się klubową dziwką. Niestety prez ostatecznie zarezerwował dla siebie kawałek tej soczystej…
– Poker! – warknął Cruz, chwytając mężczyznę za gardło. – Zapominasz się, bracie.
Zamarłam, spoglądając na znudzonego bruneta ubranego w czarną koszulę. Prawnika samego diabła, odstającego od reszty grupy.
– Chyba sobie żartujesz? – Wstałam z krzesła, nie mogąc powstrzymać złości. – Naprawdę, Amy? Dlaczego miałabyś to robić?
– Bee…
Przerwałam jej podniesieniem dłoni, przeciskając się pomiędzy motocyklistami. Przypadkowo otarłam się o nogę Shade’a, co trochę wytrąciło mnie z równowagi. Wyładowanie elektryczne zawisło w powietrzu i mimowolnie powędrowałam wzrokiem w jego kierunku. Puste, pozbawione emocji oczy wpatrywały się we mnie w oczekiwaniu. Tylko cień ciekawości nadawał mu ludzkiego wyrazu.
Nie dziwiłam się więc Amy. Mężczyźni pokroju Fury’ego czy Shade’a byli cholernie uzależniający. Przyciągający uwagę i przyprawiający każdą heteroseksualną kobietę o szybsze bicie serca.
– Kasa na studia, co? – Posłałam jej pełen rozczarowania uśmiech. – Mówiłaś, że to twój facet, a wygląda na to, że sponsor. Odpowiedz mi tylko na jedne pytanie. Przyprowadziłaś mnie tu, żebym i ja zakręciła się koło jednego z nich i wykorzystała szansę?
Cisza była bardziej wymowna niż odpowiedź, która nie nadchodziła z ust blondynki. Rozczarowanie rozeszło się po moim ciele, przypominając gorzką truciznę. I chociaż część mnie wiedziała, że Amy nie chciała źle, to nic nie mogłam poradzić na poczucie zawodu.
Zostałam oszukana. Ja, mistrzyni kontroli i czujności. Miejska Nancy Drew dała się zwieść na manowce słodkiej, uroczej dziewczynie z sąsiedztwa.
– Wynoszę się stąd – mruknęłam, mijając zmartwioną Amy i jej wściekłego faceta. – A ty lepiej zastanów się, czy prawdą w twoim przypadku jest, że niedaleko pada jabłko od jabłoni. Jaka matka, taka córka, co nie?
Przegięłam. Kurwa, przegięłam, nie mogąc nad sobą zapanować. Porównywanie Amy do jej matki, królowej okolicznych burdeli, było ciosem poniżej pasa, ale filtr w moim mózgu przestał chwilowo działać.
Żałowałam. Żałowałam swojej porywczości, tym bardziej że obserwowali mnie różni zdolni do wszystkiego mężczyźni. Nie bez przyczyny jeden z nich miał ksywkę Fury, jednak nie chciałam przekonać się na własnej skórze, skąd się ona wzięła.
– Bee, zaczekaj!
Dziewczyna chwyciła mnie za rękę, próbując pohamować łzy.
– Nie podoba mi się droga, którą podążasz – jęknęłam z frustracją, jeszcze raz lustrując wzrokiem jej wybranka. – Przełknęłam fakt, że spotykasz się z członkiem gangu…
– Klubu motocyklowego, zadziorna bestyjko! – wtrącił Poker, przerywając nam rozmowę. – I uważaj na słówka, pszczółko. Bo ani twoja przyjaciółka, ani nasz nadworny psychol nie powstrzymają mnie, jeśli zaczniesz pieprzyć jęzorem na prawo i lewo.
Kompletnie nie rozumiałam, co miał na myśli, jednak nie było teraz czasu na analizowanie jego słów.
Wróciłam wzrokiem do Amy, roztrzęsionej i patrzącej na mnie pełnym winy wzrokiem.
– Przepraszam– szepnęła złamanym głosem, ocierając z twarzy rozmazany makijaż. – Widziałam twoją minę, gdy powiedziałam ci o studiach. Też tego chcesz. Wyjechać, zamknąć za sobą przeszłość i zostawić matkę. A ja chciałabym mieć cię przy sobie i ta wizja, wizja nas znowu razem w szkole, podsunęła mi do głowy ten chory pomysł.
Milczałam, wsłuchując się w szczerość płynącą z jej ust. Wierzyłam jej. Nie miała powodu, by kłamać, jednak, gdyby naprawdę mnie znała, wiedziałaby, że nigdy nie zgodziłabym się na układ z korzyściami.
Mimo wszystko nie potrafiłam długo się na nią gniewać. Nie, kiedy była jedyną najbliższą mi osobą.
– Przykro mi, Amy, ale obawiam się, że nie jestem taka jak ty.
Odwróciłam się i wyszłam na parking, ignorując palący wzrok wszystkich mężczyzn. Fury’ego, Axela, Pokera, Manica, Doca i cichego, mrukliwego Shade’a. Nawet jeśli właśnie zafundowałam sobie szybką śmierć swoją zuchwałością, nie mogłam udawać, że podoba mi się zachowanie Amy. Ścieżka, na którą zbaczała, przybierała coraz niebezpieczniejsze tory. A jeśli wierzyła ślepo w dobre intencje Oscara Cruza, to musiała całkowicie stracić rozum.
Wsiadłam do samochodu, by odjechać, nie oglądając się za siebie. Czy postąpiłam dobrze, prowokując Fury’ego? Z pewnością nie, a wszystkie historie krążące o Bloody Blades wydawały mi się jeszcze prawdziwsze. Wściekłość, okrutność, bezwzględność. Mieszanka, która wystawiała mnie i Amy na poważnie zagrożenie.
Spojrzałam mimowolnie w lewe lusterko, w którym odbijało się mocne i niemal oślepiające światło jednośladu.
Kurwa, wygląda na to, że któryś z motocyklistów postanowił załatwić mnie od razu.