Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
III tom Trylogii Różanej to zarówno spełnienie snów, jak i koszmarów bohaterek – czy jesteś na to gotowa?
Rosalie Lewis i Fanny Thacker postawiły wszystko na jedną kartę. Będą ze sobą, niezależnie od niesprzyjającej rzeczywistości. Poukładanie po raz kolejny dwóch różnych światów w jedność pozostaje nie lada wyzwaniem dla obu kobiet. Nieuniknione przeszkody, demony przeszłości, zupełnie niespodziewane propozycje losu – czy uda im się w spokoju poczuć, czym naprawdę jest miłość, w całym tego słowa znaczeniu?
Czy w tym wszystkim znajdą siebie?
Czy zrozumieją, że jeden wybór pociąga za sobą wiele konsekwencji?
Trylogia Różana to pierwsza w Polsce seria o kobietach nieheteroseksualnych, które pokochały siebie w najbardziej szalonej relacji: pani-uległa. Nigdzie indziej nie znajdziecie tak wielkich emocji, dramatów i zachwytów nad drugą kobietą.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 309
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
„Ku ich szczęściu”
Wydanie 1
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga zgody Wydawnictwa
i autorek.
Korekta i skład: Zespół Ridero
Projekt okładki: Maria Vedischeva
Wydawnictwo Węccy
www.trylogiarozana.pl
© A.M. Chaudière, 2020
© A. Caligo, 2020
ISBN 978-83-8189-607-8
Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero
— A gdzie ja mam mieszkać? — zapytała Rose, rozbawiona. Ściszyła radio w mercedesie i skręciła w lewo na kolejnym skrzyżowaniu. Wracała właśnie do miasta szklanych wieżowców, jadąc w pierwszą i zapewne jedną z wielu delegacji. Ta jednak miała być najdłuższa, bo Rose musiała pozałatwiać wszystkie formalności związane z otwarciem drugiej placówki w innym mieście.
— Hmm, trudne pytanie. Moje skromne progi nie zmieszczą twego jestestwa, kochanie — mruknęła Fanny po drugiej stronie, zapewne przygotowując coś w kuchni. — Chyba że chcesz ze mną spędzać każdą swoją dobę, wtedy pozostanie ci trauma, a mi dzika przyjemność.
Rosalie roześmiała się głośno.
— Ile to ma pięter?
— Przecież ci opowiadałam, zapominalska babo! — wykrzyknęła tamta. — Ogromny salon, dokładnie „salonojadalnia” z dodatkiem kuchni. Na górze śpimy, a ta góra to oczywiście antresola.
Rose milczała przez moment.
— Fakt, nie zmieszczę się tam — skwitowała z udawaną rezygnacją. Ale chyba nie mam wyjścia, przynajmniej dopóki nie kupię sobie domu.
— Oj tam! — rzuciła wesoło Fanny. — Będzie fajnie, zobaczysz. Poza tym nie bierz za dużo rzeczy. I tak tego wszystkiego nie używasz. A te najpotrzebniejsze znajdą swoje miejsce. Najwyżej wynajmiesz dodatkowe mieszkanie obok i zaadaptujesz na biuro. Cóż to dla ciebie!
Rose zaśmiała się znowu.
— Słuszna uwaga. Muszę kończyć, mam drugie połączenie na linii — powiedziała. — Wrócę najszybciej, jak to będzie możliwe, Fanny… — zawiesiła na chwilę głos. — Będziesz za mną tęsknić? — zapytała.
— Zawsze! Ale idź, już idź, bo zaraz przyjdą goście, a ja z niczym nie zdążę! Pa! — rzuciła i wyłączyła się, dodając na końcu siarczyste przekleństwo. Prawdopodobnie znowu się oparzyła.
Kobieta pokręciła głową z rozbawieniem. Przedłużyły do oporu pobyt nad pięknym, błękitnym oceanem. Znalazły tam wspólny język i tam też dały początek czemuś nowemu. Po powrocie okazało się, że zostało bardzo niewiele czasu. Otwieranie dodatkowej siedziby firmy zajmującej się architekturą krajobrazu na jesieni, niemalże w zimie, nie było najlepszym pomysłem. Zwłaszcza że Art. F. nie była małą firmą. Rose musiała dopełnić mnóstwa formalności, zabrać ze sobą kilku pracowników, oczywiście wraz z całymi rodzinami, i to zapewne wbrew ich woli, znaleźć albo — co bardziej prawdopodobne — postawić właściwy budynek i ustanowić nowy zarząd pierwszej siedziby. Wieść o tym, że Art. F. się rozdwajało, na własną korzyść, rzecz jasna, rozeszła się nadzwyczaj szybko. Wystarczyło tylko wrócić do miasta niskich budynków — już na parkingu dworca kolejowego, wokół mercedesa, Rose zastała kilku łaknących sensacji paparazzi.
Najpierw myśleli, że prezeskę porwał ktoś dla okupu. Z takim pytaniem dzwonił do niej Romman, co niezwykle ją rozbawiło. Czy gdyby ją porwano, odebrałaby telefon? I to jeszcze podczas seksu? Dysząc więc do smartfona, odwarknęła mu, że w takim razie porywacze mają właśnie używanie i żeby się tym nie przejmował, tylko zajął się w końcu właściwą pracą. Nie usłyszała już jego odpowiedzi, bo telefon wypadł jej z ręki. Trochę tego żałowała.
Później paparazzi dostrzegli Fanny, idącą tuż przy niej, i natychmiast zmienili wersję wydarzeń. Rose nie odpowiedziała na żadne z dziesiątek pytań, ale przecież nie musiała. Sami sobie odpowiadali. Ona jedynie wsiadła do samochodu, razem z Fanny i Steve’em, który odstraszył tych zbyt nachalnych swoją mimiką, i odjechała. Następnego dnia prasa nie mogła się zdecydować, która wersja wydarzeń podoba się bardziej, więc podawała wszystkie.
Prezes Art. F. Corporation wraca z długiej kuracji odwykowej. Była dziewczyna wspiera ją w najtrudniejszych chwilach.
Oczywiście zapomniano wspomnieć, na jakim to odwyku rzekomo była Rose. Ją samą to ciekawiło.
Czy to koniec Art. F. C.? Biznesowi partnerzy zacierają ręce.
Temu nagłówkowi przyjrzała się wnikliwiej, ale ostatecznie niczego konkretnego w artykule nie znalazła.
Romantyczny pobyt na wybrzeżu — rozstanie czy zjednoczenie?
Była dziewczyna Rosalie Lewis wróciła. Jakie są jej ukryte zamiary? Czy panie znów będą razem?
Rosalie Lewis rezygnuje z prowadzenia firmy na rzecz miłości! Czy teraz artystka będzie ją utrzymywać?
Zastępca prezes Art. F. Corporation oświadcza, że porwania nie było. Były wakacje. Co spowodowało tak długi pobyt poza firmą?
Charlotte Black milczy, zachowując kamienną twarz zdradzonej kochanki.
Rosalie mogłaby wymieniać te bzdurne nagłówki w nieskończoność. Bawiły ją i nieco irytowały, ale wiedziała, że jeśli sama się nie wypowie, spekulacje nie ucichną. Częściowo wyręczył ją Romman, oznajmiając światu, że Art. F. poszerza krąg działania i otwiera drugą siedzibę blisko granicy, aby sprawniej prowadzić interesy w sąsiednich państwach. Trochę to wszystkich ciekawskich uspokoiło, ale nie na tyle, by dali sobie spokój całkowicie. Tym także Rosalie musiała się zająć.
Znów pokręciła głową, zignorowała dzwoniący telefon i zaparkowała na swoim miejscu parkingowym. Szybkim krokiem przeszła do wejścia. Na wstępie powitał ją Steve, przed gabinetem Rita, chociaż powitanie z jest strony było mniej radosne, a w gabinecie oczywiście Romman. Ten natomiast radością wręcz tryskał.
— Rosalie! — zawołał, kiedy tylko zamknęła za sobą drzwi. Chciał do niej podejść, niemalże z wyciągniętymi ramionami, ale w ostatniej chwili zorientował się, co robi, i z tego irracjonalnego pomysłu zrezygnował. W rezultacie przygładził tylko swoje nażelowane włosy i posłał jej uśmiech jak z okładki.
— Daruj sobie, Romman — mruknęła Rose, siadając za biurkiem. — Oboje wiemy, skąd bierze się twoja radość. Nie zmuszaj mnie do zmiany tej decyzji.
— Ależ nie! — wykrzyknął szybko. Bez zaproszenia zajął miejsce naprzeciwko niej. Czekał.
Rose uruchomiła swoje konta na komputerze, wyjęła z teczki laptopa i jego również uruchomiła. Nacisnęła przycisk interkomu.
— Rita, nie łącz mnie z nikim — powiedziała swoim profesjonalnym, rzeczowym tonem, po czym rozłączyła się, nie czekając na odpowiedź. Splotła dłonie na blacie i spojrzała na olśniewający uśmiech Rommana.
Prychnęła.
— I do czego się tak uśmiechasz? — zapytała.
— Cieszę się, że ci się powodzi, Rosalie — skłamał.
— Tak. A na gwiazdkę kupisz mi porsche i spędzimy razem święta. — Romman skrzywił się nieznacznie, Rose zaś rozsiadła się wygodnie w fotelu. Uśmiechnęła się równie wypracowanym uśmiechem. — Prowadzenie tej placówki to nie przelewki, Romman. Wszystko ma grać, być na swoim miejscu i zgadzać się z wcześniejszymi ustaleniami. Odsunę cię od tego, jeśli dowiem się, że kombinujesz coś za moimi plecami. Rozumiesz?
Romman gorliwie pokiwał głową.
— Przecież wiesz, że możesz na mnie liczyć — zapewnił.
— To się okaże. Przygotuj mi wszystkie niezbędne dokumenty na rano. Później zwołaj zebranie pracowników. Powiemy im, jak się ma Art. F. i co takiego mamy w planach. Dzięki temu będą mieli czas, aby wybrać zespół, który ze mną pojedzie.
— A jeśli nikt nie będzie chciał jechać? — zapytał nie do końca pewnie. — Przecież wiesz, z czym wiąże się zaczynanie od zera.
— Wiem — Rose odgarnęła blond pasemko za ucho — tylko że my tym razem nie zaczynamy od zera. Mamy środki na nową placówkę, spełniamy wszystkie niezbędne wymagania, mamy też dużo więcej możliwości. Tego nie można nazwać początkiem. A jeśli sami nie wybiorą, ja to zrobię.
— Racja — przytaknął mężczyzna.
— To wszystko na dziś. Widzimy się jutro o siódmej.
— Tak, do zobaczenia, pani prezes — powiedział, wstając, po czym wyszedł, nie oglądając się za siebie.
Rosalie zdawała sobie sprawę, że obsadzenie Rommana na stanowisku wiceprezesa nie było zbyt dobrym posunięciem, ale poza Steve’em tylko on znał Art. F. na tyle, by móc ją poprowadzić. Oczywiście nie bez nadzoru Rose, ale jemu wystarczył sam tytuł, który miał otrzymać. Oficjalnie.
Rose rozejrzała się po swoim gabinecie. Półmrok przeszklonego miasta nie był tym samym półmrokiem, który widywała przez ostatnie miesiące. Tu życie toczyło się nieustannie. Lubiła to, ale lubiła także spokój obrzeży, na których mieszkała, i ciszę panującą w jej apartamencie. Właśnie, musiała powiedzieć gosposi, że będzie się nim zajmować częściej niż dotychczas. Zapisała to w kalendarzu razem z godziną jutrzejszego spotkania z Rommanem, po czym wrzuciła rzeczy do torebki i wyszła. Pożegnała się ze Steve’em, który towarzyszył im nad oceanem niemalże jak przyzwoitka, i którego zabierała do nowego miasta, a następnie wsiadła do czarnego mercedesa i pojechała do domu.
— Światło — powiedziała, zamykając za sobą drzwi apartamentu.
Oparła się o nie i odetchnęła głęboko. Przywiązała się do tego miejsca, jednak zmiana była niezbędna w związku z Fanny. Tym razem zasady Rose nie odgrywały aż takiej roli. Częściowo musiała się dostosować. Chciała tego.
Odepchnęła się od gładkiej powierzchni i weszła do salonu. Położyła rzeczy na sofie, po czym znieruchomiała na widok Charlie rozpartej w fotelu przy kominku.
— Charlie… Co ty tu robisz? — zapytała zaskoczona.
— Czekam na ciebie. — Kochanka uśmiechnęła się i wstała.
— No tak — mruknęła Rose. — Masz kartę.
— Nie zadzwoniłaś, nie powiedziałaś mi, że wracasz, nie odebrałaś telefonu — zaatakowała, podchodząc na wyciągnięcie ręki.
— I tak się dowiedziałaś — Rose wskazała na nią palcem — skoro stoisz teraz przede mną.
— Musiałam zaszantażować w tym celu twoją sekretarkę.
Rosalie zamrugała.
— Po co przyszłaś? Miałam dzwonić do ciebie później. Poza tym nie wiedziałam, że też wróciłaś do miasta.
— Gdybyś nie zniknęła na tak długo, to byś wiedziała — zarzuciła jej, zmniejszając dzielący je dystans. — Gdybyś choć raz odebrała ode mnie telefon, to byś wiedziała.
Rose czuła jej oddech na swojej twarzy. Uniosła głowę i popatrzyła w czekoladowe oczy Charlie.
— Byłam zajęta — wycedziła. — A nie przypominam sobie, abyśmy umawiały się na cokolwiek.
— A nie pomyślałaś może, że nasze ostatnie relacje tego wymagają? — Objęła blondynkę w talii i przyciągnęła do siebie. — Że to nieładnie znikać, a po powrocie milczeć? Aż tak było ci dobrze, Rose?
Rose położyła dłonie na jej ramionach. Wahała się między odsunięciem się od niej a daniem jej do zrozumienia, aby sama to zrobiła.
— Było mi dobrze, Charlotte — powiedziała powoli, wstrzymując oddech.
— Ach… tak… — szepnęła Charlie w jej usta, a potem ją pocałowała.
Rose stłumiła jęk protestu. Zacisnęła palce na jej ramionach. Język Charlie był dokładnie taki, jakim go zapamiętała. Natarczywy, szybki i zwinny. Kiedy równie zwinne palce kochanki wsunęły się w jej spodnie, zaprotestowała. Odsunęła ją od siebie na wyciągnięcie ramion. Chrząknęła, by przywrócić głosowi normalne brzmienie.
— Nie, Charlie.
Charlie uniosła brwi.
— Nie? — powtórzyła. Ponownie przyciągnęła Rose do siebie. — Przecież wiem, że tego chcesz, dzieciaku.
— Nie mogę — szepnęła Rosalie. — Po prostu nie mogę, nie teraz, nie… — Pokręciła głową i wyswobodziła się z jej objęć. — Wyjdź — powiedziała.
— Co takiego? — Zdumienie Charlotte wzrosło.
— Nie myśl, że wszystko między nami zostało wyjaśnione. Bratasz się z moimi wrogami i śmiesz określać się moją przyjaciółką, nie wyjaśniając mi niczego.
— Jeśli chodzi ci o Gabriela, to już ten temat poruszałyśmy. Nie bratam się z nim. Wykorzystuję go. Ale…
— Wyjdź, proszę — przerwała jej wypowiedź Rose — z mojego mieszkania. Teraz — dodała z naciskiem.
Charlie obrzuciła ją uważnym spojrzeniem. Wzięła swoje rzeczy i odeszła na kilka kroków. Spojrzała na Rosalie przez ramię.
— Teraz wyjdę — powiedziała tonem, którego Rose chyba jeszcze u niej nie słyszała. — Ale to nie ostatnie nasze spotkanie — zaznaczyła. — Trafię do wyjścia.
Rose patrzyła, jak odwraca się od niej i znika, by chwilę później trzasnąć frontowymi drzwiami. Stała tak przez kilka minut nieruchomo, jakby otępiała, wpatrując się w pustą przestrzeń, po czym nagle odrętwiałymi palcami zapięła guziki od swoich spodni, usiadła na podłodze przy sofie, obok której stała, i ukryła twarz w dłoniach.
— Kurwa — szepnęła.
Wspólne życie z Fanny komplikowało się, zanim jeszcze zaczęło w ogóle istnieć. Fanny była jedyną prawdziwą miłością Rosalie. To z nią Rose pragnęła związać przyszłość i ku temu zmierzała od jakiegoś czasu. Niestety, miała przy tym świadomość, że jeśli nie pozbędzie się przeszłości, jeśli nie zamknie wszystkich jej aspektów, to im się nie uda. Po prostu się nie uda. A do tego przecież nie mogła dopuścić.
Wyłączyłam telefon, ale jeszcze przez chwilę głupio uśmiechałam się do czarnego ekranu. Włożyłam palec do ust, possałam chwilę. Standardowo musiałam się oparzyć przy obsmażaniu mięsa i umieszczaniu go w ciepłej brytfance. Jeszcze godzina, a zaraz wszystko stanie się jasne.
Zaprosiłam do siebie moją lożę szyderców.
Obróciłam się dookoła własnej osi, rozglądając się po mieszkaniu w poszukiwaniu niedopracowanych szczegółów, jednak wszystko wydawało się być na swoim miejscu. Pieczeń dojdzie w piekarniku, zastawa stołowa lśni, jakby wcale nie była kupiona zaledwie dzień wcześniej. Atelier jest wywietrzone, obrazy zawieszone na ścianach, a szkice wychylają się zza przesuwnego panelu szafowego. Podeszłam do stołu i położyłam rękę na oparciu krzesła. Uśmiech mi zrzedł, kiedy przypomniałam sobie, że to wcale nie będzie takie miłe przyjęcie. Poprawka — być może takie będzie, ale ja zakładałam najgorszą wersję.
Przedłużyłyśmy pobyt nad morzem, na co ani Rick, ani January, ani cała reszta nie kiwała ze zrozumieniem głowami. Wręcz odwrotnie. January ledwie kontrolowała nerwicę, co było słychać podczas każdej rozmowy. Rick mówił mniej, bąkał o Bestii i bez słowa odwiózł mojego kota do atelier. Rozmawialiśmy wtedy, te kilka dni temu, ale nie był zachwycony. Zmarniał. Pytałam, czy coś się stało dziewczynom, ale on tylko patrzył tym swoim rodzicielskim wzrokiem. Nie podobał mi się już taki.
No i kwestia Louise, która oznajmiła mi, że przyjęcie może nie być takie super, skoro zapraszałam je do siebie. Zdębiałam z lekka na te słowa, ale musiałam to zrobić. Zagryzłam język, coby nie rzucić, jak bardzo mnie w tym momencie zawodzą, i po prostu kiwałam głową.
Strach jednak przykrył smakowity zapach pieczonego mięsa. Zabrałam się do szykowania sałatek i przekąsek, postanowiłam myśleć tylko pozytywnie. Związałam jeszcze na chwilę włosy świeżo przefarbowane na white silver. Zastanawiałam się, czy im się spodobam w nowym wcieleniu. Zastanawiałam się, jak szybko obedrą mnie ze skóry. Obym zdążyła spróbować pieczeni.
Pierwszy zapukał do drzwi Rick. Wytarłam rękę w kwiecisty fartuszek i odrzuciłam go na krzesło w pobliżu wejścia. Rozpuściłam włosy, przeczesałam je palcami i wyprostowałam sukienkę. Z uśmiechem, drżącym jak cholera, otworzyłam mu drzwi.
— Rick! — krzyknęłam z radością i rzuciłam się, by go wyściskać.
Objął mnie w talii, uniósł i wszedł do mieszkania.
— Fanny — szepnął w moje włosy. Postawił mnie na ziemi i spojrzał na mnie. — Zmiany? — odezwał się, bardziej stwierdzając, niż pytając.
— Zmiany. No i kolor mi się znudził — odrzekłam wesoło, naprawdę szczęśliwa, że go widzę. — Ty jak zwykle się nie zmieniłeś. Chodź, chodź. Dostaniesz honorowe miejsce, jako jedyny mężczyzna na przyjęciu!
— To będzie dla mnie zaszczyt — odparł. Dał się poprowadzić za rękę do stołu. — Rose nie będzie? — zapytał, rozglądając się.
— Nie — odpowiedziałam cicho, przygryzając wargę. — Jest kilka spraw, o których chcę wszystkim opowiedzieć, a które dotyczą jeszcze mnie, a nie nas.
— Rozumiem. — Uśmiechnął się.
Usadziłam go na krześle i zapytałam, czego się napije. Podałam mu zamówienie chwilę później, zauważając, że drżą mi ręce. Zbyłam ten fakt, paplając mu o urokach oceanu, o wycieczkach, na które udało nam się wyruszyć, kiedy w końcu wygrzebałyśmy się z łóżka. Mówiłam, że mam dla wszystkich pamiątki, które dostaną przed wyjściem. Wyrzucałam z siebie potok słów, próbując tworzyć wokół atmosferę ciepła, a nie rozpaczy. I mogłabym być przy tym słodka jak pieprzony cukierek — to nieistotne. Ważne, by nikt nikogo naprawdę nie zabił.
Na przykład January. Na dźwięk pukania podskoczyłam lekko na krześle i podbiegłam do drzwi. Otworzyłam je szeroko i z piskiem przywitałam najpierw Lou, a potem jej matkę, a moją najdroższą przyjaciółkę, która wybawiła mnie ode złego.
Resztę skończyła Rosalie.
January stała przede mną z nieodgadnioną miną i w niczym nie przypominała kobiety z dawnych lat. Jako matka, która odzyskała zagubioną córkę, wyglądała na poważną osobę, profesjonalną i zadbaną. Nawet paznokcie, zawsze w stanie agonalnym, miała równo obcięte i pomalowane na modny kolor. Nie uśmiechała się jednak tak ładnie, jak by mogła. Natomiast Lou tryskała energią.
— Boże, cudownie ci w tych włosach! — zawołała, na co ja wyszczerzyłam zębiska.
— Dzięki, pomyślałam, że mogłabym coś w sobie zmienić, bo mam do tego okazję. Ale o tym…
— Tak myślałam, że to nie tylko przyjęcie powitalne! — wykrzyknęła znów i poklepała mnie po ramieniu. — Tylko nie uciekaj z naszego cudownego miasta!
— Nigdy — odpowiedziałam cicho, lecz nie zdążyłam nic więcej dodać, bo za drzwiami pojawiła się moja była dziewczyna Gina, z którą, chcąc, nie chcąc, dzieliłam interes. Nie to, że nadal byłam na nią zła. Po prostu musiałam się wyleczyć z marzeń o względnie normalnym istnieniu.
— Cześć, Fanny — powiedziała wysoka właścicielka uroczych loków. — Dobrze cię widzieć.
— Wzajemnie, Gina. Wchodźcie, bo pieczeń już prawie gotowa!
Chwilę później usadziłam wszystkich swoich gości na krzesłach i udałam się w stronę piekarnika. Lęk o kolejną godzinę upchnęłam do kieszeni. Lęk, że ktoś użyje moich kuchennych noży, by pozbyć się drugiego gościa… I tak dalej z tymi lękami, i tak dalej.
Podałam najpierw przekąski. Dostałam w międzyczasie SMS-a od Racheli, że nieco się spóźni, ale na pewno będzie. Zapytała jeszcze, czy na pewno nie będzie Rose. Potwierdziłam i kazałam jej się pospieszyć.
Przybyła w momencie, gdy Rick prawie kończył swoje pierwsze danie — zupę krem — i zabrał się za domowe ciasteczka. Weszła, przywitała się, zszokowała ludzi swoim wyglądem i usiadła, pospiesznie zdejmując sweterek i eksponując przy tym swoje atuty. Zabrała się za posiłek, jakby od rana nic nie jadła.
Wszyscy, w nieco drętwym milczeniu, pochłaniali przygotowane jedzenie. Rick co jakiś czas zabierał głos w sprawie dobroci na stole, Louise mu w tym pomagała, jednak January i jej chmurne spojrzenie, które kierowała na mężczyznę, skutecznie kneblowały usta jedzącym. Wiedziałam, że muszę ich sobie bardziej przedstawić, wytłumaczyć, czemu na tak długo zniknęłam i co planuję — i z kim. Wiedziałam też, że będzie to dla mnie największa przeszkoda. Bo jak po moim monologu nic nie wybuchnie w towarzystwie, to jeszcze pożyjemy.
Wyjęłam w końcu pieczeń z piekarnika, postawiłam ją na stole, jednak nie zdjęłam pokrywy brytfanki. Z niepewnym uśmiechem objęłam wszystkich wzrokiem i zrozumiałam, jak bardzo się od siebie różnią. Jak bardzo mogą się nie zrozumieć. Jak szybko mogą wstać i opuścić mnie, moje atelier i całe życie. Zacisnęłam dłoń w pięść. Wierzyłam jednak w szczęście bezbrzeżne i opaczność losu. W zrozumienie.
— Zebraliśmy się tutaj, że tak zacznę po kościołkowemu, w dość ważnej dla mnie sprawie. Przede wszystkim jestem wam winna przeprosiny za to, że zniknęłam na całe trzy miesiące. Wiem, że miał to być tylko miesiąc, ale jednak czasami mam w życiu fart. — Byłam prawie pewna, że w tym miejscu January pomyślała o jakimś ciętym komentarzu. — Niemniej jednak przepraszam i chciałabym was sobie szerzej przedstawić.
— Mnie znacie, ale siebie niekoniecznie. Jesteście moimi przyjaciółmi i chciałabym, byśmy się znali. Wiem, że są tu ludzie, którzy myślą zupełnie inaczej niż reszta moich gości. Wiem, że żyjecie z czego innego, wyznajecie inne zasady, że jesteście inni. Wiem, że nie powinnam tego robić. Parować was na szybko, na siłę… Jednak w moim życiu trochę się zmieniło. Nie mówiłam wam tego wszystkiego przez telefon, bo nie wiedziałam, jak na to zareagujecie. Wiem jednak, że nie mogę milczeć. A że zawsze byłam sobą… — Rozłożyłam ręce. — Taką mnie kochacie.
Rick uśmiechnął się, kręcąc głową.
— Fanny, zawsze wybierasz najgorsze sposoby porozumienia się z tymi, którzy cię kochają — powiedział i zaśmiał się, razem z Louise. — Myślę, że jesteśmy na tyle dorośli, że zachowamy zdrowy rozsądek.
Obyś miał rację — pomyślałam sobie. Mówiłam dalej:
— W takim razie jeszcze raz was sobie przedstawię. Ale wiecie, ostrzegałam. To jest Rick. — Wskazałam na mężczyznę. — Poznałam się z nim przez forum BDSM, które razem moderowaliśmy. Spotkaliśmy się kilka razy, wymieniliśmy poglądy i doświadczenia. Rozmawialiśmy ze sobą przez kilka miesięcy. Udało mi się zaobserwować, jak zaczynał swoje nowe życie, związane właśnie z BDSM. Jest moim zagubionym przyjacielem i cieszę się, że będę mogła dłużej się z nim dogadywać, bo zostaję w mieście. Rick, kochany, chcesz coś dodać, że się tak śmiejesz?
— Pomachałbym, ale sądzę, że wszyscy wiedzą, że Rick to ja — zaśmiał się.
— Chciałam to zrobić łagodniej — westchnęłam, słysząc, jak January poprawia się na krześle. — Ale wybaczcie, możecie się czuć tak, jak w przedszkolu. Nie wymyśliłam lepszego sposobu.
Wskazałam na January.
— To jest kobieta, której zawdzięczam moje zdrowie psychiczne, pozostanie w jednym kawałku. January to moja przyjaciółka, ba, druga matka, która wytłumaczyła mi granicę między dwoma światami. Matkowała w momencie, kiedy nie musiała tego robić, bo na kilka lat straciła córkę. Niemniej jednak nie popadła w totalną depresję, za co ją podziwiam i pewnie będę to robić do końca życia. Jest najlepszym, co może człowieka spotkać na dnie. Wyciąga na wierzch. Bardzo się cieszę, że będę mogła dłużej bywać w jej domu i cieszyć się jej szczęściem. Cieszyć się, że Louise wróciła do domu. — Rzuciłam nerwowy uśmiech dziewczynie, która uniosła kciuk w górę i szczerzyła do mnie kły. January tylko westchnęła i kiwnęła głową bez słowa. Kontynuowałam:
— To jest Rachela, moja najlepsza modelka. — Wskazałam na albinoskę, która powachlowała się wachlarzykiem. — Znamy się kilka miesięcy, ale dzięki niej miałam się za co utrzymać w nowym mieście. Weszłam z hukiem do świata malarzy dzięki jej pomocy. Nigdy nie miałam pod ręką tak zdolnej modelki. Cieszę się, że wszystko między nami jest w porządku, no i słyszałam o nowych wspólnych zamówieniach. Będę miała kupę roboty, ale… zostaję przecież w domu.
Jestem pewna, że January powoli zaczynała myśleć, że trzy miesiące spędzone z Rose były ostatnimi wspólnymi miesiącami. Nawet nie wyobrażałam sobie, co zrobi, kiedy opowiem jej o Ginie…
— Na końcu mamy Ginę, moją byłą dziewczynę, z którą kieruję stadniną. To naprawdę dobra kobieta, która wprowadza w obieg hipoterapię i robi wszystko, by zwierzęta miały jak najlepszy dom. Cieszę się, że mogę pilnować z nią tego interesu, w który zainwestowałam. I…
Zawahałam się. Zamrugałam oczami. Nie rycz, do jasnej cholery!
— Cieszę się, że poniekąd dzięki Ginie zrozumiałam, że kocham Rosalie Lewis i to właśnie z nią chcę spędzić resztę życia. I spędzę ją, prawdopodobnie mieszkając właśnie tutaj, w tym mieście, blisko was. Chciałabym stworzyć z wami jedną, wielką, cholernie szczęśliwą rodzinę, bo zamierzam się ustatkować. Z Rosalie. Tutaj. Nie ma jej dzisiaj, ponieważ dopina na ostatni guzik wszystkie rzeczy związane z przeniesieniem siedziby. Ja…
— Wystarczy, Fanny — odezwała się January.
Uniosłam głowę i spojrzałam kobiecie w oczy. Nie była zadowolona. Ba, była zła i zraniona, czyli zupełnie taka, jak sobie wyobrażałam. W jej oczach znów było pełno bólu, który tym razem ja jej sprawiłam…
— A ja myślę — przerwał nadchodzącą wypowiedź Rick — że Fanny ma prawo wyrazić to, co czuje. Ba, ma prawo się z nami tym podzielić, skoro jesteśmy jej najbliżsi…
— I ty masz czelność wypowiadać się o bliskości? — weszła mu w słowo January. Rick spojrzał na nią ze zdumieniem. — Ty, który ledwie wiesz albo w ogóle nie wiesz, czym ta bliskość jest?
Mężczyzna wyprostował się na krześle.
— Jakie masz prawo do oceniania innych?
— Takie samo jak każdy, a nazywa się ono wolnością słowa. Spójrzmy prawdzie w oczy. — Twarz January wykrzywiła się w grymasie zbliżonym do drwiny. — Obracasz się w kręgach tego całego BDSM. Krzywdzisz innych, wmawiając im przy tym, że to przyjemne. Z iloma kobietami sypiasz? Ile wykorzystujesz? Przyznasz się, czy nie masz odwagi?
— January… — zaczęłam, ale Rick uciszył mnie gestem.
— Droga… January — zaczął spokojnie. — Nie będę tłumaczył tu teraz istoty BDSM, bo zakładam, że nie mamy na to czasu. Sypiam natomiast z trzema kobietami i żadna nie czuje się przy tym wykorzystywana, zapewniam.
Kobieta prychnęła.
— Doskonale wiem, czym to jest, nie obchodzą mnie ludzie dorośli w tej kwestii, aczkolwiek… — Tu znów zmierzyła go wzrokiem. — Nie podoba mi się, że cierpią przez to młode, niedoświadczone dzierlatki. Wiele kobiet wchodzi w to tak po prostu. A więzi i umowy, i przede wszystkim ludzkie potwory, niszczą im życie zawczasu. Każdy może w tym uczestniczyć, ale jeżeli ma całkowitą świadomość — ściszyła głos — i wie, na czym to polega.
Przymknęłam oczy. Zaraz mi się tu normalnie zagryzą.
Otworzyłam je, gdy usłyszałam dzwonek telefonu. W tym samym czasie Rick już otwierał usta, aby coś powiedzieć.
— Przepraszam na moment — powiedziałam szybko i prawie pobiegłam w stronę telefonu. Za plecami słyszałam, jak do rozmowy wtrąca się Rachela. Co za ulga!
Nie trwała ona jednak długo — tylko do czasu, aż zobaczyłam, kto dzwoni. Charlie.
Odebrałam telefon drżącymi rękami.
— Co? — rzuciłam, starając się nie rozlecieć. Zamknęłam za sobą drzwi łazienki, w której nagle się znalazłam.
— Ty mała suko — warknęła. — Znów namieszałaś jej w głowie! I myślisz, że to będzie długotrwałe? To twoje szczęśliwe gniazdko, które próbujesz sobie uwić?! Nie znasz jej tak dobrze, jak ja. Jesteś w błędzie. I zapewniam cię, długo to nie potrwa. Prędzej czy później znajdzie się w moim łóżku — wyrzuciła z siebie jednym tchem.
Odetchnęłam i potarłam czoło. Kropelki potu zgromadziły mi się na czubku nosa, pociągnęłam nim i starałam się sobie przypomnieć, co odpowiedziałaby na to Fanny, której na niczym nie zależy.
— Wkurzasz się o to, że przeszła jej ochota na twoją starą dupę? Wiesz, Charlotte, spójrz w lustro, znajdziesz odpowiedź, dlaczego Rose odmówiła ci przyjemności — rzekłam cicho, starając się uwiesić tej jednej rzeczy. Wieku. — W końcu nie zawsze można być pięknym i bogatym. Po czasie człowiek jest jak taka wytarta szmata, wiesz, niby z jedwabiu, ale nadal szmata. Może skorzystasz na hipoterapii u Giny? Co prawda, nie jesteś chora na głowę, ale może…
— Jeszcze zobaczymy — warknęła znów. — Pamiętaj, że ciebie tu teraz nie ma — rzuciła i rozłączyła się.
Włożyłam telefon do kieszeni i wyszłam z miną, która zapewne mówiła, że nienawidzę świata. Wszyscy ją zauważyli, ja natomiast zwróciłam uwagę, że są jacyś bardziej odprężeni. Rozłożyli sobie nawet obiad, na co uśmiechnęłam się lekko. Ich twarze mówiły mi w głowie same miłe rzeczy. Zatrzymałam się przed stołem, jeszcze raz objęłam ich wzrokiem i zapytałam:
— Czy gdy mój świat, związany z Rosalie, będzie się walił, to będę mogła na was liczyć?
Wszyscy wstali, widząc, że zaczęłam płakać. Najpierw dopadły mnie dziewczyny, potem January i Rick. Posadzili mnie na moim krześle, podali szklankę wody, obiecywali, że nigdy mnie nie opuszczą.
— A siebie nie zagryziemy — dodała January, patrząc na Ricka z pewnością w oczach. Z takimi… iskierkami.
Rosalie wyszła spod prysznica. Osuszyła ciało ręcznikiem, zaplotła mokre blond włosy w luźny warkocz i poszła do kuchni. Zaparzyła sobie herbatę, po czym przeszła do sypialni. W momencie, w którym stawiała filiżankę na nocnym stoliku, zadzwonił telefon. Spojrzała na wyświetlacz i westchnęła cicho.
— Charlie — mruknęła. Położyła się na łóżku.
— Przeszły ci już dąsy na mnie? — zapytała przyjaciółka.
— Charlie, ja się nie dąsam, ja po prostu…
— Zakochałaś się, wiem — wpadła jej w słowo. Nie jesteś odosobnionym przypadkiem miłości — zauważyła. — I nie zmienia to faktu, że seks to tylko seks.
— Przecież wiesz, że tak nie jest. Nie między nami, nie między mną a Fanny.
Charlie prychnęła.
— Może mi powiesz, że mnie też kochasz? — żachnęła się. — I ile procent tej twojej miłości jest do mnie, sądząc po twoim dzisiejszym zachowaniu? Trzydzieści?
Rose ugryzła się w język. Dokładnie tyle by jej było, gdyby musiała przeliczać.
— Nie zachowuj się jak dziecko, Charlie — powiedziała tylko zmęczonym głosem.
— To ty się tak zachowujesz. Ponoś odpowiedzialność za swoje czyny.
— Odpowiedzialność? — podniosła nieznacznie ton. — W porządku, poniosę, ale co to oznacza w stosunku do nas? Że mam z tobą uprawiać seks, bez względu na to, czy chcę, czy nie, i że w tej sytuacji, w której wszyscy się znaleźliśmy, można to uznać za zdradę? A ty nadal będziesz wystawiać mnie z moim byłym? — przypomniała jej fakt istnienia Gabriela, pomijając przy tym fakt istnienia byłej kobiety Charlie.
— Dzieciaku… — Charlotte zaśmiała się krótko. — Pojęcie zdrady nie istnieje w świecie BDSM, dobrze o tym wiesz. A z Gabrielem łączą mnie tylko interesy, już o tym rozmawiałyśmy. Poza tym wybór należy do ciebie. Prędzej czy później pojawisz się w klubie. Z twoją Fanny bądź bez niej. Tam też się spotkamy. Tam już jednak może nie być tak…
Zamilkła, szukając zapewne odpowiednich słów, ale Rose jej przerwała.
— Charlie, ja nie zamierzam powtarzać tej całej historii wokół nas — powiedziała. — Jeśli chcesz się bawić w te swoje intrygi, to sama. Dzisiejszy dzień nie należał do tych najprzyjemniejszych. Poza tym okoliczności jednak trochę się zmieniły i mimo wszystko to Fanny jest teraz na pierwszym planie.
— Przyjdziesz do mnie sama, Rosalie, zobaczysz — odparła przyjaciółka. — To nie jest dobry związek. Nie w tym świecie.
— Do cholery, Charlie! — Rose usiadła na łóżku. — Musi być, rozumiesz? Bo tylko przy niej czuję pełnię szczęścia, tę pieprzoną kompletność! Okej, niech ci będzie, pojęcie zdrady nie istnieje, ale nie oznacza to, że będziemy sypiać ze sobą zamiennie!
— A w ogóle będziemy sypiać? — zapytała Charlie. Rose westchnęła znów. Milczała, więc kobieta wzięła to za dobry znak. — Będziemy — odpowiedziała za nią. Dobranoc, Rosalie — dodała jeszcze i rozłączyła się.
Rose opadła na łóżko ponownie. Nie potrafiła odpowiedzieć na to pytanie. Owszem, podniecała ją, zawsze ją przecież podniecała, ale jednak Fanny… Cholera. BDSM rzeczywiście wykluczało pojęcia funkcjonujące normalnie. Wypaczało je. Dostosowywało. Nawet Rick się ich trzymał. Na tyle, na ile zdążyła go poznać, zdążyła też wywnioskować, że mimo iż kocha swoje kobiety — wszystkie trzy — zdarza mu się sypiać z innymi. To było cholernie normalne. Cholernie. Tylko dlaczego czuła wewnątrz jakiś niepokój? Powinna była ustalić z Fanny zasady, skonstruować coś na kształt umowy. Nie zamierzała przecież wychodzić z tego środowiska, nie potrafiła. Fanny zresztą też nie. Co będzie jednak, jeśli dziewczyna… poczuje zazdrość? Mogłaby? Westchnęła po raz kolejny. Przesunęła bezwiednie dłońmi po swoim nagim ciele, zsunęła palce na łechtaczkę i zamknęła oczy. Zaczęła poruszać nimi w sobie tylko znanym rytmie, oczyszczając przy tym umysł ze wszystkich niepożądanych myśli. Kilka chwil później jęknęła, słysząc dzwonek telefonu. Przez moment miała wielką ochotę go po prostu zignorować, ale ochota ta minęła szybciej, niż się pojawiła. Za bardzo rozpraszał. Zrezygnowała więc z masturbacji i odebrała, nie patrząc na wyświetlacz.
— Rosalie Lewis, słucham.
— Jak oficjalnie — zaśmiała się Fanny po drugiej stronie. — Jak tam minął ci dzień, kochanie?
Rose uśmiechnęła się pod nosem.
— Był długi i ciężki — mruknęła. Wstała tylko po to, aby nałożyć szlafrok, i położyła się znów. — A twój?
— Mój podobnie. Myślałam, że nie zdążę z tym całym przyjęciem, ale się udało… Wiesz, nawet tak bardzo się nie gryźli, jak mówiłam, że by mogli. January tylko wymieniła parę ciętych słów z Rickiem, ale on umie odpowiadać kobietom. — Fanny na chwilę zamilkła, jakby się zastanawiała. — Wiesz, cieszę się, że to prędzej czy później zaakceptują. To dla mnie strasznie ważne.
— W takim razie ja także się cieszę — powiedziała Rose. — Mówiłam, że wszystko będzie w porządku. Tak działasz na ludzi wokół siebie.
— Niby. Ale wiesz, pozostaje temat twojego poznania January. To może być trudne. Ale mamy czas. Tylko że… Rose, mogę cię o coś zapytać?
Rosalie zignorowała wzmiankę o spotkaniu tej kobiety.
— Oczywiście, że możesz.
— Spotkałaś się z Charlie dzisiaj?
Stłumiła jęk. Spodziewała się tego pytania, ale jakoś nie bardzo odpowiadał jej temat. Cóż, kobiety…
— Tak, Fanny — odparła spokojnie.
— Ach — bąknęła. — Dzwoniła do mnie pochwalić się, że była. Chciałam się tylko upewnić, czy czegoś sobie za bardzo nie wymyśliła. Spoko.
— Spoko? — powtórzyła Rose, zaskoczona. — Zaraz… po co do ciebie dzwoniła?
— Nom, dzwoniła. Przerwała gorszą burzę podczas przyjęcia, ale nie była lepsza. Wyzwałam ją od jedwabnych, starych szmat. Wiesz, niby jedwab, ale już z lekka do dupy.
Rosalie się roześmiała.
— Z pewnością ją to ucieszyło. A co do wymyślania, to zapewne się przekonamy. Myślę, że nie będzie większych problemów.
— Myślisz? Ona nigdy nie brzmi jak łatwy problem, a tym razem była wkurzona. — Dziewczyna westchnęła. — Nie wiem, co o tym myśleć, kochanie. Irytuje mnie, a jednocześnie będę musiała z nią dłużej współpracować przez wzgląd na stajnię.
— Wydaje mi się, że nie tylko z tego względu — mruknęła cicho Rose. — Ale porozmawiamy o tym później, dobrze? O niej. Mam większy problem: twoja modelka uciekła z miasta, przez co nie mogę zrobić jej ostatnich zdjęć.
— Och, cóż, okazało się, że ja mam całkiem sporo zleceń malarskich i też muszę z niej skorzystać. I co teraz? Powiedziała mi, że jest praktycznie wolna, nie wiedziałam, że praktyka oznacza kilka godzin w jedną i drugą stronę, nie mówiąc o zdjęciach. A chciałam jutro zacząć szkic… — powiedziała jakby do siebie.
— W porządku, spotkam się z nią, jak wrócę, jeśli oczywiście znowu przede mną nie ucieknie. Zdjęcia można zrobić wszędzie.
— Jasne, pogadam z nią o tym na spokojnie, skarbie — oznajmiła Fanny wesołym tonem. — W końcu będziemy normalnie razem pracować. Miłe uczucie. Idę, muszę ogarnąć istnienie. Kiedy przyjedziesz?
Rose skrzywiła się lekko na wzmiankę o normalnej pracy. Już to sobie wyobrażała. Ona i Rachela na jednej płaszczyźnie — zawodowej. Dziewczyna, która uważała Rose za potwora, przez którą Rose o mało nie dostała zawału — w najbardziej optymistycznej wersji — i z którą oczywiście spała. Świetnie. Spała i z przyjaciółką Fanny, i z samą Fanny. Jakie szczęście, że nie spała z Rickiem! Byłby komplet.
— Nie wiem jeszcze — odpowiedziała po chwili. — Ale będę cię informować.
— Ach, szkoda. Chciałam zaplanować jakąś kolację, ale rozumiem. Wszystko w porządku?
— W porządku, Fanny. — Rose nieco minęła się z prawdą. — Uprzedzę cię, żebyś miała czas.
— Cieszę się. I pamiętaj, że możesz ze mną o wszystkim porozmawiać, kiedy cię coś gryzie. Serio. Nie jestem mistrzynią w wymyślaniu sposobów na łatwe życie, ale… Może pomogę?
Rosalie znów się zaśmiała.
— Fanny, ja nie potrzebuję pomocy. Mam to, czego chciałam. Dobranoc — zakończyła.
— Dobranoc, Rose — rzuciła dziewczyna i wyłączyła się, wzdychając.
Następny dzień nie przyspieszył powrotu Rose, wręcz przeciwnie. Współpracownicy podczas zebrania mieli ogromny problem z ustaleniem, kto jedzie, a kto zostaje, aż ostatecznie w pewnym momencie była gotowa wstać i wyjść. Powstrzymał ją jedynie fakt, że to ona była prezesem, to ona zatrudniła większość z nich i to ona musiała nimi pokierować. Dała im tydzień na podjęcie decyzji i zaznaczyła, że na następnym takim zebraniu podejmie ją za nich, jeśli sami tego nie zrobią. Nie mogła ściągnąć do nowej placówki nowych ludzi, bo wtedy rzeczywiście zaczynałaby od zera. Potrzebowała części starej kadry, by móc uzupełnić ją nową i nie zawracać sobie głowy szkoleniami i im podobnymi. Nowi ludzie mieli również zostać zatrudnieni tu, bo siłą rzeczy zwalniały się miejsca. Jedną z osób, które Rose wyznaczyła do wyjazdu bez możliwości podjęcia decyzji samodzielnie, była Rita. Pani prezes wolała mieć ją na oku, mimo że nie odpowiadały jej kompetencje tej kobiety. Liczyła na to, że Rita nie wyrazi chęci zmiany miejsca zamieszkania, dzięki czemu będzie mogła zatrudnić w końcu sekretarza geja, i to nie jednego, a dwóch.
Grubo po południu Rosalie nadal siedziała w przeszklonej sali przeznaczonej na zebrania. Opierała łokcie na blacie i pocierała skronie, wpatrując się ze skupieniem w notatki Rommana i swoje własne. Romman zaś rozparł się na krześle i wypatrywał czegoś na suficie z uwagą godną pozazdroszczenia. Rose wolała nie pytać, co takiego tam widział. Z zebrania wyszli już wszyscy poza nimi. Steve krążył po pomieszczeniu jak lew zamknięty w klatce, ale ona wiedziała, że jemu jednemu nie przeszkadza zmiana miejsca pracy. Nie był tym szczególnie zachwycony przez wzgląd na powód tej decyzji, ale sam pomysł otwarcia nowej placówki przypadł mu do gustu. Natomiast nie trzeba mówić, że Romman był zachwycony.
— Masz błędy w tym sprawozdaniu — powiedziała w końcu Rose, nie odrywając spojrzenia od okazałych rozmiarów ekranu tabletu, który leżał na stole.
Zastępca spojrzał na nią pytająco.
— Chodź, pokażę ci — przywołała go. — Popatrz. — Kiedy się nad nią pochylił, zaczęła przewijać ekran palcem. — Nie możemy przenieść w nowe miejsce połowy pracowników, bo miejsca nie będzie tyle co tu. Nie zapominaj, że to w tej okolicy mamy magazyny, ciężki sprzęt i fachowców od wszystkiego. Dlatego — przeskoczyła kilka kolejnych stron i skasowała parę zdań — z nowej placówki zrobimy centrum dowodzenia. Wszystkie projekty nadal mają przepływać przeze mnie i czekać na moje zatwierdzenie. To samo tyczy się tych, które chcesz zacząć. Jak się spiszesz, zastanowię się nad rezygnacją z tego drugiego nakazu. Może zasłużysz na wolną rękę. Oczywiście — Rose podniosła na niego wzrok — będziecie przyjmować mniej zleceń, bo większość przekierujemy na nowe stanowisko. — Zamilkła. — Rozumiesz?
Romman pokiwał głową.
— Poprawię to i wyślę ci nową wersję.
— W porządku. — Pani prezes odchyliła się na krześle. — Zastanów się przy okazji nad uzupełnieniem kadry.
— Ile mam czasu?
— Do końca tygodnia.
Nawet jeśli mu to nie pasowało, nie dał po sobie niczego poznać. Skłonił głowę i wyszedł, zabierając ze sobą zgromadzone dokumenty. Rose spojrzała na Steve’a, który stał teraz z założonymi rękami i wpatrywał się w drzwi.
— Będziesz miała dwa razy więcej pracy — powiedział.
— I dwa razy więcej ludzi do tej pracy — zauważyła.
— Fakt. — Zerknął na nią. — Masz ochotę na piwo?
Rose wskazała na tablet.
— Może w innym stuleciu, jak już przekopię się przez te bazgroły.
Przyjaciel zaśmiał się i machnął ręką.
— Ja idę. — Skierował się do wyjścia. — Nie siedź długo.
— Baw się dobrze! — zawołała za nim Rose.
Nie zamierzała siedzieć długo, ale nie miała też wyjścia. Musiała przeczytać wszystkie dokumenty, które przeszły przez firmę podczas jej nieobecności, koncentrując się zwłaszcza na tych, które w niej zostały. Sięgnęła po notatnik i ołówek i zaczęła zapisywać swoje spostrzeżenia. Kwadrans później wstała, rozłożyła na sporym blacie duży arkusz kalki kreślarskiej i zaczęła rysować. Brakowało jej projektowania, a nie pracy z dokumentami. Zamierzała stworzyć luźny projekt, a później go sprzedać. Po pierwszej, podstawowej warstwie uwagę Rose przykuł wibrujący telefon, który włączyła godzinę wcześniej. Zatknęła ołówek za ucho i kliknęła w migający na ekranie kafelek. Wiadomość.
Nadawca: Charlotte Black.
Wciąż pracujesz?
Rose uniosła na moment brwi. Potarła palcami nos w zamyśleniu. Nie zadzwoniła? A to nowość. Kliknęła Odpowiedz.
Nadawca: Rosalie Lewis.
Tak.
Wiadomość zwrotna przyszła po kilku sekundach.
Nadawca: Charlotte Black.
Napijesz się ze mną wina?
Rosalie zagryzła wargę. Mogła jej wtedy jakoś wytłumaczyć, powiedzieć cokolwiek, ostatecznie tyle była jej winna przez wzgląd na ich relacje. Charlie przecież poniekąd wytłumaczyła się ze spotkań z Gabrielem, człowiekiem wielce niepożądanym. Rozchodziło się tu o Lisę, która najwyraźniej potrzebowała jego pomocy, a Charlotte zamierzała jej tę pomoc zapewnić. Rose tymczasem ot tak wyrzuciła Charlie za drzwi. Nie było to do końca w porządku. Pomijała już fakt, że i Charlie nigdy nie była wobec niej do końca w porządku, ale przecież ona nie była Charlie, nie musiała postępować w ten sam sposób. Poza tym nie ustaliła z Fanny żadnych reguł. Związek jakieś narzucał, owszem, ale one tworzyły inny związek, nie taki zwykły. Fanny nie okazywała zazdrości, Rose mogła więc założyć, że po prostu zazdrosna nie była. Czy mogła być zazdrosna przy relacji BDSM w momencie, gdy nie zostały określone żadne granice?
Pani prezes ponownie kliknęła Odpowiedz.
Nadawca: Rosalie Lewis.
Napiję się z tobą wina.
Wcisnęła Wyślij, po czym zaśmiała się na widok tej konwersacji.
— Prawie jak w cholernym Greyu — mruknęła do siebie.
— Nie całkiem — usłyszała za plecami kobiecy głos, więc się odwróciła. Charlie stała w szklanych drzwiach sali konferencyjnej. W jednej ręce trzymała kieliszki, w drugiej butelkę wina. Uśmiechała się. — Śmiem twierdzić, że mam większe jaja od Christiana — powiedziała. — I lepszy gust, jeśli chodzi o kobiety.
Rose roześmiała się znów. Kochanka weszła i stanęła tuż przed nią. Obrzuciła zaciekawionym spojrzeniem sylwetkę Rose, zatrzymując je dłużej na ołówkach powtykanych za pasek spódnicy i wszędzie, gdzie to było możliwe. Pokręciła głową.
— Wyglądasz jak seksowniejsza wersja Kopciuszka, dzieciaku — stwierdziła. Ustawiła kieliszki na stole, otworzyła wino i nalała. Podała jeden Rosalie, po czym spojrzała na rozpoczęty projekt. — Nowe zlecenie?
— Nie. To w ramach rozrywki — odparła Rose, przyglądając jej się.
— Hmm. Interesujące — mruknęła. — Na sprzedaż?
— Kiedy skończę. — Rose napiła się wina, a następnie uśmiechnęła się pod nosem. — Merlot? — zapytała.
— Jak lubisz — szepnęła Charlie, przesuwając palcami po śladach ołówka.
— Charlie — zaczęła. Odstawiła kieliszek na bok. — Jestem ci winna przeprosiny…
— Nie chcę twoich przeprosin, Rose — przerwała jej. Kiedy Rose chciała odpowiedzieć, Charlie podeszła do niej raptownie i położyła palec na jej ustach. — Chcę czegoś innego. Wiem, że ty także tego chcesz. Tych wspólnych miesięcy nie da się tak łatwo wymazać.
— Nie zamierzałam tego robić — mruknęła Rose, muskając wargami wnętrze jej dłoni.
Charlotte miała jednak inne plany. Chwyciła ją za podbródek i obróciła jej głowę w bok. Przysunęła się bliżej, sięgnęła do splecionych włosów i przytrzymała w mocnym uścisku. Rosalie zacisnęła zęby.
— To dobrze — szepnęła jej do ucha. — Obiecałaś mi coś.
Rose pamiętała. Pamiętała, jak mówiła, że od niej nie odejdzie, bo to niemożliwe. Nadal tak uważała, chociaż miała pewne obawy co do możliwości i niemożliwości. Charlie jednak nie dała jej czasu do namysłu. Wypuściła Rose, uniosła ją nieznacznie i pomogła usiąść na stole, po czym zaczęła całować tak gwałtownie, że ta niemalże traciła oddech. Swoim zwyczajem pozbawiła jej bluzkę guzików, przeniosła niecierpliwe wargi na piersi Rose i równocześnie podciągnęła jej spódnicę. Rose chwyciła Charlie za włosy, objęła jej biodra udami i się odchyliła.