Kwaidan. Demony japońskiego folkloru - Lafcadio Hearn - ebook

Kwaidan. Demony japońskiego folkloru ebook

Lafcadio Hearn

3,8

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

„KWAIDAN” ZNACZY „OPOWIEŚCI NIESAMOWITE” – PRZERAŻAJĄCE HISTORIE O DUCHACH I DEMONACH, NAWIEDZENIACH I EGZORCYZMACH ZACZERPNIĘTE Z JAPOŃSKIEGO FOLKLORU.

Wyjątkowy zbiór subtelnych, a zarazem upiornych opowiadań o zjawiskach nadprzyrodzonych z dawnych czasów. Szkice świata nierzeczywistego, ale napawające poczuciem duchowego realizmu. Budząc grozę, mają zarazem stanowić przestrogę i refleksję nad ułomną ludzką naturą, pokazać tajemną drogę wiodącą z powrotem do równowagi pomiędzy światami żywych i umarłych.

Historie te wychwalają męstwo i poświęcenie, hołubią gościnność i prawdomówność, hołdują rzetelnej pracy. Opowiadając m.in. o Yuki-onnie, czyli kobiecie śniegu, albo o bezuchym mnichu Hōichim, przeszły już do kanonu podań ludowych.

Opowieści zgromadzone i spisane przez Lafcadio Hearna – człowieka Zachodu, który przyjął Japonię za swoją ojczyznę – dowodzą, że w odpowiedniej formie literatura grozy może stać się arcydziełem. Zbiór uzupełniają trzy eseje na temat owadów i ich związku z wierzeniami japońskimi.

Zakorzenione w tradycji, przyprawiające o dreszcz opowieści grozy z „Kwaidanu” stanowią nieodłączną część dziedzictwa Japonii stale obecną w literaturze, filmie czy komiksie. Wielokrotnie inspirowały twórców współczesnej kultury i popkultury. Każdy zainteresowany yōkai i yūrei po prostu powinien je znać.

Lafcadio Hearn (wł. Patricio Lafcadio Tessima Carlos Hearn, a w j. japońskim: Yakumo Koizumi; 1850- 1904) – pisarz tworzący w języku angielskim i japońskim, znany głównie z opisów kultury i folkloru Japonii. Spośród wielu jego książek najsłynniejszy jest właśnie zbiór legend i opowieści niesamowitych „Kwaidan”. W czternastym roku po przybyciu do Japonii Hearn zmarł, ciesząc się sławą „japońskiego pisarza narodowego”

„Książka tak japońska, jak haiku.”

„Kwaidan”. Wstęp do wydania japońskiego

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 136

Oceny
3,8 (13 ocen)
6
3
1
2
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Fruehmette

Całkiem niezła

3,4
00

Popularność




 

 

 

 

 

 

 

O JAPOŃSKIEJ WYMOWIE

 

 

 

 

Poniższe zasady, choć uproszczone, dadzą czytelnikowi nieznającemu języka japońskiego ogólne pojęcie na temat japońskiej wymowy.

Istnieje pięć samogłosek: „a” (jak w mama), „i” (jak w miska), „u” (jak w buk), „e” (jak w serweta) oraz „o” (jak w pole). Chociaż niektóre samogłoski stają się w pewnych połączeniach prawie „bezgłośne” – dla celów, o których mowa, zjawisko to można spokojnie zignorować.

Spółgłoski odpowiadają mniej więcej dźwiękom w języku polskim, z wyjątkiem „r”, które w rzeczywistości wypada gdzieś pomiędzy „r” a „l” (dlatego Japończycy mają problem z rozróżnieniem „r” i „l” w innych językach) oraz „f”, które jest znacznie bliższe „h”.

Pisownia „KWAIDAN” oparta jest na dawnej wymowie japońskiej; kiedy Hearn przybył do Japonii, posługiwano się jeszcze ortografią odzwierciedlającą tę wymowę. We współczesnym języku japońskim słowo to wymawia się jako „KAIDAN”.

 

 

 

 

 

 

WSTĘP

 

 

 

 

Publikacja nowego tomu znakomitych studiów Lafcadio Hearna o Japonii przypada, jak na ironię, na miesiąc, w którym świat z napięciem oczekuje wiadomości na temat najnowszych wyczynów japońskich pancerników. Nie wiadomo, jaki będzie wynik walk toczących się pomiędzy Rosją a Japonią, w których naród ze Wschodu wyposażony w zachodnią broń i przepasany zachodnią siłą woli mierzy się z jedną z największych potęg Zachodu. Nikt nie jest na tyle mądry, by przewidzieć rezultat starcia tych cywilizacji. Możemy jedynie zgłębić cechy zaangażowanych w wojnę narodów, formułując nadzieje i obawy na podstawie psychologicznego portretu tych dwóch cywilizacji, nie zaś na czysto politycznych i statystycznych badaniach skomplikowanych kwestii związanych z toczącą się wojną. Naród rosyjski miał literackich rzeczników, którzy od kilku pokoleń fascynowali europejską publiczność. Japończycy nie mogą się poszczycić uznanymi w kraju i poza jego granicami pisarzami, takimi jak Turgieniew czy Tołstoj. Potrzebują tłumacza.

Żadna orientalna rasa nie miała tłumacza bardziej wnikliwego i darzącego ją sympatią większą niż Lafcadio Hearn Japonię. Przetłumaczył japońską kulturę na naszą mowę zachodnią. Długi pobyt w tym kraju, giętkość umysłu, poetycka wyobraźnia i cudownie przejrzysty styl umożliwiły Hearnowi podjęcie się najbardziej delikatnych zadań literackich. Zobaczył cuda i opowiedział o nich w cudowny sposób. Niemal wszystkie aspekty współczesnego życia Japonii, czy też zagadnienia społeczne, polityczne i wojskowe związane z obecnym konfliktem z Rosją, zostały wyjaśnione w tej czy innej książce, którą Lafcadio Hearn oczarował amerykańskich czytelników.

Kwaidan nazywa on „opowieściami i studiami o rzeczach niezwykłych”. Książka mogłaby natchnąć do spisania setek myśli, miałyby one jednak wspólny mianownik: osobliwość. Już sama lektura tytułów ze spisu treści jest jak słuchanie dobiegających z oddali dźwięków buddyjskiego dzwonu. Niektóre opowieści pochodzą z czasów zamierzchłych, a jednak zdają się oświecać dusze i umysły mężczyzn, którzy w tej chwili tłoczą się na pokładach japońskich krążowników pancernych. Wiele historii opowiada o kobietach i dzieciach – z tej pięknej materii utkano najwspanialsze bajki świata. One również są osobliwe – japońskie panny i żony oraz bystre, ciemnowłose dziewczynki i skośnoocy chłopcy; są tacy jak my, a jednak inni; ich niebo, wzgórza i kwiaty różnią się od naszych. Dzięki magii przedstawionej przez Hearna, właściwie jej jedynego spośród współczesnych pisarzy mistrza, w tych delikatnych, przejrzystych, czasem upiornych szkicach o nierealnym dla nas świecie, niemal namacalnie doświadczamy poczucia duchowej rzeczywistości.

W przenikliwym i pięknym eseju autorstwa Paula Elmera More’a, zamieszczonym w „Atlantic Monthly” w lutym 1903 roku, sekret magii Hearna wyjaśniony jest tym, że w jego dziełach można odnaleźć „przecięcie się trzech dróg”. „Do głębokiej religijności Indii – w szczególności buddyzmu – który historia wszczepiła w zmysł estetyczny Japonii, Hearn wnosi interpretacyjnego ducha nauki zachodniej; te trzy tradycje dzięki wyjątkowym zdolnościom jego umysłu splatają się i tworzą jeden bogaty i nowatorski związek – związek tak rzadki, że dzięki niemu zaistniały w literaturze nieznane jej wcześniej psychologiczne przeżycia”. Esej More’a został przyjęty przez Hearna z uznaniem i wdzięcznością, i jeśli byłoby możliwe przytoczenie go tutaj, stanowiłby on najbardziej odpowiednie wprowadzenie do tych nowych opowieści o starej Japonii, których treść, jak ujął to More, jest „tak cudownie spleciona z surowych marzeń Indii, subtelnego piękna Japonii i rzetelnej wiedzy Europy”.

 

Z wydania z 1904 r.

 

 

 

 

 

 

WPROWADZENIE

 

 

 

 

Większa część tomu Kwaidan, czyli opowieści niezwykłe, została zaczerpnięta ze starych japońskich ksiąg, takich jak Yasō-Kidan, Bukkyō-Hyakkwa-Zenshō, Kokon-Chomonshū, Tama-Sudaré i Hyaku-Monogatari. Niektóre z tych historii mogły mieć chińskie korzenie: bardzo niezwykły Sen Akinosuké z pewnością pochodzi z chińskiego źródła. W każdym przypadku jednak opowiadający tak ubarwili i przekształcili zapożyczenia, że nabrały one naturalności. Jedną z dziwnych opowieści, Yuki-Onna, zasłyszałem od mieszkańca wsi Chōfu, Nishitama-gōri, w prowincji Musashi. Nie wiem, czy ta legenda opowiadana w jego rodzinnej wiosce została spisana po japońsku, ale niezwykłe wierzenia w niej przekazywane pojawiają się z pewnością w rozmaitych zakątkach Japonii, w wielu ciekawych formach. Incydent z Riki-Baka był moim osobistym doświadczeniem, zapisałem go niemal dosłownie, zmieniając jedynie imię rodziny wspomniane przez japońskiego narratora.

 

L. H.

Tokio, Japonia, 20 stycznia 1904 r.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

KWAIDAN

 

 

 

 

 

 

HISTORIA MIMI-NASHI-HŌÏCHI

 

 

 

 

Ponad siedemset lat temu zatoka Dan-no-ura w cieśninie Shimonoséki była świadkiem bitwy, która położyła kres długiej rywalizacji Heiké, czyli rodu Taira, z Genji, rodem Minamoto. Wszyscy Heiké zginęli, wraz z kobietami, dziećmi oraz młodym cesarzem – pamiętanym jako Antoku Tennō. Morze i brzeg w tym miejscu są nawiedzane od siedmiuset lat… Gdzie indziej opowiadam o znajdowanych tam osobliwych krabach, zwanych krabami Heiké, które na grzbietach noszą obrazy ludzkich twarzy i według wierzeń są duchami wojowników Heiké[1]. Na wybrzeżu tym można zobaczyć i usłyszeć wiele niezwykłych rzeczy. W ciemne noce nad plażą i nad falami migoczą tysiące upiornych ogni – bladych świateł, które rybacy nazywają Oni-bi, czyli ogniami duchów; a kiedy tylko zrywa się wiatr, od morza dobiegają odgłosy potężnego krzyku, przypominające dźwięki bitewnej wrzawy.

Dawniej duchy Heiké były o wiele bardziej niespokojne niż teraz. Atakowały żeglujące nocą statki i próbowały je zatopić, nieustannie wypatrywały też pływaków, by pociągnąć ich na dno. Dla uspokojenia zmarłych wzniesiono w Akamagaséki buddyjską świątynię Amidaji[2]. W jej pobliżu, niedaleko wybrzeża, powstał także cmentarz z pomnikami na cześć cesarza, który utonął w morzu, i najważniejszych jego dworzan, a za spokój ich dusz regularnie odprawiano buddyjskie nabożeństwa. Po wybudowaniu świątyni i wzniesieniu grobowców Heiké stali się mniej dokuczliwi; od czasu do czasu jednak nadal dawali się we znaki, pokazując, że nie zaznali jeszcze zupełnego spokoju.

Kilka wieków temu żył w Akamagaséki niewidomy Hōïchi, który słynął z umiejętności śpiewu i gry na biwie[3]. Sztuk tych uczono go od maleńkości; już za młodu prześcignął swych nauczycieli. Został zawodowym biwa-hōshi, a sławę zyskał głównie dzięki deklamowaniu opowieści o Heiké i Genji; podobno gdy śpiewał pieśń o bitwie pod Dan-no-ura „nawet najgroźniejsze demony [kijin] nie mogły powstrzymać łez”.

Na początku kariery Hōïchi był bardzo biedny, znalazł jednak przychylnego człowieka, który wyciągnął do niego pomocną dłoń. Mnich Amidaji lubił poezję i muzykę i często zapraszał Hōïchiego do świątyni, aby ten grał i recytował. Był pod tak wielkim wrażeniem wyjątkowych umiejętności chłopca, że zaproponował mu, by zamieszkał w świątyni, a jego propozycja została przyjęta z wdzięcznością. Hōïchi otrzymał własny pokój, a w zamian za wyżywienie i dach nad głową musiał jedynie raczyć mnicha występami w niektóre wieczory, gdy ten nie był zajęty.

Pewnej letniej nocy mnicha wezwano, by odprawił buddyjskie modły w domu zmarłego; udał się tam ze swoim pomocnikiem, a Hōïchi został sam w świątyni. Wieczór był upalny, więc młodzieniec postanowił zażyć ochłody na werandzie przed swoim pokojem. Wychodziła ona na nieduży ogród na tyłach Amidaji. Tam Hōïchi czekał na powrót mnicha, samotność osładzając sobie grą na biwie. Minęła północ, a mnich nie wracał. Nadal było jednak zbyt gorąco, by znaleźć wytchnienie pod dachem, więc Hōïchi pozostał na dworze. W końcu usłyszał odgłos kroków dobiegający od strony tylnej bramy. Ktoś przeszedł przez ogród, wszedł na werandę i zatrzymał się naprzeciw niego; nie był to jednak mnich. Niski głos wypowiedział imię niewidomego – ostro i bezceremonialnie, w sposób, w jaki samuraj zwraca się do osoby niższego stanu:

– Hōïchi!

Hōïchi był zbyt zaskoczony, by odpowiedzieć, więc głos odezwał się ponownie, surowym tonem:

– Hōïchi!

– Hai[4]! – odpowiedział przestraszony chłopiec. – Jestem ślepy! Nie widzę, kto woła!

– Nie obawiaj się – odparł nieznajomy nieco łagodniej. – Przebywam w pobliżu tej świątyni i wysłano mnie do ciebie z poselstwem. Mój obecny pan, człowiek niezwykle wysokiej rangi, zatrzymał się w Akamagaséki z wieloma szlachetnie urodzonymi dworzanami. Zapragnął zobaczyć miejsce bitwy pod Dan-no-ura i dziś je odwiedził. Dowiedział się, że z niezrównanym talentem recytujesz historię walk i pragnie usłyszeć ją w twoim wykonaniu: weź więc swoją biwę, pójdziesz ze mną do domu, w którym oczekuje dostojne zgromadzenie.

W owych czasach rozkazu samuraja nie można było zlekceważyć. Hōïchi założył więc sandały, zabrał biwę i ruszył z nieznajomym, który poprowadził go umiejętnie, zmuszając jednak do szybkiego chodu. Uścisk trzymającej go dłoni zdawał się żelazny, a rozlegający się przy każdym kroku szczęk wskazywał, że wojownik ma na sobie pełną zbroję – był zapewne pałacowym strażnikiem. Początkowy niepokój Hōïchiego minął: zaczął sobie wyobrażać, że dopisało mu szczęście; wspominając zapewnienie o „człowieku niezwykle wysokiej rangi”, pomyślał, że pan, który pragnął wysłuchać recytacji, musi być co najmniej daimyō[5] pierwszej klasy. Samuraj się zatrzymał, a Hōïchi wyczuł, że dotarli do wysokiej bramy i zdziwił się, bo nie mógł sobie przypomnieć żadnych takich wrót w tej części miasta poza główną bramą Amidaji.

– Kaimon![6] – zakrzyknął samuraj, po czym zaskrzypiały rygle i niewidomy wraz z przewodnikiem weszli do środka.

Przeszli przez ogród i znów zatrzymali się przed wejściem, a samuraj krzyknął donośnym głosem:

– Zgromadzeni! Sprowadziłem Hōïchiego!

Rozległy się odgłosy szybkich kroków, rozsuwanych okien, otwieranych drzwi chroniących przed deszczem i kobiecych rozmów. Hōïchi poznał, że ma przed sobą dworki szlachetnego domostwa, ale nie odgadł, dokąd go przyprowadzono. Nie pozostawiono mu czasu na snucie domysłów. Z czyjąś pomocą pokonał kilka kamiennych stopni; przy ostatnim kazano mu zostawić sandały i kobieca dłoń poprowadziła go przez rozległe przestrzenie gładkich drewnianych podłóg, pośród zakrętów przy filarach, zbyt licznych, by je spamiętać, i przez niewyobrażalnie długie, niesamowite posadzki wyłożone matami – do wnętrza ogromnej komnaty. Zdawało mu się, że zgromadziło się w niej wielu dostojników: szelest jedwabiu przypominał szum liści w lesie. Słyszał też szmer mnóstwa ściszonych głosów prowadzących dworskie rozmowy.

Polecono Hōïchiemu, by się rozgościł, a on znalazł przygotowaną dla niego poduszkę. Zajął miejsce i nastroił instrument, a wtedy zwróciła się do niego kobieta, którą uznał za Rōjo, czyli matronę odpowiedzialną za służące.

– Chcemy usłyszeć historię Heiké przy akompaniamencie biwy.

Recytacja całej opowieści wymagałaby wielu wieczorów, dlatego Hōïchi zaryzykował pytanie:

– Cała historia jest bardzo długa, którego jej fragmentu pragniecie wysłuchać?

Głos kobiety dał odpowiedź:

– Wyrecytuj opowieść o bitwie pod Dan-no-ura, bo wzbudza najgłębszą żałość[7].

Hōïchi podniósł głos i wyśpiewał pieśń o walkach na gniewnym morzu, w cudowny sposób sprawiając, że jego biwa naśladowała uderzenia wioseł pośród fal, łoskot okrętów, świsty strzał, okrzyki wojowników, tupot męskich stóp, brzęk stali ścierającej się z hełmami i plusk wody pochłaniającej ciała zabitych. W przerwach ze wszystkich stron dobiegały go wypowiadane szeptem pochwały:

– Cóż za wspaniały artysta!

– W naszej prowincji nie słyszano jeszcze tak pięknej gry!

– W całym cesarstwie nie ma śpiewaka, który by dorównywał Hōïchiemu!

Wstąpiła w niego nowa odwaga, więc zagrał i zaśpiewał jeszcze lepiej niż wcześniej, a szmer zachwytów stawał się coraz głośniejszy. Aż w końcu, gdy rozpoczął opowieść o losie sprawiedliwych i bezbronnych, o budzącej rozpacz zagładzie kobiet i dzieci, o skoku Nii-no-Amy z małym cesarzem w ramionach, wszyscy słuchacze wydali przeciągły, przyprawiający o dreszcz jęk rozpaczy; i rozpłakali się, a zawodzili tak głośno i tak histerycznie, że młodzieniec przestraszył się gwałtowności i żalu, jakie wywołał. Szlochanie i zawodzenie trwało jeszcze długo. Lamenty w końcu ucichły, a Hōïchi, w przejmującej ciszy usłyszał głos kobiety, którą uważał za Rōjo:

– Słyszeliśmy, że jesteś muzykiem o wyjątkowym talencie i że w sztuce recytacji nie masz sobie równych, lecz nie sądziliśmy, że przyjdzie nam poznać człowieka aż tak uzdolnionego. Nasz pan raczył zapewnić, że zamierza stosownie cię wynagrodzić. Pragnie jednak, abyś występował przed nim przez sześć kolejnych wieczorów; po tym czasie prawdopodobnie wyruszy w podróż powrotną. Jutro wieczorem masz więc przyjść tutaj o tej samej porze. Poślemy po ciebie dworzanina, który dziś cię tu przyprowadził… Polecono, bym przekazała ci jeszcze jedno: wymaga się od ciebie, byś nikomu nie wspominał o swoich wizytach u naszego pana podczas jego pobytu w Akamagaséki. Podróżuje on incognito[8] i dlatego oczekuje, by na ten temat z nikim nie rozmawiać… Możesz teraz wracać do swojej świątyni.

Hōïchi podziękował i kobieca dłoń zawiodła go do wyjścia, gdzie czekał na niego samuraj, który go tu sprowadził. Dotarł z nim na werandę na tyłach świątyni i tam go pożegnał.

Zaczynało świtać, ale nikt się nie zorientował, że Hōïchiego przez całą noc nie było, gdyż kapłan wrócił o bardzo późnej porze i uznał, że chłopak śpi. W dzień Hōïchi zdołał odpocząć i nie wspomniał o swojej niezwykłej przygodzie. Następnej nocy ponownie przyszedł po niego samuraj i zaprowadził go przed zgromadzenie dostojnych gości, gdzie młodzieniec wygłosił kolejną recytację przyjętą z takim samym zachwytem, z jakim spotkał się poprzedni jego występ. Tym razem jednak jego nieobecność została przypadkowo odkryta i gdy wrócił o świcie, mnich wezwał go do siebie i zganił łagodnie:

– Bardzo się o ciebie martwiliśmy, przyjacielu Hōïchi. Jesteś niewidomy, samotne wyprawy późną nocą są niebezpieczne. Dlaczego wyszedłeś bez słowa? Mógłbym posłać służącego, by ci towarzyszył. Gdzie byłeś?

– Wybacz, dobry przyjacielu! Musiałem załatwić pewną poufną sprawę i nie mogłem zrobić tego o innej porze – odparł wymijająco Hōïchi.

Odpowiedź mnicha nie obraziła, lecz raczej zaskoczyła: wydawała mu się nienaturalna i podejrzewał coś złego. Bał się, że niewidomy chłopak został zaczarowany lub omamiony przez złe duchy. O nic więcej nie spytał, ale w tajemnicy polecił służącym w świątyni, by obserwowali Hōïchiego i poszli za nim, gdyby znów po ciemku zamierzał wymknąć się ze świątyni.

Już następnej nocy słudzy zauważyli, że Hōïchi opuszcza świątynię; natychmiast zapalili lampiony i ruszyli za nim. Noc była deszczowa i bardzo ciemna; zanim świątynni słudzy dotarli do drogi, Hōïchi zdążył zniknąć. Musiał iść bardzo szybko, co ze względu na jego ślepotę wydawało się rzeczą dziwną, w dodatku droga była w złym stanie. Mężczyźni krążyli po ulicach i wypytywali o Hōïchiego w każdym domu, który miał zwyczaj odwiedzać, ale nikt nie potrafił udzielić żadnej informacji. Gdy wracali do świątyni brzegiem morza, zaskoczyły ich dźwięki zapamiętałej gry na biwie dobiegające od strony cmentarza Amidaji. Z wyjątkiem kilku upiornych ogni, jakie zwykle migoczą w ciemne noce, panowała zupełna ciemność. Mężczyźni natychmiast udali się na cmentarz i tam, dzięki swoim lampionom, ujrzeli Hōïchiego, siedzącego samotnie na deszczu przed grobowcem Antoku Tennō, grającego na swoim instrumencie i głośno śpiewającego pieśń o bitwie pod Dan-no-ura. Za nim i wokół niego, i nad wszystkimi grobami – niczym świece – płonęły ognie zmarłych. Nigdy wcześniej tak wielki zastęp Oni-bi nie ukazał się oczom zwykłych śmiertelników…

– Hōïchi San! Hōïchi San! – zakrzyknęli świątynni słudzy. – Padłeś ofiarą czarów! Hōïchi San!

Niewidomy zachowywał się, jakby ich nie słyszał. Niestrudzenie wydobywał z instrumentu gromy, dzwonienie i brzęczenie i coraz gwałtowniej wyśpiewywał pieśń o bitwie pod Dan-no-ura. Słudzy chwycili go i wykrzyczeli mu do ucha:

– Hōïchi San! Hōïchi San! Natychmiast wracaj z nami do domu!

– Nie pozwolę na przerwanie występu przed tak dostojnym zgromadzeniem – odezwał się do nich z wyrzutem.

Choć sprawa była osobliwa, służący nie zdołali powstrzymać się od śmiechu. Pewni, że Hōïchi został zaczarowany, podnieśli go, postawili na ziemi i siłą zaciągnęli do świątyni, gdzie na rozkaz mnicha natychmiast zdjęto z niego mokre ubranie. Mnich zażądał od przyjaciela dokładnego wyjaśnienia przedziwnego zajścia.

Hōïchi długo zwlekał z odpowiedzią. W końcu jednak, widząc, że jego zachowanie poważnie zaniepokoiło i rozgniewało poczciwego mnicha, postanowił wyjawić swoją tajemnicę i opowiedział o wszystkim, co zaszło od czasu pierwszej wizyty samuraja.

– Hōïchi, mój biedny przyjacielu, grozi ci ogromne niebezpieczeństwo! – zmartwił się mnich. – Wielka szkoda, że nie powiedziałeś mi tego wszystkiego wcześniej! Twój wyjątkowy talent sprowadził na ciebie niezwykłe kłopoty. Musisz wiedzieć, że nie odwiedzałeś żadnego domu, ale spędzałeś noce na cmentarzu, pośród grobowców Heiké, i to właśnie przed pomnikiem Antoku Tennō nasi ludzie znaleźli cię dziś wieczorem w deszczu. Wszystko, co sobie wyobrażałeś, z wyjątkiem wezwania zmarłych, było złudzeniem. A ponieważ raz ich posłuchałeś, oddałeś się w ich moc. Jeśli po tym wszystkim, co zaszło, nadal będziesz wykonywał ich polecenia, rozerwą cię na strzępy. I tak by cię zniszczyli, prędzej czy później… Ja dziś nie będę mógł pozostać z tobą na noc: wezwano mnie do odprawienia modłów. Jednak zanim odejdę, muszę ochronić twoje ciało świętymi tekstami.

Przed zachodem słońca mnich wraz ze swoim pomocnikiem rozebrali Hōïchiego, a następnie pędzlami wyrysowali na jego piersi, na plecach, głowie, twarzy, szyi, dłoniach i stopach, a nawet na podeszwach stóp i na wszystkich innych częściach ciała, tekst świętej sutry zwanej Hannya-Shin-Kyō[9]. Po wszystkim mnich poinstruował Hōïchiego:

– Tej nocy, gdy tylko się oddalę, usiądziesz na werandzie i będziesz czekać. Usłyszysz wezwanie. Ale cokolwiek będzie się działo, nie odpowiadaj i się nie ruszaj. Nic nie mów i siedź spokojnie, jakbyś medytował. Jeśli się poruszysz lub wydasz jakikolwiek odgłos, zostaniesz rozerwany na strzępy. Nie przestrasz się i nie wzywaj pomocy, ponieważ nikt nie jest w stanie cię ocalić. Jeśli postąpisz dokładnie według mojej rady, niebezpieczeństwo przeminie i nie będziesz musiał się niczego obawiać.

Po zmroku kapłan i jego pomocnik odeszli, a Hōïchi usiadł na werandzie, jak mu polecono. Położył biwę obok siebie, a sam przyjął pozę medytacji i trwał w całkowitym bezruchu, oddychając po cichu i starając się nie kaszleć. Spędził tak wiele godzin.

W końcu usłyszał zbliżające się kroki. Minęły bramę, przeszły przez ogród, podeszły do werandy i zatrzymały się dokładnie naprzeciw niego.

– Hōïchi! – krzyknął niski głos.

Niewidomy siedział bez ruchu, wstrzymując oddech.

– Hōïchi! – po raz drugi zawołał ponury głos. I po raz trzeci już ryknął: – Hōïchi!

Hōïchi pozostał niewzruszony jak kamień.

– Nie ma odpowiedzi! – burknął. – W ten sposób nic nie wskóram! Muszę zobaczyć, gdzie się podział ten człowiek.

Na werandzie rozległ się odgłos ciężkich stóp. Kroczyły pewnie i zatrzymały się tuż obok niego. Przez długie minuty, podczas których Hōïchi czuł, jak całe jego ciało drży w rytm bicia serca, panowała martwa cisza.

W końcu nieopodal niego niski głos mruknął:

– Oto biwa; zamiast grajka widzę jednak tylko dwoje uszu! Więc dlatego nie odpowiedział: nie ma ust. Nie zostało mu nic poza uszami… Zaniosę je mojemu panu na dowód, że czcigodne rozkazy zostały spełnione, na ile to było możliwe…

W tym momencie Hōïchi poczuł, że jego uszy znalazły się w żelaznym uścisku a po chwili zostały oderwane! Mimo nieopisanego bólu nie wydał żadnego dźwięku. Ciężkie kroki oddaliły się: pokonały werandę, zeszły do ogrodu, wyszły na ulicę i ucichły. Niewidomy czuł gęste, ciepłe strużki po obu stronach głowy, lecz nie śmiał podnieść rąk…

Przed wschodem słońca powrócił mnich. Od razu pospieszył na werandę, nastąpił na coś lepkiego, poślizgnął się i wydał okrzyk przerażenia, bo w świetle lampionu spostrzegł, że to krew. Ujrzał Hōïchiego w pozycji medytacyjnej, z ranami, z których wciąż płynęła krew.

– Mój biedny Hōïchi! – krzyknął przerażony mnich. – Co się stało? Jesteś ranny?

Na dźwięk głosu przyjaciela niewidomy poczuł się bezpiecznie. Wybuchnął szlochem i ze łzami w oczach opowiedział swoją przygodę.

– Biedny, biedny Hōïchi! – zawołał mnich. – Wszystko przeze mnie! Ja jestem temu winien! Święte teksty znalazły się na całym twoim ciele z wyjątkiem uszu! Tę część pracy powierzyłem mojemu pomocnikowi i bardzo, bardzo źle zrobiłem, że nie sprawdziłem, czy to zrobił! Cóż, teraz już nie można temu zaradzić; możemy jedynie się postarać, żeby rany jak najszybciej się zagoiły… Rozchmurz się, przyjacielu! Niebezpieczeństwo minęło. Nigdy więcej nie będziesz niepokojony przez tych gości.

Dzięki pomocy dobrego lekarza rany Hōïchiego wkrótce się zagoiły. Opowieść o jego niesłychanej przygodzie rozeszła się po świecie, czyniąc go sławnym. Wiele szlachetnie urodzonych osób przybywało do Akamagaséki, by słuchać jego recytacji; wręczano mu także duże sumy, aż stał się człowiekiem zamożnym. Od czasu osobliwego zajścia nazywano go już tylko Mimi-nashi-Hōïchi: Hōïchi Bez Uszu.

 

 

Ciąg dalszy w wersji pełnej

 

 

 

 

[1] Ich opis można znaleźć w mojej pracy Kottō.

[2] Lub Shimonoséki. Miasto to znane jest również pod nazwą Bakkan.

[3] Biwa, rodzaj czterostrunowej lutni, używana jest głównie do akompaniamentu podczas recytacji. Zawodowych minstreli, którzy recytowali Heiké-Monogatari i inne tragiczne historie, nazywano dawniej biwa-hōshi, czyli „kapłanami lutni”. Pochodzenie tego przydomka nie jest jasne; możliwe, że wzięło się stąd, iż „kapłani lutni”, podobnie jak niewidomi szamani, mieli ogolone głowy, tak jak kapłani buddyjscy. Na biwie gra się za pomocą specjalnej kostki zwanej bachi, wykonanej zwykle z rogu.

[4] Reakcja mająca na celu pokazanie, że ktoś usłyszał i słucha uważnie (przyp. red. oryg.).

[5] Pan feudalny, władca ziemski w średniowiecznej Japonii (przyp. tłum.).

[6] Zwrot grzecznościowy, będący zawołaniem o otwarcie bram. Samurajowie zwracali się nim do strażników pełniących służbę przy bramie posiadłości władcy.

[7] To zdanie może brzmieć również: „bo opiewane w niej nieszczęście jest największe”. W oryginalnym tekście pojawia się japońskie słowo oznaczające nieszczęście: awaré.

[8] W oryginale: „odbywa podróż w przebraniu” (shinobi no go-ryokō).

[9] W języku japońskim nazywana jest tak mała Pragña-Pâramitâ-Hridaya-Sûtra (Sutra Serca). Ta sutra wraz ze zbiorem sutr Pragña-Pâramitâ (Transcendentalna Mądrość) została przetłumaczona na angielski przez nieżyjącego już profesora Maxa Müllera i można ją znaleźć w tomie XLIX dzieła Sacred Books of the East (Buddhist Mahayana Sûtras). Odnośnie do magicznego wykorzystania tekstu, który opisano w tej historii, warto zauważyć, że przedmiotem sutry jest doktryna o pustce form, czyli nierealnym charakterze wszystkich zjawisk lub numenów: „Forma jest pustką; a pustka jest formą. Pustka nie różni się od formy; a forma nie różni się od pustki. To, co jest formą – jest pustką. To, co jest pustką – jest formą. Postrzeganie, odczucia, pojęcie i wiedza również są pustką… Nie ma oka, ucha, nosa, języka, ciała i umysłu… Lecz kiedy otoczka świadomości zostaje unicestwiona, wtedy on [szukający] uwalnia się od wszelkiego strachu i od zmienności i cieszy się ostateczną Nirwaną”.