Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
11 osób interesuje się tą książką
Weronika jest młoda, atrakcyjna i szczęśliwa. Niestety, kilka miesięcy po ślubie umiera jej kochający mąż i kobieta zostaje sama. Tonie w długach, żyje wspomnieniami i nie może otrząsnąć się z żałoby. Przez wiele miesięcy codziennie odwiedza grób męża, nie zdejmuje obrączki i nie myśli o nikim innym. I nagle, przypadkiem, ot tak, na ulicy, pojawia się on - Przemek. Mężczyzna pomału zdobywa zaufanie Weroniki i krok po kroku wkrada się do jej serca, ale co by było, gdyby okazało się, że ich spotkanie to wcale nie był przypadek?
I znów uwierzysz w miłość...
Karolina Filuś – ur. w 1991 roku, polska pisarka. Pochodzi z okolic Makowa Podhalańskiego. Zakochana w literaturze. Szczególnym sentymentem darzy literaturę obyczajową i romanse. Góralka z krwi i kości. Szczęśliwa żona i mama. W 2021 roku debiutowała powieścią „Miłość Miłość”. Rok później ukazała się jej kolejna powieść „Agencja Złamanych Serc”. Obie książki zostały gorąco przyjęte przez czytelników.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 330
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © Karolina Filuś, 2024
Projekt okładki
Justyna Knapik
Zdjęcia na okładce:
dashtik/AdobeStock, zotolareva_elina/AdobeStock
Redakcja
Małgorzata Giełzakowska
Agata Bizuk
Korekta
Anna Jeziorska
Agnieszka Krizel
Opracowanie wersji elektronicznej
Grzegorz Bociek
ISBN 978-83-67834-41-4
Kraków 2024
Wydawnictwo BOOKEND
www.bookend.pl
Capital Village Sp. z o.o.
ul. Gęsia 8/202, 31-535 Kraków
Na dziś miałem przewidzianą jeszcze jedną klientkę. Ponieważ Krystian i Lidka wreszcie się pogodzili i teraz urlopowali na Majorce, ja nadal pełniłem funkcję głównodowodzącego i obsługiwałem interesantki w naszym biurze.
– Przyszła już pani umówiona na piętnastą – powiedziała Jagoda, uchylając lekko drzwi.
– Okej, poproś ją w takim razie.
Jagoda zostawiła otwarte drzwi i zaprosiła kobietę do środka. Po całym dniu wysłuchiwania płaczów i narzekań byłem już bardzo zmęczony, ale kiedy zobaczyłem, kto wchodzi do biura, od razu się ożywiłem. Kobieta była młoda i piękna i niejeden mężczyzna powiedziałby, że na jej widok rozporek sam mu się rozpina. Miała boskie, długie nogi, piękne kręcone włosy i cudowny, choć poprawiony ręką chirurga uśmiech.
– Dzień dobry – odezwałem się pierwszy. – Proszę siadać.
– Dzień dobry – odpowiedziała lekko ochrypłym głosem. – Przychodzę w dość nietypowej sprawie.
– Co konkretnie ma pani na myśli? – zapytałem.
Pogrzebała chwilę w torebce, po czym wyjęła z niej zdjęcie na oko trzydziestoletniej kobiety.
– Chodzi mi o nią.
– Yyy, przykro mi, ale nie świadczymy usług odzyskiwania kobiet. Na ten moment możemy zaproponować jedynie…
– Nie o to mi chodzi, przyszłam w jej imieniu. To znaczy prosić o pomoc dla niej – pospieszyła z wyjaśnieniem.
– A dlaczego zainteresowana sama do nas nie przyszła? Nie podpisujemy umów w taki sposób – wyjaśniłem.
– Po pierwsze dlatego, że jej nie stać, a po drugie, ponieważ sama nie wie, że potrzebuje pomocy.
– Nie rozmawialiśmy jeszcze o kosztach.
– Drogi panie…?
– Przemysław – przedstawiłem się.
– Drogi panie Przemysławie, proszę mi nie mydlić oczu. Znajoma mojej ciotki korzystała z waszych usług, więc dobrze wiem, jakie macie stawki. I mogę z całkowitą pewnością stwierdzić, że Weroniki na to nie stać.
– I czego pani od nas oczekuje? – zapytałem.
–Weronika dwa lata temu straciła męża. Byli małżeństwem tylko kilka miesięcy, bo zaraz po ślubie okazało się, że Łukasz jest śmiertelnie chory. Od tamtej pory Werka zamknęła się w sobie, nigdzie nie wychodzi i z nikim się nie spotyka. Właściwie to ciągle jest w żałobie. Chciałabym, żeby zakręcił się pan koło niej, pokazał, że ciągle jest atrakcyjną kobietą i nadal podoba się mężczyznom.
– Ja? Przykro mi, ale pracuję wyłącznie w biurze, a nasza agencja nie może podpisać z panią umowy na taką usługę. Ta pani Weronika może sobie tego nie życzyć.
– Z pewnością sobie tego nie życzy, ale ja nie potrzebuję żadnej umowy. Pan byłby idealnie w jej guście, nawet jest pan trochę podobny do jej zmarłego męża. Może pan dorobić sobie po godzinach. Jeśli chodzi o porę dnia, dla mnie bez znaczenia – powiedziała, uśmiechając się cynicznie.
– Czy pani nie rozumie, że nie możemy zgodzić się na coś takiego? To wbrew naszym zasadom.
– A czy pan rozumie, że ta kobieta – mówiąc to, wskazała wściekle czerwonym paznokciem na zdjęcie – od dwóch lat cierpi? Wychodzi z domu tylko do pracy i na cmentarz. Trzeba jej pomóc, jakoś przywrócić ją do życia.
Choć nic nie odpowiedziałem, rozumiałem doskonale. W jednej sekundzie wszystkie wspomnienia o Zuzce wróciły. Każda chwila, którą z nią spędziłem, a potem każdy wypadający po chemii włos, każdy krzyk w nocy i ból, którego nie byłem w stanie sobie nawet wyobrazić. Gdyby po tym wszystkim Krystian mi nie pomógł, nie wiem, gdzie byłbym teraz. Tak, rozumiałem aż za dobrze.
– Proszę podać mi więcej szczegółów. Zobaczę, co da się zrobić.
– Co pan chce wiedzieć? – zapytała.
– Na początek pani imię. Będzie mi łatwiej się do pani zwracać.
– Konstancja – przedstawiła się.
– Ładnie – odpowiedziałem. – Choć to dość rzadko spotykane imię – dodałem po chwili.
– Tak, rodzice mieli fantazję. No więc, co mam panu powiedzieć o Weronice?
– Wszystko, co pani wie. Im więcej szczegółów, tym lepiej – odparłem zachęcająco.
– No to trochę tego będzie, bo znamy się praktycznie od urodzenia – ostrzegła.
– Mamy czas, proszę spokojnie mówić – powiedziałem i rozsiadłem się wygodnie w fotelu.
Konstancja także się poprawiła na siedzeniu, przewróciła oczami i zaczęła:
– Nazywa się Weronika Szymańska, wychowała się w Krakowie, ale obecnie mieszka w Jarostokach. Pochodzi z bardzo bogatej rodziny…
– Bogatej? Przed chwilą twierdziła pani, że nie stać jej na nasze usługi – wtrąciłem zdezorientowany.
– Bo nie stać! Proszę mi dać dokończyć, to sam pan się przekona. – W jej głosie dało się wyczuć nutkę zniecierpliwienia.
– Okej, już się nie wtrącam – powiedziałem przepraszająco.
– Ojciec Werki jest prawnikiem, matka notariuszem, mają kancelarię w centrum Krakowa i od dziecka tłukli Weronice do głowy, że ma iść w ich ślady. Niestety jej zupełnie nie interesowały akty prawne i tym podobne. Od małego siedziała z nosem w książkach i chciała zostać nauczycielką.
– A rodzicom się to nie spodobało?
– I to jak! Ale to jeszcze byli w stanie przełknąć. Problem pojawił się później, gdy Weronika poznała Łukasza.
– Tego męża, który umarł? – zapytałem.
– Tak – westchnęła. – Rodzice Weroniki znaleźli jej męża, gdy ta chodziła jeszcze do przedszkola. Antoni, syn jednego z kolegów taty Werki był paskudnym, rozpuszczonym chłopakiem, który za hajs tatusia pokazywał całemu światu, że jest lepszy od innych.
– Domyślam się, że Weronika nie była zachwycona?
– Nie cierpiała gnoja, ale jakoś znosiła jego towarzystwo, żeby rodzice dali jej spokój. Wszystko się zmieniło, gdy poszła na studia. Wychodząc pewnego razu z biblioteki, przypadkiem wpadła na Łukasza i jak to w romansach bywa, bach! Miłość od pierwszego wejrzenia.
– Nie wierzy pani w miłość od pierwszego wejrzenia?
– Cóż… Kiedyś nie wierzyłam, ale po tym, co zobaczyłam w przypadku Weroniki i Łukasza, zmieniłam zdanie. A pan wierzy? – zapytała, przyglądając mi się z ukosa.
– Ja? – odparłem ze śmiechem. – Nie wierzę w żadną miłość, czy to od pierwszego wejrzenia, czy do grobowej deski, nie ma znaczenia. Miłość zawsze kończy się czyimś bólem.
– To lepiej niech pan o tym nie mówi przy Weronice, bo to straszna romantyczka. Jeśli usłyszy coś takiego, to skreśli pana na starcie – ostrzegła.
– Nie ma sprawy, nic nie powiem. A teraz proszę mówić dalej, co z tym Łukaszem.
– Najpierw spotykali się ukradkiem, ale kiedy Łukasz oświadczył się Werce, powiedziała o wszystkim rodzicom. Ci oczywiście wpadli w szał i twardo zapowiedzieli, że jeśli wyjdzie za mąż za Łukasza, nie ma u nich czego szukać i żeby nawet nie myślała, że pomogą jej finansowo.
– Superrodzice – wtrąciłem, bo ciężko mi było zrozumieć takich ludzi. Jak można własnemu dziecku tak niszczyć życie?
– „Super” to oni dopiero później byli, ale po kolei. Werka wyszła z domu, tak jak stała, nie zabrała nic, prócz tego, co miała na sobie. Była zdolna, miała stypendium, a Łukasz studiował zaocznie i w tygodniu pracował jako mechanik samochodowy u swojego wujka. Żyli skromnie, ale szczęśliwie. Weronika skończyła studia i zaczęła pracę w liceum w Jarostokach, a z odłożonych pieniędzy urządzili niewielkie przyjęcie weselne. Rodzice zjawili się tylko w kościele, bo stwierdzili, że nie będą brali udziału w wiejskiej potańcówce w jakiejś remizie, co akurat wszystkim wyszło na dobre. Znając ich, mogliby narobić Werce wstydu przed rodziną Łukasza, więc lepiej, że sobie poszli.
Konstancja przerwała na chwilę, a ja w tym czasie obserwowałem jej niecodziennie zachowanie. Jeszcze chwilę temu prawie mnie pogryzła, kiedy odmówiłem przyjęcia zlecenia, a teraz praktycznie ze łzami w oczach streszczała mi historię swojej przyjaciółki. Musiały być ze sobą bardzo zżyte, skoro tak emocjonalnie podchodziła do samego opowiadania o przeszłości.
– Niedługo po ślubie, nie pamiętam dokładnie kiedy, ale na pewno nie minął jeszcze miesiąc, Łukasz trafił do szpitala. Stracił przytomność w warsztacie i wuj zadzwonił po pogotowie.
– Wtedy go zdiagnozowali? – zapytałem.
– Tak. Pewnie gdyby nie Weronika, wypuściliby go jeszcze tego samego dnia, ale ponieważ z Łukaszem już od jakiegoś czasu działo się coś niedobrego, Weronika opowiedziała o wszystkim lekarzom.
– Co się z nim działo?
– Był ciągle zmęczony, bolała go głowa, często zataczał się jak pijany. Kiedy ktokolwiek go o to pytał, zawsze mówił, że to z przemęczenia, i gdyby chodziło o kogoś innego, pewnie byśmy nie uwierzyli, ale Łukasz naprawdę dużo pracował. Zwłaszcza przed weselem całe dnie spędzał, dłubiąc przy samochodach.
– Co stwierdzili lekarze?
– Ci w Jarostokach nic. Potrzymali Łukasza kilka dni, zrobili trochę badań, ale na szczęście kazali mu jechać do jakiegoś profesora do Krakowa. Tam poszło szybko. Po rezonansie głowy profesor postawił diagnozę: glejak.
– Kurde… – jęknąłem, bo doskonale wiedziałem, jak przebiega ta paskudna choroba. – Dawali jakieś szanse?
– Praktycznie żadnych, miejsce było nieoperacyjne, a diagnoza postawiona zbyt późno. Lekarz nie pozostawił im złudzeń i dał Łukaszowi jakieś pół roku życia.
– Weronika się załamała?
– Z początku nie. Chciała walczyć, dzwoniła po klinikach i specjalistach, przełknęła nawet dumę i poszła prosić rodziców o pomoc, a wie pan, co jej „kochany” tatuś powiedział? Że jedyne, co może zrobić, to pokryć koszty rozwodu, no bo chyba Weronika nie zamierza dalej z nim być, skoro i tak niebawem umrze.
– Skurwysyn – wymsknęło mi się. – Przepraszam, nie powinienem przeklinać.
– Nic nie szkodzi. Na tego człowieka trudno znaleźć jakieś cenzuralne określenie. W każdym razie, kiedy tylko się o tym dowiedziałam, dałam Weronice sporą sumę. Z początku nie chciała przyjąć pieniędzy, ale po moich licznych namowach wreszcie je wzięła, od razu podkreślając, że jest to pożyczka i odda mi wszystko co do grosza. Ja oczywiście nie chciałam, ale rozumiałam jej podejście, dlatego się zgodziłam. Nie mając oparcia w rodzicach, Weronika poszła jeszcze do jednej osoby, która w jakikolwiek sposób mogła pomóc.
– Czyli?
– Do Antka. Jego ojciec jest stomatologiem, ale ma znajomości wśród lekarzy na całym świecie. O dziwo, Antek zgodził się pomóc i przez jego ojca dostali namiary na jakiegoś specjalistę w Stanach. Niestety, i on potwierdził słowa profesora z Krakowa. Nic nie dało się zrobić – ciągnęła opowieść.
– Co było dalej?
– Z Łukaszem z dnia na dzień było coraz gorzej. Weronika opiekowała się nim jak mogła, ale wkrótce konieczna była hospitalizacja. Wtedy praktycznie zamieszkała w szpitalu. Była przy nim, a on jej nie poznawał, nie był w stanie mówić ani jeść samodzielnie. – Konstancja otarła łzy z policzków. – To było straszne. Staraliśmy się ich wspierać, ale…
– Wy też nic nie mogliście zrobić – wtrąciłem.
– Właśnie. Łukasz umarł jakieś pięć miesięcy od diagnozy. I tego dnia umarła też Weronika.
– Po takiej tragedii bardzo ciężko jest się pozbierać. Zwłaszcza jeśli wypięła się na nią rodzina – dodałem.
– Tych dwoje trudno nazwać rodziną. Weronika nie spełniła ich oczekiwań, więc odcięli się od niej na amen. Wie pan, że nawet nie przyszli na pogrzeb? To potwory, nie ludzie.
– A teraz? – zapytałem.
– Ale o co pan pyta?
– Co z Weroniką teraz? Jak sobie radzi? – doprecyzowałem.
– Nie radzi sobie. Nadal uczy w szkole, a potem całe popołudnia spędza w bibliotece. Podobno pomaga tam młodzieży, która słabiej się uczy. Codziennie chodzi na cmentarz i kiedyś nawet zauważyłam, że stojąc nad grobem Łukasza, mówi do niego.
– Wiele osób tak robi – skomentowałem.
– Możliwe, ale ona… Czasem mam wrażenie, że nie dotarło do niej, że jego już nie ma. Kilka miesięcy temu udało mi się namówić ją na wyjście z domu. Nic specjalnego, poszłyśmy we dwie do baru jak za dawnych lat. Kiedy podszedł do niej jakiś facet, pokazała mu palec z obrączką i poinformowała go, że jest mężatką.
– Czego tak naprawdę pani ode mnie oczekuje? – Popatrzyłem na nią uważnie.
– Niech pan ją gdzieś zabierze, porozmawia z nią, pokaże, że życie toczy się dalej. Wiem, że ona nigdy nie zapomni o Łukaszu, i to nawet dobrze, ale on na pewno nie chciałby widzieć jej w takim stanie.
Wyjąłem z szuflady kartkę i długopis i podałem Konstancji.
– Proszę napisać mi na kartce jej adres i wszystkie szczegóły, które mogą się przydać. Nie wiem, czy będę w stanie coś zrobić, ale spróbuję.
– Serio? To świetnie, proszę mi tylko powiedzieć, ile mam zapłacić, to zaraz…
– O zapłacie porozmawiamy, kiedy już zdołam cokolwiek zrobić, na razie muszę się zorientować w sytuacji – odparłem.
– Okej, chce pan podpisać umowę? Żeby mieć pewność, że pana nie oszukam?
– Nie ma takiej potrzeby, wierzę pani na słowo. Poza tym nie prosi pani o pomoc dla siebie, tylko dla przyjaciółki, która wiele przeszła. Zrobię, co w mojej mocy, żeby jakoś pomóc.
– Bardzo dziękuję, na dole kartki dopisałam swoje namiary. Gdyby potrzebował pan o coś dopytać, to proszę śmiało dzwonić. Zostawię panu także jej zdjęcie, może się przydać – wyjaśniła.
– Tak, jeśli pani może, to proszę zostawić – zgodziłem się.
Niedługo później pożegnałem panią Konstancję. Po chwili pochylając głowę nad biurkiem, przyglądałem się zdjęciu Weroniki. Mam nadzieję, że chociaż tobie będę w stanie pomóc – pomyślałem.
Kilka dni później
Większość ludzi uwielbiała wakacje, ja ich nienawidziłam. Nie było to spowodowane tym, że nie lubiłam słońca, ciepła czy samego lata, ale brakiem zajęcia. Będąc nauczycielką, w wakacje miałam dużo wolnego czasu, a tak naprawdę nie chciałam go mieć, bo nie było dla mnie większej męki niż samotne siedzenie w domu. Starałam się więc znaleźć sobie coś do roboty i od kilku lat udzielałam się w lokalnej bibliotece, spędzając czas z młodzieżą i dziećmi. Czytaliśmy książki, oglądaliśmy ciekawe filmy, robiliśmy prace plastyczne i mnóstwo innych rzeczy, które były w stanie zająć i dzieci, i mnie. Mimo tego, że dzieciaki rozchodziły się do domów zwykle zaraz po południu, ja zostawałam aż do zamknięcia. Pomagałam sprzątać, układałam książki, a kiedy nie miałam już nic do roboty, zabierałam się za czytanie. Dawniej uwielbiałam romanse, ale od jakiegoś czasu wybierałam najbardziej krwawe kryminały, jakie udało mi się znaleźć. Nie chciałam czytać już o miłości i szczęśliwych parach, bo „żyli długo i szczęśliwie”, nie sprawdzało się w prawdziwym życiu. Tutaj na ziemi nie czekało nas nic prócz wielu łez i cierpienia i nawet jeśli na chwilę człowiek poczuł, że wreszcie los się do niego uśmiechnął, już za moment został brutalnie przyparty do muru przez kolejne problemy.
Dochodziła siedemnasta, dlatego powoli zaczęłam zbierać swoje rzeczy i szykować się do wyjścia. Miałam w planach odwiedzić jeszcze cmentarz i zrobić jakieś zakupy, ale do czytelni wszedł Tomek – jeden z moich wychowanków. Już na pierwszy rzut oka widziałam, że coś jest nie tak, a kiedy zobaczyłam opuchnięty policzek i rozcięty łuk brwiowy, aż zaparło mi dech.
– Tomek – wyszeptałam – co się stało?
– Dobrze, że jeszcze pani jest, nie miałem dokąd pójść – powiedział i spuścił z rezygnacją głowę.
– To ojciec? – zapytałam i wskazałam na jego poobijaną twarz.
– Jak zawsze – mruknął, ale nie podniósł głowy, żeby na mnie spojrzeć.
– Musimy coś z tym zrobić, on nie może ciągle cię…
– Nie pójdę na policję! – przerwał mi w pół zdania. – Już to pani mówiłem.
– W takim razie ja z nim porozmawiam. To musi się skończyć raz na zawsze – powiedziałam stanowczo.
– Jeśli pani do niego pójdzie, będzie tylko gorzej. Jak sąsiadka poszła z nim porozmawiać, to dostałem taki wpier… znaczy lanie, że przez tydzień ledwo chodziłem.
– No to mam mu pozwolić, żeby dalej cię bił?
Chłopak nic nie odpowiedział, tylko wzruszył ramionami. Rozumiałam go i wiedziałam, dlaczego obawia się mojej rozmowy z ojcem, ale przecież coś trzeba było z tym zrobić. Tomek był wspaniałym i zdolnym chłopakiem i gdyby tylko miał odpowiednie warunki, mógłby bez trudu dostać się na studia prawnicze czy jakiekolwiek inne. Był chyba najbardziej oczytanym z moich uczniów, miał doskonałą pamięć i lekkość wypowiedzi, jednak każdego dnia, po powrocie ze szkoły przeżywał w domu istne piekło.
– Chodź – powiedziałam. – Trzeba to zdezynfekować.
– Nie chcę iść do szpitala – zaprotestował.
– Nie idziemy do szpitala, tylko do mnie. Mam w domu jakieś plastry i wodę utlenioną. Lód chyba też się znajdzie.
– Nie boi się pani, że ktoś pomyśli, że pani i ja… no, ten tego?
– W dupie mam, co inni sobie pomyślą – powiedziałam, zanim dotarło do mnie, że przecież rozmawiam z moim uczniem. – Yyy, to znaczy, mam to gdzieś. Nie powtarzaj nikomu tego, co powiedziałam.
– Spoko, przy mnie może pani mówić, co chce, mnie i tak nikt nie słucha.
– To nieprawda, ja zawsze cię słucham.
– Chyba pani jedyna. – W jego głosie dało się wyczuć smutek i rozgoryczenie.
– Tomek… Musisz bardziej w siebie wierzyć.
– Jak? – zapytał i popatrzył na swoje znoszone adidasy.
– Ubrania to nie wszystko! Wiesz, że mnie też inni nauczyciele nazywają dziwadłem?
– Bo są debilami.
– Tomek! Nawet jeśli tak myślisz, proszę, nie mów przy mnie takich rzeczy, to moi koledzy pracy.
– Ale kiedy to prawda, bo czy któryś z nich wstawił się za Kubą? Albo pomógł Agacie? Tylko pani chciało się cokolwiek zrobić.
– Nie chcę ich tłumaczyć, ale w porównaniu ze mną oni mają też inne obowiązki.
– Niby jakie? Przecież Tarankowa to stara panna i jedyny obowiązek, jaki ma, to sprzątanie po swoim kocie.
– Tarankowa ma kota? Skąd o tym wiesz? – zapytałam zaskoczona, bo nigdy nic nie wspominała o jakichkolwiek zwierzakach.
– Nigdy pani nie zauważyła, że na wszystkich ubraniach ma rudą sierść? Teoretycznie może mieć też psa, ale ponieważ jest starą panną, to założyłem, że to jednak kot. Takie jak ona zazwyczaj mają koty – wyjaśnił.
– Ciekawe spostrzeżenie, a teraz chodź, bo zaraz zamykają.
Z biblioteki do mojego mieszkania był jakiś kilometr, czyli dziesięć, piętnaście minut spacerkiem. Tomek szedł ze spuszczoną głową, jakby wstydził się tego, jak urządził go własny ojciec. To nie jemu powinno być głupio, tylko tamtemu bydlakowi! Nie byłam w stanie zrozumieć tego, jakim trzeba być zwyrodnialcem, żeby bić własne dziecko! Zwłaszcza takie, które niczego złego nie robi, bo w porównaniu z innymi chłopakami w jego wieku, Tomek był nad podziw spokojny i dojrzały.
– Pamiętam, że wspominałeś o jakiejś pracy na wakacje. Udało ci się coś znaleźć? – zapytałam, żeby przerwać milczenie.
– Nie – powiedział z rezygnacją. – Nikt nie chce przyjąć do pracy niepełnoletniego.
– Wiesz, ja bym miała dla ciebie robotę. Już od jakiegoś czasu mierzę się z wysprzątaniem piwnicy, ale nigdy nie mogę się za to zabrać. Byłbyś chętny?
– Jasne, ale nie musi pani tego robić…
– Czego? – zapytałam.
– Litować się nade mną – odparł.
– Och! Ja się w żadnym razie nie lituję, korzystam tylko z okazji, że ktoś to może zrobić za mnie.
– To skoro tak, to kiedy mogę zacząć? – powiedział z uśmiechem, a mi zrobiło się lżej na sercu, że mogłam sprawić, aby temu chłopcu choć na chwilę poprawił się humor.
– Choćby i jutro, pokażę ci rano, co i jak.
– To przyjdę do pani koło ósmej.
– No i świetnie.
Chwilę później dotarliśmy na osiedle Słoneczne. Choć miało piękną nazwę, w rzeczywistości było paskudnym placem, na którym ktoś bez ładu i składu poustawiał wielkie szare bloki. Moje mieszkanie znajdowało się w bloku postawionym dokładnie na samym środku z niechlubnym numerem trzynaście. W dodatku stare budynki nie posiadały windy, a wspięcie się schodami na czwarte piętro mogło dać się we znaki osobom bez kondycji. Podchodząc pod klatkę, kątem oka zauważyłam, że z samochodu zaparkowanego tuż przed wejściem gapi się na mnie jakiś facet. Samochód był czarny i z pewnością bardzo drogi, a mężczyzna, który tak bezczelnie lustrował mnie wzrokiem, był chyba obcokrajowcem. Wyglądał, jakby na kogoś czekał, bo silnik był włączony, ale z żadnej strony nikt nie podchodził do samochodu. Nie chciałam stać przed wejściem jak idiotka, dlatego zignorowałam tę niecodzienną sytuację i weszłam do środka, przytrzymując drzwi Tomkowi. W mieszkaniu opatrzyłam mu ranę i ponieważ okazało się, że jednak nie mam lodu, dałam mu do przyłożenia paczkę mrożonego groszku.
– Jesteś głodny? – zapytałam.
– Nie, nie… już i tak za długo tu jestem.
– Nie wygłupiaj się, mam w lodówce wczorajszy żurek, niby nic specjalnego, ale może zjadłbyś ze mną?
– Nie powinienem…
– Czego nie powinieneś? Jeść? Daj spokój! To tylko miska zupy, nie kolacja przy świecach.
– Nie to miałem na myśli. Pani jest taka dobra, nie powinienem tego wykorzystywać.
– Dobra, dość tego głupiego gadania! Siadaj przy stole, a ja grzeję obiad – powiedziałam i wyjęłam z lodówki garnek z zupą.
Chłopak, mimo początkowego sprzeciwu, zjadł dwa pełne talerze zupy, z czego bardzo się ucieszyłam. Podejrzewałam, że w domu rzadko miał okazję zjeść coś ciepłego, o ile w ogóle jadł coś pożywnego. Matka od lat chorowała psychicznie, a ojciec zamiast zająć się rodziną jak należy, wszystkie pieniądze wydawał na alkohol, a do tego bił syna, i, co podejrzewałam, pewnie żonę też. Tomek nigdy o tym nie wspominał, ale nietrudno się domyślić, jak mogło to wyglądać.
– Co ty robisz? – zapytałam, kiedy zauważyłam, że Tomek odkręca wodę w kranie.
– Chciałem pozmywać – powiedział lekko zmieszany.
– Zostaw to w tej chwili! Gościowi nie wypada zmywać.
– Ale ja…
– Bez żadnego ale, siadaj na kanapie i odpocznij chwilę.
– Nie mogę – westchnął. – Jest pani bardzo miła, ale jeśli za długo mnie nie będzie, ojciec znów się wścieknie.
– Czyli wracasz do domu?
– Muszę – powiedział zrezygnowanym tonem.
– Ale pamiętaj, że jakby coś się działo, to zawsze możesz do mnie przyjść. W ciągu dnia znajdziesz mnie w bibliotece.
– Wiem, pani zawsze siedzi wśród książek.
– To jedni z najlepszych przyjaciół – odpowiedziałam. – Czyli co, widzimy się jutro rano?
– Tak jest! – odparł i lekko się uśmiechnął.
Tomek wyszedł, a ja dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że nie poszłam dziś na cmentarz. Było to o tyle dziwne, że od dwóch lat tylko dwa razy zdarzyło się, żebym nie zajrzała do Łukasza choć na moment. Raz, gdy byłam bardzo chora i miałam prawie czterdzieści stopni gorączki, a drugi raz, gdy byłam na szkoleniu w Warszawie dotyczącym oceniania prac maturalnych. Nie było wcale tak późno i właściwie mogłabym jeszcze pójść, ale… No właśnie, pierwszy raz pojawiło się jakieś ale. Dwa poprzednie razy ciężko przeżyłam, a dzisiaj przeszło mi przez myśl, że po prostu nie chce mi się już wychodzić z domu. Przeprosiłam w duchu Łukasza, obiecując, że odwiedzę go jutro, i wyjrzałam przez okno za oddalającym się Tomkiem. Jego szczupła i przygarbiona sylwetka znikała już między blokami, ale moją uwagę kolejny już raz dzisiaj przyciągnął czarny samochód stojący przed wejściem. Nie byłam pewna, czy ktoś nadal siedzi w środku, ale przez moment zdawało mi się, że widzę wewnątrz jakiś ruch. Czego chciał ten dziwny facet? I po co stał przed moją klatką tyle czasu?