Agencja złamanych serc - Filuś Karolina - ebook + audiobook + książka

Agencja złamanych serc ebook i audiobook

Filuś Karolina

4,6

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Wszystkie chwyty dozwolone… zwłaszcza kiedy chodzi o miłość

Kiedy Maurycy zrywa z Lidią na sześć tygodni przed ślubem, świat wali jej się na głowę. Wkrótce czeka ją kolejny wstrząs: okazuje się, że narzeczony wcale nie odwołał uroczystości… zmienił jedynie pannę młodą. Zrozpaczona Lidia za namową swojej najlepszej przyjaciółki postanawia stanąć do walki o ukochanego z pomocą pewnej tajemniczej agencji. Właściciel firmy ma pomóc młodej kobiecie odzyskać uczucie wiarołomnego narzeczonego. Jednak dzień po dniu Lidia zaczyna dostrzegać, że Maurycy wcale nie jest takim ideałem, za jakiego go uważała. A co gorsza, relacja między nią a szefem agencji zaczyna mocno wykraczać poza ramy przyjętej umowy… Kto tutaj ostatecznie skończy ze złamanym sercem?

Nie wiem, ile czasu stałam już pod prysznicem, ale ciągle miałam wrażenie, że coś łazi mi po głowie, więc płukałam dalej. Jak to możliwe, że ze wszystkich miejsc na ziemskim globie musiałam upaść akurat w mrowisko? I to akurat wtedy, kiedy nareszcie coś między nami zaczęło się dziać. Tylko ja mogłam mieć takiego pecha.
Kiedy wreszcie wyszłam z kabiny, zdębiałam. Cała koszulka i spodnie były brudne. Wyjęłam z szafki dwa ręczniki. Pokój Krystiana był praktycznie drzwi w drzwi, pomyślałam więc, że przebiegnę szybko. Dzieliło mnie już od nich tylko kilka kroków i wtedy właśnie z całym impetem uderzyłam w coś, a raczej w kogoś. Przerażona pisnęłam i chcąc odepchnąć się od tego kogoś, upuściłam na ziemię ręcznik. W sekundzie oblałam się rumieńcem i zasłaniałam się, jak tylko mogłam, ale wiedziałam, że guzik to dało. Boże, żeby to nie był tata Krystiana, żeby to nie był on – błagałam w myślach, zaciskając odruchowo powieki.
Powoli osłaniając najbardziej strategiczne miejsca, podniosłam z podłogi ręcznik i dopiero kiedy był już na swoim miejscu, odważyłam się otworzyć oczy i sprawdzić, kto oglądał mnie dziś nago.

Karolina Filuś
Urodzona w 1991 roku szczęśliwa żona i mama. Swój czas dzieli między rodzinę, pracę i pisanie. Uwielbia historie o miłości z dobrym zakończeniem, od czasu do czasu czyta także kryminały. Pisanie traktuje jako spełnienie marzeń. Jej debiutancka powieść pt. Miłość Miłość została świetnie przyjęta przez Czytelniczki, co pchnęło ją do napisania Agencji złamanych serc.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 355

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 8 godz. 45 min

Lektor: Karolina Gibowska i Marek Głuszczak
Oceny
4,6 (123 oceny)
89
24
4
5
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
MoniaGon

Nie oderwiesz się od lektury

Ciekawa książka. Fabuła może wydawała by się przewidywalna, ale wciągnęła mnie i czytałam i czytałam. A też czekam na ciąg dalszy. Polecam!!!
10
alabomba

Nie oderwiesz się od lektury

Cudna
10
marzentek

Nie oderwiesz się od lektury

To jedna z tych książek od których nie da się oderwać chcąc koniecznie wiedziec co dalej... przeczytalam jednym tchem i zdecydowanie polecam po nią sięgnąć
10
danly1

Nie oderwiesz się od lektury

Super, Mekka, przyjema, odprężająca
00
Nataliap1987

Nie oderwiesz się od lektury

Rewelacyjna książka. Polecam
00

Popularność




Dla P. i D. Za to, że jesteście

Dzień pierwszy

sobota, 1 czerwca

Lidka

Na jednym z popularnych portali o zdrowiu przeczytałam, że jeśli objawy, takie jak smutek, przygnębienie, apatia, brak apetytu i ogólne zniechęcenie do wszystkiego, trwają dłużej niż dwa tygodnie, można to uznać za depresję. Ja nazwałabym to raczej złamanym sercem, ale co ja tam wiem. Od prawie trzech tygodni plączę się po domu jak cień, do pracy chodzę, bo muszę, a żywię się wyłącznie zupkami w proszku. Wszystko dlatego, że ten palant mnie rzucił. Ot tak, pozbył się mnie jak starej, zużytej zabawki na niespełna półtora miesiąca przed ślubem. Na początku myślałam, że to żart, serio, ale kiedy Maurycy wyszedł z mojego mieszkania, taszcząc dwie wielkie walizki, wpadłam w totalną rozpacz.

Przez pierwszy tydzień na zmianę płakałam i telefonowałam do Maurycego. W drugim tygodniu, kiedy stało się dla mnie jasne, że nie zamierza wrócić, obdzwoniłam wszystkich zaproszonych gości z informacją, że wesele odwołane. Mama jak zwykle pocieszyła mnie na swój jedyny i niepowtarzalny sposób, mówiąc, że pewnie i tak za jakiś czas by mnie zostawił, więc powinnam się cieszyć, że ominęły mnie wydatki związane ze ślubem, a później rozwodem. Teraz, w trzecim tygodniu, przyszło zobojętnienie. Nie miałam ochoty na nic, a już z całą pewnością na czyjekolwiek odwiedziny, ale kiedy Paula zadzwoniła, że koniecznie musimy porozmawiać i że sprawa dotyczy Maurycego, nie potrafiłam jej odmówić. Mówiła, że wpadnie koło dziesiątej, ale ponieważ ta kobieta notorycznie się wszędzie spóźniała, nie spodziewałam się jej wcześniej niż przed jedenastą. Zaparzyłam sobie mocną kawę i wyszłam z kubkiem na taras. Pierwszy dzień czerwca był wyjątkowo słoneczny, leżałam więc sobie na bujanym fotelu i próbowałam nie myśleć o tym, że gdyby wszystko poszło zgodnie z planem, za trzy i pół tygodnia leżałabym na jakiejś rajskiej plaży w Grecji obok mojego cudownego męża. „Cudowny mąż” okazał się jednak podłym padalcem, a urlop spędzę pewnie na leżaku w ogródku, a nie w Grecji, tak jak planowałam. Ot i tyle, jeśli chodzi o „żyli długo i szczęśliwie”…

Chyba na chwilę przysnęłam, bo kiedy Paula wrzasnęła nade mną, o mało nie spadłam z fotela.

– Chryste, Paula, umarłego byś obudziła!

– Taaa, jasne… Darłam się już dobrą chwilę, zanim otworzyłaś oczy. Masz jakieś kieliszki? – zapytała, wyciągając w moją stronę trzymane w ręku czerwone wino.

– Nie przesadzasz troszeczkę? Jeszcze nie ma południa.

– Muszę ci o czymś powiedzieć, ale to nie przejdzie na trzeźwo, więc rusz dupę po te kieliszki, a ja znajdę korkociąg.

Dwie i pół lampki wina później miałam zdecydowanie lepszy humor. Śmiałam się, co nie zdarzyło się ani razu od kilku tygodni, i gdyby nie Paula, całkiem zapomniałabym o niedoszłym mężu.

– Lidka, pamiętasz może, jaki tort zamawialiście z Maurycym na wesele?

– Jaki tort? Oczywiście, że pamiętam, a o co chodzi?

– To było adwokatowe rafaello, prawda?

– No tak, ale co to ma do rzeczy? – dopytywałam, nadal nie rozumiejąc, o co może chodzić przyjaciółce.

– Bo widzisz, ja ostatnio przeglądałam zamówienia i ono nie zostało odwołane.

– Ten kretyn pewnie o tym zapomniał, wykreśl je proszę w poniedziałek, napiszę mu SMS-a, że…

– On do nas dzwonił! – przerwała mi w pół słowa.

– No i?

– Poprosił o zmianę imienia z Lidii na Izabelę… reszta ma pozostać bez zmian.

– Co?! – Dobrze, że siedziałam, bo gdybym stała, nogi by się pode mną ugięły. Pomyślałam, że to, co mówi Paulina, to jakiś żart.

– On się żeni w dniu, w którym miał się odbyć twój ślub. I to z Izką Rączkowską.

– Niemożliwe – wyszeptałam, a łzy jedna za drugą spływały już po moich policzkach.

– Chyba nie myślisz, że oszukałabym cię w takiej sprawie. Wszystko sprawdziłam: dwudziesty drugi czerwca o godzinie szesnastej.

– Nie… To jakiś żart. Przecież tak nie można, do cholery! – Teraz już ryczałam na całego.

– Wiem, skarbie, ale…

– Po co mi to mówisz? – wyjęczałam cała zapłakana.

– Jak to po co? Po pierwsze połowa kasy z zaliczek należy do ciebie, a skoro ich nie odwołał i nie przepadły, to powinien ci oddać. A po drugie masz jeszcze trzy tygodnie, żeby odzyskać faceta.

– On nawet ze mną nie rozmawia.

– No tak, ale chyba mam pewien pomysł.

– Jaki?

– Słyszałaś kiedyś o agencji ZS?

– O czym? – zapytałam zdziwiona.

– Ostatnio przez przypadek podsłuchałam rozmowę dwóch babeczek w autobusie. Nawijały jak nakręcone o agencji, która pomoże ci odzyskać faceta i takie tam. Znalazłam ich w necie. Poczytałam opinie i skuteczność mają wyjątkowo wysoką. Wynajmujesz faceta, on udaje, że jest w tobie zakochany, twojego byłego trafia szlag i wraca do ciebie na kolanach.

– I?

– I pomyślałam, że może… no wiesz, pojechałabyś do tej agencji, żeby ci pomogli.

– Mam sobie wynająć faceta? Zwariowałaś?! – Popatrzyłam na nią jak na idiotkę.

– A co ci szkodzi?

– Do reszty ci odbiło. Żigolaka mam sobie sprawić?

– To masz może jakiś lepszy pomysł?

– Nie, ale wynajęcie faceta nie wchodzi w grę. Nie jestem jakąś histeryczką, żebym sobie musiała chłopa za kasę załatwiać.

– Jak chcesz, ale pamiętaj, że czas ucieka, a trzy tygodnie to niezbyt dużo. Po prostu przemyśl to. Umówiłam cię na poniedziałek na trzynastą, ale jeśli do jutra wieczorem nie zmienisz zdania, odwołam wszystko i nie było tematu.

– Umówiłaś mnie? – Wybałuszyłam oczy ze zdziwienia.

– Na wstępną konsultację i ewentualne ustalenie kosztów. Przez telefon nie chcieli mi powiedzieć, ile taka usługa może kosztować, ale między tymi opiniami znalazłam informację, że jedna z kobiet zapłaciła dziesięć tysięcy.

– Dziesięć tysięcy?! Paula, ciebie chyba pogięło!

– Weź przestań! Odkładałaś kasę na wesele, możesz ją przecież wydać na ratowanie związku.

– Niby tak, ale cholera jasna, tyle pieniędzy… Gdzie ta agencja się w ogóle mieści?

– W Krakowie. Nie pamiętam ulicy, ale mam zapisane w domu, więc jak coś, to mogę ci wysłać SMS-em.

– Nie ma takiej potrzeby. Nigdzie się nie wybieram.

– Dobra, słonko, ja się zmywam, bo pasuje jeszcze jakiś obiad ugotować, zanim ten mój drwal wróci z pracy. Daj znać jutro, czy się zdecydowałaś.

– Już dziś ci mówię: nic z tego!

– Dobrze, dobrze, ale przemyśl to jeszcze.

I tyle widziałam tę małą diablicę. Zostawiła mnie z rewelacją wielkości meteorytu i genialnym pomysłem wynajęcia faceta. Co ta Paula sobie myślała, umawiając mnie w jakiejś agencji? Przecież to było więcej niż pewne, że się nie zgodzę. Musiałabym chyba upaść na głowę. Chociaż trzeba przyznać, że w pewnych kwestiach miała rację. Praktycznie wszystkie zaliczki wpłaciłam ja, osobiście, z moich ciężko zarobionych pieniędzy, a teraz, skoro nie przepadły, jak do tej pory sądziłam, Maurycy powinien mi je oddać. Zadzwonię do niego jutro, a jeśli kolejny raz nie odbierze telefonu, to chyba go odwiedzę. Przez niemal rok planowałam każdy szczegół naszego ślubu i wesela, dobierałam kwiaty i dodatki, a teraz ta flądra Iza ma wszystko gotowe i podane na tacy. Swoją drogą, co ten Maurycy w niej widzi – nie wiem. Już od szkolnych czasów za Izą wlokła się opinia lafiryndy. Czy nią była? Nie wiem, ale krótkie spódniczki, tlenione blond włosy i mocny makijaż raczej utwierdzały wszystkich w przekonaniu, że tak. Założę się, że kiedy zmyje z twarzy tę tonę tapety, wygląda jak ośmiornica Urszula z bajki o małej syrence. Oby biedaczek nie dostał zawału w noc poślubną.

Przez resztę dnia nieustannie próbowałam się czymś zająć, ale z marnym skutkiem. Cały czas słyszałam w głowie głos Pauliny powtarzający do znudzenia, że powinnam jechać do tej, pożal się Boże, agencji. Wieczorem miałam już tego serdecznie dość. Przygotowałam idealny zestaw: wanna pełna gorącej wody, do tego olejek różany, lampka wina i słuchawki do uszu. Włączyłam spokojną, relaksacyjną muzykę i tak planowałam spędzić najbliższą godzinę.

Nic z tego, bo ilekroć zamknęłam oczy, za każdym razem widziałam uśmiechniętą twarz Maurycego. Nie chciałam płakać, ale to było silniejsze ode mnie. Łzy same lały mi się z oczu, a po chwili wyłam już na całego, nie nadążając ich wycierać. Wściekła wyszłam z wanny, rozchlapując wodę, i owinęłam się przykrótkim ręcznikiem. A niech ich wszystkich szlag jasny trafi! Półnaga z butelką wina w dłoni, bo kieliszkiem nie zawracałam już sobie głowy, usiadłam przed telewizorem i po raz enty włączyłam Dziennik Bridget Jones. Uwielbiałam ten film za to, że w chwilach, kiedy wydawało mi się, że już gorzej być nie może, Bridget udowadniała, że jednak są ludzie, którym nie poszło jeszcze bardziej.

Dzień drugi

niedziela, 2 czerwca

Lidka

Budzik dzwonił i dzwonił, a ja nie miałam siły podnieść ani głowy, ani tyłka, aby go wyłączyć. Niestety nigdy nie należałam do rannych ptaszków, więc jeszcze za szkolnych lat nauczyłam się kłaść budzik, a później telefon jak najdalej od łóżka i ustawiać najbardziej wkurzający z możliwych dźwięk. Po ciężkich trudach podniosłam głowę i z żalem stwierdziłam, że wypicie całej butelki wina przed snem było naprawdę głupim pomysłem. Wyłączyłam to wyjące ustrojstwo i powlokłam się do łazienki. Miałam nadzieję, że osoba, którą zobaczyłam w lustrze to nie ja albo że po prostu jeszcze alkohol ze mnie nie wyparował i mam jakieś zwidy. Włosy stały we wszystkich kierunkach, a oczy były przekrwione i zapuchnięte. Nie miałam zbyt wiele czasu, żeby doprowadzić się do ładu, więc zrobiłam, co mogłam. Szarpiąc i ciągnąc, rozczesałam nieład na głowie, po czym zwinęłam wszystko w niezbyt urodziwy kok. Szału nie było, ale i tak włosy wyglądały o niebo lepiej niż wcześniej. Z oczami jednak niewiele dało się zrobić. Tu i tam zapudrowałam, a resztę postanowiłam przysłonić okularami przeciwsłonecznymi z nadzieją, że jakoś to będzie. W pośpiechu założyłam niedzielną sukienkę i, dopiwszy chłodną kawę, wybiegłam z domu, żeby zdążyć na mszę.

Pomysł z okularami okazał się niezbyt trafiony, bo mimo że termometr wskazywał jakieś dwadzieścia stopni, było szaro i pochmurnie. Właściwie to zanosiło się na deszcz, i to całkiem solidny, a ja jak zwykle nie wzięłam ze sobą parasolki. Dobrze, że szłam do kościoła. Mogłam się po drodze pomodlić o ładną pogodę.

Jak na ironię, tym razem Bóg postanowił wysłuchać moich próśb i teraz z kolei niemiłosiernie przygrzewało. Stałam na zewnątrz, bo zanim udało mi się dotrzeć na miejsce, msza się już zaczęła, a paradowanie przez środek kościoła pod obstrzałem wścibskich spojrzeń było dziś u mnie na szarym końcu listy priorytetów. Niestety Maurycy i jego nowa narzeczona także postanowili nie wchodzić do środka i co chwilę zerkali w moim kierunku. Usilnie starałam się trzymać głowę prosto i nie dać po sobie poznać, że zza ciemnych okularów ja także uważnie ich obserwuję, ale stojąca kilka metrów dalej Paula nie dała się zwieść. Posłała mi pokrzepiający uśmiech, bezgłośnie powiedziała coś, co mój mózg z trwogą odczytał jako „agencja” i delikatnie uniosła do góry kciuk. Zrezygnowana pokiwałam tylko głową i odwróciłam wzrok w kierunku świątyni.

Po mszy poszłam jeszcze na cmentarz, żeby odwiedzić grób taty i właściwie miałam już wracać, kiedy usłyszałam znajomy głos.

– Pani Lidio! Proszę zaczekać. – Odwróciłam się. W moją stronę biegł zdyszany ksiądz.

– O, ksiądz Bogdan. Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus.

– Na wieki wieków, amen – odpowiedział, sapiąc głośno. – Spieszy się pani?

– Nie, a ma ksiądz jakąś sprawę? – zapytałam nieco zdziwiona.

– Chciałem tylko porozmawiać, przejdziemy się?

– Bardzo chętnie, proszę śmiało mówić.

– Nie chciałbym przynosić złych wieści, ale chyba lepiej, żeby się pani dowiedziała od…

– Ma ksiądz na myśli Maurycego i Izę? – Nie musiał kończyć. Gdy tylko zobaczyłam jego zbolałą minę, od razu wiedziałam, z czym do mnie przyszedł.

– Czyli już pani wie?

– Tak, dowiedziałam się wczoraj…

– Uwierz mi, dziecko, że ogromnie ci współczuję, ale nic nie mogłem na to poradzić.

– Przecież to nie księdza wina.

– Jak żyję, jeszcze czegoś takiego nie widziałem. Tyle lat jestem księdzem, w tylu parafiach służyłem, ale żeby takie coś? To się w głowie nie mieści. Uciekające panny młode się zdarzały, raz nawet jakiś kawaler zostawił jedną przed ołtarzem, ale żeby tak postąpić, to już trzeba sumienia nie mieć!

– Moja mama stwierdziła, że lepiej teraz niż po ślubie. – Wzruszyłam ramionami, siląc się na obojętny ton.

– Prawda, święta prawda. A próbowałaś z nim jeszcze rozmawiać?

– Oczywiście, że próbowałam, tylko on nie chce mnie słuchać. Właściwie to już zupełnie nie odbiera ode mnie telefonu. Nie wiem, co mogłabym jeszcze zrobić.

– Pewnie nic. Na siłę go do ołtarza nie zaciągniesz. No to, skoro już wszystko wiesz, nie będę zabierał ci więcej czasu. Niech Bóg cię błogosławi.

– Bóg zapłać. I dziękuję za miłe słowa.

W drodze do domu miałam wrażenie, że każda napotkana osoba patrzy na mnie z litością w oczach. Mogłam się spodziewać, że prędzej czy później wszyscy dowiedzą się, że ślub się jednak odbędzie, zmieni się jedynie panna młoda. Przyspieszyłam kroku, chcąc jak najszybciej zniknąć im wszystkim z oczu. Nie dość mają tematów do plotek? Lada chwila całe miasto będzie huczało tylko o tym, jak to zostałam podmieniona na inną. Z ulgą przekroczyłam próg domu, zrzuciłam buty w przedpokoju i z zamiarem wypłakania się w poduszkę pobiegłam do sypialni.

Nie dane mi było jednak nawet usiąść na łóżku, bo ledwie zamknęłam za sobą drzwi, a z torebki rozległ się charakterystyczny dźwięk zwiastujący połączenie od mamy. Mogłam zignorować, że dzwoni. Zakopać się w pościeli i olać do jutra cały świat, ale co by mi to dało? Mama i tak by nie odpuściła. Dzwoniłaby raz za razem tak długo, aż w końcu podniosłabym tę nieszczęsną słuchawkę albo wyłączyła telefon, choć to mogłoby się skończyć dość szybkimi odwiedzinami, na które bynajmniej nie miałam ochoty. Wygrzebałam więc telefon, odchrząknęłam kilka razy i nacisnęłam zieloną słuchawkę.

– Cześć, mamo.

– Skarbie, nie uwierzysz, ale dzwoniła dziś do mnie Tereska i powiedziała, że Hanka jej mówiła, że w sklepie usłyszała, jak stara Kozłowska rozmawiała z Bąkową, że Maurycy żeni się z tą Izą Rączkowską, co z tobą do podstawówki chodziła i…

– Wiem, mamo! – przerwałam jej monolog.

– Wiesz?! To czemu, do jasnej anielki, ja się dowiaduję od obcych, a nie od rodzonej córki?

– Dowiedziałam się wczoraj wieczorem – nieco minęłam się z prawdą – i nie zdążyłam ci powiedzieć.

– Czyli to jednak prawda? Bo wiesz, Tereska to taka plotkara jest, że przez trzy sita trzeba przesiać wszystko, co mówi.

– Wygląda na to, że prawda.

– No patrz! A taki się porządny ten Maurycy wydawał, światowy, po studiach, a cham jakich mało!

– Daj spokój, mamo, to nic nie da – wyszeptałam.

– Ale żeby zostawił cię dla tej ladacznicy, to przechodzi ludzkie pojęcie. Przecież ani ona ładna, ani mądra, no jedynie bogata, ale pieniądze raz są, a raz ich nie ma. Na kolanach cię powinien błagać, żebyś jego żoną została. Wiesz, córciu, za dobra jesteś dla takiego prostaka. Dobrze się stało, bo znajdziesz sobie lepszego i jeszcze ten cały Maurycy będzie sobie pluł w brodę, że cię zostawił.

– Będzie mnie błagał na kolanach… – wymruczałam pod nosem.

– Co mówisz, kochanie?

– Nic, nic, muszę kończyć, zdzwonimy się jakoś w tygodniu. A, i pozdrów Tadeusza.

– Pozdrowię, a ty nie siedź i nie becz, bo, jak widać, nie ma po kim.

– Jasne, obiecuję.

***

Już ja im wszystkim pokażę, jak mnie Maurycy będzie na kolanach błagał. Choćbym miała wydać na to wszystkie pieniądze albo i wziąć kredyt! Jednak z obawy, że się rozmyślę, od razu wybrałam w telefonie numer do Pauliny. Chyba trzymała telefon w dłoni, bo już po pierwszym sygnale usłyszałam:

– Co jest, kochana?

– Cześć. Dzwonię w sprawie tej jutrzejszej wizyty.

– I?

– Dawaj ten adres – powiedziałam ze śmiechem.

– Tak! Tak! Tak! Wiedziałam, że się zgodzisz. – Mogłam się założyć, że w tym momencie Paula tańczy z radości po całej kuchni.

– Wciąż nie jestem pewna, czy dobrze robię.

– A co ci szkodzi spróbować?

– No wiesz, z tego, co mówiłaś, to nie jest zbyt tanie rozwiązanie.

– Oj tam, tanie nie tanie… Grunt, że skuteczne.

– To się jeszcze okaże. To masz ten adres czy nie?

– Mam, oczywiście, że mam. Zaraz ci wyślę.

– Świetnie. Dobrze pamiętam, że umówiłaś mnie na trzynastą?

– Tak, ma cię przyjąć Krystian Król, a właściwie to, jakbyś chciała, mogę pojechać z tobą. Zadzwonię do szefowej, że źle się czuję i…

– Zapomnij, kochana. Już i tak dość zrobiłaś, resztą zajmę się sama.

– No okej, ale dasz znać, co i jak? – Usłyszałam zawód w jej głosie, ale nie mogłam jej zabrać ze sobą. Nie byłam jeszcze w stu procentach przekonana, czy nie zrezygnuję w ostatniej chwili, a gdyby Paula była ze mną, na bank nie pozwoliłaby mi odjechać z niczym.

– Pewnie, zadzwonię, jak tylko stamtąd wyjdę – obiecałam.

– Dobra, to czekam na wieści.

– Jasne, odezwę się jutro.

Po niecałej minucie otrzymałam wiadomość z dokładnym adresem, godziną i nazwiskiem faceta, z którym byłam umówiona. Teraz nie pozostało mi już nic więcej, jak tylko czekać na to, co przyniesie jutrzejszy dzień.

Dzień trzeci

poniedziałek, 3 czerwca

Lidka

Z nerwów nie mogłam spać. Całą noc wierciłam się z boku na bok i co chwila zerkałam na zegarek. O szóstej stwierdziłam, że dość tej męki i wstanę, a jeśli szybciej się ogarnę, to najwyżej wyjadę wcześniej. Najpierw poszłam pod prysznic, umyłam włosy, wysuszyłam je i, co rzadko mi się zdarza, wyprostowałam. Zrobiłam delikatny makijaż, po czym założyłam naszykowaną już wczorajszego wieczora letnią sukienkę. Zjadłam lekkie śniadanie, wypiłam mocną kawę i właściwie byłam już gotowa. Wychodząc, narzuciłam jeszcze na plecy jeansową kurtkę i ruszyłam ku nieznanemu.

Według nawigacji powinnam być na miejscu o mniej więcej jedenastej trzydzieści ale, znając życie, wiedziałam, że trafię na jakieś korki, więc nawet się ucieszyłam, że udało mi się wyjechać wcześniej. Starałam się nie myśleć o tym, czy dobrze robię. Już wczoraj postanowiłam, że tak czy siak pójdę na to spotkanie. Jeżeli oferta mi się nie spodoba, przecież nie muszę się zgadzać. Gdzieś w środku jednak wiedziałam, że skorzystam z ich usług. Czasu było niewiele, a ja, tak jak mówiła Paula, nie miałam lepszego pomysłu. Zdecydowałam się na ostatnią próbę. Jeśli to nie pomoże, obiecałam dać sobie z Maurycym spokój raz na zawsze.

Pod wskazany adres dojechałam około południa, ale problem pojawił się już na starcie, ponieważ była to wąska jednokierunkowa uliczka, a przed starą kamienicą nie było parkingu. Objeździłam okolicę kilka razy w tę i z powrotem i w końcu udało mi się znaleźć płatne miejsce. Nie dość, że było dobre pół kilometra od agencji, to jeszcze liczyli sobie siedem złotych za godzinę! Nie miałam jednak wyjścia, więc zostawiłam tam samochód i pieszo wróciłam przed budynek. Był stary i brzydki. Gdyby nie tabliczka wisząca przy drzwiach, raczej nie przyszłoby mi do głowy, że to może być właśnie tu. Weszłam po schodach na pierwsze piętro, znalazłam drzwi, na których przyklejone były złote litery tworzące napis: „Agencja ZS” i nacisnęłam dzwonek domofonu. Po chwili rozległo się charakterystyczne brzęczenie, więc po mocnym pociągnięciu za klamkę weszłam do środka. Wnętrze w niczym nie przypominało odrapanej klatki schodowej. Urządzone było nowocześnie w kolorach bieli i beżu, a miło uśmiechająca się zza biurka kobieta od razu zapytała, w czym może pomóc. Wyjaśniłam, że na godzinę trzynastą byłam umówiona z panem Krystianem. Wskazała mi sofę pod ścianą i poprosiła, aby chwilę zaczekać. Bez pytania przyniosła też karafkę z wodą oraz szklankę i postawiła na stoliku obok.

Niecałe pół godziny później zostałam poproszona do biura Krystiana Króla. Na drżących nogach weszłam do pomieszczenia, w którym przywitał mnie chyba najprzystojniejszy facet, jakiego w życiu widziałam. Na oko trzydziestokilkuletni, wysoki i nieźle umięśniony blondyn siedział przy wielkim biurku, a na mój widok wstał i uprzejmie się przywitał:

– Krystian Król, w czym mogę pani pomóc?

– Lidia Jarząbek. Pozwoli pan, że usiądę? – zapytałam, zanim sam zdążył to zaproponować.

– Naturalnie. – Gestem wskazał mi fotel po drugiej stronie biurka. Postawiłam torebkę obok siebie i chowając na kolanach trzęsące się dłonie, zaczęłam:

– Słyszałam, że ta agencja może pomóc kobiecie odzyskać mężczyznę.

– Dokładnie tym się zajmujemy. Rozumiem, że potrzebuje pani naszych usług? – Facet intensywnie mi się przyglądał, opierając dłonie na biurku.

– Tak i, szczerze mówiąc, to dość pilnie.

– Jak bardzo się pani spieszy? – zapytał.

– Dwudziestego drugiego mój były narzeczony się żeni.

– Tego miesiąca? – Popatrzył na mnie jak na wariatkę i uniósł wysoko brwi.

– Niestety tak – wyszeptałam speszona jego zachowaniem.

– W takim razie choćbym chciał, nie jestem w stanie nic zrobić. Wszyscy panowie pracujący w terenie są w tym terminie zajęci.

– Ale jak to? Czyli nic pan nie zrobi? – zapytałam oburzona. Tyle czasu biłam się z myślami, czy w ogóle tu przyjeżdżać, a kiedy w końcu się zdecydowałam, facet odsyła mnie z kwitkiem?! Co to, to nie! Musiałam go przekonać, żeby coś wymyślił.

– A co mogę zrobić, nie mając ludzi? Nie chcę pani urazić, ale trochę późno się pani opamiętała. W niespełna trzy tygodnie, nawet gdybym miał kogoś dostępnego, wiele byśmy nie zrobili. Dwa tygodnie zajmuje nam zazwyczaj samo dogadanie szczegółów i zorganizowanie wszystkiego.

– Nie mogłam przyjść wcześniej, bo o niczym nie wiedziałam. Dowiedziałam się dopiero w sobotę. Zresztą to miał być mój ślub! To ze mną miał się ożenić dwudziestego drugiego!

– Chwileczkę. Mówi pani, że w dniu, w którym miał się odbyć pani ślub, były narzeczony ożeni się z inną kobietą? – zapytał zaciekawiony.

– Właśnie tak! – wykrzyczałam.

– Jak dawno się rozstaliście?

– Trzy tygodnie temu. I nie rozstaliśmy się, tylko Maurycy mnie zostawił. Zabrał swoje rzeczy i wyszedł.

– Ciekawy przypadek…

– Mnie pan to mówi? Mam już dość tej całej chorej sytuacji, ludzi patrzących na mnie z politowaniem i telefonów od mamy, której ktoś powiedział, że gdzieś tam coś słyszał. Niech pan poda swoją cenę. Zapłacę, ile będzie trzeba.

– Słucham?

– Podobno zwykle klientki płacą u was około dziesięciu tysięcy, tak?

– Mniej więcej, choć stawka jest zmienna w zależności od indywidualnych ustaleń.

– Okej, w takim razie zapłacę panu dwadzieścia tysięcy, a pan zajmie się sprawą od razu.

– Chce pani zapłacić dwa razy więcej?

– Sprawa jest priorytetowa – odpowiedziałam, unosząc dumnie głowę.

Mężczyzna przez chwilę myślał nad czymś intensywnie, po czym poprosił, abym chwilę zaczekała, a sam wyszedł z gabinetu.

Krystian

Oferta, którą przed chwilą złożyła mi pani Jarząbek, była tak kusząca, że postanowiłem nagiąć swoją żelazną zasadę i tym razem zająć się klientką osobiście. Żeby to było możliwe, musiałem jednak w pierwszej kolejności zorganizować sobie zastępstwo do biura. Ktoś musiał podczas mojej nieobecności przyjmować interesantki, robić wyceny i ustalać szczegóły. Nie mogłem wszystkiego zrzucić na Jagodę, dlatego gdy tylko opuściłem gabinet, wybrałem w telefonie numer do Przemka, który nieformalnie pełnił funkcję mojego zastępcy. Podobnie jak ja nie pracował w terenie, więc nic nie powinno było stać na przeszkodzie.

– Słuchaj, stary, muszę wyjechać na trzy tygodnie. Ogarniesz sam agencję? – zapytałem bez zbędnych ceregieli.

– Uuu, a co tak nagle?

– Pilna sprawa, zresztą zgadamy się, jak wrócę, to wszystko ci opowiem. To jak będzie?

– Jeśli o mnie chodzi, to żaden problem. Niech tylko Jagoda poprzestawia klientki, a resztę już ogarnę.

– Świetnie. W takim razie do miłego.

– Trzymaj się.

Po krótkiej, choć rzeczowej rozmowie z przyjacielem mogłem wrócić do gabinetu i przedstawić siedzącej tam kobiecie kilka warunków naszej przyszłej współpracy.

Lidia siedziała ze spuszczoną głową i wyglądała, jakby ktoś przepuścił ją przez maszynkę do mielenia mięsa. Sytuacja, w której postawił ją były facet, faktycznie mogła dać się kobiecie we znaki, zwłaszcza w niewielkiej miejscowości, gdzie większość ludzi zna się przynajmniej z widzenia. Lidka nie była brzydka, tylko trochę zaniedbana. Lakier odchodził z połamanych paznokci, odrosty we włosach biły na kilometr, a sukienkę, którą miała na sobie, bez problemu mogłaby założyć moja mama. Na szczęście to były szczegóły, które miałem nadzieję z pomocą Tamary raz dwa załatwić. Teraz nie było jednak czasu na użalanie się nad kobietą. Na czternastą miałem umówione następne spotkanie, więc musiałem się streszczać, żeby przekazać Lidii wszystkie najważniejsze informacje.

– No więc tak, na dzisiaj mam jeszcze kilka umówionych klientek, ale jeżeli zaakceptuje pani warunki, możemy zacząć od jutra – zacząłem od razu.

– Czy to znaczy, że pan się zgadza? – zapytała nieśmiało.

– Tak, ale jest kilka rzeczy, które musimy ustalić na starcie.

– Zamieniam się w słuch.

– Po pierwsze piętnastego czerwca idę na wesele kuzyna. Ta kwestia nie podlega dyskusji, swoją obecność potwierdziłem już dawno, a w dodatku mam być świadkiem. Miałem poprosić jedną ze znajomych, żeby mi towarzyszyła, ale skoro moje plany się nieco zmieniły, miło by było, gdyby zgodziła się pani być moją osobą towarzyszącą. Po drugie kwestia płatności. Mamy zasadę pięćdziesiąt na pięćdziesiąt, czyli połowa z góry, reszta po robocie. Po trzecie kwestia mieszkania. Zazwyczaj na takie sprawy mamy więcej czasu, ale ponieważ potrzebuję czegoś na już, a niezbyt znam pani okolicę, liczę, że pomoże mi pani coś na szybko zorganizować. Po czwarte słucha pani mnie, bo wiem, co należy zrobić, żeby osiągnąć zamierzony efekt, a czas nagli, więc nie będzie miejsca na kłótnie. Po piąte nikt nie może wiedzieć o naszej umowie. Dla wszystkich poza nami jesteśmy zakochaną w sobie parą. Dotyczy to także wszelkich babć, ciotek, matek i tak dalej. I po szóste zrobię co w mojej mocy, żeby narzeczony do pani wrócił, ale stuprocentowej gwarancji dać nie mogę. Czy wszystko jest jasne?

– Tak. Odnośnie do wesela nie ma problemu. Rozumiem, że miał pan już jakieś plany i jeżeli będzie taka potrzeba, mogę iść z panem. Co do mieszkania, to jeśli nie ma pan nic przeciwko temu, zapraszam do mnie. Mam duży dom i kilka wolnych pokoi. – Na te słowa uśmiechnąłem się w duchu, ciesząc, że nie dość, że laska płaci podwójnie, to jeszcze zaoszczędzę na mieszkaniu. Żałowałem, że nie mamy więcej takich klientek.

– Mieszka pani sama?

– Tak, nikt nie będzie nam przeszkadzał.

– W porządku. Mieszkanie mamy załatwione.

– W sprawie płatności wystarczy, jeżeli dam pieniądze jutro? Nie wożę ze sobą tyle gotówki.

– Jasne, może być jutro.

– A, i jest jeszcze jedna sprawa, o tym, że do was przyjechałam, wie moja przyjaciółka. Właściwie to ona znalazła was w internecie. Poza nią nikomu nic nie mówiłam.

– Dobrze, ale proszę ją uprzedzić, że nie wolno jej puścić pary z ust.

– Oczywiście.

– Rozumiem, że wszystko mamy ustalone?

– Z mojej strony tak – odpowiedziała z uśmiechem.

– Proponuję zatem, żebyśmy zwracali się do siebie po imieniu. Krystian. – Wyciągnąłem do niej rękę, a ona podała mi swoją wciąż trzęsącą się dłoń.

– Lidka.

– Jeszcze jedna ważna sprawa. Pracujesz?

– Na co dzień tak, ale od dziś mam urlop. Jestem wolna do połowy lipca.

– Świetnie, czyli możesz przyjechać tu jutro, powiedzmy, na dziewiątą?

– No mogę, jeśli jestem potrzebna.

– Przydałoby się, żebyś przyjechała pociągiem albo autobusem. Potrzebuję cię tu na kilka godzin, ale na miejscu muszę mieć swój samochód, a w drodze do twojego domu chciałbym jeszcze zrobić z tobą mały wywiad. Jesteś w stanie to ogarnąć?

– Raczej tak, ale nie mam pojęcia, w jakich godzinach jeżdżą pociągi. Ostatni raz podróżowałam w ten sposób jeszcze w szkole.

– Proszę – podałem jej moją wizytówkę – tu jest numer mojej komórki, sprawdzisz w domu i dasz mi znać, kiedy możesz być na miejscu. Mogę odebrać cię z głównego, jeśli będę wiedział o której.

– Okej.

– No to… Nie gniewaj się, ale za kilka minut przychodzi następna klientka i muszę się nią zająć.

– Tak jasne, już wychodzę. To może napiszę ci SMS-a, o której będę w Krakowie.

– Super. W takim razie do jutra.

– Do jutra.

Lidka wyszła, a ja, ponieważ miałem jeszcze kilka minut, od razu zadzwoniłem do Tamary i umówiłem ją na kilka zabiegów. Bogu dzięki, że ta kobieta zawsze była w stanie wcisnąć gdzieś podsyłane przeze mnie klientki.

Lidka

Lekko oszołomiona wyszłam z agencji i ruszyłam w kierunku parkingu. Nie miałam czasu do stracenia. Musiałam jak najszybciej dojechać do domu i nieco w nim ogarnąć. Wstyd się przyznać, ale odkąd Maurycy się wyprowadził, odrobinę zaniedbałam domowe obowiązki i teraz łazienka tonęła w brudnych ciuchach, w kuchni wszędzie stały nieumyte naczynia, nie wspominając już nawet o pokoju, w którym planowałam ulokować Krystiana. Musiałam zrobić też zakupy spożywcze i sprawdzić, jak mam się jutro dostać rano do Krakowa.

Do domu dojechałam jakoś przed siedemnastą i od razu wpadłam w wir sprzątania. Nastawiłam pranie, gary włożyłam do zmywarki, przewietrzyłam każdy kąt, pomyłam podłogi, a w pokoju Krystiana umyłam okno, zmieniłam pościel na świeżą i starłam wszystkie kurze. Kiedy stwierdziłam, że wnętrze wygląda już w miarę możliwie, była prawie dwudziesta druga. Szybko sprawdziłam, o której mam pociąg do Krakowa. Kupiłam bilet online i wysłałam wiadomość do Krystiana, że na głównym będę około ósmej trzydzieści. Z przerażeniem odkryłam też, że Paulina dzwoniła do mnie trzydzieści siedem razy. Oddzwoniłam więc i długo opowiadałam jej krok po kroku dzisiejszy zwariowany dzień. Kiedy nareszcie kładłam się do łóżka, było grubo po północy. Modliłam się, żeby nie zaspać na pociąg.

Dzień czwarty

wtorek, 4 czerwca

Krystian

Równo o ósmej trzydzieści wjechałem na parking Galerii Krakowskiej. O tej porze nie było tu tłumów, więc bez problemu zaparkowałem i zjechałem schodami na sam dół do wejścia na dworzec. Do studia urody Tamary umówiłem Lidkę na dziewiątą dwadzieścia, więc mieliśmy jeszcze czas na szybką kawę i ciastko. Pociąg się jednak spóźniał. Wtoczył się na peron dopiero kilka minut po dziewiątej, więc teraz czasu nie mieliśmy już wcale. Lidka wyskoczyła z wagonu jak poparzona i nerwowo rozglądała się dookoła. Uniosłem więc rękę i pomachałem do niej, żeby wiedziała, gdzie mnie szukać. Kiedy mnie zauważyła, uśmiechnęła się i ruszyła przez tłum w moim kierunku.

– Cześć, przepraszam za spóźnienie, ale sam widzisz. Bogu dzięki, że to rozklekotane pudełko w ogóle tu dojechało.

– Nie twoja wina, ale teraz musimy się pospieszyć. Chodźmy na parking. – Nie czekając na odpowiedź, ruszyłem w stronę wejścia do galerii. Lidka czym prędzej podreptała za mną.

– Wybieramy się gdzieś? – zapytała w końcu.

– Za dziesięć minut jesteś umówiona w salonie piękności.

– Chwila! Gdzie jestem umówiona?!

Odwróciłem się i zobaczyłem szok na twarzy Lidki. Matko Boska, przecież to tylko wizyta u kosmetyczki. Co z tą dziewczyną jest nie tak?

– W salonie kosmetycznym. Nie stój tak, tylko chodź, bo się spóźnimy.

– Zaczekaj.

Powoli traciłem cierpliwość.

– Mów! – warknąłem, odwracając się kolejny raz w jej stronę.

– Nie powiedziałam ci tego wczoraj, ale te dwadzieścia tysięcy, które zaoferowałam, to wszystkie moje oszczędności. Nie wiem, czy stać mnie na inne luksusy.

– Więc o to chodzi. Spokojnie, ta i wiele innych usług są wliczone w cenę.

– Czyli?

– Czyli ja płacę rachunek.

– Aha, okej, wczoraj nic nie mówiłeś na ten temat.

– Masz rację, przepraszam, ale nie miałem kiedy tego zrobić.

– No tak, rozmawialiśmy tylko chwilę.

– Właśnie. A teraz chodźmy już, proszę, bo Tamara się wścieknie.

Praktycznie biegliśmy na parking i kiedy otworzyłem samochód, Lidka prawie jęknęła z zachwytu.

– Łał! To twój samochód? – Przez ten pośpiech zapomniałem, jakie czasem moja panamera robiła wrażenie.

– Mój. Ładny, co?

– Ładny? Ty mnie pytasz, czy on jest ładny? Jest boski! I ten kolor…

– Prawda, że do niego pasuje?

– Idealnie.

Podczas dość krótkiej drogi Lidka non stop nawijała tylko o moim samochodzie. Podobało jej się chyba wszystko, łącznie z dywanikami. Nie powiem, żeby mnie to nie jarało. Sam uwielbiałem to auto i z dumą patrzyłem, jak niejeden gość wodził za nim tęsknym wzrokiem. Ciekawe co ta mała powie, kiedy zaproponuję jej, żeby to ona prowadziła w drodze do jej domu?

***

Tamara czekała na nas przed wejściem. Była zgrabną kobietą po czterdziestce i miała niesamowite wyczucie stylu. Zawsze elegancko ubrana, w pełnym makijażu i z uśmiechem na ustach. Jej salon świadczył kompleksowe usługi fryzjerskie i kosmetyczne, a ja miałem z nią niepisaną umowę, że w zamian za szybkie terminy i dobry rabat będę jej regularnie podsyłał klientki. Wszystkie znane mi kobiety wychodziły od niej zadowolone zarówno z efektu, jak i niewygórowanej ceny. Przywitałem się i przedstawiłem sobie obie panie.

– Ile mamy czasu? – zapytała Tamara.

– Tyle ile będzie trzeba – odparłem, a kobieta podeszła do Lidki i dokładnie jej się przyjrzała. Dotykała rozpuszczonych włosów, oglądała brwi i paznokcie.

– Więc tak, roboty mamy sporo, ale myślę, że do piętnastej powinnyśmy się wyrobić. Włosy nieco bym skróciła i rozjaśniła. Brwi koniecznie trzeba wyregulować i nadać im kształt. Wybacz, skarbie, ale w tej chwili żyją już własnym życiem, a to nie wygląda dobrze – zwróciła się do lekko przestraszonej Lidki. – Paznokcie troszkę przedłużymy i pomalujemy. Nałożymy też na twarz maseczkę nawilżającą i podkręcimy rzęsy. Jak starczy czasu, zrobimy jeszcze pedicure i myślę, że na razie wystarczy.

– Ja zgadzam się na wszystko – odpowiedziałem – a szczegóły ustalcie proszę z Lidią. Chciałbym, żeby była zadowolona.

– Oczywiście. Znasz mnie przecież i wiesz, że nikt nie wychodzi ode mnie niezadowolony.

– Racja. W takim razie zostawiam was, panie. Mam do załatwienia jeszcze kilka rzeczy w mieście. Gdybyście skończyły wcześniej lub coś się przeciągało, zadzwoń do mnie, dobrze? – poprosiłem Lidkę.

– Dobrze, zadzwonię.

– No to miłej zabawy.

– Dziękuję.

Wsiadając do samochodu, układałem sobie w głowie plan działania. Jak się okazało, będę miał więcej czasu, niż zakładałem, co się akurat dobrze złożyło, bo wczorajszego wieczora nie zdążyłem się spakować, a dziś muszę jeszcze wpaść na chwilę do agencji i skoczyć do kilku sklepów odzieżowych. Do piętnastej powinienem się wyrobić z palcem w nosie.

Lidka

Dalsza część dostępna w wersji pełnej

Spis treści:

Okładka
Karta tytułowa
Lidka
Lidka
Lidka
Krystian
Lidka
Krystian
Lidka
Krystian
Krystian
Lidka
Krystian
Lidka
Krystian
Krystian
Maurycy
Lidka
Maurycy
Lidka
Krystian
Lidka
Maurycy
Krystian
Lidka
Maurycy
Krystian
Lidka
Krystian
Lidka
Maurycy
Lidka
Maurycy
Krystian
Maurycy
Lidka
Maurycy
Krystian
Izabella
Maurycy
Lidka
Lidka
Krystian
Maurycy
Lidka
Lidka
Maurycy
Krystian
Lidka

Agencja złamanych serc

Wydanie pierwsze

ISBN:978-83-8219-838-6

© Karolina Filuś i Wydawnictwo Novae Res 2022

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt

jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu

wymaga pisemnej zgody wydawnictwa Novae Res.

Redakcja: Kamila Recław

Korekta: Paulina Górska

Okładka: Izabela Surdykowska-Jurek

Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.

Zaczytani sp. z o.o. sp. k.

ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia

tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]

http://novaeres.pl

Publikacja dostępna jest w księgarni internetowej zaczytani.pl.

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Rek