Serce z kamienia - Karolina Filuś - ebook
NOWOŚĆ

Serce z kamienia ebook

Filuś Karolina

4,7

530 osób interesuje się tą książką

Opis

Bywają chwile, kiedy świat staje na głowie. Pozornie poukładane życie Elizy wali się jak domek z kart. Bez pracy, domu, chłopaka i pomysłu co dalej, wyjeżdża na wieś, by zacząć wszystko od nowa. Już pierwsze chwile nowej przygody przyprawiają o dreszcze. Pod koła samochodu Elizy wtacza się pijany mężczyzna, a dalej nie jest wcale lepiej. Odziedziczony po ciotce dom okazuje się totalną ruderą, wieś Koniec Świata adekwatną do swojej nazwy, a pijak, którego niemal przejechała,  jej najbliższym sąsiadem. Jednakże Paweł wcale nie jest tym, kim się wydaje. Mężczyzna dźwiga na barkach brzemię winy i nie potrafi uporać się z wydarzeniami z przeszłości. Co stanie się, gdy okrutna prawda wyjdzie na jaw? Czy Eliza odnajdzie się w nowej rzeczywistości i czy będzie potrafiła znowu zaufać?

Witajcie w miejscu, w którym wszystko ma swój początek.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 227

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,7 (29 ocen)
22
4
3
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
polaraksa0101

Nie oderwiesz się od lektury

cudowna historia 🤩
00
Kazia1234

Dobrze spędzony czas

polecam
00
kasiakkpp

Nie oderwiesz się od lektury

OK, jednak wszystko działo się niesamowicie szybko, za szybko.
00
Olazd

Nie oderwiesz się od lektury

Zaczęłam czytać i wydawała mi się znajoma. Okazało się, że mam ją na półce pod tytułem "Miłość, miłość". Zawiodłam się.
00
fakirek13

Nie oderwiesz się od lektury

Super książka
00



Copyright © Karolina Filuś, 2025

Projekt okładki

Justyna Knapik

Redakcja

Agnieszka Czapczyk

Korekta

Karolina Filuś, Barbara Sacka

Łamanie i skład

Beata Kostrzewska

Opracowanie wersji elektronicznej

Grzegorz Bociek

ISBN 978-83-67834-97-1

Kraków 2024

Wydawnictwo BOOKEND

[email protected]

www.bookend.pl

Capital Village Sp. z o.o.

ul. Gęsia 8/202, 31-535 Kraków

Dla D. i P.

Bo we mnie wierzycie.

Zawsze.

Rozdział 1

Eliza

W poniedziałkowy ranek obudziłam się w łóżku sama. Nie była to żadna nowość. Adam często wychodził do pracy, zanim ja zdążyłam wyłączyć dzwoniący budzik. Lubił być w biurze jako pierwszy. Ogólnie we wszystkim lubił być pierwszy, czy miało to jakikolwiek sens, czy też nie. W nieskazitelnie czystej kuchni mojego chłopaka – bo mieszkanie, w którym się znajdowałam, nie należało do mnie, a do Adama, ale od blisko trzech miesięcy mieszkaliśmy razem – nastawiłam ekspres do kawy i ruszyłam na poszukiwania odpowiedniego stroju do pracy. Pół godziny później byłam już praktycznie gotowa do wyjścia. Wsunęłam na nogi ulubione czółenka, opłukałam kubek po kawie i zbiegłam do podziemnego parkingu. Poranne korki w Krakowie były jedną z nielicznych rzeczy, których w tym pięknym mieście po prostu nienawidziłam. Za trzy ósma wpadłam do biura jak burza, ale mimo to z uśmiechem od ucha do ucha. Zdążyłam jeszcze rzucić torebkę pod nogi i włączyć komputer, gdy otworzyły się drzwi gabinetu prezesa i on sam stanął w nich, lustrując po kolei cały zespół. Jak Boga kocham, któregoś dnia nie zdążę – pomyślałam i uśmiechnęłam się, bo bądź co bądź dziś mi się udało. O tym, że spotykam się z szefem, oczywiście wszyscy wiedzieli od dawna, więc nikogo nie dziwił już fakt, że Adam zwykł z rana siadać na brzegu mojego biurka i zamieniać ze mną kilka słów. Zerknęłam na niego zalotnie spod rzęs i słodziutko zaszczebiotałam:

– W czym mogę pomóc panu prezesowi?

Adam z ponurą miną podał mi jakiś papier.

– Musimy pogadać – rzucił szorstkim głosem.

Nie za bardzo wiedziałam, o co może mu chodzić. Kątem oka popatrzyłam na wręczony mi dokument i dosłownie zamarłam. Wypowiedzenie ze skutkiem natychmiastowym?!

– Że co proszę?! Wypowiedzenie?! Żarty sobie robisz?!

Jego wzrok mówił, że to nie żarty. Usta zacisnął w wąską linię i chyba czekał, aż powiem coś więcej.

– Ale jak to? – wyjąkałam cicho.

– Elizo, nie rób dramatów, wszystko masz wyjaśnione na papierze. Ostatnio nie przykładałaś się do pracy. Poza tym sama dobrze wiesz, że niezbyt nam się układa. Chciałbym, żebyś się wyprowadziła, najlepiej jeszcze dzisiaj.

– Masz kogoś, prawda? To przez inną kobietę? – zapytałam łamiącym się głosem.

– To też. – Adam spuścił głowę. – Zakochałem się, ale twoje zwolnienie nie ma z tym nic wspólnego.

Zabrakło mi powietrza w płucach.

Matko jedyna, czy on mnie właśnie rzuca? Nie, nie, nie… Na bank coś źle zrozumiałam. Przecież to nie jest możliwe… Wprowadziłam się do niego zaledwie trzy miesiące temu. W dodatku on najlepiej wie, ile czasu poświęcałam tej pracy, ile razy siedziałam po nocach nad tabelkami.

Cała krew odpłynęła mi z twarzy i zrobiło mi się ciemno przed oczami. Świat wokół zaczął niezbyt przyjemnie wirować. To koniec. Poczucie wstydu, bo całe biuro było świadkiem mojego upokorzenia, sprawiło, że łzy zaczęły płynąć jedna po drugiej. Na drżących nogach wybiegłam z biura i zamknęłam się w łazience. Co chwilę ktoś pukał do drzwi i uprzejmie pytał czy wszystko okej, ale każdego zbywałam milczeniem. Siedziałam na opuszczonej desce sedesowej i niemal dosłownie rwałam włosy z głowy. Co takiego zrobiłam temu palantowi, że tak mnie poniżył? Czemu nie powiedział mi tego w cztery oczy? Dopiero cicha prośba: „Elka, wpuść mnie” wypowiedziana przez Alicję nieco mnie otrzeźwiła.

Z Alicją poznałyśmy się jeszcze na studiach i od razu bardzo polubiłyśmy. To ona namówiła mnie na wysłanie swojego CV do firmy, w której sama pracowała już ponad pół roku. Opowiadała o niesamowicie przystojnym szefie i lepiej niż zadowalających zarobkach. Takim oto sposobem znalazłam się w samym centrum gniazda żmij, gdzie każdy każdemu rzucał kłody pod nogi i gdyby nie Alicja i rzeczywiście powalające wynagrodzenie po tygodniu już by mnie tam nie było.

Prezes faktycznie okazał się niezłym ciachem i z dnia na dzień stawał się dla mnie kimś więcej niż tylko szefem. Ja, prosta księgowa, nawet nie marzyłam, że kiedyś zaczniemy się spotykać, a tu taka niespodzianka. Pewnego dnia, gdy przedstawiałam mu wyniki analizy, o które prosił, przerwał mi w pół słowa i ni z gruchy, ni z pietruchy zapytał, czy pójdę z nim na kolację. Oczywiście zgodziłam się bez namysłu, a potem przez godzinę lamentowałam Alicji, że niepotrzebnie się zgodziłam, bo przecież nie mam w co się ubrać. I tak od randki do randki zostaliśmy parą. Potem samo jakoś tak wyszło, że Adam zaproponował, abym się do niego wprowadziła, bo po co mam płacić za wynajem, skoro i tak większość czasu spędzam u niego.

Koniec końców zostałam bez faceta, bez pracy i bez dachu nad głową.

Przez dwa tygodnie pomieszkiwałam to tu, to tam. Pierwsze trzy noce spędziłam na kanapie Alicji, ale choć przyjaciółka mnie nie wyrzucała, czułam, że moja obecność nie jest pani domu na rękę. Zabrałam więc swoje manatki i wyniosłam się do pobliskiego hostelu. Tam z kolei spędziłam tylko jedną noc, bo gdy pod prysznicem zaatakowały mnie dwa ogromne karaluchy, wybiegłam z piskiem i do rana siedziałam w szlafroku na łóżku, nie zmrużywszy nawet oka. Przeniosłam się więc do hotelu o nieco wyższym standardzie niż hostel i stołując się w barach mlecznych, usilnie poszukiwałam pracy i mieszkania. Po kolejnym dniu pełnym nieudanych rozmów rekrutacyjnych i oglądania tanich, zapuszczonych lokali miałam już serdecznie dość. Wyjęłam z kieszeni telefon i zerknąwszy szybko na godzinę, wybrałam z listy numer Alicji. Miałam nadzieję, że może uda mi się wyrwać koleżankę na babski wieczór z winem, filmem i czekoladą. Ala długo nie odbierała. W końcu w słuchawce rozległy się trzaski, a potem słychać było nie tylko słodki chichot Ali, ale też jakieś męskie pomruki. Po chwili, która dla mnie trwała całą wieczność, zabrzmiał w słuchawce głos przyjaciółki:

– Co jest, kochana?

– Eee… Czy ja ci może w czymś przeszkodziłam? – Udało mi się wydukać.

– Nie, spokojnie. Zaczekaj minutkę. – Przez chwilę słychać było tylko skrzypienie zamykanych drzwi.

– No, już możemy rozmawiać swobodnie. Co tam, skarbie?

– Właściwie chciałam zaprosić cię na babski wieczór, ale chyba masz już dzisiaj towarzystwo. Baw się dobrze. Zdzwonimy się innym razem.

– Hej, kochana, co się dzieje? Nie brzmisz dobrze?

Wciągnęłam głośno powietrze i z prędkością karabinu maszynowego zaczęłam wyrzucać z siebie wszystko, co leżało mi na sercu.

– Alka…. Ja już nie mam siły. Chodzę od firmy do firmy, ale chyba w całym Krakowie nikt nie potrzebuje teraz księgowej. Przez ostatnie dwa tygodnie odwiedziłam chyba dwadzieścia mieszkań do wynajęcia i wiesz co? Każde było gorsze od poprzedniego. Nie mogę w nieskończoność mieszkać w hotelu, zresztą niedługo nie będzie mnie na niego stać. Już nie wiem, co robić. Przez tego cholernego padalca zostałam goła jak święty turecki. Mam nadzieję, że karma wróci i gad dostanie permanentnej biegunki albo takiego zaparcia, że…

W tym momencie Alicja przerwała mój słowotok:

– Och, skarbie… A ten, no wiesz, domek, co po ciotce dostałaś?

– Zupełnie o nim zapomniałam! Nawet nie wiem, czy on dalej stoi.

– No, skoro ciotka w nim mieszkała, to musi stać. Poza tym wydaje mi się, że przyda ci się na jakiś czas zmiana otoczenia. Odetchniesz trochę, a może tam lepiej ci pójdzie ze znalezieniem pracy. Mieszkanie na wsi może się okazać całkiem fajne, możesz na przykład hodować kury albo nie wiem co tam innego się hoduje, ale z całą pewnością oderwiesz się nieco od ostatnich wydarzeń.

Alicja trafiła w sedno. Zmiana otoczenia była mi cholernie potrzebna. A i świeże wiejskie powietrze na pewno pomoże mi stanąć w końcu na nogi.

– Wiesz, chyba masz rację. Pojadę tam jutro, zobaczę, jak to wszystko wygląda, i chyba zostanę na wsi jakiś czas. Może faktycznie uda mi się znaleźć tam pracę?

– I od razu lepiej! Daj koniecznie znać, jak dojedziesz. Kończę, laska, bo jak jeszcze chwilę mnie nie będzie, to ten przystojniak, co czeka w sypialni, na bank zwieje. Trzymaj się i powodzenia, kochanie.

– Dam znać. Baw się dobrze.

Podobno jeśli się jest na samym dnie, to jedyna możliwa droga prowadzi w górę. Moja jedyna droga prowadziła na Koniec Świata. I to dosłownie. Następnego dnia, zabrawszy swoje rzeczy, wyjechałam. I od razu uznałam, że Mazowsze jest dziwne. Wszędzie płasko, nigdzie nawet najmniejszego pagórka. Oprócz kilku wizyt na szkoleniach w Warszawie nigdy wcześniej tu nie zawitałam. Teraz byłam tu dosłownie od chwili i już mi się nie podobało. Człowiek patrzy w dal i widzi jedynie czubki najbliższych drzew. Druga sprawa: odjechałam tylko trzydzieści kilometrów od Radomia, a wszędzie piach! Jak to możliwe, że coś tu w ogóle jakimś cudem wyrasta?

Byłam w drodze od ponad czterech godzin, moja corsa już ledwo dyszała, a na domiar złego, od kiedy minęłam Radom, nawigacja straciła zasięg. Jedyne, co mi pozostało, to stary dom na wsi po jakiejś ciotce, której w życiu nie widziałam, a która to, nie wiedzieć czemu, w testamencie uwzględniła właśnie mnie. Ciotka Zośka była siostrą mojej babci, nigdy nie wyszła za mąż, nie miała też dzieci. Z młodszego pokolenia byłam jej jedyną rodziną. Wzięłam więc z Krakowa wszystko, co miało dla mnie jakąkolwiek wartość, zapakowałam w trzy walizki i wyruszyłam.

Droga wyglądała jak szwajcarski ser, dosłownie dziura na dziurze. Po pewnym czasie przestałam je zresztą omijać, bo próbując nie wjechać w jedną, wjeżdżałam w trzy kolejne. Słońce było już bardzo nisko i świeciło mi centralnie w oczy, co bardzo utrudniało próbę nierozjechania wszelkiego rodzaju drobiu pałętającego się po drodze. Jeszcze chwila, a nawet świnia na jezdni by mnie nie zdziwiła (krowę minęłam). Piękna zielona tabliczka poinformowała mnie właśnie, że należy skręcić w prawo. No nareszcie, dojechałam do Końca Świata. Droga przez wieś była prosta jak od linijki, asfalt nawet nie najgorszy. Jechałam więc na luzie, gdy nagle z krzaków jakiś człowiek wytoczył mi się wprost pod koła. Zakołysało nim, po czym padł na ziemię jak długi. Spanikowana, wcisnęłam pedał hamulca najmocniej, jak mogłam. Dzięki Bogu, udało mi się zatrzymać samochód, nie wyrządzając przy tym krzywdy leżącemu mężczyźnie. Odpięłam pas i wyskoczyłam z samochodu.

– Nic panu nie jest? Halo, proszę pana? Słyszy mnie pan?

Kucnęłam obok niego i aż mnie cofnęło. Rany! Ten facet był totalnie pijany, do tego brudny i nieogolony. Sprawdziłam, czy oddycha, ale wyglądało na to, że poza nadmiarem alkoholu nic mu nie jest. Poklepałam go lekko po policzku, ale nie reagował. Kurde, przecież nie zostawię go na środku drogi.

– Halo, pobudka! No już, już, wstajemy! – wrzeszczałam mu do ucha, ale facet ani drgnął. Rozejrzałam się wokół, nigdzie jednak nie było żywego ducha. No jasne, jak człowiek potrzebuje pomocy, to nigdy nikogo nie ma. Chwyciłam go więc pod pachy i usiłowałam zsunąć z drogi, ale nic z tego. Ważył chyba tonę. W dodatku szorstki asfalt zsunął mu spodnie z tyłka. No fajnie, teraz wypadałoby go jeszcze ubrać.

– Panie alkoholiku, miałam naprawdę kiepski dzień, bardzo pana proszę, no niechże pan do cholery wstanie!

Facet wymamrotał kilka niezrozumiałych słów, położył dłoń pod policzkiem i niczym małe dziecko spał sobie, lekko pochrapując. Ze zdziwienia aż uniosłam brwi. Jak można się doprowadzić do takiego stanu? Wykrzesałam z siebie resztki energii i ledwo zipiąc, przeciągnęłam tego zapitego półgłówka na bok.

– Fuj… Teraz sama śmierdzę jakbym tydzień piła – skomentowałam, choć oczywiście on tego z pewnością nie usłyszał.

Poczłapałam do swojego samochodu i powoli ruszyłam w dalszą drogę. Adres, jaki mi podano –Koniec Świata 3 – miał dopisek, że dom znajduje się przy samym lesie. Droga nie miała żadnych bocznych uliczek, a budynki stały tuż przy niej po jednej i po drugiej stronie. W większości były to stare wiejskie gospodarstwa, ale znalazło się też kilka całkiem nowych, pięknie wykończonych domów. Ku mojemu zaskoczeniu napotkałam nawet na sklep spożywczy, w którym, jak głosił baner, mogłam kupić wszystko: „Od A do Z”. Kiedy nagle na płocie zobaczyłam ręcznie wymalowany numer trzy, ręce mi się zatrzęsły. O mój Boże! To nie może być ten dom! Litości, przecież to jakaś rudera. Zatrzymałam samochód i wysiadłam. Ze łzami w oczach popatrzyłam na starą drewnianą chałupę i okalający ją płot. Wyciągnęłam z kieszeni wielki klucz, popatrzyłam na niego i wsunęłam go w otwór przedwojennej kłódki zawieszonej na bramie. Przekręcałam w lewo i prawo, szarpałam, wciskałam i przeklinałam – na nic. Zamek ani drgnął. Poirytowana, wzięłam największy możliwy rozmach i kopnęłam z całej siły w drewnianą bramę.

– No otwórz się, ty stary rupieciu! – wrzasnęłam. Wtedy coś zaskrzypiało, po czym brama z łomotem przewróciła się na ziemię. – Świetnie, no to kwestię bramy mamy rozwiązaną – skomentowałam pod nosem.

Przeszłam ostrożnie między sztachetami. Podwórko okazało się dosłownym buszem, rosło tu chyba wszelkie możliwe zielsko i w dodatku sięgało mi prawie po pachy. Uważając na pokrzywy, ruszyłam w stronę domu. Już z daleka widziałam, że budynek nie jest w najlepszym stanie, ale z bliska prezentował się jeszcze gorzej. Przeszło mi nawet przez myśl, że silniejszy wiatr mógłby go zdmuchnąć. Wyciągnęłam z kieszeni mniejszy klucz i ostrożnie włożyłam w dziurkę pod klamką. Po przygodzie z bramą obawiałam się nieco, że i drzwi mogą wylecieć z futryny. Przekręciłam, ale o dziwo zamek ustąpił bez problemu.

– No to co? Ahoj, przygodo!

Otworzyłam drzwi. Uderzył mnie okropny smród. Matko jedyna, czy coś tu zdechło? Zaduch, jaki panował w środku, był nie do zniesienia. Zatkałam ręką nos i wparowałam do wnętrza domu, by pootwierać wszystkie możliwe okna. Otwierałam właśnie ostatnie, kiedy z któregoś pomieszczenia dobiegło dziwne chrobotanie. Stanęłam jak wryta i nasłuchiwałam dalej. Gryy, gryy, gryy – powtórzyło się jeszcze kilka razy. Odruchowo cofnęłam się kilka kroków w stronę wyjścia. Kiedy byłam już praktycznie za drzwiami, przeciąg pchnął je w moją stronę, a ja dostałam ich skrzydłem prosto w czoło. Nie spodziewając się ataku, straciłam równowagę i upadłam na schodek. W tym samym czasie ze środka wybiegł nie kto inny jak kot. Wielki, czarny i wyraźnie z siebie zadowolony. Potrząsnęłam lekko głową, pomasowałam obolałe po uderzeniu o stopień udo i ponownie ruszyłam na rekonesans. Nie miałam pojęcia, jakim sposobem ten kocur, a może kotka, się tu dostał, ale postanowiłam tego nie roztrząsać. Nie wyglądał na niedożywionego, a ja miałam o wiele większe problemy na głowie. Jeśli zjawił się tu kot, to na dziewięćdziesiąt procent były tu także myszy albo i szczury. Od dziecka nie cierpiałam gryzoni. Nie zniosłabym ich piszczenia w nocy. Muszę koniecznie zaopatrzyć się w jakąś trutkę.

Ze zgrozą stwierdziłam także, że nie ma łazienki. Czyli gdzie ja mam… To już szczyt wszystkiego! Nie dość, że chata waliła się w oczach, to jeszcze będę musiała korzystać z wychodka. Próbowałam włączyć światło, ale nie działało. W pierwszej chwili przeszło mi nawet przez myśl, że te potworne małe paskudy coś poprzegryzały, ale po chwili uświadomiłam sobie, że dostawca pewnie odciął dopływ, skoro właścicielka zmarła i nie miał kto płacić rachunków. Czyli raczej jest elektryczność! Wow! Nigdy nawet nie myślałam, że kiedyś przyjdzie mi się cieszyć z takiego odkrycia.

Dom składał się z trzech niedużych pomieszczeń. Pierwszym była kuchnia. Podeszłam do zlewozmywaka i w myślach zaciskając mocno kciuki, przekręciłam kurek. Po chwili bardzo wąskim strumieniem popłynęła zimna woda. No proszę, jest i woda.W kącie stała bardzo stara pralka, a obok lodówka. Większą część pomieszczenia zajmował jednak piec. Stary, ogromny, kaflowy piec. Jak żyję, takiego nie widziałam. Pewnie służył do pieczenia chleba.

Kolejnym pokojem była sypialnia. Stało tam spore, jak na jedną osobę, drewniane łóżko, komoda, a naprzeciwko nich – regał z książkami. Podeszłam do niego i wyjęłam jedną na chybił trafił. Zdmuchnęłam z niej zatrważającą warstwę kurzu i odczytałam tytuł. Wichrowe wzgórza. Odłożyłam powieść na komodę, z myślą, że jeśli znajdę czas, to z chęcią ją przeczytam. Ostatni pokój był połączeniem salonu i jadalni. Na komodzie stał stary telewizor wielkości pudła po szafce kuchennej, za to z wyjątkowo małym ekranem i jakimiś dziwnymi pokrętłami. Przy oknie znajdował się stół i trzy krzesła, a na wprost telewizora – niewielka sofa i dwa fotele. Skrzypiąca podłoga przykryta była paskudnym dywanem, tak zaplamionym, że istniały znikome szanse na jego doczyszczenie. Jutro go wyrzucę, aż strach pomyśleć, co w nim żyje.

Nie licząc koszmarnej ilości kurzu, wszechobecnych pajęczyn oraz okien tak brudnych, że praktycznie nic nie było przez nie widać, w środku jakiegoś większego bałaganu nie było. Smród nie wywietrzał jeszcze całkowicie, ale teraz dało się tu jakoś wytrzymać. Postałam chwilę w milczeniu, aż w końcu usiadłam w fotelu i schowałam twarz w dłoniach. Łzy popłynęły jedna za drugą, mocząc mi podkoszulek. Co ja tu robię? Jeszcze niedawno budziłam się w luksusowym apartamencie, a teraz? Mam mieszkać tutaj? Przecież ja tu oszaleję. Beczałam tak dobre pół godziny, a kiedy ostatnia łza już wyschła, postanowiłam wziąć się w garść. Ponieważ na zewnątrz zrobiło się już praktycznie całkiem ciemno, po omacku dotarłam do samochodu. Przestawiłam moją corsę pod płot, bo leżąca brama skutecznie uniemożliwiała wjazd, i wyjęłam pierwszą z brzegu walizkę. Dziś będę musiała jakoś obejść się bez prysznica, a jutro coś wymyślę. Wróciłam do środka, zamknęłam drzwi na klucz i pozamykałam wszystkie okna. Podeszłam do łóżka, odsunęłam narzutę i tak jak stałam, w ubraniu i butach, położyłam się w niezbyt świeżej pościeli. Uznałam, że wszystko mi jedno, gdzie będę spać. Byłam tak zmęczona, że nie pamiętałam nawet o myszach. Jutro wstanie nowy dzień i wtedy będę się martwić, co dalej.

Paweł

Klepałem poduszkę w poszukiwaniu dzwoniącego telefonu. Kiedy w końcu go zlokalizowałem, wcisnąłem zieloną słuchawkę i powiedziałem szorstko:

– Czego?

– Co ty, śpisz jeszcze?

Od razu poznałem głos swojego brata – Marka.

– A tobie co do tego? – warknąłem, otwierając zaspane jeszcze oczy i z przerażeniem odkrywając, że jest już dziesiąta czterdzieści trzy.

– Posłuchaj, wszyscy się o ciebie martwią, może przyjechałbyś do nas na weekend?

– Nie – uciąłem krótko.

– Mama bardzo to wszystko przeżywa, minęło już tyle czasu, daj sobie pomóc.

– Odczepcie się ode mnie! – krzyknąłem i wyłączyłem telefon.

Wyskoczyłem z łóżka jak poparzony i wciągając spodnie, ruszyłem w kierunku łazienki. Wyglądałem jak siedem nieszczęść. Podkrążone i przekrwione oczy, zmierzwione włosy, szara skóra i lekko drżące dłonie. Nie pamiętałem większości wczorajszego dnia ani tego, jak dostałem się do domu. Zmoczyłem twarz zimną wodą i wyszorowałem zęby, gdyż miałem wrażenie, że cuchnie mi z ust, a jeśli już sam to czułem, to znaczy, że nie było ze mną dobrze. Założyłem wczorajszy podkoszulek i spryskałem się obficie wodą kolońską.

Kilka minut później, wyglądając już jako tako, wyszedłem na zewnątrz, wyciągnąłem kluczyki i wskoczyłem do samochodu, który obecnie pokrywała taka ilość kurzu i błota, że trudno było rozpoznać markę. Wyciągnąłem z kieszeni paczkę czerwonych marlboro, odpaliłem papierosa i na pełnym gazie odjechałem. Nie byłem do końca pewien, czy powinienem prowadzić po wczorajszym, ale nie robiło mi to większej różnicy. Kątem oka dostrzegłem jeszcze, że naprzeciwko, przy opuszczonej chacie stoi jakiś samochód, a przed drzwiami gimnastykuje się jakaś ruda kobieta. To nie moja sprawa. Odwróciłem wzrok i odjechałem, nie myśląc o niczym więcej.

Eliza

Obudziłam się już dobre czterdzieści minut temu, ale mój wewnętrzny głos podpowiadał mi, że najbezpieczniejsze będzie udawanie, że nadal śpię. Być może w ten sposób okaże się, że to wszystko było jednak tylko snem, najgorszym koszmarem. Wcale nie jestem w Końcu Świata, za chwilę Adam obudzi mnie pocałunkiem w policzek i wszystko wróci do normy. Niestety, nic z tego. Pełny pęcherz i Sahara w ustach uświadomiły mi, że nie mam co liczyć na cuda. Trzeba wstać i zmierzyć się z rzeczywistością. Odruchowo rozejrzałam się za telefonem, ale nigdzie go nie było. Przypomniałam sobie, że od ostatniej rozmowy z Alicją nie miałam go w ręce, więc musi być w torebce. Próbowałam wstać, jednak zdrętwiała od stóp do głów, nie ruszyłam się ani o milimetr. To łóżko było fatalne. Człowiek wstawał bardziej połamany, niż się kładł. Pod warunkiem, że udało mu się wstać. Ja miałam z tym duże problemy. Kiedy wreszcie rozprostowałam kości, wyruszyłam na poszukiwania wychodka. Przedarcie się przez trawy poszło mi, o dziwo, dość sprawnie, zwłaszcza że naprawdę pilnie musiałam skorzystać z toalety. Niewielka drewniana budka stała za domem. Otworzyłam drzwi i od razu uderzył mnie bardzo nieprzyjemny zapach. Tak jak się spodziewałam – chyba nikt nigdy nie opróżniał latryny. Potrzeba jednak okazała się o wiele silniejsza niż obrzydzenie, które ogarnęło mnie na samą myśl, co może znajdować się w środku.

Pogoda była piękna. Nie wiedziałam, która jest godzina, ale słońce było już dość wysoko i zapowiadało się na niezły upał. Wspaniały początek wakacji. Telefon, tak jak się spodziewałam, leżał zakopany w torebce. Z niedowierzaniem patrzyłam na wyświetlającą się godzinę, była prawie jedenasta. Chyba w życiu nie spałam tak długo. Obiecałam Alicji, że dam jej znać, jak dojadę, ale zupełnie wyleciało mi to z głowy, a w dodatku nie było tu zasięgu. Trzymając telefon w ręce, przemierzałam powoli cały dom w poszukiwaniu choć jednej nędznej kreseczki. Złapało tuż za drzwiami wejściowymi, położyłam więc urządzenie na progu, ale zasięg znów uciekł. Nie mogę przecież tu stać z wyciągniętą ręką. Przeleciałam wzrokiem front – dom był parterowy, a dach znajdował się dość nisko. Pogłośniłam dzwonek w telefonie na maksa, stanęłam na palcach i włożyłam go do ledwie trzymającej się rynny. Wtedy coś miękkiego otarło się o moją nogę.

– Aaaaaaa!!! – zaczęłam wrzeszczeć.

Odskoczyłam przestraszona, brzegiem stopy stanęłam na końcu schodka, straciłam równowagę i z impetem walnęłam tyłkiem na ziemię. Odwróciłam głowę, a czarny kot, jak gdyby nigdy nic, wszedł sobie do mojego mieszkania.

– O, co to, to nie! Wynocha ty… ty paskudo! – Wzięłam leżącą przy drzwiach brzozową miotłę i z furią w oczach ruszyłam w pogoń za intruzem.

Kolejny raz ten kocur sprawił, że prawie dostałam zawału. Nie ma mowy, żeby przychodził tu jak do siebie. Kot jednak przepadł jak kamień w wodę, a ja dopiero teraz zdałam sobie sprawę, jak bardzo boli mnie nieszczęsny pośladek, który oberwał już dwa razy. Koniecznie muszę kupić coś na stłuczenia. I na komary – dodałam w myślach, zabijając któregoś z kolei. Jeśli to czworonożne stworzenie za którymś razem nie przyprawi mnie o zawał, to z całą pewnością zjedzą mnie te owady. Jak ludzie mogą tu mieszkać? Przecież to jak dżungla, gdzie nie spojrzę, nowe przeszkody. Ponarzekałabym jeszcze trochę, ale byłam już bardzo głodna i okropnie chciało mi się pić, a nie miałam pewności, czy woda z kranu się do tego nadaje. Przebrałam się w letnią sukienkę na cienkich ramiączkach, wzięłam torebkę i w ciągu paru chwil parkowałam pod sklepem „Od A do Z”. Nie było jeszcze południa, a gromada panów popijających piwko już siedziała równym rzędem pod murem. Patrząc na ich dobry humor, łatwo się domyśliłam, że wypili już dość sporo. Mojego wczorajszego „pana alkoholika” wśród nich nie było – być może był to jednorazowy wybryk. Zbliżając się do sklepu, czułam się jak małpa w zoo. Wszyscy patrzyli na mnie jak na absolutne dziwo. Obejrzałam sukienkę, ale prócz tego, że była lekko zmięta, nic jej nie dolegało. No tak, nowa we wsi, to trzeba się jej przyjrzeć. Cały czas zapominam, gdzie jestem… W mieście nikogo nie obchodzi jak wyglądasz, jaki masz kolor włosów czy w co się ubierasz, zupełnie inaczej niż tu.

Dochodziłam już do drzwi, kiedy wyłonił się z nich mężczyzna z wczoraj. Wyglądał nieco lepiej, ale, jak mogłam się domyślić, poprzedni dzień nie był wyjątkiem. Reklamówka, którą niósł, wypełniona była po brzegi piwem.

– Widzę, że wczoraj było ci mało – odezwałam się do niego, patrząc wprost na reklamówkę. Po latach spędzonych z ojcem alkoholikiem miałam już alko-radar i czasem dość agresywnie reagowałam na takie zachowania. Chyba nie spodziewał się, że go zaczepię, bo z niedowierzaniem zmarszczył brwi, popatrzył na mnie i powiedział.

– Słucham? O czym ty, kobieto, mówisz?

– O tym. – Pokazałam palcem piwo, które niósł. Panowie spod murku z uwagą przysłuchiwali się naszej wymianie zdań. Będzie sensacja we wsi, o ile ktokolwiek uwierzy ich pijackim bełkotom.

– To nie pani sprawa, więc proszę się nie wtrącać! Zresztą, co to panią w ogóle interesuje? – warknął gniewnie i ruszył dalej. Nie dałam jednak za wygraną. Mioduszewska nigdy się nie poddaje.

– Teoretycznie nie byłaby to moja sprawa, gdyby nie próbował pan popełnić samobójstwa, wtaczając mi się wprost pod koła. To, dlaczego pan pije, nie ma dla mnie większego znaczenia, dopóki nie muszę ściągać pana praktycznie nieprzytomnego na pobocze.

Facet niespodziewanie zawrócił. Stanął tak blisko, że praktycznie czułam ciepło bijące z jego ciała. Był sporo wyższy, więc patrzył na mnie z góry. Błyskawice szalejące w jego błękitnych oczach sprawiły, że zadrżałam. Nachylił się, delikatnie odgarnął mi włosy za ucho i szepnął:

– Odpierdol się ode mnie.

Oszołomiona jego zachowaniem dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że nadal stoję jak wryta w tym samym miejscu. A to dupek! Pokręciłam głową i weszłam do sklepu. Niestety, nie był samoobsługowy, tylko tradycyjny – z wielką ladą, za którą stała na oko pięćdziesięcioletnia otyła ekspedientka w fartuchu. Przyjrzała mi się uważnie. Urodą raczej nie grzeszyła, ale jakby odrobinę o siebie zadbała, mogłaby z niej być naprawdę przyzwoita kobieta. W tej chwili jednak, z każdym włosem sterczącym w innym kierunku i w peerelowskiej podomce, sprawiała wrażenie wiejskiej baby, która od rana do wieczora robi w polu.

– Co podać? – zapytała.

– Cztery bułki poproszę – odpowiedziałam z uśmiechem.

– Nie ma.

– Bułek nie ma? Hmm… To jakiś mały chleb.

– Nie ma.

– Ale jak to? Żadnego pieczywa nie ma?

– Ano tak to, że po pieczywo to się rano przychodzi, a nie w południe.

– No dobrze, to butelkę wody.

Po chwili półtoralitrowa woda stała przede mną na ladzie.

– Pięć złotych poproszę.

Wytrzeszczyłam oczy. Pięć złotych za butelkę wody? Gdyby nie to, że już praktycznie usychałam, bardzo bym podziękowała, ale pokornie wyjęłam drobne z portfela, położyłam na ladzie i zabierając drogocenny zakup, wróciłam do samochodu. Duszkiem wypiłam trzy czwarte butelki. No nic, trzeba się wybrać na shopping. Ponieważ nie znałam okolicy, a niezbyt miałam ochotę plątać się po podobnych sklepach, od razu ruszyłam w stronę Radomia. Tam na bank są jakieś supermarkety, w których się zaopatrzę w najpotrzebniejsze rzeczy.

Paweł

Siedziałem na progu, pijąc któreś już piwo z kolei, gdy do domu naprzeciwko wróciła Ruda. Już miałem nadzieję, że wyjechała na dobre. Nie podobało mi się jej wścibstwo. Jeśli miałem ochotę sobie pić, to tak właśnie robiłem, a jej nic do tego. Poza tym zupełnie nie pamiętałem, abym ją wczoraj spotkał. Fakt, wypiłem dużo, ale takie uparte rude stworzenie z pewnością utkwiłoby mi w pamięci. Z miejsca, w którym siedziałem, miałem idealny widok. Zatrzymała się pod płotem i wyładowywała coś z bagażnika. Całkiem sporo tego było. Widać zatrzyma się tu na dłużej. Musiała zrobić kilka kursów, żeby zabrać wszystko. Zniknęła w środku na jakieś pół godziny, a ja w tym czasie zdążyłem opróżnić kolejną butelkę. Kiedy wyszła, wyglądała zupełnie inaczej. Włosy spięła wysoko, przebrała się w krótkie spodenki, a na dłoniach miała chyba robocze rękawiczki. Cóż to dziewczę kombinuje – nie miałem pojęcia. Przyglądała się przez chwilę zwalonej bramie i chyba próbowała ją przesunąć, ale coś kiepsko jej szło. Zaczynało mi się podobać to obserwowanie damulki. Dwoiła się i troiła, ale nic z tego. Po chwili wróciła z czymś w ręce. Trudno mi było z tej odległości ocenić, co to, ale podejrzewałem, że młotek. Jak młotek miałby jej pomóc w odsunięciu tej bramy? Postukała kilka razy, ale i to chyba (co nie dziwne) nie przyniosło większego efektu.

Żal mi się baby zrobiło, przecież sama nie da sobie rady. Wstałem więc i ruszyłem w jej stronę, z myślą: co ja najlepszego wyrabiam. Kiedy stanąłem pod płotem, zginała się właśnie tyłem do mnie, szarpiąc za coś energicznie. Swoją drogą, fajny tyłek. Odchrząknąłem, żeby zdała sobie sprawę z mojej obecności. Przestraszona, podskoczyła tak, że ledwo ustała na nogach.

– To ty! – warknęła.

– No tak się złożyło… Chyba potrzebna ci pomoc – zaoferowałem.

– Od ciebie? W życiu! Jesteś pijany, jeszcze zrobisz sobie krzywdę.

– Podpity, a to różnica. Odsuń się, to ci pomogę.

Ale ta uparta kobieta ani myślała ruszyć się z miejsca. Podszedłem więc bliżej i już miałem się nachylać, kiedy zaczęła wrzeszczeć wniebogłosy.

– Głuchy jesteś! Idź sobie do… tam, skąd przyszedłeś, a mnie zostaw w spokoju!

Kiedy nie reagowałem na jej krzyki, dosłownie rzuciła się na mnie i siłą zaczęła wypychać na drogę. Zaparłem się, ale wypity wcześniej alkohol akurat teraz postanowił o sobie przypomnieć. Zachwiałem się i próbując utrzymać pion, rąbnąłem sobą na i tak już zwaloną bramę. Kiedy próbowałem się podnieść, moje udo przeszył niesamowity ból, a po chwili coś ciepłego zaczęło spływać po nogawce.

– O Boże! – usłyszałem krzyk Rudej.

Rozdział 2

Eliza

Wściekła na samą siebie, rzuciłam się na pomoc mężczyźnie. Wylądowałam na kolanach, doczołgałam się do niego i rozdarłam jego spodnie na udzie. Ze zdziwienia uniósł wysoko brwi, ale nic nie powiedział. Stary zardzewiały gwóźdź, wystający z deski, wbił się dość głęboko. Na szczęście nie został w nodze, niemniej jednak trzeba było szybko zdezynfekować ranę, aby nie wdało się zakażenie.

– Poczekaj tu, przyniosę apteczkę – powiedziałam.

Podniosłam się z klęczek i pędem ruszyłam w kierunku samochodu. W tempie, o jakie nigdy bym siebie nie podejrzewała, pozbierałam wszystko, co mogło wydać się potrzebne. Kątem oka spojrzałam na twarz rannego. Mimo iż wykrzywiona grymasem bólu, była piękna. Miał wyjątkowo zmysłowe oczy, nie dało się ich pomylić z żadnymi, jakie do tej pory widziałam. Ciemne, nieco potargane włosy i dwudniowy zarost tylko dodawały mu męskości. Był… Był… nieprawdopodobnie przystojny, wręcz piękny. Jak na mężczyznę, rzecz jasna! Ale było w nim także coś mrocznego. Nie wiedziałam co, ale byłam pewna, że coś jest, widać to było w jego spojrzeniu, w ruchach jego ust – Boże, jakie on ma wspaniałe usta. Jak kurczowo zaciska pięści, wbijając sobie przy tym paznokcie w skórę… I wtedy oprzytomniałam. Rana, muszę ją szybko opatrzyć. Podbiegłam i uklękłam ponownie tuż przy jego nodze. Spojrzałam mu w oczy.

– Teraz proszę do mnie mówić. Cały czas, cokolwiek, ale nie może pan stracić przytomności.

Kiwnął lekko głową, co mi nie wystarczało – miał do mnie mówić, a nie kiwać. Choć poniekąd był to znak, że mnie rozumie i jest świadomy, mimo widoku krwi. U mężczyzn różnie z tym bywa. Niby tacy twardzi, a wystarczy odrobina krwi i już trzeba ich reanimować.

– Proszę opowiedzieć mi o sobie, jak pan ma na imię? Ile pan ma lat?

– Rusz się, kobieto! – wysyczał przez zaciśnięte zęby, a pot na jego czole zaczął przybierać formę drobnych kropelek i spływać lekko po skroni. Gdyby nie był tak cholernie przystojny, na pewno łatwiej byłoby mi się skoncentrować.

– Teraz zapiecze – ostrzegłam i wylałam na ranę sporą ilość wody utlenionej. W końcu gwóźdź był stary i brudny, a w dodatku nie wbił się pionowo, tylko rozharatał udo, tworząc okołodziesięciocentymetrową szramę. Po chwili wyjęłam z opakowania gaziki i zaczęłam przecierać spływający bokami płyn.

– Skończysz w końcu opatrywać tę ranę?! – Jego głos był całkowicie pozbawiony emocji. Nie zastanawiając się długo, przeniosłam bez słowa wzrok znów na udo. Trzeba je jeszcze owinąć.

Wieczorem, ledwie żywa, usiadłam na progu z butelką wina w ręce. Nie pomyślałam, aby kupić kieliszki, a niestety cioteczka ich nie posiadała, więc nie pozostało mi nic innego, jak pić z kubka lub z gwinta. Picie wina z kubka jakoś mi nie pasowało, dlatego bez zbędnych ceregieli pociągnęłam długi łyk prosto z butelki. Mimo że wcześniej wszystkie odkryte części ciała wysmarowałam obficie środkiem odstraszającym komary, te małe paskudy gryzły niemiłosiernie. Obiecałam sobie, że muszę wymyślić na nie jakiś sposób, inaczej nie wytrzymam tu długo. Ponieważ planowałam się porządnie umyć, napaliłam w piecu i postawiłam na nim kilka znalezionych w kuchni garnków z wodą. Wcześniej w markecie kupiłam sporych rozmiarów owalną miskę, która na razie miała mi posłużyć za wannę. Nie był to może wymarzony sposób na kąpiel, ale na razie musiał wystarczyć. Niestety, nie pomyślałam o tym, że po napaleniu w piecu w domu zrobi się tak gorąco, że trudno będzie tam oddychać.

Kiedy zrobiło się już praktycznie całkiem ciemno, wróciłam do środka i trzymając w ręce kupioną wcześniej lampkę na baterie, przystąpiłam do, jak się okazało, całkiem skomplikowanego, rytuału kąpieli. Pół godziny później czułam się jako nowo narodzona. Rozłożyłam się na łóżku, w którym zmieniłam pościel na świeżą, i padłam jak mucha.

Paweł

Koszmary dopadały mnie już coraz rzadziej, a właściwie gdy byłem pijany, w ogóle ich nie miałem. To jedna z nielicznych zalet alkoholu. Tej nocy jednak obudziłem się cały zlany potem i ze łzami w oczach. Boże, tak bardzo mi ich brakuje. Było dopiero wpół do czwartej, ale wiedziałem, że i tak już nie zasnę. Wstałem więc, złapałem w ręce papierosy i zapalniczkę i wyszedłem przed dom. Cisza, jaka panowała o tej porze, była wręcz ogłuszająca. Od czasu do czasu gdzieś zaszczekał pies i to wszystko. Odpaliłem fajkę i usiadłem na ławeczce pod starym winogronem. Od tak dawna próbowałem zagłuszyć myśli, że już nie pamiętałem jak to było, kiedy nie musiałem tego robić. Myślałem, że gdy kupię dom na totalnym zadupiu, odetnę się od rodziny i znajomych, będzie mi łatwiej. Niestety, nie jest.

Z rozmyślań wyrwał mnie pulsujący ból w nodze. Przeklęta Ruda. Chciałem być dobrym sąsiadem i jej pomóc i co z tego miałem? Cholerny gwóźdź wbity w nogę. Biedaczka przeraziła się nie na żarty. Kiedy owijała mi nogę, ręce tak jej się trzęsły, że lewo była w stanie utrzymać bandaż w dłoni. Nie chciałem wyjść na totalnego dupka, więc siedziałem cicho, ale opatrunek, jaki mi zrobiła, równie dobrze mogłaby wykonać pięciolatka. Pielęgniarką z całą pewnością nie była. Pomogła mi wstać i mimo moich protestów odprowadziła pod drzwi. Całkiem zabawne okazało się obserwowanie, jaka była zażenowana, kiedy najpierw rozerwała mi spodnie, a dopiero potem uświadomiła sobie, co zrobiła.

Zastanawiałem się, co mogło skłonić taką młodą, ładną i niesamowicie upartą istotę do przyjazdu właśnie tu. Może kupiła ten dom i planuje go zburzyć, żeby w jego miejscu wybudować nowy? Albo panna z miasta wynajęła go na wakacje, żeby odpocząć nieco na wsi? W sumie obie te opcje były do bani. Koniec Świata to dziura, jakich mało. Kto chciałby spędzić wakacje w miejscu, gdzie nie ma nic prócz lasu i milionów komarów? Wątpiłem też, by zdecydowała się na wybudowanie tu domu. Młodzi uciekali stąd najdalej jak mogli, a najlepiej do Warszawy. Po jaką cholerę więc tu przyjechała? Pewnie prędzej czy później się dowiem.

Eliza

Słodki sen przerwało mi uporczywe walenie w drzwi. Zdezorientowana zerwałam się z łóżka i popędziłam otworzyć. Nie pomyślałam nawet, że mam na sobie tylko kusą piżamkę, a włosy zapewne w kompletnym nieładzie. Nie miałam pojęcia, kto mógłby chcieć mnie odwiedzić, ale na pewno nie spodziewałam się zobaczyć na progu starszej kobiety z plackiem w dłoniach i wiadrem u stóp. Kobieta przyjrzała mi się uważnie, a ja, nadal będąc w szoku, nie ruszyłam się nawet o milimetr.

– Dzień dobry, córciu – powiedziała niezwykle sympatycznym głosem.

– Eee… Dzień dobry.

– Och, obudziłam cię? Przepraszam, miałam przyjść już wczoraj, ale… Zresztą, co ja ci tu będę opowiadać o życiu starej baby. Jestem Klara Bylina, ale jeśli chcesz, to możesz mnie nazywać ciotka Klara. Wszyscy tak do mnie mówią. No, nie stójmy tak na progu, ubieraj się szybciutko i bierzemy się do roboty. – Kobieta przecisnęła się obok mnie i bezceremonialnie wparowała do kuchni. Położyła talerz z ciastem na stole i z dezaprobatą rozejrzała się po wnętrzu domu.

Jasny gwint, co tu się dzieje? Wpadłam jak burza do sypialni i szybko narzuciłam na siebie pierwsze ubrania, jakie wpadły mi w ręce, włosy związałam wysoko w byle jaki kok i wróciłam do kuchni. Starsza pani, która kazała nazywać się ciotką Klarą, nalewała właśnie do szklanek herbatę.

– Chyba zapomniałam się przedstawić. Nazywam się Eliza Mioduszewska i…

– Wiem, wiem – odparła i uśmiechnęła się szeroko, po czym szybko dodała: – Znałam dobrze Zosię. Mówiła, że zostawi ten dom tobie, ale wątpiła, byś tu kiedykolwiek przyjechała. Obiecałam jej, że jeśli się zjawisz, to się tobą zaopiekuję. – Podała mi szklankę z herbatą i gestem wskazała stół.

– Czy do przygotowania herbaty użyła pani wody z butelki? Nie wiem, czy ta w kranie nadaje się do picia – zapytałam, kiedy przypomniałam sobie, że nadal nie wiem, czy woda nie jest skażona.

– Spokojnie, kochanie, można pić. Ty, ja i ten gbur z naprzeciwka korzystamy z jednej studni pod lasem. Woda jest czyściutka jak łza.

– Ale jak to z jednej studni?

– No… tego to ja do końca nie wiem. Kiedy się tu przeprowadziłam, już tak było, a mój świętej pamięci Jureczek, niech mu ziemia lekką będzie, kiedyś wspominał, że to dawniej jakaś rodzina była i wspólnie kopali.

– Pani mąż nie żyje? Przykro mi.

– Niepotrzebnie. To już ze dwa lata będą, jak się chłopu na zawał umarło. Nie to, żebym nie tęskniła, troszeczkę i owszem, ale po prawdzie to straszna gnida z niego była.

Pani Klara z każdą chwilą wprawiała mnie w coraz większe osłupienie. Była miła, choć nawijała jak katarynka. Upiłam kilka łyków herbaty i kiedy spojrzałam na przyniesiony przez nią placek z borówkami, aż ślinka mi pociekła. Kobieta najwyraźniej zauważyła mój wzrok, bo delikatnie przesunęła talerz z ciastem w moją stronę i kolejny raz z uśmiechem powiedziała:

– Jedz śmiało, dziecko. Świeżutkie, rano piekłam. A jak skończysz, to zabierzemy się za porządki.

– Wczoraj próbowałam pozbyć się zwalonej bramy, ale z marnym skutkiem.

– Tym się nie martw, na weekend z Warszawy przyjedzie Janek, mój syn, to poproszę go, żeby pomógł ci doprowadzić podwórko do ładu. Trawę koniecznie trzeba skosić, bo przejścia nie ma, i bramą też się zajmie.

– Bardzo dziękuję – odpowiedziałam. Ta starsza kobieta pewnie nawet nie wyobrażała sobie, jak wielką radość sprawiła mi tym, że zaoferowała pomoc. – Ten placek jest przepyszny, dawno takiego nie jadłam.

– Boś tylko te miastowe sztuczne kupowała. Tutaj wszystko swojskie, jagody też sama wczoraj zbierałam. Jak już się zadomowisz, to cię nauczę.

– Nie mam pojęcia, jak długo tu zostanę – powiedziałam zgodnie z prawdą.

– Czyli nie na stałe? – Pani Klara wyraźnie posmutniała.

– Tego jeszcze nie wiem. Na razie chcę odpocząć. Być może, jeśli znajdę tu pracę, zostanę na dłużej.

Po śniadaniu obie wzięłyśmy się ostro do roboty. Pogoda była ładna, więc wyprane firanki wyschły w mgnieniu oka. Klara doprowadziła szyby w oknach do perfekcyjnej czystości, a ja wyszorowałam na błysk wszystkie podłogi. Koło osiemnastej dom był nie do poznania, wszystko lśniło, czyściutkie i pachnące. I choć dosłownie padałam na twarz, odczuwałam niesamowite zadowolenie.

Na kolejny dzień zaplanowałam sobie wizytę w Lipkach Wielkich – jedynym większym mieście w okolicy. Musiałam w końcu załatwić sprawę prądu, zameldowania i ogólnie rozejrzeć się. Dobrze byłoby zorientować się, gdzie, w razie potrzeby, znajduje się jakaś przychodnia, kościół czy chociażby lepiej zaopatrzony sklep. Pani Klara bardzo chętnie mi o wszystkim opowiedziała (aż w pewnym momencie zaczęłam żałować, że ją o to zapytałam), narysowała mi także mapkę. Ta kobieta była jedną wielką sprzecznością. Z wyglądu przypominała spokojną starszą panią. Była niewysoka, siwiuteńka i miała dość znaczącą nadwagę. Charakterem jednak przypominała wiecznie biegające gdzieś dziecko. Wszędzie było jej pełno, nie narzekała na reumatyzm ani inne typowe dla tego wieku dolegliwości, nie nosiła okularów, po drabinie skakała jak szesnastka, a jej sposób wysławiania wprawiał mnie momentami w konsternację. Okazała się niesamowicie otwartą i ciepłą osobą. Szczerze, mówiąc nie miałabym nic przeciwko, gdyby faktycznie była moją ciotką. Podczas sprzątania dowiedziałam się także wiele ciekawych rzeczy na temat wsi i jej mieszkańców. Pani… czy raczej ciotka Klara znała chyba wszystkie plotki. Nie omieszkała mi także powiedzieć, że z końcem września jej syn Janek żeni się z Aldoną, córką właścicielki sklepu. Nie wypytywałam, ale odniosłam wrażenie, że Klara nie jest tym zbytnio zachwycona. Próbowałam delikatnie podpytać ją o mojego sąsiada z naprzeciwka, ale jedyne, czego się dowiedziałam, to że mieszka tu od około roku i ma na imię Paweł. Podobno z nikim się nie przyjaźni, rzadko wychodzi poza dom, no chyba że po piwo, i jest „ogólnie mówiąc, jakimś takim odludkiem”, jak to ujęła ciotka. Przez myśl mi przeszło pytanie, za co on żyje, ale skoro tak niewiele o nim wiedziała, postanowiłam już dalej nie drążyć. Jeszcze by jej do głowy przyszło, że się nim interesuję czy coś w tym stylu. A skoro o kwestiach finansowych mowa, to koniecznie musiałam się rozejrzeć za jakąś pracą. Moje oszczędności topniały w zastraszającym tempie i zdałam sobie sprawę, jeśli tak dalej pójdzie, wkrótce będę wbijać zęby w ścianę.

Następnego dnia z samego rana wybrałam się do miasta. Po kilku dniach spędzonych na wsi spodziewałam się, że Lipki Wielkie okażą się jedną wielką lipą – ot, jedno skrzyżowanie, kościół, urząd gminy i kilka sklepów. Ku mojemu zaskoczeniu miasto było całkiem spore i, w przeciwieństwie do Końca Świata, całkiem nowoczesne – z siłownią, basenem, restauracjami, sklepami, szpitalem. Nie wiem, czego się spodziewałam, ale na pewno nie tego, że zaledwie piętnaście kilometrów dzieli mnie od cywilizacji. Po dwóch godzinach (z czego jedną spędziłam, krążąc po okolicy) sprawę prądu i zameldowania miałam załatwioną. Kolejne dwie godziny poświęciłam na dopytywanie się to tu, to tam, czy gdzieś nie poszukują pracownika. Najpierw wspominałam o księgowej, z czasem zaczęłam pytać o jakąkolwiek pracę – niestety, prócz wykwalifikowanej krawcowej nikogo nie potrzebowano.

Zatankowałam jeszcze samochód, zrobiłam zakupy spożywcze i śpiewając na cały głos Małomiasteczkowego, wracałam spokojnie do mojego nowego domu. Mimo że nie udało mi się znaleźć pracy, byłam w doskonałym humorze. Wpadłam nawet na pomysł, że w ramach przeprosin zaproszę Pawła na kolację. Kupiłam wszystkie potrzebne składniki na moje popisowe risotto z kurkami i butelkę całkiem dobrego, choć niedrogiego wina. W ostatniej chwili przypomniałam sobie także o tym, że w domu nie ma kieliszków, więc nabyłam jedyne, jakie mieli w sklepie, czyli plastikowe. No cóż, przystojny sąsiad będzie musiał obyć się bez kryształów.

Nie chciałam być wścibska, ale ten facet cholernie mnie ciekawił. Był niesamowicie przystojny i zapewne też bogaty – no bo jak inaczej mógłby przeżyć tyle czasu bez pieniędzy – a mimo to spędził niemal rok w dziurze zabitej dechami, pijąc dzień w dzień tanie piwsko. Być może uda mi się czegoś o nim dowiedzieć.

Kiedy tylko dojechałam na miejsce, wypakowałam szybko zakupy i wpadłam w wir gotowania. Nie zdawałam sobie sprawy, że gotowanie na piecu tak bardzo różni się od przygotowywania potraw na kuchence gazowej czy elektrycznej. Raz wszystko mi się przypalało, bo ogień był za duży, a chwilę później przestawało się gotować, bo ogień był za mały. Nie dałam jednak za wygraną. O nie! Nie pozwolę, żeby pokonał mnie jakiś stary piec! Kolacja była już prawie gotowa. Prądu dalej nie miałam, dopiero jutro miał zjawić się tu ktoś, kto podepnie nowy licznik, więc na stole postawiłam dwie świece. Wyglądało to na romantyczny wieczór we dwoje, ale cóż – nic nie mogłam na to poradzić. Przebrałam się w seksowną małą czarną, jedyną, jaką miałam, i piękne czarne szpilki, które kupiłam, kiedy moje konto jeszcze nie świeciło pustkami.

Zadowolona z siebie i swojego wyglądu dumnie ruszyłam na drugą stronę drogi. Furtka była otwarta, a samochód stał zaparkowany zaraz przy wjeździe. Stanęłam pod drzwiami i głośno zapukałam, ale nikt się nie odezwał. Waliłam w drzwi jeszcze kilka razy, niestety bez efektu. Niepewna pociągnęłam za klamkę, a ta bez przeszkód ustąpiła. Uchyliłam lekko drzwi i krzyknęłam:

– Hej, Paweł, jesteś tam?! To ja Eliza!

Nikt nie odpowiedział.

Ostrożnie wsunęłam się za drzwi i ponowiłam okrzyk, ale nadal odzywała się tylko cisza. Już miałam wyjść, gdy do moich uszu dobiegł cichy jęk. Pobiegłam czym prędzej w jego kierunku.

– O mój Boże! – krzyknęłam.

Paweł leżał na kanapie, a bandaż na jego nodze przesiąknięty był krwią. Co jakiś czas z jego gardła wydobywał się dziwny odgłos, ni to jęczenie, ni stękanie. Mój słodki Jezu, to zakażenie. Na stoliku obok kanapy leżał jego telefon. Kwestia prywatności zeszła teraz na dalszy plan. Prędko wybrałam numer alarmowy i wezwałam karetkę.

Minęła chyba cała wieczność, zanim nadjechał ambulans. Zaprowadziłam ratownika do Pawła i pozwoliłam się nim zająć. Jak mogłam nie zajrzeć do niego wczoraj? To wszystko moja wina! Moja cholerna wina! Z twarzą ukrytą w dłoniach siedziałam załamana na stołku w kuchni. Jeśli coś by mu się stało, nigdy bym sobie tego nie darowała.

Chwilę później ekipa z karetki wyniosła nieprzytomnego Pawła, a ja popędziłam po kluczyki, by jechać zaraz za nimi.

Szpital w Lipkach Wielkich przywitał mnie całkowicie przepełnionym parkingiem. Samochód musiałam zostawić ponad pięćset metrów dalej i teraz biegiem – co w szpilkach było nie lada wyzwaniem – usiłowałam znaleźć wejście na SOR. Na szczęście miły parkingowy służył pomocą, więc kilka chwil później, dysząc jak pies, wpadłam na oddział ratunkowy.

– Chwilę temu karetka przywiozła tu Pawła – powiedziałam na jednym wdechu pielęgniarce siedzącej za biurkiem.

– Pawła jakiego? – zapytała i otaksowała mnie wzrokiem z góry na dół.

– Nie wiem jakiego! To mój sąsiad, znalazłam go nieprzytomnego! – Teraz już darłam się na całą poczekalnię. – Proszę mi powiedzieć, co z nim – poprosiłam już nieco ciszej.

– Jest pani kimś z rodziny?

– Nie, ale on nie ma nikogo, mieszka sam. Ja go znalazłam. Proszę mi chociaż powiedzieć, czy nic mu nie będzie?

Kobieta niezbyt chętnie wstała od biurka i na odchodnym fuknęła:

– Niech pani tu zaczeka.

Czekałam i czekałam. Chodziłam w kółko po całej poczekalni i co dziesięć sekund spoglądałam na zegarek. Jeśli ta stara szczota zaraz nie wróci, to sama tam pójdę. Na szczęście kobieta po chwili pojawiła się z powrotem za biurkiem.

– Pani znajomemu nic nie będzie. Trochę przesadził z alkoholem i poprawił lekami przeciwbólowymi. Obejrzeliśmy także ranę na jego nodze, nie jest głęboka, ale zeszyjemy ją, żeby szybciej się zagoiła.

Stałam z rozdziawioną buzią i zdezorientowanym wzrokiem. Czyli to nie zakażenie, tylko alkohol. Niech to wszyscy święci, on się po prostu upił, a ja tak się o niego martwiłam! Wściekła do granic możliwości, zapytałam tylko, co z nim teraz będzie. Pielęgniarka, nie kryjąc zadowolonej miny, poinformowała mnie, że najprawdopodobniej jutro, jak trochę wytrzeźwieje, pozwolą mu wrócić do domu. Podziękowałam grzecznie i wyszłam na zewnątrz. Jak ten dupek śmiał tak bardzo mnie wystraszyć? Boże! Czy on jest nienormalny?

Usiadłam na ławce obok wejścia i wyjęłam z torebki telefon. Jak opowiem Alicji, co mnie dziś spotkało, na bank nie uwierzy. O ile uda mi się do niej dodzwonić. Odkąd wyjechałam z Krakowa rozmawiałyśmy tylko raz, przez około dwie minuty, i wymieniłyśmy trzy czy cztery SMS-y. Alicja była bardzo zajęta, a ja zazwyczaj nie miałam zasięgu. Nawet teraz na wyświetlaczu nie widziałam ani jednej kreseczki. Wrzuciłam telefon do torebki i wolnym krokiem ruszyłam w stronę samochodu. To był zwariowany wieczór. Zamiast jeść pyszną kolację, która teraz pewnie nadaje się już tylko do wyrzucenia, włóczę się po obcym mieście sama, w dodatku głodna i w niewygodnych butach.

Kawałek dalej zauważyłam otwarty sklep spożywczy. Kupiłam butelkę wody i starter, który, jak zapewniała ekspedientka, miał mieć zasięg w okolicy. Wsiadłam do samochodu, szybko wymieniłam kartę SIM i wbiłam numer Alicji. Jeden z niewielu, które znałam na pamięć. Bardzo potrzebowałam porozmawiać teraz z przyjaciółką. Kiedy już myślałam, że znów nic z tego, usłyszałam w słuchawce dobrze znany mi głos. Głos, który niestety nie należał do Alicji.

– Moja dziewczyna jest teraz bardzo zajęta, więc kimkolwiek jesteś, jeśli to nie jest sprawa życia i śmierci, zadzwoń kiedy indziej.

Gdyby nie to, że siedziałam, z całą pewnością ugięłyby się pode mną nogi. Co? Jak? Alicja? O mój Boże!

– Adam?

Rozdział 3

Eliza

– Czy pan rozumie, co ja teraz czuję?

Oczywiście, że nie rozumiał. Pewnie nawet nie słuchał tego, co przez prawie dwie godziny usiłowałam mu wytłumaczyć. Jego zdezorientowana mina mówiła sama za siebie.

– Eh… Jeszcze jedno Mojito poproszę.

Barman kiwnął głową i zajął się przygotowaniem drinka, a ja, nie zważając na to, że zaczynałam już powtarzać się jak katarynka, ciągnęłam dalej:

– Czyli mój chłopak miał romans z moją najlepszą przyjaciółką. Wredną jędzą. Rozumiesz? Zwolnił mnie i rzucił w obecności całego biura, a ta małpa udawała, że mnie pociesza. Jak ona mogła mi to zrobić? Przecież się przyjaźniłyśmy. Kurde, wszystkie notatki z zajęć jej kserowałam. Zresztą, niech sobie go bierze, a co mi tam. Ją też pewnie zdradzi prędzej czy później. Teraz pan już rozumie?

Barman kiwnął głową, choć jestem pewna, że jedyne, co zapamiętał, to fakt, że chłopak mnie zdradził. Podejrzewam, że bardzo żałował, że nie miał tego dnia większego ruchu. Mimo to pozwolił mi się wygadać, za co byłam mu wdzięczna. Dawno nie wypiłam takiej ilości alkoholu, ale te drinki były wyśmienite. Nic dziwnego, że mój język zaczął żyć własnym życiem. Dopiłam kolejne Mohito, a że w głowie nieźle mi już szumiało, to rozsądna część mnie postanowiła, że na dziś koniec. Musiałam dotrzeć jeszcze do domu. Grunt to znać swoje możliwości. Ja chyba niestety moje przeceniłam, bo schodząc ze stołka barowego, zatoczyłam się prosto na stojący z boku stolik. Faceta, który przy nim siedział, zauważyłam już jakąś godzinę wcześniej. Siedział sztywno, jakby mu ktoś wbił kij w tyłek, i nerwowo stukał w klawiaturę laptopa. Wyglądał jak typowy urzędas. Biała koszula, czerwony krawat, granatowy garnitur i czarna skórzana teczka. Butów nie widziałam, ale daję rękę uciąć, że to błyszczące lakierki. No wypisz wymaluj korposzczur. Oderwał oczy od komputera dopiero w chwili, w której o mało co go nie przewróciłam. Odskoczył, jakbym była co najmniej trędowata, i zmroził mnie wzrokiem. Znam się na oczach, nawet bardzo dobrze, a spojrzenie to on miał takie, jakby chciał mnie na wylot przeszyć lodowymi iskrami.

– Przepraszam – powiedziałam cicho i czknęłam na cały głos. Odruchowo zasłoniłam ręką usta i poczułam, jak cała się czerwienię.

Rewelacyjnie, teraz wyszłam na pijaczkę, która nie zna umiaru i wpada na ludzi, niszcząc im sprzęt. Nie czekając na jego odpowiedź, ruszyłam w stronę drzwi, jednak wysokie obcasy nie ułatwiały mi sprawy. Prawa noga przekrzywiła się na bok, powodując okropny ból i znosząc mnie wprost w ramiona lodowego księcia. Facet był chyba w szoku, bo nadal się nie odzywał. Zawstydzona odsunęłam się od niego, ale ból, jaki przeszył moją stopę, dosłownie posadził mnie na dupie. Kompromitacja sięgnęła zenitu. Czerwona jak burak, pijana, siedziałam na środku baru. Łzy spływały mi po policzkach wraz z makijażem, noga bolała, jakby była co najmniej złamana, a czkawka nie przechodziła. Istny obraz nędzy i rozpaczy. Zrzuciłam ze stóp nieszczęsne szpilki i przegrzebywałam torebkę w poszukiwaniu chusteczek. Knajpa może nie pękała w szwach, ale kilka stolików było zajętych. Czułam na sobie wzrok ludzi. Chyba gorzej już być nie może. Kurwa, gdzie te cholerne chusteczki! Z nerwów trzasnęłam torebką w pierwszy lepszy kąt i zaniosłam się histerycznym płaczem. Moje życie jest do bani. Chwilę później poczułam na ramieniu czyjąś dłoń. Obok mnie kucał mężczyzna. Miał moją torebkę przewieszoną przez ramię, a w dłoni trzymał buty, za które zapłaciłam fortunę, a które miałam zamiar zaraz bez żalu wyrzucić przez to, co się stało. Facet był wysoki i świetnie zbudowany. Miał na sobie drogi garnitur (czyżby kolejny korpoludek w tym barze?!) i elegancką białą koszulę, a zmierzwiona fryzura i lekki zarost sprawiały, że wyglądał jak ucieleśnienie marzeń każdej kobiety. Każdej, prócz mnie. Ja miałam dość facetów. Na dziś, na ten rok i na zawsze! Amen. Jego lekko ochrypły głos sprawił, że wróciłam na ziemię.

– Dasz radę wstać? – zapytał. Popatrzyłam na niego nieco zdezorientowana.

– Eee… Tak… to znaczy chyba, no w sumie to nie wiem, ale pewnie mogę…

Plątałam się w zeznaniach tak bardzo, jakbym nie potrafiła sklecić zdania. Usta faceta drgnęły w delikatnym uśmiechu. Chwila! Czy on się ze mnie śmieje?! No jasne, a jednak mogło być gorzej. Kurwa, kurwa, kurwa! Niech ten cholerny wieczór się wreszcie skończy! Mój wewnętrzny monolog przerwało niespodziewane polecenie.

– No, już, wstajemy. Hop i do góry.

Zanim zdążyłam załapać, o co mu chodzi, chwycił mnie pod ręce i pociągnął w górę.

– Aua! – wrzasnęłam w tej samej chwili, w której moja noga dotknęła ziemi. Nie ma mowy, żebym była w stanie iść. Nieznajomy chyba doszedł do tego samego wniosku, bo nim się obejrzałam, niósł mnie na rękach w stronę wyjścia. Podejrzewam, że barman odmawiał właśnie wszystkie dziękczynne modlitwy. Kiedy chłodne powietrze owiało mi twarz, odetchnęłam z ulgą.

– Dziękuję panu – powiedziałam cicho, wprost do jego ucha.

– Nie ma za co – odpowiedział z uśmiechem. Nie drwiącym, a szczerym, co bardzo mnie zaskoczyło.

Zatrzymaliśmy się koło ławki. Facet posadził mnie na niej, zdjął marynarkę i bez słowa zarzucił mi na ramiona. Chwilę później usiadł obok mnie i usłyszałam, jak dzwoni po taksówkę. Oparłam mu głowę na ramieniu i zamknęłam oczy. Było mi tak przyjemnie.

– No to gdzie mieszkasz? – Jak przez mgłę doleciało do mnie pytanie.

– W Krakowie – odpowiedziałam i odpłynęłam w objęcia Morfeusza.

Obudził mnie okropny ból głowy, jednak poduszka była tak miękka i wygodna, że nie chciało mi się z niej podnosić. Leżałam tak jeszcze dobrą chwilę, gdy usłyszałam otwierające się drzwi. Co jest, do cholery? Usiadłam na łóżku i już miałam zacząć krzyczeć, ale obraz, jaki miałam przed oczami sprawił, że dosłownie mnie zatkało. W drzwiach stał jakiś mężczyzna w piżamie. O mój Boże, czy ja go wczoraj zaprosiłam? Rozejrzałam się niepewnie po pokoju i po prostu mnie sparaliżowało. To nie on był u mnie tylko ja u niego. Co ja najlepszego zrobiłam…

Nagle poczułam tępy ból w prawej stopie. Odsunęłam kołdrę na bok i obejrzałam dokładnie nogę, owiniętą bandażem i ułożoną na niewielkiej podusi. Zauważyłam też, że nie mam na sobie nic, prócz majtek i męskiego podkoszulka. Ze wstydu nakryłam twarz dłońmi. Facet nadal stał bez ruchu i przyglądał mi się z lekkim uśmiechem. Jestem pewna, że doskonale wiedział, o co tu chodzi. Za to ja zupełnie nic nie pamiętałam. Wzięłam głęboki oddech i zapytałam:

– Czy ja… To znaczy, czy my… No wiesz…

– O, nie, nic z tych rzeczy. Twój chłopak może być spokojny.

– Chłopak? Jaki chłopak?

– Bełkotałaś ciągle o jakimś Adamie, założyłem, że to twój chłopak.

– A, o to chodzi. To już nieaktualne – powiedziałam. – Może to zabrzmi odrobinę głupio, ale… co ja tu właściwie robię? I co się stało z moją nogą?

– W skrócie: przesadziłaś z alkoholem, skręciłaś kostkę i o mało nie zabiłaś mnie torebką. Nie wiem, co w niej nosisz, ale wagowo przypomina kowadło. Wyniosłem cię z baru, a ty usnęłaś mi na ramieniu.

– O matko! Przepraszam. Ja… miałam wczoraj ciężki dzień.

– Nie dało się ukryć. Za to ja miałem wyjątkowo ciężką noc. Chciałem cię odwieźć do domu, ale powiedziałaś tylko, że mieszkasz w Krakowie, i odleciałaś. Nie bardzo wiedziałem, co z tobą zrobić, więc zabrałem cię tutaj. Przy drzwiach zwróciłaś znaczną część zawartości żołądka. Reszta wylądowała w łazience.

– Przebrałeś mnie. – Bardziej stwierdziłam, niż zapytałam.

– Nie miałem wyjścia. I wybacz, ale twoje ubrania wylądowały w koszu na śmieci. Tylko buty udało się uratować.

Jak przez mgłę zaczęły docierać do mnie wybiórcze fragmenty wczorajszego wieczoru. Jezu Chryste, przysięgam, nigdy więcej nie wypiję ani kropli alkoholu. Co ja sobie w ogóle myślałam. Zrezygnowana spuściłam głowę.

– Ja… przepraszam. Naprawdę. Zapłacę za wszystkie szkody.

Czarnooki mężczyzna nie zareagował od razu. Dopiero po chwili usiadł obok mnie na łóżku i delikatnie uniósł mi podbródek.

– Jak masz na imię?

– Elka.

– Elka?

– Eliza, ale wszyscy mówią mi Elka.

– Miło cię poznać, Elizo. Jestem Marek.

Jego ochrypły głos sprawił, że ciarki przeszły mi po plecach, a dotyk jego ręki praktycznie palił żywym ogniem. Dopiero teraz zauważyłam, jaki jest potężny i przystojny. Nie do wiary. Właśnie przywitałam się z człowiekiem, który kilka godzin wcześniej oglądał moje nagie piersi. Co jest ze mną nie tak?

Problem pojawił się w łazience, kiedy uświadomiłam sobie, że nie mam ubrań, a jakoś muszę dostać się do domu. Mój samochód nadal stał pod barem, gdzie go wczoraj zostawiłam. Było już prawie południe, ale to był akurat najmniejszy kłopot. Nie pojadę przecież taksówką w podkoszulku i szpilkach. Całe szczęście przezorny zawsze ubezpieczony. Pogrzebałam trochę w torebce i voilà! Znalazłam czarne obcisłe legginsy. Nieco za dużą koszulkę związałam w pasie w supeł i wyglądałabym nawet jako tako, gdyby nie buty. Moja kostka niestety bardzo spuchła i nie było szans, abym wcisnęła w nie nogę. Trudno, zapytam Marka, czy nie ma jakichś adidasów. Rozczesałam mokre włosy, psiknęłam dwa razy odświeżaczem do ust (który zawsze mam w torebce) i byłam gotowa. Było mi koszmarnie wstyd przed Markiem za wczorajszy wieczór i noc. Bądź co bądź, nie znam faceta. Całe szczęście, że nie okazał się mordercą albo gwałcicielem. To dopiero byłby meksyk.

Zapach kawy zaprowadził mnie prosto do małej kuchni. Marek siedział przy niewielkim stoliku, zapatrzony w telefon. Kiedy weszłam, podniósł głowę.

– Kawy? – zaproponował.

– Koniecznie! Bez kawy nie będę dziś w stanie funkcjonować.

Wskazał mi gestem stołek naprzeciwko niego, a sam wstał i wyjął z szafki kubek z Myszką Miki. Rozbawił mnie ten widok. Jakoś nie pasowało mi to do tego mężczyzny. Był wysoki, dobrze zbudowany, miał bardzo ciemne oczy i wyjątkowo mało mówił. Kubek z Myszką Miki pasował tu jak pięść do nosa. Niemniej jednak kawą nie pogardzę, choćby podał mi ją w metalowym garnuszku.

– Z mlekiem?

– Nie, wolę czarną. Ale jeśli można, to poproszę z cukrem.

Znów nie powiedział nic więcej, tylko schylił się i z dolnej szafki wyjął nieotwartą torebkę cukru. Jestem gadułą, więc to jego ciągłe milczenie doprowadzało mnie już do szału. Zabrał mnie jednak do siebie (gdziekolwiek to jest) i prawdopodobnie tylko dzięki niemu nie spałam dziś pod gołym niebem. Należał mu się więc szacunek. I z tego właśnie względu również milczałam jak głaz.

Niespełna pół godziny później wsiadałam już do własnego samochodu. Marek pożyczył mi swoje (pięć rozmiarów na mnie za duże) adidasy i podrzucił na miejsce. Z bardzo zdawkowej rozmowy dowiedziałam się, że jest prawnikiem i na co dzień mieszka w Katowicach, ale z racji tego, że kancelaria, w której pracuje, ma filię także w Warszawie, często bywa w Mazowieckiem. Przy okazji jakiejś sprawy w Radomiu chciał odwiedzić brata, który mieszka w okolicy, ale niestety nie było go w domu. Wspomniał, że spróbuje go złapać jeszcze wieczorem. Jeszcze raz wylewnie mu podziękowałam i każde poszło w swoją stronę.

Marek

Po całym dniu pracy byłem wykończony i jedyne, o czym marzyłem, wychodząc z kancelarii, to prysznic i zimne piwo. Sprawy, nad którymi pracowałem, nie należały do najłatwiejszych. Jeden z klientów szczególnie dał mi się we znaki i wizja spokojnego wieczoru była niezmiernie kusząca. Pożegnałem się uprzejmie z recepcjonistką, a w drodze na parking zadzwoniłem jeszcze do restauracji znajdującej się najbliżej mojego tymczasowego mieszkania i zamówiłem kolację na wynos.

W mieszkaniu jak zwykle panował nieskazitelny porządek. Firma sprzątająca, której płaciłem krocie, utrzymywała to miejsce w nienagannym stanie, z czego byłem bardzo zadowolony. Zrzuciłem z nóg niewygodne buty i ruszyłem prosto do łazienki. Myłem właśnie włosy, kiedy usłyszałem dzwonek telefonu. Kto to, do jasnej cholery? Zignorowałem połączenie, ale zaraz dobiegł mnie dźwięk SMS-a. Niedużo już brakuje, żeby człowiek nie mógł się spokojnie wysrać bez telefonu przy uchu. Wytarłem się do sucha i odnalazłem ten nieszczęsny wynalazek szatana w kieszeni marynarki. Wyświetlił się nieznany numer. Odczytałem SMS-a:

„Cześć, mam nadzieję, że nie przeszkadzam. Co byś powiedział na kolację w ramach przeprosin? Oddałabym Ci przy okazji Twoje rzeczy. Eliza”.

Boże, jeszcze ona? Naprawdę miałem ciężki dzień, pewnie nawet mniej niż godzina w towarzystwie tej kobiety doprowadziłaby mnie do furii. Jak tylko będę w Lipkach, nie zostawię na Łukaszu suchej nitki. To on wpakował mnie w ten bajzel. Wchodząc wczoraj do baru, miałem nadzieję na chwilę odprężenia, a w zamian dostałem w łeb torebką ważącą chyba tonę. Kobieta, która tak wściekle nią rzuciła, była w strasznym stanie. Siedziała pijana na podłodze i ryczała wniebogłosy. Łukasz – barman, a prywatnie brat mojego kumpla z warszawskiej filii – błagał mnie wzrokiem, abym coś z nią zrobił. I zrobiłem. Gdybym wiedział, że skończy się to kilkugodzinnym sprzątaniem, na bank ominąłbym tę kupkę nieszczęścia szerokim łukiem. Wcale nie planowałem zabierać jej do siebie. Miałem zamiar jedynie wsadzić ją do taksówki, ale wyszło inaczej.

Niemniej jednak, na pewno nie miałem zamiaru więcej się z nią spotkać. Stare buty i podkoszulek nie były tego warte. Szczerze żałowałem, że na wszelki wypadek, gdyby czegoś potrzebowała, dałem jej swój numer telefonu. Ale nic – co się stało, to się nie odstanie. Muszę się tylko jakoś grzecznie wykręcić z tej kolacji i będzie po sprawie. Po kilku chwilach namysłu wystukałem krótkiego SMS-a:

„Przykro mi, ale nie ma mnie już w okolicy. Miłego weekendu. M.”.

Przed powrotem do domu miałem jeszcze jedną bardzo ważną rzecz do załatwienia. Musiałem odwiedzić brata.

Paweł

Powiedzieć, że byłem na Rudą zły, to nic nie powiedzieć. Byłem wściekły. Kiedy obudziłem się w szpitalu, wpadłem w szał. Jak ta wredna jędza śmiała wezwać do mnie karetkę? I to jeszcze z mojego telefonu. Młody lekarz, który się mną zajmował, całe szczęście nie miał nic przeciwko, aby wypisać mnie do domu, więc niespełna godzinę później zmierzałem w stronę postoju dla taksówek. Po jaką cholerę ona w ogóle do mnie przyszła? Na dobrą sprawę nie wiedziałem nawet, jak się nazywa, a ta już panoszyła mi się po domu, jakby była na swoim. Dosłownie kobieta-bluszcz, jak raz się przyczepi, to nie idzie się jej pozbyć. Koło piętnastej byłem już u siebie. Ulga, jaką poczułem, przekraczając próg domu, była nie do opisania. Zrzuciłem wczorajsze ciuchy i wpadłem wprost do łazienki. Woda była zimna jak lód, ale tego mi teraz było trzeba. Zimny prysznic w jedną chwilę postawił mnie na nogi. Nie zdążyłem się jeszcze wytrzeć, kiedy usłyszałem uporczywe walenie w drzwi. Owinąłem biodra ręcznikiem i wyszedłem zobaczyć, kto to. Jeśli to Ruda, to jak Boga kocham, chyba jej przyłożę. W życiu nie uderzyłem kobiety, ale ona doprowadziła mnie do takiej furii, że nie byłem w stanie za siebie ręczyć.

Otworzyłem drzwi i już nabrałem powietrza, żeby krzyknąć, ale wtedy dotarło do mnie, kto stoi na progu.

– Co jest, kurde? – wysyczałem, patrząc wprost w oczy mojego brata.

– No pięknie się witamy, braciszku, nie ma co. – Pokręcił głową z dezaprobatą.

– Marek, posłuchaj mnie uważnie, już wam mówiłem, że macie tu nie przyjeżdżać! To mój dom i nie życzę sobie, żeby ktokolwiek mnie tu nachodził, jasne?!

Marek nic nie odpowiedział. Patrzył na mnie tylko takim wzrokiem, jakby chciał zrobić mi krzywdę. Bardzo dobrze znałem to spojrzenie, widziałem je codziennie w lustrze i za każdym razem miałem ochotę wydłubać sobie oczy. Popatrzyłem jeszcze chwilę, aż w końcu skapitulowałem. Odsunąłem się od drzwi i gestem zaprosiłem go do środka. Skoro już tu przyjechał, to byłem pewien, że nie odpuści, a nie miałem dziś siły się z nim kłócić. Rozejrzał się szybko po domu i z rezygnacją w oczach usiadł na kanapie.

– Daj mi chwilkę – poprosiłem. – Właśnie brałem prysznic. Ubiorę się i zaraz wracam.

W ekspresowym tempie wpadłem do sypialni i wrzuciłem na siebie pierwsze lepsze czyste ubrania. Gdy wróciłem, Marek nadal siedział w tym samym miejscu.

– Więc to tu teraz mieszkasz? – zapytał, choć dokładnie znał odpowiedź.

– Taa, tutaj.

– Jezu, Paweł, przecież to rudera! Lada dzień zawali ci się na głowę! – rozgniewał się.

– Czego ty, kurwa, ode mnie chcesz?!

– Chcę, żeby wrócił mój brat! Nie mogę patrzeć na tę imitację siebie, jaką się stałeś!

– Więc nie patrz! – Tylko resztki przyzwoitości sprawiły, że nie wyrzuciłem go za drzwi.

– To już ponad półtora roku… Musisz… musisz zacząć żyć.

– Nic nie muszę! A teraz, jeśli ci życie miłe, wynoś się stąd jak najdalej.

Eliza

Większość dnia spędziłam w łóżku. Czułam się okropnie i to nie tylko przez ból głowy. Jak ja, dwudziestoośmioletnia stateczna kobieta, mogłam zrobić coś takiego? I to przez kogo? Swojego byłego – dupka, jakich mało – i eksprzyjaciółkę świnię. Swoją drogą, dobrali się jak w korcu maku.

Po południu miałam już serdecznie dość niewygodnego łóżka i, uważając na obolałą nogę, wyszłam na zewnątrz. Napisałam krótkiego SMS-a do Marka, ale jak się okazało, zdążył już wyjechać. No nic, może jeszcze kiedyś trafi się jakaś okazja, żeby oddać mu rzeczy.

Wydarzenia i rewelacje ostatniego dnia nie dawały mi spokoju. Kręciłam się po domu, nigdzie nie mogąc znaleźć sobie miejsca. Po którejś z kolei rundce stwierdziłam, że już wystarczy i muszę się koniecznie komuś wygadać. Jeszcze wczoraj tą osobą byłaby Alicja, ale dziś… dziś pozostała mi tylko ciotka Klara. Najdelikatniej jak mogłam, założyłam buty. Kiedy wychodziłam, kątem oka dostrzegłam, jak Czarna zgrabnie prześlizguje się przez szparę pod drzwiami. Nie miałam pojęcia, czy to kot, czy kotka, ale wolałam zakładać, że jednak dziewczyna (mężczyzn miałam już serdecznie dość), więc nazwałam ją Czarną. Odwróciłam się w stronę bramki i momentalnie zabrakło mi oddechu. Przed domem Pawła stał zaparkowany czarny samochód, którym nie kto inny jak Marek odwiózł mnie rano pod bar. Jak dobrze, że nie zdążyłam wykosić tego trawska. Ukryłam się za zielenią, kucnęłam, na co obolała kostka ostro zaprotestowała, i przyglądałam się tak nieprawdopodobnej sytuacji, że kilkakrotnie przecierałam oczy, żeby upewnić się, czy aby na pewno dobrze widzę.

Nagle Marek wypadł z domu Pawła jak burza, zatrzasnął za sobą drzwi i wskoczył za kierownicę. O mój Boże, czyżby to Paweł był bratem Marka? Poczekałam jeszcze chwilkę, żeby zdążył odjechać, i upewniwszy się, że Pawła nie widać na horyzoncie, wystrzeliłam jak z procy, żeby czym prędzej opowiedzieć o wszystkim Klarze.

Kochana ciotka przyjęła mnie z otwartymi ramionami, herbatą i domowej roboty ciasteczkami. Kiedy opowiadałam jej, co mi się wczoraj przytrafiło, i dodatkowo wspomniałam, co widziałam przed chwilą, aż otworzyła buzię ze zdziwienia. Coś tak bezsensownie nieprawdopodobnego mogło przytrafić się tylko mnie. Po skończonej opowieści ciotka Klara pokręciła przez chwilę głową, a potem długo zastanawiała się, co powiedzieć.

– Wiesz, kochanie, czegoś takiego to ja, jak żyję, nie słyszałam…

– Wiem… Sama nie mogę w to uwierzyć.

– I jesteś pewna, że to był ten Marek?

– Na sto procent to on.

– Ale mówiłaś, że on jest prawnikiem, prawda?

– No, tak mówił.

– To może Paweł nie jest jego bratem, tylko… no wiesz… klientem.

– O cholercia, o tym nie pomyślałam! W sumie to nawet by pasowało. Może on się ukrywa? Zrobił coś złego i uciekł, i teraz ukrywa się tutaj. O Boże, a jeśli to jakiś morderca?

– Oj, złotko, nie panikuj. Jakby to jakiś morderca był, to w areszcie by siedział.

– No tak…

Zamyśliłam się na chwilę. Kiedy zobaczyłam Marka pod domem Pawła, przez myśl mi nie przeszło, że to nie musiały być rodzinne odwiedziny. Ciotka Klara mogła mieć rację. Tylko jak tu się dowiedzieć, co też ten przystojniak nawywijał? Mój wewnętrzny monolog został nagle przerwany nagłym krzykiem ciotki.

– A swoją drogą, to coś ty sobie, dziecko, myślała tam, w tym barze!? Tak się upić!? No koszmar po prostu! Przecież to nie przystoi młodej dziewczynie. Szczęście miałaś, że na tego Marka trafiłaś. Strach pomyśleć, co by się mogło wydarzyć, jakby on cię nie zabrał.

Ze wstydu aż skuliłam się na krześle, głowę opuściłam nisko i milczałam jak głaz. Ciotka miała rację, nie wiem, co sobie myślałam. Z tego wszystkiego w oczach zakręciły mi się łzy.

– No już, już… – uspokajała mnie. – Nie maż się i głowa do góry! Najważniejsze, że wszystko dobrze się skończyło. I opowiedz coś więcej o tym Pawle. Ja