Latawiec. Opowieść o niezwykłej przyjaźni - Agaczewska Izabella - ebook

Latawiec. Opowieść o niezwykłej przyjaźni ebook

Agaczewska Izabella

5,0

Opis

Kornel przeprowadza się do miasta. Jego rodzice kupili mieszkanie w wieżowcu stojącym na dużym osiedlu. Chłopiec jest bardzo szczęśliwy, w końcu ma swój wymarzony pokój i nie musi go dzielić z młodszą siostrą Niką. Jednak w bloku, co noc straszy. Słychać jęki, płacz i dziwne odgłosy. Nikt nie wie, kto lub co przerywa sen mieszkańcom.

Rodzice chłopca postanawiają sprzedać mieszkanie, nie zamierzają dłużej żyć w strachu. Ta decyzja nie podoba się dzieciom. Kornel wraz z nowymi kolegami szuka sposobu, by poznać prawdę. Nieoczekiwanie pomaga im w tym... latawiec.

To, co wspólnie odkryją, wprawi ich w zdumienie. Staną przed nowym wyzwaniem, które pozwoli im zrozumieć, czym jest prawdziwa przyjaźń.

Co się wydarzy?

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 117

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (8 ocen)
8
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
radekwarwas

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo ciekawa, intrygująca i wciągająca książka! Polecam ją wszystkim dorosłym i dzieciom!👍
10
Tessmh

Nie oderwiesz się od lektury

Figa2812

Nie oderwiesz się od lektury

Piekna ksiazka❤️Polecam ❤️
00
Bembik

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo fajna i modrą książka dla dzieci i dorosłych
00
KasiaSzum

Nie oderwiesz się od lektury

wspaniała książka o pięknej przyjaźni
00

Popularność




Tekst © Copyright by Agnieszka Imiołek

Wydawca © Copyright by Agnieszka Imiołek, Kraków 2023

www.izabellaagaczewska.pl

Redakcja i Korekta: RKS Janusz Muzyczyszyn

Ilustracje i projekt okładki: Iwona Pastuszka-Vedral

Skład i łamanie: RKS Janusz Muzyczyszyn

ISBN 978-83-966158-0-0

Wszelkie prawa zastrzeżone. Reprodukowanie, kopiowanie w urządzeniach przetwarzania danych, odtwarzanie w jakiejkolwiek formie tylko za wyłącznym zezwoleniem właściciela praw autorskich.

Jedyne, co miało jakieś znaczenie, to to, że znalazłem mojego pierwszego przyjaciela, a tym samym zacząłem naprawdę żyć.

Tove Jansson, Pamiętniki Tatusia Muminka

Dla Tymka i jego rodziców z życzeniami, by na swej drodze napotkali prawdziwych przyjaciół

Przeprowadzka

Byłem podekscytowany. Wprowadzamy się do nowego mieszkania. W końcu będę miał swój wymarzony pokój. Już nie będę musiał się nim dzielić z młodszą siostrą, która nieustannie robi zamieszanie.

Do tej pory mieszkaliśmy w niewielkim domu wraz z babcią i dziadkiem. Było bardzo wesoło, ale ciasno. W trzech pokojach musiało się pomieścić sześć osób. Nasz pokój był maleńki. Znajdowało się w nim tylko łóżko piętrowe i małe biurko. Zabawki trzymaliśmy pod łóżkiem albo w pokoju rodziców, który był niewiele większy od naszego. Były jednak miejsca, w których uwielbialiśmy się bawić. Jednym z nich był strych. Wchodziło się do niego po stromych schodach i to w wielkiej tajemnicy przed dorosłymi, bo nam zabraniali. Twierdzili, że możemy sobie zrobić krzywdę. Na strychu było mnóstwo skarbów – stare meble, dziwaczne ubrania, kolekcja puszek, klasery ze znaczkami. Był fotel na biegunach z wielką dziurą w siedzisku, ale wystarczyło położyć poduszkę i usiąść delikatnie, a można się było pobujać. Nika (moja siostra ma na imię Dominika, ale wszyscy mówimy do niej Nika) lubiła bawić się porcelanowymi lalkami, a ja naprawiałem stary, połamany latawiec. Był w kształcie wielkiego, czerwonego smoka. Oprócz strychu w domu była też piwnica, czasami się w niej chowaliśmy, gdy nie chciało się nam sprzątać pokoju albo coś przeskrobaliśmy. Najfajniejszy był ogród z sadem. To był nasz raj.

Mieliśmy huśtawkę i hamak, a nawet zjeżdżalnię.

Dziadek był stolarzem i potrafił wyczarować z drewna prawdziwe cuda. Najwspanialszy był domek na drzewie. Całe lato się w nim bawiliśmy, aż przyszła straszna burza z wichurą i połamała potężną gruszę. Konary drzewa opadły na ziemię a wraz z nimi nasz domek. Okropnie rozpaczaliśmy. Jak zwykle babcia pocieszała nas pysznymi pączkami z różaną konfiturą, które własnoręcznie smażyła na piecu.

Nasz dom był tak stary, że nie było w nim kuchenki gazowej, ani kaloryferów tylko „kopciuchy”. Paliliśmy węglem lub drewnem w piecach, żeby można było coś ugotować lub ogrzać pokoje. Dom nie nadawał się nawet do generalnego remontu, bo i dach przeciekał, i podłoga się zapadała. Pan z urzędu oznajmił, że budynek nadaje się tylko do rozbiórki. Na budowę nowego domu nie wydano pozwolenia, bo przez nasz ogród będzie prowadzić autostrada. Kiedy? Nie wiadomo, ale nakazano nam opuścić dom. Dziadek i babcia zamieszkali u cioci Basi, która miała ogromną willę. Rodzice za otrzymane odszkodowanie zdecydowali się kupić mieszkanie w mieście. Tata miał tam większą szansę na pracę, a my na przyzwoitą edukację – tak mama przekonywała wszystkich, którzy pytali o naszą przeprowadzkę.

Chodziłem do drugiej klasy, miałem fajnych kolegów i nie chciałem słyszeć o zmianie szkoły. Nika uwielbiała bawić się z dziećmi w swoim przedszkolu. Jednak postanowiono bez pytania nas o zgodę. Mieliśmy pół roku na oswojenie się z myślą o nowym mieszkaniu. Jedyne, co podobało mi się w tej przeprowadzce, to właśnie mój własny pokój.

Rodzice kupili trzypokojowe mieszkanie w dużym mieście, na osiedlu pełnym dziesięciopiętrowych wieżowców i mniejszych bloków. Było tu wiele placów zabaw, sklepy, szkoła, przedszkole, a nieopodal duża galeria handlowa z kinem i parkiem trampolin. Zanim mogliśmy się wprowadzić do nowego mieszkania, trzeba było je pomalować i urządzić. Przed remontem rodzice poprosili mnie i Nikę, byśmy narysowali nasze wymarzone pokoje. Potem do mieszkania wkroczyła ekipa fachowców. Mama nie pozwoliła nam podglądać. Powiedziała, że to będzie niespodzianka. Przez długie tygodnie, miesiące czekałem i czekałem, i czekałem… aż nareszcie nadszedł ten moment. Na początku września wszystko było gotowe i mogliśmy się przeprowadzić.

Gdy tata przekręcił klucz do mieszkania, znajdującego się na czwartym piętrze potężnego wieżowca, Nika nie mogła powstrzymać emocji. Skakała i popiskiwała z radości. Mimo że moje serce biło jak oszalałe, udało mi się zachować spokój. Nie mogłem przecież zbłaźnić się przed nowymi sąsiadami, którzy ukradkiem przyglądali się przez wizjery i lekko uchylone drzwi. W końcu miałem prawie dziesięć lat (co prawda dopiero w lutym mam urodziny, ale to tylko kilka miesięcy), byłem starszym bratem i musiałem tej smarkuli, mojej siostrze, pokazać, jak należy się zachować.

Nie interesował mnie pięknie oświetlony przedpokój ani kuchnia, którą zachwycała się mama. Popędziłem wprost do swojego pokoju. Zatrzymałem się przed drzwiami i wziąłem głęboki oddech. Zamknąłem oczy i nacisnąłem klamkę. Zrobiłem krok, potem drugi. Wypuściłem głośno powietrze i uniosłem powieki. Znalazłem się w prawdziwej dżungli. Na ścianach i suficie było mnóstwo egzotycznych drzew, kwiatów i owoców. Na gałęziach siedziały kolorowe papugi, na jednym z konarów wylegiwała się czarna pantera. Piętrowe łóżko stało pod baldachimem z liści. Pod nim znajdowało się biurko, miało ciemny drewniany blat, który podpierały najprawdziwsze konary drzewa. Ze ściany naprzeciwko patrzył na mnie groźny tygrys. Meble były zamaskowane tapetą tak, że na pierwszy rzut oka wcale się ich nie dostrzegało. Najfajniejsze były jednak liany zwisające z sufitu.

– I jak? – usłyszałem głos mamy. – Podoba ci się twój pokój, Kornelku?

Nie cierpiałem, gdy mama zdrabniała moje imię. To dobre dla małych dzieci. Nie chciałem, żeby ktokolwiek traktował mnie jak przedszkolaka. Tym razem jednak puściłem mimo uszu tego Kornelka.

– To najwspanialsza niespodzianka, mamo! – krzyknąłem i rzuciłem się jej w objęcia.

– W szafie masz schowany hamak, można go rozwiesić w pokoju, w ścianach są przygotowane haki – powiedział tata.

Już po chwili bujałem się na zielonym hamaku. Potem wdrapałem się na łóżko i opuszczałem się na dół po linie, która udawała lianę. Mój pokój jest najsuperowszy! Choć Nika twierdziła, że jej różowy pałacyk jest najpiękniejszy. Co te baby jednak wiedzą o tym, co jest najfajniejsze. Machnąłem ręką na te jej przechwalanki. Niech sobie myśli, co chce, ja wiem swoje. Jestem mądrzejszy, nie będę się o to kłócił ze smarkulą.

Friz, Lewy i Kwiatkowski

Po obiedzie, który zjedliśmy przy pięknym, dużym stole w salonie (a jednocześnie pokoju mamy i taty), rodzice pozwolili nam wyjść na podwórko. Oczywiście, znów musiałem niańczyć moją młodszą siostrę. Co za obciach.

Nigdy nie znajdę przyjaciół, gdy ta mała, wścibska smarkata będzie za mną chodzić krok w krok. Chcąc nie chcąc zabrałem ją na plac zabaw, który było widać z naszych okien. Nika zajęła się huśtaniem na huśtawce, a ja dołączyłem do grupy chłopaków, którzy wspinali się po ściance wspinaczkowej. Najpierw mnie ignorowali, ale potem, gdy sprawnie wyszedłem na samą górę i zeskoczyłem z wysokości trzech metrów, zyskałem ich uznanie.

– Hej, nowy, jak się nazywasz? – spytał jeden z nich, ten, który miał czerwoną czapkę z daszkiem założoną tył na przód. Siedział na karuzeli i powoli nią obracał.

– Kornel – rzuciłem.

– O, to tak jak ten od Koziołka Matołka – zaśmiał się rudy chłopak w koszuli w niebieską kratę i krótkich czarnych spodenkach. Już mu miałem powiedzieć do słuchu, ale on niezrażony moją pochmurną miną, kontynuował: – Mamy tu jeszcze kilku, którzy noszą imiona sławnych ludzi. To jest Lewandowski albo Lewy, jak wolisz. – Wskazał na blondyna w zielonym podkoszulku, któremu zwisał na szyi duży srebrny gwizdek.

– Ja jestem Kwiatkowski – rzucił ten w czapce.

W pasie miał zapiętą czarno-żółtą nerkę. Po jej wypukłości można było sądzić, że nosił ze sobą całe mnóstwo rzeczy.

– A ja jestem Friz – zaśmiał się ponownie mój rozmówca.

– Czyli ty jesteś Robert. – Podszedłem do chłopaka z gwizdkiem i przywitałem się zwyczajowym żółwikiem. – Ty masz na imię Dawid – powiedziałem do kolegi kręcącego się na karuzeli. – A ty to Karol – rozszyfrowałem bezbłędnie zagadki.

– Nie tylko Karol, ale i w dodatku Wiśniewski. Zgodność stuprocentowa, rozumiesz kolo?

No tak, pomyślałem, jeden to najlepszy piłkarz, drugi piosenkarz, no i ten trzeci znany youtuber. A ja jakiś tam Makuszyński, pisarz od Koziołka Matołka. Ech, jak pech to pech. Pewnie mnie wyśmieją. Zrobiło mi się smutno.

– Makuszyński do ciebie nie bardzo pasuje – odezwał się Dawid. – Chyba Zapadka ma na imię Kornel. Wołają na niego Korniko.

– A kto to? – zapytałem z obawą.

– Mój tata mu kibicuje. To zawodnik MMA, jest mistrzem Polski i Europy w brazylijskim jiu-jitsu – poinformował kolega i spojrzał na nas z wyższością.

Odetchnąłem z ulgą. Teraz byłem na równi z nimi. W końcu mistrz walk to nie byle kto!

– To wy się wprowadziliście do tego upiornego mieszkania? – zapytał Karol.

– Do jakiego upiornego mieszkania? – zapytałem zdziwiony. – Nasze mieszkanie jest super, musicie zobaczyć, jaki mam fantastyczny pokój!

– To się jeszcze przekonasz, jakie atrakcje cię czekają – zaśmiał się Robert, a reszta chłopców mu zawtórowała.

Nie rozumiałem, o co im chodzi.

– Zobaczysz w nocy!

– Tylko ze strachu się nie popłacz!

– O czym wy mówicie? – zapytałem, coraz bardziej zaniepokojony.

– Nikt w tym mieszkaniu nie wytrzymuje dłużej niż kilka tygodni. Już przestaliśmy liczyć, którymi lokatorami jesteście. Każdy ucieka z tego miejsca.

– Ale co się tam dzieje?

– Tam straszy! – krzyknęli, a ja zadrżałem.

– Jak to? – Na to pytanie nikt nie udzielił mi odpowiedzi. Za to doleciał nas dźwięk przychodzącej wiadomości. Dawid spojrzał na zegarek.

– Mama mnie wzywa!

Równocześnie rozświetlił się zegarek Karola.

– Ja też muszę lecieć! Chłopcy z niechęcią wstali i skierowali się w stronę wieżowca. Na pożegnanie jeszcze mnie ostrzegli:

– Uważaj na Potwora!

Zostałem sam, bo i Robert krzyknął, że musi odbyć wieczorny trening i ruszył truchtem w stronę parku. Nika podbiegła do mnie w podskokach i chwyciła mnie za rękę.

– O jakim oni Potworze mówili? – zapytała ZAAFEROWANA (podekscytowana, przejęta).

– E tam, takie głupie żarty – odpowiedziałem, choć wcale nie miałem pewności, że to wygłupy. Koledzy zasiali we mnie ziarno niepokoju. – Chodź, mama pewnie już przygotowała kolację. Kto pierwszy do windy!

Nika nie czekała, tylko popędziła ile sił w kierunku naszej klatki. Pozwoliłem jej, by oddaliła się na kilkanaście metrów i dopiero wtedy puściłem się za nią pędem. Mogłem być pierwszy, ale tym razem chciałem zrobić jej przyjemność. Niech się cieszy smarkata.

I tak wiadomo, kto jest najszybszy w naszej rodzinie!