39,99 zł
Długo wyczekiwany powrót Maciejki Gwizd!
Do szkoły Tosi i Kuby wraca Maciejka Gwizd z propozycją zorganizowania Leśnej Akademii. W planie jest nocleg w leśniczówce, budowanie szałasów, samodzielne przygotowywanie posiłków, słowem: survival. Ośmiorgu odważnym uczniom przyjdzie mierzyć się z wieloma nietypowymi wyzwaniami, a przy okazji poznać zwariowanych mieszkańców Gruszkowa (w tym hodowcę ozdobnych kur), a także wpaść na trop znikających pułapek na korniki.
Czy Tosi i Kubie uda się rozwiązać nową zagadkę? Czy pobyt w Leśnej Akademii zainspiruje młodych uczestników do podjęcia własnych ekologicznych wyzwań?
Humor, pomysły, przygody, zagadka, śledztwo – wszystko, co najlepsze dla młodych czytelników jest właśnie w Leśnej Akademii Maciejki Gwizd!
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 103
Rok wydania: 2025
– Wiesz, co widziałem wczoraj w telewizji? – spytałem Tośkę, kiedy wreszcie wyszła z domu.
– A skąd mam niby wiedzieć? Nie jestem jasnowidzem – burknęła, zapinając kurtkę. – Szybko, bo spóźnimy się do szkoły.
– Jak się spóźnimy, to na pewno nie przeze mnie – odparowałem.
– Przez głupi budzik! Wcale nie dzwonił, a potem nie mogłam znaleźć zeszytu od matmy i jeszcze tost mi się przypalił. Co za okropny dzień! A w szkole na pewno znowu nudy.
Nie znosiłem, kiedy Tośka marudziła. Na szczęście rzadko jej się to zdarzało.
– Szklanka, ciesz się, że na polskim nie dali nam zastępstwa i skończymy wcześniej.
– Jedna godzina nudów mniej – mruknęła Tośka. – To co tam było w tej telewizji?
– Tygrysy.
– No i co z tego?
– Jak to co? To były te uratowane tygrysy, którymi zajmowała się Maciejka Gwizd. Jeden pojechał do azylu dla zwierząt do Hiszpanii, a dwa zostały u nas. Mają nowy, większy wybieg i czują się dobrze.
– A Maciejka? Mówili coś o niej? – zaciekawiła się Tośka.
– Miałem nadzieję, że powiedzą, ale nic z tego. Ciekawe, co ona teraz robi?
– Może pojechała z tym tygrysem do Hiszpanii, a może pomaga zwierzętom gdzie indziej? Albo ludziom? Może jest teraz w Australii albo w Ameryce? Maciejka może być wszędzie.
Oboje z Tośką westchnęliśmy. Często zdarza nam się robić to samo w tej samej chwili. I jestem pewien, że Szklanka myślała o tym samym, co ja – że gdyby Maciejka jeszcze pracowała w naszej szkole, bieglibyśmy do niej jak na skrzydłach.
Maciejka Gwizd przez kilka tygodni była u nas woźną. Miała dredy, kota Karmela i mnóstwo pomysłów. Pojawiła się w szkole w tajemniczych okolicznościach, więc z Tośką prowadziliśmy śledztwo, żeby odkryć, po co nasza dyrektorka, zwana Szczypawką, ją zatrudniła. I odkryliśmy!
Za czasów Maciejki nikt nie mówił, że w szkole jest nudno. Ile się wtedy działo!
– Ciekawe, czy ona nas jeszcze pamięta? – zastanawiała się Tośka. – Co znaczy parę tygodni wśród dzieciaków w małej szkółce, kiedy zwiedziło się pół świata i robiło tyle niezwykłych rzeczy?
– Powiedziała, że może się jeszcze kiedyś spotkamy – przypomniałem.
– Oj tam, powiedziała tak na odczepnego.
– Maciejka nie mówi nic na odczepnego – zaprotestowałem. – Może się założymy?
Ale Tośka już mnie nie słuchała. Widząc siedzącą przy wejściu na boisko Kreskę, wyszperała w kieszeni kilka kocich chrupek. Kotka poradziła sobie z nimi błyskawicznie. Spojrzała na Szklankę i miauknęła z wyrzutem.
– Nie możesz więcej. – Tośka pogłaskała Kreskę. – Nie tylko ja przynoszę ci coś dobrego. A pani weterynarz stwierdziła, że powinnaś dbać o linię.
Gdyby nie Maciejka, Kreska nie miałaby kociego domku na naszym boisku, Szczypawka nie zaopiekowałaby się kotką Gryzeldą, nikt by nie poczytał kotu w bibliotece. I ile jeszcze fajnych rzeczy by się nie wydarzyło…
Na dźwięk dzwonka przy drzwiach do szkoły zrobił się tłok. Ale jeszcze większy tłok był na parterze przed dyżurką, tam gdzie kiedyś…
– Maciejka! Nasza Maciejka wróciła! – krzyknęła Tośka tak głośno, że usłyszało ją chyba pół szkoły. A na pewno usłyszała otoczona tłumem dzieciaków Maciejka, bo pomachała do nas i zawołała:
– Tosia! Kuba!
Pamiętała nas! Wróciła! Szkoda, że nie zdążyłem założyć się z Tośką.
Nie mogliśmy się do niej dopchać. Maluchy i starsze dzieciaki tłoczyły się wokół najlepszej na świecie woźnej, pierwszaki ciągnęły ją za spódnicę i wołały:
– Proszę pani, proszę pani! Ale teraz to już pani z nami zostanie, prawda?
– A gdzie Karmelek? Przywiezie pani Karmelka?
– A ja wczoraj czytałam Gryzeldzie!
– Już pani nie pomaga tygrysom?
A Maciejka nic nie mówiła, tylko z uśmiechem położyła palec na ustach i czekała, aż zapadnie cisza.
I wyobraźcie sobie, że zapadła.
– Przyszłam tylko was odwiedzić i porozmawiać z panią dyrektor o pewnym projekcie, a jak ktoś chce się ze mną spotkać, to od długiej przerwy do godziny wpół do czwartej będę w bibliotece.
– Ale czemu pani z nami nie zostanie? Poprosimy panią dyrektor! Napiszemy list do burmistrza! Albo do prezydenta! Lepiej do prezydenta! Albo do premiera! – przekrzykiwały się dzieciaki.
Dostrzegłem Szczypawkę dopiero, kiedy torowała sobie drogę przez tłum. Podeszła do Maciejki.
– Widzę, że cieszycie się ze spotkania, ale teraz już jest lekcja. Możecie się zobaczyć z panią później w bibliotece.
Niechętnie rozeszliśmy się do klas.
– Ciekawe, co to za projekt? Może Maciejka jednak do nas wróci? Szklanka, jak myślisz?
– Trzymam za to kciuki. – Tośka pokazała zaciśnięte dłonie.
*
Długa przerwa jest dopiero po trzeciej lekcji, jednak miałem nadzieję, że wcześniej spotkam Maciejkę gdzieś w szkole. Ale nie znalazłem jej ani w dyżurce, ani na korytarzach, ani w bibliotece, ani nawet w gabinecie dyrektorki. Zajrzałem i sprawdziłem. Szczypawka była sama.
Wróciłem pod klasę. Tośka już tam stała. Podsunęła mi śniadaniówkę z pokrojonym jabłkiem.
Sięgnąłem po kawałek.
– Dzięki. – Jabłko było soczyste; takie, jak lubię.
– Poczęstujesz? Plizzz. – Zuźka Gumowe Ucho zrobiła proszącą minę.
Tośka nie miała wyjścia.
– Za to coś wam powiem. – Zuźka ugryzła jabłko. – To prawdziwa bomba!
W tę bombę Zuźki nie wierzyłem ani trochę. Gumowe Ucho podsłuchiwała, gdzie się tylko dało, potem dodawała swoje i wszędzie rozsiewała plotki. Nie wiem, co lubiła bardziej – podsłuchiwać, zmyślać czy rozpowiadać.
– Nie pytacie, co to za bomba? – W głosie Zuźki było rozczarowanie. – Ale i tak wam powiem! Wiecie, po co Maciejka przyszła do szkoły?
– No, co tam znowu wymyśliłaś? – spytała Tośka.
– Wcale nie wymyśliłam! Słyszałam na własne uszy! – oburzyła się Zuźka. – Pani Ewa rozmawiała z panem od wuefu. I ona mówiła, że co to za pomysł, żeby spać w jakichś grotach czy szałasach, dzieci w dziczy trzymać, po lasach ciągać, karmić tym, co znajdą w lesie, robactwa tam dzieciaki nałapią, a lekarza nie ma. Pijawki, komary, kleszcze, pająki, strzyżaki, węże, trujące rośliny, bagna. A w ogóle to ona by za nic swojego dziecka nie powierzyła postrzelonej wariatce, nawet gdyby miało spać w pięciogwiazdkowym hotelu. Nie wiadomo, co ta baba wymyśli i co każe dzieciakom wyczyniać. Co ona im zrobiła, że tak wszystkie do niej lecą? Czy ktoś widział coś takiego w normalnej szkole? A na dodatek dyrektorka ma klapki na oczach i pozwala tej dziwaczce wodzić się za nos, a jak coś się stanie, to przecież dyrektorka będzie za to odpowiadać. Wtedy pan od wuefu spytał, czy pani Ewa zazdrości Maciejce. Fuknęła, że niby czego miałaby zazdrościć. A pan na to, że woźna lepiej potrafi dotrzeć do dzieci niż nauczyciele. I jeszcze powiedział, że on ufa Maciejce, a przez ten tydzień w lesie dzieciaki nauczą się więcej niż przez miesiąc w szkole. Oburzona pani Ewa mruknęła: zobaczymy, kto ma rację, i sobie poszła. Bomba, nie?
Próbowałem dociec, co w tym wszystkim może być prawdą, a co zmyśleniem. Tośka zmarszczyła brwi i pewnie też się nad tym zastanawiała.
– No co tak milczycie? – nie wytrzymała Zuźka. – Co ta Maciejka wymyśliła?! Ja bym w grocie nie chciała mieszkać ani po lesie się włóczyć. Tam są pająki! Brr!
– Pająki? Super! To ja pierwsza się zgłaszam – ucieszyła się Tośka.
– A ja drugi! Pomimo pająków.
Ach, gdyby to była prawda! Chociaż trochę. Gdyby Maciejka rzeczywiście organizowała jakąś wyprawę. Z Maciejką to ja mogę w grocie mieszkać i jeść pokrzywy, a co mi tam!
*
Wpadliśmy na Zuźkę przed szkołą po spotkaniu z Maciejką. Wcale nie chcieliśmy stamtąd wychodzić, siedzieliśmy najdłużej, jak się dało, ale pani bibliotekarka już musiała iść do domu, no i Maciejka też.
– Zuźka, znowu nakłamałaś! Spanie będzie w leśniczówce! – zawołała z pretensją Szklanka.
Szczerze mówiąc, byłem trochę rozczarowany miejscem noclegu. Nocowanie w grocie albo w szałasie to dopiero przygoda, ale właściwie leśniczówka też może być. Sześć dni w leśniczówce z Maciejką, na pewno coś ciekawego się w tym czasie wydarzy. Żeby tylko rodzice mnie puścili. No i Szklankę oczywiście. Ale jak znam naszych rodziców, to jedni i drudzy zdecydują tak samo, więc albo oboje z Tośką pojedziemy, albo oboje zostaniemy w domu. Mam nadzieję, że pojedziemy. Nie wyobrażam sobie w ogóle, że ta wyprawa mogłaby nam przejść koło nosa.
– Oj tam, oj tam – prychnęła Zuźka. – Czepiacie się szczegółów. A co, wybieracie się?
– No pewnie! – odpowiedzieliśmy z Tośką prawie jednocześnie.
– Może i ja pojadę? Przynajmniej do szkoły nie trzeba będzie chodzić.
– Ale tam nie ma zasięgu – rzuciłem pospiesznie.
– Ani telewizji – dodała szybko Tośka.
– Ani sklepu.
– A w lesie na pewno są kleszcze.
– No i pająki.
Prześcigaliśmy się w wymyślaniu przeszkód, które mogłyby zniechęcić Zuźkę.
– Nie ma zasięgu? Nie można używać telefonu? Nie ma internetu i telewizji? Ani sklepu? To musi być straszna dziura!
– Gorzej niż dziura. Wokoło nie ma żadnych domów, tylko ta jedna rozwalająca się leśniczówka w środku lasu. – Tośka puściła wodze fantazji. Maciejka wcale nie powiedziała „rozwalająca się”, tylko „stara”.
– Rozwalająca się? – skrzywiła się Zuźka. – To ja jeszcze pomyślę. Cześć. – Rozstała się z nami na skrzyżowaniu.
– Oby ją to zniechęciło – wyraziła nadzieję Tośka, kiedy Gumowe Ucho już nie mogła nas słyszeć. – Sześć dni od rana do wieczora i jeszcze w nocy z tą plotkarą to byłby dopiero prawdziwy koszmar.
Zgadzałem się z nią w stu procentach i byłem prawie pewien, że Zuźka nie pojedzie. Teraz musieliśmy tylko przekonać naszych rodziców. Postanowiliśmy pogadać najpierw z rodzicami Tośki, a potem z moimi.
Okazało się, że rodzice ułatwili nam zadanie. Stali po obu stronach płotu dzielącego nasze posesje, oglądając wspinające się po ogrodzeniu pnącza.
– A co wy macie takie miny? – Ciocia Kasia (to znaczy mama Tośki) obrzuciła nas badawczym spojrzeniem.
– Przeskrobaliście coś? – spytała moja mama.
– Nie, byliśmy supergrzeczni, dostałam piątkę z angielskiego, i Kuba też – oznajmiła Tośka.
– I jeszcze na historii zdobyliśmy plusy za aktywność – dodałem.
– Świetnie! To skąd te dziwne miny? – dociekała ciocia Kasia.
– Mamy prośbę – zacząłem.
– Wielką prośbę.
– Olbrzymią.
– Kosmiczną.
– Zgodzicie się, prawda?
– Tak bardzo nam zależy!
– Jeszcze nigdy na niczym nam tak bardzo nie zależało! – mówiliśmy jedno przez drugie.
– Powiecie wreszcie, o co chodzi? – zniecierpliwił się wujek Krzysiek.
– Maciejka Gwizd przyszła dziś do szkoły i szuka ośmiu chętnych osób – rzuciłem.
– A my tak bardzo, bardzo chcemy jechać – wspomogła mnie Tośka.
– Puścicie nas, prawda? – spytałem błagalnie.
– Ale dokąd chcecie jechać, kiedy, z kim i po co? – drążyła moja mama.
– Do Leśnej Akademii Maciejki Gwizd. Na sześć dni. Będziemy mieszkać w leśniczówce, poznawać las, sami gotować i na pewno nauczymy się więcej niż przez pół roku w szkole. – Trochę wyolbrzymiłem to, co podobno powiedział pan od wuefu.
– Maciejka Gwizd to ta pani, która wymyśliła sposób na szantażystę? – upewnił się mój tata.
Pokiwałem głową.
– Myślę, że pod taką opieką możemy dzieci spokojnie puścić – rzekł wujek.
– Hurra! Hurra! Jedziemy! – zawołała Tośka, a ja dołączyłem do jej radosnych okrzyków.
– A jakie tam będą warunki w tej leśniczówce? – zainteresowała się moja mama.
– No… dobre – odpowiedziałem wymijająco.
– Będziemy sami gotować. – Tośka spojrzała na rodziców z obawą.
– Rewelacja! – ucieszyła się mama Tośki. – Pojechaliśmy kiedyś do górskiego schroniska bez prądu, gotowaliśmy na ognisku, a wieczorami przy świeczkach opowiadaliśmy sobie różne niesamowite historie. To była najlepsza szkolna wycieczka! Koniecznie przyślijcie mi zdjęcie ugotowanego przez was obiadu.
– Ale… tam nie ma zasięgu. – Niepewnie zerknąłem na mamę. Tata często jej powtarzał, żeby dała mi trochę luzu, że przecież kiedyś nie było komórek i ludzie jakoś sobie radzili, jednak mama lubiła wiedzieć, gdzie jestem i co robię.
– Świetnie! – zawołała ku mojemu zaskoczeniu. – Nareszcie odpoczniecie od telefonów. Coraz bardziej mi się ta wyprawa podoba.
Nie mogłem się już doczekać wyjazdu z Maciejką. Tośka też. I końca długiego weekendu majowego, bo mieliśmy wyruszyć zaraz w poniedziałek.
Zrobiliśmy sobie coś w rodzaju kalendarza adwentowego. Do dwóch słoików wrzuciliśmy po trzydzieści cukierków. Każdy cukierek był inny. Tośka chciała ozdobić swój słoik kokardką z pająkami, ale pani w sklepie spojrzała na nią, jakby się z choinki urwała, i powiedziała, że o pająki może pytać przed Halloween, a nie wiosną, i namówiła Szklankę na biedronki. Ja swojego nie zamierzałem ozdabiać, zakręciłem go tylko dobrze, bo kusiło mnie, żeby zjeść od razu kilka cukierków. Codziennie mnie tak kusiło, jednak wytrzymałem, a dziś zostały mi jeszcze trzy, dokładnie tyle, ile dni do wyjazdu.
Plecak mam już prawie spakowany. Mama chciała dać mi walizkę, ale na wyprawę do lasu lepiej pasuje plecak, prawda? Tośka twierdzi, że w plecaku szybko się robi bałagan, więc zabiera walizkę. Różową. Z pająkiem. Takim samym, jakiego nakleiła sobie na ścianie w pokoju i na szafie.
Szklanka kocha pająki. Wolę nie pytać za co, bo może o nich mówić godzinami, a kto by chciał tyle słuchać? Chociaż czasami człowiek dowie się czegoś ciekawego. Lśniś nawapnik, strojniś nadobny, nasosznik trzęś – pewnie myślicie, że to imiona, które Szklanka wymyśliła dla swoich ulubieńców. Nic bardziej mylnego – to nazwy gatunków pająków związane z cechami ich wyglądu lub zachowania. Ciało lśnisia nawapnika ma metaliczny miedziany lub zielonkawomiedziany połysk. Samiec strojnisia nadobnego przyciąga samicę swoim ceglastoczerwonym ubarwieniem. A nasosznik trzęś, jak pewnie zgadliście, się trzęsie. I to jak! Kiedy jest zagrożony, trzęsie się razem z pajęczyną tak gwałtownie, że napastnik go nie widzi. Spryciarz! Fajny jest też australijski pająk pawik. Bajecznie kolorowy w tańcu godowym wygląda jak mały groźny wojownik, a poczucie rytmu ma na pewno lepsze niż ja. W necie są filmiki. Warto zobaczyć. Są naprawdę zabawne.
No, ale dość o pająkach.
Jeszcze się niestety nasłucham i napatrzę, bo przegrałem zakład z Tośką. I zażyczyła sobie, żebym poszedł z nią na wystawę pająków, która od dziś jest w naszym mieście. Wyobrażacie sobie, co mnie czeka?
*
– Kubek, Kubek, patrz, czarna wdowa! Prawdziwa czarna wdowa!
– Mhm – mruknąłem, zerkając na zegar. Całe szczęście, że za pół godziny zamykają wystawę. Zdążyłem obejść ją już dwa razy, podczas gdy Tośka doszła ledwie do połowy.
– Czarna wdowa (Latrodectus mactans