29,99 zł
Maciejka Gwizd to pełna humoru historia detektywistyczna dla dzieci. Pewnego dnia Kuba i Tośka z podsłuchanej rozmowy wnioskują, że szkole grozi niebezpieczeństwo, a dyrektorka umawia się z kimś, kto może temu zapobiec. W szkole pojawia się nowa woźna – Maciejka Gwizd. Kim jest i na czym polega jej misja? Dlaczego dyrektorka, która nie toleruje zwierząt na terenie szkoły, pozwala, by woźna przychodziła do pracy z kotem? Tego trzeba się koniecznie dowiedzieć, więc Tośka z Kubą rozpoczynają śledztwo. Powoli odkrywają, że woźna zna się na pająkach, opowiada fascynujące historie o zwierzętach, inspiruje dzieci do akcji „Poczytaj kotu”, pomaga Kubie poradzić sobie z szantażem, jednak to wszystko nie wyjaśnia obecności Maciejki Gwizd w szkole. Czy Kubie i Tośce uda się rozwiązać zagadkę?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 92
Rozdział 1
– Znowu nie ma kredy? – Pani Ewa odwróciła się od tablicy i oczywiście od razu spojrzała na mnie. Wiedziałem, co zaraz usłyszę. Zacząłem wstawać z krzesła, zanim nauczycielka powiedziała: – Kuba, leć do sekretariatu.
Nie, nie jestem jasnowidzem ani nie mam zdolności telepatycznych. Po prostu nauczyciele zawsze wysyłają mnie po kredę. Pewnie myślą, że znowu ją zjadłem. A przecież nie jadłem kredy już chyba ze dwa miesiące. A jak będę miał na nią ochotę, to szkolnej jeść nie muszę. Mam własną. Dostałem od babci.
– Dzieciakowi brak wapnia, a kreda jeszcze nikomu nie zaszkodziła. I wcale się nie dziwię, że on woli kredę pochrupać zamiast tych syropów i tabletek z wapniem, które mu kupujesz – zwróciła się do mojej mamy, a miała przy tym taką minę, że od razu się domyśliłem.
– Babciu, ty też jadłaś kredę, prawda? – spytałem, gdy tylko mama wyszła z pokoju.
Babcia uśmiechnęła się łobuzersko.
– Czasami mi się zdarzało. Raz nawet kiedy byłam już całkiem dorosła, naszła mnie taka straszna ochota na kredę, że chodziłam od sklepu do sklepu, ale wyobraź sobie, że wszędzie mieli tylko kolorową. A gdy wreszcie udało mi się znaleźć białą, spałaszowałam od razu dwa kawałki. W bramie, żeby nikt nie widział.
Wyobraziłem sobie babcię chrupiącą kredę w bramie i zacząłem się śmiać. Babcia śmiała się razem ze mną. I to tak, że aż łzy leciały jej po policzkach.
Właściwie nie mam nic przeciwko temu, że wysyłają mnie po kredę. Przynajmniej mogę wyjść z klasy, przebiec się po korytarzu (szkoda, że sekretariat jest tak blisko) i lekcja szybciej mija. A czasami przy okazji usłyszę coś ciekawego. Na przykład, że lekcje mają być skrócone. Albo że panu od wuefu urodziła się córka. Albo że pani od angielskiego chce na Księżyc, bo ma już dość tego całego cyrku. Wcale nie podsłuchuję, ale uszu przecież zatykać nie będę, a pani Ala (to nasza sekretarka) często rozmawia przez telefon i zdarza się, że podaje mi kredę, nie przerywając rozmowy. Zdarza się też, że drzwi od sekretariatu do gabinetu dyrektorki są uchylone i słychać, co się tam dzieje.
Dziś w sekretariacie nie było nikogo, a mimo że drzwi gabinetu były zamknięte i tak wszystko słyszałem.
– Dłużej tego nie wytrzymam! Dzisiaj… to było straszne! Tak przecież nie może być, żeby człowiek chyłkiem przemykał po korytarzach i bał się wejść do własnej pracowni!
To był głos Szczypawki, ale ani ton, ani słowa zupełnie do niej nie pasowały.
Szczypawka to nasza dyrektorka. Nie wiem, kto i kiedy wymyślił to przezwisko, trzeba jednak przyznać, że trafił w dziesiątkę.
Szczypawka uczy biologii. Jest wysoka, chuda i sztywna. Jej ubrania zawsze wyglądają tak, jakby dopiero co zostały zdjęte z wieszaka, buty błyszczą, jakby nigdy nie były na dworze, a krótkie czarne włosy ma zaczesane do tyłu. Szczypawka nigdy się nie uśmiecha, nie denerwuje ani nie podnosi głosu. Gdy wchodzi do klasy, nie musi się nawet odzywać, wystarczy, że spojrzy i wszyscy od razu milkną.
– Wyobrażasz sobie, co by się działo, gdyby ktoś się dowiedział? Tylko ty możesz nas uratować!
Nie mogłem uwierzyć w to, co słyszę. Szczypawka zdenerwowana? Przestraszona? Szukająca ratunku? Kto miał nas uratować i przed czym?
– Możesz być za godzinę? Cudownie! Czekam z niecierpliwością – W głosie dyrektorki zabrzmiała ulga.
W tym momencie do sekretariatu weszła pani Ala. Trochę trwało, zanim znalazła klucze od szafy, wyciągnęła z niej kredę i dała mi trzy kawałki. Wytężałem słuch, lecz z gabinetu nie dochodziły już żadne dźwięki.
*
Kocham zagadki i tajemnice. To znaczy kocham je rozwiązywać. A to, co przed chwilą usłyszałem, wydawało mi się bardzo, bardzo tajemnicze i bardzo, bardzo zagadkowe. Najbardziej tajemnicze i najbardziej zagadkowe ze wszystkich tajemnic i zagadek, jakie spotkałem w życiu.
Hmm… bo tak prawdę mówiąc, do tej pory zagadki i tajemnice spotykałem właściwie jedynie w książkach i filmach. Wyobrażałem sobie, że to ja jestem ich bohaterem, i po cichu marzyłem, że kiedyś w życiu przydarzy mi się coś niezwykłego.
I wreszcie się doczekałem!
Nie mogłem zmarnować takiej okazji! Koniecznie musiałem sprawdzić, z kim umówiła się Szczypawka. Postanowiłem, że będę obserwować tego ktosia albo spróbuję się z nim zaprzyjaźnić, żeby dowiedzieć się czegoś więcej. A może uda mi się pomóc tajemniczemu wybawcy i razem uratujemy naszą szkołę? Przecież w książkach i w filmach często to właśnie dzieci wpadają na jakiś ważny trop, którego nie zauważyli dorośli. Oczami wyobraźni widziałem siebie, jak stoję obok Spidermana na placu Zwycięstwa, burmistrz wręcza mi medal, tłumy wiwatują na moją cześć, mama ociera łzy wzruszenia, a tata patrzy na mnie z dumą.
No, ale żeby tak się stało, musiałem zacząć działać.
Nie spieszyło mi się do klasy. Stanąłem przy oknie na korytarzu, żeby w spokoju przemyśleć, czego się dowiedziałem.
Po pierwsze: Szczypawka się czegoś boi. Albo stało się coś strasznego, tylko my jeszcze o tym nie wiemy, albo to coś strasznego dopiero może się stać. Albo już się coś stało, ale może być jeszcze gorzej.
Po drugie: dyrektorka chce to przed nami ukryć.
Po trzecie: Szczypawka szuka pomocy i za godzinę ma spotkać się z kimś, kto może nas uratować. A właściwie już nie za godzinę, tylko za pięćdziesiąt cztery minuty. Będę miał wtedy lekcję, ale to nie szkodzi. Po prostu powiem pani, że muszę wyjść do toalety.
*
– Kuba, co się stało? – spytała pani Ewa, kiedy wreszcie wróciłem do klasy.
– Nic… – Próbowałem zrobić niewinną minę, ale nie wiem, czy mi wyszła.
– A dlaczego cię tak długo nie było?
– Czekałem na panią sekretarkę.
Nawet nie próbowałem słuchać, o czym nauczycielka mówi na lekcji. Przecież to było tylko zastępstwo z polskiego. Inni nauczyciele na zastępstwach pozwalali nam robić, co chcemy. Tylko pani Ewa koniecznie chciała nas czegoś nauczyć. A my opieraliśmy się, jak się tylko dało.
Zacząłem rysować esy-floresy, żeby łatwiej się skupić. Nie na gadaniu pani Ewy oczywiście. Moje myśli ciągle wracały do Szczypawki i podsłuchanej rozmowy. Miałem wrażenie, że coś mi umknęło. Jakiś ważny trop…
– Kuba, o co pytałam? – Głos nauczycielki przerwał moje rozważania.
– No właśnie… myślę…
Miałem nadzieję, że ktoś mi podpowie, bo nie słyszałem, jakie było pytanie.
– Tasiemiec – szepnął Arek.
Nie wiedziałem, czy to żart, czy prawidłowa odpowiedź, więc milczałem nadal.
– Kuba, czy ty na lekcji myślisz o niebieskich migdałach, czy po prostu nie umiesz podać żadnego przykładu rzeczownika?
– Tasiemiec, pchła, mikroskop, pracownia – odpowiedziałem na jednym oddechu, żeby przekonać polonistkę, że wiem, co to jest rzeczownik, i uniknąć uwagi.
– Odmień rzeczownik „pracownia” przez przypadki.
– Mianownik: pracownia, dopełniacz: pracowni… – Na szczęście przypadki wykułem na blachę. – O pracownio! – zawołałem, dochodząc do wołacza i nagle mnie olśniło.
To był właśnie ten trop, który mi umknął. Pracownia! Szczypawka powiedziała, że boi się wejść do pracowni. Może to coś groźnego czai się właśnie tam? I dlatego Szczypawka kilka dni temu przeniosła się z lekcjami z pracowni biologicznej, która była w suterenie, do sali na pierwszym piętrze! Pan od muzyki już ją kiedyś namawiał, żeby to zrobiła. Przekonywał, że szkoda gnieździć się w ciasnej, ciemnej sali, podczas gdy duża, jasna klasa jest nieużywana od kilku lat, od kiedy w szkole jest mniej uczniów. Ale Szczypawka odpowiedziała, że lubi swoją pracownię i nigdzie nie zamierza się przenosić. A jednak się przeniosła. Chyba nie na stałe, bo przecież w pracowni zostały mikroskopy, pomoce, mnóstwo preparatów biologicznych i dyrektorka czasami coś stamtąd zabiera na lekcje. Nigdy nie prosi uczniów o pomoc, sama wszystko targa. Koniecznie muszę dostać się do pracowni i sprawdzić, co się tam dzieje!
Hmm… I jeszcze jedno. Od kilku dni Szczypawka nagle zaczęła nosić buty na wysokich obcasach, które tak strasznie stukają, że słychać je chyba w całej szkole. Dziwne… Do tej pory zawsze chodziła na niskich obcasach. Ja tam się na tym nie znam, ale słyszałem, jak dziewczyny dziwiły się, co jej się stało i dlaczego tak głośno chodzi, bo przecież inne nauczycielki też noszą szpilki i nie robią tyle hałasu. Może ona specjalnie tak stuka, żeby coś przepłoszyć? Ale co to by mogło być?
Zadźwięczał dzwonek. Pięciominutowa przerwa jest za krótka, żeby rozejrzeć się w suterenie. Trudno, musiałem odłożyć to na kiedy indziej.
*
Na angielskim co chwilę zerkałem na zegarek. Dziesięć minut przed umówionym spotkaniem Szczypawki z tajemniczym osobnikiem spytałem, czy mogę wyjść do toalety.
Główne drzwi do szkoły od ulicy są zawsze zamknięte. Otwarte są tylko te od strony boiska. Stanąłem więc przy oknie w korytarzu i obserwowałem boisko.
Dwie mamy pierwszaków przeglądały jakąś kolorową gazetę, starszy brat Maksa z drugiej bawił się komórką, babcia Gabrysi z trzeciej rozmawiała przez telefon. Jedyną nieznajomą była kobieta, która właśnie zsiadała z roweru. Miała rude dredy sięgające prawie do pasa, mnóstwo piegów, fioletowy rower w białe kropki i kota, który wychylał się z koszyka przy kierownicy. A kot był rudy tak jak jego właścicielka. Tylko dredów nie miał.
Ciekawe, co ona tu robi z tym kotem? Może to ciotka tej nowej Natalki, co doszła do drugiej klasy po wakacjach? Natalka też jest ruda. I też ma piegi. A jej mama nie ma piegów i rudych włosów, tylko czarne. A może sobie pofarbowała? Z kobietami to nigdy nic nie wiadomo. Tak mówi mój tata. A ja się z nim zgadzam.
Nie tylko mnie zaciekawiła dziwna rowerzystka. Brat Maksa gapił się na nią, a mamy pierwszaków i babcia Gabrysi tylko udawały, że wcale nie patrzą w jej stronę. Ale nieznajoma nie przejmowała się ich spojrzeniami.
– Zbieramy się, Karmel – powiedziała, wyjmując kota z koszyka. Pewnym krokiem weszła do szkoły i z rudzielcem na rękach skierowała się w stronę sekretariatu.
Jak ją Szczypawka zobaczy z tym kotem, to dopiero będzie – pomyślałem. Nasza dyrektorka nie znosi zwierząt. To trochę dziwne, bo przecież uczy biologii. Ale gdy tylko zauważy psa lub kota na boisku, od razu każe go przepędzić.
– Boisko jest dla dzieci, nie dla zwierząt. Zwierzęta przenoszą różne choroby, a poza tym dzieci mogą być uczulone. W domu odpowiadają za was rodzice, a w szkole ja muszę dbać o wasze bezpieczeństwo – wyjaśniła, kiedy poprosiliśmy ją, żeby pozwoliła postawić z tyłu boiska budkę dla bezdomnych kotów.
Sprawdziłem godzinę. Jeszcze dwie minuty.
– Kuba, a ty czemu nie na lekcji? – Aż podskoczyłem, słysząc za plecami głos pani pedagog.
– Byłem w toalecie. – Zanim skończyłem mówić, uświadomiłem sobie, że to nie jest dobra odpowiedź. Powinienem powiedzieć, że idę do toalety, lecz niestety było już za późno.
– A teraz możesz już chyba wracać na lekcję, prawda? – Spojrzała na mnie zza okularów.
Nie mogłem! Ale co miałem poradzić? Z ociąganiem ruszyłem w stronę klasy. Liczyłem na to, że zaraz zniknę z oczu pani pedagog, odczekam chwilę i wrócę. Niestety, ona szła w tym samym kierunku. Zatrzymałem się przed klasą, udając, że wiążę sznurówkę. Pani pedagog stanęła za moimi plecami. Nie miałem wyjścia. Musiałem wrócić na angielski.
Nacisnąłem klamkę, zły na samego siebie, że tak głupio dałem się złapać.
Niestety z okien klasy nie widać było wejścia do szkoły. Siedziałem jak na szpilkach, bezmyślnie przepisując słówka z tablicy. Myślami byłem w gabinecie dyrektorskim, gdzie Szczypawka z tajemniczym wybawcą ustalali już pewnie plan działań.
Z trudem wytrzymałem do dzwonka. Gdy tylko zabrzmiał, pobiegłem do sekretariatu.
– A ty znowu po kredę, Kuba? – zdziwiła się pani Ala.
– Nie, ja… – Nie wiedziałem, co powiedzieć. Bo przecież nie mogłem zapytać, czy Szczypawka, to znaczy pani dyrektor, nadal rozmawia z bohaterem, który może uratować naszą szkołę. – Ja… przyszedłem do pani dyrektor.
Myślałem, że usłyszę, że pani dyrektor ma gościa, wtedy poczekam przed sekretariatem i zobaczę go, jak będzie wychodził. Lecz pani Ala zapukała w drzwi gabinetu.
– Pani dyrektor, uczeń do pani.
– Proszę, niech wejdzie – zmroził mnie głos Szczypawki.
– Dzień… dobry – wydukałem, stając w drzwiach.
– Dzień dobry – odpowiedziała dyrektorka, podnosząc głowę znad stosu papierów leżących na biurku.
Była sama. Wyglądała jak zwykle. W gabinecie też nic się nie zmieniło. A czego niby się spodziewałem? Tarczy Kapitana Ameryki czy też jakiegoś innego gadżetu zapomnianego przez superbohatera?
– Pani dyrektor, słyszałem, że dziś jest Dzień Biologa – zmyśliłem naprędce – więc z tej okazji chciałem pani złożyć najlepsze życzenia.
– Dziękuję – odpowiedziała Szczypawka. Nie była zaskoczona ani ucieszona, wyraz jej twarzy nie zmienił się nawet odrobinę.
– To… do widzenia. – Z ulgą opuściłem gabinet.
– Dzień Biologa? Dzisiaj? – zdziwiła się sekretarka. – Nie słyszałam. Gdzie znalazłeś taką informację?