Leśna Różyczka. Tom 1. Walka o miłość - Karol May - ebook

Leśna Różyczka. Tom 1. Walka o miłość ebook

Karol May

5,0

Opis

Waldröschen to powieść o niespotykanym, gigantycznym wręcz rozmachu. Autor często przenosi akcję na różne kontynenty, stosuje zabieg czasowych skoków akcji. W powieści roi się od postaci historycznych, m.in.: cesarz Maksymilian, książęBismarck, cesarz Wilhelm I. Jednym z głównych bohaterów jest doktor Sternau – pierwowzór późniejszego Old Shatterhanda (alter ego samego pisarza). Jego przygody to zapowiedź późniejszych, najlepszych dzieł autora Winnetou. Leśna Różyczka pokazała również dużą sprawność Maya w poruszaniu się w tematyce Dzikiego Zachodu i bliskowschodnich przestrzeni Orientu.

2023 Walka o miłość

Przełożyła Iwona Kapela; artystyczny przekład fragmentów poezji Stefan Pastuszewski; ilustracje anonimowego twórcy zaczerpnięte z edycji niemieckiej (Wydawnictwo H.G. Münchmeyer, Dresden-Niedersedlitz, 1902 r.); podkolorowanie: Dariusz Kocurek; redaktor kolekcji: Andrzej Zydorczak; redakcja: Elżbieta Rogucka; przypisy: Iwona Kapela, Elżbieta Rogucka, Andrzej Zydorczak; korekta: Marcin Chmielowski; projekt okładki i skład Mateusz Nizianty

Ruda Śląska: Wydawnictwo JAMAKASZ Andrzej Zydorczak
Druk i oprawa: Totem.com.pl Sp. z o.o. Sp. Komandytowa, 88-100 Inowrocław, ul. Jacewska 89
1 t.: 368, [3] s.; 62 il. w tym 20 kolorowych kart tablicowych; 21,5×15,3 cm
Nakład: 200 egz. numerowanych
(Kolekcja Leśna Różyczka, każdy egz. numerowany)
ISBN 978-83-66268-99-9 (całość kolekcji), ISBN 978-83-66980-00-6 (tom 1); oprawa tekturowa lakierowana

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 357

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Karol May

Leśna Różyczka

 

czyli w pogoni za zemstą

dookoła świata.

Wielka powieść demaskatorska

o tajnikach ludzkiego społeczeństwa

napisana przez

Ramona Diaza de la Escosurę

 

Walka o miłość

Karol May

Leśna Różyczka

 

 

Przełożyła Iwona Kapela

 

Część I: Córka Granda

Tom 1. Walka o miłość

Karol May

 

Sto osiemnasta publikacja elektroniczna wydawnictwa JAMAKASZ

Pierwszy tom kolekcji „Leśna Różyczka”

 

Tytuł oryginału niemieckiego: Das Waldröschen

 

© Copyright for the Polish translation by Iwona Kapela, 2022

Artystyczny przekład fragmentów poezji © Copyright for the Polish translation by Stefan Pastuszewski, 2022

 

62 ilustracje, w tym 20 kolorowe karty tablicowe anonimowego twórcy zaczerpnięte z edycji niemieckiej (Wydawnictwo H.G. Münchmeyer, Dresden-Niedersedlitz, 1902 r.); podkolorowanie: Dariusz Kocurek

 

Redaktor kolekcji: Andrzej Zydorczak

Redakcja: Elżbieta Rogucka

Przypisy: Iwona Kapela, Elżbieta Rogucka, Andrzej Zydorczak

Korekta: Marcin Chmielowski

Konwersja do formatów cyfrowych: Mateusz Nizianty

 

 

Wydanie I 

© Wydawca: JAMAKASZ

 

Ruda Śląska 2023

 

ISBN 978-83-66980-01-3 (całość)

ISBN 978-83-66980-21-1 (tom pierwszy)

Wstęp

 

Zapraszam do przeczytania pełnej niesamowitych przygód powieści Karola Maya Leśna Różyczka. Jest ona jedną z pięciu napisanych przez pisarza na zlecenie drezdeńskiego wydawcy powieści zeszytowych H.G. Münchmeyera. Ze wszystkich powieści odcinkowych Maya to właśnie ona stała się najpoczytniejsza. Tytułem wstępu chciałbym napisać kilka słów na temat jej autora.

Zanim May zaczął wieść życie szanowanego literata, jako młody i pełen fantazji człowiek popadł w konflikt z prawem. Skazany za drobne kradzieże i oszustwa, kilka lat spędził w więzieniu. Za kratami odkrywa w sobie powołanie literackie. W świetlicy i celi więziennej tworzy pierwsze opowiadania, postanawia zostać pisarzem.

W wieku 32 lat wychodzi na wolność i zaczyna publikować pierwsze opowiadania podróżnicze i przygodowe w popularnych wówczas czasopismach. W jednej z drezdeńskich gazet zostaje redaktorem. Cały czas żyje jednak skromnie. Szansą dla niego staje się zatrudnienie u popularnego wydawcy powieści zeszytowych: Heinricha Gottholda Münchmeyera. Podpisuje z nim umowę i zobowiązuje do napisania w ciągu kilku lat pięciu powieści kolportażowych. May wywiązuje się z umowy i w latach 1882-1886 pojawiają się kolejno, następujące tytuły: Das Waldröschen (1882), Die Liebe des Ulanen (1883), Der verlorene Sohn (1884), Deutsche Herzen, deutsche Helden (1885), Der Weg zum Glück (1886). Powieści te liczą łącznie około 15 000 stron. Spośród nich największy sukces odnosi Das Waldröschen (Leśna Różyczka), chociaż i pozostałe „powieści Münchmeyera”, jak się je potocznie nazywa, cieszą się olbrzymim zainteresowaniem.

Leśna Różyczka w krótkim czasie osiągnęła nakład 50 000 egzemplarzy i stała się prawdziwym bestsellerem. Ta właśnie popularność spowodowała, że tak trudno jest dzisiaj spotkać egzemplarze pierwszego wydania powieści – zostały doszczętnie zaczytane przez spragnionych przygód czytelników. Powieść miała w pierwszym wydaniu długi, barokowy podtytuł: czyli w pogoni za zemstą dookoła świata. Wielka powieść demaskatorska o tajnikach ludzkiego społeczeństwa napisana przez kapitana Ramona Diaza de la Escosurę.

Waldröschen to powieść o niespotykanym, gigantycznym wręcz rozmachu. Autor często przenosi akcję na różne kontynenty, stosuje zabieg czasowych skoków akcji. W powieści roi się od postaci historycznych, m.in.: cesarz Maksymilian, książę Bismarck, cesarz Wilhelm I. Jednym z głównych bohaterów jest doktor Sternau – pierwowzór późniejszego Old Shatterhanda (alter ego samego pisarza). Jego przygody to zapowiedź późniejszych, najlepszych dzieł autora Winnetou. Leśna Różyczka pokazała również dużą sprawność Maya w poruszaniu się w tematyce Dzikiego Zachodu i bliskowschodnich przestrzeni Orientu.

Utwory kolportażowe były produktami służącymi jako rozrywka niewybrednemu gronu odbiorców. Jednak ich głównym celem było przynosić duże zyski wydawcy. Niewyrobiony, młody pisarz wiedział, że tworzył produkt masowy, niezgodny z jego ideałami i ambicjami. Z tego powodu powieści te tworzył pod pseudonimem, a część ukazała się nawet anonimowo.

„Powieści Münchmeyera” spełniły swoje zadanie – znalazły szerokie grono odbiorców, wydawcy zaś przyniosły przysłowiowy „worek złota”. Również ich twórca nie narzekał na zarobki, cały czas myślał jednak o stworzeniu dzieł ambitniejszych, dzięki którym jego nazwisko miało stać się sławne.

Okazja trafia się kilka lat później. Pisarza zauważa prężny, młody i ambitny wydawca z Freiburga – Friedrich Ernst Fehsenfeld. Dla niego zaczyna tworzyć książki, o jakich zawsze marzył. W 1892 r. roku, ukazuje się pierwszy tom „Opowieści podróżniczych Karola Maya”: Przez pustynię i harem. Wkrótce zostanie też wydana w tej serii trzytomowa powieść z Dzikiego Zachodu: Winnetou, czerwonoskóry dżentelmen (1893 r.), która podbija świat. May staje się sławny i nie chce pamiętać o wczesnych utworach, których zaczyna się teraz wstydzić.

Pod koniec życia pisarza powieści zeszytowe stają się przyczyną jego prawdziwych utrapień. W 1899 roku niejaki Adalbert Fischer przejmuje wydawnictwo Münchmeyera, a wraz z nim nabywa prawa do wydawanych przez nie serii kolportażowych. Ku przerażeniu autora, tytuły te znowu pojawiają się na rynku, ale tym razem opatrzone prawdziwym nazwiskiem ich twórcy. Sławny już wówczas pisarz, utożsamiający się z bohaterem swoich powieści podróżniczych, nieustraszonym Old Shatterhandem, twierdzący uparcie, że wraz z wodzem Apaczów Winnetou, przeżył dziesiątki opisanych przygód, zostaje zdemaskowany. Upada mit, którym się otaczał. Okazuje się, że jest również twórcą nieobyczajnych serii odcinkowych. Mało kto wierzy już, że powieści przygodowe napisane dla Fehsenfelda, opisują prawdziwe życie autora. Dobre imię pisarza zaczyna być szargane. Batalie sądowe przyczyniają się do kłopotów zdrowotnych, zarówno fizycznych, jak i psychicznych. Oszczerstwa i pomówienia doprowadzają go na skraj załamania psychicznego.

Karol May w ostatnich latach życia, pod wpływem kolejnych przeżyć, całkowicie odmienia swój styl pisania. Powstają wtedy powieści uduchowione, noszące mistyczne przesłanie, nie do końca rozumiane przez czytelników, jak i samego wydawcę. May za wszelką cenę pragnie udowodnić, że stać go na dzieła wiekopomne. W 1910 r. zostaje wydana ostatnia powieść autora – czwarta część Winnetou, niemająca już wiele wspólnego z duchem lekkiej w odbiorze, przygodowej trylogii z 1893 r.

Pisarz do końca życia starał się ukryć przed światem swoje tasiemcowe powieści kolportażowe. Jednak czytelnicy nigdy nie pozwolili, by pokryły się kurzem zapomnienia. Do dnia dzisiejszego cieszą się one niesłabnącym zainteresowaniem.

 

Kilka słów na temat dotychczasowych prób wydawniczych na polskim rynku.

Pierwsze polskie wydanie Leśnej Różyczki było wydaniem zeszytowym. Pojawiło się ono na początku XX wieku w Wydawnictwie Józefa Rubinsteina, w Wiedniu. Liczyło 3479 stron (oryginał zachował się w kilku zaledwie egzemplarzach). Tytuł był następujący: Leśna Różyczka czyli Tajemnica żebraka. Wielka powieść hiszpańska. Przez Kapitana Ramon Diaz de la Escosura. Wydanie wiedeńskie zostało spolszczone, np. zamiast niemieckiego bohatera powieści – Dra Karola Sternau, występuje Polak Dr Żorski, część akcji zamiast w Niemczech, dzieje się w Polsce.

W latach 90-tych XX wieku Leśną Różyczkę wznowiła prywatna spółka wydawnicza (Małopolska Oficyna Wydawnicza, w skrócie: MOW). Wydanie to oparte jest na edycji wiedeńskiej, jednak przywrócono w nim oryginalne nazewnictwo (w powieści znów pojawia się Niemiec Doktor Karol Sternau). MOW skróciła tekst wiedeński o około 1400 stron (wznowienie liczyło trochę ponad 2000 stron). Podstawą tekstu była odbitka kserograficzna, wykonana w latach 80-tych z oryginalnych egzemplarzy wydania Rubinsteina. W odbitce brakowało kilku stron, co nie przeszkadzało wydawnictwu MOW wydrukować tytuł z brakami.

Obok powyższych edycji, na rynku zaistniało również wydanie oparte na przeróbce „Leśnej Różyczki”, dokonanej przez Karl-May-Verlag w latach 20-tych XX wieku (po śmierci pisarza). Wydawnictwo wydało przerobiony tekst w serii tomów książkowych, włączonych do „Dzieł Zebranych Karola Maya” („Karl Mays Gesammelte Werke”). Tomy te nosiły następujące tytuły: Zamek Rodrigandów, Od Renu ku Mapimi, Benito Juarez, Traper Sępi Dziób orazZmierzch cesarza. Tekst Karl-May-Verlag wykazuje liczne odstępstwa od samego pierwodruku (jest ich około 10 000). Zmiany dotyczą kompozycji, realiów i strony językowej. Wydanie KMV posłużyło za podstawę przekładu polskiej przedwojennej zeszytowej edycji z 1926 r. (wydawcą była Spółka Wydawnicza „Orient” R.D.Z., Warszawa). Seria polska obejmowała 17 zeszytów z oddzielnymi tytułami, a cały cykl nosił nazwę: Ród Rodriganda.

Powieść została ponownie wznowiona przy końcu lat 80-tych XX-go wieku przez Krajową Agencję Wydawniczą (KAW) w serii „Biblioteka podróży, przygody i sensacji” w dziewięciu tomikach (wersja KAW jest skrócona względem przedwojennej edycji „Orientu” o kilkaset stron).

W latach 2018-2019 Wydawnictwo Hachette, całkowicie opierając się na „wydaniu wiedeńskim” (uwspółcześniono jedynie pisownię) wypuściło na rynek tę powieść pod tytułem „Leśna Różyczka”. Całość zawarta została w 16 tomach (2708 stron tekstu i 138 ilustracji).

Niniejsza kolekcja jest zatem pierwszym polskim wydaniem Das Waldröschen, pozbawionym jakichkolwiek zmian i skrótów. Tekst oparty został na pierwszym niemieckim wydaniu. Ilustracje anonimowego twórcy pochodzą z edycji niemieckiej (Wydawnictwo H.G. Münchmeyer, Dresden-Niedersedlitz, 1902 r.).

Wszystkich, którzy pragną przeżyć dziesiątki niesamowitych, wciągających i mrożących krew w żyłach przygód, serdecznie zapraszam do przeczytania Leśnej Różyczki Karola Maya, niezapomnianego klasyka powieści przygodowej.

Piotr Płachta

Rozdział pierwszy

Walka o miłość

 

O, odwróć oczu swych promienie

Od mego oblicza bladego.

Nie może tonąć me spojrzenie

W głębinie światła niebiańskiego.

Gdy w twoich rzęs ukryte cieniu

Słońce miłości żar wyzwala

Me biedne serce w udręczeniu

A nie w rozkoszy się rozpala.

 

Od południowych stoków Pirenejów do starego, słynnego miasta Manresa1 pędził kłusem jeździec. Jechał na silnym, dobrze zbudowanym mule i był ku temu dobry powód, ponieważ sam odznaczał się wysoką, potężną posturą. Wystarczyło rzucić na niego choć jedno spojrzenie, by natychmiast zauważyć, że ten ogromny podróżnik musi odznaczać się niezwykłą siłą fizyczną. A gdy patrzący przekona się już, że pod tą mocarną sylwetką kryje się pokojowe usposobienie, to zobaczy też, że na budzącej zaufanie twarzy i w szczerych, szarych oczach tego człowieka pojawia się wyraz świadczący o tym, że nigdy nie nadużyłby on swojej siły.

Jego blond włosy i rysy twarzy pozwalały przypuszczać, że nie był południowcem. Mocno ogorzałe od słońca, oczy zaś miały owo ostre, szerokie i przeszywające spojrzenie, które widzi się u ludzi morza, myśliwych z prerii albo podróżników.

Mógł liczyć może dwadzieścia sześć lat, lecz emanował od niego ów spokój, ów powiew doświadczenia i pewności, jakie sprawiają, że ktoś wygląda na starszego, niż jest w rzeczywistości. Jego skrojone w stylu francuskim ubranie było z delikatnego materiału, ale porządnie wykonane. Za siodłem przymocowana była podróżna torba, której zawartość zdawała się dla jeźdźca szczególnie droga, ponieważ od czasu do czasu jakby mimowolnie dotykał jej, aby upewnić się, że wciąż spoczywa na swoim miejscu.

Gdy przybył do Manresy, było już późne popołudnie. Jechał między starymi murami, wąskimi uliczkami, aż dotarł do plaza2 (targowiska), gdzie zauważył nowo wybudowany, wysoki dom, nad którego drzwiami widniał wykonany złoconymi literami napis: „Hotel Rodriganda”. Tempo jego jazdy nakazywało przypuszczać, że nie zamierzał zatrzymywać się w Manresie, ale kiedy tylko zauważył szyld, krótkim, szybkim kłusem skierował muła do bramy hotelu, po czym zsiadł z niego.

Dopiero teraz, gdy stopami dotknął ziemi, można było w całej pełni podziwiać jego imponujące rozmiary. Jeśli w pierwszej chwili wielkość tej herkulesowej postaci mocno rzucała się w oczy, to jednocześnie zwracała uwagę doskonała harmonia ciała, która łagodziła owo wrażenie i obok podziwu oraz szacunku, wzbudzała wobec jeźdźca przychylne, jeśli nie wręcz przyjazne nastawienie.

Kilka usłużnych dusz pospieszyło do niego, żeby zająć się nim i jego zwierzęciem. Nieznajomy pozostawił im muła, a sam wszedł do pomieszczenia, które zdawało się być przeznaczone dla bardziej znamienitych gości. Zastał tam tylko jednego człowieka. W chwili gdy wchodził, ten podniósł się uprzejmie.

 

– Buenas tardes!3 – przywitał się obcy.

– Buenas tardes – odpowiedział mężczyzna. – Jestem tu gospodarzem. Czy życzy pan sobie może pokój?

– Nie, proszę tylko o przekąskę i butelkę regionalnego wina.

Gospodarz wydał odpowiednie polecenia, a następnie za­pytał:

– Więc nie chce pan dzisiaj zostać w Manresie?

– Jadę jeszcze aż do Rodrigandy. Jak to jest daleko stąd?

– Dojedzie pan za godzinę, señor4. Wyglądało na to, że początkowo miał pan zamiar minąć mój hotel.

– Istotnie – odpowiedział obcy – ale moją uwagę przykuła jego nazwa. Dlaczego nosi miano „Hotel Rodriganda”?

– Ponieważ przez wiele lat byłem służącym hrabiego i jego dobroci zawdzięczam to, że mogłem sobie zbudować ten dom.

– Czy orientuje się pan w obecnym położeniu hrabiego?

– Całkiem dobrze.

– Jestem lekarzem i zamierzam mu się przedstawić. Czułbym się pewniej, gdybym był wcześniej zorientowany, kim są ludzie, których spotkam w zamku Rodriganda.

Gospodarz, zamiast powściągliwości jakiej zasadnie można było spodziewać się z jego strony wobec tak niedawno poznanej osoby, okazał się nieoczekiwanie wylewny, a być może to spędzane samotnie popołudniowe godziny dały mu się we znaki, dość że odpowiedział z ożywieniem:

– Chętnie podzielę się z panem każdą informacją, señor. Słyszę z pańskiej hiszpańskiej wymowy, że jest pan obcokrajowcem. W każdym razie domyślam się, że został pan tu wezwany z powodu choroby hrabiego?

Obcy najpierw poruszył powoli głową, jakby nie był pewien, jakiej odpowiedzi powinien udzielić, następnie rzekł:

– Odgadł pan. Jestem Niemcem i nazywam się Sternau, jednak już od długiego czasu asystuję profesorowi Letourbierowi w Paryżu i tam też niedawno otrzymałem list z prośbą o natychmiastowe przybycie do Rodrigandy.

– Ach tak! Być może nie zastanie pan już hrabiego przy życiu.

– Dlaczego?

– Od wielu lat jest niewidomy, nieuleczalnie niewidomy, jak mówią lekarze, a w ostatnim czasie rozwinęła się u niego ciężka kamica, która nie dość, że sprawia straszliwy ból, to w końcu stała się niebezpieczna dla życia. Tylko operacja może mu pomóc. Był już pogodzony z taką koniecznością i kazał w tym celu sprowadzić dwóch słynnych chirurgów, ale napotkał na nieoczekiwany sprzeciw swojej jedynej córki, contessy5 Rosy. Jednakże lekarze nie mogą już dłużej czekać i wczoraj słyszałem, że mieli operować dzisiaj.

– Och, więc przybyłem za późno! – zawołał obcy, podrywając się z miejsca. – Muszę natychmiast jechać. Może jeszcze zdążę na czas.

– Raczej nie, señor. Żaden lekarz nie przeprowadza operacji o zmierzchu. Jeśli rzeczywiście doszła do skutku tego dnia, to jest już po wszystkim. Możliwe jednak, że tak się nie stało, ponieważ do tej pory łaskawa contessa nakazywała przekładać zabieg z dnia na dzień, chociaż lekarze i sam hrabia, jak również jego syn, stanowczo sprzeciwiali się jego dalszemu odraczaniu.

– To hrabia Emanuel de Rodriganda-Sevilla ma syna?

– Tak, jedynego. To hrabia Alfonzo, który szereg lat przebywał w Meksyku, gdzie ma bardzo rozległe i bogate posiadłości. Teraz został wezwany do domu, aby być obecnym przy operacji, która przecież może być śmiertelna w skutkach. Naturalnie hrabia Emanuel sporządził najpierw testament.

– O jakich innych osobach w zamku Rodriganda warto wspomnieć oprócz hrabiego i jego dwojga dzieci?

– Jest tam, po pierwsze, señora6 Clarissa, jedna z dalekich krewnych. Pełni funkcję siostry przełożonej klasztoru karmelitanek w Saragossie i jednocześnie służy jako dueña7 młodej hrabianki, ponieważ ta nie ma już matki. Siostra Clarissa odznacza się wielką pobożnością. Przebywa tam również señor Gasparino Cortejo, właściwie adwokat i notariusz tutaj w Manresie, ale spędza dużo czasu na zamku Rodriganda, ponieważ prowadzi interesy hrabiego. On także jest bardzo pobożny i przy tym nadzwyczajnie dumny. Chciałbym jeszcze wymienić dobrego kasztelana Juana Alimpo i jego żonę Elvirę. To niezwykle wierni i odważni ludzie, których gorąco panu polecam. Pozostałych nie ma nawet co wymieniać, ponieważ hrabia żyje bardzo samotnie.

– Czy mówi coś panu nazwisko Mindrello?

– O, tego zna każde dziecko. Mindrello jest biedakiem, ale poczciwym. Podejrzewa się, że niekiedy zajmuje się przemytem. Dlatego zazwyczaj nazywają go Mindrello Szmugler. Mimo to można mu we wszystkim zaufać. Lepszy on od wielu takich, co nim pogardzają.

– Dziękuję, señor! Po tym, czego się dowiedziałem, nie wolno mi się tu dłużej zatrzymywać. Buenas noches!

– Buenas noches, señor! Życzę, żeby nie przybył pan za późno.

Doktor Sternau zapłacił za gościnę, kazał przyprowadzić sobie muła, wsiadł na niego i bez chwili zwłoki wyruszył do celu swej podróży.

Dzień skłaniał się ku końcowi i nie sposób było już zdążyć do Rodrigandy przed zmrokiem. Podczas gdy muł lekko i płynnie pędził drogą, jeździec sięgnął do kieszeni, z której wyciągnął złożony papier. Zniszczony wygląd dokumentu kazał przypuszczać, że Sternau bardzo często czytał zawarte tam słowa, jednakże rozłożył go teraz ponownie, a jego oczy setny raz spoczęły na piśmie zapisanym piękną i stanowczą ręką kobiety:

 

Pan doktor Karl Sternau, Paryż, rue de Vaugirard 24.

Mój przyjacielu!

Pożegnaliśmy się na całe życie, ale pojawiły się okoliczności, które każą mi z drżeniem życzyć sobie, żeby pana tu zobaczyć. Musi pan ratować życie hrabiego Rodrigandy. Proszę przybywać szybko, bardzo szybko i przywieźć ze sobą swoje narzędzia. Proszę wstąpić do Mindrella, przemytnika, i zapytać o mnie. Tymczasem błagam pana, żeby zjawił się pan jak najszybciej!

Rosetta

 

Gdy przeczytał list, złożył go i ponownie schował do kieszeni. Jechał teraz przez gęsty, dębowy las, ale nie widział drzew i drogi, którą one obramowywały. Wrócił myślami do Paryża, do chwili, w której po raz pierwszy zobaczył autorkę tej wiadomości.

 

Było to w Jardin des Plantes8. Wszedł do bosquet9, żeby usiąść na ławce, lecz zastał ją już zajętą. Cofnął się zdziwiony i zmieszany, zmieszany urokiem młodej damy, której przeszkodził w jej samotności. Również ona się podniosła, a wtedy ujrzał przed sobą tak doskonałą piękność, jaką aż do tego momentu uważałby za niemożliwą. On, doświadczony mężczyzna, lekarz, poczuł, że jego puls się zatrzymał, aby potem z dziesięciokrotnie większą prędkością odprowadzić mu krew z serca do skroni i na twarz. Owa chwila zdecydowała o jego przyszłości i – o jej. Zakochali się w sobie nawzajem niewymownie, ale równie nieszczęśliwie. Wolno mu było spotykać się z nią i widywać tylko w owym ogrodzie. Była, jak mu powiedziała, damą do towarzystwa contessy Rosy de Rodrigandy, która przebywała w Paryżu ze swoim niewidomym ojcem, a z powodów, o jakich nie wolno jej mówić, uroczyście ślubowała, że pozostanie niezamężna. Czuł się bardzo szczęśliwy i rozkoszował się jej wzajemną miłością, jednak prawie oszalał z bólu z powodu jej niezłomnej decyzji, której nie potrafił pojąć i zrozumieć. Prosił ją, błagał i zaklinał. Ona wprawdzie płakała, trwała jednak niewzruszenie w swoim postanowieniu. Potem odjechała, a on musiał obiecać, że nigdy nie będzie o nią rozpytywał. Chcieli rozstać się z tym życiem, żeby w innym świecie spotkać się ponownie szczęśliwi. Tylko jedyny raz wolno mu było przytulić ją do serca i przycisnąć swoje usta do jej warg, ale rozkosz ta została przyćmiona przez boleść rozstania. Od owego czasu zmagał się z olbrzymim cierpieniem, które pustoszyło jego serce i czyniło życie nieznośnym, ale nie zdołał odnieść zwycięstwa. Ta wspaniała istota, którą posiadł tylko po to, żeby ją znowu utracić, była myślą jego dni i marzeniem jego nocy. Choć miał nadzieję, że jeszcze kiedyś jego serce zazna spokoju, to jednak wiedział, że za ten oczekiwany spokój przyjdzie mu zapłacić wysoką cenę. Wtedy niespodziewanie otrzymał ten list. Przeczytał go i poczuł, jak drżą mu wszystkie nerwy. Bez żadnych pytań i wahań spakował natychmiast wszystko, co potrzebne, i pognał za wołaniem ukochanej. Chociaż była tylko damą dotrzymującą hrabiance towarzystwa, stanęła przecież przed nim jak nadobna, nieziemska istota, jak jedna z tych wróżek, których oczy rzucają niekiedy swój blask na biedne życie śmiertelników, niczym spojrzenie z niebiańskich przestworzy. Teraz, gdy tylko wróżka poprosiła go o pomoc, jej życzenie było dla niego jak rozkaz. Pędził przez całą Francję, jakby gonił go sam diabeł. Mknął w zawrotnym pośpiechu przez Pireneje, a teraz, teraz wreszcie zbliżał się do celu, gdzie ponownie miał ją zobaczyć wspaniałą, nieporównywalną, do której należał swoją duszą, ciałem i życiem. Galop muła był wciąż dla niego nazbyt wolny. Zmuszał go do większego pośpiechu i właśnie gdy słońce zanurzało się za zachodnimi wzgórzami, wjechał do wsi zwanej Rodriganda.

Jej widok był o wiele milszy i bardziej przyjazny niż większości hiszpańskich wiosek. Ulica była szeroka i utrzymana w czystości, a domy, w których oknach już migotały światła, wyglądały przepięknie w otoczeniu wypielęgnowanych ogródków. Był to znak, że hrabia Emanuel de Rodriganda-Sevilla był nie tylko panem, ale także ojcem swoich poddanych, którzy z kolei robili wszystko, aby wokół panowało szczęście i dobro.

Zapytał pierwszego napotkanego człowieka o mieszkanie Mindrella i w odpowiedzi wskazano mu ostatni domek we wsi. Zeskoczył przed nim z muła i wszedł do środka. Cała rodzina znajdowała się właśnie przy skromnym wieczornym posiłku. Składała się z męża, żony, teścia i czwórki dzieci, których bystre oczy wpatrywały się w obcego bez strachu i z ciekawością.

– Czy tu mieszka Mindrello? – zapytał Sternau.

– Tak, señor, to ja – odpowiedział mężczyzna, podnosząc się z krzesła.

Był silnej, krępej postury, która wydawała się unieść każdy trud, a jego szczera twarz mogła służyć mu jako najlepsza i najbardziej wiarygodna rekomendacja.

– Zna pan damę do towarzystwa contessy de Rodriganda?

– Jak ona ma na imię? – dociekał Hiszpan z napiętą miną.

– Rosetta.

– Święta Madonno z Kordowy10, więc pan musi być chyba señor Sternau z Paryża?

– Tak, to ja.

Na te słowa poderwali się wszyscy członkowie rodziny i w przyjaznym powitaniu wyciągali dłonie, nawet maluchy odważyły się wyjść i uśmiechając się, podawały mu rączki.

– Witamy, serdecznie witamy! – zawołał Mindrello. – Zdążył pan w samą porę. Łaskawa contessa – piękna Junona11, chciałem powiedzieć, dobra señora Rosetta, bardzo się o to martwiła. Natychmiast poślę do niej wiadomość.

– Czy hrabia był dzisiaj operowany?

– Nie, jeszcze nie. Contessa tak długo prosiła i błagała, aż raz jeszcze odłożono operację, ale jutro rano na pewno do niej dojdzie. Contessa nawet przez chwilę nie wątpiła, że przyjedzie pan na czas, señor.

– Czyli wie o liście, jaki przysłała mi jej dama do towarzystwa, señora Rosetta?

– Tak, hm, oczywiście wie o tym – odpowiedział Hiszpan z pewnym zakłopotaniem. – Ale, señor, przygotowaliśmy dla pana na dzisiaj mały pokoik tam na górze pod dachem, gdzie stoją kwiaty w oknach. Zaprowadzę pana na górę i zanim przyjdzie señora, dam panu również wieczerzę.

– A mój muł?

– Znajdzie miejsce i jedzenie u sąsiada, aż pan nie sprowadzi go do zamku. Czy zechce pan pójść za mną, señor?

Przemytnik poprowadził Sternaua schodami w górę do ładnego pokoiku. Wprawdzie lekarz sięgał głową jego sufitu, ale za to w pomieszczeniu panował największy porządek, co jest wielką rzadkością w Hiszpanii. Wkrótce dostarczono posiłek, podczas którego Sternau mógł spoglądać przez okno i rozkoszować się wspaniałym widokiem zamku.

Pochodzący jeszcze z czasów Maurów12, tworzył potężny, ukoronowany malowniczą kopułą czworokąt, który mimo wielkości swoich wysokich i daleko rozciągniętych murów, tak lekko i uroczo sięgał nieba, jakby był zbudowany z błyszczących minaretów (wieżyczek), ozdobionych płatkami róż. Z tą połyskującą z odległości budowlą niezwykle efektownie kontrastował ciemny las dębów korkowych13. Kto go teraz obserwował, podczas gdy gasnąca czerwień wieczora rzucała na niego swój czarujący blask, ten mógł przenieść się w świat Orientu14, gdzie z wiecznie zielonej roślinności wyłaniają się budowle kalifów15, tak białe, czyste i nieskalane, jakby wzniesione zostały rękami aniołów i błogosławionych.

Dzień chował się za dolinę. Zmierzch zniknął, a wieczór rzucał swoje cienie na zamek i wieś. Sternau zapalił świece i przejrzał instrumenty, które przyniósł mu Mindrello, zanim zaprowadził muła do sąsiada. Wtedy usłyszał ciche skrzypienie schodów, a następnie pukanie do drzwi.

– Proszę wejść! – odpowiedział.

Drzwi otworzyły się i – wtedy stanęła w nich ta, która zdawała się roztaczać wokół siebie blask, ona, za którą tęsknił każdą myślą swojego serca. Otworzył ramiona i chciał pospieszyć w jej stronę, ale stało się tak samo jak wtedy, w Paryżu. Ona, prosta dama do towarzystwa, stała przed nim tak dumna, tak wyniosła i majestatyczna jak królowa. Sternau zatrzymał się, nawet nie odważył się ująć jej dłoni.

– Rosetto…

To jedno słowo było wszystkim, co zdołał wypowiedzieć, ale w jego głosie zawierał się cały świat pełen zachwytu i cierpienia serca.

Stała przed nim tak samo przejęta jak on. Spostrzegła jego bladość, widziała, że położył dłoń na swoim sercu, nie uszło jej uwagi, że jego oczy stają się większe i ciemniejsze jak pod narastającym strumieniem łez. Jej głos zadrżał, gdy zapytała:

– Señor Carlos, jeszcze mnie pan nie zapomniał?

– Zapomniał? – odrzekł. – Proszę żądać ode mnie wszystkiego, ale proszę nie prosić, żebym panią kiedykolwiek miał zapomnieć. Jest pani moimi myślami i uczuciami, moim życiem i cierpieniem, zapomnieć panią to znaczy nic innego, jak umrzeć.

– A przecież tak musi być, jednak dzisiaj, kiedy wolno się nam jeszcze zobaczyć, chcę panu podziękować za przybycie.

– Och, señora, sądzę, że przybyłbym nawet gdybym leżał na łożu śmierci – odpowiedział z najgłębszym wzruszeniem.

– Prawie mogłabym panu uwierzyć, ponieważ również doświadczyłam, czym jest wszechmocna miłość. Teraz jednak porozmawiajmy o tym, co mnie skłoniło, żeby pana tu wezwać.

– Pani list był niejasny, jednak niedwuznacznie wynika z niego, że życie hrabiego jest zagrożone. Słyszałem potem w Manresie, że ma poddać się operacji?

– Faktycznie, ale jest inny powód, który wzbudza moją troskę, powód, o którym jedynie panu mogę napomknąć, ponieważ mam do pana nieograniczone zaufanie. Nie wiem tego na pewno, ale podejrzewam, że hrabiemu grozi jeszcze inne niebezpieczeństwo niż to, którego źródłem jest jego choroba. Teraz jednak, kiedy mamy pana ze sobą, jestem spokojniejsza. Czuję, że w pana obecności przezwyciężymy każde zagrożenie.

Po tym wyznaniu oczy Sternaua zabłyszczały. Wyciągnął do niej obie ręce i zapytał wzruszonym głosem:

– Tak bardzo mi ufasz, Rosetto? Och, zatem jestem pewny tego, że nadal mnie kochasz.

Położyła swoje ręce na jego dłoniach i odpowiedziała:

– Tak, kocham pana, Carlosie, kocham pana tak mocno, jak kochałam przy naszym rozstaniu i nadal będę pana kochać tak głęboko, dopóki kiedyś nie opuszczę tej ziemi. Do tej pory byłam dla pana zagadką, ale już jutro będzie pan w stanie rozwiązać jej tajemnicę, a potem pojmie pan, że rozstanie to nasze jedyne przeznaczenie.

– Dlaczego dopiero jutro? Dlaczego nie teraz? – wyszeptał.

– Ponieważ teraz zbyt trudno mi o tym mówić, ale nazajutrz dowie się pan jaka jest rzeczywistość. Carlosie, nie obrażajmy się na los, który jest nam pisany, lecz szukajmy naszego szczęścia w czystej radości, że na przekór dzielącym nas okolicznościom, nasze serca należą do siebie. Proszę, byśmy teraz porzucili namiętność i wolni od niej powrócili do tematu, który przywiódł mnie do pana.

Bez namiętności! Co za żądanie! Targnęły nim najsilniejsze uczucia, ale zmusił się do zachowania spokoju i poprowadził ją do krzesła.

– Powinien pan usłyszeć, czego życzę sobie od pana – zaczęła. – Wie pan, że hrabia jest nieuleczalnie niewidomy. Do tego cierpienia doszło nowe i jeszcze bardziej bolesne. Cierpi na bardzo zaawansowaną kamicę i lekarze, których poproszono o radę, twierdzą, że tylko operacja może uratować mu życie. Zdecydował się na nią i kazał przyjechać z Meksyku swojemu synowi, hrabiemu Alfonzo, żeby zobaczyć go jeszcze raz i żeby spadkobierca był obecny na wypadek gdyby zabieg się nie powiódł. Och, brzmi to tak zimno i rzeczowo, podczas gdy moje serce krwawi. Wy, mężczyźni, igranie ze śmiercią nazywacie odwagą, ale mnie ciarki przechodzą na taką odwagę bez serca. Contessa Rosa kocha ojca. Dotychczas był jej jedynym przyjacielem, a ona była jego ręką, która jako ślepca prowadziła go przez życie. Modli się dniami i nocami do Boga, żeby go ratował, ale ogarnia ją przeszywający strach, że obrano złą drogę. Lekarze, którzy pojawili się w zamku, są mrocznymi ludźmi o zimnych sercach, niebudzącymi zaufania. Notariusz i siostra Clarissa, którzy prawie ani na chwilę nie opuścili hrabiego, podobni są do zgubnych demonów łaknących krwi chorego, a hrabia Alfonzo, syn… Ach, jaka nieszczęśliwa, jak bardzo nieszczęśliwa jest contessa!

Zakryła bladą twarz dłońmi i zapłakała. Nie był to ów głośny płacz uwalniający serce od ciężaru, ale cichy, bezgłośny, który nie ma dźwięku, lecz niesie ze sobą tylko łzy i tylko nieustanne łzy. Sternau nie mógł znieść tego widoku, ukląkł przed nią, odciągnął jej dłonie od oczu zalanych łzami i poprosił błagalnym głosem:

– Proszę nie płakać, señora. Proszę na mnie spojrzeć: jestem olbrzymem, ale gdy widzę płacz, to muszę ustąpić przed bólem. Proszę uspokoić swoje serce, zwierzając mi się ze wszystkiego.

 

– Zrobię to – odpowiedziała, opanowując się i wycierając łzy. Potem kontynuowała: – Contessa była małą dziewczynką, gdy po raz ostatni widziała swojego odjeżdżającego brata. Minęło prawie szesnaście lat, a teraz cieszyła się całym sercem na jego powrót. Kiedy przyjechał, pospieszyła mu naprzeciw, żeby przytulić się do jego piersi. Ale zrobiła tylko jeden krok, po czym stanęła z wyciągniętymi na próżno ramionami. Nie mogła przemóc się, by dotknąć tego człowieka. Nie była pewna dlaczego tak się dzieje, ale jakieś wewnętrzne przeczucie i obawa powstrzymały ją przed tym. Jego oczy i głos jakby nie należały do jej brata. Twarz była surowa, a słowa brzmiały bezdusznie. Potem, gdy obserwowała go dzień po dniu, dostrzegła spojrzenia, jakie rzucał na swego ojca. Każde zdawało się mówić: „Czekam tylko na twoją śmierć!”. Przerażało ją to. Przeczuwała tajemnicę albo fatalne w skutkach wydarzenia i w tej śmiertelnej obawie napisała – poprosiła mnie, żebym napisała do pana, aby pan przyjechał i zechciał pomóc.

– Zrobię, co w mojej mocy, jeśli tylko zostanie to zaakceptowane – zapewnił. – Czy operacja ma się odbyć jutro?

– Tak. W żadnym wypadku nie może być przesunięta.

– O której?

– Słyszałam, że ma być przeprowadzona około jedenastej.

– Czy będzie mi wolno wcześniej zobaczyć się i porozmawiać z hrabią?

– Tak, jak zapowie się pan u contessy.

– O której mnie przyjmie?

– Proszę przyjść o dziewiątej! Czy operował pan już kiedyś kamicę?

Uśmiechnął się delikatnie.

– Bardzo często, señora. Niektórzy nawet uważają mnie za wybitnego specjalistę w tej dziedzinie.

– Czy to bardzo niebezpieczna operacja?

– Można to ocenić tylko w odniesieniu do konkretnego przypadku, a wcześniej trzeba zobaczyć i zbadać pacjenta. Zaczekajmy, aż tak się stanie z hrabią!

– Tak, zaczekajmy! Mam do pana całkowite zaufanie. Tylko pan jeden przyniesie ratunek, o ile nie jest jeszcze na niego za późno.

Podniosła się, a on zapytał smutno:

– Chce już pani iść, señora?

– Tak. Moja nieobecność mogłaby zostać łatwo zauważona. Więc przyjdzie pan jutro o dziewiątej?

– Przyjdę! Czy wolno mi teraz pani towarzyszyć, señora?

Zamyśliła się, poczerwieniała na twarzy, następnie rzekła:

– Jest ciemno i nikt nas nie zobaczy. Tak, proszę mnie odprowadzić do zamku!

Opuścili domek. Sternau podał jej ramię. Był silny i tak wysoki, że przewyższał ją wzrostem prawie o pół stopy16. Kto widziałby ich kroczących tak obok siebie, ten uznałby ich za całkiem dobraną parę.

Szli w głębokim milczeniu, ale przez to tym mocniej wybrzmiewały głosy ich serc. Sternau czuł jej rękę opartą na swoim ramieniu, i nie odważyłby się przyciągnąć jej bliżej. Wydawało mu się, że obok niego kroczy nieziemska, nieskończenie wyższa istota – istota, na którą można patrzeć tylko z uwielbieniem. Kiedy stanęli wreszcie przed bramą parku, żeby się pożegnać, to wprawdzie gorąco i pragnienie przeszyło jego duszę, ale ramiona pozostały opuszczone i gdy wyciągnęła do niego rękę, przyciągnął tę drobną, ciepłą dłoń na krótką sekundę do swojej piersi, ale nie ośmielił się dotknąć jej swoimi wargami.

– Dobranoc, Carlosie – powiedziała. – Proszę odpocząć po podróży!

– Odpocząć? – zapytał. – Moja dusza pozostanie niespokojna, dopóki nie odnajdzie spokoju w grobie. Dobranoc, señorita17!

Chciał odejść, ale wtedy chwyciła jego rękę, podeszła blisko, zupełnie blisko do niego i położyła swoją głowę na jego ramieniu. Czuł jej ciepło, pełną pierś unoszącą się i opadającą na swoim sercu, i usłyszał jej cicho wypowiedzianą prośbę:

– Mój Carlosie, wybacz mi i nie bądź nieszczęśliwy!

Wtedy objął ją rękoma, przyciągnął do siebie i wyszeptał:

– Jak mogę być szczęśliwy, gdy ty nie możesz się przede mną otworzyć, moje światło, moja gwiazdo, moje słońce!

– Tylko nasze ciała pozostaną oddzielone, nasze dusze jednak odnalazły się i nigdy już się nie opuszczą! Niech Bóg będzie z tobą!

Odsunęła się od niego i przemknęła do parku. Sternau stał na zewnątrz i nasłuchiwał, dopóki nie przebrzmiały jej lekkie kroki. Potem długo jeszcze stał w tym samym miejscu.

 

***

Dokładnie w tym czasie w pewnej zamkowej komnacie toczyła się rozmowa. Gdyby tylko doszła do jego uszu, doktor mógłby się z niej bardzo wiele dowiedzieć. Pokój zamieszkiwany był przez jednego z dwóch chirurgów, którzy wraz z lekarzem z Manresy mieli za zadanie uwolnić hrabiego od kamieni. Znajdował się u niego señor Gasparino Cortejo, adwokat i zarazem notariusz. Właśnie podniósł się z zamiarem pożegnania i powiedział swoim zimnym, ostrym głosem:

– Uważa pan więc, że operacja zakończy się śmiercią?

– Absolutnie!

– Czy pańscy koledzy nie będą protestować?

– Nie odważą się mieć innego zdania. Wiedzą, że należę do koryfeuszy18 operacji chirurgicznych – brzmiała dumna odpowiedź.

– Dobrze, ale każe pan uwierzyć hrabiemu, że zostanie uratowany?

– Oczywiście.

– Niech więc ta rozmowa pozostanie między nami. Operacja ma się odbyć bez wiedzy contessy już o ósmej rano. Swoje honorarium otrzyma pan w moim mieszkaniu w Manresie. Dobranoc!

– Dobranoc!

Zanim obaj mężczyźni się rozstali, uścisnęli sobie jeszcze dłonie z taką uprzejmością, jakby każdy z nich uważał drugiego za wzór człowieka honoru. Potem rozeszli się. Jednak adwokat nie poszedł do swojego pokoju, lecz kazał zapowiedzieć się u kanoniczki19. Pośpiech, z jakim wyszła mu naprzeciw, nie pozostawiał wątpliwości, jak bardzo był przez nią oczekiwany. Wycofali się do buduaru świątobliwej damy, która dodatkowo zamknęła jeszcze drzwi, by zyskać pewność, że treść ich rozmowy nie dotrze do żadnej niepowołanej osoby, gdyby takowa próbowała ją podsłuchać.

Notariusz nie nosił narodowego stroju hiszpańskiego, lecz ubrany był w czarny frak i pantalony20. Ruchy jego długiej, wysmukłej i głęboko do przodu wychylonej postaci miały w sobie coś złowrogiego i równocześnie hipnotyzującego, a ostre rysy jego twarzy, osadzonej na wysokim, sztywnym karku, tak jednoznacznie przypominały drapieżnego ptaka lub jakieś ostre narzędzie, że nie sposób było nie bać się tego człowieka. Wyraz jego odrażającego oblicza spotęgowany był przez niesympatyczne, czające się spojrzenie oczu, które szybko chowały się pod powieki, a potem znów nagle wystrzeliwały kłującym wzrokiem, tak że nie można było oprzeć się wrażeniu, iż stoi się przed jadowitym polipem21, w którego macki wpadło się bez jakichkolwiek szans na ratunek.

Kanoniczka nosiła zazwyczaj swój czarny, niegustowny habit, ale teraz włożyła jasny, zmysłowy szlafrok, który przyniósłby zaszczyt tancerce. Odznaczała się mocną i krągłą sylwetką, a rysy blisko pięćdziesięcioletniej twarzy jawiły się jako grube i niekobiece. Wrażenie to pogłębiała jeszcze okoliczność, że jedno jej oko nieco zezowało.

– Witaj, señor – powiedziała z niesłychanie odpychającą kokieterią, opadając na aksamitną otomanę. – Długo musiałam na ciebie czekać. Jak się ma sprawa?

 

– Bardzo dobrze – odpowiedział, zajmując miejsce przy jej boku. – Chirurg przyjął moją propozycję.

– Tak więc Bóg pokierował jego sercem, abyśmy mogli skosztować wreszcie owoców naszej długiej wstrzemięźliwości. Czy operacja będzie śmiertelna?

– Absolutnie.

– Cóż, nic na to nie poradzimy – powiedziała ze świątobliwym spojrzeniem. – Lepiej dla hrabiego, żeby Pan uwolnił go od cierpień. Jednak czy contessa nie będzie znowu protestować?

– Tym razem nie, moja droga. Jest przekonana, że operacja odbędzie się dopiero o jedenastej, podczas gdy my zaczniemy już o ósmej. Udręka hrabiego skończy się raz na zawsze, gdy ona będzie jeszcze robić toaletę.

– A hrabia Alfonzo? – zapytała z impertynenckim mrugnięciem swoich różniących się od siebie, rozbieganych oczu.

– Jest człowiekiem dokładnie nadającym się do tego, żeby ukoronować nasze arcydzieło.

– Tak, to nasze arcydzieło, arcydzieło, o którym ten zły świat nie ma pojęcia i nigdy nie będzie miał. Kochaliśmy się, mój stary Gasparino, ale nie mogliśmy być razem, ponieważ byłam córką dumnego hidalga, a ty biednym, bezrobotnym hulaką. Musielibyśmy jednak zabić dziecko naszej gorącej miłości, gdybyś nie wpadł na świetny pomysł, żeby wysłać go w miejsce małego hrabiego Alfonza do Meksyku z bratem hrabiego Emanuela. Jesteśmy zatem rodzicami hrabiego i już jutro będziemy panowali nad milionami rodziny Rodrigandów. Chodź, rozgość się i pozwól zapomnieć, że nie mogłam zostać twoją żoną.

Następnego ranka o bardzo wczesnej godzinie contessa Rosa de Rodriganda opuściła swoje apartamenty, żeby pospacerować trochę po parku. Nie nosiła ani ciasnych paryskich sukien, ani narodowych strojów hiszpańskich. Szaty, jakie okrywały jej piękne ciało, były wytworem bardzo ciekawej inspiracji – pomysłowego połączenia mauretańskiej lekkości z nordyckim dostojeństwem.

Pod szerokimi, zdobionymi złotym haftem pantalonami z białego jedwabiu tkwiły dziecinne, delikatnie zbudowane stópki w błyszczących brokatowych butach, których długość w żadnym razie nie wykraczała poza słynną i przez kobiety tak gorąco pożądaną cyfrę zero. Nad tymi spodniami podkasana była pofałdowana spódniczka z czerwonego jedwabiu, której wycięta przednia część rozchylała się przy stawianiu kroku i kazała spodziewać się jeszcze bardziej wspaniale zbudowanych, zgrabnych nóg, niż to było widoczne. Ta spódniczka związana była w wąskiej talii paskiem, bogato zdobionym złotem i perłami, podkreślającym delikatność, obfitość i piękną krągłość doskonałych bioder. Powyżej krótki kaftanik błyszczał od kolorów, które wydawały się być zapożyczone od pachnących róż Szirazu22 i jak narzutka okrywał ramiona barwiony na kolor kwiatów oleandru manteau23, który na ziemi tworzył zwiewny tren. Wykonany był z owego rodzaju welonu, kosztownego aksamitu, który mogły utkać tylko delikatne palce kobiet z Derbidżanu, i do którego uszycia jednego łokcia24 takie pracownice potrzebują ćwierć roku. Ten kosztowny manteau okrywał swobodnie pełne, piękne ramiona, których czarująca śnieżna białość przebłyskiwała na wskroś przez mieniące się perłowo szerokie zawoalowane rękawy w orientalnym stylu, jakby rodem z Szorabaku25. Na głowie nosiła ciemny polski beret, obszyty piórami kolibrów i rajskich ptaków, spod którego prawie aż do kolan opadały grube, kruczoczarne włosy splecione w dwa długie, ciężkie warkocze. Tylko jeden, ale przez to drogocenniejszy pierścionek z brylantem ozdabiał jej delikatną i jednak tak pełną dziecięcości dłoń.

Rysy tej nieporównywalnie pięknej istoty były nie do opisania ani pędzlem, ani słowami. Przemawiała z nich zarówno niewyczerpana niewinność dziecka, jak i niezaspokojona tęsknota dojrzałej kobiety. W nich łączyła się czysta niepokalaność rafaelowskiej26 Madonny z obiecującym żarem kobiecej głowy Correggia27, a kto spojrzał w wielkie, ciemnymi rzęsami ocienione oczy, które błyszczały pełnym, głębokim błękitem, ten musiał rozpoznać w tym zdumiewającym kontraście tego błękitu i kruczej czerni włosów, że ta czarująca piękność powstała z namiętnych zaślubin mauretańskiej krwi z wizygocką28.

Sternau nie mógł zasnąć. Spotkanie z gorąco kochaną dziewczyną wywołało u niego tak głębokie poruszenie, że nie myślał o odpoczynku. Wprawdzie po swoim pożegnalnym spotkaniu z ukochaną wrócił do siebie, ale całą noc chodził niespokojnie po małej izdebce tam i z powrotem. Gdy tylko z nastaniem dnia zauważył krzątającego się sąsiada, poszedł do niego i kazał mu osiodłać muła.

Zdecydował się na poranną jazdę bez kierunku i celu licząc na to, że pomoże mu ona uspokoić wzburzone myśli i uczucia. W pewnym momencie zobaczył przed sobą Manresę i skręcił na drogę prowadzącą do Rodrigandy, którą wczoraj przybył.

Stała tam venta29, samotna gospoda, przed którą uwiązany był osiodłany koń, znak, że w izbie znajdował się jakiś gość. Sternau również zsiadł z muła. Od wczorajszego wieczora nic nie jadł i chciał sprawdzić, czy mógłby otrzymać filiżankę kawy. Wszedł i zobaczył siedzącego przy stole, niezbyt starannie ubranego mężczyznę, przed którym leżały narzędzia chirurgiczne. Domyślił się, że ma przed sobą lekarza z Manresy, który miał asystować przy operacji hrabiego.

Gospodarz, który siedział obok niego, przyjął zamówienie od Sternaua, po czym jeszcze przez chwilę kontynuował rozmowę przerwaną przez nowego gościa:

– Więc hrabiostwo aprobuje pańską wizytę, señor doktor?

– Tak jak już mówiłem – odpowiedział.

– Czy dzisiaj dojdzie wreszcie do operacji?

– Na pewno.

– Kiedy?

– Już o ósmej.

– O ile contessa znowu nie spowoduje przełożenia operacji!

– Tym razem to wykluczone. Powiedziano jej, że operacja zacznie się dopiero o jedenastej.

– Sądzi pan, że biedny hrabia wyzdrowieje?

– Tak – i – nie – któż to wie!

Wkrótce Sternau otrzymał zamówioną kawę. Ponieważ uznał, że usłyszał już wystarczająco dużo, wypił ją prędko, zapłacił i opuścił izbę bez zdradzania choćby jednym słowem, jak bardzo zainteresowała go ta krótka rozmowa. Najszybciej jak się dało wrócił do swojego lokum, gdzie przybył pół godziny przed ósmą.

Ponownie przekazał sąsiadowi muła pod opiekę, wziął swoje instrumenty i pośpieszył do zamku.

Kierował się do bramy parku, przy której wczorajszego wieczora pożegnał się ze swoją ukochaną. Brama była otwarta, więc wszedł. Długą cienistą aleją podążał szybkimi krokami w kierunku zamku i już miał dojść do małego, pustego placu, gdy nagle zatrzymał się zaskoczony. Stała przed nim contessa Rosa. Ona również chciała przejść tą samą drogą.

Jego przerażony wzrok przylgnął do niej jak do obrazu z zachwycających snów, a serce waliło, jakby w chwili jakiegoś nieszczęścia. Czy ta dama mogła być damą do towarzystwa?

– Rosetta! – zawołał, wyciągając ręce, w połowie pragnąc, w połowie odrzucając ukochaną.

 

– Señor Carlos! – odpowiedziała. – Tak wcześnie przyszedł pan do parku?

– O mój Boże, ja śnię! Podejrzewam najgorsze. Señora, doña30, pani nie jest Rosettą, damą do towarzystwa, tylko…

– Tylko? – zapytała. – Proszę mówić dalej, señor!

– Pani jest contessą Rosą.

– Tak, jestem nią. Dobrze pan zgadł, Carlosie – odpowiedziała, wyciągając do niego obie ręce. – Czy wybaczy mi pan?

– Wybaczyć! Och, mój Boże, jakie to smutne! Tak, teraz wiem, dlaczego musimy się rozstać. Dlaczego mi pani to zrobiła, dlaczego, doña Rosa?

Dziewczyna opuściła powieki i wyznała drżącym głosem:

– Ponieważ pana pokochałam i przez chwilę chciałam być z panem szczęśliwa. To już koniec i przez to kara jest jeszcze gorsza. Mój ojciec – ale widzę pańskie narzędzia i przyszedł pan tak wcześnie – przerwała przestraszona. – Czy ma pan jakiś powód?

– Powód? – zapytał, ciągle jeszcze jakby w półśnie. – Ach tak, zapomniałem, a przecież teraz to najważniejsze. Hrabianko, pani ojciec znajduje się w wielkim niebezpieczeństwie!

Na jej pięknym obliczu pojawił się strach.

– Mój ojciec? – wyszeptała, blednąc. – W jakim niebezpieczeństwie?

Sternau wyciągnął zegarek, rzucił na niego wzrokiem i odpowiedział:

– Mój Boże, już nadszedł czas! Señora, teraz zaczyna się operacja pani ojca.

– Teraz? Przecież ma się odbyć dopiero o jedenastej!

– Nie, oszukano panią. Zostało ustalone bez pani wiedzy, że zabieg zostanie przeprowadzony o ósmej. Dziś wcześnie rano udałem się na przejażdżkę i w gospodzie spotkałem lekarza z Manresy, którego podsłuchałem, nie dając się rozpoznać.

– Święta Madonno! Mają złe zamiary, inaczej nie próbowaliby mnie oszukać. Chodź, señor, chodź szybko! Nie możemy do tego dopuścić!

Odwróciła się i w ogromnym zdenerwowaniu pobiegła do zamku. Doktor poszedł za nią.

Gdy dotarli do wejścia, zajmowano się właśnie prowadzeniem konia do stajni. Sternau rozpoznał w nim zwierzę należące do lekarza z Manresy, który także musiał bardzo się śpieszyć, skoro tak szybko zdołał przybyć do Rodrigandy.

– Żwawiej, señora! – ponaglił Niemiec. – Chirurdzy już się zebrali. Nie mamy chwili czasu do stracenia.

– Naprzód! Prędko, prędko! – wykrzyknęła hrabianka, wbiegając po schodach, a potem skręcając w korytarz wyłożony kosztownym dywanem, gdzie przed drzwiami stał służący.

– Czy hrabia się obudził? – zapytała go.

– Tak, łaskawa contesso – brzmiała odpowiedź.

– Czy jest sam?

– Nie. Lekarze są przy nim.

– Jak długo?

– Dziesięć minut.

– Ach, więc być może nie przychodzimy jeszcze za późno! Do środka, señor!

Chciała wejść, jednak służący zastąpił jej drogę i wyjaśnił wpraw­dzie bardzo uprzejmym, ale jednak zdecydowanym tonem:

– Przepraszam, contesso. Surowo zakazano mi wpuszczania kogokolwiek!

– Również mnie?

– Szczególnie pani.

Jej twarz przybrała gniewny wyraz. Odrzuciła głowę do tyłu w niezrównanie dumnym geście i zapytała:

– Kto wydał taki rozkaz?

– Hrabia Alfonzo, który jest tu obecny!

– Ach, więc to tak! Proszę zrobić miejsce!

– Nie wolno mi! Proszę wybaczyć, contesso. Nic na to nie poradzę, że wiąże mnie takie polecenie…

Nie mógł nic więcej powiedzieć, ponieważ Sternau bez słowa chwycił go za ramię i z nieodpartą siłą odepchnął na bok, po czym otworzył drzwi.

Prowadziły one do przedpokoju hrabiego, w którym się teraz znaleźli. Służący poszedł za nimi, ale nie odważył się już na żadne kolejne słowa sprzeciwu. Stąd drzwi prowadziły do salonu posłuchań pana zamku. Hrabianka Rosa zastała je zamknięte, więc zapukała.

– Kto tam? – w odpowiedzi na jej pukanie odezwał się głos, po którym rozpoznała swojego brata.

– To ja – odpowiedziała. – Otwieraj szybko!

– Ty, Rosa? – zabrzmiało w odpowiedzi z niezadowoleniem i zaskoczeniem. – Kto cię tu wpuścił?

– Ja sama.

– Czy służącego nie było na posterunku?

– Był. Otwieraj szybko, Alfonzo!

– Proszę cię, wróć do swojego pokoju. Lekarze stanowczo sprzeciwiają się obecności innych podczas operacji!

– Jeszcze nie ma jedenastej!

– Papa polecił, żeby operacja się już zaczęła, a to nie jest widok dla damskich oczu.

– Przedtem muszę jeszcze z nim porozmawiać!

– To niemożliwe. Operacja już się zaczyna!

Te ostatnie słowa nie brzmiały już tak taktownie jak poprzednie. Ostry, nieznoszący odmowy ton brata nie pozostawiał wątpliwości, że uważa rozmowę za skończoną. To, zamiast przestraszyć, tylko jeszcze bardziej rozdrażniło hrabiankę.

– Alfonzo! – zawołała stanowczo. – Żądam wstępu i nie możesz mi go odmówić. Mam prawo i obowiązek porozmawiać przedtem z ojcem!

– On sobie tego nie życzy. Poza tym nie mam już teraz więcej czasu na rozmowy przy zamkniętych drzwiach. Odejdź, bo twoje pukanie jest bezużyteczne!

– Więc sama otworzę!

– Spróbuj tylko!

Te dwa ostatnie słowa zostały wypowiedziane z odpychającym śmiechem. Potem usłyszano, że rozmówca się oddalił.

– Mój Boże, co mam robić? – zapytała Rosa swojego towarzysza.

Sternau uśmiechał się skrycie, ale wahał się z odpowiedzią, wydając się nasłuchiwać czegoś, co teraz dochodziło zza zamkniętych drzwi pokoju.

– Łaskawa contesso – powiedział służący, zbliżając się w uniżonej postawie. – Jestem przekonany, że nie otworzą. Proszę łaskawie opuścić ten przedpokój, bo…

– Zamilcz! – przerwała mu władczym gestem ręki.

Być może dodałaby do tego upomnienia jeszcze kilka emocjonalnych słów, ale Sternau dał jej znak, żeby przystawiła ucho do drzwi. Zrobiła tak i usłyszała jakby dochodzący z daleka głos swojego ojca, który odliczał w regularnych odstępach:

– Pięć – sześć – siedem – osiem – dziewięć – dziesięć – jedenaście…

– Co tam się dzieje? – zapytała, blednąc jeszcze bardziej niż przedtem.

– Hrabia jest usypiany chloroformem – odpowiedział Sternau. – Jego odliczanie oznacza zarazem postęp znieczulenia.

– Więc naprawdę będą go operowali?

– Zgadza się.

– To nie może się stać! To nie może się stać! – zawołała w bliskim obłędu przerażeniu. – Señor, proszę mi pomóc!

– Czy daje mi pani pozwolenie na użycie siły? – zapytał.

– Tak, ale proszę to zrobić natychmiast!

Sternau podszedł do drzwi i uniósł nogę. Rozległ się głośny trzask i wejście było otwarte. Silny mężczyzna wyłamał z zamkiem porządne, wysokie drzwi jednym kopnięciem. Teraz stał z hrabianką w salonie hrabiego. Był pusty, ale z oddali rozbrzmiewały donośne głosy, a znajdujący się obok pokój był otwarty. Wyszli z niego hrabia Alfonzo i jeden z lekarzy.

– Co to jest? – zawołał hrabia. – Odważyłaś się użyć przemocy!

Zaskoczony i rozgniewany Alfonzo zauważył, że Rosa nie stoi przed nim sama. Patrząc na niego, można było dostrzec groźnie błyszczące oczy i silnie nabrzmiałe z gniewu żyły na niskim, lecz szerokim czole, co nadawało mu wygląd człowieka zdolnego do gwałtownych czynów. Hrabia Alfonzo nie był brzydkim i wstrętnym mężczyzną, wręcz przeciwnie – kiedy zachowywał spokój, każdy poszczególny detal jego twarzy mógłby być nawet określony jako piękny, choć one wszystkie razem nie tworzyły ze sobą doskonałej harmonii. Teraz, gdy ogarnął go gniew, robił odpychające wrażenie. Przypominał jeden z tych wizerunków szatana, na którym mistrz nie przedstawił diabła z końskimi kopytami i rogami, lecz demoniczny charakter obrazu osiągnął przez kontrast pięknych rysów twarzy z brzydotą duchową.

– Odważyć? – oburzyła się hrabianka, czerwieniąc się ponownie z powodu nieuprzejmości swojego brata. – Sądzę, że hrabianka de Rodriganda-Sevilla ma prawo w każdej chwili wejść do pokoju swojego ojca i nie musi się z tego nikomu tłumaczyć. Przeciwnie, to ja żądam wyjaśnień, dlaczego bez mojej wiedzy, nie uprzedzając mnie, postanowiono przyśpieszyć operację i to taką, która zagraża życiu!

– Tak zdecydowaliśmy i tak pozostanie. Oddal się!

– Nie wcześniej niż zobaczę ojca i porozmawiam z nim! Gdzie on jest?

– W pokoju obok. Twoje nierozważne wejście może kosztować go życie. Każde wzburzenie, nawet najmniejsze, będzie miało nieuniknione następstwa. Ach, kim jest ten człowiek?

– To señor Sternau, znany lekarz, który przybył do mnie z Paryża, żebym mogła wysłuchać jego opinii o chorobie ojca. Oczekuję, że jego obecność będzie przez ciebie mile widziana!

Lekarz, który też wszedł, zmarszczył zimne czoło na wpół z niezadowoleniem, na wpół pogardliwie. Tymczasem hrabia oburzył się:

– Lekarz? Kto ci na to pozwolił? To niezrównany akt samowoli! Mam nadzieję, że moja wola zostanie uszanowana! W tej chwili wycofaj się i odpraw tego człowieka!

Pod wpływem obraźliwego i bezwzględnego zachowania Alfonza, hrabianka pobladła na twarzy i musiała pozwolić sobie na kilka chwil opanowania, zanim mogła odpowiedzieć. Potem jednak, wraz z kolejnymi słowami, jej wspaniała postać zdawała się rosnąć. Wyciągnęła rozkazująco śnieżnobiałą rękę, a głos nabrał królewskiej godności, gdy odpowiedziała:

– Nie zapominaj, do kogo mówisz! Tutaj tylko hrabia de Rodriganda może rozkazywać, a gdy sam nie może tego zrobić, to mam takie samo prawo wydawać polecenia w jego imieniu jak ty. Operacja nie odbędzie się, zanim ten señor nie zbada dokładnie chorego. Chcę tego i potrafię urzeczywistnić swoją wolę!

Rysy młodego hrabiego stały się ostrzejsze. Żyły na jego czole nabrzmiały jeszcze bardziej, głos natomiast zyskał wręcz ochrypłe brzmienie, gdy podszedł do niej z groźnie wyciągniętą ręką i odpowiedział: