Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
14 osób interesuje się tą książką
O spotkaniu z Evelyn niełatwo zapomnieć. Beckett, przystojny farmer, właśnie zdaje sobie z tego sprawę... Jeden wspólny weekend i nawet taki podrywacz jak on zupełnie stracił głowę! Ale to były tylko dwie cudowne noce, po których każde z nich wróciło do swojego życia. Kiedy w ramach konkursu, organizowanego w mediach społecznościowych, kobieta pojawia się na jego farmie, Beckett jest zupełnie zdezorientowany. Szybko okazuje się, że Evelyn poznana w barze, to także Evelyn St. James – znana na całym świecie influencerka! Gdy kobieta znów wyjeżdża, farmer postanawia w końcu ruszyć naprzód i raz na zawsze o niej zapomnieć.
Ale dla Evelyn nie jest to takie proste. Przytłoczona sławą i ciągłym życiem online coraz częściej wraca myślami do pobytu na farmie – do miejsca, gdzie po raz ostatni czuła się naprawdę szczęśliwa. I nie ma to absolutnie nic wspólnego z gorącym farmerem, z którym spędziła dwie niesamowite noce…
Evelyn postanawia wrócić do urokliwego miasteczka Inglewild, aby na nowo odnaleźć siebie i kto wie, może nawet prawdziwą miłość…
Beckett i Evelyn to bohaterowie, którzy pojawili się także w 1. tomie bestsellerowej serii “Lovelight Farms: Stella i Luka”.
W książce występują sceny erotyczne.
B.K. Borison mieszka w Baltimore ze swoim słodkim mężem, żywiołowym maluszkiem i ogromnym psem. W gimnazjum zaczęła pisać na marginesach książek i od tamtej pory pisze już nieustannie. Lovelight Farms jest jej debiutem literackim.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 454
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Wszystkim szukającym swojej drugiej połowy.
Mam nadzieję, że zdajecie sobie sprawę ze swojej odwagi.
Kiedy wchodzę do środka, czując na plecach żar letniego słońca, ona siedzi przy barze. Koszula przykleja mi się do skóry, a ona się rozgląda z lekkim uśmiechem tańczącym w kącikach ust.
Długie nogi w mocno wyciętych szortach. Proste czarne włosy do pasa. Pełne wargi pomalowane na czerwono.
Drzwi trzaskają za moimi plecami i kobieta się odwraca. Patrzy prosto na mnie, jakbym kazał jej czekać na siebie zbyt długo. Unosi jedną brew, jakby była już lekko tym faktem wkurzona.
– Przepraszam – rzucam, zajmując stołek obok niej.
Jednak nie do końca wiem, za co ją przepraszam, i jak w ogóle pokonałem ten krótki dystans do baru. Jakbym utknął w połowie między robieniem czegoś a chęcią zrobienia tego czegoś.
Jej rzęsy trzepoczą z pewnym rozbawieniem, a gęsta fala syropowatego ciepła wypełnia przestrzeń między nami.
– Za co? – pyta.
Nie mam bladego pojęcia. Pocieram wierzchem dłoni szczękę i przeglądam listę drinków, czując niewytłumaczalny przypływ zażenowania, które widać chyba na moich policzkach. Nigdy nie twierdziłem, że jestem chodzącym męskim urokiem, ale zwykle wychodzi mi to lepiej.
Kiwam głową w kierunku jej w połowie opróżnionego kieliszka.
– Co pijesz? – pytam.
Zaciska wargi, żeby ukryć uśmiech, i kołysze lekko kieliszkiem.
– Tequilę.
Musiałem się skrzywić, bo ona się śmieje. Unosi przy tym podbródek, ale jej wzrok pozostaje skupiony na mnie.
– No co? Nie jesteś miłośnikiem tego trunku?
Potrząsam głową, a ona stawia kieliszek na blat między nami i zaczyna obracać go w swoich pięknych dłoniach. Jedną brew ma uniesioną wysoko.
– Może po prostu jeszcze nie piłeś odpowiedniego rodzaju.
– Możliwe – przyznaję.
Zatrzymuję jej dłoń i wraz z nią podnoszę kieliszek do ust. Robię to w taki sposób, aby moje wargi dotknęły wiśniowego śladu szminki, który tam zostawiła.
Lekko dymny posmak. Limonka. Odrobina soli.
Odstawiam kieliszek na bar i oblizuję dolną wargę.
– Niezłe – mówię.
Uśmiecha się do mnie, a jej ciemne oczy są jak paznokcie drapiące moją szczękę.
– Ogólnie niezłe.
WYSOKO NA UDZIE ma bliznę.
Nie wiem, czy jest tego świadoma, czy nie, ale za każdym razem, gdy przesuwam po nim kciukiem, przysuwa się do mnie bliżej. Jej noga ociera się o moje biodro. Jej skóra pachnie cytryną i rozmarynem. Przysuwam nos do jej szyi tuż poniżej ucha – tam, gdzie zapach jest najsilniejszy, i składam pocałunek na gładkiej linii jej gardła.
Mruczy cicho.
Nie mogę przestać przesuwać dłońmi po jej skórze, rozkoszując się jej miękkością.
Wplątuje palce w moje włosy, szarpie je lekko, podczas gdy ja wciskam twarz mocniej w jej szyję. Z moich ust wydobywa się cichy jęk. Parska śmiechem prosto w mój obojczyk.
Cholera. Dwie wspólnie spędzone noce, a ja już nie poznaję samego siebie. Evie jest jak fala przypływu. Uderza mnie w kostki i ciągnie mocno za sobą. Błoga nieuchronność.
Ponownie przesuwam kciukiem po bliźnie, tym razem wolniej, a jej nos wbija się w moje ramię.
– Zazwyczaj nie robię takich rzeczy.
Spoglądam na przewrócony stolik i ekspres do kawy, który jakimś cudem zdołał przetrwać nasze niezwykle żywiołowe wejście do jej pokoju. Nigdzie nie widzę dzbanuszka na śmietankę, ale małe jednorazowe plastikowe pojemniki leżą rozrzucone na dywanie, przypominając spadające gwiazdy. Białe kropki na granatowym tle.
Przesuwam dłonią po jej plecach, szeroko rozsuwając palce, by sprawdzić, jak duży fragment jej cudownego ciała jestem w stanie pokryć jednocześnie. Jej brązowa, idealna skóra jest ciepła. Jest jak butelka whisky stojąca na najwyższej półce, przez którą prześwituje popołudniowe światło.
Przesuwam się pod nią i stękam, gdy jej udo ociera się o coś interesującego.
– Mówisz o demolowaniu pokoju hotelowego?
Śmieje się i opiera czoło o moją szyję. Pociera głową lekko w tę i z powrotem, po czym zsuwa ją niżej, na moją pierś. Podnosi się na jednym ramieniu, opierając podbródek na dłoni.
– Nie.
Wyciąga dłoń i zdejmuje mi piórko z włosów, zerkając jednocześnie na rozdartą poduszkę, na której leżę. Dziwię się, że tym razem nie zerwałem prześcieradła z łóżka, kiedy drapała paznokciami po moich plecach, owijała swoje długie nogi wokół moich bioder i wciskała zęby w mój obojczyk. Wzdycha powoli, jej oczy szukają moich, a na usta wypływa lekki uśmiech, gdy owijam kosmyk jej włosów wokół palca i ciągnę. Jakieś dwadzieścia minut temu trzymałem ją za włosy pełną garścią i ona wydaje się rozbawiona tym, że teraz zadowoliłem się tylko jednym pasemkiem.
– Mówię o tym, że zazwyczaj nie rozpraszam się na wyjazdach służbowych – wyjaśnia.
Ja też nie. W zasadzie to ja w ogóle nigdy się nie rozpraszam. Chociaż przygody na jedną noc są moją ulubioną formą związku, to nie planowałem ich podczas tego wyjazdu. Konferencje dotyczące rolnictwa organicznego nie są wymarzoną ku temu okazją. A przynajmniej dotychczas nią nie były.
Po wspólnie wypitym kieliszku tequili zamówiliśmy następną kolejkę. A potem całą butelkę. Skończyło się tym, że zlizywałem sól z wewnętrznej części jej nadgarstka, a jej kolana coraz mocniej przyciskały się do moich nóg pod ladą baru. Nie było na co czekać. Wróciliśmy do małego hoteliku na wzgórzu i rzuciliśmy się na siebie, jakbyśmy byli dla siebie stworzeni.
Okazało się, że tequila jest całkiem smaczna, o ile spijam ją z jej ciała.
No i teraz jesteśmy tutaj, nadzy i spleceni drugą noc z rzędu. Mówiłem sobie, że nie powinienem wracać do tamtego baru, że nie powinienem jej szukać. Ale nie mogłem przestać o niej myśleć.
O jej skórze przylegającej do mojej. O tym niskim, lekko ochrypłym jęku, gdy wsuwałem dłoń między jej nogi. O jej ciemnych włosach rozsypanych na białych poduszkach.
Gdy tylko ostatni mówca skończył wygłaszać referat na sesji, w której brałem udział, natychmiast wróciłem do tego baru, jakbym był przyciągany jakimś cholernym syrenim śpiewem. A ona tam była – siedziała na tym samym stołku, przy tym samym barze i z tym samym lekkim uśmiechem rozświetlającym każdy centymetr jej twarzy.
Przesuwam opuszkami palców po jej ramieniu zahipnotyzowany ścieżką gęsiej skórki, która pojawia się pod wpływem mojego dotyku.
– A żałujesz tego? – Podnoszę się na łóżku, delikatnie pociągając ją za sobą. Ulega mi i siada, otaczając nogami moje biodra. – Rozproszenia – doprecyzowuję.
Pot ledwo zdążył wyschnąć na mojej skórze, a ja znów jej pragnę. Swędzą mnie dłonie za każdym razem, gdy na nią patrzę. Chcę smakować miękkiej skóry tuż pod jej uchem, poczuć, jak całe jej ciało drży wstrząsane kolejnymi falami przyjemności. Chcę przycisnąć dłoń do tych dwóch wgłębień u podstawy jej kręgosłupa i poczuć, jak jej skóra płonie niczym ogień piekielny, gdy przysuwa się bliżej.
Uśmiecha się i przygryza dolną wargę, jakby wiedziała, gdzie odpłynął mój umysł. Wzrokiem śledzi linię tatuażu na moim ramieniu. Stuka w nią raz, a ja widzę nasze odbicie w lustrze nad komodą – skręcone białe prześcieradła, jej skórę, która lśni jak złoto, moje ramię wokół jej talii. Nigdy w życiu nie miałem ochoty zrobić sobie zdjęcia, ale teraz… kiedy jej naga skóra przy mojej jest tak gorąca… Jej twarz zatopiona w moją szyję i kształtna pupa są ledwo widoczne w półmroku.
Wsuwam nos pod jej podbródek i składam pojedynczy, długi pocałunek na pulsującej skórze – to moja bezsłowna zachęta do odpowiedzi na moje pytanie.
– Nie. Wychodzi na to, że świetnie odwracasz uwagę, Beck. Rzekłabym, że w sposób najwspanialszy ze wszystkich. – Jej odpowiedź jest szeptem, tajemnicą w ciemności. Zawiesza na chwilę głos, po czym dodaje: – A ty żałujesz?
Nie. Nie żałuję. Choć prawdopodobnie powinienem. Uśmiecham się i przesuwam zębami po linii jej gardła, chwytam nimi płatek ucha i pociągam lekko. Patrzę w lustrze, jak całe jej ciało drży, a jej biodra same wędrują w moją stronę.
– Podoba mi się takie rozproszenie – mówię, chwytając ją w talii. Wprowadzam jej ciało w rytm.
Galopuje na mnie tak długo, aż oboje zaczynamy ciężko dyszeć, a jej paznokcie wbijają się w skórę mojej głowy.
– Czy ty… – mruczy i podnosi się na kolanach, kierując moje ciało dłonią spoczywającą na mojej klatce piersiowej, dopóki plecami znów nie opieram się o wezgłowie.
Kiedy chce, jest naprawdę władcza. Podoba mi się to, że mówi dokładnie, czego chce i jak chce. Jej głos w moim uchu zeszłej nocy wprawiał całe moje ciało w drżenie, gdy zaciskałem dłonie na jej biodrach, gdy starałem się postępować zgodnie z każdą jej instrukcją.
Wolniej.
Mocniej.
O tak. Tutaj.
Uderzam głową o drewniany zagłówek z głuchym stuknięciem, a ona siada z powrotem na moich biodrach, odsuwając pościel tak, by nasze ciała znów się zetknęły. Prosto w moje usta wydaje z siebie niski jęk pożądania. Czuję go na moim języku. Mamrocze coś pod nosem, a potem czka z westchnieniem, kolejny dźwięk, za którym podążam, przyciskając usta do jej warg.
Cofa lekko głowę, spogląda na mnie szeroko otwartymi oczami i dokańcza:
– Chcesz więcej?
To pytanie sprawia, że parskam śmiechem. Czy chcę? Cały jestem pragnieniem i pożądaniem. Pochylam się w jej stronę, aż nasze usta znów się spotykają. Moja dłoń przesuwa się z tyłu jej głowy na jej szczękę. Trzymam ją tam i całuję głęboko, aż jej palce zaciskają się mimowolnie na moich włosach, a ciało przesuwa niecierpliwie nad moim.
O tak, ja też potrafię być apodyktyczny.
– Chcę więcej – moje usta opuszcza kolejne wyznanie. Przesuwam dłonią po jej ciele, muskając miękką skórę tuż pod jej pępkiem. – Chcę wszystkiego.
Budzą mnie grzmoti deszcz bębniący o grube szkło. Przez uchylone okno wpada chłodna bryza, a ja z jękiem przekręcam się pod prześcieradłem, szukając dłonią rozgrzanej snem skóry. Ostatnią rzeczą, jaką pamiętam, było mruknięcie przez nią czegoś na temat obsługi pokoju, po czym wsunęła się głębiej pod koce i ponownie zasnęła, trzymając mnie obiema dłońmi za ramię. To było… przyjemne. Inne, ale przyjemne.
Podnoszę się na łokciach i spoglądam na puste miejsce obok mnie. Jestem zaskoczony, że nie słyszałem, jak chodzi po pokoju – nie poczułem, że wstaje z łóżka. Zwykle nie śpię tak mocno.
Mój wzrok wędruje w stronę łazienki, drzwi są na wpół otwarte, a na ich tylnej stronie wisi używany ręcznik. Możliwe, że wyszła tylko po kawę, ale nigdzie nie widzę jej walizki, a szafka nocna jest ostentacyjnie pusta.
Rozglądam się uważnie po pokoju. Jedyną oznaką, że w ogóle tu była, jest do połowy opróżniona szklanka wody na komodzie i zmięty paragon na biurku.
Padam twarzą na poduszkę.
Cóż, to przynajmniej jest jakieś znajome uczucie. Budzenie się w samotności.
– Ty głupku – mówię do samego siebie na głos. Wzdycham ciężko.
Powinieneś być mądrzejszy!
Przyjechałem tu w konkretnym celu i powinienem teraz robić określone rzeczy, które są cholernie odległe od leżenia w łóżku ze wspaniałą kobietą.
Przewracam się na plecy i patrzę, jak za oknem zbierają się burzowe chmury. Muszę tylko przypomnieć sobie, co to są za rzeczy…
Cóż. Przyznaję, że tego się nie spodziewałam.
Chodzę tam i z powrotem po moim pokoju w jedynym pensjonacie w Inglewild, obserwując, jak mój cień podąża za mną wzdłuż kwiecistej tapety. Jenny, właścicielka, musiała odwiedzić mój pokój podczas mojej wizyty na farmie, bo gdy wróciłam, stały tu już świece i ciasteczka – wszystko takie delikatne i romantyczne.
Marszczę brwi, wpatrując się w świecę koloru kości słoniowej, i zastanawiam się nad dostępnymi teraz opcjami.
Tamtego weekendu w Maine byłam w bardzo podobnym pensjonacie. Na parapecie stały kwiaty, a mężczyzna z tatuażem na ciele przyszpilał mnie do łóżka, czułam jego usta przy mojej szyi i słyszałam gardłowy śmiech w moim uchu. No i teraz się okazuje, że ten mężczyzna pracuje na farmie, którą miałam ocenić.
Nie spodziewałam się tego. AB-SO-LUT-NIE.
Ciasteczka ułożone na błyszczącej cynowej tacy kuszą mnie i przyciągają ku sobie. Biorę jedno i przesuwam palcem drugiej ręki po ekranie smartfonu.
Josie odbiera po trzecim sygnale.
– Dotarłaś na miejsce?
– Tak, ale mamy problem – mówię, przełykając ciemną czekoladę z masłem orzechowym.
– Ooo – jej głos nagle poważnieje.
Słyszę w tle szuranie dokumentów i brzęk kubka odstawianego na spodek. Sprawdzam godzinę. W Portland wciąż jest późne popołudnie. Pije już pewnie ósmą filiżankę kawy.
– Czy Sway znowu zarezerwował ci jeden z tych escape roomów?
Dwa miesiące temu mój zespół uznał, że jeśli dam się zamknąć w pokoju na czterdzieści pięć minut, to stworzę wysokiej jakości materiał. Najgorzej, że zrobili to bez ostrzeżenia i jakiegokolwiek przygotowania. Dzięki Bogu nie mam klaustrofobii.
– Nie. Ale dziękuję za przypomnienie.
Josie się śmieje, a ja opadam na krawędź łóżka, ponownie spoglądając na tacę z ciasteczkami.
– Byłam dziś na tej farmie.
– I? Byłaś bardzo podekscytowana tym wyjazdem.
Byłam. Jestem. Farma z plantacją choinek na wschodzie Maryland prowadzona przez kobietę o imieniu Stella. Jej historia jest urocza i naprawdę bardzo romantyczna, a to, co dzisiaj tu zobaczyłam, było po prostu magiczne. Tyle tylko, że nie spodziewałam się, iż jej głównym pracownikiem będzie ten sam mężczyzna, z którym przed trzema miesiącami przeżyłam mój pierwszy – i jedyny – płomienny romans na jedną, no dobrze, na dwie noce.
Wszedł do tego baru ze zwichrzonymi włosami, w białej koszulce z lekko podwiniętymi rękawami i z oczami głębokimi jak morska toń. Wystarczyło, by raz na mnie spojrzał, abym poczuła, jak opada mi żołądek.
– Beckett tu jest.
– Kto?
– No wiesz – opuszczam ton głosu. – BECKETT.
Słyszę brzęk szklanki i ciąg kreatywnych przekleństw.
– Beckett z Maine? Ten gorący, wytatuowany Beckett?
Gwałtownie wciąga powietrze przez zęby, a kiedy mówi ponownie, jej głos jest o dobre trzy oktawy wyższy.
– Ten absolutnie niezwykły BECKETT? Ten, który w końcu zdołał rozluźnić tak zawsze spiętą Evie, zapewniając jej przygodę na jedną noc?
Ulegam pokusie i sięgam po kolejne ciasteczko.
– Tak, właśnie ten.
Pewnego wieczoru, wypiwszy o jeden kieliszek sauvignon blanc za dużo, popełniłam ten błąd i opowiedziałam Josie o Becketcie, leżąc zwinięta na jej kanapie jak burrito. Nie mogłam zrozumieć, dlaczego kilka miesięcy od tamtego spotkania wciąż o nim myślałam. Przecież to miała być chwila zabawy. Ulotna i do szybkiego zapomnienia. Wyluzowana noc. Żadnych wzajemnych zobowiązań.
Nie coś, co będę wspominać i przeżywać co noc w gorączkowych snach.
Josie wybucha ostrym chichotem, który sprawia, że muszę odsunąć telefon od ucha. Przewracam oczami.
– Dziękuję bardzo za wsparcie.
– Przepraszam, przepraszam – kaja się, ale nie przestaje chichotać.
Próbuje się uspokoić, ale po chwili znów wyrywa jej się parsknięcie.
– Co za niesamowity zbieg okoliczności. Jest gościem?
– Nie. On tu pracuje. Zarządza tą farmą. Kieruje nią wspólnie z właścicielką, Stellą, oraz dziewczyną, która prowadzi ciastkarnię, Laylą.
Ta informacja wywołuje u Josie kolejny atak śmiechu. Zastanawiam się, czy nie wyrzucić telefonu przez okno.
– No i to pewnie tłumaczy, skąd się wzięły te jego sprawne ręce, nieprawdaż?
– Zwolnię cię – cedzę przez zęby.
Nigdy, ani jednym słowem nie zająknęłam się przy niej o jego rękach, ale pamiętam je w najdrobniejszych szczegółach. To, jak jego dłoń zakrywała niemal całą powierzchnię mojego uda. I to, jak napinały się jego bicepsy, kiedy zginał palce i podnosił ramiona. Zdecydowane ruchy, którymi ustawiał moje ciało w idealnej pozycji. Nacisk jego kciuka na skórze zaraz za moim uchem. Delikatne linie tatuażu ciągnące się od nadgarstka do łokcia…
– Nigdy mnie nie zwolnisz – odpowiada z pełnym przekonaniem Josie. – Beze mnie nie będziesz miała tak wesoło.
Josie jest moją samozwańczą osobistą asystentką. Samozwańczą, bo byłyśmy przyjaciółkami i ta współpraca rozpoczęła się w sposób naturalny, kiedy w wieku osiemnastu lat postanowiłam założyć kanał na YouTube. Jej rola i tytuł uległy sformalizowaniu dopiero po rozszerzeniu działalności na media społecznościowe i osiągnięciu przeze mnie sukcesu, ale jej główne zadanie – bycie moją najlepszą przyjaciółką – pozostaje niezmienne. Zawsze mogę liczyć na to, że powie mi, jak jest naprawdę.
To jednocześnie najlepsza i najgorsza jej cecha.
– No dobrze, podsumujmy całą tę sytuację. W sierpniu przespałaś się z pewnym gorącym nieznajomym. Uciekłaś bez słowa, a teraz, w listopadzie, znów na niego przypadkiem wpadasz. I okazuje się, że on pracuje na farmie, którą masz ocenić w ramach prowadzonego przez siebie konkursu w mediach społecznościowych. – Wydaje na zakończenie z siebie dźwięk, który zbywam milczeniem. – No serio. Co za niesamowity zbieg okoliczności!
– Nie mam bladego pojęcia, jak to w ogóle możliwe.
– I co zamierzasz zrobić?
– Powtórzę: nie mam bladego pojęcia…
Skubię luźną nitkę z narzuty zakrywającej łóżko. Przecież nie mogę stąd uciec. Co miałabym powiedzieć moim sponsorom? Przykro mi, ale nie mogę ocenić tej farmy, ponieważ kilka miesięcy temu przespałam się z jednym z jej pracowników. Cóż, dotychczas sponsorzy w trakcie wszystkich spotkań byli bardzo mili, ale wątpię, by łatwo przełknęli taką informację.
Ale poza tym ja i tak nie mam w zwyczaju uciekać od swoich problemów. Pójście do łóżka z Beckettem było moją decyzją. Dokonałam wyboru, którego nie żałuję, mimo że wspomnienia tamtej nocy przyczepiły się do mnie jak rzep. Kiedy mówiłam mu, że jest dla mnie jedynie miłym przerywnikiem od codzienności i że świetnie odwraca uwagę, mówiłam prawdę. Przynajmniej przez chwilę mogłam nie myśleć o swoich sprawach. Śmiałam się. Bawiłam.
Czułam się sobą.
Ale jestem tu teraz służbowo. Stella zasługuje na profesjonalne podejście. Lovelight Farms jest dokładnie takim miejscem, jak je opisała w swoim zgłoszeniu, a może nawet i cudowniejszym. Zasługuje na to, by znaleźć się w finale tego konkursu. Zasługuje na uznanie. Potrzebuję tylko chwili, by się pozbierać. Otrząsnąć się z szoku.
– Plan jest taki… Nie, nie mam żadnego planu.
Rozglądam się po pokoju w poszukiwaniu inspiracji. Jedyny plan, jaki mam teraz w głowie, to dokończyć te ciastka. I skombinować jakąś butelkę wina… Jakąkolwiek.
W tym momencie rozlega się pukanie do drzwi.
Głośno wypuszczam powietrze. Spoglądam w stronę drzwi i judasza z lekkim niepokojem.
Nie muszę zgadywać, kto jest po drugiej stronie.
– O mój Boże, czy ja właśnie słyszałam pukanie? – Josie nie może powstrzymać emocji. – Czy to on?
Wstaję z łóżka i przygładzam włosy. Oczywiście, że to on.
– Muszę kończyć, Josie.
– Nie, przełącz mnie na FaceTime’a i włącz kamerkę – błaga. – Ja już się przełączam. I przysięgam na Boga, Evie, jeśli się teraz rozłą…
Kończę połączenie, zanim zdąży sformułować swoją groźbę. Rzucam telefon na stół. Natychmiast dzwoni – przychodzące połączenie wideo – ale ignoruję to, zakrywając telefon poduszką.
Powoli idę do drzwi i stoję przez chwilę z dłonią na klamce. Waham się.
Kiedy wszedł dzisiaj do piekarni, znów poczułam to w moim brzuchu. Jakby żołądek próbował mi opaść. Dokładnie tak samo, jak za pierwszym razem. Miałam wrażenie, że właśnie otworzyło się przede mną wspomnienie, pozwalając mi przyjrzeć się mu raz jeszcze.
Flanelowa koszula zamiast białej.
Nałożona tył naprzód czapeczka z daszkiem i wyhaftowanym małym drzewkiem.
Szeroko otwarte z zaskoczenia oczy.
Otwieram drzwi gwałtownie, jakbym odrywała plaster z rany, i znów mam go przed sobą. Beckett stoi w drzwiach z dłońmi zaciśniętymi na framudze, jakby sam siebie próbował powstrzymać przed wejściem. Jego palce rozluźniają się, a ja mam przebłysk – widzę te dłonie na moich udach i czuprynę klęczącego przede mną mężczyzny. Jeden z kosmyków ciemnoblond włosów przykleił mu się do czoła…
Z trudem przełykam ślinę i wyszeptuję:
– Hej.
Mój głos brzmi tak, jakbym właśnie przełknęła sześć arkuszy papieru ściernego. Z trudem udaje mi się nie uciekać wzrokiem.
Świetnie ci idzie, Evie, naprawdę świetnie.
Odchrząkuję.
Wpatruje się we mnie, mrugając powoli. Jego spojrzenie wędruje od czubka mojej głowy do swetra przerzuconego przez ramię. Oblizuje dolną wargę, a ja mam wrażenie, że być może również powinnam się czegoś przytrzymać. Chwycić za framugę drzwi? Zacisnąć dłonie na mosiężnej kołatce?
Nie wiem, co skłoniło mnie do zaproszenia Becketta do mojego pokoju hotelowego tamtej mglistej letniej nocy. Nigdy wcześniej nie wykazywałam choćby cienia zainteresowania takimi przygodami. Po prostu – zobaczyłam go i zapragnęłam.
Dobrze wiedzieć, że jego wpływ na mnie nie uległ osłabieniu przez te wszystkie miesiące.
– Hej – odpowiedział, również szeptem.
Wypuścił nosem długi strumień powietrza i oderwał się w końcu od drzwi, oglądając się przez ramię i lustrując wzrokiem pusty korytarz. To dla mnie okazja, by dobrze przyjrzeć się linii mocno zarysowanych szczęk. Widok ten sprawia, że znów muszę odchrząknąć.
– Mogę zająć ci sekundkę?
Kiwam głową i cofam się w głąb pokoju, pozwalając mu przejść przez wąskie drzwi. Moje mgliste wspomnienia na temat jego postawnej figury zdają się teraz całkowicie błędne. Kiedy tak stoi na środku pokoju z rękami w kieszeniach, udając, że uważnie analizuje wiszący nad biurkiem obraz przedstawiający staw, wydaje mi się olbrzymem. Zamykam za nim drzwi, starając się nie myśleć o tym, kiedy to ostatni raz byliśmy sam na sam. W dodatku w bardzo podobnym miejscu.
Hotelowy pokój. Zwiewne białe zasłony. Splątana pościel. Ciepła dłoń na skórze między moimi łopatkami. Jego głos w moim uchu, mówiący mi, jaka jestem wspaniała. Tam w środku.
Potrząsam głową i opieram się o komodę, krzyżując nogi na wysokości kostek. Takimi wspomnieniami nie wyświadczam sobie przysługi.
– Chcesz porozmawiać?
Kiwa głową z roztargnieniem, jakby wciąż był rozkojarzony tym obrazem nad biurkiem. Zerka na mnie kątem oka.
– A więc, influencerka w mediach społecznościowych, co?
Nie podoba mi się ton jego głosu i to coś jakby oskarżenie, które w nim słyszę. Nie mówiłam mu, czym się zajmuję, ale on też nie rozmawiał ze mną o swojej pracy. Oboje byliśmy zbyt skupieni na… na zupełnie innych rzeczach. To, że wtedy w barze mnie nie rozpoznał, było dla mnie miłą odmianą. Ożywczym doświadczeniem.
Choć nie brzmi to dla mnie zbyt pochlebnie, faktem jest, że mężczyźni zwykle nie chcą być ze mną dla samej mnie. Z reguły czegoś ode mnie chcą – a to wspólnego zdjęcia na którymś z moich kanałów, a to reklamy jakiegoś ich produktu. Jeden facet zapytał kiedyś, czy nie miałabym ochoty nakręcić z nim seks-taśmy.
Kiedy więc do tego malutkiego baru wszedł Beckett z tymi swoimi pokrytymi tatuażami ramionami i spojrzeniem pełnym uznania dla mojego wyglądu, a nie czystej biznesowej kalkulacji, postanowiłam zaryzykować. Chciałam, by ktoś docenił mnie taką, jaką naprawdę jestem. I chciałam wziąć coś dla SIEBIE.
I wzięłam coś, co dało mi dużo dobrego.
– A więc farmer, co? – odpowiadam z tą samą chłodną obojętnością i patrzę z satysfakcją, jak jego usta opadają w kącikach, a dłonie zaciskają się w pięści.
– Po prostu jestem zaskoczony – stwierdza wciąż lekko sarkastycznym tonem. Jakby naprawdę nie mógł uwierzyć, że w ogóle prowadzi ze mną tę rozmowę. Jakby to, że pracuję w mediach społecznościowych, było jakąś najbardziej nikczemną i odrażającą rzeczą, jaką jest w stanie sobie wyobrazić.
Wzdycha i pociera palcami o szczękę.
– Nie spodziewałem się, że cię jeszcze kiedyś zobaczę.
Cóż, ja też się tego nie spodziewałam, czego dowodem jest prędkość, z jaką tego popołudnia wybiegłam z piekarni. Jakby ziemia paliła mi się pod stopami. Zachowałam się głupio, ale nie zamierzam się do tego przyznawać.
Przygląda mi się uważnie zmrużonymi oczami. Żałuję, że taca z ciastkami stoi tak daleko.
– Wiedziałaś?
– Wiedziałam co?
– Pytam, czy wiedziałaś, że tu pracuję.
Marszczę brwi i unoszę podbródek. Czyżby myślał, że się pojawiłam tu celowo? Że to nie było przypadkowe spotkanie i przyjechałam do niego, żeby… Żeby co? Nękać go? Zawstydzić?
– Oczywiście, że nie! – odpowiadam zdecydowanym tonem. – Nie sądziłam, że cię jeszcze kiedykolwiek zobaczę.
Uśmiecha się, ale to wcale nie jest przyjazny uśmiech.
– No cóż, to akurat dałaś mi do zrozumienia absolutnie jasno, Evie.
Mrugam, wpatrując się w niego.
– Przepraszam – mówi szorstkim głosem, a ja wiem, że absolutnie nie jest mu przykro. – Chyba wolisz, żebym się zwracał do ciebie Evelyn.
Coś się zaciska w moim sercu pod wpływem jego ostrych słów. W jego głosie wyraźnie słyszę urazę i frustrację. Stoi sztywno w rogu przy znajdującym się tam biurku, a z jego oczu sypią się błyskawice. I smutek. Nie rozumiem, dlaczego tak boli go nazywanie mnie „Evelyn”, ale fakt pozostaje faktem.
To jednak nie ma żadnego znaczenia. Nieważne, że patrzy na mnie, jakbym była czymś przyklejonym do spodu jego buta.
To absolutnie niczego między nami nie zmienia. Nie zmienia tego ani to, co się stało wcześniej, ani to, co się dzieje teraz.
Ja… Ja po prostu byłam przy nim sobą. EVIE.
I to było miłe.
Zapada milczenie, które narasta, a ja czuję ten ciężar na ramionach.
Beckett jakoś się nie spieszy z wypełnieniem ciszy. Ściąga czapkę z głowy ze stłumionym przekleństwem i przesuwa dłonią po karku, a następnie po głowie. Połowa jego włosów zaczyna sterczeć na wszystkie strony.
– Posłuchaj, ja nie… – zaczyna, ale zaraz urywa.
Przekręca głowę i spogląda na sufit, a napięte mięśnie jego karku grożą skręceniem. Wzdycha i się prostuje. Mierzy mnie spojrzeniem, w którym udaje mu się zawrzeć jednocześnie irytację i złość. Nie mam pojęcia, jak zareagować. Zupełnie nie potrafię się odnaleźć w tej sytuacji. Ta wersja tak bardzo się różni od mężczyzny o delikatnym dotyku, łagodnych słowach i miłym, stłumionym śmiechu w ciemności…
– Przepraszam. Nie po to tu przyszedłem. – Zaciska szczęki tak mocno, że aż dziw bierze, że w ogóle jest w stanie przecisnąć przez nie jakieś słowa. – Przyszedłem tu, bo… bo chcę cię poprosić, żebyś nie wyjeżdżała.
Z moich ust wyrywa się jakiś nieokreślony dźwięk. Jeśli w ten sposób próbuje przekonać mnie do tego, żebym została, nie chciałabym wiedzieć, jak próbowałby mnie nakłonić do wyjazdu.
– Nie jesteś zbyt przekonujący.
– Evelyn…
– Mówię poważnie.
Zmarszczki na jego czole się pogłębiają.
– Ten konkurs jest dla Stelli bardzo ważny. I dla mnie. Nasza farma potrzebuje twojej pomocy i po prostu chciałbym, abyś dała nam uczciwą szansę.
Kolejny bolesny cios prosto w serce.
– Myślisz, że bym tego nie zrobiła?
– No cóż, już raz wyjechałaś bez słowa – zauważa, a w kąciku jego ust pojawia się leciutki uśmieszek. Złośliwy. Nie podoba mi się tylko, że posyła falę ciepła w dół mojego kręgosłupa. – Z piekarni też się ewakuowałaś dość pospiesznie.
Przesuwam spojrzenie w dół na czubki palców. Tak, to nie był mój najlepszy moment. Wstydzę się mojej reakcji, ale naprawdę nie wiedziałam, co ze sobą zrobić w tamtej sytuacji.
– Wiem – przyznaję niemal bezgłośnie.
Znów zapada cisza, ale tym razem ma ona zupełnie inny wydźwięk.
– Chciałbym uzyskać jakieś zapewnienie… – mówi dość stłumionym głosem.
Przesuwam wzrok na jego stopy i obserwuję, jak nerwowo przenosi ciężar ciała z jednej nogi na drugą.
– …że zostaniesz.
– I czego niby oczekujesz? – rzucam w jego kierunku.
Kiedy nie odpowiada, wypuszczam powietrze i spoglądam na jego twarz. Wciąż ma tę nachmurzoną minę. Bruzda między jego brwiami tylko się pogłębiła.
– Jakiego rodzaju zapewnienia się spodziewasz?
Mogłabym ułożyć dla niego haiku. Upiec mu ciasto i napisać coś na nim lukrem. Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że jego wątpliwości wynikają wprost ze sposobu, w jaki postanowiłam się z nim wtedy rozstać, ale to przecież była tylko przygoda na jedną noc. No dobra, na dwie noce. Jeden wspólny weekend!
Nie jestem mu niczego winna.
Jego oczy ciemnieją. Po raz pierwszy, odkąd wszedł do tego pokoju, skupia swój wzrok na mojej twarzy i patrzy mi prosto w oczy. Coś między nami przeskakuje. To coś tak namacalnego, jak dotyk na moim ramieniu. Jak jego dłoń na mojej talii.
– Obietnicy – mówi.
– Chcesz, żebym się podpisała krwią?
Chrząka zupełnie nierozbawiony moim pytaniem. Przewracam więc oczami.
– Jestem tu służbowo, Beckett. Mam zadanie do wykonania i nie pozwolę, by cokolwiek mi w tym przeszkodziło. Stella zasługuje na moją szczerą ocenę. Nie mam zamiaru rezygnować ze swojego profesjonalizmu.
W pracy zawsze daję z siebie wszystko. Może mu się wydawać, że media społecznościowe są nic nie warte, ale ja doskonale wiem, jakie mam zasięgi i jak wielu ludzi bierze pod uwagę moje opinie. Moja pozytywna recenzja może przysporzyć tej farmie mnóstwo klientów.
– Obiecujesz? – naciska.
Kiwam jedynie głową, bo nagle ogarnia mnie potężne zmęczenie. Mam ochotę skonsumować resztę ciastek z tej tacy i rzucić się na łóżko, dokładnie w tej kolejności.
Chcę, żeby ten duch moich przygód na jedną noc poszukał sobie najbliższego wyjścia.
– Obiecuję. Jutro będę. Będziemy mogli zacząć wszystko od nowa.
– Nie wyjedziesz? – upewnia się, a ja natychmiast wracam wspomnieniami do tamtego mglistego poranka z burzowymi chmurami zbliżającymi się znad oceanu. Widzę jego ramię wyciągnięte pod poduszką, skórę pleców i to zagłębienie u ich dołu. Ciche skrzypnięcie zamykających się za mną drzwi, walizka na chodniku przy moich stopach…
Głęboko wciągam powietrze przez nos i równie powoli je wypuszczam. Ma prawo mi nie wierzyć. Najwyraźniej Beckett jest człowiekiem długo chowającym urazy.
Biorę ciasteczko z tacy.
– Nie wyjadę.
– Planujesz wrócić do łóżka?
Jej głos jest lekko ochrypły od snu. Na szyi ma malinkę – ciemnofioletowy ślad, od którego nie mogę oderwać oczu. Wyciąga ręce nad głowę, a prześcieradło nieco się zsuwa, odsłaniając jej piersi. Mam ochotę złapać to prześcieradło w zęby i ściągnąć je w dół, aż będę widział całe jej nagie ciało. Mam ochotę na sto innych rzeczy.
Potrząsam głową. Siedzę przy biurku w rogu pokoju i biorę kolejny łyk kawy.
„Opanuj się!” – napominam się w myślach. „Miej trochę umiaru”.
Ona się do mnie uśmiecha.
– Och, już rozumiem.
Palce jednej dłoni wplątuje w swoje włosy, a drugą wsuwa pod prześcieradło. Unosi brew w niemym zaproszeniu.
– Lubisz sobie popatrzeć.
Jestem pewien, że w Evie lubię absolutnie wszystko. Pragnę poczuć te jej czarne, jedwabiste włosy owinięte wokół mojej pięści, jej rozciągnięte w uśmiechu usta na mojej szyi. Zeszłej nocy poświęciła pełne dwadzieścia dwie minuty na śledzeniu wargami tatuaży na moim bicepsie i dziś też tego chcę. Chętnie się jej odwdzięczę, wodząc ustami po piegach na wewnętrznej stronie jej nadgarstka i linii bioder.
Odstawiam filiżankę i wstaję. Podchodzę do łóżka, nie spuszczając wzroku z poruszającej się pod prześcieradłem dłoni. Gładzi się nią nisko na brzuchu z tym zalotnym uśmiechem na pięknej twarzy. Opieram się kolanem o łóżko i chwytam kostkę jej wystającej i wiszącej swobodnie za krawędzią stopy.
– Uwielbiam przyglądać się TOBIE – mówię, przenosząc dłoń wyżej, na udo i usadawiając się między jej długimi nogami.
Całuję wewnętrzną stronę jej kolana. Przez jej ciało przebiega dreszcz. Kolejny pocałunek składam odrobinę wyżej.
– Ale jeszcze bardziej uwielbiam cię dotykać.
Palec boleśnie się wbija w moje żebra, gwałtownie wyrywając mnie z mojego ulubionego wspomnienia.
– Czy ty w ogóle słuchasz?
Wyprostowuję gwałtownie nogę, a but zahacza o krzesło przede mną i siedząca na nim Becky Gardener się chwieje. Łapie za swoje siedzenie z obu stron i spogląda na mnie przez ramię. Skupiam uwagę na swoich butach, mamrocząc ciche przeprosiny.
– Tak, słucham – zapewniam Stellę, odpychając jej dłoń.
Poniekąd… Niezupełnie.
W sali jest za dużo ludzi. Wszyscy właściciele firm w naszym miasteczku zebrali się w niewielkiej salce, która – jestem tego niemal pewien, sądząc po nieco przerażającej dwumetrowej figurze zająca stojącej w rogu – służy na co dzień za przechowalnię dekoracji wielkanocnych. W powietrzu unosi się zapach stęchłej kawy i lakieru do włosów, którego nosicielkami są niewątpliwie właścicielki salonu fryzjerskiego. Nie przestały trajkotać, odkąd tu przyszły spóźnione. Mam wrażenie, że siedzę po turecku na środku ulicy, którą właśnie przechodzi parada. Cała ta kakofonia głosów i dźwięków sprawia, że mam napięte ramiona i narasta we mnie poczucie dyskomfortu.
Nie mogę oderwać wzroku od tego cholernego zająca.
Zwykle nie biorę udziału w takich spotkaniach, ale tym razem Stella się uparła.
„Przecież chciałeś być moim partnerem biznesowym” – powiedziała. „Musimy iść razem. Tak właśnie robią partnerzy”.
A ja naiwnie myślałem, że bycie partnerem oznacza wolną rękę w zakupie eksperymentalnych mieszanek nawozowych. Nie wiedziałem, że trzeba będzie chodzić na bezsensowne spotkania. Przecież nie bez powodu wybrałem pracę, w której siedemdziesiąt pięć procent czasu spędzam na zewnątrz.
Sam. W ciszy i spokoju.
Mam trudności w prowadzeniu rozmów. Walczę z samym sobą, próbując znaleźć odpowiednie słowa, ułożyć je we właściwej kolejności i wypowiedzieć we właściwym czasie. Przy każdej mojej wizycie w miasteczku mam wrażenie, że wszyscy się na mnie gapią. Wiem, że częściowo dzieje się to tylko w mojej głowie, ale częściowo…
Na przykład ta Cindy Croswell, która zawsze udaje, że potyka się w przejściu między półkami w aptece tylko po to, bym musiał pomóc jej się podnieść. Albo Becky Gardener, która pyta, czy mógłbym zorganizować warsztaty edukacyjne dla jej uczniów, jednocześnie przyglądając mi się, jakbym był soczystym stekiem z porcją ziemniaków. Nie mam pojęcia, o co w tym wszystkim chodzi, ale wydaje mi się, że połowa ludzi z miasteczka traci rozum.
– Nie, nie uważasz – kontruje Layla z mojej prawej strony.
Siedzi z założoną nogą na nogę i grzebie w ogromnej misce popcornu, który sobie przyniosła. Layla prowadzi na farmie piekarnię-cukiernię, natomiast Stella zajmuje się marketingiem i naszymi gośćmi. Ponieważ Inglewild jest wielkości pocztowego znaczka, a Stella ma ambicję uczynienia z Lovelight Farms „kamienia węgielnego lokalnej społeczności”, oczekuje od nas zaangażowania w wiele miasteczkowych spraw.
Nawet nie wiem, o co chodzi w tym spotkaniu.
– Skąd masz popcorn? – pytam, jednocześnie spoglądając na gigantyczną torbę upchniętą pod jej krzesłem.
Wiem, że ma tam ciastka i co najmniej pół pudełka krakersów. Layla jest zdania, że odbywające się co dwa miesiące spotkania właścicieli małych biznesów z Inglewild byłyby nie do zniesienia bez przekąsek. Jestem skłonny przyznać jej rację. Tyle tylko, że jakoś nas nie częstuje.
Layla zatacza palcem kółko tuż przed moją twarzą, całkowicie ignorując moje pytanie.
– Masz taką rozmarzoną minę. Jestem pewna, że myślałeś o Evelyn.
– Wcale nie – zaprzeczam pospiesznie.
Wzdycham i poruszam ramionami, chcąc uwolnić je od tego nieznośnego napięcia.
– Myślałem o zbiorach papryki – kłamię.
Ale faktycznie jestem rozkojarzony. Trwa to nieprzerwanie od tamtych dwóch sierpniowych nocy. Skóra wilgotna od potu. Potargane włosy. Ech… Evie St. James pachniała solą morską i smakowała cytrusami.
Czy można się dziwić, że od tamtej pory chodzę z głową w obłokach i nie mogę się pozbierać?
Layla przewraca oczami i wpycha sobie kolejną garść popcornu do ust.
– Okej, jasne. Skoro tak twierdzisz.
Stella sięga nade mną i wyrywa miskę popcornu z rąk Layli.
– Cii, zaraz się zacznie. Gdybyście mogli przez chwilę zachowywać się profesjonalnie, byłoby świetnie.
Unoszę brwi.
– Profesjonalnie? Na lokalnym spotkaniu?
– Tak. Na lokalnym spotkaniu. Tym, w którym właśnie uczestniczymy.
– A, tak. Tu zawsze jest bardzo profesjonalnie.
Podczas ostatniego zebrania Pete Crawford próbował storpedować plany Georgie Simmons poddania pod głosowanie nowych ograniczeń w parkowaniu przed spółdzielnią. W tym celu odtworzył scenę z filmu Speed: Niebezpieczna prędkość, wraz z rekwizytami i tekstami.
Stella karci mnie spojrzeniem i siada prosto, wsadzając sobie miskę popcornu pod ramię. Layla przysuwa się bliżej i opiera brodę na moim łokciu. Wzdycham i modlę się w duchu o cierpliwość, unosząc głowę w stronę grubych drewnianych belek podtrzymujących sufit. Wisi tam nieco już sflaczały balon. Zapewne pozostałość po imprezie walentynkowej, która odbyła się w zeszłym miesiącu. Chyba coś w stylu szybkich randek. Moja siostra próbowała mnie namówić, żebym wziął w tym udział. Musiałem zamknąć się w domu i wyłączyć telefon. Wpatruję się w zwisający kawałek gumy i marszczę czoło. Coś mi to przypomina – sflaczałe, wyblakłe czerwone serce omotane kilkakrotnie sznurkiem…
– Kontaktowaliście się ze sobą już po jej wyjeździe?
Było kilka podejść. Jakiś esemes wysłany w środku nocy po wypiciu jednego piwa za dużo. Odpowiedź przyszła ogólnikowa i wymijająca. Ona przysłała mi zdjęcie – zrobione gdzieś na otwartej przestrzeni, gdzieś w świecie – z tekstem: „nie tak ładnie jak na twojej farmie, ale wciąż dość ładnie”. Na widok wiadomości od niej telefon wypadł mi z dłoni. Podniosłem go, oczyściłem z ziemi, a potem długo przesuwałem palcem po jej słowach, wyobrażając sobie, że dotykam jej skóry.
Influencerka z mediów społecznościowych… I to najwyraźniej bardzo popularna. Nadal nie mogę poukładać sobie tego w głowie. Miliony obserwujących. Pewnej nocy, kiedy cisza w moim domu wydawała się nie do zniesienia, wyszukałem ją w internecie. Mój kciuk gorączkowo stukał w ekran telefonu. Nie mogłem oderwać wzroku od liczby widniejącej zaraz pod nazwą jej konta.
Od tamtej pory nie zajrzałem tam ponownie.
Już wcześniej miewałem przygody na jedną noc. Całe mnóstwo. Ale z Evie jest inaczej. Nie potrafię wyrzucić jej z głowy.
Myślenie o niej jest jak ssanie w żołądku, jak mrowienie tuż pod skórą.
Spędziliśmy razem tylko dwie noce w Bar Harbor. Więc naprawdę nie powinienem… Naprawdę nie wiem, dlaczego wciąż ją widzę, kiedy zamykam powieki.
Jej ciało na tle pomiętej pościeli. Czuję jej włosy na mojej twarzy. Widzę ten łagodny półuśmieszek, który doprowadzał mnie do szału…
– Myślałem o słodkiej papryce – powtarzam zdecydowany trzymać się tego kłamstwa.
Layli nie można dać ani odrobiny przynęty. Dasz jej kawałek palca, ona weźmie cały, a potem całą rękę. Mam wprawę, bo dorastałem z trzema siostrami. Wyczuwam jej zamiary jak zmianę pogody.
– Twoja twarz wyraźnie zdradza, że nie o słodkiej papryce myślisz. Na moje oko to ty myślisz o Evelyn.
– Przestań gapić się na moją twarz.
– Przestań robić takie miny, to ja przestanę patrzeć.
Wzdycham.
– Po prostu uważam, że to wielka szkoda. Tyle. – Layla wyciąga rękę i podbiera Stelli garść popcornu.
Jedno ziarenko ląduje na moich spodniach. Pstrykam je tak nieszczęśliwie, że trafiam Becky Gardener prosto w tył głowy.
Jezu…
Kulę się na swoim krześle.
– Wydaje się, że do siebie naprawdę pasujecie – kontynuuje Layla.
A mnie się wydaje, że krążyliśmy wokół siebie jak dwa płochliwe kocięta. Podczas naszej rozmowy wtedy w hoteliku zapewniłem ją, że postaram się zniknąć z jej pola widzenia i pozwolić jej spokojnie wykonywać pracę. Zrealizowanie tej obietnicy okazało się trudniejsze, niż sądziłem. Tyle razy widziałem ją z daleka, stojącą wśród rzędów choinek rosnących na plantacji, z uśmiechem na twarzy i z czułością przesuwającą dłonią po gałązkach… No cóż. Za każdym razem, jakbym dostawał obuchem w łeb. A jak już wspomniałem, widywałem ją wielokrotnie. Ten konkurs był jednak bardzo ważny dla Stelli i nie mogłem ryzykować zaprzepaszczenia naszych szans przez… No właśnie, przez co?
Przez moje zauroczenie? Przez flirt?
Nawet trudno mi to nazwać.
Wiem tylko, że przebywanie tak blisko niej stanowiło dla mnie nie lada wyzwanie. Nie mogłem przestać rozmyślać o tym, że leżymy razem wtuleni w swoje ciała. O tym, jak smakuje jej skóra tuż pod uchem. O tym niezwykłym doznaniu, gdy jej włosy muskały moją szczękę, ramiona i uda. Chciałem móc znów ją rozśmieszyć, chciałem móc z nią porozmawiać.
A to już coś, zważywszy, że na palcach jednej dłoni mogę wyliczyć wszystkie osoby, z którymi w ogóle CHCE mi się rozmawiać.
Udało nam się jednak znaleźć właściwe rozwiązanie tego dylematu. Ograniczyliśmy się do zdawkowych uwag i uprzejmych ukłonów. Wspólna degustacja ciasta z cukinii pewnego popołudnia – również przebiegła bez przeszkód i zachowywaliśmy stosowny dystans. Ten sam prąd, który przeszył nas w barze w Maine i który poczułem, gdy zobaczyłem ją na naszej farmie, powoli przeobrażał się w cienką nić bliskości.
A potem ona wyjechała. Znów.
A ja wciąż nie wiem, co mógłbym zrobić, aby przestać o niej myśleć.
– Jaka to odmiana papryki?
Potrząsam głową, próbując uwolnić się od obrazu Evelyn stojącej między dwoma wysokimi dębami na skraju pola, z twarzą zwróconą ku niebu. Słońce malowało jej postać odcieniami złota, liście powoli opadały wokół niej. Odchrząkuję i poprawiam się na niewygodnym składanym krześle, szturchając przy okazji Laylę. Jestem zdecydowanie za duży na te narzędzia tortur, a w dodatku w tym pomieszczeniu jest zdecydowanie zbyt wielu ludzi.
– C-co?
– Pytam, o jakiej odmianie papryki tak rozmyślasz? Nie widziałam żadnych zagonów papryki na naszych polach.
Czuję na karku falę ciepła.
– Przecież ty nigdy nie chodzisz na pola.
– Nieprawda, przechadzam się po nich codziennie.
Owszem, mija je w drodze do swojej piekarni, która zlokalizowana jest niemal dokładnie pośrodku całej farmy. Ale nigdy nie zagląda do części warzywnej. No chyba, że czegoś stamtąd potrzebuje.
Sfrustrowany jej namolnością drapię się po szczęce. Jestem gotów założyć się o wszystko, co mam, że jutro rano tam się zjawi, żeby zrobić inspekcję moich nasadzeń.
– Odmiana Bell – mówię przez zaciśnięte zęby.
Cholera, teraz już nie mam wyjścia – muszę tam pójść i zasadzić paprykę Bell.
Layla mruczy coś pod nosem, a w jej oczach widzę podejrzliwość.
– Jakiego jest koloru?
– Co?
– Jaki kolor ma posadzona przez ciebie papryka ODMIANY BELL? – pyta, w irytujący sposób podkreślając nazwę papryki.
– Posadził czerwoną paprykę Bell na południowo-wschodnim polu. Dwa rzędy zaraz obok cukinii. Ale ty nie dostaniesz ani jednej, jeśli zaraz nie zaczniesz uważać – warczy Stella.
Layla i ja spoglądamy na nią naprawdę zaskoczeni. Stella naprawdę bardzo rzadko się denerwuje. A ja w dodatku wiem, że… nie powiedziała prawdy. Oboje to wiemy.
Nagle jej napięte dotąd ramiona opadają i oddaje Layli jej popcorn.
– Przepraszam. Jestem zestresowana.
– No najwyraźniej – parska śmiechem Layla, zabierając się z powrotem do jedzenia.
Jej oczy szukają mojego spojrzenia, a gdy na nie natrafiają, mruży lekko powieki, aż widzę tylko wąskie fragmenty orzechowego koloru. Zabraliśmy ją na spotkanie prosto z pracy i we włosach ma jeszcze trochę galaretki. Truskawkowej, sądząc po kolorze. Celuje palcem dokładnie między moje brwi i stuka mnie tam raz.
– Nie myśl, że o tym zapomnę.
Odtrącam jej rękę. Wyczuwam, że może ciągnąć ten temat przez najbliższe pół roku. Będę traktował to jak brzęczenie muchy w tle.
Przenoszę uwagę na Stellę i opieram swój but o jej. Przestaje stukać nerwowo obcasem i wykrzywia twarz w grymasie.
– Przepraszam.
– Nie ma za co – odpowiadam, wzruszając ramionami. Rozglądam się po sali i dodaję: – Luka nie przyjdzie?
Gdyby Luka tu był, wystarczyłoby, żeby ją objął, a ona natychmiast roztopiłaby się w jego dotyku jak masło. Byli stworzeni dla siebie od samego początku, ale zrozumienie tego zajęło im jakąś idiotyczną ilość czasu. Nie wygrałem zakładów, w których obstawiało niemal całe miasteczko, ale byłem blisko. Niestety, miejscowy strażak, Gus, nie zdołał utrzymać języka za zębami, posuwając się nawet do zrobienia sobie tabliczki, którą zawiesił nad garażem dla karetki w remizie. Kazał na niej wyryć słowa „Najlepszy swat w Inglewild”, jakby naprawdę miał coś wspólnego z tym, że Luka i Stella w końcu – po niemal dekadzie orbitowania wokół siebie – postanowili być razem.
Zsuwam się niżej na krześle, próbując znaleźć jakąś wygodną pozycję.
– Jest w drodze – odpowiada Stella, spoglądając w stronę drzwi w taki sposób, jakby była w stanie teleportować go tu samą siłą woli. Odsuwa z twarzy splątane czarne loki. – Ale się spóźnia.
– Na pewno przyjdzie – zapewniam ją.
Wiem, że Luka zrobi wszystko, żeby jej nie zawieść. Nawet gdyby jego malutka włoska mamma i jej szalone siostrzyczki własnymi ciałami blokowały drzwi. Skoro powiedział, że będzie, to będzie.
– Hej… – Ściszam głos i pochylam się w jej stronę świadomy tego, co wyprawia Layla po mojej drugiej stronie. A właśnie zaczęła podrzucać popcorn w powietrze i łapać go ustami. Na razie bezbłędnie za każdym razem. – Nie posadziłem żadnych papryk odmiany Bell.
To zdaje się mieć rozluźniający wpływ na Stellę, bo kąciki jej ust unoszą się w swobodnym uśmiechu.
– Wiem.
– To dlaczego skłamałaś?
– Bo wydawało mi się, że potrzebujesz pomocy. Wiem co nieco o tym, jak ważne jest uporządkowanie własnych myśli i uczuć, zanim będziemy gotowi podzielić się tym z innymi.
Drzwi do sali uchylają się ze skrzypnięciem i Luka wchodzi, szukając wzrokiem Stelli. Włosy sterczą mu we wszystkich kierunkach, a spory kawałek koszuli wysunął mu się ze spodni. Rany, wygląda, jakby biegł tu od samej granicy z Delaware. Stella wzdycha bezgłośnie i uśmiecha się szeroko. Na twarzy Luki pojawia się bardzo podobny uśmiech, gdy tylko ich spojrzenia się krzyżują. Patrzenie na tych dwoje jest jak opychanie się najsłodszą babeczką Layli.
– Plus… – dodaje, nie odrywając ani na chwilę oczu od Luki, który próbuje się do nas dostać, przedzierając przez tłum ludzi. Po drodze potyka się o jedno z krzeseł, o mały włos nie zrzucając z niego Cindy Croswell. – Już od dawna chciałam mieć tę odmianę.
– Ach, okej. Teraz wszystko jasne.
– Luka robi naprawdę wyśmienite nadziewane papryki – dodaje, gdy Luka zajmuje w końcu zostawione specjalnie dla niego puste krzesło.
Jego dłoń natychmiast wsuwa się we włosy Stelli, a jej ramionami wstrząsa wyraźny dreszcz, gdy przytula się do niego.
Odwracam od nich wzrok i patrzę na scenę, gdzie szeryf Jones już się szykuje do wygłoszenia przemówienia przy drewnianym pulpicie. Mojej uwadze nie umykają jednak pomruki powitania i sposób, w jaki Stella się wtula w ciało Luki. Ani to, jak on stopą przysuwa sobie jej krzesło, by byli jeszcze bliżej.
Nie po raz pierwszy odczuwam ukłucie zazdrości. Ja jeszcze z nikim nie doświadczyłem czegoś takiego. Nigdy mi się nie zdarzyło wtargnąć tak mocno w czyjąś przestrzeń osobistą, dotknąć tej osoby, a następnie obserwować, jak przysuwa się do mnie jeszcze bliżej.
Moje myśli biegną do kciuka na JEJ dolnej, wiśniowoczerwonej wardze i poruszam się niespokojnie na krześle. Mebel skrzypi pode mną ostrzegawczo.
Naprawdę chciałbym przestać myśleć o Evelyn.
Layla przechyla się nade mną, a jej miska z popcornem boleśnie się wbija w moje żebra.
– Jeśli potrzebujecie jakiegoś miejsca tylko dla siebie, to wiem, że kanciapa sprzątaczek jest pusta.
Parskam cicho. Stella mruczy coś niewyraźnie. A Luka się przechyla i wkłada rękę do miski z popcornem.
– A jest tam zamek?
Layla śmieje się tak głośno, że w naszą stronę odwracają się nawet ludzie z pierwszych rzędów. Niektóre panie przerywają swoje rozmowy, by na nas spojrzeć, a Alex z księgarni unosi w naszą stronę kubek kawy na powitanie. Wyławiam z tłumu zastępcę szeryfa, Caleba Alvareza. Stoi tuż za swoim pryncypałem, z uśmiechem na ustach i wzrokiem utkwionym w Layli.
Łapię kontakt wzrokowy ze Stellą. Uśmiecha się do mnie porozumiewawczo.
– No dobrze, zaczynajmy – mówi szeryf Dane Jones. Chrząka raz, drugi, czekając, aż wszyscy ucichną. – Zacznijmy od spraw oficjalnych. Pani Beatrice, policja byłaby wdzięczna, gdyby przestała pani na własną rękę przestawiać źle zaparkowane pojazdy przed kawiarnią. Nie dysponuje pani odpowiednim do tego sprzętem, a używanie własnego samochodu jako tarana zaowocowało już kilkoma skargami.
– Ona próbowała mnie zabić! – krzyczy Sam Montez z tyłu sali. Podnosi się tak gwałtownie, że kapelusz spada mu na podłogę. – Oddaliłem się tylko na minutę, góra dwie, a ona chciała mnie przejechać!
Ukrywam uśmiech za dłonią zaciśniętą w pięść. Sam słynie z nawyku parkowania na drugiego. W tak małym miasteczku jak nasze zwykle nie stanowi to większego problemu, niemniej irytuje. Ledwo widzę czubek głowy pani Beatrice siedzącej na samym skraju pierwszego rzędu. Jej siwe włosy są spięte w niezbyt staranny kok. Mruczy coś pod nosem, ale siedzi za daleko, żebym mógł to usłyszeć. Dane marszczy brwi, a Caleba aż cofa.
– Ojojoj, naprawdę nie ma potrzeby używania takich wyrazów. Jeśli ktoś blokuje dojazd, wystarczy zadzwonić do mnie lub do Caleba.
Kobieta znów coś mruczy i Shirley z salonu piękności wydaje z siebie okrzyk zdziwienia. Dane chwyta się za nos.
– Bea, co ja pani mówiłem na temat gróźb stosowania przemocy fizycznej w obecności funkcjonariusza policji? Sam, usiądź, proszę.
Sam opada na krzesło i schyla się po swój kapelusz. Luka wyciąga rękę nad Stellą i mną, nabierając garść popcornu z misy Layli.
– Nie mówiłaś, że będzie aż tak ciekawie, La La.
– Bo zazwyczaj nie jest tak interesująco – tłumaczy się Stella, przyjmując trochę oferowanego jej popcornu.
– Jest – Layla i ja mówimy jednocześnie.
– Następna sprawa – oznajmia tymczasem Dane.
Spogląda na leżący przed nim stosik karteczek i wydaje z siebie cichy jęk. Zerka na Caleba z błagalnym wyrazem twarzy. Jego zastępca jedynie wzrusza ramionami i Dane znów się zwraca do zebranych na sali.
– Pani Beatrice, gdyby była pani tak łaskawa i zdjęła z okna swojego sklepu plakaty w stylu „POSZUKIWANY/POSZUKIWANA”, byłoby naprawdę wyśmienicie.
Tym razem nie tylko ja muszę tłumić śmiech. Przez salę przebiega wcale nie taki cichy szmer i nawet Caleb potrzebuje odwrócić się do zebranych plecami, aby ukryć rozbawienie. Nieskutecznie, bo ramiona wyraźnie mu się trzęsą. Pani Beatrice już od kilku miesięcy wywiesza plakaty POSZUKIWANY/POSZUKIWANA, odkąd przyłapała dwóch turystów w łazience na korzystaniu z umywalki w dość nieszablonowy i całkiem kreatywny sposób.
Dane przechyla głowę, słuchając tego, co pani Beatrice ma do powiedzenia w tej sprawie.
– Zgadzam się, że takie zachowania stanowią wykroczenie, ale niech pani nie bierze spraw we własne ręce. Wystarczy telefon do mnie lub do Caleba.
Podnosi rękę, nie pozwalając jej odpowiedzieć, i kieruje wzrok z powrotem na pulpit oraz leżący na nim stos kartek. Ale chyba nie znajduje już nic, o czym chciałby mówić, bo starannie składa stosik z głośnym westchnieniem.
– W porządku, pani Beatrice, najwyraźniej musimy porozmawiać sobie raz jeszcze na osobności. Pozostałe… – Raz jeszcze przerzuca karteczki i kończy: – Pozostałe siedem kwestii poruszymy przy innej okazji.
– Myślicie, że ktoś się mógł poskarżyć na to, że ona nie chce kupować mleka migdałowego? – pyta szeptem Layla.
To nie do końca prawda, bo je kupiła. Tyle że przelała do butelki z napisem „sok hipsterów”.
– Może bardziej coś o Karen i jej incydencie z latte – odpowiadam.
Rzadko bywam w miasteczku popołudniami, ale pewnego razu tak się złożyło, że przechodziłem właśnie obok kawiarni w dniu, w którym pani Beatrice odmówiła obsłużenia Karen Wilkes z powodu jej nieuprzejmego zachowania wobec kelnerek. Byłem zatem świadkiem tego, jak latte wylądowało na kurtce ze sztucznego futra Karen. Trudno mi zaprzeczyć, żebym w tej konkretnej sytuacji nie stał po stronie właścicielki kawiarni.
– No dobrze. – Głos Dane’a rozbrzmiewa w sali i wszyscy milkną. – Kolejna sprawa. Pizzeria…
Zacina się, dotyka swojego wąsa, po czym przenosi palec na podbródek. Stuka tam raz i spogląda na zebranych.
– Matty chciałby poinformować wszystkich mieszkańców, że w tym miesiącu organizuje specjalną akcję. Połowę ze środowych zysków przekazuje naszej lokalnej szkole na sfinansowanie wycieczek naukowych.
Ręka Stelli strzela w powietrze. Dane ma taką minę, jakby chciał opuścić to spotkanie w trybie ekspresowym.
– Tak, Stello?
– Czy to jest odpowiedni moment, by powiedzieć, że uważam was za najsłodszą parę, jaką w życiu widziałam, i pogratulować wam, że w końcu się zdecydowaliście zamieszkać razem?
– Podoba mi się świąteczny wieniec na waszych drzwiach – dodaje natychmiast Mabel Brewster, która siedzi mniej więcej pośrodku sali. – I to poidełko dla ptaków przed waszym domem. Naprawdę nie wiedziałam, że tak bardzo lubi pan ogrodnictwo, szeryfie.
Narasta szum, bo nagle wszyscy zaczynają się dzielić swoimi komentarzami i uwagami na temat życia miłosnego miejscowego szeryfa.
– A widzieliście ich na targu? Przysięgam, że nigdy wcześniej nie widziałam tak szeroko uśmiechniętego Dane’a Jonesa.
– A czy on w ogóle kiedykolwiek się uśmiechał? Wydaje mi się, że jest pod tym względem swoistym rekordzistą.
– Trzymali się za RĘCE. I kupił Matty’emu KWIATY.
– Właśnie, gdzie jest Matty? Przecież nie możesz trzymać go pod kluczem tylko dlatego, że jesteście parą.
Osuwam się niżej na krześle, pozwalając, by harmider unosił się nad moją głową. Aż dzwoni mi od niego w uszach. Wbijam kciuk mocno w dłoń i staram się skoncentrować na bólu.
Policzki Dane’a płoną żywią czerwienią, a jego twarz wygląda tak, jakby zaraz miała eksplodować. Nerwowo międli wciśnięty pod pachę kapelusz.
Szturcham Stellę łokciem.
– Nie boisz się, że to się obróci przeciwko tobie?
– Nie rozumiem?
Wskazuję brodą na nią i na Lukę.
– A kiedy wy zamieszkacie razem?
– Och – zbywa mnie machnięciem dłoni. – Gdy tylko znajdziemy sposób na powiększenie naszego lokum. Nie sądzę, aby Luka był gotów na stawienie czoła mojej bałaganiarskiej naturze.
Stella mieszka w domku po przeciwnej stronie farmy niż ja. Jej malutka chatka wypełniona jest po brzegi starymi magazynami i na wpół opróżnionymi kubkami po kawie. Wygląda to tak, jakby domek należał do jakiejś osiemdziesięcioletniej kobiety z zaawansowanym problemem zbieractwa. Luka stara się coś z tym zrobić, ale sprawa nie jest łatwa. Słyszałem raz, jak się kłócili o ręczniki kuchenne z nadrukiem w krasnoludki. Stella nie chciała ich wyrzucić, ponieważ dla niej są partnerem do rozmowy.
– Zamieszkamy razem, gdy uda nam się rozbudować dom o jedną lub dwie sypialnie, żeby miał się gdzie schować i wypłakać, kiedy nie złożę jego podkoszulek dokładnie tak, jak trzeba – wyjaśnia, wzruszając ramionami i gładząc obejmującą ją rękę. Luka wzmacnia uścisk, a uśmiech Stelli staje się szerszy. – Chętnie się dzielę tą informacją z każdym, kto spyta. A jeśli chodzi o Dane’a, to on musi wiedzieć, że wszyscy go tu kochamy. Że kochamy ich OBU. Powiedział mi kiedyś, że nie uważa się za wystarczająco dobrego dla Matty’ego. Ma niską samoocenę i zwyczajnie bał się zrobić pierwszy krok. – Mówiąc to, przytula się mocniej do Luki i opiera skroń o jego podbródek. – Zasługuje na to, by wiedzieć, że całe miasteczko mu kibicuje. Że wszyscy cieszą się jego szczęściem.
Może i miała rację, ale Dane sprawia wrażenie, jakby się chciał zapaść pod ziemię.
– Nawet jeśli to storpeduje całe zebranie?
Stella szczerzy zęby w uśmiechu. Luka krzyczy coś o pasujących do siebie kawałkach układanki. Przez salę przetacza się okrzyk poparcia, a Dan przyciska pięść do czoła.
– Właśnie dlatego.
Z chichotem rozpieram się z powrotem na swoim krześle. Krzyżuję ręce na piersi, naciągam czapkę z daszkiem nisko na oczy i wyciągam nogi na tyle, na ile jest to możliwe w tak ciasnej przestrzeni. Trzeba to po prostu przeczekać i przetrzymać.
Zamykam oczy, oddycham głęboko i oddaję się rozmyślaniom o „słodkich papryczkach”.
Tytuł oryginalny: In the Weeds (The Lovelight Series)
Tłumaczenie: Marcin Kowalczyk
Redakcja: Maryla Błońska
Korekta: Laura Lenart
Projekt oryginalnej okładki: Sam Palencia at Ink and Laurel
Zdjęcie autorki © Marlayna Demond.
Adaptacja okładki i skład: Amadeusz Targoński | targonski.pl
Opracowanie wersji elektronicznej:
Copyright © 2021 by B.K. Borison
All rights reserved
All rights reserved including the right of reproduction in whole or in part in any form.
This edition published by arrangement with Berkley, an imprint of Penguin Publishing
Group, a division of Penguin Random House LLC.
Created with Vellum
Copyright © 2024 by MT Biznes Ltd
All rights reserved
Copyright © 2024 for the Polish translation by MT Biznes Ltd.
All rights reserved
Warszawa 2024
Ta książka jest dziełem fikcji. Wszelkie odniesienia do wydarzeń historycznych, prawdziwych ludzi lub rzeczywistych miejsc są fikcyjne. Wszystkie imiona, postaci, miejsca i wydarzenia są wytworem wyobraźni autora i wszelkie podobieństwa do rzeczywistych wydarzeń, miejsc lub osób, żyjących lub zmarłych, jest całkowicie przypadkowe.
Treść książki zawiera opisy scen erotycznych.
Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentów niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci zabronione. Wykonywanie kopii metodą elektroniczną, fotograficzną, a także kopiowanie książki na nośniku filmowym, magnetycznym, optycznym lub innym powoduje naruszenie praw autorskich niniejszej publikacji. Niniejsza publikacja została elektronicznie zabezpieczona przed nieautoryzowanym kopiowaniem, dystrybucją i użytkowaniem. Usuwanie, omijanie lub zmiana zabezpieczeń stanowi naruszenie prawa.
MT Biznes Sp. z o.o.
www.wydawnictwoendorfina.pl
ISBN 978-83-8231-514-1 (format epub)
ISBN 978-83-8231-515-8 (format mobi)